środa, 23 lipca 2014

I codziennie Ciebie brak...

Dziś smutna rocznica...dziś minęło 30 lat odkąd zostałyśmy z Mamą i Siostrą same...a ból wciąż ten sam...wciąż oczy mokre na samą myśl...z roku na rok gorzej to znoszę...dziś jestem starsza niż On,gdy nam TO zrobił ;( Dziś sama mam dwoje dzieci i na samą myśl o tym,że ktoś może być takim egoistą,że gdy coś nie idzie to zostawia to wszystko i pogrążonych w żałobie po Nim najbliższych, a już przede wszystkim dzieci,to aż szlag mnie trafia...dziś dużo rozmyślałam (i jak zwykle przez łzy) - pierwszy raz na cmentarzu,gdy z chłopcami szłam na działkę na skróty obok Jego grobu, potem w drodze z cmentarza na działkę,później gdy drugi raz byłam na cmentarzu...i w tak zwanym międzyczasie..no i oczywiście pisać tego wszystkie nie da się "na sucho"..no i przypomniało mi się,jak przez te wszystkie lata marzyłam,że kiedyś obudzę się i okaże się,że to był zły sen...że okaże się,że mam swojego Tatusia...przypomniało mi się,jak marzyłam,że i ja będę jeszcze wychodziła na autobus po Tatusia wracającego z pracy...pamiętam też,że kiedyś marzyłam,żeby okazało się,że Mama mnie okłamuje i On wcale nie umarł,ale żyje,ale odszedł tylko od nas...bo to oznaczałoby,że On gdzieś jest...pamiętam,jak w Kościele widziałam jednego Pana,który w jakiś sposób mi Go przypominał i tak sobie marzyłam,że okaże się,że to On..pamiętam,jak w dzieciństwie Babcia mi mówiła,że kiedyś się z Nim jeszcze spotkamy...w niebie :( przez te wszystkie lata idealizowałam Go...i wierzyłam święcie,że gdyby On żył nasze życie byłoby cudowne, wręcz idealne...czasem zdarza mi się,że zakłuje w serce,gdy patrzę na swojego Męża i naszych synów,ja tego nie znam...a On Im by tego nie zrobił :( Ostatnio (od kilku lat) zmienia mi się spojrzenie na to wszystko...ale wcale nie boli mniej..nawet dziś przeszło mi przez myśl,że przez te wszystkie lata opłakuję obcego człowieka,bo cóż ja Go znałam...byłam nieco młodsza niż mój Kubuś teraz...tak czy inaczej modlę się często,by Bóg Mu wybaczył i przyjął Go do grona zbawionych...mimo wszystko...

czwartek, 17 lipca 2014

Cisza przed burzą...i po burzy..

