poniedziałek, 30 maja 2011

Imprezka, imprezka i po imprezce...

Przygotowań do sobotniej imprezki urodzinowej mojego Skarba było masę, masę nerwów, jeszcze więcej roboty i co? Zleciało jak z bicza strzelił....i chwała Bogu...dziękuję,że tak szybko zleciało-inaczej wykończyłabym się...Goście zaproszeni  byli na 16,ale moja mama z przygotowanym mięskiem wpadła wcześniej...tak się umówiliśmy...z Teściami (i całą rodziną Starego) nie byliśmy tak umówieni, a jednak przyszli o 15:30!! Jak tak można!! Dobrze,że chociaż ubrana byłam!!Ale jeszcze pozostało pokończyć parę rzeczy, a jak zobaczyłam Ich wszystkich ( 6 osób + dziecko) to mało nie padłam! Byłam taka zła,że aż ręce mi się trzęsły!! Teściowa pewnie miała szczere intencje,  bo chciała pomóc, ale nie przemyślała,że postawi mnie w niezręcznej sytuacji, więc kazałam Jej zająć miejsce za stołem, mówiąc, że poradzimy sobie..potem przybyli wszyscy pozostali...pół wieczoru spędziłam w kuchni, początkowo miałam nawet kłucie w serce z powodu,że moje dziecię zupełnie mnie nie potrzebowało,jakoś był wszystkimi zainteresowany i chętnie do wszystkich szedł...potem chwilę się zdrzemnął i jak wstał to chciał tylko Mamę (huuuura!!choć wiem,że to głupie:) )...impreza skończyła się (i chwała Bogu) ok 20, moi rodzice zostali nam pomóc i choć w przypadku Ojczyma to zbyt mocne słowo , bo głównie oglądał mecz i do wszelkiej pomocy trzeba było Go szczególnie namawiać o tyle moja mama baaaaardzo się napracowała...aż wstyd przyznać,że w sumie do całych urodzin przyłożyła się bardziej niż ja-zrobiła w domu i przywiozła nam kilka rodzajów mięsa i w trakcie imprezy się tym też zajmowała i ogólnie o wszystko dbała, a po imprezie zarządziła sprzątanie i mój Mąż (jak nikogo innego) Ją słuchał...ja musiałam zajmować się Małym,bo wciąż tylko Mamę uznawał...ja w całej imprezie miałam na głowie planowanie, zarządzanie wszystkim, zakupy, a cały piątek robiłam sałatki...moja Mama jak wspominałam bardzo się napracowała i bardzo jestem Jej za to wdzięczna...nie mogę też pominąć ile napracował się Stary (oj szybko tego pożałuję, że Go chwalę) w piątek i sobotę naprawdę miałam z Niego pomoc-praktycznie całe mieszkanie sprzątnął sam i to naprawdę dokładnie..byłabym niewdzięczny gdybym nie wspomniała,że i Teściowa pomogła-bo upiekła nam 2 ciasta...kurcze teraz jak tak myślę,to wychodzi,że ja nie napracowałam się a jednak i ja miałam masę roboty...w przyszłym roku urodzinki będą kameralne!! (a na nie 15 dorosłych osób+5 dzieci!!).
Dziś po południu pojechaliśmy do Mamy, bo umówiliśmy się u Niej z moją kochaną Babcią, która nie dałaby rady wdrapywać się na nasze 4 piętro...dlatego wzięliśmy kawałek pozostały tortu, dużo ciasta i spędziliśmy całe popołudnie na "wsi"...
Teraz czuję,że rozkłada mnie jakieś choróbsko-a dokładniej choróbsko, które przywlókł do domu Stary-zaraził mnie katarem!! Boże uchroń mojego chłopczyka...a właśnie, co u Niego?Jakie postępy?Chodzenie wychodzi Mu już całkiem ładnie-w naszym domu czuje się pewnie i przejść potrafi całe mieszkanie wzdłuż i wszerz na nóżkach, ponadto nauczył się ściskać Mamusię, Tatusia czy Babcię za szyję...zwykle oznacza to,że chce na ręce, czy chce  być gdzieś zaniesiony itd...a my dopowiadamy sobie,że to oznaka uczuć,tak czy inaczej jest to straaaaaaaaaaaasznie miłe:)
Rozumie często co się do Niego mówi, a niektóre rzeczy wyjątkowo lubi: "chcesz cycusia?" :)

czwartek, 26 maja 2011

WSZYSTKIEGO NAJLEPSZEGO MAMUŚKI Z OKAZJI NASZEGO DNIA!

Na początek (i przede wszystkim) życzę wszystkim Mamusiom ( w tym sobie) dużo zdrówka, bo bez Niego nic nie byłoby ważne, dużo szczęścia (a przecież będąc Matką ma się wiele szczęścia dostarczanego właśnie przez dzieci), dużo radości (i podobnie jak ze szczęściem tak i z radością jest tak,że wiele nam jej dostarczają dzieci). Ponadto życzę aby każda Mama spełniała się nie tylko jako Matka ale jako Kobieta, a więc w życiu osobistym, czy zawodowym...na koniec życzę aby każdy nowy dzień był nie gorszy od poprzedniego, a najlepiej jak będzie dużo dużo lepszy:) I tego i sobie i Wam drogie Mamuśki życzę:)

I znów to samo...4

A wszystko zapowiadało,że co najwyżej dalej będziemy obojętni wobec siebie...Jego powrót z pracy, wyraźna radość ze spotkania z synem, zero powitania z Żoną...zresztą żadne tego nie potrzebuje już chyba...obiad zjedzony w milczeniu-prawie w milczeniu,bo zdawało się słyszeć parę zdań albo na temat zaplanowanych na dziś zakupów z okazji zbliżającej się imprezy urodzinowej Puchatka,albo skierowanych do Puchatka właśnie...potem zakupy-bez zbędnej dyskusji...po powrocie wspólne (choć to chyba za mocne określenie-bo jakoś dziwnie znów Żona miała większą rolę) mycie okna w głównym pokoju....zapowiadało się pięknie-obojętnie,ale (może dlatego właśnie) bez kłótni...wszystko do czasu...Mąż umówił się ze swoim Bratem,że ten przyjdzie do nas przed 20 pomóc Mu przenieść parę niepotrzebnych (w sobotę) mebli do drugiego pokoju...ustaliliśmy,że jakby miał później wpaść,to z uwagi na przypadającą w tym czasie porę m.in. kąpania dziecka odłożymy to na inny czas, inne ustalenie,to takie,że nie będzie Mąż pił z Bratem...ok 19:30, gdy dom przypominał pobojowisko (rozgrzebane sprzątanie, pranie firan itd) oraz gdy Żona wyglądała jak po bitwie wpadł Brat-ze swoją Żoną i Synem...drzwi otworzyła Żona i była niepocieszona, bo przecież Ona taka nieubrana, a w okół bałagan...otworzyła drzwi,wpuściła do domu,gdzie przejął Ich Mąż...a sama wróciła do prania firan...Braciszkowie przenieśli co mieli przenieść, a Żona dalej krzątała się-tyyyyle na głowie a tak mało czasu, w końcu zaraz trzeba będzie kłaść spać dziecko i do tej pory bałagan musi zniknąć...co trochę pojawiała się w pokoju,gdzie rodzinka Męża była (i popijała piwko, którym Mąż ugościł)...ale to mało, bo przecież Żona powinna rzucić wszystko, olać swój wygląd, olać bałagan, olać,że nie ubłagalnie zbliża się godzina kąpania, karmienia,usypiania...powinna siąść z Nimi (którzy szybko uwinęli się z przenoszeniem 2 foteli i jednej komody) i choć od dawna nie mają o czym rozmawiać i najczęściej siedzi w milczeniu powinna siedzieć i być ozdobą Męża...i mimo,że przecież On (do czego nie przyzna się otwarcie) ma Ją gdzieś-ale wypada by mimo wszystko siedziała z Nimi...więc Mąż raz czy dwa zawołał,żeby do Nich przyszła, na co Żona odpowiadała,że nie może bo musi skończyć robotę...
Tak by to widział Mąż...ale cóż, Żona widziała inaczej...ok 20:30 Goście poszli i za niedługi czas Mąż wyraził swoje niezadowolenie z Żony zachowania, jak mogła tak zignorować tak ważnych gości (ba chyba najważniejszych na świecie, nawet sam Prezydent RP czy nawet USA nie byłby tak ważnym gościem), jakby tak Jego Bratowa (która też dziś gościła u Nich) zachowywała się to wyszedł by zaraz, On by Żony rodziny tak nie potraktował (inna sprawa,że rodzina Żony czy nawet wszelkie znane Jej osoby gdyby zastały Ją w takich okolicznościach same uznałyby, że to nienajlepsza pora na goszczenie się a jeszcze inna sprawa,że Mąż nie pamięta,że wielokrotnie-a nawet najczęściej-bywa,że gdy Jego Teściowa wpada do córki to On często spędza wtedy czas w kuchni, na zakupach koniecznych bardzo akurat wtedy do zrobienia itd tyle,że Żona nie wymaga by towarzyszył Im wciąż)....
Rozmowa jak zwykle była bez sensowna-bo na co Żony argumenty(wiele argumentów), kiedy Mąż ma tylko jedno w głowie-"Żona zignorowała Jego Rodzinę"...
Może Mąż ma rację w jakiejś części...ale i On nie zachował się w 100% fair...przecież wiedział ile jeszcze do zrobienia, po co więc częstował piwem, co było jednoznaczne z chęcią ugoszczenia (nie licząc się z czasem), mógł przecież chyba  dać do zrozumienia,że to nienajlepszy moment na goszczenie i chyba byłoby to zrozumiałe (a przynajmniej powinno), to jedna opcja a inna również dopuszczana przez Żonę to taka,że Ona dalej krzątałaby się (ktoś w końcu musi jeśli nie chce się by noc zastała z robotą) a Mąż zajmował się Gośćmi...jeśli jednak (o dziwo!) była Mu aż tak niezbędna to mógł wyjść do Niej i na boku powiedzieć Jej i może Jej argumenty przekonałyby Go, a jeśli nie to może udałoby się wypracować kompromis,że Ona na chwilę (np za chwilę, gdy uda Jej się wyczekać momentu ,gdy wleje płyn do ostatniego płukania firanek) wpadnie do Gości (zresztą przecież bywało,że pojawiała się w pokoju, ba na koniec siadła w końcu z Nimi-przynajmniej w części obrobiona)...
Rozmowa nigdy nie była Ich mocną stroną....tak więc znów zapowiadają się ciche dni...Mąż przecież śmiertelnie obrażony (pewnie nigdy tego nie zapomni i długo będzie wypominał Jej), Żona obrażona, że tamten obrażony (i pokazał,że zawsze we wszelkich "sporach" pójdzie za swoją rodziną) i drugą firankę upięła sama mimo,że wilgotna była jeszcze cięższa niż zwykle-a sucha jest bardzo ciężka z uwagi na swoją wielkość -  mimo,że miał to zrobić Mąż...ciekawie więc zapowiadają się dalsze przygotowania do urodzin...

środa, 25 maja 2011

Tak długo mnie tu nie było...

..że aż nie wiem od czego zacząć...
Zacznę więc od początku.
Ostatnie dni (od ostatniego postu) upływały mi głównie na spacerach (wielogodzinnych) a po powrocie do domu na zajmowaniu się Młodym (zaniedbując przy tym pozostałe obowiązki-m.in prowadzenie Bloga)...ze Starym było raz lepiej, raz gorzej...generalnie to kilka dni względnego spokoju (nie mylić z sielanką) przeplatały się z dniami, w których przypominałam sobie "Jezu,jak ja Go nie cierpię!"... 
W ostatni weekend byliśmy u mojej siostry na Śląsku, z racji Komunii Jej synka  (a mojego Chrześnika).Spędziliśmy tam dwa dni...a w niedzielę ZNÓW Stary musiał mnie zdenerwować na imprezie (a przy okazji i moja mama podniosła mi ciśnienie - może nie idąc za Nim,ale krytykując mnie za to,że się uniosłam!)...a było tak...ustaliliśmy wcześniej,że zostajemy do niedzieli (jako,że wtedy była Komunia) i wieczorkiem wracamy do domu...a jako,że wiedzieliśmy,że o 19 mają podać (w restauracji w której świętowaliśmy Komunię) kolację to powiedziałam Staremu,że wracamy do domu najpóźniej o 20,jak zjemy,chwilę odpoczniemy,pożegnamy się..i w drogę...około 19 (gdy jeszcze kolacji nie podano) mój Brat zaczął się zbierać ...i wtedy Mężuś mój najukochańszy zrobił mi akcję,że ja to zawsze przeciągam,że ustaliliśmy, że 18-19 wracamy,że mój brat to umie w chwilę się zebrać jak to ustalone...a na moje stwierdzenie,że poczekamy na kolację usłyszałam,że co dziwny mi barszczyk?
Więc wkurzyłam się, postanowiłam,że zjem szybko coś na zimno a na Niego nakrzyczałam ,że skoro spieszy Mu się tak bardzo to niech dupę ruszy , spakuje już wózek i pozostałe klamoty i już będzie szybciej ..i to słyszała moja mama i zezwała mnie....poszłam zaraz do siostry i powiedziałam,że nie czekamy na kolację, że jedziemy już, że niech mnie Stary nie wkur... i co wtedy? STANDARD!! Moja siostra spytała Starego,czy nie możemy jeszcze chwilę poczekać...a On co? STANDARD! Pewnie,że możemy poczekać,On nie widzi problemu, a ja niepotrzebnie denerwuję się...jak zwykle robi ze mnie idiotkę-na szczęście moja siostra wierzy mi i nieraz odczuła,że z Jej Szwagra jest baaaaaaardzo dobry aktor...do domu pojechaliśmy jakiś kwadrans po 20...po zjedzonej kolacji....droga upłynęła szybko i już w normalnej atmosferze...tzn bez kłótni...
To jest mój Mąż....inni (nawet moja Mama,czy moja siostra czy ogólnie ktoś z mojej rodziny) ma na Niego znacznie większy wpływ niż ja...to co ja powiem inaczej brzmi niż samo powiedziane np przez moją Mamę...strasznie to boli:( Bo jak mamy się dogadać, kiedy On neguje co ja powiem a od innych przyjmuje to samo bez sprzeciwu?
Z dnia na dzień przekonuję się, że nasze małżeństwo powolutku przestaje mieć sens...a po tym co po ostatnim (nie tak dawnym) pijaństwie Starego usłyszałam od Niego - "jestem niezmienialny" wiem,że to prawda i byłabym naiwna wierząc w kolejne zapewnienia Jego "zmienię się!"....a właśnie całkiem niedawno znów to obiecywał...19-stego (w zeszły czwartek) ja byłam prawie cały dzień na wsi,bo był pogrzeb mojej sąsiadki i razem z synusiem wybraliśmy się z tej okazji do babci...wracając miałam zebrać Starego od Jego siostry....o ja naiwna!! Jak mogłam nie domyślić się co to oznacza? no więc oznaczało nie mniej nie więcej niż  pijaństwa! I choć On zapewniał,że wypił 2 piwa to Jego stan wskazywał na znacznie większe spożycie...tak więc jak nie trudno się domyślić po powrocie do domu był średnią (że tak powiem) pomocą (a swoją drogą to rozłożyło Go dopiero w domu-jak wsiadał nie wyglądał na upojonego)...potem straaaaaaaaaaasznie posprzeczaliśmy się-choć obiecywałam sobie nie raz,że rozmawiać po pijaku (jego pijaku!) nie będę...ale nerwy wzięły górę...i prawie doszłoby do rękoczynów:(Na drugi dzień ku mojemu zaskoczeniu wysłał mi rano sms-a z przeprosinami,że zachował się jak świnia a potem ZNÓW obiecywał poprawę (a dokładnie dzień wcześniej mówił "jestem niezmienialny")...i doszłam do wniosku, nie ma co liczyć na cudowną przemianę-jedyne co ma szanse się zmienić (a przynajmniej powinno) to moje nastawienie do sprawy...a dokładniej rzecz ujmując to będzie tak nie dotąd aż On się zmieni (bo to nie nastąpi pewnie nigdy) tylko dotąd aż ja stracę cierpliwość..i dam sobie z nami spokój...
Teraz planujemy na najbliższą sobotę imprezę urodzinową Młodego i znów nie dał się Stary przekonać do mojego pomysłu...więc będziemy kisić się w naszym nie za dużym pokoju w prawie 20osobowym gronie a wcześniej padnę na twarz przygotowując żarcie (maaaaaasę żarcia dla tylu osób)...Stary już widzę jak mi pomoże-pewnie albo będzie MUSIAŁ coś załatwiać i godzinami Go nie będzie,albo pomoże chwilę i zmęczony pójdzie spać....
z dnia na dzień przybywa powodów by Go niecierpieć...a tym samym coraz częściej patrzę na Niego i nic nie czuję...coraz rzadziej mam jakiekolwiek uczucia w stosunku do Niego...bo tak często mnie rani, bardziej lub mniej,ale to jednak wpływa na moje postrzeganie Jego i sensu naszego małżeństwa...
Z dnia na dzień (i tu płynnie przejdę do miłych tematów) przybywa mi powodów do dumy i radości gdy patrzę na swojego Syneczka-już prawie sam chodzi-tzn chodzi sam- w domu naszym (gdzie czuje się najpewniej) potrafi przemaszerować przez cały pokój zanim klapnie na pupkę..a od dziś zaczyna przypominać chłopca a nie niemowlaka-dziś ścięłam Jego loczki-i przyznaję nieskromnie ,że wyszło mi to nawet...a gdy Puchatek trzymany na rękach ściska mnie mocno za szyję zapominam,że Jego większy odpowiednik tyle przykrości mi sprawia...

Kocham Cię moje Słoneczko....

piątek, 13 maja 2011

Względny spokój..

Po ciężkich (cichych) dniach nadeszły znów dość spokojne...oby to nie była cisza przed burzą...a zaczęło się od tego,że ja ZNÓW wyciągnęłam rękę na zgodę i ku rozmowie...nagadałam się, nagadałam, wytłumaczyłam wszystko jasno, wyraźnie i (o dziwo!) spokojnie...w zamian usłyszałam tylko przepraszam i mocne (?!) postanowienie poprawy....hmmm gdyby tak było (z tej drugiej oczywiście strony) wyznanie grzechów, żal za grzechy, zadośćuczynienie Bogu i bliźniemu i możemy uznać,że spowiedź ma zaliczoną...
A poważnie,to byłabym naiwna myśląc,że tym razem coś się zmieni...a kto wie,może...
Ale ale...zapomniałam,że Stary znów mnie dziś czymś wkur... ciągnęłam temat pieniędzy tzn ile mi oddał dziś i czemu tak mało i co usłyszałam? "musiał coś sobie zostawić na swoje wydatki" kurrr... jak ja tak mówiłam to słyszałam,że "po co mi pieniądze,skoro On robi zakupy"...wkurzyłam się i powiedziałam co myślę,ale On dalej nie rozumie analogii sytuacji...ahhh ciężka sprawa

A co z milszych (najmilszych) spraw? dziś była babcia Puchatka (moja Mamusia) u nas i Ona też uważa,że tylko patrzeć jak nasz Smyk zacznie chodzić sam....ależ się będzie działo.

A ponadto od paru dni zaczęłam zmierzać ku odstawieniu od piersi-w ciągu dnia już dostaje raz (czasem dwa gdy chcę Go uśpić a się nie uda) no i w nocy,choć staram się to ograniczać...no i znów przyuczam do spania w łóżeczku....jest ciężko...ale nie poddaję się...marzę o tym,że dziecko zasypia samo (hahaha) w łóżeczku (hahahaha) i karmione jest bez użycia organizmu Mamy :)
I TAK BĘDZIE!!

Byłabym niewdzięcznicą gdybym nie przyznała,że Stary ostatnio przydaje się bardziej-tzn wieczorem usypia Małego...więc moja rola wtedy kończy się...do nocy, kiedy obudzi się i trza dać cyca:) co pewnie wkrótce nastąpi....

wtorek, 10 maja 2011

Cichych dni ciąg dalszy...2

W relacjach żona-mąż (że tak powiem,bo od soboty w ramach protestu nie noszę obrączki) nic nowego-każdy sobie rzepkę skrobie...On wczoraj nagotował sobie jakiegoś mięcha i jadł przez 2 dni, a ja coś tam też zrobiłam sobie..wciąż rozmowy nasze sprowadzają się do niewielkich wymian zdań-głównie (tylko?!) w temacie Puchatka...a też widujemy się nie za dużo,bo ja korzystam z pogody i dużo czasu spędzam z Młodym na powietrzu...akurat (przypadkiem?!) w okolicach popołudnia dużo jestem poza domem...kąpiemy razem, i o dziwo Stary (od wczoraj) usypia Małego...ale byłabym naiwna myśląc,że to coś znaczy...bo co prawda znaczy,ale tyle,że chce spędzać trochę czasu z Małym - na 100000% boli Go jak widzi jaki Młody jest za mną...i chce by dziecko i Jego znało-znów uwidacznia się Jego chora ambicja-a ostatnio (nie wiem czy wspominałam) Młody nauczył się tulić do Mamusi, kłaść główkę na piersi, ściskać mocno za szyję Mamusię...Tatusiowi (że Go tak nazwę) nie okazuje tak uczuć..ale wracając do relacji małżeńskich-dziś Stary (sprowokowany trochę jedną z wiadomości podawanych w TV) opowiedział jak dziś w Jego zakładzie chłopu urwało palce...dobrze,że zaraz po Jego (jakże interesującej historii) musiałam wstać z fotela na którym siedziałam do Młodego to i nie musiałam skomentować tego co powiedział...bo co przyszło mi do głowy? Mam to gdzieś co mówisz...a w najlepszym razie zmusiłabym się do komentarza "ahaaa".
Dziś na spacerze (który zawsze skłania mnie do myślenia) zastanawiałam się dalej nad moim bądź co bądź wciąż aktualnym związkiem, ba nawet małżeństwem...i (kurcze to chyba nie najlepiej świadczy) doszłam do wniosku,że wcale nie zależy mi by Stary przemówił, chciał pogodzić się...a czemu? Bo i tak nie będzie tak jakbym tego chciała...a chciałabym by zaczął rozmowę (nie rzucił hasło jak dziś co Mały znów spadł?Nie?A skąd ma siniaka na czole?)żeby powiedział,że nie powinien był w taki sposób do mnie mówić, że nie powinien pospieszać mnie w Galerii (szczególnie,że wie,że ja dość szybko obchodzę sklepy,po prostu wiem co nie podoba mi się,więc nie tracę niepotrzebnie czasu) i że chce byśmy umieli się dogadać...i nawzajem się szanowali...to by mnie zadowoliło...ale to mrzonki, bo On twierdzi (w sobotę czy w niedzielę gdy jeszcze kłóciliśmy się od czasu do czasu mówił tak), że nie popędzał mnie, że za Jego koszulkami chwilę chodziliśmy (no nie wiem nie wiem...w jednym- pierwszy sklepie do jakiego weszliśmy było setki koszulek a On przymierzał z 5!, w innym przymierzał 2 a oglądał wszystkie i w każdym sklepie!) no i na koniec nie był chamski i nie miły! Tak więc strzał w policzek dostał za darmo!! O Biedactwo! Więc miał prawo zdenerwować się, ba wściec się i zagrozić, że mi odda (delikatnie mówiąc, On użył słów jakie rzucał pewnie na ostatniej imprezie gdy bił się z jakimiś gnojkami).Tak wygląda to z Jego strony dlatego jak ma w zwyczaju nie wyciąga ręki pierwszy do zgody, poza tym gdy (jak pisałam ostatnio) chciał w niedzielę udać się z nami na spacer-oczywiście udając,że wszystko ok (ale dla mnie nie było ok i nie wiem czy po tym "wyje...ę Ci" będzie jeszcze ok:( ) Wczoraj napisał mi 2 sms (myli się ten kto myśli "ohooo, poszedł po rozum do głowy") , w pierwszym napisał-"kup tonik do twarzy i rozejrzyj się za sukienką) a koło południa w drugim napisał " czy mogę liczyć na obiad,czy mam liczyć na siebie"...odpisałam więc w punktach dodając na koniec-odpowiedz więc sobie sam...dlatego kupił mięcho sobie i gotował sobie...

Za niespełna dwa tygodnie mamy jechać na Śląsk na komunię mojego Siostrzeńca-Chrześniaka i ciekawe jak Stary to sobie wyobraża...ja na dzień dzisiejszy jestem skłonna jechać sama (z Puchatkiem) choćby pociągiem...a Stary pewnie (o ile w ogóle nie bagatelizuje problemu istniejącego obecnie) myśli, że normalnie pojedziemy a jeśli nie to będę musiała (?!) skulić ogon pod siebie, w końcu On finansować ma  (miał?! bo na tę chwilę myślę,że jak tylko moja mama wróci z urlopu w Rabce przedstawię Jej obecną sytuację mojego małżeństwa, a dotąd nie robiłam tego, coby nie psuć Jej urlopu i może Ona wspomoże mnie finansowo...a ja sukcesywnie będę Jej oddawać).

Póki co nic nie robię...czas pokaże, co pokaże...

A w ogóle to dziś mój Puchatek wielokrotnie robił po jednym kroczku samodzielnie...a raz nawet udało Mu się zrobić 2 kroczki...ależ jestem dumna...a On jaki szczęśliwy był:)

niedziela, 8 maja 2011

I znów to samo...3

Aż nie chce mi się znów pisać , że u mnie ZNÓW to samo!! Zaczęło się miło...chyba to po to by bardziej czuć gdy będzie znów niemiło....wczoraj rano pojechalibyśmy do galerii zrobić zakupy z racji zbliżającej się komunii mojego Chrześnika.....priorytetową sprawą było kupno kiecki dla Mamuśki a obkupiliśmy głównie Puchatka.. kupiliśmy Staremu (a dodam,że to ja nalegałam!!-O JA GŁUPIA!!) 2 koszulki...w sumie na poczatku tylko za zakupami dla chłopaków chodziliśmy-potem Staremu spieszyło się i irytował się,że tak długo szukam sukienki....cóż tam sukienka?! Wybór t-shirta to dopiero problematyczna sprawa!! no więc zaczęliśmy sprzeczać się...było mi przykro,że moje potrzeby są mniej ważne...było mi tym bardziej przykro,że na co dzień nie mam się w co ubrać i gdy mam okazję coś kupić to Stary był taki nie miły...w końcu kupilam sobie baleriny do łażenia na co dzień....w drodze na parking był tak niemiły, że posprzeczalismy się w aucie i w momencie,gdy już byłam mega wyprowadzona z równowagi uderzyłam Go w twarz....byłam taka zła,że myślałam,że wyjdę z siebie słysząc jak zwraca się do mnie (strasznie chamsko)...więc jak uderzyłam Go,wściekł się i powiedział,że zaraz wyrzuci* mnie z auta,a że kilkakrotnie użył przerywnika kurde* to upominałam Go,że brzmi to jakby na mnie tak mówił...wiec sprzeczka przerodziła sie w mega darcie sie na siebie (a Puchatek-UWAGA!! spał!!)więc jeszcze raz dostał w twarz...i wtedy usłyszałam coś co przebrało miarkę- uderzę Cię*,kurde* uderzę Cię*! Wieczorem poszedł gdzieś na chwilę, wrócił podpity (i jeszcze bardziej chamski) i w kolejnej kłótni na moje pytanie jak mógł grozić,że mnie uderzy i czy naprawdę mógłby odpowiedział, że może i oddałby...
Nie odzywam się do Niego (poza tym kiedy muszę), obrączkę schowałam do szafki i chcę rozwodu!!! A dziś wszystko robiłam jakbym Go nie dostrzegała w naszym mieszkaniu-poszłam do kościółka tylko z synusiem (a jak zadzwonił przed Mszą jeszcze,żebym dała Mu znać po żeby poszedł z nami na spacer odpowiedziałam,że nie mam ochoty na wspólny spacer, udawać rodzinki), potem obiad zrobiłam tylko dla siebie (ku zdziwieniu Starego), a po południu poszłam znów na spacer-znów z Synusiem tylko-i znów Stary proponował wspólny spacer-i znów usłyszał to samo....szczególnie,że On nie rozumie sytuacji-Jego "tłumaczenie" (że tak powiem) wygląda tak,że mówi-nie pozwoli na to bym podnosiła rękę na Niego....wszystko inne nie ważne...albo mówi "a uderzyłem Cię kiedykolwiek?" ..no prawda,że nie, ale też nigdy tak nie mówił...więc co,może i do tego dojdzie...

* - przekleństwa, które zamieniłam na bardziej odpowiednie określenia (a niestety nie oddające dramaturgii!!)

A poza tym? Puchatek to moje szczęście, które rozwesela mnie zawsze gdy tego potrzebuję...tera nauczył się ściskać Mamusię za szyję...o jak mnie to rozczula...jakie inne postępy? Wchodzić i schodzić dosłownie z wszystkiego już od jakiegoś czasu potrafi:)A poza tym umie chodzić prowadzony za jedną rączkę-jeszcze trochę i będzie sam chodził-zresztą już zdarza Mu się zrobić kroczek sam, czy stać chwilę bez niczyjej pomocy. Ponadto nauczył się sam lokalizować potrzebne Mu rzeczy i potrafi je wyjąć spod szafki, łóżeczka itd...kładzie się przy tym na podłodze i potem grzebie tą małą rączką:) 
No i jak zwykle (nawet samo myślenie o Nim) poprawiło mi humor...i sprawiło,że zapominam o problemach i o tym,że leżącego w naszym wciąż jeszcze wspólnym łóżku Starego najchętniej zabiłabym!!! Wczoraj wieczorem gdy Mały zasnął wzięłam samochód i 1,5 godziny jeździłam to tu, to tam...tak by odreagować i nie zabić Ojca swojego dziecka...Boże,jeśli pomimo wczorajszych rewelacji nadal będę tkwiła w tym związku,stracę do siebie resztkę szacunku!!

niedziela, 1 maja 2011

Teatr jednego aktora

Sztuka pt: "Wesele kuzynki Starego"...i mówiąc o jednym jedynym aktorze nie mam na myśli Starego...chodzi mi raczej o osobę, która była gwiazdą wieczoru i była nią - Pani Młoda...cóż w tym dziwnego,że aż (zamiast odsypiać po weselu) musiałam włączyć kompa by się podzielić swoimi przemyśleniami? Dziwne i wręcz oburzające (dla mnie) było to, że miałam nieodparte wrażenie,że Mąż (Jej nowo poślubiony) był do tego stopnia w Jej cieniu,że odnosiłam wrażenie,że wręcz (dla Młodej) byłoby lepiej gdyby nie było Go wcale...nie umie tańczyć, więc biedaczka musiała się wstydzić za Niego...oj lepiej byłoby gdyby po ślubie i odtańczeniu wyuczonej sambie (która niestety była mega porażką) Młody siadł razem z personelem na zapleczu i tylko w razie potrzeby wychodził (tzn potrzebie wyniesienia, przyniesienia czegoś,czy wyprowadzeniu kogoś). Młoda brylowała na parkiecie, wdzięczyła się do kamery, sama stała przy płonącym  torcie (swoją drogą,to chwilę wcześniej Młody poszedł zanieść prezenty do auta, o czym nowo poślubiona żonka doskonale wiedziała!!), sama też brylowała przy kamerze w czasie ostatniego utworu (nagrywanego przez operatora żegnającego się z imprezą) baaa wręcz na pytanie Dj-a o Męża powiedziała,że Ona jest i nie ma po co czekać na Męża...i wykonała wiele znaczący gest ręką...no tak....Mąż był niestety częścią Jej doskonale zaplanowanego idealnego wesela...Biedny Młody, jest na świecie prawie sam-rodzice nie żyją-Mama zmarła na początku roku, jedna siostra opóźniona w rozwoju a drugiej nie poznałam...ma teraz głównie Żonę-o Boże jak Ci współczuję, pod pantoflem już jesteś!!

A co z innych inszości? Mój Stary i ja kiepsko znieśliśmy wesele-pół imprezy miałam focha...wiem wiem wiem,że grubo przesadzałam,ale niestety nie radziłam sobie z emocjami, które aż kipiały we mnie..a zaczęło się w piątek...Stary (który w sobotę pełnił funkcję świadka) wrócił z pracy wcześniej,bo ok 14 a po 16 poszedł z Młodymi do księdza podpisywać dokumenty, do fryzjera i do kościoła-do spowiedzi...prosiłam,żeby wracał jak najszybciej się da,bo chciałam wtedy posprzątać i poprasować ciuchy na sobotę...a On co? Wrócił o 20, pod wpływem...koniec końców przydał się tylko tyle,że skoro robił sobie placki ziemniaczane to i ja skorzystałam....i tyle...kąpanie i ogólnie zajmowanie się Młodym spadło na mnie, nie posprzątałam, a prasowanie zrobiłam-a jakże z tym, że tylko swoje ciuchy uprasowałam....z prasowaniem Starego koszuli zwlekałam do końca-gdy miał lada moment wychodzić do Młodego-twierdziłam więc do samego końca,że musi sam to zrobić!Ja chciałam wykazać się w roli żony ale w piątek! W sobotę rano poszłam do fryzjera i że tak powiem odegrałam się (niespecjalnie!) na Nim...bo zajęło mi dużo dłużej niż miało zająć! I stary spóźnił się do pracy...na weselu (pamiętając o wciąż niezagojonej ranie z dnia poprzedniego) wystarczyła byle błahostka,bym wybuchała gniewem, fochem itd...Stary starał się, a jakże...tyle,że dla mnie wystarczyłoby żeby zamiast powtarzać jak kocha mnie (i przez to jak i przez fakt,że przecież "jestem Jego żoną" sam nie będzie się bawił-gdy ja strzelając focha nie chciałam wyjść na parkiet)ograniczył picie!!! ale nie..to byłoby dla Niego za dużo...a dziś zdycha cały dzień...i znów średnio pomocny jest...a ja padam na twarz dziś, głównie z niewyspania:( Wróciliśmy do domu o 5, zanim zmyłam tonę makijażu, wykąpałam się,nakarmiłam Młodego i uśpiłam Go (nosząc Go ponad 0,5 godziny!!) i wyszłam z psem, była 7 godzina...a o 9 Młody zrobił pobudkę....
Dobranoc..pchły na noc