piątek, 28 września 2012

Zmiany idą...

Coś chyba wisi w powietrzu, wszystkie znaki na niebie i na ziemi na to wskazują...ze Starym z dnia na dzień jest coraz gorzej - znak nr 1 - dotarliśmy pod ścianę, gdzie nie ma już wyjścia....ponadto dziś otrzymałam od Szefa niespodziankę, w postaci wypowiedzenia umowy o pracę...oficjalna wersja mówi "mamy kryzys, musimy oszczędności wprowadzić"...średnio to do mnie przemawia,bo nie zauważyłam,żebyśmy mieli mniej zleceń niż przed moim odejściem z pracy z tytułu urodzenia dziecka...myślę raczej,że to jest tak - na moje miejsce przyszedł chłopak, który niewątpliwie ma większą wiedzę praktyczną (długo pracował na budowie) i do tego On jest na zasadach,że co zrobi to ma zapłacone a więc opłat typu ZUS nie ponoszą za Niego, baaa często D skarży mi się,że nie za wszystko Mu płacą...dla Szefa to na pewno idealna sytuacja...i pewnie uważa,że teraz wystarczy Mu tylko D....żeby On wiedział,że D wielokrotnie uchylał mi rąbka tajemnicy i zdradzał po cichu,że ma plan w wielkim stylu firmę opuścić...wtedy Szef zostanie z ręką w nocniku...i mam nadzieję,że wtedy ja już znajdę coś i również na mnie liczyć nie będzie mógł...a Szefowa dzisiejszy wywód pt: "jak to my Cię doceniamy i jak bardzo ważna jesteś i jak bardzo zależy nam byś nadal z nami pracowała" niech sobie wsadzi gdzieś...

Tak więc perspektywa utraty pracy za 3 miesiące okresu wypowiedzenia to znak nr 2...

Może Ten na górze,coś daje mi do zrozumienia?? Czas zmienić swoje życie?!
....w końcu od dłuższego czasu modlę się co niedziela prosząc "daj Boże jakiś znak,co robić!!"

piątek, 21 września 2012

Źle się dzieje...

I to bynajmniej nie w państwie duńskim...W moim małym świecie....coraz częściej mam załamanie nerwowe (i znów przez to mam potrzebę skrobania na blogu)...
Już prawie 2 tygodnie odkąd nie odzywamy się z Mężem (poza konieczną wymianą zdań "służbowo"..i co? I nic...czy widać aby przeszkadzał Mu obecny stan rzeczy? Nieeee, dziecko ma przy sobie (które coraz częściej,ku rozpaczy Mamusi, wybiera towarzystwo Taty , zupełnie ignorując obecność Mamy), a zjeść zawsze zrobi sobie coś sam...wyjdzie kiedy i gdzie chce i nie musi nikomu się spowiadać...pieniądze też wydaje na co chce i ile chce....żyć nie umierać! Coraz częściej dochodzę do wniosku,że lepiej to już nie będzie,bo On tak często daje mi do zrozumienia,że ma mnie w dupie...wczoraj np musiałam iść do Szpitala umówić wizytę u specjalisty dla Młodego i korzystając,że Stary jechał do brata ściąć włosy to powiedziałam "jedziemy z Tobą" a On na to "a po co ty mi?"...z kluchą w gardle wydusiłam "chciałam tylko,żebyś nas podwiózł do Szpitala" a przez resztę wieczoru było jak ostatnio co wieczór - każde sobie rzepkę skrobie..a dziś było jeszcze gorzej....najpierw niby wydawało się,że jakiś postęp zaczyna być,bo w pracy dwukrotnie do mnie zadzwonił (co prawda "służbowo" ale zawsze to jakiś kontakt),potem wróciłam wcześniej do domu, a w domu czekała niespodzianka - mama oznajmiła mi,że Jej Mąż leży w Szpitalu,więc zaczęłyśmy szykować Mu kilka rzeczy a w między czasie wrócił Tamten i jakby nigdy nic rozmawiał z moją Mamą...Jezu jak można być takim dwulicowym! (ale do tego wrócę za chwilę) i zaraz szykował się,bo musieliśmy iść do banku zająć naszą lokatą,żeby znów na niej nie stracić..potem Mama poszła do Szpitala a my wreszcie do Banku...w drodze powrotnej zadzwoniłam do Mamy spytać o wieści ze Szpitala i wtedy się zaczęło....powiedziałam Ją,czy jest w Szpitalu nadal,bo wpadłabym,skoro wracamy już (a ze Szpitala mam krok do domu) i mama spytała "a co z Kubą" na co odpowiedziałam,że przecież z M pojedzie do domu...skończyłam gadać z Mamą a Tamten zaczął wyrzuty,że co moja mama sobie wyobraża,że On nie może z dzieckiem zostać itd...kuuuuuuuuuuuuuur przecież nie miała nic takiego na myśli,ale nie, On jest już przeczulony na Jej punkcie ,więc po krótkiej wymianie zdań nie wytrzymałam i kazałam Mu się odpierdolić! Na co On zareagował tak samo... resztę drogi byłam szalenie zdołowana (ja naprawdę mam już dość)a On jeszcze za chwilę dowalił "a może chcesz jechać a Mamą do K-ska"...nic nie powiedziałam,to już było dla mnie za dużo...i przez 1,5 godzinny pobyt w Szpitalu wciąż byłam myślami przy swoim "małżeństwie" i bynajmniej nie spieszyłam się....czyż moje myślenie,że pewien czas "cichych dni" i "kary" w postaci nie gotowania Mu obiadów da Mu do myślenia i zacznie myśleć nad nami jest szalenie naiwne? Przecież to do niczego nie prowadzi....chyba,że do mojego załamania nerwowego!!
Aaa jeszcze coś, po powrocie do domu dowalił kolejnym miłym tekstem, bo znalazł kartkę ze Spółdzielni o niedopłacie (z tytułu złego naliczenia zużycia wody) i stwierdził,że mam Mu dać połowę! Jeszcze przed obecną sytuacją sama zaproponowałam, że skoro pracuj,ę to podzielimy obowiązki finansowe i tak ja miałam opłacać rachunki wszelakie (co jest 500-700zł w zależności od miesiąca) a resztę On miał pokrywać...w praktyce jest tak,że gdy idę do sklepu (notorycznie!!) to wydaję z własnej kieszenie,bo niby z czego innego? Przecież Mąż nie daje mi złamanego grosza mimo,że wciąż powtarza,że to On utrzymuje nas i On nas żywi...tak w teorii, a w praktyce jest,że dokładam się do wszystkiego praktycznie na tyle,że nie zostaje nic dla mnie...
Czemu o tym wspominam? No bo teraz jest tak: mamy osobne posiłki, które sami sobie przyrządzamy a i do kanapek do pracy wędliny itd mamy osobne, z dzieckiem bawimy się osobno (albo ja albo On), praktycznie nie rozmawiamy ,w końcu co to za rozmowy,gdy na dzień wymienia się 1 czy 2 zdania i to tylko w koniecznym zakresie "dałeś dziecku lek?" bo On nawet tyle nie potrzebuje ode mnie , On sam decyduje,co i kiedy może dziecku podać do jedzenia (nigdy nie uważał,że musi pyta,czy może podać dziecku cukierka, czy to nie jest czasem przed samą kolacją?! Swego czasu odpowiadał mi "On też może decydować o własnym dziecku"A jakże! Ale nie możemy obydwoje podejmować sprzecznych decyzji!!)...no więc jeśli do tego dojdzie,że już wszystko będziemy płacić po połowie a więc i czynsz i wynajem także to nie wiem czy wyrobię finansowo z mojej skromnej wypłaty...no i dodając do tego Jego chamskie w stosunku do mnie teksty i ogólnie zachowanie to pojawia się pytanie,co ja tu jeszcze robię?! A może się mylę?!


No i jeszcze dziś pokłóciłam się z dwiema ostatnimi przychylnymi mi osobami....najpierw rano z Mamą posprzeczałam się jak zwykle o pierdołę, sama nie pamiętam o co,czy powiedziałam coś co mi nie pasuje,czy nie zrozumiałam co miała na myśli (we właściwy sobie sposób użyła skrótu myślowego i ma pretensje ,że ja nie odczytałam w Jej myślach!),nie pamiętam o co poszło...a w pracy mega sprzeczka z siostrą przez GG...pewnie mój nastrój ma duży wpływ na to,ale i Ona nie była bez winy...tej wersji będę się trzymała.. Otóż ma przyjechać na weekend do mamy i miałyśmy się tam spotkać (a dodam,że Jej przyjazd juz raz był przekładany ze względu na Dziadka chorującego na półpaśca)...no i się zaczęło,no bo ja w sumie nie myślałam wcześniej,że po dwóch tygodniach choroby Dziadek może nadal być zagrożeniem dla mojego Dziecka (nie przechodzącego dotąd Ospy) aż do czasu,gdy Mama bodajże przedwczoraj opowiadała,że Dziadek ma iść znów do lekarza i ja wtedy powiedziałam "może powinnam przemyśleć swój przyjazd" i Ona potwierdziła "lepiej nie przyjeżdżaj" tego samego dnia powiedziałam na GG mojej siostrze, która zareagowała w sposób którego nie spodziewałam się , otóż miała pretensje,że mama mnie ostrzega a Ją nie! I dziś do tego wróciłyśmy,bo powiedziałam,że najprawdopodobniej nie przyjadę,bo po "rozmowie" z Mamą zaczęłam szperać na necie o zagrożeniu jakie może stanowić dla mojego dziecka i trochę przestraszyłam się, tzn uznałam,że to zbyt duże ryzyko i że nie warto!
A Ona zaczęła,że gdyby nie mama to nie martwiłabym się,że czemu Jej Mama nie przestrzega,że czemu Mama jest wyczulona punkcie Kuby (co podkreślała jakby chciała dać do zrozumienia,że o Jej dzieci nie dna tak!),a potem przeszła do najeżdżania na mnie,bo ja to kiedyś spotkałam się z koleżanką mimo,że wiedziałam,że Jej córka ma katar a mimo wszystko nie zrezygnowałam ze spotkania...gotowałam się!! Co za bzdury!! Z tym zagrożeniem wirusem półpaśca = wirusem ospy to przecież nie tak - Oni (Ona i dzieci jej) przechorowali już,więc już mają w sobie tego wirusa a my (tzn Młody) jeszcze nie i ja w tej chwili wolałabym uniknąć tego zagrożenia,bo On teraz nie słuchałby moich zaleceń odnośnie smarowania i nie drapania się no i na początku października mamy kilka wizyt u specjalistów i szkoda byłoby mi je stracić...inna sprawa to ten zarzut z koleżanką! Kuuuuuuuuur to cios po niżej pasa, sama Jej opowiadałam jak to latem było tak,że umawiałyśmy się z koleżanką do kościoła z dzieciakami i Ona przed samym przyjściem poinformowała mnie,że Jej córka ma lekki katarek i,że woli uprzedzić ale ja uznałam,że w wielkim kościele ryzyko zarażenia się od Niej jest minimalne (to nie to samo,co mały pokoik, w którym byłybyśmy same), w końcu inne dzieci obok też mogłyby też mieć katar i nawet nie wiedziałabym...to raz gdy spotkałam się z koleżanką mimo Jej "wyznania" ale z drugiej strony to nie raz było,że spotykałam się z siostry dziećmi,gdy te miały katar , kaszel (i co najgorsze najczęściej nie byłam o tym informowana!) i nigdy nie było tak,że zrezygnowałam ze spotkania z siostrą i Jej rodziną co Ona dziś mi zarzuciła! Bzdury!! A nawet raz było tak,że dzieci jej były mega chore i ja z maluśkim dzieckiem pojechałam w Święta do Mamy,bo nie wyobrażałam sobie inaczej (a i myslałam,że może jakoś odseparujemy Małego do drugiego pokoju,a dzieci nie będą się zbliżać) a co skończyło się bardzo źle dla Małego...
No i co to za porównanie katar a ospa?! No i cholera jasna ileż ja razy do roku widuję jakiekolwiek koleżanki??Kilka razy do roku?! A ta mówi,jakbym świata poza koleżankami nie widziała!
Kurcze pół dnia tłumaczenia wyjaśniania a Ona dalej swoje i na koniec stwierdziła,że lepiej,żebym nie przyjeżdżała,bo Ona nie da mi gwarancji,że nie złapie wirusa ale żebym o tym moim przewrażliwieniu pamiętała,gdy będę miała się z koleżanką spotkać no i stwierdziła,że pewnie gdybym to miała do koleżanki jechać to wytłumaczyłabym sobie,że nie ma zagrożenia....To już było ponad moje siły:( Napisałam tylko,że jest podła i dalej już nie dałam się sprowokować,gdy spytała "czemu jestem podła,bo mówię prawdę?"

Daj Boże siłę!

Jak jeszcze w domu są chwile,że Syn mnie odtrąca, każe od siebie odejść i "wybiera" tatę to serce pęka i żyć się odechciewa:(

A w ogóle ostatnio Syn mnie rozczulił...siedziałam z Nim i w sumie bez powodu zaczęły mi łzy lecieć a On wziął chusteczkę i podszedł i wtarł mi oczy...moje kochanie :*

wtorek, 11 września 2012

Intensywne kilka tygodni..

Zakładałam tego bloga z myślą o przelaniu na niego swoich myśli, które kłębią mi się wciąż w głowie i prawie ją rozsadzając..potem uznałam,że kiedyś pokaże Synowi ten mój pamiętnik, niech wie przez co przechodziła Jego Mama...
Ostatnio brakło mi czasu...od lipca znów pracuję zawodowo i po powrocie do domu mam trochę rzeczy do zrobienia (chociaż moja Mama w baaaaardzo wielu rzeczach mnie wyręcza) a jeśli nie mam nic do zrobienia to i tak czasu nie mam,bo wtedy chcę wykorzystać każdą chwilę dla mojego Syneczka..
Więcej czasu na neta mam w pracy...po powrocie do pracy mam mniej obowiązków (część mojej pracy wykonuje teraz mój kolega)i gdy mogę włączam neta,ale dotąd nie włączałam bloggera w pracy, aż do dziś...
Ostatnio też (tak mniej więcej od naszego urlopu nad morzem) była w naszym domu prawdziwa sielanka..dziś nie boję się tego powiedzieć,coby nie zapeszyć...już dawno po sielance,a w sumie nie tak dawno, bo od ubiegłej soboty...czar prysł.
Mężowi ostatnio trafiło się kilka fuch do wykonania...jedną robótkę miał u swojej koleżanki (tak na marginesie,to po tym jak ostatnio-parę lat temu robił Im inne meble obiecał sobie,że tym razem więcej od Nich skasuje...a wyszło jak zawsze,nie potrafił zedrzeć z Nich...cóż z tego,że Jego poświęcenie, czas i paliwo było znacznie kosztowniejsze niż to co za swoją pracę otrzymał).Robił też meble kuchenne dla swoich rodziców (ale to grubszy temat i wrócę do niego zaraz) oraz jedną wielką szafę dla zupełnie obcej klientki. Efekt taki,że ostatnim czasem (od ostatniego tygodnia sierpnia) był gościem w domu, wracał późno, zmęczony, głodny i zły na cały świat i zwykle wyżywał się ba Bogu ducha winnej żonie, która dzielnie radziła sobie ze wszystkim i nie śmiała prosić Męża o jakąkolwiek pomoc..W ubiegłą sobotę kończył tę szafę i rano jechał do klientki...do domu wrócił ok 14, ja rano poszłam na zakupy i jak policzyłam z paragonu nakupowałam prawi 8kg mięs wszelkiego rodzaju i chyba z 2 kg pomidorów..chwała Bogu,że byłam z wózkiem więc wszystkie siatki zawiesiłam na nim, a potem na 4 piętro mogłam spokojnie wnosić same torby, bo Młody dość grzecznie wchodził sam...potem jednocześnie gotowałam obiad i sprzątałam, a o 12 Młodego położyłam spać...o 14 wrócił Tamten i mówi, że skoczy na chwilę do Rodziców dokręcić blaty, których wcześniej nie skończył - prosiłam: wróć szybko,bo ja też Twojej pomocy potrzebuję "żeby Cię czarna dziura nie pochłonęła" , na co On "nie, nie, wracam za dwie godziny,chcę mieć to z głowy"...miało być pięknie , a wyszło jak zawsze...wrócił za 6 godzin (gdy już nie był mi do niczego potrzebny,bo ze wszystkim obrobiłam się sama...jak zwykle) i do tego podpity...ehhh, przecież spodziewałam się tego...nie planowałam wchodzić z Nim w jakąkolwiek dyskusję,bo po co z pijanym gadać...ale On nalegał "o co mi chodzi" ....no i się zaczęło...ja tylko powiedziałam,że prosiłam wróć wcześnie a ten mówi,że tyle zeszło i już,ale co to za tłumaczenie ja myślę? Skoro miał czas wypić w międzyczasie? No i pewnie,gdyby cała sprawa tyczyła się "pracy" u kogoś innego to nie byłby tak zbulwersowany moimi pretensjami....ale nie,przecież dotknęłam (w Jego rozumieniu) Jego rodziny...ooo to niewybaczalne! No i zaraz wszedł na temat,że przecież mojej Mamie też czasem coś robi i nie mam pretensji,że schodzi tyle no i jeszcze wtedy MUSIMY zostawać na noc, a tu mam pretensję,że się przedłużyło , "o nie, więcej nie zostanie na noc jak będzie mojej Mamie robił znów panele i meble", powtarzał to kilka razy i już ni wytrzymałam "w ogóle nie musisz mojej Mamie nic robić, bez łaski", oooo i to Mu przypasowało!! "no i nie będę robił" potem dodał " jak Twoja Mama weźmie sobie fachowca to zobaczy ile to kosztuje", na co ja "a Twój Tata wie ile kosztuje to co Ty dla Niego robisz?" bo już mnie szlag trafił,bo wyszło jakby moja Mama była niewdzięcznicą jakąś, bo On Jej coś robi a Ona nie docenia! Tego było za wiele, tyle co my otrzymujemy od Niej i nie mam na myśli finansowych spraw ale ogółu - w końcu siedzi nam już 3 miesiąc z dzieckiem (dzięki czemu mogłam wrócić do pracy) i nie płacimy Jej a to grosza - a Ona codziennie dojeżdża do nas prawie 20km w jedną stronę, rano już o 6:30 ma autobus a potem do domu wraca przed 18 i nawet za bilety nie zwracamy Jej, a prawie co dzień przywozi coś na obiad czy na przekąskę dla Kubusia...no i pod naszą nieobecność Ona nam gotuje zupę, sprząta, prasuje a czasem nawet upierze...i choć nie musi tego robić to robi i nie narzeka! Nie mamy za co być Jej wdzięczni?!?! A ile razy w przeszłości pożyczała nam pieniądze?! A tamten nie ma honoru oddać nawet! I On śmie takie rzeczy wygadywać? I jeszcze dodał "ciekawe czy będziecie miały tyle honoru, bo jakby mi ktoś tak powiedział to nie chciałbym już by coś dla mnie robił", Jeeeeeeeeeeeezu, gotowałam się! A jak powiedziałam: ciekawe czy taki mądry będziesz przy mojej Mamie (On przy Niej dupowłaz jeden odwraca kota ogonem...i zwala na mnie winę) a On,że powie to samo to nie wytrzymałam i złapałam za telefon, wybrałam nr Mamy i zadzwoniłam i powiedziałam "Mamo,Mariusz chce Ci coś powiedzieć"...a On co? Spuścił z tonu natychmiast i od dupy strony zaczyna, że meble musiał skończyć itd a ja z boku podpowiadałam Mu,ale powiedz co miałeś mówić że wreszcie uznałam,że On nie powie tego i zabrałam Mu telefon i zalewając się łzami powiedziałam co mówił i dodałam "żebyś nie chciała Go prosić" a ten dalej z boku kiwał głową,że tak jest jak ja mówię-a tak odważny nie był by samemu to powiedzieć...efekt? Ja mojej Mamie załatwiłam fachowca do mebli, do paneli coś się wymyśli - to tylko jedno pomieszczenie do roboty a Tamten pożałuje! Jak Boga kocham!! Od soboty mamy ciche dni i szybko się nie skończą , teraz naprawdę mnie Jego słowa zabolały...i jeszcze Jego agresywne zachowanie! Kilka razy wyskoczył do mnie - tzn nie podniósł ręki ale skakał do mnie...wiem,że kiedyś nie powstrzyma się...biedne dziecko, Kubusiu, Ty to wszystko oglądasz....ehhhh.... a ja już myślałam o budowie naszego domu...o drugim dziecku....NIE MA MOWY! Dobrze,że przypomniał mi jaki jest naprawdę!!


Tyle z nowości...a co wcześniej? wyjechaliśmy na urlop 4tego sierpnia...a co wcześniej? Miałam do przeforsowania mega ważną dla mnie kwestię odwiedzin (dziś już nowożeńców) Zuchniarzów...początkowo tradycyjnie protestował, pewnie głównie po to by zrobić mi na złość...ehh...koniec końców zgodził się i tak wyjechaliśmy dzień wcześniej niż mieliśmy zarezerwowaną kwaterę we Władysławowie i spędziliśmy z fantastycznymi Zuchniarzami cudowny weekend w Gdańsku, Kubuś czul się u Nich jak w domu - nie wstydził się , nie bł, nie krępował (a tak zwykle w obcym miejscu się zachowuje)...aż żal było odjeżdżać do Władka...wakacje we Władku,też były o dziwo! udane...Synuś był w 7-ym niebie - a morzem zachwycony! A my - rodzice nie pokłóciliśmy się chyba ani raz...no może z raz...ale na pewno nie z takim przebiegiem jak ostatnia kłótnia...

Po powrocie z wakacji byliśmy na weselu w rodzinie Tamtego i jako,że byliśmy bez Synusia to zaszaleliśmy...Kubuś od soboty był do poniedziałku u Babci,a On uwielbia być u Babci...za psem szaleje! Ja znów marzę,że wezmę Shaggiego do nas...ale ani Tamten ani Babcia nie popiera mnie...

W następny weekend znów byłą impreza...Chrzciny bratanicy Starego...o rany,ale zła byłam przez prawie cały wieczór...po 1 , bo Stary ze Szwagrem jak dorwali się do wódki to pili jakby w życiu nie widzieli wódki i chcieli się urżnąć...koniec końców (w niedługim czasie) Siostra Starego opierd... przy stole głośno Męża,ten wyszedł...a
za Nim mój Mąż...chwilę podenerwowałam się przy stole...bo co to za zachowanie,niech pilnuje Żony i Dziecka a nie Szwagra,więc jak długo nie wracał wyszłam przed restaurację i przy stojących dwóch facetach z rodziny Jego Bratowej zezwałam Go,taaaka byłam zła...potem oczywiście niezbyt łatwo mogłam Go do domu zabrać, bo przecież czy On się spieszy? Ale ostatecznie ok 21 pojechaliśmy bo Mały już był zmęczony (czemu zaprzeczał Stary)...a dodam,że na imprezie brakło Babci (Matki Starego) bo ledwo wróciła do domu z Niemiec i za chyba 2-3 tyg. pojechała,tak Jej się spieszyło...a ja nie płakałam z tego powodu...ale niech nie dziwi się,że Kuba Jej nie zna!!Widział Ją w tym czasie raz i to tylko dlatego,że my poszliśmy do Niej...mimo,że kiedyś obiecała mojej Mamie,że przyjdzie....taaaaa...nikt nie płakał z tego powodu...

Potem było spotkanie (weekendowe) z ludźmi ze studiów - tradycja zeszłoroczna zachowana...i tym razem Stary miał jechać z nami...a wyszło jak zawsze- MUSIAŁ AKURAT wtedy robić Rodzicom wspomniane meble (a potem okazało się,że On wtedy robił Im tylko część, na ile starczyły Im środki finansowe..swoją drogą to podjęli decyzję,że już robią meble dzień po Chrzcinach...kasa wpadła to Robert dorzucił się do mebli)...w końcu pojechaliśmy sami z Kubusiem i nie narzekaliśmy, było miło...mimo,że Młody właśnie ostro przechodzi bunt dwulatka...ale co,ja nie poradzę sobie?! Gorzej,że za parę dni pochorowała się...ehhh, nie służą Mu spotkania z dziećmi :(

Potem (za tydzień) było wesele Zuchniarzów....o rany,do ostatniej chwili byłam pewna,że pojadę...plany zmieniały się kilka razy, najpierw chciałam abyśmy jechali na wakacje na koniec sierpnia, by na 1 września iść na wesele...nie udało się - Stary urlop mógł wziąć na początku sierpnia...potem odpuściłam...aż do czasu jak poszliśmy na wspomniane wcześniej wesele gdy zapragnęłąm jednak jechać do Gdańska...znalazłam fajne połączenie kolejowe - tanie i wygodne...i nawet Stary już niby załatwiłby wolne sobie...ale skutecznie obrzydzał mi wyjazd,chociażby wjeżdżając z tekstami, że chcę męczyć dziecko, że na wesele na miejscu nie zabraliśmy Go a tu w taką podróż chcę ciągnąć...w końcu podjęłam decyzję - nie jedziemy:( Ale potem zapragnęłam jechać sama na sam ślub! Bo znów znalazłam inne, ciekawe i niedrogie połączenie no i jeszcze potem okazało się, że koleżanka będzie w niedzielę wracała z nad morza na Śląsk i mogę wrócić z Nią do domu...a gdy pochwaliłam się z planu Madzi (Pannie Młodej) - tzn w sumie wyciągnęła to ze mnie to Ona chyba nawet ucieszyła się i kazała zostać na weselu...tak bardo chciałam jechać..a na kilka dni przed wszystko zaczęło się sypać...Młody się pochorował, nie miałam wciąż wypłaty na koncie (a za bilet na wybrany autobus mogłam tylko zapłacić elektronicznie) no i Stary absolutnie się nie godził...w piątek przed wszystko zaczęło się układać - Młody przestał gorączkować, wręcz wyglądał na uzdrowionego, kasa - wypłata wpłynęła na konto..tylko Stary był nieugięty...ale nie dałam się i zaczęłam się pakować...miałam parę godzin do autobusu (o 1 w nocy z Częstochowy,do której musiałabym jeszcze dojechać jakoś do Warszawy tam byłabym o 4:30 i o 5:30 drugi autobus do Gdańska) ale ostatecznie musiałam odpuścić, z bólem serca...po prostu uznałam,że to zaszkodzić może naszemu nienajlepszemu małżeństwu.. czy dobrze zrobiłam, nie wiem...pewnie nie raz przyjdzie mi żałować,że ugięłam się:( A na koniec Stary sprawił mi przykrość, bo powiedział,że narzucam się Magdzie,bo jej na pewno nie zależy na moim przyjeździe...słyszę to w uszach do dziś...

Tyle u mnie....ręka boli aż od pisania na tej strasznej firmowej klawiaturze,więc kończę i wracam do pracy...postaram się częściej skrobać tu,coby kiedyś przypomnieć sobie jak to było...