czwartek, 29 maja 2014

Moja psychoterapia...

Ostatnio moja forma psychiczna pozostawia wiele do życzenia...mam za dużo na głowie, za dużo stresu...i nic mnie przy tym nie cieszy..początki depresji? Nie wiem, wiem za to,że przyda mi się wygadać , a jako,że nie mam (i pewnie nigdy nie miałam) w realu nikogo takiego,kto by zechciał wysłuchać i robił to z chęcią, to jak radziła mi moja dobra koleżanka Kasia udaję się na terapię na swojego bloga...swoją drogą,czasem zastanawiam się Stara,czy dalej czytujesz moje wypociny? hmm,bo jak tak zastanowić się,to jesteś - czy byłaś - jedną z nielicznych osób,z którymi rozmowa była bardzo pomocna.
W najbliższą sobotę oddajemy klucze do wynajmowanego mieszkania...spędziliśmy tu ostatnie 6 lat z naszego życia...to tu przeżyłam dużo trudnych chwil, dużo przepłakałam, dużo awantur...ale były i miłe chwile,głównie te spędzone z dziećmi...czy od pewnego czasu również i z Mężem...nie wiem,może zaczęliśmy się dogadywać,bo dotarliśmy się? Nie wiem...ja raczej przyczyny pewnej poprawy w naszym małżeństwie szukałabym w fakcie,że M zaczął bardziej trzymać się domu, a tym samym mniej wychodzić do znajomych (praktycznie wcale),no i do swojej Rodziny...jeśli spojrzeć wstecz to nie jest tak,że jestem kolejną wredną zołzą (tak przynajmniej mnie się wydaje),która po ślubie chce zmienić Męża, odciągnąć Go od Jego znajomych, rodziny...nie jest tak..a jak jest? Tak jest,że szybko po ślubie postaraliśmy się o dziecko i wtedy się zaczęło...nieco wcześniej świeżo po ślubie wyszły dwie sytuacje zz bratem M , gdy Ten (mój M) pokłócił się z bratem a Tamten obarczył winą za to mnie,że niby Go buntuję...wtedy nasze relacje wstępnie się rozluźniły,choć przed ślubem trzymaliśmy się dość blisko...częste wspólne imprezy..głównie imprezy,bo to taki TYP...wtedy i mnie to odpowiadało...jednak,gdy zaszłam w ciążę zaczęłam patrzyć na wszystko z innej perspektywy..nie wyobrażałam sobie,że będziemy dalej pić duuuuuuuuuuuże ilości alkoholu i to bardzo często, a w niedzielę odchorowywać...do tego przy dziecku...a tak było z dzieckiem brata M..od maleńkiego był świadkiem imprez,więc gdy miał nieco ponad 2 lata umiał płynnie wypowiadał rodzaje alkoholi dospasowując je do poszczególnych (losowo wybranych osób) "mama pije wino, tata wódkę, babcia piwo" itd...(swoją drogą Babcia to jedyna abstynentka w tym gronie,a jednak i Jej dostawało się...wtedy ja zaczynałam mieć obawy...co jeśli mój Syn,kiedyś taki będzie?! Pamiętając również ostatnie spęcia z bratem M było tak,że niechętnie zaczęłam tam chodzić...czułam,że im mniej tam przebywać będziemy tym lepiej...potem było tak,że M na dobre zapomniał braciszkowi wszelkie żale (a ja dalej czułam niesmak) więc gdy regularnie co 3-4 tygodnie chodził do Niego podcinać włosy (przyp. brat jest fryzjerem) to zaczął chodzić tam sam...beze mnie,jak to było wcześniej..i wtedy się zaczęło...początkowo wracał po 2-3 godzinach ,ale wtedy uważałam,że ok,niech idzie z Nim na jedno piwo w ramach "zapłaty" za usługę fryzjerską (w końcu,gdy ja z Nim chodziłam do salonu, w którym brat M pracuje to też zwykle szliśmy po na 1-2 piwka..nie więcej)...z czasem ilość wypijanego jako zapłaty alkoholu zwiększała, zwieniał się też rodzaj alkoholu,już bywało,że ni szli do paru na 1-2 piwa,ale wypijali ćwiartkę wódki gdzieś w klatce,co dla mnie było i jest menelstwem...potem coraz dłużej M balował z Bratem..bywało,że wracał o 22-23 (a z salony wychodzili np o 18), a i później bywało,że w wracał zupełnie po północy...a rano do pracy...mnie rósł brzuch i z nerwami stałam w oknie i czekałam ,a jak wracał mocno kłóciliśmy się,bo On nie dał złego słowa powiedzieć na brata,a cokolwiek powiedziałam było przez Niego odbierane jako atak na brata...a ja coraz bardziej winiłam za to właśnie Jego rodzinę! Przecież wiedzą,że jestem w ciąży a ciągają Go gdzieć,a czasem (jak opowiadała Teściowa) czasem wręcz Go namawiali by został jeszcze,gdy ten chciał wracać już)...w końcówce ciąży na urodzinach Bratowej M Jej syn sprawił,że na dobre uprzedziłam się do Niego (co trwa do dzisiejszego dnia),gdy mając 2,5 roku usiadł przy stole,wziął kieliszek i mówił "polej mi, napij się ze mną" i ktoś Mu rzeczywiście polewał,a ten krzywił się jakby pił wódkę i popijał napojem...pamiętam jak dziś,wróciłam chora do domu i spać w nocy nie mogłam...a M na drugi dzień obiecywał,że u nas tak nie będzie...wtedy byłam pewna,za wszelką cenę musze trzymać moje dziecko z dala od tej patologii...swoją drogą to nie typowa patologia...dobrze ubrani, w domu ładnie, dzieci mają wszystko...tylko co tydzień bawią się...bez wyjątków tata, mama, ciocia, wujek i dziadek... po urodzeniu Kubusia M nie od razu odczuł więź z Synem,więc dalej było jak wcześniej...samotne wyjścia,późne powroty a nawet kilka razy w ogóle be powrotu na noc...moje nieprzespane noce i awantury...no i coraz częściej wymyślałam powody bym i ja nie musiała tam chodzić, z dzieckiem...a jako,że Kubuś dużo chorował,to miałam pretest...wtedy M chodził sam i bynajmniej nie spieszył się z powrotem,za co winą obarczałam jego rodzinę,która jak wiem zatrzymywała Go,coby nie wyszedł za wcześnie i za trzeźwy..wtedy szczerze nienawidziłam M i Jego rodziny...potem zaczęło się zmieniać i z M polepszyło się, zaczął pilnować się domu,co zaczęło się,gdy braciszek M został po raz drugi ojcem i musiał wracać do domu ,co M komentował,że On to był głupi,bo On tak nie biegł do domu,gdy Kubuś był malutki...i podobno wtedy zaczęły Mu się oczy otwierać...nie na długo,bo gdy Amelka nieco podrosła (a już za kilka miesięcy to było) to już mógł braciszek po wizycie brata w salonie skoczyć znów na pare piw...potem postanowiliśmy postarać się o drugie dziecko i mniej więcej w tym czasie M zaczął bardziej myśleć o nas, o naszej małej rodzince, o naszej przyszłości...zaczął więcej pracować,by móc odkładać pieniądze dla nas...wtedy też wolał spędzać czas z ukochanym Kubusiem,prawie nie zdarzało Mu się wyjść napić się,bo przede wszystkim było Mu szkoda kasy,jego ciężko zarobionej ,okupionej zmęczeniem,niewyspaniem i masą nerwó..po prostu zmieniły się priorytety i od razu było lepiej...od czasu do czasu musiałam iść spotkać się z Jego rodziną,na szczęście bardzo rzadko,bo tylko kilka razy do roku,mimo,że mieszkamy rzut beretem od siebie...te spotkania z Nimi odchorowywałam na kilka dni przed,a po wyjściu od Nich (czy Ich od nas,choć to znacznie rzadsze) cieszyłam się,że przykry obowiązek za mną...i na jakiś czas spokój...na początku tego roku postanowiliśmy,że będziemy się budować i od wtedy w M wstapiła nowa siła,każdą wolną chwilę spędzałby na działce i jakby mógł to by zamieszkał już, a fundamenty kopałby jeszcze zanim pozwolenie uzyskaliśmy...swoją drogą to ważne wydarzenie - kopanie fundamentów nastąpi za tydzień,niespełna tydzień, w poniedziałek 2ego czerwca...budynek już wytyczony przez geodetę,pierwszy wpis w dzienniku budowy jest :D
Ale wracając do tematu...budowę chcemy realizować jak najniższym kosztem,więc M dużo sam robi...i niestety z pomocą swojego Taty...niestety,bo delikatnie rzecz biorąc nie lubię Go...kiedyś naprawwdę Go lubiłam...ale zaczęło się od tego,że o ile Teściowej mogłam nagadać na M,wyżalić się,że pije,wraca póxno o tyle On najczęściej nie widział problemu...jak np wtedy gdy pierwszy chyba raz M na noc nie wrócił i Tamten to wiedział,bo razem byli na noc u Szwagra...ale nie rozumiał,czemu martwiłam się,denerwowałam...tlumaczył mi,że nigdzie nie chodził...tyle,że co z tego,skoro to było już po fakcie...to w nocy trzeba było do mnie dzwonić i powiedzieć nie martw się...a nie rano,gdy sama zadzwoniłam do Teścia szukając M po całej nocy spędzonej w oknie...z tysiącem myśli czarnych...od myśli,że może pobił się z Kimś,albo co gorsza trafił na silniejszego,albo z nożem,albo policja Go zwinęła...najlepszym wtedy pamiętam scenariuszem była myśl,że może ma Kogoś...tego najbardziej chciałam wtedy...chciałam mieć pretekst by od Niego odejść a nie umiałam :( Wtedy zaczęła się moja antypatia do Teścia...potem małe sytuacje jak np wpadanie bez zapowiedzi w dzien kobiet z bombonierką gdy akurat wychodziłam z dzieckiem na dwor i spotykałam Teścia w drzwiach "dlaczego Tata nie zadzwonił...a po co?" potem odkryłam,że przychodzi do mnie z przymusu i tak też było na wszelkich urodzinach Kubusia czy gdy przychodził z Teściową z racji Jej przyjazdu do Polski i baaaardzo się spieszył do domu...raz usłyszałam "ja mam mecz i nic nie jest ważniejszego w tej chwili"...wtedy to się zaczęło...teraz spotykamy się czasem na działce naszej,choć dotąd wiele razy pogoda krzyżowała mój wyjazd na budowę a M jechał z Tatą...ale niestety teraz będzie tego więcej,bo dopiero zaczynamy tak naprawdę...wtedy gdy ja nie jeździłam to moja Mama stawała na głowie by o Nich zadbać zapraszała na obiad a Tamten kręcił głową..wtedy tłumaczyłam,że wstydzi się...ale gdy ja byłam gospodynią,gdy Mama wyjechała i ja robiłam obiad i zapraszałam a On będąc na podwórku nie zechciał wejść to już było za dużo...obraziłam się nie na żarty,że gardzi mną..do tego stopnia,że będąc na moim własnym podwórku ignoruje mnie i nie ma mi nic zupełnie do powiedzenia!
Jak tu się cieszyć,że moje marzenie o własnym domku się spełni wkrótce?
Jak się cieszyć,skoro teraz będę częęęęęęęęęęęęęęęęęęsto widywać "ukochanego" Teścia...a już sen z powiek spędza mi fakt,że rodzina M po wybudowaniu domu może chętnie nas najeżdżać,jak to robią z innymi znajomymi mieszkającymi(o zgrozo) dwie ulice od naszego przyszłego domu!
Nie mogę się cieszyć,tak jakbym chciała :(

Na dodatek od tygodnia mam wieeeeeeeeelki powód do zmartwienia...chodzi o Igorka,martwi mnie Jego zachowanie...a dokładnie chodzi o główkę,którą mocno wymachuje w różne strony...w zeszłą sobotę nocy czytałam na necie i potem zasnąć nie mogłam,bo tak płakałam...bo taaaaaaakie rzeczy wyczytałam :( Moje maleństwo miałoby być nieuleczalnie chore? I to bez dobrych rokowań? umierm na samą myśl :( Wczoraj udało mi się przyspieszyć naszą wizytę w poradni neurologicznej w CZMP,bo mam niestety świadomość,że z uwagi na Jego niedotlenienie przy porodzie może okazać się,że jednak wywarło to jakiś skutek na Jego zdrowiu..oby nie...za tydzień w środę coś więcej będę wiedziała....Boże spraw,by Pani doktor zleciła badania, głównie EEG i niech wyjdzie,że wszystko jest dobrze, Igorek "bawi się" w ten sposób a ja jestem nadgorliwa...MODLĘ SIĘ O TO CO DZIEŃ ..ale teraz szczególnie modlę się o to by tym razem intuicja matczyna mnie zawiodła...Proszę o modlitwę za mojego Synka...nie przeżyję,gdy coś Mu będzie dolegać :(

A do tego auto mamy znów pospute i kolejną kase trzeba niepotrzebnie wydać,teraz gdy każdy grosz się liczy :(




I już mi nieco lepiej,że się wygadałam..nawet jeśli nikt miałby tego nie czytać,ani nic doradzić...a teraz wracam do swoich zajęć: sprzątanie,gotowanie,pranie,pakowanie...czasu coraz mniej a tyyyyyyyyyle rzeczy do zrobienia...choć wg mojego M to On ma dużo na głowie..tyle,że On po powrocie do domu od pewnego czasu tylko marzy o tym,by pójść spać...ja już przyzwyczaiłam się,że moja doba kończy się o 2 nocy,jeśli chcę mieć chwilę dla siebie i siąść przed komputerem...nie to co teraz,gdy siadłam bo musiałam wyżalić się...korzystając,że Igo śpi a Kuba względnie nie marudzi...względnie,bo już od pewnego czasu mocno domaga się uwagi.







A i na koniec nieco w innym tonie :) Igorek ma już 5 ząbków (znaczy piąty,lewa górna dwójka) ledwo się przebił już praktycznie staje na czwarakach i buja...wkrótce będzie pewnie raczkował :)
A Kubuś w zeszłą niedzielę 25 maja wsiadł u Babci na swój rowerek, i po prostu pojechał :) Dotąd jeździł na biegowym a teraz Tata zawiózł częśc naszych rzeczy do Babci i m.in. rrowerek, tam odkręcił Mu dodatkowwe kółka a Kuba wsiadł i pojechał ...taka jestem dumna :D 3 dni po swoich 4 urodzinach i On już jest taaaaaaaaaaakim dużym chłopcem :D

czwartek, 22 maja 2014

Wszystkiego naj naj najlepszego Synuś :*

Moje Słoneczko skończyło dziś 4 latka...zrobiliśmy maluśką imprezkę..byliśmy my,moi rodzice i rodzice M..Tata M konsekwentnie nie wziął do ust niczego i od samego początku miałam zszarpany humor,nie to nie,nie jedz! Ale wiele razy miałam rzucić jakąś kąśliwą uwagę,że przecież to nic nowego,że On gardzi tym,co ja przygotowałam....aaaaaaale jak M wyjął 0,5l % to tym już nie pogardził,no baaa...Brat M nie przyszedł,bo wszyscy są u Nich podobno chorzy..nie wierzę,ale cieszę się...byłoby niezby ciekawie,gdyby trzeba było udawać,że jest OK...Kubuś był nieco niepocieszony,bo nic nie dostał :( Niestety to moja wina,bo powinnam była ja dopilnować, zaplanować co kupić i nawet kupić za wszystkich...a tak,każdy poszedł na łatwiznę i dał kasę,a wiadomo,że dziecko cieszyłoby się z prezentu ...ale niestety nie dłam rady wszystkiego ogarnąć...i nawet fakt,że planujemy za zebrane pieniądze zrobić Mu huśtawko-zjeżdżalnię pewnie nie cieszył Go tak jakby byle samochodzik zadziałał...no ale do wczoraj byliśmy u mojej Mamy,bo pojechaliśmy w poniedziałek wieczorek (zawiozła nas koleżanka M, a dokładniej Żona kolegi M,bo my mieliśmy znów samochód zepsuty) i we wtorek rano jechałam do Łodzi (a ostatecznie okazało się,że Zgierza) z Ojczymem i Kubusiem do elektromechanika z częścią do samochodu..ale fajnie było...byłam kierowcą nową furą Dziadka (pierwszy raz byłam jako kierowca w Łodzi...nie taki diabeł straszny jak go malują)a potem pognałam (oj to dobre określenie...to auto niewiadomo kiedy się rozpędza :P )do naszego mechanika i wczoraj M odebrał nasze auto...kolejne pół tysiaka poszło...chwilowo TYLKO pół tysiaka...wróciliśmy wczoraj wieczorem,po drodze zaliczyłam supermarket zrobiłam szybkie zakupy i jeszcze wieczorem upiekłam babeczki na dzisiejsze urodzinki Juniora Pierwszego..
A dziś od rana działoooooooo się...śniadanie moje, Kubusia, Igorka, ciasto pierwsze (sernik), ciasto drugie (keks),spagetti na obiad,sprzątanie,usypianie na drzemkę Igorka, kąpanie Kubusia, moja kąpiel...ale udało się wszystko,a M jak wrócił to posprzątał w kuchni i poodkurzał część mieszkania,bo w trakcie odkurzania (a czynił to w samych majtkach) przyjechali moi Rodzice wię musiał się schować i tyle :P
Kubuś jak zwykle pomagał,a i Igorek był kochany,bo albo nie przeszkadzał albo spał prawie 3 godziny :) Dzięki temu wszystko udało się zrobć...no może wszystko...


Ja już żyję jutrzejszym wytyczaniem fundamentów i zbliżającą się przeprowadzką do Mamy...a wczoraj właśnie odbyliśmy oficjalną rozmowę z moją Mamą na temat przeprowadzki do Niej...a dziś M spytał,czy nie powinniśmy odłożyć to na za miesiąc :/ Kurde,ja już tak strasznie źle się tu czuję,już nie czuję,że to nasz dom... Ale może jeszcze Go przekonam...

czwartek, 15 maja 2014

14 pechowy!

MSAKRA JAKI WCZORAJ MIAŁAM DZIEŃ! Chwała Bogu,że się skończył i mam nadzieję,że to była tylko klątwa dnia wczorajszego (wielokrotnie 14 miewam pecha)...żeby nie denerwować się streszczę w punktach co się wczoraj wydarzyło...
1. Kłótnia z M rano przed wyjazdem do Foniatry do Łodzi (z Kubusiem, a Igorek do towarzystwa)...ooostro było i przez najbliższą godzinę zapowiadało się,że pojadę SAMA z chłopcami i mega rozdygotana!
2. W klinice okazało się,że nie jestem na dziś zapisana...a akurat wczoraj nie wzięłam karteczki,któa potwierdzała,że to ja miałam rację a w Rejestracji mają burdel! Na szczęście lekarka zgodziła się na przyjąć...co z tego,że musiałam stać 3 razy w kolejce do Rejestracji...ehhh
3. W Galerii chciałam odebrać swój telefon po kolejnej naprawie...chciałam,ale nie udało się, dobrze,że nie odebrałam sprzętu,bo od razu zauważyłam,że dalej jest nienaprawiony!
4. Chciałam przedłużyć abonament na internet ale Pan Mruk był mało pomocny...w dupie Go mam,poradzę sobie sama!
5. Chciałam kupić sobie buty,które miałam upatrzone wcześniej...nie było rozmiaru!
6. I na deser na sam koniec...odjeżdżamy spod Galerii i coś przeraźliwie piszczy...za chwilę wiemy,że auto mam popsuło się a za niespełną godzinę mamy konsultację z mechanikiem miejscowym i kosztorys...1000zł naprawa! A do tego nie mamy przy sobie (ani nawet na koncie) takiej gotówki..

Pomijam wszelkie niedogodności jak przymusowo kilka godzin dłużej w Galerii z chłopcami (choć nie mogę nie zaznaczyć,że mimo niedogodności byli bardzo grzeczni..a w szczególności Kubuś,który dzielnie maszerował przez cały ten czas, posilił się bułką słodką i nie marudził choć napewno był zmęczony), a Tata pilnujący a warsztacie auta i zawartości auta ...podkreślę za to,że mieliśmy też nieco szczęścia w nieszczęściu,jak np fakt,że Mama nam kilka spraw w Urzędach załatwiła,kupiliśmy wreszcie buty Kubusiowi i krzesełko do karmienia Igorkowi w Ikei i to za 10zł mniej niż planowałam no i najważniejsze,że Brat mój pożyczył nam i błyskawicznie zrobił przelew na nasze konto i kaska doszła natychmiast (mamy w tym samym banku konto) i zaraz wyciągnęłam z bankomatu a dziś wyciagniemy z naszego drugiego rachunku (bezpłatnego więc bez możlwiości wyciągnięcia za pomocą karty i bez dostępu przez neta) i oddamy Mu...

Mam nadzieję,że 15 będzie już udany...chociaż miałam dziś plan iść po tę kasę do banku a pogoda już mi krzyżuje wycieczki z Chłopcami...

A tak na marginesie,to Igorek skończył dziś już 7 miesięcy no i mamy te dwa nowe ząbki...jeszcze oczywiście nie wyrosły,ale całe się przebiły teraz kilka tygodni minie zanim będą tak widoczne jak dolne jedyneczki..ponadto ostatnio nieco martwiłam się,że mój mega mobilny Igo turla się głównie w lewą stronę,ale własnie się to zmieniło już kręci się równie chętnie w prawo :)

Igorek dziś :)

wtorek, 13 maja 2014

Strach ma wielkie oczy...

Jak zwykle stare polskie przysłowie miało rację...tak bałam się rozmowy z Mamą,odnośnie przeprowadzki do Niej,tak bardzo ja odwlekałam i wymyślałam powody dlaczego jeszcze tego nie zrobiłam: "nie było kiedy" to był mój ulubiony powód...a dziś wreszcie zmusiłam się...Mama była u mnie dziś,jak zwykle co tydzień we wtorek,gdy idę z Kubusiem na zajęcia do logopedy a Babcia zostaje z Młodszym...zwykle spieszy się do domu,więc naprawdę mało się widzimy,bo przyjeżdża do mnie na chwilę przed moim wyjściem,a nawet jeśli jest nieco dłużej to latam wtedy jak w ukropie między kuchnią,łazienką a dużym pokojem szykując nas (mnie i Kubę) do wyjścia i przygotowując Igorka do pozostania na te dwie godzinki bez Mamy,po moim powrocie zwykle zaraz wychodzi więc naprawdę wtedy nie mam kiedy z Nią rozmawiać a uważałam,że to nie temat na rozmowę przez telefon,czy w drzwiach jak już wychodzi...dziś posiedziała naprawde sporo,aż sama byłam w szoku,bo nie nalegałam w sumie,ba nawet jak zwykle na pytanie,czy będzie mi potrzebna odpowiedziałam,że może jechać,bo dam sobie radę...ale dziś została mimo wszystko,przeczekała chyba z 3 autobusy :) I dlatego też uznałam,że muuuuuuuuuuuuuszę dziś tę szansę wykorzystać...uffff mam juz to z głowy..oczywiście zgodziła się,przedyskutowałysmy to i owo,mamy podobne podejście do wszystkch ustaleń (jak koszty) więc teraz jeszcze musze odbyć rozmowę z Nią pro forma przy Mężu moim,bo chciała by te rozmowa przy Nim była...dlatego też będę udawała,że dopiero z Nią pierwszy raz rozmawiam :)

No i teraz się zacznie...decyzja o pozwoleniu na budowę już prawomocna z geodetą dziś przedyskutowałam temat wytyczenia budynku, z murarzem umówilismy się wstępnie na przyszły tydzień na fundamenty,jeszcze musimy porównać jak cenowo przedstawia się koszt koparki do wykopania fundamentów (jedną cenę juz znamy,teraz sprawdzimy innego operatora koparki) no i zaczynamy :D
Oj zacznie się zacznie wkrótce...


A oprócz tego co?

Kubuś pomalutku dodaje nowe słowa do słownika,choć idzie to naprawdę wolno to jednak cieszy to wszytsko...jak but, ciocia, Kasia, Asia, Zuzia, lulu....i tyle w tej chwili pamiętam...jutro wizyta w Łodzi u foniatry i to co tygryski lubią najbardziej a więc zakupy :D

A Igorek? Można uznać,że w niedzielę zaczął samodzielnie siedzieć,nie jest to rzecz jasna pewne jeszcze siedzenie ale posadzony siedzi nawet kilka dluższych chwil (może1-2 minuty) więc uznaję,że ten krok zaliczony...teraz będzie coraz pewniej siedział...kilka dni temu udało się Go posadzić na chwilę ale więcej tego wyczynu nie powtórzył,za to od niedzieli za każdym razem posadzony siedzi dośc długo :) Ponadto też w zasadzie od wczoraj liczę,że ma kolejnego ząbka..pierwsza górna (prawa) jedynka przebiła się...kilka dni temu przebił się dosłownie czubeczek a teraz już przebity jest po całej szerokości ząbka...od wczoraj już jest znacznie bardziej wyraźnie widoczny (ma już z 0,5 mm :D ) ..druga górna jedynka już też lekko przebiła się (dosłownie czubeczek widać) więc obstawiam,że za kilka dni będzie już bardziej widoczny :)

FOTORELACJA

SIEDZĄCY IGOREK

BUDOWA...CZY RACZEJ SAMIUTKIE POCZĄTKI



KUBUŚ JAK ZWYKLE POMAGA
MOJE CHŁOPAKI...W NASZYM BUDYNKU GOSPODARCZYM
TATA PRZYMOCOWUJE 'GARAŻ' ŻEBY NIE ODFRUNĄŁ NAM

sobota, 3 maja 2014

Teść to nie rodzina!

Kurcze chyba pierwszy raz calutki post będzie dotyczył Chłopcy Waszego dziadka...Kubusiu,mam na myśli "Dziadka z wąsami" czyli Tatę Taty...gdy zaczęłam spotykać się z Waszym Tatą to szczerze lubiłam swojego przyszłego Teścia,potem po ślubie,gdy jak pewnie wiecie z lektury tego bloga zaczęłam mieć sporo nerwów z powodu rodziny Tatusia a więc i Dziadka,jak np gdy jakby nigdy nic informuje mnie,że Wasz Tatuś spał poza domem,bo byli (bo i On był) u Szwagra-a więc siostry Taty Męża (a Tamta wtedy była w Szpitalu) i nie rozumie,czemu ja denerwuję się przeciez nic się nie stało "nigdzie nie chodził",no tak,uspokoiłam się...co z tego,że ja calutką noc nie spałam i biegałam od pokoju,gdzie malutki wtedy Kubuś spał a oknem w drugim pokoju,bo wydawało mi się,że słyszę,że Tatuś wraca! Już wtedy zaczęłam mniej przychylnie patrzeć na Niego...a potem było coraz gorzej...już wtedy widywaliśmy się kilka razy do roku a jak widzieliśmy się,to prawie słowa z sobą nie zamienialiśmy,bo o czym? Jak bywaliśmy u Nich to na stole stały wysokoprocentowe trunki, a Dziadek pod ich wpływem nie dość,że od rzeczy gadał to jeszcze zupełnie w obcym dla mnie języku...tego bełkotu nigdy nie umiałam zrozumieć,a Jego wymowa nawet na trzeźwo jest mało wyraźna..raz do roku odwiedzał mnie - w dzień kobiet,ale jako,że On "nie musi dzwonić do mnie i zapowiadać się" to wiele razy spotykał mnie właśnie wychodzącą z domu a i Jemu było to na rękę,bo wręczał bombonierką i tyle Go widzieli...ostatnimi czasy jest jeszcze gorzej,bo chyba przezywa właśnie swoją drugą młodość...Żony (a Waszej chłopcy Babci) nie ma za często w domu,bo z emigracji wraca do domu raz na 4-6 miesięcy i wtedy bywa,że jest3-4 tygodnie w domu,a czasem krócej,a On będąc po wypadku siedzi w domu i bąki zbija...swoją drogą dawno już mógłby wrócić do pracy,czy raczej zacząć szukać nowej,bo do starej (u swojej siostry) nie chce wrócić,bo odkrył właśnie po wypadku (te 3 lata temu),że Ona mocno Go wykorzystywała a On niczego dzięki nie Niej nie dorobił się...ale do pracy Mu się nie spieszy,leżenie bykiem czy spędzanie czasu z wnukami (bynajmniej nie z Wami chłopcy) jest bardziej interesującym zajęciem..podobno ostatnio dopytywał Waszego Tatę o pracę i gdy On powiedział,że może pomóc Mu w uzyskaniu pracy u swojego byłego pracodawcy to ten kręcił kręcił, aż wyszło,że On nie chce iść do pracy!
Teraz od chyba stycznia u nas na tapecie jest budowa domku dla nas, dla Was i w związku z tym, Tata często bierze Dziadka do nas na działkę,lub do Babci Krysi,bo często u Niej coś przygotowuje na budowę jak np w ciągu dwóch ostatnich dni,gdy przygotowywał zbrojenie do fundamentów u Babci a stamtąd wujek Tomek ma Mu TIRem przewieźć na działkę wkrótce...bo za 2 tygodnie gdy pozwolenie na budowę uprawomocni się zaczynamy ostro budowę!
Ale wracając do Teścia...wczoraj i dziś też był u Waszej Babci...Babci i Drugiego Dziadka nie ma,bo wyjechali na kilka dni ze znajomymi do Rabki a my rządzimy się...no i wczoraj kiepski dzień miałam,znaczy jakoś nie umiałam ogarnąć się...nie bez znaczenia był fakt,że Igorku Ty ostatnio dajesz Mamie do wiwatu...w domu normalnie,po 3 godzinach od wstania rano idziesz spać,pierwsza drzemka się zaczyna a tu u Babci nie ma mowy,wszystko Cię rozprasza a przede wszystkim Kubuś...no On to nie umie chwili usiedzieć w ciszy tak by Mama mogła Cię Igorku nakarmić i mieć chwilę spokoju...np na gotowanie obiadu...wczoraj np 3 godziny trwało zanim usnąłeś! w tym czasie albo próbowałam Cię uśpić albo uciszałam Kubusia albo denerwowałam się...aż wreszcie dałam za wygraną i gdy dopiero Igorku padłeś to miałam chwilę spokoju...była 14 godzina a ja nie miałam nic zrobionego! Babcia wyjeżdżając we wtorek po południu ugotowała nam zupkę i Mama z Kubusiem jadła ją w środę i trochę zostałona czwartek,więc Mama postanowiła,że Dziadka i Tatę poczęstuję,coby z głodu nie padli przy pracy (Mama uznała,że Ona może w tej chwili nie myśleć o sobie)...tak więc nałożyła makaron na talerze , przygrzała zupę i zostawiła w kuchni,bo w tym czasie w drugiej kuchni kończyła pilnować Kubusia,coby zjadł swoje danie..za jakiś czas okazało się,że Tata zjadł a Dziadek jeść nie będzie...nie pierwszy raz (i jak już teraz wiem nie ostatni!)..dotąd zwykle Tata Wasz jeździł na budowę sam z Dziadkiem, my z różnych powodów wtedy nie byliśmy u Babci ale w naszym wynajmowanym mieszkanku...wtedy Babcia częstowała Waszego Dziadka obiadem,ale zwykle odmawiał...potem Tata przestał zmuszać Go by jechał z Nim z działki do Babci na obiad i z raz czy dwa razy było tak,że jak na działce byli w trójkę (Tata z dwoma Dziadkami) to na obiad jechali we dwóch,bo trzeci upierał się,że nie pojedzie...Wasz Tata tłumaczył zawsze,że On (Dziadek) jest dzikus i że nie chce się z Nim kłócić,bo On Mu pomaga...tłumaczyłam sobie,że może to dlatego,że to moja Mama gotowała,albo,że specjalnie musieli zjeżdżać z budowy do Niej...ale wczoraj i dziś podawałam obiad ja (Synowa Jego!) i był na miejscu..i co? I nic! Nie będzie jadł...wczoraj wkurzyłam się nie na żarty aż z nerwów poleciały mi łzy (gdy Tata zakomunikował mi,że zje za Tatę,bo On nie chce)i z kluchą w gardle mówiłam,że to ja nie zjadłam,żeby On miał co zjeść a On gardzi? I w ogóle czy to już zawsze tak będzie? Przecież ja muszę wiedzieć,czy mam Go przewidywać do obiadu czy nie...przecież za 2 tygodnie zaczniemy intensywne roboty i wtedy musze wiedzieć ile gęb,że tak powiem mam do wyżywienia...wczoraj to nawet herbatą pogardził moją...zresztą podobnie jak dziś...wczoraj wieczorem Wasz Tata powiedział,że On nie raz z Nim rozmawiał i bez skutku,On mówi,że nie będzie jadł...mówię więc Mu (Tacie Waszemu),że niech określi się,jeśli woli brać sobie swoje kanapki to OK nie nalegam,ale nie mogę co dzień pytać czy wręcz namawiać (jak to moja Mama dotąd robiła) Go do zjedzenia obiadu! No proszę! Mam swój honor i nikomu w dupę wchodzić nie zamierzam...ale niech określi się! I wczoraj Tatuś powiedział,żebym dziś Go sama spytała i kazała Mu się określić...i tak też miałam zrobić...ale przed południem Tata wszedł do domu,zakomunikował,że Dziadek nie będzie jadł i żebym nic do Niego nie mówiła...potem gdy przyjechał do domu po poworcie od klienta i jadł zupę poszedł do okna i zawołał do Taty czy jeść będzie ale OCZYWIŚCIE odpowiedział NIE! Kurcze,jak dla mnie to już za dużo! Mam swój honor i gdy ktoś gardzi moim obiadem to ja nie nalegam...obecnie więc jest tak,że nie rozmawiamy z sobą prawie wcale,bo nie ma o czym...ostatni raz próbowałam zagaić rozmowę,gdy pierwszy raz spotkałam się z Nim na naszej działce kilka tygodni temu...rozmowa się nie kleiła,On był małozainteresowany tym o co pytałam,czy mówiłam więc teraz już nie silę się na rozmowę,chyba,że On podaje mi coś,czy coś...od wczoraj dochodzi mój foch za Jego zachowanie dotyczące obiadu i coś czuję,że tak to się nie skończy...Oj wybuchnę prędzej czy później...tyle,że coś czuję,że znów moje relacje z Waszym Tatą się mocno pogorszą...bo co innego,gdy On widzi,że Taty zachowanie jest złe a co innego,gdy ja ośmielę się to zauważyć...masakra! Ja jestem inna naprawdę...ja tam umiem przyznać,że moja Mama,moja Siostra, mój Brat etc etc zrobili coś co mi się nie podoba...Tata nigdy! A nawet jeśli widzi to mnie nie przyzna się...