czwartek, 3 listopada 2011

69 lat do 100-tki

Coraz bliżej...nie jest to miła perspektywa, pewnie dlatego mam dziś wisielczy nastrój...wiem ,że pewnie większość kobiet a już szczególnie tych,które przekroczyły magiczną 30stkę nie przepadają za dniem swoich urodzin,ale u mnie mój humor nie tylko wywołuje dzisiejsza data...od soboty mamy „ciche dni” i końca nie widać...święto „Wszystkich Świętych”spędziłam samotnie (tzn bez Męża a oczywiście z Syneczkiem)...

Zacznę od początku...W sobotę Stary zakomunikował (tonem niecierpiącym sprzeciwu) „idziemy jutro do mojego Taty”...nie ukrywam,że samo wspomnienie o Jego rodzinie w tej chwili wywołuje u mnie nerwicę żołądka...ściskanie w dołku itd...nic nie odpowiedziałam ale i też On nie czekał na żadną odpowiedź gdyż zaraz wziął telefon by poinformować o tym fakcie zainteresowanego...na marginesie dodam,że jak ja chcę jechać do mojej Mamy (z Nim oczywiście) to słyszę „zobaczymy”-jakby potrzebne było urzędowe 7 dni do wydania decyzji - więc może to sposób byłby? Tyle,że ja dotąd nie robiłam tak, gdyż nie mogłabym być pewna,że nie zmieni zdania a moja Mama raz poinformowana o większej ilości osób na obiedzie przygotowałaby się do tego tak,że za dużo jedzenia mogłoby się zmarnować (dla mojego Męża przewidywana jest zawsze ogromna porcja - jak dla 2-3 osób). Ale wracając do tematu...zanim jeszcze połączył się powiedziałam - „musisz już natychmiast dzwonić?” a On na to „tak,bo nie wiem czy Tata nie jedzie do babci”. Jak postanowił, tak zrobił...a ja z wciąż ściśniętym żołądek usiłowałam dojść do siebie, znaleźć pozytywne strony tego...niestety nie wychodziło...oczyma wyobraźni widziałam jak Stary siedzi z Bratem i Tatą przy stole,na którym poza jakimiś herbatnikami stoi wódka i przepitka...a ja siedzę na podłodze z Młodym i zaciskam zęby podczas gdy Mati kolejną zabawkę zabiera Młodemu, twierdząc,że On ją popsuje...co trochę przewija się tu i ówdzie Bratowa Starego (która napić nie będzie się raczej mogła,bo jest w początkach ciąży) a która będzie (podobnie jak Brat) nalegała na noszenie Młodego, który nie znając Ich będzie się bał i nie będzie chciał iść,ale co nie będzie Ich przekonywało a przez to propozycja „Kubusiu pójdziesz do mnie?” będzie ponawiana co kilka minut....do znudzenia...do mnie raz na jakiś czas ktoś się odezwie, co jakiś czas namawiając do wódki, na którą ja oczywiście nie będę miała ochoty aż wreszcie usłyszę (jak ostatnio - w poprzednią Niedzielę od Starego) „nie odpowiada Ci towarzystwo?”Będę więc super się bawić...a po powrocie do domu pół nocy będę dochodziła do siebie, wielokrotnie inhalując się (przez kota, na którego mam mocną alergię i wywołuje napady duszności...moja dość uśpiona astma daje o sobie znać właśnie gdy obcuję z kotkiem, bądź przebywam w jego otoczeniu. Ponadto już będąc w ciąży przerażała mnie wizja częstych kontaktów z rodziną M z uwagi na zasady jakie mogliby Mu wpoić...a patrząc na bratanka M umierałam ze strachu,że może moje dziecko wyrosnąć na COŚ TAKIEGO...Im bardziej starałam się znaleźć pozytywne strony wyjścia do Teścia tym bardziej ściskało mi żołądek..w końcu wymyśliłam skoro Stary chce spotkać się z Tatusiem to niech zaprosi Go do nas...Jego wizyta miałaby same dobre strony - Młody czułby się pewnie w swoim domku (może nie bałby się aż tak dziadka), brak kota i innych domowników to z kolei dla mnie dobra strona tego pomysłu...niestety nie spotkała się z aprobatą Starego - „Tata nie może chodzić” na co zaraz odpowiedziałam,że przecież może po Niego jechać, a chwilę wcześniej mówił,że Tata może będzie jechał do swojej Teściowej,to chyba jakoś zakazem chodzenia nie przejmuje się? Na co usłyszałam „ale nie jedzie” wtedy stwierdziłam, że pewnie kręci a tak naprawdę chodzi nie o spotkanie z Tatą a z Braciszkiem...wtedy Stary zdenerwował się „a co jeśli tak, wkurwiać mnie zaczynasz”...wtedy z kolei ja wkurwiłam się „pierdolę,nie idę nigdzie”...na co On odparł „płakać nie będę”...i na tym temat się skończył...w niedzielę do ostatniej chwili nie wiedziałam co zrobić...problem rozwiązał się sam...cały dzień nie odzywaliśmy się do siebie...ja wciąż czekałam kiedy powie „idziesz?” a On nic...zabrał się za 2 danie (ja ugotowałam rosół), potem UWAGA zrobił ciasto i choć to tylko z proszku to jednak jestem pełna podziwu...ale zdziwi się ten, który myśli,że to dla mnie...głównie On zjadł...przed 18 (gdy już byłam pewna,że odpuścił i nie idziemy) zaczął się ubierać i bez słowa poszedł..W poniedziałek wrócił wcześniej z pracy, gdy Młody spał a ja szykowałam obiad...chcąc wiedzieć na ile dni mam szykować spytałam tylko czy jutro (we Wszystkich Świętych) jedzie ze mną do K-ska...odparł „nie”...więc odpowiedziałam, że w takim razie ugotuję by miał na obiad w święto...po chwili upewniłam się,że zdaje sobie sprawę, że będę od rana potrzebowała auto na co usłyszałam,że mogę nawet dziś jechać, gdy On wróci z Tatą od lekarza....dlatego wieczorem ok 19 zapakowałam nas (siebie i Młodego) i pojechałam do mamusi...wcześniej jeszcze chciałam rozmawiać...spytałam,czy będzie po co wracać na co usłyszałam „no w czwartek będzie mi auto potrzebne”....ehhh szkoda słów...a mimo to powiedziałam wszystko co o tym wszystkim myślę...i co z tego?Co że ja wytłumaczyłam wszystko,że zdradziłam Mu swoje motywy postępowania, moje przemyślenia, obawy itd...co z tego? On odparł „jak nie szanujesz mojej rodziny, ja nie będę szanował Twojej”...czy On nie słuchał co do Niego mówiłam? Jak grochem o ścianę...i choć nie uważam,że zawsze i we wszystkim mam rację to jednak On nigdy nie podchodzi do siebie, czy swojej rodziny krytycznie...zawsze będę winna TYLKO ja...
U Mamy byłam całe dwa dni,choć spakowałam się jakbym miała przez tydzień co najmniej nie wracać...i powiem szczerze,że chciałam nie wracać za szybko...ale przemyślałam coś – przecież nie raz już bywało,że chciałam dać Mu do myślenia takim zachowaniem i co? I nic...niczego to nie wniosło do naszych relacji...postanowiłam – kiedy następnym razem będę chciała długo zabawić u Mamy to już nie wrócę na dobre...a wtedy jeszcze tego pewna na 100% nie byłam...choć już do 100tki nie wiele brakuje (a znacznie mniej niż mnie do 100 lat)...szczególnie,że po powrocie do domu cichych dni ciąg dalszy, jeśli jakaś wymiana zdań to raczej „służbowa” wręcz konieczna. Dlatego coraz bardziej myślę, że powinnam poważnie zastanowić się nad terapią dla małżeństw...bo nie widzę szans na kompromis dla nas...wiem,że mogłabym zacisnąć zęby i zacząć „tam” chodzić,ale co by to zmieniło? Tyle,że musiałabym przymykać oko na to co tak bardzo mi przeszkadza, bo WIEM,że ze strony Starego nie zmieniłoby się nic...nie raz mi coś obiecywał...a obecne tłumaczenie „nie piję jak ćwiczę” (Stary zaczął używać znów swej siłowni) to puste hasło, bo to nie pierwszy raz i wiem,że zwykle mnie mówi tak a potem Ktokolwiek bez większych problemów namawia Go nie tylko na jeden kieliszek..
Przedwczoraj dowiedziałam się od swojej Mamy czegoś co jeszcze bardziej zmusiło mnie do myślenia nad swoją przyszłością...wieczorem we Wszystkich Świętych, gdy Młody spał a w domu był wreszcie spokój (siostra z rodzinką pojechali do domu) zaczęłyśmy rozmawiać...oczywiście moja Mama jest zorientowana w moich problemach...przestałam cokolwiek przed Nią ukrywać...bo i po co? Tak więc wieczorem rozmawiałyśmy raczej o szczegółach, o kilku nie miała pojęcia...to co ja dowiedziałam się najpierw nie zrobiło większego wrażenia,ale teraz coraz częściej o tym myślę...zastanawiam się do jakich wniosków powinnam dojść...otóż dowiedziałam się, że mój Tata był taki sam (w swoich wadach) jak mój Mąż...nigdy dotąd nie słyszałam tylu rzeczy negatywnych na Jego temat , bo Mama nie chciała mówić źle o zmarłym...ale teraz gdy już to wszystko wiem inaczej patrzę na Jego śmierć....kiedyś uważałam, że gdyby żył byłoby nam dużo lepiej, a dziś wydaje mi się, że pewnie byłoby wprost przeciwnie...wyciągnij więc dziewczyno wnioski dla siebie!!Dziś nawet nie pamiętał o moich urodzinach...

Ale mam Syneczka, który w ciągu dnia wielokrotnie ściskał mnie za szyję...dla takich chwil warto żyć:) A tak na marginesie to Młody nauczył się mówić „dzidzi” na małe dziecko...to kolejne (obok nauczonych dotąd odgłosów pieska,kotka,krówki,świnki i rybki) „słowa” mojego Syneczka...pomalutku uczymy się mówić:)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz