środa, 30 listopada 2011

Nuuuuda

Dni bez kłótni są nudne,aż nie ma co pisać...dzień płynie za dniem a w relacjach małżeńskich wręcz sielanka,a co mi tam-pochwalę się...i zapewne za dzień czy dwa wena wróci...wraz z koniecznością odwołania wszystkiego co napisałam...ale póki co jest dobrze...cały dzień zajmuję się Młodym, który przy mnie jest wymarzonym dzieckiem.Nie nalega na noszenie na rękach-wie od czego ma nóżki, pomaga Mamie we wszystkim-podaje marchewkę,ziemniaczki i inne, odnosi zużytą pieluszkę do kosza (nawet nie proszony) ładnie bawi się z Mamą, nie wymusza ciągłego oglądania TV,w ogóle z resztą rozumie wszelkie zakazy i nawet akceptuje...ogólnie jestem taka dumna i szczęśliwa...szkoda tylko,że gdy wraca Tatuś moje dziecię pokazuje swoje prawdziwe JA (?!)-wymusza wciąż coś na Tacie,a głównie tyczy się to noszenia na rękach (jakby był niemowlaczkiem i tylko tak mógł się przemieszczać po domu),czy oglądania TV (w szczególności bajek-spróbuj wtedy włączyć coś innego niż Disney Junior)...no i kto musi reagować wtedy-MAMA-Tatuś jest cacy a Mama be bo wciąż się czepia...kiedyś przeczytałam coś to naprawdę tyczy się mnie- "kocham=wymagam"...oj czuję, że na tym polu w przyszłości będą największe starcia między rodzicami Puchatka...ale póki co jestem pewna,że rację mam ja ;)

A co poza tym?

Weekend znów spędziliśmy na Śląsku-tydzień temu były urodziny mojego Chrześniaka Szymusia i wraz z moimi Rodzicami pojechaliśmy tam...w drodze powrotnej był sajgon...pokłóciłam się ze wszystkimi...no może prawie wszystkimi-Kubuś był poza wszelkimi kłótniami, podobnie jak Ojczym, który wciąż zachowuje do mnie dystans (podobnie jak ja do Niego)...długo by opowiadać o co były kłótnie-z Mamą jak zwykle,że wciąż mnie poucza (co było bezpodstawne,biorąc pod uwagę,że Ona-nie-kierowca zwracała uwagę mi-kierowcy!) i denerwuje tym (co było niewskazane,biorąc pod uwagę fakt,że siedziałam za kierownicą i przede mną droga ok 150km), Stary też dokładał swoje 3 grosze,komentując z tylnego siedzenia moją jazdę,czy krytykując mnie za kłótnie i grożąc (a to dobre!!),że zaraz On mnie zmieni...ehhh już bym Mu dała-z daleka czuć było od Niego wypity dzień wcześniej z moim Szwagier alkohol...a jak dodam,że w międzyczasie z uwagi na źle oznakowany remont drogi wjechałam skąd nie było drogi w naszym kierunku (a zupełnie innym) to można wyobrazić sobie jak zła byłam...no i Młody też przyczyniał się do moich nerwów-po ok 1 godzinie znudziło Mu się siedzenie w foteliku i darł się wniebogłosy skutkiem czego prawie całą drogę musiałam mieć zapalone światło w środku auta (i też usłyszałam,że nie wolno tak robić-ciekawe który przepis w kodeksie o tym mówi?)...koniec końców dojechaliśmy szczęśliwie-mimo,że w pewnym fragmencie drogi na jezdni leżał wielki krawężnik, który nie muszę chyba mówić jakim zagrożeniem byłby, tyle,że od niedzieli z Mamą nie mamy kontaktu-chyba obie mamy dość...ehhh że też Ona nie pamięta,że jak jedzie Stary a ja Mu zwrócę uwagę to Ona krytykuje mnie,że denerwuję Go podczas jazdy...co oczywiście musiałam Jej wykrzyczeć-tak wykrzyczeć, bo kłótnia z mojej strony skończyła się krzykiem...tyle w tym temacie

A co poza tym?
Poza tym znów martwi mnie coś związanego z Kubusiem Puchatkiem-otóż Jego wzrost-wg stronki www.rosne-zdrowo.pl na której regularnie zaznaczam wzrost Młodego wychodzi,że jest obecnie na 1 centylu-a to masakrycznie mało-bo poniżej 3 centyla i jest sprawą konieczną do skonsultowania ze specjalistą...zacznę więc od specjalistów w CZMP do którego w poniedziałek udajemy się na 2-3 dni badań i choć nie będą się tam tym zajmować (a Jego odpornością) to jednak nie zaszkodzi Im już zasygnalizować problemu...na pewno tak tego nie zostawię, mam w razie czego trochę możliwości i znajomości, które uruchomię...Stary mówi,że przesadzam,ale ja uważam,że od tego jestem by być czujną i teraz moja matczyna intuicja podpowiada-coś jest nie tak!
Kto wie,może będąc w CZMP poproszę swoją ciocię (fachowca w tym temacie i przypadkowo lekarza w tamtejszym szpitalu) o konsultację!Może nawet udałoby się od razu tam porobić odpowiednie badania i w tym temacie...nie mam problemu w tym,że będziemy leżeć w szpitalu-wszystko dla dobra mojego Syneczka...

wtorek, 22 listopada 2011

1,5 roku minęło...

Dziś minęło 1,5 roku odkąd wydałam na świat moje Słoneczko....kiedy to zleciało? A pomyśleć,że pewnie nie obejrzę się a już będzie szedł do szkoły...a kązdy dzień przynosi tyle radości i tyle nowych umiejętności...jest już naprawdę kumaty i najczęściej spełnia polecenia jakie Mu wydaję:) Zazwyczaj;)A od wczoraj wprowadzam w czyn plan oduczania od usypiania poprzez noszenie...czytanie książeczek (co akurat nie zmieniło się,bo to zwyczaj który panuje u nas przy usypianiu od dawna-odkąd tylko zaczął zauważać istnienie książeczek) a potem układanie się do spania, a jak nie chce jeszcze położyć się (jak dziś to było,bo wczoraj wyjątkowo zaraz po czytaniu padł...na co pewnie miał duży wpływ lekki stan podgorączkowy po otrzymanej wczoraj ostatniej dawce szczepienia) oferuję bujanie na kolanach..i UWAGA też zdało egzamin...czyżby moje plecy miały wreszcie odpoczywać od noszenia 11kg żywej wagi?
Ehhh, nie ma co narzekać,nawet jeśli tak często jest nieznośny...oby moje drugie dziecko było nie gorsze;)A właśnie,bo znów zaczęłam myśleć do drugim potomku...od pewnego czasu nastąpił okres względnej sielanki w naszym domu...ehhh ciekawe kiedy przyjdzie mi odszczekać te słowa?!Ale póki trwa że tak powiem odważnie sielanka to znów zaczynam myśleć,że jednak chcę drugie dziecko, z obecnym Mężem oczywiście:) Za rok...jeśli nic się nie zmieni, chciałabym zacząć starania:)
A co zmieniło się w relacjach Mąż+Żona? W sumie nie wiem...na pewno duży (a wręcz ogromny) wpływ na to,że znów patrzę na Małżonka przychylnie miały ostatnie dwa weekendy, gdy Mąż zaharowywał się dla Teściowej-tzn Jego Teściowej,a mojej Mamusi...najpierw dwa dni układał panele przez dwa dni na całym parterze mojego rodzinnego domu, a w ostatni weekend całe dwa dni tworzył meble -wyrąbiście wielką szafę z drzwiami suwanymi na korytarz i komodę do sypialni....ehhh jaka dumna byłam z Niego,szczególnie,że w porównaniu do brata który w ten weekend (w przeciwieństwie do poprzedniego) przyszedł z pomocą,która była niewielka i służyła chyba tylko żeby nikt nie zarzucił,że nie pomógł nic....podobną rolę (a może i mniejszą) pełnił Małżonek mojej Mamy...ehhh mój to przy Nich pracuś nie z tej ziemi....i może dlatego znów patrzę ciepło na Niego...no i jeszcze jak dodam,że znów w domu dużo się udziela....to wychodzi,że aż chce się być dalej w tym związku:) Obym nie musiała pisać-ZAPESZYŁAM!

wtorek, 15 listopada 2011

Nie zdążyłam pochwalić...

Był względny spokój..nawet zaczęłam myśleć,że może to moja wina, może to ja wymyślam problemy..może gdybym się lekko zmieniła mogłoby być jeszcze dobrze...a jednocześnie wciąż przez głowę przemykała myśl "kiedy znów coś się wydarzy?"...no i nie trzeba było czekać długo...i znów nie odzywamy się z Tatusiem...tym razem poszło UWAGA o Młodego!! Stary zrobił wieczorem Młodemu kaszkę i karmił Go nią..a nadmienię,że zanim to zrobił uprzedzałam-zrób mniej niż kiedyś,bo ostatnio nieco mniej je...ale gdzie tam,zrobił JAK ZWYKLE po swojemu no i w pewnym momencie Młody miał dość...ja zwykle, gdy On zaczyna odmawiać dalszego jedzenia odpuszczam,ale Stary chyba za punkt honoru,że wmusi Mu...więc (początkowo) delikatnie powiedziałam,że jak nie chce to niech nie je i upewniłam się,że w ogóle coś zjadł...ale gdzie tam Stary wciąż nalegał, szantażował głównie wyłączeniem TV, skutkiem czego TV był co chwilę włączany i wyłączany...a Stary wciąż powtarzał "zje"....szlag mnie trafiał, bo na cholerę wmuszać temu dziecku!! Więc im dłużej to trwało tym bardziej my zaczynaliśmy się sprzeczać-ja wciąż powtarzałam ODPUŚĆ a Stary upierał się,żebym się nie wtrącała, bo On ( Młody) zje!!Koniec końców obraził się, bo to moja wina,bo po co się wpierd.alam i już do koca (prawie do końca) wieczoru nie rozmawialiśmy...prawie do końca,bo gdy uśpiłam Młodego a Stary leżał "u siebie w pokoju " poszłam do Niego i spytałam,czy nie przeszkadza Mu jak wygląda nasze małżeństwo - kręcąc głową odparł,że nie...dalsza rozmowa straciła sens...zresztą czy usłyszałam coś innego niżbym się mogła spodziewać?

czwartek, 10 listopada 2011

Kryzys dopiero przyjdzie...

I wyjątkowo nie mam tu na myśli kryzysu w swoim mega udanym małżeństwie (bo na tym polu dziwić mógłby raczej brak kryzysu!!), ale raczej kryzys finansowy którym wciąż straszą nas w TV, radiu itd..I ja tak sobie dziś pomyślałam,że nas chyba zaczyna dotykać już taki kryzys..Wspominałam ostatnio jak u nas kiepsko z kasą..ale przegięciem już był fakt,że z uwagi na pustkę w portfelu (zarówno moim przebywającym na urlopie wychowawczym jak i mojego pracującego Starego) nie mogliśmy kupić dziecku pampersów, tak więc przez kilka dni (3 czy 4dni) moje dziecko musiało męczyć się w zsikanych pieluchach...ehhh przeżyć tego nie mogłam...No ale przecież czy Stary odczuł jaki to problem?Nie bo przecież nie On przewija (i widzi , że pielucha już kwalifikuje się do zmiany a tu zasób nie pozwala), nie On wielokrotnie w ciągu dnia negocjuje z Młodym (przekupując np pokazywaniem bajek w TV) sadzanie na nocniku, coby odciążyć pampersa...ehhh, chwała Bogu,że dziś była wypłata i Młody dostał nowiusieńki zapas pieluszek....ale jak Babcię kocham więcej nie zgodzę się na taką sytuację, choćbym miała iść i zarobić...w taki czy inny sposób..
Ale to co w całej tej sytuacji najgorsze to jeszcze nie to o czym wspomniałam, bo najgorsze jest to że ten "zryty łeb" (kurwa,z dnia na dzień bardziej uświadamiam sobie jak ja Go nienawidzę) nadal chyba nie widzi powagi sytuacji..bo dziś ZNÓW zamówił pizzę zamiast kupić coś do jedzenia...a dodam,że lodówka i zamrażarka świeci pustkami...i czystością waląca po oczach bo dziś zostały rozmrożone i umyte przeze mnie...baaa bo przez kogo miałyby być umyte...tylko ja jestem tak głupia by wymyślać sobie coraz to nowe zajęcia początkowo podczas snu dziecka..początkowo,bo przecież Ono nie śpi godzinami...tak więc nawet szybko udało się mega zalodzoną zamrażarkę rozmrozić (chwała Bogu za internet, gdzie znalazłam rady jak szybko można sobie poradzić), ale i tak Młody wstał szybciej i pracę kończyłam z Młodym na ręku, bądź prosząc Go-"posiedź chwilę na krzesełku" bo ileż można przebierać dziecko z rajstopek zmoczonych poprzez chodzenie po kałużach w kuchni?!
A Stary jak wrócił z pracy nie roztaczał ochów czy achów nad błyszczącą lodówką...a spodziewałam się czegoś innego? Bynajmniej!! Zresztą nie zrobiłam tego by usłyszeć pochwałę..
Po kolacji (pizzy) Stary pojechał po zamówioną część świnki...pomijam fakt,że zrobił to w momencie gdy najwięcej jest roboty-robienie kaszki (a myli się ten, kto myśli,że to nic takiego...niech spróbuje robić kaszkę przy moim dziecku!!które nie rozumie,że sekundę jaką On na tę czynność mi przeznacza to stanowczo za mało!)karmienie tą kaszką, a na koniec kąpanie i usypianie...pominę też,że wrócił po 20,gdy właśnie kończyłam kąpanie a zaraz szłam usypiać...mogłabym pominąć też fakt,że MUSIAŁAM przyrównać tę sytuację do mojego ostatniego wyjścia do Żanki, na co usłyszałam,że to zupełnie co innego,bo ja tam szłam pierdolić o głupotach a On nie dla pierdół a po jedzenie...jakby to coś zmieniało? Nie było Go i już...zresztą sam przyznał,że zeszło Mu aż 2 godziny, bo tę świnkę kupował od jakiegoś kolegi i NIE MÓGŁ WEJŚĆ I WYJŚĆ...musiał pogadać (pierdolić o głupotach zapewne, bo przecież nie o tej śwince chyba tyle informacji zbierał?!)...koniec końców tak mnie wkurwił ta gadką,że kazałam Mu (gdy ja nie mogąc uśpić dziecka, które zbyt rozpraszało światło dolatujące z kuchni w której buszował Stary)dokończyć za mnie usypianie...a sama poszłam relaksować się w łazience...o ja naiwna!! Jaki relaks?! Przecież zza ściany najpierw dobiegał co jakiś czas płacz dziecka, co z każda chwilą nabierało mocy, aż osiągnęło szczyt w postaci histerii i wyładowań na szybie w drzwiach...a Stary co? A nic...On bierze dziecko na przetrzymanie...no kurwa tego było za dużo!! Skończyłam szybki prysznic,wparowałam do pokoju i pogratulowałam mądrości (co najgorsze On często tak usypia dziecko,tyle,że nigdy Młody aż tak nie wariował...ale i też pewnie dlatego On w ogóle tak się zachowuje podczas usypiania przez "Tatusia",bo On wie,że Tatuś będzie tak nieczuły wtedy)..zaraz dziecko przytuliło się do Mamusi i już był spokój,co Tatuś skwitował (jak zwykle) "wymęczyłem Go i dlatego teraz jest taki spokojny"....ehhh, szkoda gadać...
W końcu poprosiłam (nawet nie tak niegrzecznie) by poszedł już do siebie,a zaraz po tym Młody już słodko spał...
Ale wracając do kryzysu...Stary chyba nie zdaje sobie sprawy z powagi sytuacji...w sklepach coraz częściej zdarzają się podwyżki, drożeje też paliwo, a w związku z tym Jego wypłata (która wciąż ma starczyć na utrzymanie całej naszej Trójki)starcza już na coraz mniej,a skoro tak to warto by zacisnąć pasa...a tymczasem co On robi? W ciągu 7 czy 8 ostatnich dni jadł 3 (słownie TRZY) razy pizzę, TV,radio i wszelkie możliwe światła na całych 64 metrach kwadratowych zajmowanego przez nas mieszkania prawie na okrągło są włączone...a co On na to (bo czasem próbuję zwracać uwagę)-"dotąd jakoś miałem na rachunki to i teraz będę miał"...tylko po co dawać tyle pieniędzy dla PGE ?!
Problem niemożności porozumienia się (jakbyśmy dosłownie w dwóch skrajnie różnych językach rozmawiali) to po problemie pod nazwą "alkohol" czy "rodzina Starego" problem numer 3...hmmm, a może to główny problem i z Niego początek biorą pozostałe? Wciąż liczę,że uda mi się pochodzić do mądrej Pani (czy Pana) który zdiagnozuje ten problem?!

A wspominałam (zmieniając temat) jak Młody ostatnio budzi mnie?...odwraca mi głowę do siebie i wkłada palca do nosa :p
I tym wesołym akcentem zakończę :)

środa, 9 listopada 2011

Wojna wygrana

Warto znać swoje prawa i walczyć o nie do końca..ja przez swój własny upór wczoraj otrzymałam pismo ostatecznie rozwiązujące sprawę z "pomarańczą"...niechciany Aneks został anulowany, a umowa 28-ego bieżącego miesiąca przestanie wiązać mnie z tym operatorem...huuura!!
Aż z tej radości dziś poszłam pochwalić się sympatycznemu kierownikowi Salonu ...a zaraz stamtąd swoje kroki skierowałam ku Salonowi mojego operatora...ale byłam moooocno asertywna (choć nie musiałam,bo bardzo miły wręcz Pan nie namawiał mnie do niczego,a nawet radził,bym poczekała do grudnia,bo może będą z okazji świąt lepsze oferty)...tak więc póki co poczekam:)

A w rodzinnej wojnie,co nowego?
Bitwa za bitwą, czy wygrane to nie wiem...wczoraj znów odczułam jakie zasady panują w naszym związku....wieczorem koleżanka odezwała się,że może wpadłabym do Niej,jeśli mogę..Gdy Starego poinformowałam o tym fakcie od razu wyraził swoją dezaprobatę....dobitnie i podniesionym głosem!!M.in. usłyszałam, że "Ona odezwie się,a Ty już lecisz"..."czy Ona nie wie,że Ty masz małe dziecko?"..."aż wreszcie "idź w pizdu" Oczywiście między jednym a drugim Jego stwierdzeniem ja wtrącałam swoje racje...ale to chyba bez sensu...zresztą czego ja się spodziewałam?Dokładnie tego!!ZAWSZE będziemy tak rozwiązywać "problemy"....zawsze będę miała więcej obowiązków niż praw...ehhhh szkoda gadać...

A co ja dziś zrobiłam? Nie poszłam ZNÓW z Nim do Jego Taty..ale zamiast tego poszedł sam z Młodym....ehhhh ciężko to znoszę, nie umiem siedzieć sama bez mojego syneczka...dobrze,że z godzinę pluskałam się w wannie,to trochę czas zleciał...ohooo zaraz kres mojego dwugodzinnego rozstania z Synuniem....zrobię Mu kaszkę,niech ma jak zaraz wróci:)

poniedziałek, 7 listopada 2011

Po burzy....tylko,czy aby na pewno ?!

Ubiegła sobota była kolejnym "cichym" dniem...Stary z rana pojechał na zakupy, potem bawił się z dzieckiem(czyt. głównie oglądał TV,lub grał w piłkę...ale nie czepiam się akurat tego..przynajmniej nie tego drugiego) a ja jak zwykle okupowałam kuchnię jednocześnie sprzątając pozostałą część mieszkania...wieczorem ni z tego ni z owego Stary wyszedł...nawet na marginesie dodam,że długo myślałam,że schował się gdzieś dziecku...o ja naiwna...wreszcie z sms-a dowiedziałam się, że poszedł oglądać mega wyrąbistą walkę Najman ws. Saleta...jakie było moje zdziwienie,że uznał za konieczne poinformowanie mnie o tym?!Wrócił nawet chyba w miarę trzeźwy,choć chyba nie do końca bo od razu wkurwił mnie,że gdy położył się w "swoim" pokoju, to otworzył sobie okno,bo Mu tak gorąco byłam...oczywiście musiałam Go zezwać za ten brak wyobraźni!! Przecież to listopad a nie lipiec i przeziębienie murowane ...a ciąg dalszy łatwo sobie dopowiedzieć-nie mogąc się oprzeć będzie wciąż zacałowywał Młodego i zarazi Go...więc gdy zasnął zamknęłam Mu je...w niedzielę rano przyjechała moja Mama na zakupy i poszłam Jej doradzić zakup płaszcza a potem przyszłyśmy do nas...Stary niby udawał,że jest wszystko normalnie,ale ja wyczuwałam napięcie...wcześniej wyraźne uwagi dałam Mamie jakich tematów sobie nie życzę więc rozmowy o naszych problemach nie było, zamiast tego Mama przypomniała Staremu,że obiecał Jej układanie paneli i czy to aktualne i tak dostała zapewnienie,że nic się w tej kwestii nie zmieniło,więc w czwartek jedziemy na parę dni do Mamusi mojej. Reszta dnia minęła najpierw na kłótni,do czego wrócę za chwilę,bo to dłuższy temat,a potem wpadli moi znajomi i gdy wyszli to Stary uznał,że już odzywamy się i że jest wszystko po staremu...ale czy jest? Kurcze no nie bardzo,ja coraz częściej rozmyślam co to wszystko świadczy o naszym związku i jakie są szanse na to,że nie pozabijamy się?A wczoraj gdybym miała coś niebezpiecznego w ręku mogłabym popełnić morderstwo...tak mnie wkurwił,że potem wpadłam w taką histerię,że płakałam chyba z pół godziny...a On co? A nic....poszedł do sklepu....fajnie,że robi na Nim wrażenie mój płacz i że martwi się o mnie i w ogóle...kłótnia zaczęła się od ostatnio częstego powodu,a mianowicie poszło o kasę...przypomniałam Mu o wciąż niekupionej książeczce dla dziecka,o innych rzeczach,które jak na złość pokończyły się no i,że skoro mają wpaść znajomi to wypadałoby choć ciastka jakieś mieć (na herbatę "naciągnęłam" wcześniej mamę,inaczej nawet Jej nie miałabym napoić, bo ostatnia torebkę zużyłam na śniadanie)a On swoje,że On nie ma i że uprzedzał,że teraz będzie kiepsko z kasą i że mogłam myśleć wcześniej...kurcze krew się we mnie zagotowała,bo niby co źle zrobiłam? Dał mi 500 zł na rachunki(nawet nie starczyło to na wszystko,co powinno było być opłacone), drugą (dwukrotnie większą część) dałam ja i za moje mieliśmy obkupić się..i większość z tego poszła na zakupy,ale część później wydałam a to na zaległy rachunek Starego, a to na bieżące potrzeby,czy na paliwo dwukrotnie ..największa działka na zakupach przypadała Młodemu,bo i On był najbardziej potrzebującym z uwagi na to,że w zastraszającym tempie wyrasta ze swoich ubranek,a i miał pieniążki które wcześniej dostał od różnych osób...Stary miał kupić sobie tylko buty,ale jak rasowa kobieta w sklepie zakochał się w koszuli i muuuuusiał ją mieć-mówiąc-nie płać mojego rachunku za telefon i za te pieniądze kupimy (przyp. oczywiście za jakiś czas musiałam zapłacić ten rachunek,z pozostałości moich pieniędzy)...gdy ja dokupowałam kolejne rzeczy dla siebie czy Młodego (a dodam,że nawet nie zbliżając się jeszcze do limitu przeznaczonego na zakupy dla poszczególnej osoby)to już było pytanie po co, na co itd...a potem jak np wróciłam do domu z książeczką dla Młodego (On je lubi więc wciąż coś Mu dokupowałabym) to usłyszałam kąśliwą uwagę "jak nie będzie pieniędzy to zjemy tę książeczkę" (dodam,że wcześniej ja takie uwagi wyrażałam o Jego nowej koszuli)...teraz gdy rzeczywiście nie ma pieniędzy słyszę, wiedziałaś,że tak będzie!!Czyli co? Powinnam była sobie nie kupić?Młodemu?Czy może powinnam tak zrobić by z kasy na zakupy (co wyraźnie podkreślam była za obopólną zgodą przeznaczona do tego celu!!)zostało na wszystko inne? Więc od słowa do słowa wyszło,że to On sam sobie to wszystko kupił ,bo przecież dał mi 500zł...i pewnie (dalej nie ciągnęliśmy tego tematu)dowiedziałabym się, że rachunki też On opłacił i jeszcze pewnie POWINNO BYŁO MI ZOSTAĆ! Za to usłyszałam,że "bo On musiał opłacić mi mój rachunek"...no kurwa mać, a kto niby miał? Sąsiad?A może kochanek, którego jeszcze nie mam ,ale nie odrzucam takiej ewentualności? Wykrzyczałam więc (już byłam meeeeeeeega wkurwiona i nie panowałam ani nad tonem ani nad swoimi pazurami,którymi dość porządnie wbiłam Mu się w przedramię),że to nie to,że On mi robi łaskę,że opłaca rachunki-ja ze swoich obowiązków (zajmowanie dzieckiem,pranie,sprzątanie i gotowanie)wywiązuję się..dodam na marginesie,że dobrze,że uparłam się,by dokupić to i owo sobie i Młodemu będąc drugi i trzeci raz na zakupach,bo inaczej kasę "przejedlibyśmy" , my z Młodym nie mielibyśmy większości z zaplanowanych zakupów,a Stary (najbardziej JAK ZWYKLE obkupiony) uważałby,że to On na wszystko daje,a ja nigdy nic za swoje nie kupuję...szok,nawet gdy to piszę gul mi skacze....koniec końców wpadłam w histerię...ale nie odpowiedział na moje pytanie,czemu tak znęca się psychicznie nade mną...
Jak wcześniej wspomniałam po wizycie Madzi i Darka zaczął się odzywać, nawet sandwicze zrobił na kolację...ale co to zmienia? Przecież to już jasno i wyraźnie widać,że my za cholerę nie dogadujemy się, mamy różne podejście do wszystkiego..wczoraj np Stary z żalem mówił do Madzi, że On uważa,że po to się pracuje,by w sobotę odreagować i zabawić się,znalazł akurat dobrych odbiorców,bo Oni (ostatnio bardzo kumplujący się z Jego ukochanym imprezowym braciszkiem)mają identyczne podejście...ja miałam takie podejście...ale to było przed zajściem w ciążę! Dziś uważam,że dziecko wystarcza nam za rozrywkę na co dzień jak i od święta...a co do imprez,to broń boże nie uważam,że to źle iść pobawić się-ale UWAGA raz na jakiś czas-co rozumiem jako kilka razy w roku, tyle...może głupia jestem,ale życie rodzinne jest dziś dla mnie priorytetem...a jak widać na załączonym obrazku wciąż nam daleko do takiej sielanki:(
A do tego ja coraz bardziej czuję,że Stary ma mnie w dupie,bo jak On nie widzi WCIĄŻ naszych problemów,nie reaguje na mój płacz i nie dociera to co mówię to o czym to świadczy?No i co z tego,że chwilowo nie skaczemy sobie do gardeł?Przecież nic się nie zmieniło?Po prostu zamietliśmy pod dywan chwilowo nasze problemy, tyle!!Pewnie nie tak długo przyjdzie nam czekać na powtórkę z rozrywki?!Kończąc ten temat dodam,że baaaaaardzo żałuję swoich wybuchów furii i jestem przerażona,że potrafi mnie doprowadzić do takiego stanu,ale czy On zdaje sobie sprawę,że to On mnie tak wyprowadza z równowagi?Chciałam nawet z Nim pogadać jeszcze wczoraj,ale jak poszedł do sklepu to zginął a potem już nie było kiedy...gdyby była choć malutka szansa na konstruktywną rozmowę to chciałabym ją poprowadzić...ale wiem,że jak zwykle nic z niej nie wyniknie..ja się nagadam i tyle...od Niego usłyszę to samo co zwykle...

A co poza tym? Młody nauczył się mega sprawnie wspinać na krzesła w kuchni-myk myk i już przesuwa brzuszkiem po siedzeniu, łapie rączką za oparcie,wspina się i już stoi :) Tak łatwo dotrzeć do wszystkich interesujących rzeczy np na stole :)

piątek, 4 listopada 2011

Zmiana nastrojów...

Dziś dalej spływały życzenia urodzinowe...choć to chyba za mocno powiedziane bo takie spóźnione (nie-spóźnione) życzenia spłynęły dwa. Najpierw z samego rana (a na marginesie dodam,że dziś wcześnie zaczęliśmy dzień..bo już po 7 Młody był wyspany)otrzymałam spóźnione życzenia od koleżanki a koło południa przypadkiem odkryłam, że wczoraj otrzymałam życzenia od Kogoś..Kogoś kiedyś (?!) ważnego...przeczytałam i nastąpiła tytułowa zmiana nastrojów...od zdziwienia, poprzez radość...do smutku...aż na koniec popłakałam się...ehhh, głupia jestem, ale z godziny na godzinę, z dnia na dzień coraz bardziej skłaniam się ku myśli o rozwodzie...nie mogę z tym człowiekiem już wytrzymać...prawie nie rozmawiamy-ja czasem MUSZĘ się odezwać, gdy mnie coś zbulwersuje a niestety jest spoooooro tego wciąż..wspomnę tylko o tym, co dziś najbardziej mnie wkurwiło...otóż od kilku tygodni kompletuję dziecku serię książeczek (co dwa tygodnie w środę) no i już 3 części mam a w ubiegłą środę z uwagi na fakt, że jestem bez pieniędzy, nie mogłam kupić 4tej części no i dziś powiedziałam o tym Staremu-a On (Tatuś roku!!) mówi "za co? za Twoje PZU?" (swoją drogą,że też musi wypomnieć,że opłaca mi...o swoim nie wspomina),zbulwersowałam się, bo przecież na pizzę ostatnio miał (mając jedzenie w lodówce!), 10 zł to nie majątek (cena tej książki),a i pewnie nie raz jeszcze zamówi pizzę....nic nie odpowiedział...a za parę minut pukanie do drzwi...PIZZA!! Na Jego pytanie,czy będę też jadła (a dodam,że miałam ochotę nawet) odpowiedzieć mogłam tylko NIE...dla dziecka 10zł nie miał...ja wiem,że pewnie był głodny,ale cóż ja Mu poradzę!! Mimo prawie pustej lodówki z resztek tego co znalazłam zrobiłam wczoraj spagetti na obiad....On wczoraj jak wrócił z pracy powiedział,że zje jak poćwiczy...nie ćwiczył, poszedł spać,ale około północy wstał i zaczął jeść..i zostawił mi syf w kuchni, a pomijam,że specjalnie posprzątałam sobie kuchnię gdy tylko Młodego uśpiłam...dziś jako,że pobudka była wcześnie to i obiad przygrzałam wcześniej...gdy Tamten wrócił spytał, czy jadałam na co zgodnie z prawdą odpowiedziałam TAK...myślałam,że pewnie jest głodny i zaraz i On sobie przygrzeje...ale nie...a,że ja w międzyczasie zgłodniałam a On nie zabierał się do jedzenia, to uznałam,że pewnie ZNÓW moje jedzenie się zmarnuje i znów sobie zjadłam...koniec końców potem On zjadł to co pozostało,choć pewnie nie było wystarczające..to nie powód,by znów szastać kasą, której jak na lekarstwo szczególnie,gdy tyle razy jedzenie musimy wyrzucać...ehhh....koniec końców wyszedł z pokoju w którym siedzieliśmy przed TV (jak poszedł odebrać pizzę) i już nie wrócił..czyżby wiedział,że zachował się jak ciul? Ehhh,tylko,że co z tego? Ja coraz bardziej czuję obrzydzenie do Niego i widzę coraz więcej różnic między nami...różnic nie do przyjęcia..

czwartek, 3 listopada 2011

69 lat do 100-tki

Coraz bliżej...nie jest to miła perspektywa, pewnie dlatego mam dziś wisielczy nastrój...wiem ,że pewnie większość kobiet a już szczególnie tych,które przekroczyły magiczną 30stkę nie przepadają za dniem swoich urodzin,ale u mnie mój humor nie tylko wywołuje dzisiejsza data...od soboty mamy „ciche dni” i końca nie widać...święto „Wszystkich Świętych”spędziłam samotnie (tzn bez Męża a oczywiście z Syneczkiem)...

Zacznę od początku...W sobotę Stary zakomunikował (tonem niecierpiącym sprzeciwu) „idziemy jutro do mojego Taty”...nie ukrywam,że samo wspomnienie o Jego rodzinie w tej chwili wywołuje u mnie nerwicę żołądka...ściskanie w dołku itd...nic nie odpowiedziałam ale i też On nie czekał na żadną odpowiedź gdyż zaraz wziął telefon by poinformować o tym fakcie zainteresowanego...na marginesie dodam,że jak ja chcę jechać do mojej Mamy (z Nim oczywiście) to słyszę „zobaczymy”-jakby potrzebne było urzędowe 7 dni do wydania decyzji - więc może to sposób byłby? Tyle,że ja dotąd nie robiłam tak, gdyż nie mogłabym być pewna,że nie zmieni zdania a moja Mama raz poinformowana o większej ilości osób na obiedzie przygotowałaby się do tego tak,że za dużo jedzenia mogłoby się zmarnować (dla mojego Męża przewidywana jest zawsze ogromna porcja - jak dla 2-3 osób). Ale wracając do tematu...zanim jeszcze połączył się powiedziałam - „musisz już natychmiast dzwonić?” a On na to „tak,bo nie wiem czy Tata nie jedzie do babci”. Jak postanowił, tak zrobił...a ja z wciąż ściśniętym żołądek usiłowałam dojść do siebie, znaleźć pozytywne strony tego...niestety nie wychodziło...oczyma wyobraźni widziałam jak Stary siedzi z Bratem i Tatą przy stole,na którym poza jakimiś herbatnikami stoi wódka i przepitka...a ja siedzę na podłodze z Młodym i zaciskam zęby podczas gdy Mati kolejną zabawkę zabiera Młodemu, twierdząc,że On ją popsuje...co trochę przewija się tu i ówdzie Bratowa Starego (która napić nie będzie się raczej mogła,bo jest w początkach ciąży) a która będzie (podobnie jak Brat) nalegała na noszenie Młodego, który nie znając Ich będzie się bał i nie będzie chciał iść,ale co nie będzie Ich przekonywało a przez to propozycja „Kubusiu pójdziesz do mnie?” będzie ponawiana co kilka minut....do znudzenia...do mnie raz na jakiś czas ktoś się odezwie, co jakiś czas namawiając do wódki, na którą ja oczywiście nie będę miała ochoty aż wreszcie usłyszę (jak ostatnio - w poprzednią Niedzielę od Starego) „nie odpowiada Ci towarzystwo?”Będę więc super się bawić...a po powrocie do domu pół nocy będę dochodziła do siebie, wielokrotnie inhalując się (przez kota, na którego mam mocną alergię i wywołuje napady duszności...moja dość uśpiona astma daje o sobie znać właśnie gdy obcuję z kotkiem, bądź przebywam w jego otoczeniu. Ponadto już będąc w ciąży przerażała mnie wizja częstych kontaktów z rodziną M z uwagi na zasady jakie mogliby Mu wpoić...a patrząc na bratanka M umierałam ze strachu,że może moje dziecko wyrosnąć na COŚ TAKIEGO...Im bardziej starałam się znaleźć pozytywne strony wyjścia do Teścia tym bardziej ściskało mi żołądek..w końcu wymyśliłam skoro Stary chce spotkać się z Tatusiem to niech zaprosi Go do nas...Jego wizyta miałaby same dobre strony - Młody czułby się pewnie w swoim domku (może nie bałby się aż tak dziadka), brak kota i innych domowników to z kolei dla mnie dobra strona tego pomysłu...niestety nie spotkała się z aprobatą Starego - „Tata nie może chodzić” na co zaraz odpowiedziałam,że przecież może po Niego jechać, a chwilę wcześniej mówił,że Tata może będzie jechał do swojej Teściowej,to chyba jakoś zakazem chodzenia nie przejmuje się? Na co usłyszałam „ale nie jedzie” wtedy stwierdziłam, że pewnie kręci a tak naprawdę chodzi nie o spotkanie z Tatą a z Braciszkiem...wtedy Stary zdenerwował się „a co jeśli tak, wkurwiać mnie zaczynasz”...wtedy z kolei ja wkurwiłam się „pierdolę,nie idę nigdzie”...na co On odparł „płakać nie będę”...i na tym temat się skończył...w niedzielę do ostatniej chwili nie wiedziałam co zrobić...problem rozwiązał się sam...cały dzień nie odzywaliśmy się do siebie...ja wciąż czekałam kiedy powie „idziesz?” a On nic...zabrał się za 2 danie (ja ugotowałam rosół), potem UWAGA zrobił ciasto i choć to tylko z proszku to jednak jestem pełna podziwu...ale zdziwi się ten, który myśli,że to dla mnie...głównie On zjadł...przed 18 (gdy już byłam pewna,że odpuścił i nie idziemy) zaczął się ubierać i bez słowa poszedł..W poniedziałek wrócił wcześniej z pracy, gdy Młody spał a ja szykowałam obiad...chcąc wiedzieć na ile dni mam szykować spytałam tylko czy jutro (we Wszystkich Świętych) jedzie ze mną do K-ska...odparł „nie”...więc odpowiedziałam, że w takim razie ugotuję by miał na obiad w święto...po chwili upewniłam się,że zdaje sobie sprawę, że będę od rana potrzebowała auto na co usłyszałam,że mogę nawet dziś jechać, gdy On wróci z Tatą od lekarza....dlatego wieczorem ok 19 zapakowałam nas (siebie i Młodego) i pojechałam do mamusi...wcześniej jeszcze chciałam rozmawiać...spytałam,czy będzie po co wracać na co usłyszałam „no w czwartek będzie mi auto potrzebne”....ehhh szkoda słów...a mimo to powiedziałam wszystko co o tym wszystkim myślę...i co z tego?Co że ja wytłumaczyłam wszystko,że zdradziłam Mu swoje motywy postępowania, moje przemyślenia, obawy itd...co z tego? On odparł „jak nie szanujesz mojej rodziny, ja nie będę szanował Twojej”...czy On nie słuchał co do Niego mówiłam? Jak grochem o ścianę...i choć nie uważam,że zawsze i we wszystkim mam rację to jednak On nigdy nie podchodzi do siebie, czy swojej rodziny krytycznie...zawsze będę winna TYLKO ja...
U Mamy byłam całe dwa dni,choć spakowałam się jakbym miała przez tydzień co najmniej nie wracać...i powiem szczerze,że chciałam nie wracać za szybko...ale przemyślałam coś – przecież nie raz już bywało,że chciałam dać Mu do myślenia takim zachowaniem i co? I nic...niczego to nie wniosło do naszych relacji...postanowiłam – kiedy następnym razem będę chciała długo zabawić u Mamy to już nie wrócę na dobre...a wtedy jeszcze tego pewna na 100% nie byłam...choć już do 100tki nie wiele brakuje (a znacznie mniej niż mnie do 100 lat)...szczególnie,że po powrocie do domu cichych dni ciąg dalszy, jeśli jakaś wymiana zdań to raczej „służbowa” wręcz konieczna. Dlatego coraz bardziej myślę, że powinnam poważnie zastanowić się nad terapią dla małżeństw...bo nie widzę szans na kompromis dla nas...wiem,że mogłabym zacisnąć zęby i zacząć „tam” chodzić,ale co by to zmieniło? Tyle,że musiałabym przymykać oko na to co tak bardzo mi przeszkadza, bo WIEM,że ze strony Starego nie zmieniłoby się nic...nie raz mi coś obiecywał...a obecne tłumaczenie „nie piję jak ćwiczę” (Stary zaczął używać znów swej siłowni) to puste hasło, bo to nie pierwszy raz i wiem,że zwykle mnie mówi tak a potem Ktokolwiek bez większych problemów namawia Go nie tylko na jeden kieliszek..
Przedwczoraj dowiedziałam się od swojej Mamy czegoś co jeszcze bardziej zmusiło mnie do myślenia nad swoją przyszłością...wieczorem we Wszystkich Świętych, gdy Młody spał a w domu był wreszcie spokój (siostra z rodzinką pojechali do domu) zaczęłyśmy rozmawiać...oczywiście moja Mama jest zorientowana w moich problemach...przestałam cokolwiek przed Nią ukrywać...bo i po co? Tak więc wieczorem rozmawiałyśmy raczej o szczegółach, o kilku nie miała pojęcia...to co ja dowiedziałam się najpierw nie zrobiło większego wrażenia,ale teraz coraz częściej o tym myślę...zastanawiam się do jakich wniosków powinnam dojść...otóż dowiedziałam się, że mój Tata był taki sam (w swoich wadach) jak mój Mąż...nigdy dotąd nie słyszałam tylu rzeczy negatywnych na Jego temat , bo Mama nie chciała mówić źle o zmarłym...ale teraz gdy już to wszystko wiem inaczej patrzę na Jego śmierć....kiedyś uważałam, że gdyby żył byłoby nam dużo lepiej, a dziś wydaje mi się, że pewnie byłoby wprost przeciwnie...wyciągnij więc dziewczyno wnioski dla siebie!!Dziś nawet nie pamiętał o moich urodzinach...

Ale mam Syneczka, który w ciągu dnia wielokrotnie ściskał mnie za szyję...dla takich chwil warto żyć:) A tak na marginesie to Młody nauczył się mówić „dzidzi” na małe dziecko...to kolejne (obok nauczonych dotąd odgłosów pieska,kotka,krówki,świnki i rybki) „słowa” mojego Syneczka...pomalutku uczymy się mówić:)