czwartek, 29 maja 2014

Moja psychoterapia...

Ostatnio moja forma psychiczna pozostawia wiele do życzenia...mam za dużo na głowie, za dużo stresu...i nic mnie przy tym nie cieszy..początki depresji? Nie wiem, wiem za to,że przyda mi się wygadać , a jako,że nie mam (i pewnie nigdy nie miałam) w realu nikogo takiego,kto by zechciał wysłuchać i robił to z chęcią, to jak radziła mi moja dobra koleżanka Kasia udaję się na terapię na swojego bloga...swoją drogą,czasem zastanawiam się Stara,czy dalej czytujesz moje wypociny? hmm,bo jak tak zastanowić się,to jesteś - czy byłaś - jedną z nielicznych osób,z którymi rozmowa była bardzo pomocna.
W najbliższą sobotę oddajemy klucze do wynajmowanego mieszkania...spędziliśmy tu ostatnie 6 lat z naszego życia...to tu przeżyłam dużo trudnych chwil, dużo przepłakałam, dużo awantur...ale były i miłe chwile,głównie te spędzone z dziećmi...czy od pewnego czasu również i z Mężem...nie wiem,może zaczęliśmy się dogadywać,bo dotarliśmy się? Nie wiem...ja raczej przyczyny pewnej poprawy w naszym małżeństwie szukałabym w fakcie,że M zaczął bardziej trzymać się domu, a tym samym mniej wychodzić do znajomych (praktycznie wcale),no i do swojej Rodziny...jeśli spojrzeć wstecz to nie jest tak,że jestem kolejną wredną zołzą (tak przynajmniej mnie się wydaje),która po ślubie chce zmienić Męża, odciągnąć Go od Jego znajomych, rodziny...nie jest tak..a jak jest? Tak jest,że szybko po ślubie postaraliśmy się o dziecko i wtedy się zaczęło...nieco wcześniej świeżo po ślubie wyszły dwie sytuacje zz bratem M , gdy Ten (mój M) pokłócił się z bratem a Tamten obarczył winą za to mnie,że niby Go buntuję...wtedy nasze relacje wstępnie się rozluźniły,choć przed ślubem trzymaliśmy się dość blisko...częste wspólne imprezy..głównie imprezy,bo to taki TYP...wtedy i mnie to odpowiadało...jednak,gdy zaszłam w ciążę zaczęłam patrzyć na wszystko z innej perspektywy..nie wyobrażałam sobie,że będziemy dalej pić duuuuuuuuuuuże ilości alkoholu i to bardzo często, a w niedzielę odchorowywać...do tego przy dziecku...a tak było z dzieckiem brata M..od maleńkiego był świadkiem imprez,więc gdy miał nieco ponad 2 lata umiał płynnie wypowiadał rodzaje alkoholi dospasowując je do poszczególnych (losowo wybranych osób) "mama pije wino, tata wódkę, babcia piwo" itd...(swoją drogą Babcia to jedyna abstynentka w tym gronie,a jednak i Jej dostawało się...wtedy ja zaczynałam mieć obawy...co jeśli mój Syn,kiedyś taki będzie?! Pamiętając również ostatnie spęcia z bratem M było tak,że niechętnie zaczęłam tam chodzić...czułam,że im mniej tam przebywać będziemy tym lepiej...potem było tak,że M na dobre zapomniał braciszkowi wszelkie żale (a ja dalej czułam niesmak) więc gdy regularnie co 3-4 tygodnie chodził do Niego podcinać włosy (przyp. brat jest fryzjerem) to zaczął chodzić tam sam...beze mnie,jak to było wcześniej..i wtedy się zaczęło...początkowo wracał po 2-3 godzinach ,ale wtedy uważałam,że ok,niech idzie z Nim na jedno piwo w ramach "zapłaty" za usługę fryzjerską (w końcu,gdy ja z Nim chodziłam do salonu, w którym brat M pracuje to też zwykle szliśmy po na 1-2 piwka..nie więcej)...z czasem ilość wypijanego jako zapłaty alkoholu zwiększała, zwieniał się też rodzaj alkoholu,już bywało,że ni szli do paru na 1-2 piwa,ale wypijali ćwiartkę wódki gdzieś w klatce,co dla mnie było i jest menelstwem...potem coraz dłużej M balował z Bratem..bywało,że wracał o 22-23 (a z salony wychodzili np o 18), a i później bywało,że w wracał zupełnie po północy...a rano do pracy...mnie rósł brzuch i z nerwami stałam w oknie i czekałam ,a jak wracał mocno kłóciliśmy się,bo On nie dał złego słowa powiedzieć na brata,a cokolwiek powiedziałam było przez Niego odbierane jako atak na brata...a ja coraz bardziej winiłam za to właśnie Jego rodzinę! Przecież wiedzą,że jestem w ciąży a ciągają Go gdzieć,a czasem (jak opowiadała Teściowa) czasem wręcz Go namawiali by został jeszcze,gdy ten chciał wracać już)...w końcówce ciąży na urodzinach Bratowej M Jej syn sprawił,że na dobre uprzedziłam się do Niego (co trwa do dzisiejszego dnia),gdy mając 2,5 roku usiadł przy stole,wziął kieliszek i mówił "polej mi, napij się ze mną" i ktoś Mu rzeczywiście polewał,a ten krzywił się jakby pił wódkę i popijał napojem...pamiętam jak dziś,wróciłam chora do domu i spać w nocy nie mogłam...a M na drugi dzień obiecywał,że u nas tak nie będzie...wtedy byłam pewna,za wszelką cenę musze trzymać moje dziecko z dala od tej patologii...swoją drogą to nie typowa patologia...dobrze ubrani, w domu ładnie, dzieci mają wszystko...tylko co tydzień bawią się...bez wyjątków tata, mama, ciocia, wujek i dziadek... po urodzeniu Kubusia M nie od razu odczuł więź z Synem,więc dalej było jak wcześniej...samotne wyjścia,późne powroty a nawet kilka razy w ogóle be powrotu na noc...moje nieprzespane noce i awantury...no i coraz częściej wymyślałam powody bym i ja nie musiała tam chodzić, z dzieckiem...a jako,że Kubuś dużo chorował,to miałam pretest...wtedy M chodził sam i bynajmniej nie spieszył się z powrotem,za co winą obarczałam jego rodzinę,która jak wiem zatrzymywała Go,coby nie wyszedł za wcześnie i za trzeźwy..wtedy szczerze nienawidziłam M i Jego rodziny...potem zaczęło się zmieniać i z M polepszyło się, zaczął pilnować się domu,co zaczęło się,gdy braciszek M został po raz drugi ojcem i musiał wracać do domu ,co M komentował,że On to był głupi,bo On tak nie biegł do domu,gdy Kubuś był malutki...i podobno wtedy zaczęły Mu się oczy otwierać...nie na długo,bo gdy Amelka nieco podrosła (a już za kilka miesięcy to było) to już mógł braciszek po wizycie brata w salonie skoczyć znów na pare piw...potem postanowiliśmy postarać się o drugie dziecko i mniej więcej w tym czasie M zaczął bardziej myśleć o nas, o naszej małej rodzince, o naszej przyszłości...zaczął więcej pracować,by móc odkładać pieniądze dla nas...wtedy też wolał spędzać czas z ukochanym Kubusiem,prawie nie zdarzało Mu się wyjść napić się,bo przede wszystkim było Mu szkoda kasy,jego ciężko zarobionej ,okupionej zmęczeniem,niewyspaniem i masą nerwó..po prostu zmieniły się priorytety i od razu było lepiej...od czasu do czasu musiałam iść spotkać się z Jego rodziną,na szczęście bardzo rzadko,bo tylko kilka razy do roku,mimo,że mieszkamy rzut beretem od siebie...te spotkania z Nimi odchorowywałam na kilka dni przed,a po wyjściu od Nich (czy Ich od nas,choć to znacznie rzadsze) cieszyłam się,że przykry obowiązek za mną...i na jakiś czas spokój...na początku tego roku postanowiliśmy,że będziemy się budować i od wtedy w M wstapiła nowa siła,każdą wolną chwilę spędzałby na działce i jakby mógł to by zamieszkał już, a fundamenty kopałby jeszcze zanim pozwolenie uzyskaliśmy...swoją drogą to ważne wydarzenie - kopanie fundamentów nastąpi za tydzień,niespełna tydzień, w poniedziałek 2ego czerwca...budynek już wytyczony przez geodetę,pierwszy wpis w dzienniku budowy jest :D
Ale wracając do tematu...budowę chcemy realizować jak najniższym kosztem,więc M dużo sam robi...i niestety z pomocą swojego Taty...niestety,bo delikatnie rzecz biorąc nie lubię Go...kiedyś naprawwdę Go lubiłam...ale zaczęło się od tego,że o ile Teściowej mogłam nagadać na M,wyżalić się,że pije,wraca póxno o tyle On najczęściej nie widział problemu...jak np wtedy gdy pierwszy chyba raz M na noc nie wrócił i Tamten to wiedział,bo razem byli na noc u Szwagra...ale nie rozumiał,czemu martwiłam się,denerwowałam...tlumaczył mi,że nigdzie nie chodził...tyle,że co z tego,skoro to było już po fakcie...to w nocy trzeba było do mnie dzwonić i powiedzieć nie martw się...a nie rano,gdy sama zadzwoniłam do Teścia szukając M po całej nocy spędzonej w oknie...z tysiącem myśli czarnych...od myśli,że może pobił się z Kimś,albo co gorsza trafił na silniejszego,albo z nożem,albo policja Go zwinęła...najlepszym wtedy pamiętam scenariuszem była myśl,że może ma Kogoś...tego najbardziej chciałam wtedy...chciałam mieć pretekst by od Niego odejść a nie umiałam :( Wtedy zaczęła się moja antypatia do Teścia...potem małe sytuacje jak np wpadanie bez zapowiedzi w dzien kobiet z bombonierką gdy akurat wychodziłam z dzieckiem na dwor i spotykałam Teścia w drzwiach "dlaczego Tata nie zadzwonił...a po co?" potem odkryłam,że przychodzi do mnie z przymusu i tak też było na wszelkich urodzinach Kubusia czy gdy przychodził z Teściową z racji Jej przyjazdu do Polski i baaaardzo się spieszył do domu...raz usłyszałam "ja mam mecz i nic nie jest ważniejszego w tej chwili"...wtedy to się zaczęło...teraz spotykamy się czasem na działce naszej,choć dotąd wiele razy pogoda krzyżowała mój wyjazd na budowę a M jechał z Tatą...ale niestety teraz będzie tego więcej,bo dopiero zaczynamy tak naprawdę...wtedy gdy ja nie jeździłam to moja Mama stawała na głowie by o Nich zadbać zapraszała na obiad a Tamten kręcił głową..wtedy tłumaczyłam,że wstydzi się...ale gdy ja byłam gospodynią,gdy Mama wyjechała i ja robiłam obiad i zapraszałam a On będąc na podwórku nie zechciał wejść to już było za dużo...obraziłam się nie na żarty,że gardzi mną..do tego stopnia,że będąc na moim własnym podwórku ignoruje mnie i nie ma mi nic zupełnie do powiedzenia!
Jak tu się cieszyć,że moje marzenie o własnym domku się spełni wkrótce?
Jak się cieszyć,skoro teraz będę częęęęęęęęęęęęęęęęęęsto widywać "ukochanego" Teścia...a już sen z powiek spędza mi fakt,że rodzina M po wybudowaniu domu może chętnie nas najeżdżać,jak to robią z innymi znajomymi mieszkającymi(o zgrozo) dwie ulice od naszego przyszłego domu!
Nie mogę się cieszyć,tak jakbym chciała :(

Na dodatek od tygodnia mam wieeeeeeeeelki powód do zmartwienia...chodzi o Igorka,martwi mnie Jego zachowanie...a dokładnie chodzi o główkę,którą mocno wymachuje w różne strony...w zeszłą sobotę nocy czytałam na necie i potem zasnąć nie mogłam,bo tak płakałam...bo taaaaaaakie rzeczy wyczytałam :( Moje maleństwo miałoby być nieuleczalnie chore? I to bez dobrych rokowań? umierm na samą myśl :( Wczoraj udało mi się przyspieszyć naszą wizytę w poradni neurologicznej w CZMP,bo mam niestety świadomość,że z uwagi na Jego niedotlenienie przy porodzie może okazać się,że jednak wywarło to jakiś skutek na Jego zdrowiu..oby nie...za tydzień w środę coś więcej będę wiedziała....Boże spraw,by Pani doktor zleciła badania, głównie EEG i niech wyjdzie,że wszystko jest dobrze, Igorek "bawi się" w ten sposób a ja jestem nadgorliwa...MODLĘ SIĘ O TO CO DZIEŃ ..ale teraz szczególnie modlę się o to by tym razem intuicja matczyna mnie zawiodła...Proszę o modlitwę za mojego Synka...nie przeżyję,gdy coś Mu będzie dolegać :(

A do tego auto mamy znów pospute i kolejną kase trzeba niepotrzebnie wydać,teraz gdy każdy grosz się liczy :(




I już mi nieco lepiej,że się wygadałam..nawet jeśli nikt miałby tego nie czytać,ani nic doradzić...a teraz wracam do swoich zajęć: sprzątanie,gotowanie,pranie,pakowanie...czasu coraz mniej a tyyyyyyyyyle rzeczy do zrobienia...choć wg mojego M to On ma dużo na głowie..tyle,że On po powrocie do domu od pewnego czasu tylko marzy o tym,by pójść spać...ja już przyzwyczaiłam się,że moja doba kończy się o 2 nocy,jeśli chcę mieć chwilę dla siebie i siąść przed komputerem...nie to co teraz,gdy siadłam bo musiałam wyżalić się...korzystając,że Igo śpi a Kuba względnie nie marudzi...względnie,bo już od pewnego czasu mocno domaga się uwagi.







A i na koniec nieco w innym tonie :) Igorek ma już 5 ząbków (znaczy piąty,lewa górna dwójka) ledwo się przebił już praktycznie staje na czwarakach i buja...wkrótce będzie pewnie raczkował :)
A Kubuś w zeszłą niedzielę 25 maja wsiadł u Babci na swój rowerek, i po prostu pojechał :) Dotąd jeździł na biegowym a teraz Tata zawiózł częśc naszych rzeczy do Babci i m.in. rrowerek, tam odkręcił Mu dodatkowwe kółka a Kuba wsiadł i pojechał ...taka jestem dumna :D 3 dni po swoich 4 urodzinach i On już jest taaaaaaaaaaakim dużym chłopcem :D

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz