czwartek, 26 kwietnia 2012

Wojna!

Od dawna się nam nie układa (w małżeństwie OCZYWIŚCIE) ale to co teraz jest to już przechodzi ludzkie pojęcie...kłótnie powtarzają się z coraz większą częstotliwością i z coraz gorszym przebiegiem...już w zasadzie każda rozmowa kończy się spięciem,bo najczęściej mamy skrajnie różne wizje (wręcz wykluczające się)..a w spięciach nie przebieramy w słowach...maaaaasakra...O rany aż nie chce mi się o tym wszystkim pisać...nie mam po prostu chęci przypominać sobie tego wszystkiego co usłyszałam...Jestem potwornie zmęczona...Dlatego opowiem tylko o najświeższym wydarzeniu , o naszej wojnie!
W ostatni wtorek był ostatnim dniem "względnego spokoju"..Stary wrócił z pracy i zaskoczony (i rozczarowany),że czeka na Niego tylko zupa...powiedziałam,że Młody nie poszedł spać w dzień,więc wieczorem wcześniej Go położę i wtedy zrobię szybko drugie danie..Stary MUSIAŁ wyjść na chwilę wieczorem do sklepu i jak można domyślać się nie spieszył się z powrotem...byłam zła i głodna...a Młody jak na złość nie chciał zasnąć,więc tym bardziej się wściekałam,że Tamtego nie ma...wreszcie przed 21 Młody zasnął, wtedy też wrócił Marnotrawny Mąż...od początku wszystko poszło nie tak,niby zaczął mi pomagać po tym jak zrobiłam mu wykład,że marudzi,że nie ma 2 dania i że jest głodny a w najgorszym momencie zostawia mnie samą...ja wiem,że powinnam była się już do tego przyzwyczaić,bo On najczęściej porę do wyjścia wybiera w godzinach 19-20 a więc gdy najwięcej roboty przy Małym,ale jeśli tak robi to niech zdaje sobie sprawę,że wtedy inne sprawy (nie dotyczące dziecka) schodzą na dalszy plan...muszą poczekać na swoją kolej,karmienie Młodego,kąpiel i usypianie najpierw! No więc jak wrócił to zaraz sypnęłam Mu wykład i zabrał się posłusznie do zmywania (po pierwszym daniu,które jedliśmy zaraz po Jego powrocie do domu z pracy),chociaż z tym posłusznie to bym nie przesadzała...od początku miał jakiś problem do mnie...od początku dziwnie odpowiadał,gdy coś do Niego mówiłam-dziwnie tzn z tak ignoranckim tonem,że naprawdę dłuższą chwilę zaciskałam zęby żeby nie wybuchnąć...zajmowałam się przygotowywaniem obiadu i powtarzałam sobie w duchu "nie denerwuj się"...ale niestety nie udało się...nie mogłam tak długo wytrzymać,więc w końcu cisnęłam co miałam i powiedziałam,że "pierd.. nie robię!"..to tak w skrócie...wyszłam,położyłam się do łóżka i czekałam...aaaaaa wychodząc z kuchni Stary wydobył z siebie "wróć!!" (tonem jak do psa!!)...potem i On skończył swoje zmywanie, zjadł ostatecznie drugą porcję zupy i poszedł kąpać się,co robił nadzwyczaj głośno,zresztą po moim wyjściu z kuchni zaczął bardzo hałaśliwie w kuchni się zachowywać,bo gwizdał cały czas...potem w łazience też chlustał tą wodą jakby kilka długości basenu robił! Nasz pokój jest przez ścianę z łazienką,więc wszystko było słychać,a Młody wiercił się przez sen...wciąż zła za sytuację w kuchni zaciskałam zęby,żeby nie wyjść do Niego i nie powiedzieć Mu co myślę...nie udało się i to! Nie mogłam wytrzymać,znieść Jego chamstwa! Poszłam do Niego i zezwałam czy musi tak hałasować, na co chamsko wygonił mnie z łazienki zamykając drzwi przed nosem (bo już wyszedł z wanny) więc moje nerwy osiągnęły apogeum i powiedziałam,wybij sobie z głowy,że będziesz z nami spał! Naprawdę nie zasnęłabym z Nim w jednym łóżku,po tym całym Jego chamskim zachowaniu,wiec przewidując,że nic sobie z tego nie zrobi stanęłam przy drzwiach i postanowiłam,że choćby nie wiem co,nie wpuszczę Go...nie szarpał się jakoś bardzo,ale wciąż groził,że zaraz pożałuję i będę usypiała dziecko jeszcze raz (swoją drogą nie wiem co miał na myśli?!Chciał wyważyć z hukiem te drzwi?!)Koniec końców spytał "chcesz wojnę?To będziesz ją miała...żebyś się nie zdziwiła jak będziesz pakować walizki i będziesz wynosiła się do Mamy"...wreszcie odpuścił i poszedł do siebie,jeszcze na chwilę poszłam za Nim skomentować to i tamto,co powiedział i wróciłam do "siebie"...wczoraj wrócił z pracy o 18 (a nie jak zwykle po 16),wcześniej OCZYWIŚCIE nie uprzedzając mnie!Chwała Bogu,że ramach buntu (i coby Mu pokazać,że nie wystraszył mnie tą wizją "wojny") nie zrobiłam wcale obiadu,tzn my z Młodym zjedliśmy..A Stary najwidoczniej jadł wcześniej,bo nie wszedł nawet do kuchni....słowem nie odezwaliśmy się do siebie przez całą resztę dnia i każde położyło się do swoich łóżek...i jeszcze wczoraj wczoraj postanowiłam,że dziś to ja wyjdę z domu..i rano pojechałam z Młodym do mojej Mamy i wróciliśmy o 18...Jego nie zastałam po powrocie do domu,wrócił ok 21,gdy Młodego usypiałam i poszedł "do siebie"...A dziś na spacerze w rodzinnym miasteczku rozmyślałam i chciałam dziś z Nim porozmawiać,co dalej...no jak można się domyślić nic z tego nie wyszło,może jutro?!
Teraz to to wszystko pisząc pomyślałam,że pewnie dla Kogoś patrzącego z boku moje zagranie "na złość pojadę do Mamy" może wydawać się dziecinne...ale co innego mogłam zrobić?! Miałam jakby nigdy nic zrobić Mu obiad? Co On by pomyślał? o ile w ogóle zjadłby,bo przecież nie raz bywało,że podczas kłótni gardził moimi posiłkami...albo zjadłby i dalej wrócił do swojego milczenia i traktowania mnie jak powietrze...a ja straciłabym resztkę szacunku do siebie...zresztą On coraz częściej powtarza,że może i lepiej byłoby się rozstać,"zobaczymy czy byś sobie poradziła" (w domyśle finansowo!),albo ostatnio odparł,gdybym miał widzieć dziecko tylko w weekendy ale mógłbym wtedy zabrać Je gdzie będę chciał,to On by tak chciał...A co ma na myśli? Kurcze,miałam się nie rozpisywać...ale jak już zaczęłam...no więc On ma mi za złe,że nie może sam wyjść z dzieckiem i ze swoim braciszkiem! I racja! Nie pozwalam! (zresztą chyba nigdy nie było pytania o konkretne wyjście,zawsze to pytanie hipotetyczne-czy byś pozwoliła)..a dlaczego? Bo po 1 obawiam się,że szybko by Mu się to spodobało i już w ogóle nie potrzebowałby mnie zabierać gdziekolwiek...poza tym,to nie tak,że On chce dać mi odpocząć,tylko On by chciał mieć przy sobie tylko najważniejsze osoby-braciszka (z synem) i swojego Syna,ja jestem w tym układzie niepotrzebna...poza tym,kiedyś gdy ja powiedziałam,że chciałabym umówić się z kuzynką na basen,skoro i tak obie siedzimy całe dnie w domu z dziećmi to usłyszałam,że wykluczone i że mam nigdzie bez Niego nie jeździć! A dodam,że to byłoby i tak pod Jego nieobecność,a więc nie tak,że On by na tym coś stracił...a ja co? Ja Mam Mu dać dziecko (załóżmy) na całą sobotę,coby On świetnie bawił się a ja co? Sprzątać mam? Czy leżeć, patrzeć w sufit i denerwować się,że jestem Mu niepotrzebna?Bo na bank nie spieszyłby się z powrotem..pewnie wróciłby na kolację itd...może jestem naiwna,ale zawsze myślałam,że wypady z dziećmi np do jednego centrum rodzinnych zabaw (np do hula Kula jeśli ktoś zna),gdy jedzie się całą rodziną (Mama+Tata+Dziecko)...mój Mąż wolałby zamiast mnie widzieć w tym układzie brata...spytałam Go wtedy też,a czemu w ogóle chciałbyś jechać beze mnie? "Bo Ty byś na pewno nie chciała"....a nigdy tak nie było jeszcze,więc nie wiem skąd to wziął...najprędzej to na poczekaniu argument wymyślony.. swoją drogą to o czym świadczy fakt,że w momencie,gdy ja Go ostrzegam "jak nic się nie zmieni,znów stracisz dziecko" (czyt. jak wtedy gdy 3 tyg. byłam u mamy,gdy daliśmy sobie czas) to On mówi-"pasuje,bo mógłbym brać dziecko z bratem gdzieś"! Przebywanie z Bratem to priorytet!! Dla niego warto skończyć nasze małżeństwo...zresztą wtedy miałby duuuuuuuuuuuużo kasy (wciąż mi tak mówi,że gdyby był sam to miałaby po uszy kasy)...a ja głupia włosów nie farbowałam już chyba z 9 mcy,bo wciąż szkoda mi kasy, a tu mój Mąż uważa mnie chyba za najbardziej rozrzutną osobę...co z tego,że na siebie nie wydaję prawie nic! "Moje" pieniądze zawsze wydam na dziecko,a On i tak powie,że "obrażam Go mówiąc,że nie starcza nam na nic, bo starcza a ja nic nie dokładam się,bo nie muszę"....aż ciśnienie podniosłam sobie wspominając to wszystko....a miałam nie rozwlekać ...

Aaaa Jego "wojna: na pewno ma objawić jutro swe oblicze,gdy nie da mi pieniędzy na moje rachunki (telefon +internet)..pewnie podobny los spotka planowany zakup Stridera dla Młodego...ale myli się,bo nie będę z tego powodu rozpaczać,jakoś sobie poradzę tylko z moim zasiłkiem..tyle,że czy to nie jest cios poniżej pasa? Nie pracuję (i co On podkreśla "On mnie utrzymuje") nie z lenistwa, a z konieczności! Młody najpierw nie miał z Kim zostać (do żłoba nie nadaje się z uwagi na obniżoną odporność) a teraz ja ma z Kim z zostać,to Szefostwo nie wita mnie (jeszcze!) z otwartymi ramionami:( Dziś nawet przyszło mi do głowy,że On pewnie myśli ja nie gotuje=On nie da mi kasy...z tym,że On może sam sobie coś zrobić jeść (a swoją drogą to na wpół przygotowana ostatnio kolacja wyląduje w koszu:() jeśli ja Mu nie zrobię,a jak On nie da mi już w ogóle na nic kasy (na konieczne rachunki) to ja nie zarobię nic,nie dostanę więcej niż zasiłek z MOPSu..

Wspominałam już,że POTRZEBUJĘ WIZYTY U PSYCHOTERAPEUTY? Potrzebuję pomocy z moimi sprawami,bo inaczej się wykończę psychicznie:(

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz