piątek, 24 grudnia 2010

WESOŁYCH ŚWIĄT!!

Zdrowych,wesołych,pogodnych świąt spędzonych w miłej,rodzinnej atmosferze, z 12 pysznymi potrawami, z najpiękniejszymi, trafionymi prezentami, z najlepszymi życzeniami, które się spełniają i wszystkiego naj naj najlepszego!

Dla mnie te święta będą wyjątkowe...i nic nie jest w stanie popsuć tego..mam swojego malutkiego aniołka-swojego własnego :) A i z Mężem chwilowo wydaje się,że jest OK...będzie dobrze-MUSI BYĆ:)

WESOŁYCH ŚWIĄT

czwartek, 16 grudnia 2010

Sztuka z podziałem na role

Gdzie:
Mama to M a Tata to T


T:  "ile wczoraj wydałaś na leki i czemu tak dużo",
M: "100 i to wcale dużo,raczej normalnie,tyle zawsze wydaje"
T: "co kupiłaś"

i tu następuje wyliczanie

T: "a na co to?"
M: "mam Ci wszystko objaśnić,co na co?"
T: "Tak"
M: "witaminy, spray do czyszczenia noska,kropelki na katar,moje witaminy i Twoje witaminy"
T: "moje to akurat najtańsze,bo tylko 7zeta"

Mamusia zaczyna się irytować tym przesłuchaniem (w którym Mamusia mówiąc,że utrzymywanie rodziny to psi obowiązek Taty dowiaduje się,że to nie jest Jego obowiązek i On nie ma żadnych obowiązków) i by nie dać się sprowokować wychodzi z pokoju, zostawiając Potomka w rękach Ojca...


Później tego samego wieczora (na marginesie - dzisiejszego) następuje wspólna kolacja - upływająca pod znakiem milczenia..
Tata,który jak zwykle pierwszy wchłonął pokarm wychodzi do łazienki a potem do "swojego" pokoju, gdzie od wczoraj sypia (jest przeziębiony,więc ograniczamy Jego styczność z Synem...choć Mama znaczniej ograniczyłaby!).

Gdy i Mamusia kończy jeść (końcówkę w samotności) idzie do sypialni Taty na rozmowę..

M: "o co Ci chodzi?"
T: "mnie?to Tobie o coś chodzi,ja chciałem rozmawiać a Ty jakieś fochy masz"
M: "to przesłuchanie nazywasz rozmową?"
T: "nie było to przesłuchanie,chciałem porozmawiać"
M: "żałuj,że nie słyszałeś swojego tonu,jakbyś wypominał mi,że musiałeś dać na coś pieniądze,albo,że wydałam za dużo,ale wyobraź sobie,że tyle to kosztuje,tylko nie wiesz,bo zawsze ja to kupuję"


Następuje krótka chwila milczenia

M: "słuchaj,to,że mnie nie kochasz to wiem już doskonale i jeśli nie chcesz, nie musisz,ale szanować mnie mógłbyś!"
T: "szanuję Cię,a czemu tak sądzisz?"
M: "na każdym kroku dajesz mi to odczuć, choćby sposób w jaki się zwracasz do mnie,ton jakim mówisz"


W tej chwili słychać Potomka z drugiego pokoju...gdy po chwili Mamusia wraca,wchodzi do Taty do pokoju i pyta:

M: "porozmawiamy?"

Tata patrzy na zegarek i mówi:

T: "teraz nie dam rady,jest 22,rano o 4 wstaje"

(na marginesie to jest 21:30)
Dla Mamusi jest to już za wiele,wychodzi czując się poniżona (musząc prosić się ZNÓW o rozmowę). Po pewnym czasie wchodzi jeszcze raz do Taty-musi Mu parę rzeczy na koniec powiedzieć.

