poniedziałek, 28 marca 2011

Długi weekend..

Własnie spędzam przedłużony weekend u mamusi...Stary (Mąż) w sobotę w południe zawiózł nas do Mamusi,bo przyjechała moja siostra z rodziną i chciałyśmy się spotkać..a Chrzestna nie widziała Puchatka od Nowego Roku...po południu przyjechał Brat z Żoną i Córeczką...tak strasznie cieszyłam się na ten wyjazd weekendowy (na tę niespełna 20stokilometrową podróż) i jak zwykle gdy tak na coś czekam to wychodzi nie tak jakbym chciała...
A wszystko przez to,że
1. Puchatek wszystkich się bał więc wciąż marudził, wszystko be, wszystko nie tak-tylko mama była tak! (nie widujemy ludzi z uwagi na częste Jego infekcje i nie ukrywam,że także z mojej winy,bo unikam  jak ognia "toksycznej" rodzinki Starego i w tym upatruję winę za ten stan rzeczy).
2. Moja siostra w sobotę kupiła szczeniaczka i uwaga wszystkich była skierowana na Niego więc mój "szczeniaczek" automatycznie mniej uwagi miał poświęcanej...a nie ukrywam,że Chrzestna zajmie się dużo Młodym, skoro (jak mówi) tak zawsze za Nim tęskni.
3. Bratanica ( o 8 m-cy starsza od Puchatka) wszystko mojemu Synusiowi zabierała-co wziął do rączki Ona natychmiast potrzebowała i o ile w sobotę nie reagowałam na to nie widząc większej szkodliwości czynu a jednocześnie dając wykazać się Bratowej (z czego Ona niestety nie korzystała) o tyle wczoraj (bo wczoraj też wpadli) już taka milcząca nie byłam...reagowałam na każda próbę pozbawienia Puchatka zabawki w końcu czy mój Syn jest gorszy i Jemu nie należy się nic? Po sobocie analizowałam wszystko i uznałam,że to było niefajne, bo wychodziło na to,że Bratanica może robić wszystko, a ja nie reaguję..zresztą Jej mama też nie reagowała..przynajmniej w sobotę..wczoraj było inaczej - Puchatek brał np zabawkę i natychmiast pojawiała się obok Bratanica i chciała zabrać no więc jako,że ja siedziałam obok to natychmiast reagowałam mówiąc (myślę) grzecznie i spokojnie "N zabieraj Kubusiowi,bo (np) będzie płakał (albo) pobaw się tym, a On chwilkę pobawi się tym" i zazwyczaj podawałam Jej inną zabawkę...nie wiem,może to niedobre podejście  z mojej strony,ale ileż można patrzeć jak dziecko jest pokrzywdzone...no i jeszcze ta bierność Bratowej...
4. Na co dzień moje kontakty z ludźmi ograniczają się do rozmów przez internet, udzielania się na Blogu, czytania innych Blogów (obecnie czytam www.kochamylaure.pl - polecam...dla mnie jako dla Matki to bardzo wzruszająca lektura) czy udzielania się na Forum dla Mamusiek czy rozmów przez telefon oraz do sporadycznych i nie za długich rozmów z Mężem. Dlatego wyjazd do Mamusi był dla mnie okazją (takie było założenie) do rozmów live...takie było założenie...bo jak czas pokazał ilość ludzi i siedzenie przy zastawionym stole a przy tym zajmowanie się marudnym Synem rozmowom nie sprzyjał (a przynajmniej nie takim jakich potrzebowałam).
5. Jako jedyna byłam "bez pary"...każdy z Żoną, Mężem...mój przyjechał wczoraj na obiad - być u Teściowej od soboty to byłoby dla Niego za dużo...mimo,że nic bardziej Mu (nam) się nie opłaca jak właśnie wizyta u mojej Mamy..
6. I ostatni powód jest taki,że moja Mama uwielbia odwiedziny córek i wnuków ale gdy jest daleko..gdy przychodzi co do czego wszystko Ją męczy (w sumie nie dziwię się,gdyż zawsze narobi się strasznie) ale najgorsze,że wyrzutów słucham ja...Starszą córkę nie obarcza tym..

Zostałam do dziś (mimo,że plan na początku przewidywał pobyt do niedzieli) gdyż Stary miał i tak do mojego rodzinnego miasteczka przyjechać dziś..więc skorzystałam...
I mimo,że wszystko było nie tak jak miało być to jednak warto było przyjechać..odpoczęłam chociaż psychicznie od Męża...i chyba często będę tak wyjeżdżała..może dobrze by to nam zrobiło...

piątek, 25 marca 2011

Chyba dłużej pomilczę..

Stary wrócił po pracy (na chwilę) do domu i myślał,że już po sprawie (wczorajszej)..a tu zdziwienie,bo ja nie zamierzałam odzywać się,ku Jego zdziwieniu "przecież przeprosiłem!" (a na marginesie,to Jego przeproszenie wyglądało tak-przepraszam,żartowałem!!) No więc potrzymał chwilę Małego na ręku i mówiąc "narazie" wyszedł...wrócił ok 19..pod wpływem alkoholu...to nic,że to po raz kolejny, to nic,że znów sama musiałam wszystko w domu zrobić, to nic...wszystko to nic...nawet to nic,że gdy w nerwach kazałam Mu wyjść z naszego pokoju,żeby nie zanieczyszczał nam powietrza oparami alkoholowymi On powiedział,że tracę punkty,a gdy ja powiedziałam,że On u mnie ma już tylko na minusie to powiedział "w d*** to mam"...no i to pewnie tłumaczy wszystko! On wszystko ma w dupie!Inaczej coś by się poprawiało a tymczasem jest jak jest...tyle..Przywykłam.. 

A jutro z Puchatkiem jedziemy (Stary ma nas zawieźć,a przynajmniej miał,bo takie wcześniej ustalenia były) do mojej Mamusi na weekend,On miał (a czy dalej ma?!) przyjechać w niedzielę na obiad...aaaależ nie mogę się doczekać...ależ odpocznę...i spotkam się z siostrą i Jej rodziną, bo i Oni zjeżdżają na weekend do dziadków.

czwartek, 24 marca 2011

Zaniemówiłam...

Zaniemówiłam...I to nie z powodów zdrowotnych...Cham znów postarał się o to...

Dzień minął jak co dzień, zajmowałam się Młodym...Stary wrócił przed 18 do domu,podczas gdy Młody spał...do 20 pobawiliśmy się w 3-kę...taki miły rodzinny obrazek...niedługo potem wszystko miało się zmienić..ale nie będę uprzedzała faktów!
Wykąpaliśmy Synunia, ja zajęłam się karmieniem Go kaszką, a Stary poszedł kąpać się...Jego rola (wg Niego) skończyła się w momencie wyjęcia Małego z wanienki..po kąpaniu Stary stosuje zwykle pewien zabieg-kremuje ręce i potem nic nie może robić ,bo ma nakremowane ręce! Tak więc ja zabrałam się za robienie kolacji a Tamten miał uśpić Młodego (nakremowane ręce nie przeszkadzały w tym!)...no więc byłam w kuchni i wciąż słyszałam jak Młody płacze...czasem tak ma,że domaga się koniecznie Mamy i tylko Jej obecność może Mu pomóc...tak więc poszłam do Synusia,który oczywiście od razu uspokoił się i zajęłam się usypianiem Go...Stary poszedł zastąpić mnie w kuchni,a przynajmniej po części zastąpić mnie,bo za chwilę przyszedł i powiedział ile zrobił i co zostawia mnie..skończyłam więc robienie kolacji , nałożyłam na talerze i pozmywałam wszystko co już się dało. 
Z talerzami poszłam do pokoju i od razu wyraziłam swoje niezadowolenie z takiego stanu rzeczy,gdzie moje obowiązki nigdy się nie kończą,podczas gdy Stary ma prawo do bycia zmęczonym i w związku z tym ma prawo do odpoczynku...a Stary mówi ,co aż zacytuję! "jedz, ku***,nie pierd*ol" i jeszcze coś,żebym powiedziała raz a nie 20 razy ..cokolwiek miał na myśli,bo dałabym głowę,że wyraziłam się krótko i zwięźle...ale po tym co powiedział zaniemówiłam....a to tak rzadko się zdarza...ale tak rzadko bywa mi aż tak przykro...poczułam się jakbym była nikim,nie zasługiwała na szacunek...odechciało mi się jeść w tym towarzystwie..wzięłam talerz, kubek z herbatą i poszłam do kuchni...Cham przyszedł za mną,przeprosił, tłumaczył,żartowałem (?!) i zaniósł mi talerz z powrotem do pokoju...podreptałam tam,ale niesmak już pozostanie...nie zapomnę tego (znając moją pamiętliwość) nigdy!


Szkoda,że mój Malutki już śpi,bo On szybko sprawiłby,że zapomniałabym o przykrościach..moje Słoneczko zawsze przegania najczarniejsze chmury:)

środa, 23 marca 2011

By czuć upadek z wysoka spaść trzeba

Musiało być parę dni względnej sielanki ,żeby potem znów dotkliwie poczuć,że wracamy do normy...i tak też jest teraz...znów uważam swojego Starego za największego chama!
Dziś szliśmy do Przychodni, zaszczepić Małego (od grudnia z powodu infekcji czy okresu rekonwalescencji nie mogliśmy tego zrobić) i prosiłam Chama,żeby spieszył się,bo obawiałam się,że się nie wyrobimy (punkt szczepień chyba jest do 17 a Tamten pracuje do 16) no więc od razu zdenerwowałam się,że idzie sobie spacerkiem po schodach gdzie liczy się każda minuta, więc po chwili (od Jego wejścia) byliśmy posprzeczani (hmm,jest takie słowo?!) ale szybko zebraliśmy się i pojechaliśmy do przychodni...gdzie rozdzieliliśmy się i Stary zajął się Małym (tzn rozbieraniem Go)a ja poszłam po kartę do rejestracji...gdy wróciłam Cham (co za chwilę się okazało) oznajmił,że pielęgniarka przed chwilą kazała już wchodzić,więc chcieliśmy wejść...i ku naszemu zdziwieniu pielęgniarka cofnęła nas mówiąc,że trzeba poczekać...no i się zaczęło! Stary przypomniał mi jakim jest Chamem! Gdy wychodziliśmy głośno,złośliwie i po chamsku komentował,że przed chwilą mówiła tak teraz tak i , że nikt nie będzie z Niego robił debila! Uspokajałam Go,uciszałam, tłumaczyłam,że pewnie coś się zmieniło (przez tę chwilę,gdy On nie wchodził) itd itp...ale tak strasznie wstyd mi było..bo naprawdę Jego zachowanie było chamskie...ja tam rozumiem,że czasem pielęgniarka (gdy lekarz bada drugie dziecko lub gdy lekarz jeszcze nie przyjdzie do Punktu) gdy pomierzy, poważy drugie dziecko i jest wolna woła następne dziecko...gdy lekarz zbada już to pierwsze to pielęgniarka zajmuje się tamtym,bo może już szczepić...i tak było w tym przypadku....ale tak naprawdę nic nie usprawiedliwia Jego zachowania...

A pomijając zachowanie Chama, Synuś dziś dał niezły popis w Punkcie....płakał aż się zanosił i wszystko trwało znacznie dłużej niż mogłoby trwać..Ja tłumaczyłam (dociekającej pielęgniarce czemu taki wrażliwy-i to jeszcze przed zastrzykiem! ),że po 1 nie spał po południu,więc pewnie śpiący,a po 2 to Mały zrobił się taki odkąd od jakiegoś czasu regularnie badają Go lekarze, pielęgniarki kłują itd (co pielęgniarka zrozumiała-alergia na biały kitel!)...a Stary dowalił-głodny! No tego nie mogłam pozostawić tak! Od razu powiedziałam,no gdzie głodny? No kurcze,przecież nie głodzę własnego dziecka!

Późno już, już noc w zasadzie...a ja dopiero będę kładła się spać...zrobiłam 2 prania, rozwiesiłam je, wyszłam z psem, pozmywałam po kolacji...a Cham co? Spał! Negocjował wcześniej,że z uwagi na zmęczenie nie pójdzie z psem,ale za to pozmywa...ale jak widać (po tym co wyżej napisałam) nie poszło Mu....
ahhhh....gdyby nie było ostatnio tak miłych dni, dziś nie byłoby mi aż tak przykro...bo już przyzwyczajałam się do faktu,że może jeszcze będziemy mieć idealną rodzinkę....

poniedziałek, 21 marca 2011

Jak zwykle...

Znów to samo...znów brak mi weny...
I to nie dlatego,że w moim życiu nastał czas sielanki...co to to nie,ale przynajmniej nie jest aż tak czarno...

Mąż (przez jakiś czas-oby jak najdłużej-będę Go tak nazywała znów) ostatnio spieszy po pracy do domu i choć wiem,że to nie do mnie Mu tak spieszno to jednak cieszę się z Jego obecności, bo wreszcie jest większą pomocą..a najważniejsze,że może odciążyć mnie w jednym-usypianiu naszego Syneczka. Gotować,sprzątać nadal wolę sama bo wtedy jest zrobione jak ja chcę,ale dobrze chociaż,że gdy On się zajmie Młodym to ja mam względny spokój i czas na swoje robótki...
Ostatnio zaczęłam intensywnie rozważać nad swoim małżeństwem..i doszłam do wniosku,że zasługujemy na kolejną (?!) szansę...co nie oznacza zapomnieć o przykrych sprawach,czy różnicach między nami..co to,to nie,wręcz przeciwnie zastanawiałam się co najbardziej potrzeba zmienić..no i doszłam do wniosku,że kwestia finansów jest sprawą którą w pierwszej kolejności należy wyprostować i nie tak trudną do zmiany. Mąż sytuację, w której nie oddaje mi swojej wypłaty argumentuje w ten sposób:
-dostaje wypłatę, robi zakupy,płaci rachunki,opłaca mieszkanie i kasa się rozchodzi-więc nie ma mi co dać,
-dostajemy zasiłek z MOPSu (calutkie 468zł) i mogę wziąć sobie (tak wspaniałomyślny jest Mąż...a ja zwykle te pieniążki i tak wydaję na Synunia)
No i w sumie nie mogę się z Nim nie zgodzić...ale boli fakt,że zazwyczaj ja jestem bez pieniędzy a Mąż wciąż czuje jakoby fakt, że zarabia On sprawiał,że może zrobić z pieniędzmi co zechce...myślałam i wymyśliłam..jako,że zasiłek wychowawczy wpływa na konto z tych pieniążków opłacać będę rachunki: 2telefony, internet, TV, prąd i gaz (dziś np robiłam przelewy i prawie starczyło na wszystko).To raz.Dwa,że jak Mąż dostaje wypłatę to będzie brał część na paliwo i zakupy a resztę będzie oddawał mnie-już ja wiem co z Nimi zrobię...taki mam plan...zobaczymy co z tego wyjdzie...póki co jestem pełna nadziei..ja z moją wrodzoną oszczędnością nie będę tak łatwo wydawać...taki jest plan..

Mało tego, w sobotę pozytywnie Mąż mnie zaskoczył! Z uwagi na Jego święto (przypadające właśnie w sobotę)   miał ochotę co nieco wypić z przyszłym Szwagrem...grzecznie więc uprzedził mnie, co oczywiście natychmiast spotkało się z dezaprobatą, ale koniec końców i po obietnicach,że za 2 godziny (na 20stą) na kąpanie wróci...nie wierzyłam w to ani przez moment i już szykowałam się,że wszystko zrobię sama ..i cóż się okazało? Było parę minut po 20, gdy Mąż wrócił i o dziwo w takim stanie,że gdybym nie wiedziała,że pił to sama nie domyśliłabym się!
Wczoraj (w niedzielę) ja poszłam do kościółka a Mąż z Kluskiem na spacer (do i z powrotem ) szliśmy razem...a potem zrobiliśmy wyjątkowo odświętny (jak dla nas) obiad...i ogólnie dość rodzinnie dzień upłynął...
Dziś (w poniedziałek) Mąż wrócił wcześniej więc poszedł z nami na spacer...i znów było miło i rodzinnie...



I już żałuję,że znów "pochwaliłam" Go...pewnie zaraz da mi powody bym gorzko tego pożałowała...jak zwykle..

poniedziałek, 14 marca 2011

Ciąg dalszy weekendu...

W sobotę Stary wrócił koło 13 i znów pognał dalej...mało tego, zakupów mi nie zrobił-zapomniał! Do końca dnia wpadał kilkukrotnie na sekundkę zabrać coś a na dobre do domu dotarł ok 20, zjedliśmy sałatkę (którą przywiózł od mojej mamy) i zaczęliśmy oglądać TV...jak nie trudno domyśleć się pomocą dla mnie był ZNÓW ŻADNĄ! A ja padałam na twarz....Mało tego wcześniej (gdy wrócił pierwszy raz do domu-gdy miał być za godzinę a dotarł za przeszło 3!) zdążyliśmy się pokłócić, bo ja wytknęłam Mu,że miał być wcześniej i że nic mi nie pomoże znów,ale usłyszałam,że zeszło Mu tyle i że On nic na to nie poradzi,że nie może mi pomóc a na to ,że ja jestem zmęczona już odpowiedział,że On też nie siedział...nie ma jak zrozumienie i współczucie...biedny spędził podobno jakąś godzinę na myjce...stojąc w kolejce a potem patrząc jak Mu myją auto...odebrał też zamówione płyty meblowe (na kilka małych szafeczek) i zawiózł je do piwnicy,gdzie będzie montował...cóż jest przy tym moje sprzątanie,przecież to Jemu należy się współczucie....a najbardziej współczuć należy Mu,że ma taką żonę! oczekuje od Niego rzeczy niemożliwych...Idealna żona powinna (na to wygląda) sprzątać, gotować, prać, prasować i zajmować się dzieckiem a od Niego nie oczekiwać niczego (w tym żadnej pomocy) i w ogóle powinna Mu pozwolić na wszystko...I NIE NARZEKAĆ!


Wczoraj po13 po obiedzie pojechaliśmy na cały dzień do Częstochowy...i w sumie byłoby nawet miło,rodzinnie...byłoby gdybyśmy umieli rozmawiać...niestety nie potrafimy tego i albo trochę gadaliśmy o pierdołach abo posprzeczaliśmy się i potem znów była cisza...to smutne-jesteśmy młodym małżeństwem z małym dzieckiem, powinniśmy tryskać szczęściem...ale chyba nikt mijający nas tak by nie powiedział...ale dowiedziałam się chociaż (gdy próbowałam rozmawiać o nas i naszych problemach) że mam za dużo czasu i wymyślam-On nie ma czasów na pierdoły...ma tyyyle na głowie....chciałabym mieć na głowie TYLKO iść do pracy zrobić swoje, a od czasu do czasu wykonać fuchę dla Kogoś kto swoją drogą sam się do Niego zgłosił i tylko wtedy mieć dużo na głowie-kupić materiał i wykonać z niego zamówione meble...
A swoją drogą obiad był jak dla mnie mało świąteczny...a dodam,że nauczona jestem,że w niedzielę obiad musi być wyjątkowy, odświętny, dopracowany i ogólnie lepszy niż ten,który zjada się w zwykły dzień...no tak czy inaczej jako,że w sobotę Stary zawalił sprawę zakupów to obiad był gorszy niż nie jeden zwykły obiad:( )

Hmmm...a może to On ma rację, a ja przesadzam?? A może chociaż jest tak,że moje problemy to typowe problemy młodych małżeństw a ja je wyolbrzymiam?? Bo wg mnie mam poważne problemy i jeśli ich nie rozwiążemy szybko to albo popadnę w głęboką (głębszą niż teraz?) depresję albo rozstaniemy się (co realnie patrząc byłoby wyjściem najlepszym)...

sobota, 12 marca 2011

Po nocy z blondasem...

Ależ było miło...tylko ja i On...On-miłość mojego życia i odnaleziony sens mojego życia...On-mój Puchatek..

Stary (bo już nawet Mężem nazwać Go to za dużo) spał całą noc w drugim pokoju...i jak dla mnie mógłby tam zostać na zawsze..rano gdy usłyszał,że Synuś już bojarzy przyszedł do nas...skruszony?Bynajmniej nie! Tzn ja inaczej wyobrażam sobie skruchę...Przyszedł do nas,zaczął się bawić z Małym..ja zadawałam pytania, rzucałam argumenty i zarzuty a On odpowiadał...ale z Jego odpowiedzi wynikało: cóż takiego się stało,przecież nie tak często zdarza Mu się pić! Nie mogę się z tym zgodzić..w końcu w tym roku zabalować Mu się zdarzyło już (dopiero?!) 3 razy...dlatego też gdy po jakiejś pół godzinie powiedział przepraszam to już nic to nie znaczyło...takie zwykle są Jego przeprosiny...co innego, gdyby wszedł do pokoju z miną kotka ze Shreka i od razu przeprosił...no ale nie oczekujmy cudów...raczej należy spodziewać się, że gdy zdarzy się następna okazja do picia to na pewno ją wykorzysta...wczoraj np spotkał się z kolegą (mieszkającym w naszym bloku, w innej klatce) i pili w aucie pod blokiem (dokładnie od szczytu budynku).Podobno -taką wersję mi przedstawił,ale pewna nie jestem,czy mogę Mu wierzyć-np nigdy by się nie przyznał do picia z Bratem-nie chcąc psuć Jego wizerunku w moich oczach...nawet gdy mam dowody,że pił z Nim to Stary idzie w zaparte-"nie,nie z R"
Wczoraj wszystko było na mojej głowie (choć chyba powinnam być już przyzwyczajona bo to nie pierwszy raz...i co najgorsze na pewno nie ostatni)...dziś jest podobnie-pojechał do klientki po zaliczkę i miał skoczyć do mięsnego-miało Mu to zająć około godzinkę (swoją drogą wczoraj mówił to samo gdy wychodził)...minęło właśnie 2,5 godziny, przez które ja posprzątałam dokładnie nasz pokój-włącznie z myciem i odkurzaniem podłogi (a to drugie ostatnio zajmuje sporo czasu-bo mam obsesję na punkcie sierści i moich włosów na dywanie), uśpiłam Małego i właśnie zajmuję się wszystkim innym...sprzątaniem pozostałej części mieszkania (z odkurzaniem poczekam) i gotowaniem...Stary wrócić miał i o 12 miał znów jechać,więc jak mniemam już nie opłacało Mu się jechać do domu i załatwi to od razu...szkoda tylko,że znów służył pomocą wszystkim tylko nie Żonie...

Po co mi taki Mąż?

Myśl dziewczyno,myśl!!

piątek, 11 marca 2011

Skoro już wróciłam to na dobre...

Dlatego nie mogę nie napisać czegoś nowego...a szczególnie,że znów Mąż zadbał o to bym miała o czym myśleć i czym się denerwować i dołować...
Otóż wrócił z pracy o17 (a normalnie pracuje do 16), wpadł na sekundkę i mówiąc "wrócę za 0,5-1godziny" pognał....wrócił przed 20....w stanie wskazującym...
No cóż...przywykłam już,że wszystko muszę robić sama...i nie narzekam...nie narzekam,bo radzę sobie.
Powód do narzekania mam inny...jak wraca w takim stanie to lepiej nie zbliżać się do Niego,bo jest chamski...a musiałam się zdenerwować,bo chciałam pozbyć się Go z naszego pokoju,bo nie chciałam by Mały musiał wdychać te opary...no i nerwy mi puściły i szarpnęłam Go za rękę,przy okazji drapiąc nieco...a że On wrażliwy,to tak zdenerwował się,że zamachnął się na mnie wrzeszcząc,że następnym razem poczuję...Mały (będący u mnie na rękach) zaczął płakać...ale i to nie bardzo Go obeszło...Mało tego zamówił sobie pizzę, sam usnął i musiałam dobudzać Go,by odebrał i zapłacił...a przy tym by pies nie obudził swoim szczekaniem Małego...Ale to jeszcze nie wszystko,bo odebrał pizzę i położył się dalej...ja chociaż zjadłam sobie 2 kawałki....On jak rano zobaczy,że tak zmarnował jedzenie no i pieniądze.....a jeśli sam się nie zdenerwuje to ja dopilnuję by pożałował...

Ja się wykończę:(

Ale to już było..

Wróciłam!
A tyyyle się działo,że chyba północy zejdzie mi na opisaniu wszystkiego co się działo.

Dzień przed pogrzebem Dziadka najpierw do południa spędziłam z Puchatkiem w Przychodni, gdzie trafiliśmy z dusznościami i skończyło się na inhalacjach i zastrzykach....a wieczorem ok 20 wsiadłam w auto i pognałam na wieś, do Dziadka...chciałam zobaczyć Go ostatni raz ...ostatni raz na spokojnie, bez tych wszystkich nie zawsze bliskich ludzi...zastanawiające, że gdy człowiek umiera pożegnać Go przychodzą, poza najbliższymi, osoby które dobrze Go znały, mało Go znały a także i nie tacy którzy wcale Go nie znali...wiedząc to zawczasu postanowiłam,że pojadę dzień przed pogrzebem móc pobyć przy Dziadku...mój pobyt w domu Dziadków upłynął pod znakiem płaczu...płakałam głównie ja:( A to gdy weszłam do pokoju i zobaczyłam dziadka, czy potem gdy Babcia całowała dziadka,płacząc i pytając "kochany,zostawiłeś nas, jak to teraz będzie?"...płakałam również gdy Babcia opowiadała,że kiedyś w nocy bała się burzy,a Dziadek przytulił Ją i powiedział "nie bój się,jestem przy Tobie" ...cały wieczór płakałam....A swoją drogą to zawsze uważałam Dziadka za małowylewną osobę i dość surowego,co oczywiście nie przeszkadzało mi uważać Go za najlepszego , najukochańszego Dziadka...w dzieciństwie gdy całymi dniami przesiadywaliśmy (wszyscy-wszystkie wnuczki Dziadków) u Nich to Babcia pozwalała na wszystko...jak tylko Dziadek pojechał gdzieś...najczęściej do lasu...tam spędzał mnóstwo czasu..dopóki Jego miażdżyca nie zaczęła dawać o sobie znać..

Dzień Pogrzebu był dniem gdy bardzo dużo się działo..dużo za dużo:(Najpierw pojechaliśmy z Mężem i Puchatkiem na pobranie krwi, a potem na rtg płuc...potem po wieniec dla Dziadziusia...ledwo wróciliśmy do domu,przebrałam się,nakarmiłam Małego i pojechałam na wieś....i znów wylałam litry łez...2krotnie żegnałam się z Dziadkiem i wciąż powtarzałam sobie jaki On do siebie niepodobny, aż strach pomyśleć ile płakałabym gdyby wyglądał On jak za życia.Cały pogrzeb trzymałyśmy się z kuzynką, która podobnie jak ja była sama (Mężowie z dziećmi w domu)...po pogrzebie rodzinny obiad w restauracji i znów gnałam do domu...w domu nakarmiłam Młodego i pojechaliśmy w 3-kę do lekarza...a tu co? Pogorszenie! Zmiany na płucach! Konieczny pobyt w szpitalu...i jeszcze tego samego dnia byliśmy w Szpitalu...na szczęście skierowanie dostaliśmy do "zaufanego" Szpitala, w którym Puchatek przyszedł na świat...znów woleliśmy (i to nie tylko my,bo i nasza Pediatra tak zasugerowała) jechać do miasta oddalonego o 40km niż zostać w miejscowym Szpitalu...
W Szpitalu 7 dni upłynęły pod znakiem inhalacji, zastrzyków, leków, badań...A Synuś robił furrorę...dosłownie wszyscy się Nim zachwycali...od pielęgniarek,poprzez lekarki,salowe po matki innych dzieci:) A to,że śliczny jak dziewczynka, a to,że grzeczny, a to,że dzielnie znosi wszystko i nie płacze.
Dni mijały jeden za drugim, wszystkie takie same..codziennie Mąż do nas przyjeżdżał a i 3-czy 4 razy moja mama z Nim przyjechała,a raz sama...gdy "Tatuś" po sprzeczce z dnia poprzedniego nie przyjechał...tak obraził się,że śmiałam zwrócić Mu uwagę,żeby karmiąc Małego inaczej trzymał łyżkę...i mimo,że mówiłam spokojnie to dla Niego było to za dużo i koniec końców powiedział :jak nie pasuje,karm sama...a na koniec (po przedłużającej się wymianie zdań i gdy w końcu rzeczywiście ja sama karmiłam) usłyszałam "jesteś pojeb.. na maksa, rzygać mi się chce"...wyszedł i pojechał do domu...a przynajmniej tak mi się wydawało...wrócił za chwilę, niby przepraszając...ale pozostanie w mojej pamięci to na zawsze...szczególnie,że ostatnio daje się zauważyć,jaki jest Jego stosunek do mnie...Następnego dnia nie przyjechał (po tym co usłyszałam było mi zbyt przykro,by umieć Mu zapomnieć te słowa,więc nie za bardzo rozmawialiśmy i był obrażony), pod wieczór napisał tylko sms z pytaniem jak czuje się Puchatek. 
Kolejnego dnia były Jego urodziny, więc wysłałam Mu sms z życzeniami...m.in. życząc Mu,by zdążył docenić co ma...zanim to straci...nie wiem czy poskutkowało czy nie ale przyjechał (mimo,że wcześniej jeszcze przed sprzeczką mówił,że w piątek nie da rady przyjechać...widać dał radę).

Do domu wróciliśmy po7 dniach pobytu w Szpitalu-we wtorek. Wcześniej Mąż przyznał się,że pod moją nieobecność mieszkanie posprzątała nam Jego Mamusia....już pomijam fakt,że nie lubię tego...ale gdy wróciliśmy okazało się,że będę duuuuużo bardziej zdenerwowana...po 1 moja Teściowa wyprała nam wszystkie brudy jakie były w 2 koszach na pranie (my trochę z oszczędności magazynujemy to by prać większymi porcjami,broń boże nie z lenistwa!)-pomijam fakt,że patrząc na ilość zużytego przez Nią proszku to musiała naprawdę wiele porcji prania zrobić...no ale cóż, Mąż zarabia i skoro On nie widzi w tym nic złego to ja się bardzo tym przejmować nie zamierzałam...gorzej,że okazało się,że Teściowa piorąc wszystko uprała także moją bieliznę,a to już dla mnie przekroczenie pewnej prywatności czy wręcz intymności! Mało tego,moja Teściowa wszystko co poprała i poprasowała poukładała mi w szafkach! Co jest dla mnie kolejnym problemem, bo nie toleruję grzebania w czyiś szafkach-ja sama tego nie robię i tego samego oczekuję od innych!Dla porównania dodam,że moja mam gdy czasem prasowała mi coś NIGDY nie układała mi w szafkach twierdząc-nie wiem,gdzie co trzymasz,sama poukładaj.Moja Teściowa, wniosek z tego, WIE GDZIE CO TRZYMAM....nie ważne,że OCZYWIŚCIE pomieszała wszystko,bo przecież tak naprawdę nie wie gdzie co kładę...więc od razu musiałam poukładać po swojemu, a później i tak zdarzały się sytuacje,że czegoś nie mogłam znaleźć, gdyż było położone w zupełnie innym miejscu niż bym to ja położyła!MAŁO TEGO! Prasując coś Jej się przypaliło, więc na NOWYM żelazku (prezencie z ostatnich moich urodzin) była wielka plama,którą następnego dnia ledwo doczyściłam...i obawiam się,że jakąś warstwę starłam:(
Najgorsze,że nie będę miała możliwości zwrócić na to wszystko uwagę Teściowej....Mąż zabronił! On jest od zwracania Jej uwagi...a jako,że On nie widzi nic złego (co ja widzę) to pewnie nic Jej nigdy nie powie...Miała za 2 dni po naszym powrocie przyjść do nas...nie przyszła i nawet nie raczyła zadzwonić,że jednak nie przyjdzie-jak sama się zapowiedziała!Może przypomniała sobie o żelazku? A może to co znalazłam w kuchni też było Jej sprawką, otóż biorąc szatkownicę elektryczną okazało się,że jest nieumyta po poprzednim tarciu nią ziemniaków-mnie to by się nigdy nie zdarzyło,a Męża o taką samodzielność nie podejrzewam....więc kto wie,może Teściowa używała i zapomniała oczyścić? tak czy inaczej gdy ja to wzięłam do ręki to resztki ziemniaków były zapleśniałe i niemiłosiernie śmierdziały...do dziś czuć...a w całej szafce czuć ponadto cebulę, której swoją drogą ja do placków nie używam!
Tak więc może dlatego nie przyszła?
Potem za parę dni miała ochotę wpaść do mnie Męża Siostra z Bratankiem,ale niestety trafiła na porę gdy właśnie miałam kłaść Małego spać...pewnie też wyczuła moją niechęć,gdy usłyszałam,że przyjdzie z dzieckiem...które ja uważam obecnie za największe zagrożenie dla mojego Synusia...
Potem był dzień Kobiet...do popołudnia byłam oczywiście sama z Puchatkiem w domu,w tym koło południa na spacerze,zresztą ostatnimi czasy korzystałam co dzień z ładnej pogody. Popołudniu dostałam różę i czekoladę od Męża z okazji święta...a pod wieczór odezwała się koleżanka,by wyciągnąć mnie na babski wypad...i czar prysł...Mąż już nie był ani miły,ani czuły,ani trochę wyrozumiały...wściekł się,że jak to chcę wyjść zamiast z Nim spędzać czas (tzn przed TV,gdzie po paru minutach zasnąłby)...koniec końców obraził się...ja oczywiście poszłam i nawet dobrze się bawiłam-plotkując ze starą kumpelą do północy...bez wyrzutów sumienia, wiedząc,że przed wyjściem zatroszczyłam się o Młodego-wykąpałam Go i nakarmiłam. Na drugi dzień Mąż po przyjściu z pracy przeprosił za wczorajsze zachowanie..miło,że opamiętanie przyszło,tylko czemu tak późno? czemu musiał zepsuć mi humor wcześniej:(

Tyle działo się u mnie ostatnimi czasy...no może jeszcze tylko dodać pozostaje,że Synuś zrobił kolejne postępy , dziś(a w zasadzie wczoraj już) pierwszy raz zaczął stawiać kroki (jeszcze dość niepewne) przy swoim pchaczyku.Ponadto ma coraz więcej swojego rozumku i już umie narzucać wolę mamusi...która już nie wiele może przy nim zrobić...ale co się nie robi dla ukochanego dziecięcia:) Jak idzie spać Mamusia nadrabia-sprzątanie,gotowanie:)

wtorek, 8 marca 2011

WSZYSTKIEGO NAJLEPSZEGO KOBITKI Z OKAZJI NASZEGO DNIA!

Wpadam dosłownie na sekundkę by życzyć wszystkim odwiedzającym mojego bloga Kobitkom wszystkiego naj naj najlepszego z okazji naszego święta. Życzę przede wszystkim zdrówka,bo bez niego wszystko inne jest nieważne,szczęścia- zarówno w życiu osobistym jak i zawodowym, miłości no i na koniec życzę by ta brzydsza płeć potrafiła nas docenić,kochać,szanować każdego dnia...a kwiaty abyśmy otrzymywały spontanicznie i bez okazji i nie tylko dziś:) WSZYSTKIEGO NAJLEPSZEGO!

Ps.Tak na szybko...chwilowo jestem bez internetu (korzystam właśnie z tego w telefonie, który jest stanowczo dla mnie za drogim luksusem:) ) a wcześniej tyle się działo,że jak już powrócę na stałe do wirtualnego świata to będzie co czytać:)