Mój konflikt z Mamą wszedł w decydującą fazę...czy może być gorzej? Jeśli nie kłócimy się,to znaczy,że mamy ciche dni po kłótni...i jakkolwiek to nie zabrzmi musze przyznać,że lubię te ciche dni..bez nieustannych komentarzy z Jej strony itd...i od prau dni tak mamy błoga ciiiiiiiiiiiiiiiisza...posprzeczałyśmy się w sobotę bądź niedzielę (nie pamiętam,bo ostatnio wszystkie dni wyglądają tak samo...tzn wszystkie dni od poniedziałku do soboty...niedziela jest na szczęście to inna inszość!) i nie odzywałyśmy się nawet trochę, to wydawało się,że teraz będzie inaczej...znaczy będziemy dłużej niż zwykle w konfikcie..ale ponieważ w niedzielę robiłam na deser tartę z wiśniami (mniam,taaaaaaaaaaka pychota...a swoją drogą pierwszy raz robiłam w ogole tartę) to nawet Stary wyszedł z inicjatywą,byśmy zostawili coś moim Rodzicom (których nie było w domu,gdy konsumowaliśmy deser) i potem poczęstowaliśmy Ich,najpierw M potem ja więc wieczorem już chyba Mamie przeszło...i zaraz zaczęło się normalne "sugerowanie i komentowanie"...poniedziałek jakoś zleciał (aaaaaaa wieczorem Stary miał przymusowy pierwszy nocleg na naszym terenie :) Bo miał mase stali zbrojeniowej i w obawie przed ewentualnymi złodziejami wolał tam spędzić noc...swoją drogą potoworzyszyłam Mu nieco :) ) a we wtorek przed południem miałam wyjeżdżać z Juniorem młodszym na konrolę w Por. Patologii Noworodka w CZMP w Łodzi..wcześniej proponowałam koleżance by się wybrała ze mną i chłopcami (Kubusia dla towarzystwa też chciałam zabrać) by po wizycie u lekarza oddać się zakupom...ale koleżanka musiała zrezygnować z wyjazdu...wtedy Stary zaczął namawiać mnie,bym wzięła do pomocy Mamę...przyznam,że i mnie nieśmiało przez chwilkę przeszło to przez myśl...ale szybko pdrzuciłam ten pomysł mając w pamięci jaka różnica (za czasów naszego mieszkania w wynajmowanym mieszkaniu) była gdy szłam z Dwoma smykami do przychodni sama a z Mamą...i myli sie ten,kto myśli,że z Mamą miałam lżej...a bo Ona pomoże mi a jakże,ale w czym Ona będzie chciała i jak chciała (teraz gdy mieszkamy razem to mocno odczuwam...najlepsza z Niej pomoc w tym,w czym sama zechce pomóc i na swój sposób) no a jako,że Kuba nie będzie Jej słuchał,bo zawsze upiera się On,że Mama musi zrobić to czy tamto (Mama Go ubierze, Mama nakarmi itd) to wychodzi na to,że wyjazd z Nią byłby pewniej bardziej nerwowy niż samemu...co z tego,że Stary umierał ze Strachu jak ja poradzę sobie sama z chłopcami i to tak daleko od domu (a już perspektywa wyjazdu do łodzi to wogóle abstrakcja...i wymagająca sporo odwagi...choć ja zupełnie nie rozumiem,z czego wynikająca...ja tam mogłabym już na wszystkie wizyty do tych wszyyyyyyyyyyyyyyystkich specjalistów chłopców jeździć już zawsze sama z Nimi...po wizycie w poradni,gdzie zabawiłam chyba z 0,5 h udało mi się zapisać nas (znaczy Kubę) do nnego specjalisty (a chyba z pół roku dowiadywałam się,kiedy będą zapisy na NFZ i wreszcie się udało),a potem pojechaliśmy na zakupy...obkupiłam chłopców -są fajne promocje letnie,więc nie wydałam za dużo a jestem zachwycona nowymi nabytkami dzieciaków...a i Tacie skapło coś - dostał super koszulkę, znaczy z super napisem :) A Matka chociaż okulary sobie kupiła...nic innego nie podobało mi się...w galerii spędziliśmy 5 godzin! Masakra! Ale to taaaaaaaaaaaaaaaka przestrzeń do przejścia...szczególnie,że najpierw przeszłam wszystkie sklepy dla porównania, potem drugi raz dla wybrania już (a potem okazało się że i trzeci raz było konieczne :) )....na szczęście Kuba był koooooooooochaniutki,słuchał się Mamy, szedł grzecznie przy wózku Igorka aż mi Go momentami było szkoda,znaczy rozczulałam się patrząc na Niego jaki On grzeczniusi i znosi wszystko...mimo,że zmęczony był pewnie na maksa a nic nie marudził ani nic,tylko prosił o to by mógł na placu zabaw się pobawić...nie mogłam odmówić,a czasem sama wychodziłam z propozycją,że poniose Go na ręku,jednocześnie pchając w wózku Igorka :) ...a Igorek jak płakał to szliśmy do pokoju dla Matki gdzie dostawał cyca, zmieniałam pieluszkę Mu itd itp...fajnie dzień spędziliśmy :) W drodze do domu Kubuś zasnął,a że zjedliśmy pseudokolację w Galerii to z czytym sumieniem mogłam uznać,że może iść lulu...i oczywiście prosto z auta trafił do łóżka...nie to co Młodszy...On jak Matka ma trudne zasypianie..

A wracając do tematu jak w tytule...jako,że ostatnio non stop jesteśmy po sprzeczce...znaczy Mama coś powie ja odpowiem (znaczy postawię się...no kur...nie mogę inaczej,bo szlag mnie trafia!) Je się nie spodoba obraża się,obieca,że nie będzie w ogóle do mnie się odzywać i już są ciche dni...i tak jak np dziś...rano ja zajmowałam się chłopcami i szykowałam do sklepu,bo wczoraj nie zrobiłam zakupów i nie było nawet nic na śniadanie dla mnie i dla M a Mama szykowała się do lekarza,bo miała wizytę...chyba dosłownie słowo zamieniłyśmy...znaczy o tym lekarzu czy coś...ale jak wstał Kuba to od razu tym irytującym tonem (lamentującym) mówi "Kubuś, Ty znów bez kapci chodzisz...będziesz chory"...masakra,w ciągu dnia słyszę to seeeeeeeeeeeetki razy...a przynajmniej kilka-kilkanaście razy...a dodam,że Kuba jeśli jest w ogóle w domu to albo siedzi przy stole,gdzie albo je,albo np układa ostatnio pasjami puzzle (więc nogi zwisają Mu i tak z krzesła nie dotykając podłoża) albo bawi się na macie piankowej,która jest na dywanie...od czasu do czasu przejdzie po podłodze,która nie aż taka zimna,mamy lato i to dość ciepłe,co innego inną porą roku i co innego,gdy jest się mega rozgrzanym i przejdzie po zimnej podłodze....ale wtedy ZAWSZE dojrzy Go Babci..dziś naliczyłam,że w ciągu dosłownie minuty powiedziała Mu to 3 razy! Idzie oszaleć! Jak to możliwe,że odkąd tu mieszkamy (1,5 miesiąca już) nie jest non stop chory,bo przecież powinien skoro tak często jest bez kapci? Nie powiem,sama zwracam Mu uwagę o to,gdy za długo chodzi bez kapci...ale z umiarem!! A dziś jeszcze co innego było u nas powodem do spięcia...siedzimy na dworze, Igo śpi w naszym pokoju a ja tulę płaczącego Kubusia,który zranił się w nogę na rowerze...dodam,że Babcia była niepocieszona,że Kubuś koniecznie chciał do tego "zadania" (pocieszania) Mamę...no więc siedzimy tak,ja zabrałam się chyba za jakieś przyszywanie guzika za potem za obieranie warzyw do zupy dla Igo...wkrótce zabrałam się (z Kubusiem) do nas do kuchni,go garów a Kuba do puzzli...wtedm wchodzi babcia i mówi "wstaw już temu dziecku /znaczy Kubusiowi/ już zupę"...no kurde,nie wiem,czy tylko mnie to tak ciśnienie podnosi i kto inny zareagowałby inaczej,ale to co Ona mi mówi co mam robić i to w ten sposób działa na mnie jak płachta na byka! Czy Ona naprawdę myśli,że ja bez Jej rad (niecierpiących sprzeciwu! Bo ton też dużo robi...co innego delikatna uwaga,czy wręcz pytanie z troską a co innego taki komentarz) zagłodziłabym dziecko? Było chwilę po południu (po 12) i sama myślałam,że za chwilę wstawię z wczorajszego dnia zupę dla nas coby później,razem z Tatą zjeść drugie danie...no jak ja mam to odbierać co Ona mówi (i to w ten sposób...kurcze trzeba by było to słyszeć)? No normalnie,gdyby nie Ona to ja nie wiedziałabym co mam robić a dzieci padły by z głodu, zarosnęlibyśmy brudem i padli z niewyspania! Boże niech ta budowa trwa jak najkrócej i uciekajmy stąd...by móc robić co sami uważamy za słuszne!

A co u nas ponadto? Jutro zalewamy strop nad parterem i na jakieś 2 tygodnie spokój...Stary wróci do pracy - ja przestanę szykować Mu śniadanie i obiad na punkt ustaloną godzinę, więc będę nieco wolniejsza ...ufff bo teraz to mam tak,że wstajemy między 7 a 8 zaraz robię śniadanie dla mnie i Kubusia (ten zawsze mleko z kulkami!) i zanim to ogarnę to jest po 9 i zaczyna Igo wariować i marudzić że już śpiący itd a wtedy mam szykowanie śniadanie dla M,który o 10 wpada na przerwę na śniadanie które musi być już gotowe (bo ma tylko 0,5 godziny) i koniecznie na ciepło bo innego nie chce...potem mam kupę zmywania i układanie Młodszego lulu a zaraz potem gotowanie obiadu...bo o 14 Stary ZNÓW ma przerwę tym razem na obiad...zanim My zjemy i ja posprzatam i pozmywam po obiedzie to jest przed 16...wtedy mam wolne :D Do jakiejś 19,gdy zaczyna się...kolacja dla naszej Trójki i kaszka dla Najmłodszego, kąpanie 1 i 2 i układanie do snu...zwykle padam razem z Najmłodszym,czy raczej z Nim przy tzytzu...

Fotorelacja (obiecana przy wcześniejszym poście :) ) Tak rośnie nasz domek...w ciągu ostatnich 2 tygodni:


I idę lulu ...pora najwyższa :P

środa, 9 lipca 2014

Jak grochem o ścianę

Masakra ile się u mnie ostatnio dzieje...wciąż mieszkamy u mojej Mamy i wciąż się kłócimy...znaczy ja kłócę się z Nią...no nic nie poradzę,że MUSZĘ walczyć o naszą niezależność i samodzielność...cholera jasna, mam prawie 34 lata i chyba mogę sama decydować o sobie,no nie? A tymczasem moja mama na każdym etapie dnia MUSI mówić mi co robić,wciąż marudzi mi nad uchem...dostaję białej gorączki jak np dziś,gdy Stary jak co dzień przyjechał na obiad (od prawie tygodnia pracuje na naszej budowie...o czym szerzej później opowiem) i podałam Mu obiad na powietrzu (upały nieziemskie mamy!) i jak zwykle Mama nie opuszcza nas na krok i tak też ja wstałam (mając Igora na ręku) i właśnie miałam "sprzedać" Go Jej,by iść po coś do domu dla Męża...nie zdążyłam nic powiedzieć a Ona mówi "daj mi Igorka i idź do domu po 'coś' "...kurcze może to zły przykład,ale mnie szlag trafia jak Ona tak do mnie mówi,jakbym była niepoczytalna i Ona musiała mi mówić co mam robić...więc zaraz rzuciłam kąśliwą uwagę...niech no przypomnę sobie inną sytuację,coby przypadkowy czytelnik miał obraz sytuacji..kurcze mam w tej chwili dosłownie pustkę w głowie...ale wiele razy jest tak,że mówi zrób to czy tamto (dodam,że mówi o czymś co dotyczy moich dzieci a ja BYNAJMNIEJ WTEDY NIE LEŻĘ ale coś robię...tyle,że coś innego niż Ona uważa,że powinnam w danej chwili robić..generalnie najczęściej powinnam sprzątnąć coś co Jej akurat przeszkadza...co z tego,że ja robię coś równie ważnego,albo i wazniejszego w tej chwili!)...działa mi to masakrycznie na nerwy...ale kurcze to chyba najmniejszy mój z Nią problem...inny jest taki,że wciąż stara się mnie przekonać do swoich racji...jak np drugi dzień z rzędu mówi,żebym korzystała z innej kuchni , mama ma dwie i sama korzysta z tej na parterze a na piętrze jest wg Niej za gorąco...dodam,że wszystkie moje rzeczy (w tym lodówka, jedzenie, naczynia itd itp) są na górze w kuchni...nasz pokój również! Ponadto kuchnię dolną dzieli ze swoim Mężem, a z pewnych przyczyn (o których nie będę pisała) nie korzystam z niczego co jest Jego i tym bardziej wolę nie krzątać się tam,coby nie wziąz coś Jego,albo nie musieć się pytać,co jest Mamy a co Jego...Wolę więc znosić później RZEKOMY gorąc w domu spowodowany tym,że ugotuję sobie przez godzinę - dwie zupkę w kuchni górnej niż latać góra dół znosząc wszystko co potrzebne albo nie korzystać w wielu udognień jakie posiadam na górze (w formie różnych sprzętów kuchennych mniejszych lub większych)...ponadto śpiący dwa razy na dzień Igo jest pod ręką,gdy jestem przez ścianę i szybko zareaguję,gdy zapłacze czy coś...przesadzam? Nie wiem...wiem,że Ona gdy zamieszkaliśmy razem przez pierwszy chyba tydzień gotowała obiady dla wszystkich (zanim nie ogarnęłam się z rozpakowaniem nas) i wiele razy było tak,że lamentowała,że jeszcze nie idę na obiad a Ona cały dzień musi stać w kuchni...masakra...przecież gdy zupa jest raz ugotowana a ja w danej chwili zejść nie mogę bo ZNÓW ROBIĘ COŚ INNEGO, WAŻNIEJSZEGO NA TĘ CHWILĘ to mogę przygrzać sobie za jakiś czas, zjeść i pozmywać...czy to musi oznaczać,że ONA CAŁY DZIEŃ STAĆ MUSI W KUCHNI? Nie,to tylko oznacza,że Ona tak chce i nie przyjmuje do wiadomości,że ktoś (bynajmniej nie dziecko,czy ograniczona umysłowo osoba!!!) może mieć inny plan! Po takim tygodniu (gdy do tego problemem było,że Ona gotuje na swój sposób oczywiście a ja jakiś już czas temu odrzuciłam wszelkie przyprawy z glutaminianem sodu a tu znów musiałam zacząć go spożywać) postanowiłam,że trzeba przejść na osobne kuchnie i tak wg mnie jest najlepiej - gotuję co chcę, kiedy chcę, jak chcę...wydawać by się mogło,że jeden problem z głowy? Bynajmniej nie...Mama tego nie może ogarnąć więc co jakiś czas zadręcza mnie "czemu nie chcesz gotować na dole?" itd..przez ostatni tydzień u Mamy bawiła siostra z rodziną więc ustaliłyśmy,że coby nie robić zamieszania na ten tydzień wrócimy do wspólnego gotowania...no więc Mama chyba potraktowała,że moje samodzielne gotowanie to przerywnik...więc od wyjazdu siostry zaczęło się znów...a skoro o siostrze mowa...wiadomo, siostra ma mamę raz na miesiąc albo rzadziej więc jakoś znosi uwagi Mamy spokojniej...a na dodatek Mama Jej zawsze uwagę zwracała w inny sposób niż mnie...spokojniej,delikatniej...powiedziałabym po prostu po partnersku a nie jakby patrząc z góry jak na mnie....a zaznaczę,że między mną a siostrą jest tylko 2 lata różnicy (znaczy Ona jest starsza o te dwa lata...a jednak mnie wydaje się,że Ona zawsze była wg Mamy dorosła a ja do smierci będę dzieckiem :/ )..i na poczekaniu przyszedł mi do głowy przykład...pewnego dnia korzystając żenie muszę gotować obiadu (bo zupa jest z poprzedniego dnia a Igo wtedy miał słoiczki a drugie danie dopiero na wieczór będe robiła) a Igo śpi (a komp z kołysankami włączony) weszłam na neta (co zdarza mi się niezmiernie rzadko gdy chłopcy nie śpią,bo po prostu nie mam czasu!) chyba,żeby sprawdzić,czy kasa wpłynęła...bynajmniej nie by pierdołami się zająć...nagle słyszę jak po korytarzu maszeruje Mama i lamentuje "jestem taka zmęczona, już nie mam siły chodzić"...i wiem,doskonale,że to przytk,że JA SIEDZĘ! Nie długo musiałam zastanawiać się,bo weszła i dalej tym irytującym głosem pełnym lamentu mówi "zrobiłabyś 'coś' /nie pamiętam co/ bo ja już nie mam siły ...szlag mnie wtedy trafił,bo po 1 Ona gotując na dole praktycznie wogole nie musi wchodzić na górę (ale nie, MUSI bo musi mnie kontrolować non stop!),mnie nie gotuje więc czy ja siedzę na necie (wyjątkowo) czy akurat robiłaym swój obiad to Ona nie ma więcej czy mniej roboty...baaa odkąd tu mieszkam widzę ,że Ona prawie nie ma roboty bo przez większość czasu siedzi tu czy tam...no więc o co chodzi? No o to,że ZAWSZE miała alergię na mnie siedzącą przed kompem (co z tego,że odkąd odeszła na emeryturę i dostała lapka a ja zamówiłam Jej internet i teraz sama dużo siedzi na necie)...no więc wtedy posprzeczałyśmy się,bo wybuchłam i powiedziałam Jej to wszystko co tu w tym temacie napisałam a przy okazji dowiedziałam się,że nie będzie mnie na nic stać,bo nie marnuję prąd...a tymczasem gdy moja siostra przyjechała z rodziną i cała Jej rodzina prawie całe dnie spędzała na laptopie (którego w ogóle przez tydzień nie wyłączali), ipodach , komórkach i innych to OK...nawet gdy moja siostra całymi dniami zamykała się z najmłodszą córką (rówieśniczką Igo) w swoim pokoju,coby nie musieć pilnować Jej,podczas gdy Ona siedziała na komórce na FB i raz było,że Mama weszła i mówi do Niej nie z lamentem ale z uśmiechem na ustach (do całej Trójki-siostra i dwoje Jej starszych dzieci) "Wy cały dzień z tymi telefonami" ...o co jeszcze kruszymy kopie z mamą? Ja (pewnie z powodu odwiecznego przekonania,ze jestem w oczach mojej mamy nic nie warta i nic niepotrafiąca)koniecznie chcę sobie radzić ze wszzystkim sama...szczególnie,że jeszcze 1,5 miesiąca temu mieszkałam sama i w gruncie rzeczy wszystko było na mojej głowie i co? Dawałam radę! Dlatego dalej chcę sama wszystko robić,ale nie...nie mogę bo Mama MUSI narzucać mi swoją pomoc,ja mówię,że dziękuję poradzę sobie (bo chcę i potrafię poradzić sobie) a Ona obraża się...inna sprawa,że nie chcę przyzwyczajać Igo do tego,że wciąz się Nim ktoś zamuje bo potem sa takie kwiatki,jak teraz po tygodniowym pobycie mojej siostry (gdy musiałam odpuścić swoje zasady,coby nie kłócić się aż tyle co zawsze przy siostrze z Mamą,bo Ona nigdy nie zrozumie jak moje życie z Mamą wygląda),gdy ja chcę posadzić Igo na podłodze przy zabawkach bym mogła dajmy na to wstawić Kubie mleko na śniadanie a Ten (Igo) w ryk,bo jak to, On ma sam siedzieć? Po co,skoro Babcia weźmie...no i zaraz słyszę (co jest kolnym mega zaplnikiem dla moich wybuchów) "czemu Igorek płacze" ...kurrrrrrrrrr, setki razy na dzień to słyszę! No czasem dzieci płaczą,bo a to są głodne (a Mama w tej chwili musi coś skończyć robić), a to spiące (a Matka jak wyżej), a to najnormalniej domagają się uwagi (a Matka...)...a jeszcze w zeszłą niedzielę (w dniu przyjazdu familii Siostry) jemy wszyscy obiad (My z M i Kubusiem, Siostra z Mężem i z dwójką dzieci w wieku szkolnym i Dziadki) i Igo posadziłam na podłodze przy stole,przy zabawkach i pięknie się bawił...a tymczasem siostra zjeść spokojnie nie mogła bo Lenka (niespełna roczna) nie dała,musiał wciąż Ktoś Ją zabawiać...ja będąc matką po raz drugi wiem,że chcę by moje dziecko a w sumie dwoje dzieci byli bardziej samodzielni...uważam,że nie rodzice nie są po to by zajmować czas dziecku na 100% ale by pokazali jak dziecko może czas sobie zająć...już wystarczyże Kuba mój jest taki,że sam nic nie zrobi bo nie można Go na krok zostawić...teraz jestem mądrzejsza! Swoją drogą to o Kubę też potwornie często się kłócimy bo jak wyżej,chcę by coś sam robił,gdy ja robię obiad, zajmuję się Młodszym,czy sprzątam,piorę czy zmywam...ale nie, Mama by chciała zaraz Mu znaleźć zajęcie...więc (o czym chyba już pisałam) zaraz wymyśla,że pojedzie do tej czy tamtej i weźmie Go z sobą...co z tego,że dziecko będzie się nudziło,bo cóż może robić,gdy babcia rozmawia z równieśniczką koleżanką...wiem wiem,że Kuba lubi te wyjścia,ale czy to dobre dla Niego? Czy nie lepiej byłoby by zamiast stania pod siatką gdy Babcia rozmawia z Sąsiadką - dostał np propozycję "Kubusiu,może pomalujesz sobie kredkami, może poukładasz puzzle, etc etc"...co tu jeszcze działa mi na nerwy? Hmmm...z jednej strony pewne sprawy udało mi się względnie wywalczyć (choć to chyba przedwczesna radość,bo po tygodniowym roluźnieniu Babcia większości spraw zapomniała i chyba znów trzeba walczyć),a z drugiej jest masę takich, o które wciąz walczę a tu grochem o ścianę...jak np moje usypianie Igorka...jak już wspomniałam Młodszego inaczej wychowuję (nauczona doświadczeniem z Kubusiem) i tak np usypianie wygląda inaczej...Kubusia,gdy nie zasnął przy piersi do UWAGA 15 miesiąca nosiłam na ręku! Oj nie ważył mało,bo był podobnie jak Igo kluską..teraz wprowadziłam zasadę,że MUSI zasnąć sam w łóżeczku i są efekty,moja konsekwencja sprawiła,że nie protestuje a przynajmniej nie długo...rytuał jest taki - włączam kołysanki, dostaje mamusinego mleczko i najczęściej nie zasypia,więc biorę na ręce wkładam do łóżeczka (i tu zaczyna się protest) ale spokojnie mówię "Igorku teraz pójdziejsz spać" daję do rączek przytulanę lewka i czasem od razu przewraca się na bok a czasem musi dostać smoka i wtedy przewraca sie na bok i koniec protestu i wcześniej czy później ale już bez płaczu zasypia...Mama doskonale o tym wie,bo setki razy Jej mówiłam jaki jest schemat...ale notorycznie jest,że Babcia (gdy Ona jest z Nim,gdy ten zasypia lub zostaje z Nim już śpiącym) zabiera Mu lewka :bo Mu od niego gorąco", wyłącz kołysanki "przypadkiem" albo usiłuje mnie przekonać "ona uśpi Go na leżaczku, wózku czy inaczej"...zresztą Ona na każdym kroku (naprawdę nie przaesadzając!) ma dla mnie setki rad,jak Ona by to zrobiła,choć ja nie pytam...o i tu kolejny przykład...wczoraj robiłam prania (dwa) i rozwiesiłam na dworze na suszarce i czymś się zajęłam, za chwilę patrzę a wszystko poprzekładane bo Ona uznała,że inaczej będzie lepiej! Kurcze i znów MUSIAŁAM sprzeciw wnieść "czy ja wszystko robię źle,czy musisz wszystko poprawiać?" A może znów to nie ja mam rację? Może ja przesadzam..nie wiem,wiem jak się czuję...nic nie umiem,wszystko Ona zrobiłaby iaczej ("nie zmuszam,ale przecież oge powiedzieć"),mam w pokoju eeeeega bałagan więc Ona musi mi wciąż coś sprzątrnać, wywoetrzyć itd...ehhh

I już mi lepiej ...wygadałam się :D szczególnie,że ostatnio nie mam Komu :( Siostrze nie mogę,bo Ona nigdy nie zrozumie, Męża albo nie ma albo jest zmęczony, albo śpi a z nikim innym się nie widuję,bo najnormalniej nie mam kiedy i jak :(
Tak na marginesie, uprzedzając czyjeś pytania w stylu "czemu tego wszystkiego nie powiesz mamie,zamiast tu pisać...czemu nie porozmawiasz z nią" powiem WSZYSTKO CO TU PISZĘ MÓWIŁAM JEJ SETKI RAZY....bez skutecznie...jak grochem o ścianę





FOTORELACJA...miała być,ale sił mi brak..i czasu szkoda...ograniczę się więc do wylania żali :)