M: "sprawiasz,że czuję się jakbym była nikim,jakbym musiała się prosić się rozmowę,a Ty masz to gdzieś. Jak możesz powiedzieć nie dam rady? A co mam może podanie do Ciebie napisać,czy zechcesz ze mną rozmawiać? Źle się dzieje w naszym małżeństwie i jeśli chcemy je ratować to musimy coś zrobić"
T: "ale co jest nie tak?"
M: "Ty nawet nie widzisz problemu,więc jak ma się coś zmienić?Masz gdzieś rozmowę ze mną"
T: "chciałem z Tobą rozmawiać to Ty nie chciałaś,a teraz jest za późno"
M: "nie raz szedłeś później spać, ostatnio dłużej balowałeś z bratem,a teraz szkoda Ci pół godziny na rozmowę ze mną?"
T: "zeszłoby dłużej,jutro porozmawiamy,przemyśl sobie"
Jakby Mamusia mało myślała dotąd....


Ciąg dalszy w następnym odcinku...

A uprzedzając fakty - jutro będzie pewnie inny powód by nie rozmawiać-np Tata będzie zmęczony, albo w TV coś będzie,albo Tata będzie miał ważne wyjście...a jeśli do rozmowy dojdzie to okaże się,że Mamusia wymyśla sobie problemy...to ciekawe jak różne można mieć spojrzenie na tę samą sytuację
1. Zadanie parę pytań o to co Mama robiła z dzieckiem przez cały dzień - dla Taty to rozmowa
2. Pozmywanie swojego talerza po kolacji i bodajże jednego garnka pierwszy raz chyba od kilku dobrych tygodni (a może i miesięcy) - to pomaganie ("pomagam Ci ile mogę")
3. Grubiański ton i chamskie odzywki - normalny (i odpowiedni) sposób zwracania się do żony.

niedziela, 12 grudnia 2010

Obojętność=agonia związku

Kompletny brak weny u mnie ostatnio ...bo cóż pisać...że Słońce moje zrobiło się mega absorbujące,że czasu na siku nawet nie mam? A może znów narzekać na Męża? Chociaż z tym drugim (Mężem) to jakiś postęp nastąpił...a mianowicie z dnia na dzień bardziej mam Go dość...nie dość,że nie pomaga mi (i zdziwiony,że ja oczekuję pomocy "przecież sobie radzisz"-ostatnio usłyszałam) to nie docenia tego co robię,a ja jak głupia czekając na Niego w domu robię wszystko-włącznie z gotowym obiadem dla Szanownego ! No i ostatnio doszedł inny problem-ma On problem z moją Mamą-niby nie mówi otwarcie o tym (to typ tchórza!)ale widzę,że boli Go,że moja mama mieszkając kilkanaście km od nas widuje wnuka częściej niż Szanowna Teściowa mieszkająca dwa bloki dalej!A po czym doszłam do takiego wniosku,że ma problem do mojej Mamy? Otóż nie spodobało Mu się ostatnio,a dowiedziałam się tego w ostatniej mega kłótni,że gdy moja mama była u nas któregoś dnia to ja z Nią wykąpałam Małego i zainhalowałam Go z Jej pomocą-a powinnam czekać na Niego,bo On tyle ma styczności z dzieckiem,co przy kapaniu itp-i na nic moje tłumaczenie,że czasem nie mogę czekać na Niego,bo jeśli Synuś jest śpiący to muszę przyspieszyć porę kąpania itd. Więc ostatnio wykrzyczałam Mu,że jest niewdzięcznikiem,bo tyle co moja mama nam pomogła..ile razy sypnęła groszem gdy było baaaaaaaaardzo ciężko, dołożyła nam do auta ot tak,tak że zaraz po sprzedaży starego kupić mogliśmy następne , i jeszcze wiele wiele wiele razy pomagała...a On co? "Jemu nikt nie pomaga,Twoja Mama pomaga Tobie"...Kur.. nóż się w kieszeni otwiera.I jeszcze wygarnęłam Mu,że wiem o co ma problem do mojej Mamy i że nie moja wina,że Jego Matka narobiła długów i musi zapier.. jak mały samochodzik od rana do nocy! I przez to nie ma czasu widywać wnuka..a swoją drogą to Szanowna Teściowa na Chrzcinach mojego Dziecka pożaliła się mojej siostrze,że do nas nie przychodzi,bo UWAGA ja Jej nie pozwalam nosić Małego! Hahaha...i choć to prawda,że nie pozwalam (bo po co uczyć tak,skoro potem ja będąc z Nim sama nie będę mogła non stop tego robić-chyba,że wszystko inne rzucę,całe sprzątanie,gotowanie itd..)to jednak nie ma to jak zwalić winę na Kogoś...ciekawe,czy gdyby mogła nosić Małego bywałaby częściej?Rzuciłaby zarobkowanie?No ale wracając do Jego czasu dla dziecka-jak wygarnął mi,że przez moją Mamę On nie miał możliwości zająć się dzieckiem to ja wygarnęłam,że jakoś ostatnio wolał pić z Bratem niż być w domu ze mną i z dzieckiem...a co On na to? A co masz za problem do mojego brata? Kur... na nic tłumaczenie,że nie czepiam się brata tylko stwierdzam fakt-piłeś z bratem! A On mówi,że przecież mógłby pić z kolegą czy moim bratem na co ja odrzekłam : to wtedy powiedziałabym "wolałeś pić z kolegą " (czy moim bratem!)..co i tak nie dotarło-ważyłam się czepić (Jego zdaniem)m Jego brata!
Kolejny (nowy=stary) problem-Mąż i Jego upór...ja mówię coś (jakąś zasadę wprowadzam dotyczącą Młodego) a On ją neguje...jak np dziś-Ja:nie włączaj Mu tej zabawki,bo jest za głośna i uszkodzi sobie słuch (przypadkiem chińszczyznę dostał od Szanownego Brata Męża i powinnam pewnie ukłony słać do tej zabawki a nie wymyślać jej wady) , albo mówię "jesteś przeziębiony,nie całuj Małego i najlepiej ogranicz zbliżanie się do Niego"......ale czy On to rozumie...nie,bo przecież ja na pewno mam jakiś ukryty podtekst-a przecież On chce i będzie robił co chce...dla mnie jest On zwykłym egoistą-Jego widzimisię jest ważniejsze niż dobro tak kochanego przez Niego Synka..

A już zapowiadało się ,że będzie prawdziwy postęp..po Jego zeszłotygodniowym wyskoku ja w piątek uśpiłam Słoneczko i poszłam do sklepu (po19) ...potem zahaczyłam (że niby nie planując wcześniej) do koleżanki i do domu wróciłam po północy i najpierw usłyszałam "gdzie kur.a łazisz" na co nie pamiętam co odpowiedziałam,bo nie chciałam dać się sprowokować,więc dzień skończył się nie odzywając się...a na drugi dzień zaczęliśmy rozmawiać..i jak zwykle od słowa do słowa i awantura gotowa...On powiedział mi parę nowości-wspomnianych wyżej czym zagotował mi krew tak,że wykrzyczałam Mu (poza tymi wcześniej wspomnianymi rzeczami),że nienawidzę Go i że mdli mnie na Jego widok! I choć nie myślę tak (choć czy aby na pewno?!) to UWAGA stał się cud...bo zwykle gdy mam napad szału (bo niestety tak to chyba należy nazwać) to On czuje się pokrzywdzony i wyzywając mnie od nienormalnej itp kończy się...a tu było inaczej bo UWAGA przeprosił mnie,że przez Niego płakałam...baaaaaa ja wyłam jak nie wiem,a potem w histerii siedziałam na krześle zatykając uszy (by nie słyszeć Go)...no więc koniec końców pogodziliśmy się i miało być pięknie...niestety tak nie było....i pewnie nigdy nie będzie..a najgorsze,że ja już sama nie wiem,czy zależy mi by było choć ładnie (nie musi być pięknie)...

A pomyśleć,że mogło być inaczej...i jak Mama moja kiedyś mi powiedziała-"miałaś tylu fajnych chłopaków-i każdy nosiłby Cię na rękach...to wybrałaś".....I tu powinnam zakończyć swoje rozważania...
A swoją drogą to wspomniana wyżej kumpela opowiadała o jednym koledze (z Nim też chwilę się spotykałam) no i dowiedziałam się,że i Jemu w małżeństwie się nie układa-żona niepracująca,bez urazy - Warszawianka (rodowita), siedząca w domu UWAGA nie gotuje (nie umie!?),nie sprząta-słowem nic pożytecznego nie robi! Dzieci nie mają (i Ona póki co nie garnie się).Prawo jazdy zrobiła,ale to Mąż (poświęcając inne sprawy) musi wozić Ją tu i tam...Pytam gdzie sprawiedliwość? Przecież Mój powinien nosić mnie na rękach!! Albo choć całować po stopach że ze wszystkim sobie radzę sama!

Tytułem zakończenia-kiedyś gdzieś słyszałam (czy czytałam) że obojętność jest gorsza niż nienawiść,bo oznacza to,że nie żywi się już żadnych uczuć do danej osoby...coraz częściej czuję,że nic nie czuję...obojętne jest mi jak jest między nami,czy widzimy się dłużej,czy krócej,czy pomoże mi w czymś czy nie,czy rozmawiamy czy nie...obojętne mi wszystko co z Nim związane... Tylko na moim Słoneczku mi zależy...a co ma być to będzie...nie myślę nad tym,choć to pewnie błąd...bo skoro to agonia to może jeszcze powinno się walczyć o wyjście z niej....



piątek, 3 grudnia 2010

Nie chwal dnia przed zachodem słońca

Niby znam to,a jednak pochwaliłam wczoraj jak to miło dzień mi mija...jak wszystko mi się udaje...no i o ile początek dnia był nawet... nawet o tyle koniec...pożal się Boże..
Ale od początku, początku końca !
Miałam umówioną wizytę u dentysty-jestem osobą,która uważa, że wszystko da się naprawić,więc jak coś mi się psuje (w tym także zdrowie) to naprawiam z wielką chęcią...tak samo jest z ząbkami, którym z powodu ciąży i wciąż trwającego karmienia piersią wciąż coś dolega. No więc miałam być na 17,więc ze względu na wiadomo jaką aurę wyjechałam zaraz jak tylko Mąż (zwany w dalszej części Chamem) przyjechał z pracy,gdy wróciłam (ok 18) Cham wziął auto i pojechał do swojego brata-fryzjera (do salonu w którym Ten pracuje) obciąć włosy. Po drodze miał kupić biały ser do planowanych na wieczór placków ziemniaczanych, miał także rozejrzeć się za obiadkami dla Juniora,bo ostatni został skonsumowany a z uwagi na brak warzyw (i mięska już wprowadzonego do diety) należało zaufać producentom gotowych obiadków dla niemowląt. O ja naiwna! Wierzyłam, ba ja byłam pewna, że skoro pojechał autem to tym razem wróci trzeźwy (zwykle obcinanie włosów przez brata kończyło się pijaństwem, będącym rzekomo zapłatą za usługę).Minęło jakieś 1,5godziny od wyjścia Chama z domu,gdy zaczęłam wątpić w swoją przypuszczenia...wtedy wyjrzałam przez okno i okazało się,że nasze auto stoi już pod blokiem (nie wiem jak długo).Z jednej strony musiałam przyznać,że pomyliłam się (bo zapewne dla Chama brak auta stwarza okazję do wychylenia czegoś) ale z drugiej moja naiwna dusza podpowiadała-miał iść do sklepu,to pewnie właśnie poszedł! I nawet pomyślałam-to pewne,że napiją się piwka (nawet w myślach na 2 się godziłam) ale NA PEWNO zaraz wróci...Niestety nie wrócił tak szybko...
Zabiegi Młodego, jak: kąpanie, inhalowanie, karmienie załatwiłam już sama...i położyłam się z Nim do łóżka.Zasnąć było za trudno,więc zadzwoniłam do Chama, chcąc powiedzieć,że przegina...ale moje trzykrotne próby spełzły na niczym,więc ograniczyłam się do wysłania sms-a który tylko zawierał parę słów:"przegiąłeś na maksa".Jak można było się spodziewać odpowiedzi nie uzyskałam. Było przed 21 gdy rozżalona zadzwoniłam do teściowej,po cichu licząc,że braciszkowie piją (bo to, że piją było jasne jak słońce) w rodzinnym domu,ale również dlatego,że chciałam by Ona wiedziała o sprawie,a poza tym czemu ja mam sama się denerwować:) Nie zastałam tam Chama więc tylko przekazałam Teściowej,że jakby się pojawił to niech nie wypuszcza Go do domu,bo ja do naszego domu Go nie wpuszczę,a Cham nie miał z sobą kluczy.
Taki miałam plan...i nawet miałam silne postanowienie realizacji go-jak nigdy dotąd! Podjęłam szereg działań ułatwiających mi wykonanie tegoż planu-a mianowicie przygotowałam wszystko,by nie mógł nijak wymuszać na mnie otwarcia drzwi:żeby nie mógł dzwonić dzwonkiem do drzwi odłączyłam pierwszy kabel jaki mi się rzucił w oczy po otwarciu obudowy dzwonka (zmysł techniczny przydaje się), psa zamknęłam w innym pokoju,by nie szczekał gdy usłyszy Chama a tym samym by nie obudził Maleństwa. Żeby zapewnić spokojny sen dziecku włączyłam w naszym pokoju płytę z kołysankami i co później okazało się zagłuszyło szczekającego z drugiego pokoju psa.
Cham wrócił ok. 23-nie dobijał się głośno-czego najbardziej obawiałam się i czemu zapobiec nie mogłam.Pukał do drzwi ale ja nie reagowałam. Ja stojąc przy drzwiach obserwowałam co będzie robił... ledwo stojąc na nogach usiłował zadzwonić gdzieś...w końcu chyba oszacowawszy swoje siły (ja w skali od 1 do 10 oceniłabym je na 2!) usiadł na schodach i czego już tylko mogłam się domyślać po dochodzących zza drzwi dźwięków (gdyż zniknął mi z pola widzenia) i prawie zasnął...stałam jeszcze tak dłuższą chwilę...chciałam iść położyć się spać a Jemu pozwolić spać na klatce,myśląc,że może to coś by Mu uświadomiło (nie w tamtej chwili,ale po wytrzeźwieniu),że dno, na które spada ma już coraz bliżej,ale bałam się,że gdzieś pójdzie a gdyby na dworze opadł sił i tam zasnął to miałabym Go na sumieniu...więc dalej tkwiłam przy drzwiach...za pewien czas już wydawało się,że zasypia na dobre...gdy nagle zaczął wymiotować! I tego już było za dużo dla mnie...nie chciałam sąsiedzi rano na schodach dojrzeli pamiątkę dnia poprzedniego...no i zmiękłam...wyszłam na klatkę,złapałam za bety i pomogłam Mu wejść-Jemu 2 punkty sił nie starczyłyby na to....nakazałam Mu spać w drugim pokoju, a sama poszłam do dziecka,które także miało ciężką noc...to jednak racja,że dziecko wyczuwa nastroje matki...ja byłam niespokojna to i mój Synuś denerwował się...i dla Niego (i Jego dobra) trzeba coś z tym wszystkim zrobić...

