poniedziałek, 6 czerwca 2011

Miły, rodzinny weekend...

A świstak siedzi i tak zawija je w te sreberka ;)
Tak naprawdę było zupełnie inaczej...choć poniekąd to prawda,choć nie za sprawą Starego....ale od początku.
Weekend spędziliśmy na "wsi" - tzn ja i Puchatek i weekend u babci był miły, bo Młody wybawił się, pobył sporo na powietrzu. Stary jechał służbowo do Nałęczowa, więc nas zawiózł (po drodze) do mojej Mamy a sam do nas dojechał wczoraj przed wieczorem......w domu był w nocy z piątku na sobotę ale w sobotę wiózł swoich rodziców na ślub prawie 100km w jedną stronę,więc jakoś zleciało...a że miał ochotę na grilla (dobrze,że ma czasem interes jakiś to i namawia na pozostanie u Teściowej) to zostaliśmy do dziś, a na obiad umówieni byliśmy (od Dnia dziecka) do Teściów...u mojej Mamy przed wyjazdem musieliśmy się posprzeczać i przy okazji z Mamą się posprzeczałam,bo Ona chcąc łagodzić sytuację tylko niepotrzebnie stanęła (poniekąd) po Jego stronie-a przynajmniej nie po mojej...a jak zwykle zaczęło się tak samo...Stary nie wie (?! a przynajmniej takie sprawie wrażenie),że żeby jechać gdzieś (czy wrócić do domu) to trzeba spakować swoje rzeczy...więc tradycyjnie już rzuca hasło "będziemy się zaraz zbierać" ale nic nie robi w tym kierunku,by ten wyjazd był rzeczywiście możliwy....no więc musiałam powiedzieć, że skoro Mu się spieszy i chce przyspieszyć to mógłby zainteresować się co jest do zrobienia przed wyjazdem (a On wrażliwy niesamowicie na swoim punkcie uznał,że drę się - o durny, przecież wie,że to nie była nawet próbka moich możliwości)...moja mama musiała biednego Zięcia wziąć w obronę (bo ja tak brzydko się zwracam do Niego-tzn tak nerwowo)- ma szczęście,że nie przy Nim-a raczej ja mam szczęście bo nic tak nie "pomaga" jak usłyszeć,że ktoś staje za nami-już wtedy w ogóle miałby argument,że jestem najgorsza dla Niego...a ja po prostu mam dość tego,że za każdym razem jest taka sama sytuacja...pewnie robię duży błąd-ale jak porównam tego Zięcia mojej mamy z drugim (z dłuższym stażem) to te sprawy wyglądają inaczej-tzn pakowanie-mój Szwagier nawet bardziej niż siostra zajmuje się pakowaniem (przyjeżdżając do naszej mamy) zawsze to głownie On pakował czy to swoje rzeczy (mój Mąż nawet o majtkach dla siebie nie pomyśli sam!!) czy dzieci rzeczy (mój nawet nie wie co potrzeba dla Małego).Mało tego gdy Oni (moja siostra z rodziną) mają wyjeżdżać do domu to kilka godzin wcześniej pakują wszystko (by było na spokojnie) a potem Szwagier wynosi wszystko (przez nikogo nie prowokowany) do auta-tym sposobem plan wyjazdu może być zrealizowany w zamierzonym czasie...mojemu często spieszy się ale nie kiwnie palcem by przyspieszyć czy przydać się na coś...więc miałam prawo się zirytować, że ZNÓW ten sam schemat a szczególnie,że wiem,że jak będzie zbliżać się pora (którą sam zaplanował na wyjazd) to będzie oczekiwał,że już natychmiast wyjedziemy-a jak zwykle przeciągnie się-skoro dopiero wtedy jesteśmy w trakcie pakowania się - w sekundę się tego nie zrobi....a On gdy nikt nie będzie słyszał wytknie mi że nie spieszy mi się, że znów wyjedziemy później niż mieliśmy aż w końcu dojdzie do tego samego,że nie spieszę się,bo do Jego rodziców jechać mamy....no więc wystarczyłoby żeby zainteresował się co jest do zrobienia i zajął się czymś i wtedy oczekiwał,że w zamierzonym czasie wyjedziemy....ale nie jak zwykle musiało być tak samo..musiało być też tak (też tak jak zwykle),że z jednej strony spieszy się a z drugiej zanosi rzeczy do auta po jednej (gdzie mógłby wziąć co najmniej 2 naraz szczególnie,że torba z ciuchami-nie za duża to nie tak dużo by nie móc wziąć paczki chrupek kukurydzianych jednocześnie) i jeszcze na dodatek "spiesząc się" ma czas,żeby siąść sobie w aucie i grzebać przy przenośnym radyjku, czy siąść na huśtawce ....a potem znów powie,że JAK ZWYKLE PRZECIĄGAM!! Ahhh brak mi słów....
Koniec końców wyjście do teściów przesunęło się, bo Młody zasnął w drodze do domu w aucie i jak przełożyłam Go do wózka pod blokiem to spał w nim prawie 2 godziny....ale nie było z tego powodu problemu, bo w międzyczasie Stary z Bratem zaplanowali wyjazd nad wodę, więc w końcu u Teściów (którzy z racji pięknej pogody jechali do Babci-swoją drogą to ciekawe kiedy to zaplanowali,wiedząc,że jedziemy po obiedzie nad tę wodę czy wcześniej-nie przejmując się,że będą mieć takich gości jak my) zjedliśmy tylko obiad i pojechaliśmy odpoczywać....odpoczęliśmy jak nie wiem....i tam posprzeczaliśmy się...jak zwykle gdy sami zostawaliśmy rozmowa nie kleiła się nam-brak tematów do rozmów...a jak zaczęłam temat zbliżających się naszych wakacji nad morzem i poruszyłam temat przedłużenia wyjazdu o dzień czy dwa i odwiedzenia znajomych (do czego usilnie i wciąż bezskutecznie usiłuję namówić Go) to usłyszałam,że ja to wszędzie muszę się sprzeczać..swoją drogą to też miłe,że ja muszę tak usilnie Go namawiać do czegoś na czym aż tak bardzo mi zależy-przecież mógłby zrobić coś dla mnie,nawet jeśli (w sumie bez wyraźnych powodów) nie ma na to ochoty-dla kochanej osoby czasem robi się coś wbrew sobie,co?..ale wracając do opisu dnia - za chwilę mieliśmy "wypadek" z kupą Młodego i przy tym już naprawdę posprzeczaliśmy się, bo w dość polowych warunkach przyszło mi Go przewijać a Stary gapił się po ludziach zamiast bardziej przydać się więc po wszystkim nie miałam już ochoty rozmawiać wcale...potem Mąż i reszta chcieli się przejść wokół zbiornika ale ja nie miałam ochoty (siły?!) więc zaproponowałam niech idą ja posiedzę ale mój troskliwy, kochający Mąż nie chciał mnie zostawić samej (grunt to pozory-je należy zachować-bo przecież normalnie nie ma problemu w zostawianiu mnie np w domu gdy na cale godziny znika..)ale ostatecznie poszli a ja obserwowałam z daleka jak idą, rozmawiają i mile spędzając czas nie spieszą się z powrotem (aż łzy mi poleciały z oczu....gdybym to ja zamiast Brata była szlibyśmy w milczeniu....nie miałby mi nic do powiedzenia-na marginesie to ostatnio tak było z poinformowaniem mnie o fakcie,że zawozi rodziców na ślub-dowiedziałam się w czwartek przypadkiem-gdy mówił mojej mamie o tym a wiedział od soboty)..dodam jeszcze,że międzyczasie gdy Brat stał w kolejce po coś do jedzenia dla swojego syna Stary dorzucił Mu własne zamówienie-piwo dla siebie....mnie nawet nie spytał czy bym coś chciała...a tak na marginesie dodam,że gdy ostatnio na rachunki nie starczyło mi pieniędzy bo musiałam coś kupić-swoją drogą to głównie było to jedzenie dla Puchatka czy wspólnie zakupione również dla Niego rolety do auta to usłyszałam, że "w pierwszej kolejności są teraz rachunki" i wszystko inne powinnam odpuścić a tu proszę dziś On bez przeszkód kupował sobie te 2 piwa, wczoraj szastał kasą kupując na grila 6pack piwa-dla siebie-a jakże i teraz jakoś wciąż nie zapłacony jeden rachunek był nieistotny?!....w drodze (dość długiej) do auta szłam w milczeniu i z obrzydzeniem patrzyłam na faceta któremu ślubowałam miłość, wierność i uczciwość małżeńską...ślubowałam też, że Go nie opuszczę aż do śmierci i choć chyba nie przywiązuję wielkiej wagi do tych słów (jestem wierząca i praktykująca ale rozsądek każe mi myśleć,że akurat nie świadomość tego co przysięgało się powinno nas przy sobie trzymać) to jednak jak widać na załączonym obrazku (w postach na tym blogu), że by odejść brakuje mi odwagi....W drodze do domu Brat mówiąc cokolwiek zerkał w lusterko wciąż na mnie (siedzącą z dziećmi z tyłu) tak, że widać było, że mówił do nas a nie tylko do Starego - Stary sprawiał wrażenie,że moja obecność była dla Niego raczej mało istotna....
"Miły niedzielny dzień" skończył się w milczeniu, dalsza droga do domu, w domu kąpanie dziecka itd....i niezależnie od późnej pory musiałam dać upust swoim emocjom, myślom i przelać na posta to wszystko....inaczej pękłabym dusząc wszystko w sobie...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz