czwartek, 30 czerwca 2011

Nie zapeszając...

Noc minęła bez gorączki i do tej pory utrzymuje się normalna temperatura...niespodzianka w pampersie była jedna i to nie całkiem płynna..czyżby to...nie dokończę tego zdania,coby nie zapeszyć.
Moje Słoneczko już coraz więcej czasu spędza na zabawie, odzyskał swój uśmiech i ogólnie coraz więcej ma siły...głównie do brojenia i do zabawy:)
Teraz śpi....a ja zbieram siły przed kolejną porcją zabawy z Nim...a dziś Tatuś pewnie w niczym nie pomoże,bo niedawno zadzwonił z pracy z rewelacją,że chyba złapał coś od Puchatka (czyżby więc to jednak wirus?!) i sam ma objawy podobne do Małego....a prosiłam-nie całuj Go,bo jeszcze zarazisz się...ale po co słuchać Żonę? Wczoraj tak samo nie posłuchał mnie,podczas gdy ja upierałam się,żeby odczekać aż spadnie gorączka (co nie chciało nastąpić) i jechać na pogotowie na zastrzyk i jednocześnie zasięgnąć konsultacji lekarskiej a może dostaniemy coś na zbicie gorączki, Stary upierał się,że skontaktuje się z Sąsiadką Jego Rodziców,która jest pielęgniarką...na nic były moje tłumaczenia,że nie o sam zastrzyk chodzi ale o całą resztę...na nic moje prośby,żeby nie kombinował,bo nie ma takiej potrzeby i na nic Jego obietnice,że odpuszcza...po powrocie ze spaceru powiedział,że był u tej Znajomej,ale Jej nie zastał...byłam zdenerwowana,że ZNÓW nie liczy się z tym co do Niego mówię i jeszcze martwiłam się stanem Syneczka tak więc wyjeżdżając do Szpitala byłam kłębkiem nerwów...całe szczęście,że wszystko potem potoczyło się jak się potoczyło.
Wracaj Syneczku do zdrowia!!

Choroby ciąg dalszy...

Wczorajsza noc była koszmarna...Mamusia położyła się do łóżka już tradycyjnie ok 1-szej w nocy...i niedługo potem obudziła się (a może nie zasnęła wcale?!) i zmierzywszy Synusiowi gorączkę przystąpiła do jej zbijania, bo była dość wysoka..po godzinie od podania leku z ibuprofenem temperatura była bez zmian..przystąpiliśmy (my-bo mi Stary się angażował) do drugiego sposobu zbijania gorączki a mianowicie stosując chłodzącą kąpiel (w letniej wodzie)...było jakoś po 3 gdy ostatecznie ja i Synuś poszliśmy spać (Tatuś zasnął nieco wcześniej)...ok 6 pobudka...i co? powtórka z rozrywki-znów dość wysoka gorączka ale z uwagi na czas podania poprzedniej dawki leku nie mogłam w ten sposób zbijać Maleństwu gorączki,a Mały nie dał sobie (podobnie jak wcześniej w nocy) robić zimnych okładów, dopiero ok 7 mogłam podać znów lek i zaraz po nim (i niestety znów po zmianie bardzo przepełnionej pieluszki) jakoś udało się nam znów zasnąć...a po 10 już szykowaliśmy się do lekarza-uznałam,że trzeba skonsultować to z Pediatrą- w końcu nigdy w ten sposób nie przebiegała biegunka u Synusia...Synuś znów dostał zastrzyki...znów płacz i walka z Nim z pomocą 2 pielęgniarek..po południu gorączka powróciła i urosła jeszcze wyższa i znów nie dała się zbić,mimo zwiększenia dawki leku przeciwgorączkowego, mimo kąpieli...nic...jeśli temperatura się zmieniła to na wyższą!! Po 20 pojechaliśmy na pogotowie (do nowego ślicznego położonego o kilka minut od nas Szpitala...choć ja nie wierzę,że zmiana budynku ze starego,walącego się na nowy pomoże coś na moją o nim opinię-przecież ludzie są Ci sami co w tamtym,a to przecież nie od ścian zależy opieka w szpitalu!!to tak na marginesie)...tam skorzystaliśmy z okazji i przebadaliśmy jeszcze raz Młodego...i dobrze,bo uspokoiłam się-leczenie jest dobre,nic się gorzej nie dzieje...a na marginesie (choć powinnam wcześniej wspomnieć) to dziś o 16 przyjechała moja Mamusia...Ona nie może siedzieć w domu gdy mnie lub mojemu Synusiowi (czy kiedyś mojej siostry Dzieciom) dzieje się coś-Ona po prostu musi być by w razie czego służyć pomocą...Dziękuję Mamusiu...
A wracając do Puchatka to po powrocie ze Szpitala (i wykupieniu kolejnego w dniu dzisiejszym leku tym razem z Paracetamolem) temperatura spadła i od razu Młody zaczął wariował...buszował do po 23 :) Teraz Słoneczko śpi...i mam nadzieję,że najgorsze za nami...oby....

wtorek, 28 czerwca 2011

Serce się kraje...

Wczorajszej nocy moje Dziecię spało bardzo niespokojnie,wciąż wybudzało się z płaczem,wierciło,kręciło w łóżeczku...ostatecznie wstało ok 6 i zaraz jak z fontanny chustnęło z Niego-zwrócił całe mleczko jakie spożywał z Mamusinego cyca w nocy...i zaraz jak ręką odjął-polepszyło Mu się...przed 8 nawet zasnął ponownie...pospał ok 1,5godziny i jak obudził się to znów powtórka z rozrywki-fontanna i ulga...potem zaczęły się coraz bardziej luźne kupki aż w końcu to co znajdowałam w pieluszce ledwo się w niej mieściło (albo nie mieściło!)...wprowadziłam leki jakie na taka okoliczność miałam w apteczce i wymioty ustąpiły (odpukać do tej pory nie powtórzyły się) ...ale niestety dopiero wtedy się zaczęło najgorsze-Synuś zrobił się apatyczny,wciąż tulił się do Mamusi-jeśli nie był akurat na rękach u Mamy to podchodził i kładł główkę na kolanach..serce mi się krajało,aż popłakałam się,że On tak cierpi:(
Pod wieczór ustąpiła biegunka ale za to pojawił się stan podgorączkowy...Przed chwilą przez sen zmieniałam Mu pieluszkę,bo słyszałam,że coś poszło...
Przestaje mi się to podobać...jeśli temperatura pójdzie w górę, bądź objawy się nasilą pojedziemy do bardzo blisko położonego nowego Szpitala...miałam nadzieję,że długo nie będę musiała go zwiedzać,ale jeśli trzeba będzie to nie będę się zastanawiała...póki co zapowiada się noc spędzona na czuwaniu przy moim Maleństwie..

poniedziałek, 27 czerwca 2011

Postępowo

Dzień dobry.Właśnie niedawno zaczęliśmy z Puchatkiem dzień,zaliczyliśmy śniadanko i siusiu do nocniczka.I w związku z tym postanowiłam się pochwalić czymś-a mianowicie postępem Synusia.Od pewnego czasu załatwianie na nocniczku jest szybkie i co najważniejsze praktycznie za każdym razem efektywne.Jestem pewna,że Młody już kojarzy nocnik z załatwianiem się i jak tylko siada to świadomie robi siusiu i zaraz wstaje:)Wcześniej efekt na nocniku był kwestią przypadku,a teraz już nie:)Teraz tylko niech nauczy sie wołać:)
Aż musiałam się,czy raczej mojego Synusia,pochwalić.
A co poza tym?Dziś obchodzimy 2-gą rocznicę ślubu..i choć ostatnio nie jest najgorzej to jednak na świętowanie nie mam ochoty..daleko nam do młodego,szczęśliwego małżeństwa..myślę,że bliżej nam do starego nienajlepszego małżeństwa.. Długi weekend spędziliśmy rodzinnie-Mąż od czwartku miał wolne.W piątek zaliczyliśmy duże zakupy i już wiem,co też Mężowi musiałam wygarnąć,że Stary gdy głodny,zmęczony i zły wyżywa się na mnie.Znów na koniec i w drodze powrotnej posprzeczaliśmy..i z czasem prawie przyznał mi rację-a przynajmniej nie zaprzeczył. Wczoraj byliśmy w pobliskiej miejscowości na mszy i znów mój Synuś zrobił postęp,otóż nie siedział w wózku, nie chciał być na rękach ale calutką Mszę spacerował i zwiedzał bazylikę:)Swoją drogą to Kasiu chcieliśmy odwiedzić kościółek w którym braliśćie ślub,ale niestety nie był otwarty. Teraz zmykam jak co dzień do tych samych zajęć:)Miłego dnia!

poniedziałek, 20 czerwca 2011

I znów to samo...?

Po raz 4ty?
Podzielę się dziś (również Puchatku z Tobą,gdyż wciąż jestem przekonana,że powinieneś to wszystko kiedyś przeczytać) swoimi przemyśleniami...otóż z dnia na dzień coraz bardziej przekonuję się,że nie jestem Mężowi potrzebna...dziś na festynie z okazji dnia miasta czułam bardzo wyraźnie, że ukochany Brat, koledzy, znajomi i alkohol to wszystko co Mu do szczęścia potrzebne....Żona jeśli w ogóle wzbudzała dziś w Nim jakiekolwiek uczucia to najpewniej było to rozczarowanie,że znów zignorowała Jego "bliskich" (wspomnianego wyżej Brata i znajomych)....czy mógł się tak czuć to już pozostawiam do Waszej oceny, ja uważam,że robiłam co powinnam, a więc zajmowałam się Młodym, który spał w wózku i żeby nie obudził się woziłam Go tam i z powrotem,co kochającemu Tatusiowi przeszkadzało twierdząc "odeszłaś na kilometr"-szkoda tylko,że nie zauważył,że po pierwsze nie oddalałam się aż tak daleko,a co najwyżej na kilka czy kilkanaście kroków od całej brygady coby Ich rozmowy nie przeszkadzały w śnie Małego, oraz coby dzieci będące też wśród Nich (a było Ich troje) nie interesowały się wózkiem i śpiącym w nim Puchatkiem, po drugie to szkoda,że nie zauważył, że podczas, gdy ja z uporem maniaka nie dopuszczałam (przez dobrą godzinę!) do tego by coś zakłócało sen Syneczka , On=Stary mógł robić co lubi najbardziej-spędzać czas z Braciszkiem i Kolegami i popija alkohol!Dodam również,że tym bardziej zależało mi,by Młody się nie obudził, że Młody nie jadł od obiadu i liczyłam się z tym,że Jego pobudka wiązać się będzie z natychmiastowym powrotem do domu w celu karmienia.
Było mi cholernie przykro,że tak ciekawe zajęcie Starego nie pozwalało na to, by choć odrobinkę uwagi poświęcić Żonie...a jakakolwiek uwaga Jego skupiała się na tym,że On uważał,że Żona jest dzikusem...i od czasu do czasu wołał by zajęła pozycję obok Niego,choćby tylko po to by była....nieważne,że była Ona tam ona potrzebna jak piąte koło u wozu...gdyby nawet mogła pozwolić sobie na to by stać w miejscu...
Później Mały obudził się, postaliśmy chwilę wszyscy razem, kto mógł to pił piwko,kto nie, to nie...w pewnym momencie zostaliśmy sami-nasza Trójeczka...i nawet od razu poprawił mi się humor-pomyślałam-teraz spędzimy czas tylko w swoim gronie,Młody zajadał chrupki kukurydziane, dostał od rodziców pistolet do robienie baniek dmuchanych, którego co prawda nie dostał do rąk,ale był bardzo zainteresowany milionem unoszących się banieczek! Było miło..a przynajmniej prawie miło-bo nadal rozmowa nie kleiła się-w końcu o czym rozmawiać z Żoną...Ona to przecież nie to co koledzy czy Brat...cóż można mówić do Żony,napić też się nie napije..przebywać z Żoną można tylko w milczeniu...
No więc było prawie miło...do czasu...Stary zatęsknił za Bratem i już za niedługo wracaliśmy do reszty towarzyszy...znów jedyną bliską mi osobą był mój Puchatek...a ponieważ ni stąd, ni zowąd zrobiło się późno zaczęłam nalegać na powrót do domu-wciąż przecież pamiętałam,że Młody nie jadł dawno...ale Kochany Tatuś MUSIAŁ czekać na Braciszka-"wrócimy wszyscy razem"...koniec końców i tak wróciliśmy we 3kę...choć to chyba za mocno powiedziane-Tatuś (zapewne obrażony,że nalegałam na powrót i że z jakiegoś-nieznanego mi powodu-Brat z nami nie wracał w końcu) szedł 10 metrów za nami (twierdząc przy tym-"biegniesz,nie będę Cię gonił"...jak bardzo się myli-to nawet nie była próbka moich możliwości)...gdy zbliżaliśmy się do naszego bloku jakimś cudem wyprzedził nas...i wtedy szedł 10 metrów,ale z kolei przed nami...tego było już za dużo-powiedziałam Mu,że jest mi strasznie przykro i chwała Bogu,że miałam duże przeciwsłoneczne okulary...inaczej byłoby widać,że przez resztę drogi płakałam...pod samym blokiem na jakąś chwilę Stary zniknął...doszłam więc do auta i zaczęłam zapakowywać wózek do bagażnika i choć Stary na to nadszedł i zaproponował,że to zrobi, to ja odpowiedziałam,że poradzę sobie...nie nalegał więc...podobnie jak nie nalegał na to by wnosić Młodego-czego Mu (lekko podpitemu) zabroniłam!
W domu ja zaczęłam szykować kaszkę Puchatkowi, a Stary wziął psa i poszedł na spacer....który zajął Mu ok 1godziny (a zwykły spacer trwa zawsze 10-15 minut)....ja więc zajęłam się wszystkim sama,a Stary jak wrócił zrobił jajecznicę i choć nie chciałam nic od Niego,to jednak zjadłam, podobnie jak On..tyle,że On zaraz zasnął, a ja zajęłam się jeszcze Młodym...i teraz zamiast spać znów siedzę przy pisaniu....i znów dochodzę do wniosku-ja Jemu (Mężowi) nie jestem potrzebna, a i ja radzę sobie bez Niego...bycie ze sobą to jest wzajemne oszukiwanie się,udawanie,że wciąż jesteśmy małżeństwem...
A tymczasem dalej przygotowujemy się do wspólnego , rodzinnego wyjazdu...dziś nawet zamówiłam komplet walizek podróżnych dla nas...mimo,że już coraz bardziej obawiam się tego wyjazdu...obawiam się,czy on w ogóle dojdzie do skutku, a jeśli już dojdzie do skutku,to czy będzie miło,rodzinnie? Bo przecież tu na miejscu nie mamy zbyt wiele wspólnego z rodziną-czemuż by tam,nad morzem miało być inaczej? A może ukochany nowy Szwagier (którego dziś o dziwo brakowało) jednak będzie gdzieś w pobliżu nas, a tym samym nasze wczasy spędzimy jak dzisiejszy dzień?
A już tak zupełnie na marginesie dodam,że Stary dziś wydał sporo kasy (którą lekką ręką wydawał i tylko chyba cudem wyperswadowałam Mu kupno koszulki z napisem dla Małego, czy wybiłam Mu z głowy pójście na drogą karuzelę)...
Puchatku (zakładam,że nie zniechęciłeś się czytaniem i doszedłeś do końca tego postu)cieszę się,że Cię mam,kiedy mocno ściskasz mnie za szyję, śmiejesz się, czy bawisz z mamusią wszystko inne jest nieważne....a wszelkie łzy (a tak bardzo nie chcę byś je oglądał) natychmiast wysychają :)

wtorek, 14 czerwca 2011

Kochany Puchatku!

Jakiś czas temu (w pewnym stopniu zachęcona przez ciocię Masię :) ) postanowiłam,że kiedyś dam do poczytania mojego bloga swojemu ukochanemu Synusiowi...o ile technika nie pójdzie tak do przodu,że będzie to niemożliwe.
Tak więc Synusiu Mamusia będzie teraz pisała to wszystko dla Ciebie...żebyś wszystko rozumiał,gdyby w naszym życiu wydarzyło się coś co będzie dla Ciebie niezrozumiałe....mam nadzieję,że przeczytasz to dopiero gdy będziesz na tyle duży,żeby zrozumieć co Mamusia pisze,bo nie zawsze Mamusia pisze zrozumiale :)
A dziś piszę,bo zdenerwowała mnie Twoja Ciocia (Taty siostra).......Jezu jaka Ona nieodpowiedzialna a do tego bezczelna - pozwala sobie na wszystko,nie raczy nawet spytać Mamusię czy w ostateczności Tatusia czy może wziąć Twój wózek (Ty chwilowo byłeś u Tatusia na rękach)-zapytała tylko czy da się odpiąc barierkę z przodu (bezczelna!!) a ja Jej odpowiedziałam tak.. i tyle :)...chociaż gdyby nawet spytała to usłyszałaby (przynajmniej dziś) odpowiedź nie, bo chciała to niego wsadzić swojego ukochanego bratanka (niestety nie o Tobie teraz myślę a o Matim) a dodam,że to dziecko ma teraz 4 lata!! Jest za duży, za ciężki do niemowlęcego wózka!! ale wyobraźnia Waszej cioci jest dość ograniczona (a może wybujała właśnie?!). Ale to jeszcze nic!!
Bo Mamusia podstępnie podpowiedziała Tacie,żeby już Ciebie wsadził,więc ciocia musiała odpuścić;)
Wtedy ciocia (brrr aż szlag mnie trafia jak pomyślę,że to dla Ciebie tak bliska rodzina!) odpowiadając na zachciankę Matiego już planowała wziąć Ciebie w wózku,coby 4latek Cię prowadził....och jaka byłam zła...najpierw przystopowałam Jej zapędy, żeby poprawić Ciebie w tym wózku-a to spodenki podwinęły się, a to bluzeczka ściągnięta ...zaraz potem Ciotka zabrała Cię....no i za chwilę MUSIAŁAM zezwać Ją (z uwagi na to,że czytać Synuś będziesz to Ty, to nie napisze jak powinnam określić to co musiałam Jej powiedzieć), no bo Ciotka wyszła na ulicę (niezbyt ruchliwą,bo osiedlową,ale to zawsze ulica) i dała Cię (w wózku) Matiemu (podkreślać będę do znudzenia,że Mati ma 4 lata-nawet niespełna-bo brakuje Mu 4 m-cy) a sama oddaliła się -wróciła do reszty osób wychodzących z kościoła (bo nie wspomniałam,że działo się to wszystko pod kościołem, po mszy za Twoją Prababcię Helenę)...no tego to już było za wiele!! Przecież nie mogłam pozwolić na takie traktowanie Ciebie!! Przecież nie jesteś zabawką,którą można powierzyć pod opiekę innemu małemu dziecku!! Przecież mógłby jechać samochód, przecież mógł Mati wjechać w krawężnik czy jeszcze w inny sposób wywrócić wózek.....powiedziałam więc Ciotce parę słów,że jak mogła zostawić Ciebie z Matim!!A Ona na to,że przecież patrzy na Was-no szok co z tego!! Na wszelką konieczną reakcję mogłoby być za późno!!  I  już ja szłam obok Matiego, ja w przeciwieństwie do Tamtej mam wyobraźnię, wyobrażam więc sobie wszystko co nie daj Boże mogłoby się wydarzyć!! I asekurowałam!! Tatuś Twój też powiedział Jej co nieco!! Ale pewnie i tak najgorsza byłam ja-i trudno! Jeśli dbanie o własny skarb jest przesadą to widocznie jestem przewrażliwiona...choć nie sądzę!! Ciotka po prostu Matiemu (a kiedyś wytłumaczę Ci,że traktuje Ona Go jak swoje dziecko, a i On traktuje Ją jak drugą a może i nawet pierwszą Mamę!) dałaby wszystko!! I niech daje,ale niech to nie będziesz Ty ani nic z Tobą związanego...od teraz jeszcze bardziej będę Jej pilnowała i zwracała Jej uwagę choćby za każdym razem!!!

W drodze do domu (a szliśmy sami,bo Twoi dziadkowie i parę innych osób szli łąkową drogą, na której nam z Tobą w wózku byłoby nie wygodnie, a "ukochana Ciocia" z Matim i Jego rodzicami jechali autem) i  powiedziałam Tatusiowi,że nie podoba mi się Cioci zachowanie,bo pozwala sobie za dużo,rządzi się wszystkim jakby to było Jej a ja na to nie pozwolę,Ty to nie Mati....i kiedyś zrozumiesz jak bardzo nie chciałbyś być podobny do Niego!! Mamusia ma plan wychować Cię zupełnie w inny sposób...i będę walczyć  z każdym (absolutnie każdym!) kto stanie mi na przeszkodzie!

piątek, 10 czerwca 2011

Słodkie lenistwo

Młody śpi,a ja siedzę przed TV i oglądam co popadnie..normalnie,a więc tak jak jeszcze kilka dni temu,ten "wolny"czas wykorzystałabym na sprzątanie,gotowanie itd..tak byloby normalnie,ale nie jest,bo straciłam sens tego wszystkiego..oszukuję (nawet samą siebie),że opieka nad dzieckiem aż tak bardzo mnie pochłania i choć jest w tym chociaż małe ziarnko prawdy,to jednak bardziej jest to próba wytłumaczenia się..a tymczasem prawda jest taka,że nie mam ochoty "bawić się" w idealną żonę..w tej chwili mam wrażenie,że mieszkam z obcym człowiekiem,z człowiekiem,z którym łączy mnie tylko dziecko,ponadto zrodzone w wyniku wpadki i to przez ludzi,którzy nie kochają się a tkwią z sobą dla wątpliwego dobra dziecka,a nie zrodzone przez kochające się młode malzenstwo..Nie rozmawiamy ze sobą prawie wcale a jeśli już zdarza się,że zamienimy ze sobą choć słowo to jest to dość chłodna,rzeczowa rozmowa,rozmowa na "poważne" tematy byłaby warczeniem na siebie,albo nawet skończyłaby się kłótnią-a ponieważ ostatnio obiecałam sobie,że oszczędzę dziecku takich doznań to gdy robi się nerwowo kończę rozmowę,albo w ogóle jej nie podejmuję..Do czego to wszystko prowadzi?Kto zyskuje na takiej sytuacji?Czy ktokolwiek?I choć odpowiedź jest prosta to jednak chyba brak mi wystarczająco odwagi,siły by coś zmienić..pewnie w nieskończoność będę użalać się nad soba...oby nie,bo przecież jak ciągle słyszę-szczęśliwa mama to szczęśliwe dziecko!Dla Niego powinnam znaleźć w sobie siłę, by coś zmienić..bo przecież nie mam co liczyć na inicjatywę Męża-On albo nie widzi problemu(często powtarza-że nie ma czasu na "głupoty" więc nie zastanawia się),nawet jeśli ja wyraźnie Mu wskażę problem to On często go neguje, a jeśli zdarza się,że wyjątkowo zgadza się ze mną to zupełnie nic z tym nie robi-zwykle ja nagadam się,że aż w gardle zasycha a On powie,dwa czy trzy zdania-i jeśli wyjątkowo się zdarza tak, to jest to "przepraszam", choć rozwinąć myśli za co dokladnie przeprasza to już nie potrafi-przez co słowa te są dla mnie puste,czy też mówi "poprawię się,zmienię się"..tyle,że jeszcze nic,nigdy się nie zmieniło a nie rzadko bywa,że już za chwilę jest tak jak zawsze..beznadziejny przypadek...
Dziecię moje śpi już prawie 3 godziny,a ja czuwam przy Nim..ostatnio spędzam z Nim niespełna calutkie 24godziny na dobę,bo pomijając moje może wymyślone tłumaczenia faktem jest,że zrobił się z Niego Synuś Mamusi i nie chce opuścić mnie na krok..nad czym ja nie ubolewam,bo wtedy czuję,że mam po co żyć i wszelkie problemy znikają-liczy się tylko On,a uśmiech sam pojawia się na twarzy,gdy mocno ściska za szyję,czy radośnie się śmieje.Dla takich chwil warto żyć:-)

wtorek, 7 czerwca 2011

Pranie....

.....mózgu.

Jeśli cyklicznie powtarzające się w moim domu kłótnie mnie nie wykończą psychicznie to tytułowe pranie mózgu następujące dzień po kłótni na pewno to spowoduje...
A tak miło dzień minął...byliśmy (Ja z Puchatkiem) na spacerze w parku (coś często tu trafiam), oglądaliśmy i karmiliśmy kaczki, Puchatek wcinał deserek, chrupki..a potem gdy wreszcie (ku uciesze zmęczonej Mamusi) zasnął miałam czas dla siebie..internet w komórce to fajna rzecz.poczytałam trochę zrelaksowałam się...potem wróciliśmy do domu..jakie było moje zaskoczenie gdy po powrocie nie zastaliśmy Starego-w domu byliśmy przed 18 a On o 16 powinien kończyć pracę...byłam już pewna,że (zgodnie z tym co kiedyś sam mi powiedział) walczy z problemami za pomocą alkoholu...ku mojemu zaskoczeniu (kolejnemu w dniu dzisiejszym) wrócił ok 19:30 i to trzeźwy!! Tyle z miłych powodów do zdziwienia...
Stary (starym sposobem-a więc jakby nigdy nic) wrócił-obszedł kuchnię rozejrzał się za obiadem po czym przyszedł do mnie pytając co jemy? Trzeba mieć tupet,co? Odpowiedziałam,że zakładam,że skoro tak długo Go nie było to jadł już a ja sama zjadłam już obiad (po drodze ze spaceru kupiłam paczkę pierogów)...zaraz zadzwonił sobie po pizzę na którą potem wielokrotnie mnie namawiał....krew mi się gotowała w żyłach!! Przecież wczoraj kazał mi oszczędzać, przecież wczoraj kazał wszelkie "niepotrzebne" (przynajmniej w Jego rozumieniu) wydatki odkładać na czas gdy dostanie wypłatę...a tu nagle okazuje się,że na tak zbyteczny cel jak pizza kasa się znalazła?
Tak więc gdy któryś raz z kolei namawiał mnie,bym zjadła z Nim-powiedziałam "jesteś żałosny wczoraj robiłeś mi wymówki,że wzięłam pieniądze-swoją drogą na jedzenie dla nas (przyp. lodówka nasza świeci pustkami!!) i dla Puchatka a dziś masz pieniądze na pizzę? Jak jesteś głody to w zamrażarce masz pierogi więc wystarczyło spytać co ja jadłam i zrobiłbyś sobie je za chwilę"...kto inny (czyt. człowiek z klasą) umiałby się przyznać do błędu wyrazić jakąś skruchę czy coś...a co On zrobił-powiedział : "to nie tak ja nie zabroniłem Ci wziąć pieniędzy tylko powiedziałem,żebyś nie brała 50 tylko od razu 100 bo po co tak rozdrabniać pieniądze w kopercie".....no myślałam,że szlag mnie trafi!!! Ewidentne pranie mózgu!? Jakim trzeba być tchórzem, żeby w taki sposób się wykręcać?! Ahhhza długo nie dyskutowałam,bo nie chciałam,żeby znów skończyło się awanturą-obiecałam sobie,że będę się starała oszczędzić tego Puchatkowi..zresztą nie było sensu-powiedziałam,że jest tchórzem i że nie umie przyznać się do tego jak jest naprawdę....

A w ogóle to postanowiłam,że czas zasięgnąć porady adwokata...i tak zmierzamy ku rozwodowi-coraz częściej to widzę więc dobrze by było aby podjąć jakieś kroki, które pomogą mi w uzyskaniu jak najlepszego wyroku sądu dla siebie i Puchatka...Boże miej nas w swej opiece..będzie ciężko....a najpierw pomóż mi być na tyle silną by naprawdę te kroki podjąć...

Jaśminowo

Kolejny dzień minął i dostarczył kolejnych powodów do cichych dni..swoją drogą to już ten stan rzeczy (ciche dni) nie robią na mnie wrażenia..wręcz uważam to za normalność....
Stary jak wrócił z pracy uszykowaliśmy się i wybraliśmy do miasta....tzn taki był plan,bo przed samiutkim wyjściem pokłóciliśmy się....i byłam tak wkurwiona,że będąc piętro niżej powiedziałam "daj mi klucze,ja nigdzie nie jadę, jedź sam" jak powiedziałam tak zrobiłam, a On zszedł do auta zapakował Młodego zadzwonił do mnie-pewnie,żeby jeszcze raz spytać czy jadę ale jako,że nie odebrałam to pojechał sam..ja zostałam w domu i z nerwów ryczałam jak bóbr i tak z całego serca Go nienawidziłam..a pokłóciliśmy się o kasę-otóż Stary ostatnio nie za bardzo zarabiający miał do zapłaty ratę (jeszcze kawalerski kredyt) i nie miał wszystkich pieniędzy więc kazał mi wziąć z Puchatkowych pieniędzy - pieniążki jakie dostał na Chrzciny i wciąż służą jako pomoc w kryzysowych sytuacjach-tzn komu służą to służą, Stary bierze kiedy chce a jak ja spróbuję to są wyrzuty-a dodam,że żebym ja tą kasę ruszyła muszę mieć baaaaaaardzo ważny powód-jak brak pieniędzy na jedzenie dla nas czy Puchatka i tak dziś było,że Stary zlecił na co i ile mam wziąć a ja sama dołożyłam 50 zł na jedzenie,które planowałam kupić-tzn głównie dla Młodego i coś nie co dla nas i drugie 50zł, bo Stary w piątek zostawił mi w portfelu wszystkie pieniądze (tzn na ratę) a że MUSIAŁ na wspomnianego w jednym z poprzednich postów grilla kupić 6pack piwa i jeszcze na coś to wziął inne pieniążki Puchatka-które dostał od mojej mamy na ostatni dzień dziecka a za które właśnie dziś zaplanowałam kupić sandałki Młodemu...no więc jak Stary usłyszał,że wzięłam więcej niż On "kazał" to się zaczęło-a czy muszę dziś, czy nie poczekam do soboty, a czy muszę z tych pieniędzy .no krew mi się zagotowała! Pewnie-niech dziecko nie je obiadów,bo nie mam marchewki do zupki, niech nie pije bo nie mam soczków dla Niego i niech chodzi w za ciasnych sandałkach!! Tatuś roku ma takie pojęcie!! A że wciąż obstawał przy swoim i wciąż w podobnym tonie przebiegała rozmowa to myślałam,że zepchnę Go z tych schodów i aby nie mieć na sumieniu Go albo co gorsze Puchatka,którego Stary niósł wolałam wrócić do domu...dalej było jak wcześniej wspomniałam...wrócił po ok. pół godziny, zjedliśmy obiad (wahałam się czy nakładać Mu ale ostatecznie nakładając sobie nałożyłam i Jemu, z tym,że musiał iść sobie po to do kuchni-aż tak wspaniałomyślna nie byłam)..nie rozmawialiśmy ze sobą wcale....aż zadzwonił Jego Szwagier i zaraz po tym Stary przemówił "daj mi adres tej kwatery do której jedziemy na wczasy" jak zaraz się okazało Stary chce podać te namiary Szwagrowi,bo On pracujący ze Starym jak reszta zakładu urlop ma wtedy co i Stary i chcą jechać tam gdzie my i chcą szukać czegoś blisko nas.no myślałam,że wyjdę z siebie....dawno temu ustaliliśmy,że nie chcemy z nikim jechać, bo chcemy pobyć sami-w 3kę, to raz, dwa,że ja Jego kuzynki nie zniosę bo to ta, o której pisałam, że była najważniejszą i jedyną gwiazdą Ich wesela....a po 3cie jak ja od chyba kilku miesięcy wiercę Staremu dziurę w brzuchu,żebyśmy wracając do domu zajrzeli do Madzi to słyszałam zawsze,że On nie chce urlopu spędzać z nikim, a po 4 to po wczorajszym (i po wspomnianym weselu) wiem jakby to wyglądało Stary ze Szwagrem jak papużki nierozłączki świergotałyby a ze mną jak zwykle nie miałby o czym rozmawiać....a po 5 i najważniejsze, to wkurzyłam się,że za moimi plecami zaplanował coś-bo jestem pewna,że było tak,że to On zaproponował Szwagrowi żeby jechali tam gdzie my-przecież czy On kiedykolwiek liczył się z moim zdaniem,czy interesowało Go co ja powiem?Nie..a co On na te moje pięć argumentów powiedział? "Jesteś wariatką, chcesz zabronić Im jechać gdzie chcą,przecież nie jadą z nami?"  no normalnie myślałam,że zabiję Go-tak byłam w nerwach-powiedziałam,że skoro chcą szukać kwatery blisko nas,to jadą tam z myślą, że będziemy razem, na co przytaknął,że tak "no pewnie,że widywalibyśmy się z Nimi" no więc czy to nie wyglądałoby jakbyśmy jechali razem? 
Tak cieszyłam się na ten wyjazd....a dziś okazało się, że było to zbyt piękne by mogło być prawdziwe...żegnaj spokojny urlopie we 3kę, żegnaj szanso na zacieśnianie naszych więzi....
Awantura była straszna-jak zwykle nie słuchał moich argumentów, bo przecież nie mówiłby takich głupot gdyby docierało co ja mówię bo jak można jednym zdaniem zaprzeczać drugiemu..."nie jadą z nami,ale będziemy z Nimi się widywać" (dla mnie to jakby jechać razem i pewnie w praniu wyszłoby tak,że widywalibyśmy się co dzień), "nie jadą tam ze względu na nas,ale kwatery szukają koło nas"....Coraz bardziej prawdopodobne więc,że nici wyjdą z tego wyjazdu-mam ochotę odwołać kwaterę...ba ja nie wiem czy nadal będziemy razem..nie mam sił już do tego wszystkiego....i jeszcze kłótnia skończyła się tym,że rzucił moim laptopem o podłogę (bo nie chciałam podać Mu tych namiarów) więc zaraz potem ja rzuciłam Jego telefonem....a potem powiedziałam Mu tylko,że nie wytrzymam z Nim dłużej i że szkoda mi dziecka,że wciąż awantur musi słuchać....zaraz ubrałam się i wyszłam na spacer..ochłonąć...nie było mnie 2 godziny....szłam prosto przed siebie aż zawędrowałam do dość odległego parku...tam siedziałam, rozmyślałam, płakałam...
a wracając znalazłam krzewy jaśminu i zaczęłam rwać...i jak strasznie mnie to ucieszyło...szłam z szerokim uśmiechem na twarzy niosąc wielki bukiet tych ślicznych, pachnących białych kwiatuszków...wiedziałam,że Stary nie będzie w stanie mnie zdenerwować już dziś...jak wróciłam Młody już spał (Stary musiał sam Go wykąpać, nakarmić i uśpić) Stary niby oglądał TV niby spał.nie zamieniliśmy już słowa.....cichych dni ciąg dalszy....
bukietu jaśminu poprawi mi humor co na niego spojrzę....i oczywiście moje Słoneczko.jak zwykle będzie ściskał za szyję a ja jak zwykle będę się tym rozczulała....jak dobrze,że Go mam...On trzyma mnie w jako takiej równowadze....dla Niego muszę się trzymać....dla Niego muszę być silna....i odpędzać myśli,że może mój Tata wybrał dobre wyjście z problemów....

poniedziałek, 6 czerwca 2011

Miły, rodzinny weekend...

A świstak siedzi i tak zawija je w te sreberka ;)
Tak naprawdę było zupełnie inaczej...choć poniekąd to prawda,choć nie za sprawą Starego....ale od początku.
Weekend spędziliśmy na "wsi" - tzn ja i Puchatek i weekend u babci był miły, bo Młody wybawił się, pobył sporo na powietrzu. Stary jechał służbowo do Nałęczowa, więc nas zawiózł (po drodze) do mojej Mamy a sam do nas dojechał wczoraj przed wieczorem......w domu był w nocy z piątku na sobotę ale w sobotę wiózł swoich rodziców na ślub prawie 100km w jedną stronę,więc jakoś zleciało...a że miał ochotę na grilla (dobrze,że ma czasem interes jakiś to i namawia na pozostanie u Teściowej) to zostaliśmy do dziś, a na obiad umówieni byliśmy (od Dnia dziecka) do Teściów...u mojej Mamy przed wyjazdem musieliśmy się posprzeczać i przy okazji z Mamą się posprzeczałam,bo Ona chcąc łagodzić sytuację tylko niepotrzebnie stanęła (poniekąd) po Jego stronie-a przynajmniej nie po mojej...a jak zwykle zaczęło się tak samo...Stary nie wie (?! a przynajmniej takie sprawie wrażenie),że żeby jechać gdzieś (czy wrócić do domu) to trzeba spakować swoje rzeczy...więc tradycyjnie już rzuca hasło "będziemy się zaraz zbierać" ale nic nie robi w tym kierunku,by ten wyjazd był rzeczywiście możliwy....no więc musiałam powiedzieć, że skoro Mu się spieszy i chce przyspieszyć to mógłby zainteresować się co jest do zrobienia przed wyjazdem (a On wrażliwy niesamowicie na swoim punkcie uznał,że drę się - o durny, przecież wie,że to nie była nawet próbka moich możliwości)...moja mama musiała biednego Zięcia wziąć w obronę (bo ja tak brzydko się zwracam do Niego-tzn tak nerwowo)- ma szczęście,że nie przy Nim-a raczej ja mam szczęście bo nic tak nie "pomaga" jak usłyszeć,że ktoś staje za nami-już wtedy w ogóle miałby argument,że jestem najgorsza dla Niego...a ja po prostu mam dość tego,że za każdym razem jest taka sama sytuacja...pewnie robię duży błąd-ale jak porównam tego Zięcia mojej mamy z drugim (z dłuższym stażem) to te sprawy wyglądają inaczej-tzn pakowanie-mój Szwagier nawet bardziej niż siostra zajmuje się pakowaniem (przyjeżdżając do naszej mamy) zawsze to głownie On pakował czy to swoje rzeczy (mój Mąż nawet o majtkach dla siebie nie pomyśli sam!!) czy dzieci rzeczy (mój nawet nie wie co potrzeba dla Małego).Mało tego gdy Oni (moja siostra z rodziną) mają wyjeżdżać do domu to kilka godzin wcześniej pakują wszystko (by było na spokojnie) a potem Szwagier wynosi wszystko (przez nikogo nie prowokowany) do auta-tym sposobem plan wyjazdu może być zrealizowany w zamierzonym czasie...mojemu często spieszy się ale nie kiwnie palcem by przyspieszyć czy przydać się na coś...więc miałam prawo się zirytować, że ZNÓW ten sam schemat a szczególnie,że wiem,że jak będzie zbliżać się pora (którą sam zaplanował na wyjazd) to będzie oczekiwał,że już natychmiast wyjedziemy-a jak zwykle przeciągnie się-skoro dopiero wtedy jesteśmy w trakcie pakowania się - w sekundę się tego nie zrobi....a On gdy nikt nie będzie słyszał wytknie mi że nie spieszy mi się, że znów wyjedziemy później niż mieliśmy aż w końcu dojdzie do tego samego,że nie spieszę się,bo do Jego rodziców jechać mamy....no więc wystarczyłoby żeby zainteresował się co jest do zrobienia i zajął się czymś i wtedy oczekiwał,że w zamierzonym czasie wyjedziemy....ale nie jak zwykle musiało być tak samo..musiało być też tak (też tak jak zwykle),że z jednej strony spieszy się a z drugiej zanosi rzeczy do auta po jednej (gdzie mógłby wziąć co najmniej 2 naraz szczególnie,że torba z ciuchami-nie za duża to nie tak dużo by nie móc wziąć paczki chrupek kukurydzianych jednocześnie) i jeszcze na dodatek "spiesząc się" ma czas,żeby siąść sobie w aucie i grzebać przy przenośnym radyjku, czy siąść na huśtawce ....a potem znów powie,że JAK ZWYKLE PRZECIĄGAM!! Ahhh brak mi słów....
Koniec końców wyjście do teściów przesunęło się, bo Młody zasnął w drodze do domu w aucie i jak przełożyłam Go do wózka pod blokiem to spał w nim prawie 2 godziny....ale nie było z tego powodu problemu, bo w międzyczasie Stary z Bratem zaplanowali wyjazd nad wodę, więc w końcu u Teściów (którzy z racji pięknej pogody jechali do Babci-swoją drogą to ciekawe kiedy to zaplanowali,wiedząc,że jedziemy po obiedzie nad tę wodę czy wcześniej-nie przejmując się,że będą mieć takich gości jak my) zjedliśmy tylko obiad i pojechaliśmy odpoczywać....odpoczęliśmy jak nie wiem....i tam posprzeczaliśmy się...jak zwykle gdy sami zostawaliśmy rozmowa nie kleiła się nam-brak tematów do rozmów...a jak zaczęłam temat zbliżających się naszych wakacji nad morzem i poruszyłam temat przedłużenia wyjazdu o dzień czy dwa i odwiedzenia znajomych (do czego usilnie i wciąż bezskutecznie usiłuję namówić Go) to usłyszałam,że ja to wszędzie muszę się sprzeczać..swoją drogą to też miłe,że ja muszę tak usilnie Go namawiać do czegoś na czym aż tak bardzo mi zależy-przecież mógłby zrobić coś dla mnie,nawet jeśli (w sumie bez wyraźnych powodów) nie ma na to ochoty-dla kochanej osoby czasem robi się coś wbrew sobie,co?..ale wracając do opisu dnia - za chwilę mieliśmy "wypadek" z kupą Młodego i przy tym już naprawdę posprzeczaliśmy się, bo w dość polowych warunkach przyszło mi Go przewijać a Stary gapił się po ludziach zamiast bardziej przydać się więc po wszystkim nie miałam już ochoty rozmawiać wcale...potem Mąż i reszta chcieli się przejść wokół zbiornika ale ja nie miałam ochoty (siły?!) więc zaproponowałam niech idą ja posiedzę ale mój troskliwy, kochający Mąż nie chciał mnie zostawić samej (grunt to pozory-je należy zachować-bo przecież normalnie nie ma problemu w zostawianiu mnie np w domu gdy na cale godziny znika..)ale ostatecznie poszli a ja obserwowałam z daleka jak idą, rozmawiają i mile spędzając czas nie spieszą się z powrotem (aż łzy mi poleciały z oczu....gdybym to ja zamiast Brata była szlibyśmy w milczeniu....nie miałby mi nic do powiedzenia-na marginesie to ostatnio tak było z poinformowaniem mnie o fakcie,że zawozi rodziców na ślub-dowiedziałam się w czwartek przypadkiem-gdy mówił mojej mamie o tym a wiedział od soboty)..dodam jeszcze,że międzyczasie gdy Brat stał w kolejce po coś do jedzenia dla swojego syna Stary dorzucił Mu własne zamówienie-piwo dla siebie....mnie nawet nie spytał czy bym coś chciała...a tak na marginesie dodam,że gdy ostatnio na rachunki nie starczyło mi pieniędzy bo musiałam coś kupić-swoją drogą to głównie było to jedzenie dla Puchatka czy wspólnie zakupione również dla Niego rolety do auta to usłyszałam, że "w pierwszej kolejności są teraz rachunki" i wszystko inne powinnam odpuścić a tu proszę dziś On bez przeszkód kupował sobie te 2 piwa, wczoraj szastał kasą kupując na grila 6pack piwa-dla siebie-a jakże i teraz jakoś wciąż nie zapłacony jeden rachunek był nieistotny?!....w drodze (dość długiej) do auta szłam w milczeniu i z obrzydzeniem patrzyłam na faceta któremu ślubowałam miłość, wierność i uczciwość małżeńską...ślubowałam też, że Go nie opuszczę aż do śmierci i choć chyba nie przywiązuję wielkiej wagi do tych słów (jestem wierząca i praktykująca ale rozsądek każe mi myśleć,że akurat nie świadomość tego co przysięgało się powinno nas przy sobie trzymać) to jednak jak widać na załączonym obrazku (w postach na tym blogu), że by odejść brakuje mi odwagi....W drodze do domu Brat mówiąc cokolwiek zerkał w lusterko wciąż na mnie (siedzącą z dziećmi z tyłu) tak, że widać było, że mówił do nas a nie tylko do Starego - Stary sprawiał wrażenie,że moja obecność była dla Niego raczej mało istotna....
"Miły niedzielny dzień" skończył się w milczeniu, dalsza droga do domu, w domu kąpanie dziecka itd....i niezależnie od późnej pory musiałam dać upust swoim emocjom, myślom i przelać na posta to wszystko....inaczej pękłabym dusząc wszystko w sobie...

czwartek, 2 czerwca 2011

Postępowo , nie-postępowo

Ze Starym nic nowego (nie mylić z sielanką), po prostu wraca z pracy zajmuje się Małym i od kilku dni usypia Go wtedy i siebie też...ja wtedy mam czas dla siebie (czyt. na obiad, zmywanie itd), potem zjadamy obiad, za niedługo Młody wstaje pobawimy się trochę i zaraz robi się wieczór, więc nawet nie ma kiedy pokłócić się :p
I w sumie chyba nie pisałabym w ogóle (po co marnować czas obserwujących bloga :) ) ale natchnął mnie jeden blog (z dedykację dla Ciebie Elu ten wpis :) )co do postępów (czy braku postępów) u naszych Maluchów-moje Słońce chyba jest najlepszym dowodem na to drugie a z kolei ja jestem przykładem Mamuśki nie wpieniającej się na to :) Mój Młody nie gada-umie powiedzieć mama, baba, papa (ale nie nazwałabym tego świadomym gadaniem), od paru dni nauczył się mówić coś jak lala,ale chyba jakoś źle składa język, bo dość dziwnie to brzmi ni to L ni to J (i tu z kolei zwrócić pragnę uwagę innej obserwatorki-Stara,chyba po znajomości -nie będę przypominać ile lat się znamy :p - udzielisz mi kiedyś konsultacji logopedycznej gdy taka konieczność zajdzie)...tyle potrafi..aaa no i chodzi już (choć nie jest to jeszcze bardzo pewne i nie w każdym otoczeniu chce pokazywać swoje zdolności w tym kierunku)..sikać sika na nocnik ale powtarzając po P.Zawitkowskim, w jednym z odcinków DDTVN mówił,że dziecko roczne nie umie kontrolować zwieraczy,więc jeśli dziecko sika na nocnik to jest to bardziej sukces matki niż dziecka-i zgodzę się tym,bo mój zrobi siku na nocnik jeśli posadzę Go w odpowiedniej porze a więc zaraz po wstaniu po nocy czy drzemce i to jeśli wstanie w humorze (inaczej chyba nocnik parzy-zresztą wtedy wszystko jest be,nie tylko nocnik) a skoro przeszłam do tematu nocnika,to pochwalę się (a co mi tam, skoro Młody nie ma póki co za dużo sukcesów na swoim koncie),że wczoraj Młody zrobił kupę do nocnika:) I jak pokazałam Mu Jego dzieło to od razu chciał je zbadać ;) I już spieszę tłumaczyć-siku "po nocne" zdążył chyba zrobić w pieluchę a akurat zachciało Mu się coś grubszego:) Trafiłam w moment i tyle...
Czy rozumie co ja do Niego mówię to nie wiem, bo nie widać po reakcji (albo ignoruje Matkę-chyba po Ojcu odziedziczył nie tylko wygląd!!) na jedno reaguje zawsze radością  "chcesz cyca?" :D (to więc na 100% rozumie :D )

Koniec końców na prawdziwe sukcesy czekam cierpliwie i nie załamuję się,mimo że WCIĄŻ słyszę o postępach innych dzieci...a mój daleko w tyle:) Cieszę się, że jest zdrowy i jak głupia cieszę się gdy widzę jak sobie na co dzień radzi-jak ostrożne się ze wszystkim obchodzi, jak umie złapać równowagę gdy ją traci, jak umie radzić sobie z szufladą czy drzwiami gdy je sam sobie zamyka z ręką w środku i jak radzi sobie żeby do tego nie doszło..wtedy uważam,że jest najmądrzejszym dzieckiem świata...i tej wersji będę się trzymała:)