Za ok. 1,5 godziny Cham wrócić powinien (już wiem,że nigdy nie mogę być pewna, nawet oczywistych faktów) wtedy sobie porozmawiamy...On dobrze się bawił a ucierpiało co najmniej kilka osób-dwie najważniejsze to ja i Synek , w dalszej części Teściowa, Żona brata...i nasz pies,którego Cham dwukrotnie zaniedbał...

czwartek, 2 grudnia 2010

Hu hu ha nasza zima zła

Zima zagościła chyba na dobre u nas..i jak zwykle WSZYSTKICH zaskoczyła-głównie drogowców i wszelkie służby będące odpowiedzialne za odśnieżanie...ja z racji choroby Potomka siedzę w domu (zresztą gdyby nawet nie to zapalenie oskrzeli to i tak nie wychodziłabym na spacer,bo obawiam się,że nasz wózek nie dałby rady po śniegu:( trzeba czekać na wiosnę,albo na odśnieżenie chodników...albo kupić dobre sanki z ciepłym śpiworkiem.
A skoro wspomniałam o chorobie Małego to muszę się pochwalić,że dziś byłam w Przychodni na kolejnej kontroli i UWAGA kryzys zażegnany:) Zastrzyków nie przedłużamy, jedne inhalacje odstawiamy...pozostaje podawać witaminki i probiotyki! Huraaaa! Już nie mogłam patrzeć na męczarnie Synusia:(
A dziś nawet nie umęczyłam się wychodząc do lekarza,bo Mąż  nie zostawił mi auta ale za to musiał wyrwać się z pracy i zawieść nas, a wcześniej dużo pomógł mi w domu-skończył inhalować Niuńka, ubrał Go i zniósł a po wizycie wniósł...tyle,że obawiam się,że to wszystko zrobił dla dziecka...dla Niego jest dobrym Tatą...gorzej,że Mężem dla mnie jest z dnia na dzień gorszym...wczoraj wrócił do domu przed 20 a była moja mama i od progu miał niezadowoloną minę-nie wiem czy fakt spotkania Teściowej Go zdenerwował, a jeśli tak to jest do potęgi n-tej niewdzięcznikiem...tyyyyle co moja mama nam pomogła...aż serce pęka jak pomyślę,że On nie docenia tego ile razy mogliśmy liczyć  na Jej pomoc-głównie finansową i materialną!Nigdy nie wyjedziemy od Niej bez wałówki jedzenia a kasę pożyczała nam niezliczoną ilość razy no i wiecznie z racji naszego przyjazdu na stole jest tona jedzenia i to nie byle jakiego...ale to widzę chyba tylko ja-Mąż kiedyś powiedział-Jemu nikt nie pomaga i nie ma być nikomu za nic wdzięczny..No więc już wczoraj zdenerwował mnie (i z tej racji znów chłodniej niż zwykle jest w domu) bo na moje pytania odpowiadał z nerwami (a nie mam na myśli Bóg wie jakiego pytania-bo pytałam czy już Mu obiad wstawiać,to odpowiadał z nerwami NIE ! A moja mama mimo,że powiedziałam Jej,że jak nie chce to niech nie je zrobiła Mu obiad-tzn wstawiła wcześniej przygotowany...zresztą Ona zawsze dba o zięcia-a nawet czasem gdy ja jestem na Niego zła i czegoś nie chcę dla Niego zrobić (najczęściej obiadu,co ma być karą) to Ona broni Go-bo On zmęczony,bo głodny,bo tak nie można! A On co? On i tak zawsze powie-że nie ma nikomu być za nic wdzięczny..a powinien bo Jego własna matka nawet w 1/100 tyle nie pomogła Mu (Nam) co moja...
Ahhh szkoda gadać...ciekawe jak to wszystko dalej się potoczy...bo póki co czarno to widzę.