piątek, 24 grudnia 2010

WESOŁYCH ŚWIĄT!!

Zdrowych,wesołych,pogodnych świąt spędzonych w miłej,rodzinnej atmosferze, z 12 pysznymi potrawami, z najpiękniejszymi, trafionymi prezentami, z najlepszymi życzeniami, które się spełniają i wszystkiego naj naj najlepszego!

Dla mnie te święta będą wyjątkowe...i nic nie jest w stanie popsuć tego..mam swojego malutkiego aniołka-swojego własnego :) A i z Mężem chwilowo wydaje się,że jest OK...będzie dobrze-MUSI BYĆ:)

WESOŁYCH ŚWIĄT

czwartek, 16 grudnia 2010

Sztuka z podziałem na role

Gdzie:
Mama to M a Tata to T


T:  "ile wczoraj wydałaś na leki i czemu tak dużo",
M: "100 i to wcale dużo,raczej normalnie,tyle zawsze wydaje"
T: "co kupiłaś"

i tu następuje wyliczanie

T: "a na co to?"
M: "mam Ci wszystko objaśnić,co na co?"
T: "Tak"
M: "witaminy, spray do czyszczenia noska,kropelki na katar,moje witaminy i Twoje witaminy"
T: "moje to akurat najtańsze,bo tylko 7zeta"

Mamusia zaczyna się irytować tym przesłuchaniem (w którym Mamusia mówiąc,że utrzymywanie rodziny to psi obowiązek Taty dowiaduje się,że to nie jest Jego obowiązek i On nie ma żadnych obowiązków) i by nie dać się sprowokować wychodzi z pokoju, zostawiając Potomka w rękach Ojca...


Później tego samego wieczora (na marginesie - dzisiejszego) następuje wspólna kolacja - upływająca pod znakiem milczenia..
Tata,który jak zwykle pierwszy wchłonął pokarm wychodzi do łazienki a potem do "swojego" pokoju, gdzie od wczoraj sypia (jest przeziębiony,więc ograniczamy Jego styczność z Synem...choć Mama znaczniej ograniczyłaby!).

Gdy i Mamusia kończy jeść (końcówkę w samotności) idzie do sypialni Taty na rozmowę..

M: "o co Ci chodzi?"
T: "mnie?to Tobie o coś chodzi,ja chciałem rozmawiać a Ty jakieś fochy masz"
M: "to przesłuchanie nazywasz rozmową?"
T: "nie było to przesłuchanie,chciałem porozmawiać"
M: "żałuj,że nie słyszałeś swojego tonu,jakbyś wypominał mi,że musiałeś dać na coś pieniądze,albo,że wydałam za dużo,ale wyobraź sobie,że tyle to kosztuje,tylko nie wiesz,bo zawsze ja to kupuję"


Następuje krótka chwila milczenia

M: "słuchaj,to,że mnie nie kochasz to wiem już doskonale i jeśli nie chcesz, nie musisz,ale szanować mnie mógłbyś!"
T: "szanuję Cię,a czemu tak sądzisz?"
M: "na każdym kroku dajesz mi to odczuć, choćby sposób w jaki się zwracasz do mnie,ton jakim mówisz"


W tej chwili słychać Potomka z drugiego pokoju...gdy po chwili Mamusia wraca,wchodzi do Taty do pokoju i pyta:

M: "porozmawiamy?"

Tata patrzy na zegarek i mówi:

T: "teraz nie dam rady,jest 22,rano o 4 wstaje"

(na marginesie to jest 21:30)
Dla Mamusi jest to już za wiele,wychodzi czując się poniżona (musząc prosić się ZNÓW o rozmowę). Po pewnym czasie wchodzi jeszcze raz do Taty-musi Mu parę rzeczy na koniec powiedzieć.

M: "sprawiasz,że czuję się jakbym była nikim,jakbym musiała się prosić się rozmowę,a Ty masz to gdzieś. Jak możesz powiedzieć nie dam rady? A co mam może podanie do Ciebie napisać,czy zechcesz ze mną rozmawiać? Źle się dzieje w naszym małżeństwie i jeśli chcemy je ratować to musimy coś zrobić"
T: "ale co jest nie tak?"
M: "Ty nawet nie widzisz problemu,więc jak ma się coś zmienić?Masz gdzieś rozmowę ze mną"
T: "chciałem z Tobą rozmawiać to Ty nie chciałaś,a teraz jest za późno"
M: "nie raz szedłeś później spać, ostatnio dłużej balowałeś z bratem,a teraz szkoda Ci pół godziny na rozmowę ze mną?"
T: "zeszłoby dłużej,jutro porozmawiamy,przemyśl sobie"
Jakby Mamusia mało myślała dotąd....


Ciąg dalszy w następnym odcinku...

A uprzedzając fakty - jutro będzie pewnie inny powód by nie rozmawiać-np Tata będzie zmęczony, albo w TV coś będzie,albo Tata będzie miał ważne wyjście...a jeśli do rozmowy dojdzie to okaże się,że Mamusia wymyśla sobie problemy...to ciekawe jak różne można mieć spojrzenie na tę samą sytuację
1. Zadanie parę pytań o to co Mama robiła z dzieckiem przez cały dzień - dla Taty to rozmowa
2. Pozmywanie swojego talerza po kolacji i bodajże jednego garnka pierwszy raz chyba od kilku dobrych tygodni (a może i miesięcy) - to pomaganie ("pomagam Ci ile mogę")
3. Grubiański ton i chamskie odzywki - normalny (i odpowiedni) sposób zwracania się do żony.

niedziela, 12 grudnia 2010

Obojętność=agonia związku

Kompletny brak weny u mnie ostatnio ...bo cóż pisać...że Słońce moje zrobiło się mega absorbujące,że czasu na siku nawet nie mam? A może znów narzekać na Męża? Chociaż z tym drugim (Mężem) to jakiś postęp nastąpił...a mianowicie z dnia na dzień bardziej mam Go dość...nie dość,że nie pomaga mi (i zdziwiony,że ja oczekuję pomocy "przecież sobie radzisz"-ostatnio usłyszałam) to nie docenia tego co robię,a ja jak głupia czekając na Niego w domu robię wszystko-włącznie z gotowym obiadem dla Szanownego ! No i ostatnio doszedł inny problem-ma On problem z moją Mamą-niby nie mówi otwarcie o tym (to typ tchórza!)ale widzę,że boli Go,że moja mama mieszkając kilkanaście km od nas widuje wnuka częściej niż Szanowna Teściowa mieszkająca dwa bloki dalej!A po czym doszłam do takiego wniosku,że ma problem do mojej Mamy? Otóż nie spodobało Mu się ostatnio,a dowiedziałam się tego w ostatniej mega kłótni,że gdy moja mama była u nas któregoś dnia to ja z Nią wykąpałam Małego i zainhalowałam Go z Jej pomocą-a powinnam czekać na Niego,bo On tyle ma styczności z dzieckiem,co przy kapaniu itp-i na nic moje tłumaczenie,że czasem nie mogę czekać na Niego,bo jeśli Synuś jest śpiący to muszę przyspieszyć porę kąpania itd. Więc ostatnio wykrzyczałam Mu,że jest niewdzięcznikiem,bo tyle co moja mama nam pomogła..ile razy sypnęła groszem gdy było baaaaaaaaardzo ciężko, dołożyła nam do auta ot tak,tak że zaraz po sprzedaży starego kupić mogliśmy następne , i jeszcze wiele wiele wiele razy pomagała...a On co? "Jemu nikt nie pomaga,Twoja Mama pomaga Tobie"...Kur.. nóż się w kieszeni otwiera.I jeszcze wygarnęłam Mu,że wiem o co ma problem do mojej Mamy i że nie moja wina,że Jego Matka narobiła długów i musi zapier.. jak mały samochodzik od rana do nocy! I przez to nie ma czasu widywać wnuka..a swoją drogą to Szanowna Teściowa na Chrzcinach mojego Dziecka pożaliła się mojej siostrze,że do nas nie przychodzi,bo UWAGA ja Jej nie pozwalam nosić Małego! Hahaha...i choć to prawda,że nie pozwalam (bo po co uczyć tak,skoro potem ja będąc z Nim sama nie będę mogła non stop tego robić-chyba,że wszystko inne rzucę,całe sprzątanie,gotowanie itd..)to jednak nie ma to jak zwalić winę na Kogoś...ciekawe,czy gdyby mogła nosić Małego bywałaby częściej?Rzuciłaby zarobkowanie?No ale wracając do Jego czasu dla dziecka-jak wygarnął mi,że przez moją Mamę On nie miał możliwości zająć się dzieckiem to ja wygarnęłam,że jakoś ostatnio wolał pić z Bratem niż być w domu ze mną i z dzieckiem...a co On na to? A co masz za problem do mojego brata? Kur... na nic tłumaczenie,że nie czepiam się brata tylko stwierdzam fakt-piłeś z bratem! A On mówi,że przecież mógłby pić z kolegą czy moim bratem na co ja odrzekłam : to wtedy powiedziałabym "wolałeś pić z kolegą " (czy moim bratem!)..co i tak nie dotarło-ważyłam się czepić (Jego zdaniem)m Jego brata!
Kolejny (nowy=stary) problem-Mąż i Jego upór...ja mówię coś (jakąś zasadę wprowadzam dotyczącą Młodego) a On ją neguje...jak np dziś-Ja:nie włączaj Mu tej zabawki,bo jest za głośna i uszkodzi sobie słuch (przypadkiem chińszczyznę dostał od Szanownego Brata Męża i powinnam pewnie ukłony słać do tej zabawki a nie wymyślać jej wady) , albo mówię "jesteś przeziębiony,nie całuj Małego i najlepiej ogranicz zbliżanie się do Niego"......ale czy On to rozumie...nie,bo przecież ja na pewno mam jakiś ukryty podtekst-a przecież On chce i będzie robił co chce...dla mnie jest On zwykłym egoistą-Jego widzimisię jest ważniejsze niż dobro tak kochanego przez Niego Synka..

A już zapowiadało się ,że będzie prawdziwy postęp..po Jego zeszłotygodniowym wyskoku ja w piątek uśpiłam Słoneczko i poszłam do sklepu (po19) ...potem zahaczyłam (że niby nie planując wcześniej) do koleżanki i do domu wróciłam po północy i najpierw usłyszałam "gdzie kur.a łazisz" na co nie pamiętam co odpowiedziałam,bo nie chciałam dać się sprowokować,więc dzień skończył się nie odzywając się...a na drugi dzień zaczęliśmy rozmawiać..i jak zwykle od słowa do słowa i awantura gotowa...On powiedział mi parę nowości-wspomnianych wyżej czym zagotował mi krew tak,że wykrzyczałam Mu (poza tymi wcześniej wspomnianymi rzeczami),że nienawidzę Go i że mdli mnie na Jego widok! I choć nie myślę tak (choć czy aby na pewno?!) to UWAGA stał się cud...bo zwykle gdy mam napad szału (bo niestety tak to chyba należy nazwać) to On czuje się pokrzywdzony i wyzywając mnie od nienormalnej itp kończy się...a tu było inaczej bo UWAGA przeprosił mnie,że przez Niego płakałam...baaaaaa ja wyłam jak nie wiem,a potem w histerii siedziałam na krześle zatykając uszy (by nie słyszeć Go)...no więc koniec końców pogodziliśmy się i miało być pięknie...niestety tak nie było....i pewnie nigdy nie będzie..a najgorsze,że ja już sama nie wiem,czy zależy mi by było choć ładnie (nie musi być pięknie)...

A pomyśleć,że mogło być inaczej...i jak Mama moja kiedyś mi powiedziała-"miałaś tylu fajnych chłopaków-i każdy nosiłby Cię na rękach...to wybrałaś".....I tu powinnam zakończyć swoje rozważania...
A swoją drogą to wspomniana wyżej kumpela opowiadała o jednym koledze (z Nim też chwilę się spotykałam) no i dowiedziałam się,że i Jemu w małżeństwie się nie układa-żona niepracująca,bez urazy - Warszawianka (rodowita), siedząca w domu UWAGA nie gotuje (nie umie!?),nie sprząta-słowem nic pożytecznego nie robi! Dzieci nie mają (i Ona póki co nie garnie się).Prawo jazdy zrobiła,ale to Mąż (poświęcając inne sprawy) musi wozić Ją tu i tam...Pytam gdzie sprawiedliwość? Przecież Mój powinien nosić mnie na rękach!! Albo choć całować po stopach że ze wszystkim sobie radzę sama!

Tytułem zakończenia-kiedyś gdzieś słyszałam (czy czytałam) że obojętność jest gorsza niż nienawiść,bo oznacza to,że nie żywi się już żadnych uczuć do danej osoby...coraz częściej czuję,że nic nie czuję...obojętne jest mi jak jest między nami,czy widzimy się dłużej,czy krócej,czy pomoże mi w czymś czy nie,czy rozmawiamy czy nie...obojętne mi wszystko co z Nim związane... Tylko na moim Słoneczku mi zależy...a co ma być to będzie...nie myślę nad tym,choć to pewnie błąd...bo skoro to agonia to może jeszcze powinno się walczyć o wyjście z niej....



piątek, 3 grudnia 2010

Nie chwal dnia przed zachodem słońca

Niby znam to,a jednak pochwaliłam wczoraj jak to miło dzień mi mija...jak wszystko mi się udaje...no i o ile początek dnia był nawet... nawet o tyle koniec...pożal się Boże..
Ale od początku, początku końca !
Miałam umówioną wizytę u dentysty-jestem osobą,która uważa, że wszystko da się naprawić,więc jak coś mi się psuje (w tym także zdrowie) to naprawiam z wielką chęcią...tak samo jest z ząbkami, którym z powodu ciąży i wciąż trwającego karmienia piersią wciąż coś dolega. No więc miałam być na 17,więc ze względu na wiadomo jaką aurę wyjechałam zaraz jak tylko Mąż (zwany w dalszej części Chamem) przyjechał z pracy,gdy wróciłam (ok 18) Cham wziął auto i pojechał do swojego brata-fryzjera (do salonu w którym Ten pracuje) obciąć włosy. Po drodze miał kupić biały ser do planowanych na wieczór placków ziemniaczanych, miał także rozejrzeć się za obiadkami dla Juniora,bo ostatni został skonsumowany a z uwagi na brak warzyw (i mięska już wprowadzonego do diety) należało zaufać producentom gotowych obiadków dla niemowląt. O ja naiwna! Wierzyłam, ba ja byłam pewna, że skoro pojechał autem to tym razem wróci trzeźwy (zwykle obcinanie włosów przez brata kończyło się pijaństwem, będącym rzekomo zapłatą za usługę).Minęło jakieś 1,5godziny od wyjścia Chama z domu,gdy zaczęłam wątpić w swoją przypuszczenia...wtedy wyjrzałam przez okno i okazało się,że nasze auto stoi już pod blokiem (nie wiem jak długo).Z jednej strony musiałam przyznać,że pomyliłam się (bo zapewne dla Chama brak auta stwarza okazję do wychylenia czegoś) ale z drugiej moja naiwna dusza podpowiadała-miał iść do sklepu,to pewnie właśnie poszedł! I nawet pomyślałam-to pewne,że napiją się piwka (nawet w myślach na 2 się godziłam) ale NA PEWNO zaraz wróci...Niestety nie wrócił tak szybko...
Zabiegi Młodego, jak: kąpanie, inhalowanie, karmienie załatwiłam już sama...i położyłam się z Nim do łóżka.Zasnąć było za trudno,więc zadzwoniłam do Chama, chcąc powiedzieć,że przegina...ale moje trzykrotne próby spełzły na niczym,więc ograniczyłam się do wysłania sms-a który tylko zawierał parę słów:"przegiąłeś na maksa".Jak można było się spodziewać odpowiedzi nie uzyskałam. Było przed 21 gdy rozżalona zadzwoniłam do teściowej,po cichu licząc,że braciszkowie piją (bo to, że piją było jasne jak słońce) w rodzinnym domu,ale również dlatego,że chciałam by Ona wiedziała o sprawie,a poza tym czemu ja mam sama się denerwować:) Nie zastałam tam Chama więc tylko przekazałam Teściowej,że jakby się pojawił to niech nie wypuszcza Go do domu,bo ja do naszego domu Go nie wpuszczę,a Cham nie miał z sobą kluczy.
Taki miałam plan...i nawet miałam silne postanowienie realizacji go-jak nigdy dotąd! Podjęłam szereg działań ułatwiających mi wykonanie tegoż planu-a mianowicie przygotowałam wszystko,by nie mógł nijak wymuszać na mnie otwarcia drzwi:żeby nie mógł dzwonić dzwonkiem do drzwi odłączyłam pierwszy kabel jaki mi się rzucił w oczy po otwarciu obudowy dzwonka (zmysł techniczny przydaje się), psa zamknęłam w innym pokoju,by nie szczekał gdy usłyszy Chama a tym samym by nie obudził Maleństwa. Żeby zapewnić spokojny sen dziecku włączyłam w naszym pokoju płytę z kołysankami i co później okazało się zagłuszyło szczekającego z drugiego pokoju psa.
Cham wrócił ok. 23-nie dobijał się głośno-czego najbardziej obawiałam się i czemu zapobiec nie mogłam.Pukał do drzwi ale ja nie reagowałam. Ja stojąc przy drzwiach obserwowałam co będzie robił... ledwo stojąc na nogach usiłował zadzwonić gdzieś...w końcu chyba oszacowawszy swoje siły (ja w skali od 1 do 10 oceniłabym je na 2!) usiadł na schodach i czego już tylko mogłam się domyślać po dochodzących zza drzwi dźwięków (gdyż zniknął mi z pola widzenia) i prawie zasnął...stałam jeszcze tak dłuższą chwilę...chciałam iść położyć się spać a Jemu pozwolić spać na klatce,myśląc,że może to coś by Mu uświadomiło (nie w tamtej chwili,ale po wytrzeźwieniu),że dno, na które spada ma już coraz bliżej,ale bałam się,że gdzieś pójdzie a gdyby na dworze opadł sił i tam zasnął to miałabym Go na sumieniu...więc dalej tkwiłam przy drzwiach...za pewien czas już wydawało się,że zasypia na dobre...gdy nagle zaczął wymiotować! I tego już było za dużo dla mnie...nie chciałam sąsiedzi rano na schodach dojrzeli pamiątkę dnia poprzedniego...no i zmiękłam...wyszłam na klatkę,złapałam za bety i pomogłam Mu wejść-Jemu 2 punkty sił nie starczyłyby na to....nakazałam Mu spać w drugim pokoju, a sama poszłam do dziecka,które także miało ciężką noc...to jednak racja,że dziecko wyczuwa nastroje matki...ja byłam niespokojna to i mój Synuś denerwował się...i dla Niego (i Jego dobra) trzeba coś z tym wszystkim zrobić...

Za ok. 1,5 godziny Cham wrócić powinien (już wiem,że nigdy nie mogę być pewna, nawet oczywistych faktów) wtedy sobie porozmawiamy...On dobrze się bawił a ucierpiało co najmniej kilka osób-dwie najważniejsze to ja i Synek , w dalszej części Teściowa, Żona brata...i nasz pies,którego Cham dwukrotnie zaniedbał...

czwartek, 2 grudnia 2010

Hu hu ha nasza zima zła

Zima zagościła chyba na dobre u nas..i jak zwykle WSZYSTKICH zaskoczyła-głównie drogowców i wszelkie służby będące odpowiedzialne za odśnieżanie...ja z racji choroby Potomka siedzę w domu (zresztą gdyby nawet nie to zapalenie oskrzeli to i tak nie wychodziłabym na spacer,bo obawiam się,że nasz wózek nie dałby rady po śniegu:( trzeba czekać na wiosnę,albo na odśnieżenie chodników...albo kupić dobre sanki z ciepłym śpiworkiem.
A skoro wspomniałam o chorobie Małego to muszę się pochwalić,że dziś byłam w Przychodni na kolejnej kontroli i UWAGA kryzys zażegnany:) Zastrzyków nie przedłużamy, jedne inhalacje odstawiamy...pozostaje podawać witaminki i probiotyki! Huraaaa! Już nie mogłam patrzeć na męczarnie Synusia:(
A dziś nawet nie umęczyłam się wychodząc do lekarza,bo Mąż  nie zostawił mi auta ale za to musiał wyrwać się z pracy i zawieść nas, a wcześniej dużo pomógł mi w domu-skończył inhalować Niuńka, ubrał Go i zniósł a po wizycie wniósł...tyle,że obawiam się,że to wszystko zrobił dla dziecka...dla Niego jest dobrym Tatą...gorzej,że Mężem dla mnie jest z dnia na dzień gorszym...wczoraj wrócił do domu przed 20 a była moja mama i od progu miał niezadowoloną minę-nie wiem czy fakt spotkania Teściowej Go zdenerwował, a jeśli tak to jest do potęgi n-tej niewdzięcznikiem...tyyyyle co moja mama nam pomogła...aż serce pęka jak pomyślę,że On nie docenia tego ile razy mogliśmy liczyć  na Jej pomoc-głównie finansową i materialną!Nigdy nie wyjedziemy od Niej bez wałówki jedzenia a kasę pożyczała nam niezliczoną ilość razy no i wiecznie z racji naszego przyjazdu na stole jest tona jedzenia i to nie byle jakiego...ale to widzę chyba tylko ja-Mąż kiedyś powiedział-Jemu nikt nie pomaga i nie ma być nikomu za nic wdzięczny..No więc już wczoraj zdenerwował mnie (i z tej racji znów chłodniej niż zwykle jest w domu) bo na moje pytania odpowiadał z nerwami (a nie mam na myśli Bóg wie jakiego pytania-bo pytałam czy już Mu obiad wstawiać,to odpowiadał z nerwami NIE ! A moja mama mimo,że powiedziałam Jej,że jak nie chce to niech nie je zrobiła Mu obiad-tzn wstawiła wcześniej przygotowany...zresztą Ona zawsze dba o zięcia-a nawet czasem gdy ja jestem na Niego zła i czegoś nie chcę dla Niego zrobić (najczęściej obiadu,co ma być karą) to Ona broni Go-bo On zmęczony,bo głodny,bo tak nie można! A On co? On i tak zawsze powie-że nie ma nikomu być za nic wdzięczny..a powinien bo Jego własna matka nawet w 1/100 tyle nie pomogła Mu (Nam) co moja...
Ahhh szkoda gadać...ciekawe jak to wszystko dalej się potoczy...bo póki co czarno to widzę.

poniedziałek, 29 listopada 2010

Leczenia ciąg dalszy..

..i wciąż zastrzyki:( Choć Synuś znosi je wyjątkowo dzielnie.Jestem jednocześnie dumna z Niego jak również pęka mi serce na myśl,że musi On tak cierpieć. Bóg mi świadkiem,że nie dopuszczę do Niego już nigdy nikogo choć lekko przeziębionego.
Dziś wstałam wcześnie bo przed 8 i od razu zajęłam się Maleństwem - podawaniem leków, inhalacjami przewijaniem,przebieraniem. Dla siebie miałam tylko dwie rzeczy zrobić-zjeść śniadanie (choć nie miałam na toi w ogóle ochoty,byłam tak przejęta na myśl co dziś mnie czeka) oraz ubrać się...i tylko tyle zrobiłam. Po odśnieżeniu auta zabrałam Małego i pojechaliśmy do Przychodni i mimo,że wstałam wcześniej to na miejscu byłam dopiero ok 10,tyle to wszystko zajęło mi czasu. W Przychodni dostał kolejny (6-sty) zastrzyk a potem poszłam do Pani Doktor,która co prawda powiedziała,że poprawa jest ,jednakże zbyt mała by zakończyć leczenie-dlatego zastrzyki,inhalacje,leki dalej podajemy...Mam nadzieję,że gdy w czwartek pójdę na kolejną (trzecią już) kontrolę okaże się,że już można zaprzestać leczenia,a przynajmniej podawania zastrzyków.
Tak więc niedawno przyszła pielęgniarka (tym razem z naszej Przychodni) i dała kolejny zastrzyk. Moje Słoneczko było śpiące (specjalnie nie kładłam Go spać,bo spodziewałam się,że niedługo będzie pobudka na zastrzyk) a ponadto głodne,dlatego jak Pielęgniarka poszła dostał pierwszy słoiczek zupki z mięskiem,który o dziwo calutki opróżnił, a po wszystkim przewinęłam i przebrałam Go, dostał cyca i teraz słodko sobie śpi..chwila dla Mamusi...i co Mamusia będzie robiła? Odpoczywać będzie? A skąd!!
Zabiera się do dalszej roboty...trzeba zrobić obiad i to zanim Młody się wyśpi,bo potem kąpanie,inhalowanie,podawanie leków.A oprócz tego zaplanowałam na dziś prasowanie ubranek Maleństwa i pranie Jego  pościeli,bo pewnie niedługo będę chciała by wrócił On do swojego łóżeczka (tylko czy na pewno będę chciała?!) ..dziś Tata wróci późno z pracy więc wszystko na mojej głowie. 
Tylko czy mi to przeszkadza? Absolutnie nie..radzę sobie sama doskonale i dumna jestem z siebie...
Ale tak czy inaczej chciałabym żeby moje Kochanie,wróciło szybciutko do zdrówka i nie smuciło już Mamusi.
A pierwsze co teraz zrobię to przygotuję sobie gorącą kąpiel,chwilę zrelaksuję się pryz muzyce,w wannie...tyle dla mnie...i dalej do roboty!

Zamiast spać..

...mnie zebrało na siedzenie, myślenie itd..Dziecię (wciąż w chorobie) pospało po południu - śpiące było chyba już po 16,ale właśnie czekaliśmy na wizytę pielęgniarki ze strzykawką więc musiałam Go przetrzymać...i efekt był taki,że jak zasnął to była godzina ok 17 i pospał do po 19,co skutkowało tym,że gdy poszła pora spania to oczywiście nie był śpiący...i wariował do jakiejś 22!
A więc korzystając z chwili dla siebie zasiadłam do komputera...mogłabym oczywiście iść spać...ale wtedy wyszłoby,że już w ogóle nie mam czasu dla siebie..w przeciwieństwie do Męża-On kiedy chce i co chce robi...no więc jak już siadłam do komputera poczytałam to i owo ..a to co m.in. poczytałam skłoniło mnie do pewnych przemyśleń... filozofowanie na koniec dnia..
No a o czym ja mogę rozmyślać? Nic tylko nad swoim małżeństwem...
A potok myśli miał miejsce w momencie gdy spojrzałam na swoje Szczęście (niby takie malutkie a jednak największe jakie mnie spotkało) śpiące w naszym małżeńskim łożu (po środku) i pomyślałam-jak dobrze,że On leży gdzie leży...mam chociaż wytłumaczenie dlaczego nie zauważam już w tym łóżku Męża (nad czym się nawet nie zastanawiam-jakby to był oczywisty fakt).


Kurcze,mój blog zdominowały dwa tematy-niewyobrażalnie wielka radość jaką sprawia mi macierzyństwo oraz moje małżeństwo będące w coraz gorszej kondycji...
Zresztą co się dziwić - innego życia nie posiadam...i pewnie mam to na własne życzenie..i co najgorsze chyba nie jest mi z tym źle...żyję dzięki (i dla) miłości do Syna, to On daje mi siły do działania i wszystko co robię jest dla Niego i to mi wystarczy..pewnie dlatego problemy w małżeństwie nie robią na mnie wielkiego wrażenia...zaakceptowałam to-uznałam,że pewnie nigdy się to nie zmieni więc po co nad tym rozmyślać, po co kłócić się wciąż o to samo i po co denerwować się próbując coś zmienić i coś naprawić..efekt jest taki,że nawet gdy coś mi się nie podoba (a dawniej-nie jakoś bardzo dawno-wygarnęłabym wszystko Mężowi) to teraz zagryzam zęby nie pozwalając słowom wyjść z ust i za chwilę prawie o tym nie myślę (prawie-bo coś tam myślę o tym,ale nie aż tak by musieć to z siebie wyrzucić)..dla przykładu-zawsze denerwowało mnie,gdy dzwonił ktoś do Męża a On po skończonej rozmowie nie miał mi nic na ten temat do powiedzenia-nie żebym chciała o wszystkim wiedzieć,ale jeśli np do mnie dzwonił ktoś to czułam potrzebę podzielenia się z Nim tym...choćby to miała być pierdoła..On prawie nigdy nie miał mi nic do powiedzenia,czego efektem są sytuacje jak ta gdy o tym,że moja Teściowa wyjeżdża do pracy do Niemiec dowiedziałam się od swojej mamy...jakoś na przekazanie tego swojej teściowej Mąż miał czas a własnej żonie nie miał...no i zwykle gdy słyszałam jak rozmawia przez telefon a po skończonej rozmowie On nic nie mówił to aż szlag mnie trafiał, dziś zacisnęłam zęby...inna rzecz,która zawsze mnie denerwowała a dziś miała także miejsce to sytuacja gdy Mąż wychodzi z domu ze sprawą, która powinna zająć Mu chwilę a On wraca po znacznie dłuższym czasie , nie tłumacząc co Mu tyle czasu zajęło i dopiero na moje pytanie co tak długo okazuje się,że musiał gdzieś wejść-co wiedział wcześniej,bo we wspomnianej rozmowie telefonicznej obiecywał już komuś (tyle usłyszałam przypadkiem),że  zajrzy...
Nie wiem,może źle myślę, może mój tok myślenia jest niewłaściwy, a może naoglądałam się telenowel, romansów i mam mylne spojrzenie na małżeństwo...bo wydaje mi się,że mocno odbiegamy od standardu udanego małżeństwa..
Niby nie kłócimy się ostatnio (zwykle kłótnie-rozmowy przeradzające się w kłótnie-wszczynałam ja) teraz jest mi wszystko jedno-zupełna obojętność..niby rozmawiamy-ja Mu opowiadam o postępach Synka,o Jego zdrowiu-poprawie lub braku poprawy, czy wręcz pogorszeniu, gadamy o obiedzie,zakupach, niby robimy albo wspólnie albo dzielimy obowiązki ws. obiadu (czy innego posiłku), niby jemy razem, niby oglądamy razem TV, niby razem śpimy...ale czyż mieszkając z Kimś to nie jest naturalne,że te czynności się wykonuje? I nie trzeba być wcale bliskimi dla siebie osobami,prawda? 
To smutne,ale zaakceptowałam ten stan rzeczy i nie czuję potrzeby nic zmieniać..będzie co będzie..jak wspomniałam wyżej wszystkie smutki rekompensuje mi moje Dziecko:) 
Tyle,że czuję,że jestem już tak daleko od Męża,że dalej już być nie można-dalej to już być poza małżeństwem...Pewnie moje podejście nie poprawia sytuacji,ale mam dość niewnoszących nic rozmów, rozmów w których coś do powiedzenia mam tylko ja i w których od Niego nie dowiem się nic,a jeśli dowiem się coś to tylko tyle,że On nie ma sobie nic do zarzucenia a jeśli jakimś cudem przyznaje,że coś jest Jego winą to nie umie tego uzasadnić a jak umie to w kolejnym zdaniu okazuje się,że ja jestem równie winna,jak nie bardziej...mam dość wciąż tych samych powodów do rozmów-kłótni, wciąż tych samych Jego zachowań! Wiem tyle,że skoro nic dotąd się nie zmieniło , żadna rozmowa nic nie wniosła ani nie poprawiła to po co strzępić sobie język, po co się denerwować i wreszcie po co straszyć dziecko kłótniami i krzykami...nie warto...


Jest mi obojętne wszystko..i dlatego gdy Mąż z niewiadomych (i nie zrozumiałych) dla mnie przyczyn nagle oczekuje czułości i w taki bądź inny sposób wyraża to, to  ja czuję się jakby był obcym człowiek i jakby nie mógł tego ode mnie oczekiwać..nie mam nawet ochoty przytulić Go czy pocałować, że o niczym więcej nie wspomnę...potwornie drażni mnie gdy w przelocie dotknie mnie gdzieś,klepnie...no ale co się dziwić-skoro łączy nas z sobą tylko fakt mieszkania razem i posiadania wspólnego dziecka to skoro jesteśmy dla siebie prawie obcy, to przecież obcy nie całują się nie przytulają...


Właśnie chwile temu doznałam olśnienia...może powinnam wybrać się na terapię (kiedyś raz byłam u psychologa i byłam pod wielkim wrażeniem)..może czas spróbować jednak coś zmienić? Choć pewnie wyjdzie jak zawsze...pomyślę,że powinnam iść..i na tym się skończy...szczególnie,że tu na wsi nie znam nikogo kto mógłby mi pomóc (nawet nie wiem czy ktoś taki jest) to raz a dwa,że gdybym nawet znalazła odpowiednią osobę,to na ewentualne sesje musiałabym chodzić sama-Męża wątpię bym namówiła...


I z tymi myślami będę dziś zasypiała...przytulę swoje Słoneczko i znów zapomnę o problemach...

piątek, 26 listopada 2010

Choroby ciąg dalszy...

Synuś mój kolejny dzień zmaga się z chorobą...serce  mi pęka...zaczęło się tak niewinnie...ale po kolei...we wtorek Pani Pediatra z miejscowej Przychodni stwierdziła zapalenie gardła-dała antybiotyk,część leków przepisanych przez Panią Doktor ze Szpitala odrzuciła...i zaczęliśmy podawać...już wczoraj kaszelek się nasilił...moje Słoneczko męczyło się potwornie...wielokrotnie zdarzało się,że kaszel nie pozwalał spać i Synuś z płaczem budził się...był taki bezradny i już wczoraj planowałam iść do lekarza,ale jakoś sama nie wiem czemu nie poszłam...Poszłam dziś-od rana szykowałam się do wyjścia,ale okazało się,że Pani doktor która badała Synka we wtorek przyjmuje po południu.Tak więc ostatecznie do Przychodni pojechałam ok 14...tam nie obyło się bez problemów-przysługuje nam wejście bez kolejki (z racji wieku Słoneczka-a więc poniżej 1 roku) i w sumie nie musiałam czekać na swoją kolej ale też tak od razu nie weszłam...jacy ludzie są nieczuli..ja jakby widziała takie słodkie maleństwo kaszlące, wtulające się w mamusię to natychmiast przepuściłabym...widać chyba było,że i Maleństwo i Mamusia (trzymająca cały czas Dzidziusia na ręku) są zmęczeni? Ale koniec końców weszłam...okazało się,że moje Słoneczko ma zapalenie oskrzeli...i przepisane ma 2 razy dziennie inhalacje (2 rodzaje co w sumie daje 4 inhalacje dziennie) oraz 2 razy dziennie zastrzyk....Serce się kraja...a najgorsze,że nie mogę Mu pomóc,a tak bym chciała...W przychodni spotkałam Bratową Męża-nie wiem czy udawała,czy naprawdę nie wiedziała, że Niunia jest w ogóle chory! Przecież Teść wie...czyżby nie przekazał dalej? Nawet Teściowa by nie wiedziała? Obstawiam,że wszyscy wiedzą (a więc i spotkana Bratowa) tylko po co przyznawać się...w końcu musiałaby przyznać,że pewnie to Ich wina...za to ja nie ukrywałam,że zachorował po wizycie u Nich!Mam żal do Nich i ukrywać tego nie będę !
Wracaj Misiaczku do zdrowia jak najszybciej...

czwartek, 25 listopada 2010

HURA! Jest pierwszy ząbek!

Moje Słoneczko od dziś ma jeden ząbek...i choć jeszcze trochę przyjdzie nam poczekać aż urośnie tak,by było go widać wyraźnie, to jednak fakt ten nie mógł pozostać niezauważony przez kochającą Mamusię...
Nie jestem w stanie powiedzieć jak to przechodzi,bo jak wiadomo z moich poprzednich wpisów Dziecię choruje i z tegoż powodu jest marudny...na ile wpływ na to Jego zachowanie (a nawet i samą chorobę) ma właśnie ząbkowanie to już nie wiem...zobaczymy przy następnym ząbku:)

wtorek, 23 listopada 2010

Moje Słoneczko skończyło wczoraj pół roczku...

...i w kolejne pół roczku weszło z infekcją..nie ma nic gorszego dla matki jak patrzeć na swoje męczące się Maleństwo...serce pęka...
A zaczęło się niewinnie....w czwartek byłam rano na szczepieniu a po południu poszliśmy do teściów (o czym tu już wspominałam)...no i tam po chyba godzinie (przypadkiem i na własne drążenie tematu) dowiedziałam się,że Bratanek męża nie chodzi do przedszkola,bo jest chory i dostaje antybiotyki! Od razu zareagowałam,że mam nadzieję,że Kuba niczego nie złapie,na co zareagowali-nieee, na pewno nie..a oprócz tego Teściowa była smarkająca-co prawda nie brała Małego na ręce,ale czy to wystarczy?
W piątek nigdzie nie wychodziłam z Małym,a w sobotę pod wieczór pojechaliśmy do mojej mamy i w nocy dostał katarku...myślę,że gdyby nawet u mojej mamy cos złapał (choć nikt nie choruje tam) to chyba aż tak szybko nie zaczął Mały chorować...
Jestem więc pewna ,że to z powodu braku wyobraźni u Męża rodziny dziś moje szczęście choruje:( Wystarczyło nas uprzedzić o chorobie w domu...ale po co...lepiej niech dziecko się męczy...wczoraj czy przedwczoraj zasugerowałam Mężowi skąd uważam ta infekcja się przypałętała to nic nie odpowiedział...
W niedzielę rano pojechaliśmy do szpitala na Izbę przyjęć gdzie Pani doktor zafundowała Mu tonę leków ...i wydawało się,że przechodzi ładnie...do dzisiejszej nocy ,gdy dostał wysokiej gorączki i chyba z 3 godziny czuwałam przy Nim i zbijałam Mu gorączkę...po południu gdy Mąż wróci jedziemy do lekarza-czekam na Niego i auto,bo nie chcę wózkiem musieć jechać...mam nadzieję,że nie pogorszyło się...

Teraz jak będę miała gdzieś iść z Malutkim to upewnię się,że nikt nie choruje tam! A szczególnie tyczy się to rodziny Męża-ludzi bez wyobraźni....szkoda tylko,że Mąż sam nie dostrzega problemu:(

A wczoraj? Słoneczku mojemu stuknęło pół roczku! I choć katarek Go strasznie męczył a do tego ja jako Mamusia męczyłam Go podawaniem leków,czy najgorszym (a więc czyszczeniem noska) to jednak jak zawsze był uśmiechnięty...Wszystkiego najlepszego Kochanie, dużo zdrówka!O resztę zadba kochająca Cię Mamusia!

Gorzej z Jego samopoczuciem dziś ...często płacze, nie może oddychać przez katarek i jest wciąż śpiący i tak strasznie płacze gdy Go męczę...a mnie serce pęka....
Wracaj Słoneczko szybko do zdrowia! A ja ze swojej strony obiecuję,że od teraz będę upewniała się czy nie idziemy do chorych ludzi! Skoro innym brak wyobraźni to chociaż ja takową będę miała!

sobota, 20 listopada 2010

Powody do rozwodu

Któryś z poniższych będzie w przyszłości (niekoniecznie dalekiej) powodem mojego rozwodu...
1. Alkohol-mój Mąż nie może , nie potrafi, albo nie chce (któreś ze stwierdzeń na pewno jest prawdziwe) odmówić alkoholu. Dziś Mąż poszedł do wujka , który miał do Niego jakąś pilną sprawę...skąd wiedziałam,że wróci pod wpływem alkoholu? Bo zawsze wraca?! Najsmutniejsze,że ten wujek ma syna-wykształconego młodego człowieka z wykształconą żoną...no i syn ten jeśli pije to tylko w ilościach śladowych Whisky -ku niezadowoleniu Tatusia-On by wolał,by syn napił się (gdy już przyjeżdża do rodziców) najnormalniej wódki...no więc skoro z synem nie napije się to jak tylko może korzysta z okazji,że może napić się z bratankiem. A tak na marginesie to wujaszek ten gdy jest jakaś impreza rodzinna bardzo słucha się żony-gdy ta mówi dość to dość-ciekawe,że gdy w zeszłym roku ciężarna żona bratanka mówiła dość,to jakoś wciąż namawiał bratanka! (swoją drogą musiałam wtedy aż podnieść głos!). 
No więc dziś poszedł Mąż do tego wujka...i oczywiście przewidziałam,że trzeźwy nie wróci...i choć jak zwykle zarzekał się,że wróci szybko (miał za godzinę wrócić) to zeszło Mu 3 godziny. I tym sposobem płynnie przechodzę do punktu następnego.
2.Jemu nigdy nie spieszy się...kurcze,przecież ma żonę i dziecko i powinien jak mantrę powtarzać-spieszy mi się do domu!Żona mnie potrzebuje...i Jego słowo,że wróci szybko znów nic nie znaczyło:( Pewnie, po co się spieszyć,do czego? Jemu gdy wyjdzie gdzieś tak jakoś czas szybko leci,że nie zauważy,że jest dużo za długo poza domem.
3.Zasady jakie prawdopodobnie będzie wkładał dziecku do głowy będą dalekie od moich ...prawie na każdym kroku zdaję sobie z tego sprawę...

...jak i z tego,że coraz mniej nas łączy...dziś gdy minęła godzina (którą sam sobie dał na powrót do domu) byłam zła...zła,że ZNÓW miałam rację, zła,że przecież doskonale wiem jak będzie i to nigdy się nie zmieni...
Nie że tęskniłam,nie że brakowało mi Go....doskonale radzę sobie sama...i tak też poradzę sobie kiedyś...


A na marginesie...jeśli żadne z powyższych 3 punktów nie spowodują , że zechcę odejść od męża to będzie to na pewno brak więzi...

piątek, 19 listopada 2010

Powrót Teściowej

Byliśmy dziś powitać powracającą z wygnania Teściową.
Teściowa postarała się i poprzywoziła prezenty dla każdego..
Ja dostałam torebkę (i mimo Jej najszczerszych chęci nie jest w moim typie..za duża..ale postaram się ją nosić).Tatuś dostał za dużą koszulę...a Synuś dostał (także za duże) ubranka ale akurat On ma szansę - realną szansę dorosnąć do nich.
Nie obyło się bez zgrzytów...moja "kochana" szwagierka musiała mnie wkurwić-było tak...szwagierka-a siostra Męża kupiła bratankowi Męża gwizdek (jakby to dziecko bez tego było za ciche,o zgrozo!) bratowa Męża -a matka owego dzieciaka zabroniła synowi używać tej zabawki,żeby nasz Synuś się nie wystraszył...ale ciocia (Szwagierka) zołza do potęgi (a jednocześnie najbardziej rozpieszczająca to dziecko osoba) podpuszczała na boku dziecko i w końcu dała Mu (schowany przez Jego mamę) gwizdek...i Młody oczywiście zaczął gwizdać..gdy Jego matka usłyszała to zawołała Go do pokoju w którym wszyscy byliśmy (tamten z gwizdkiem był w swoi pokoju)i powiedziała,że przecież coś Mu powiedziała..na to ciocia (Szwagierka) mówi-zapytaj Tatę...jak mnie takie coś wkurwia! Przecież matka coś temu dziecku zabroniła,tak? Strasznie takich ludzi nie znoszę! Kiedyś była podobna sytuacja u nas w mieszkaniu,gdy jeszcze byłam w dwupaku...przyszła do nas cała ferajna-brat Męża,siostra Męża z Mężem,oraz dziecko brata,chociaż formalnie pod opieką rzeczonej siostry...no i dziecko to miała kaprys jeść cukier z cukierniczki! Więc ciocia (Szwagierka) mówi-spytaj Ciocię (znaczy mnie) więc ja mówię do dziecka-no coś Ty,cukier będziesz jadł,będzie Cię brzuszek bolał i takie tam...ogólnie rzecz biorąc pomysł spodobał mi się średnio...a co wtedy Szwagierka na to-spytaj wujka! Innymi słowy-znajdź osobę która Ci pozwoli na to na co ja bym Ci pozwoliła! 
To pierwszy zgrzyt...
Drugi miał miejsce z udziałem Brata Męża ...ja wiem,że On ma inne metody wychowawcze,ale ja przez te Jego metody mam schizy na punkcie wychowania swojego dziecka-tzn tak strasznie boję się,że moje dziecię mogłoby wyrosnąć na coś podobnego do Jego syna! Boże nie pozwól! No więc rzeczone dziecię (bratanek Męża) od Małego przyzwyczajany był do alkoholu-odkąd zaczął być minimalnie rozumny bawiono się z Nim w zabawy typu:co Tata pije?Jak dziadek wygląda jak jest pijany?Itp podobne...doszło do tego,że dziecko to mając 2,5 lat (teraz ma skończone 3!) siadało przy stole pełnym gości i kazało polać sobie w kieliszek napoju i bawiło się,że pije wódkę-mówiąc do kogo popadnie-"napij się ze mną"..ja będąc wtedy w końcówce ciąży miałam zaburzenia snu,bo tak strasznie wywarło to na mnie negatywne wrażenie...no bo co jeśli i moje dziecię będzie tak uczone?! Przecież dziecko nie powinno wiedzieć co to alkohol! No ale do rzeczy...Mąż z Bratem pili dziś piwko i Brat (wujek naszego Synusia) podaje puszkę naszemu żeby potrzymał czy coś-na co ja oburzona powiedziałam,że bez przesady My tak Go nie uczymy...brat do końca naszej wizyty nie spojrzał na mnie nawet....jaka strata!

Ale znów powróciły obawy...jak ja sobie poradzę sama przeciwko Nim wszystkim...przecież żadne Ich metody wychowawcze nie znajdują mojej aprobaty...jak tu mam walczyć z tym wszystkim:( Mam nadzieję,że zgodnie z tym co Mąż deklaruje i Jemu się to wszystko nie podoba i nie będzie tak uczył...chcę w to wierzyć,choć jak widzę jak bawi Go co ten Jego bratanek wyczynia...to ciężko mi uwierzyć,że naprawdę tak Go to oburza....ja pewnie mam wypisane na twarzy-nie podoba mi się to wszystko!

środa, 17 listopada 2010

Zakończenie

Do poprzedniego postu...
Mąż ostatecznie wrócił do domu przed 18...wstawiony:(
Miałam nie rozmawiać z Nim,bo wiadomo jakby się to skończyło...no i tak też właśnie się skończyło,bo nie wytrzymałam i mega awantura gotowa...z milionem wylanych moich łez i mnóstwem przykrych słów,jakie padły...i choć wyjątkowo Mąż przeprosił potem "za to że płakałam przez Niego"...to jednak wciąż w uszach brzmią mi Jego słowa...a było trochę przykrych słów:(Ja oczywiście też bez winy nie byłam, sporo nakrzyczałam na Niego i sporo obelg pod jego adresem poleciało..ale wytrąciło mnie w równowagi Jego "tłumaczenie" jeśli w ogóle tłumaczeniem można to nazwać.. Obstaje przy wersji, że "pracował do 15 a potem miał ochotę na piwo to się napił"
I właśnie najbardziej to daje mi do myślenia...On to ma fajne życie...chce to robi co chce! Ja nawet gdyby w mojej głowie zrodziła się chęć na coś to zaraz zaczęłabym rozważać i ostatecznie wybiłabym sobie z głowy moje zachcianki...jak np pomysł,że kupię sobie spodnie (co prawda kolejne w ostatnim czasie,bo i nabytek w postaci nowych butów trochę na mnie wymusza fakt nabycia kolejnych spodni) i na czym skończyło się? Za otrzymane na urodziny pieniądze czy za wyrównanie za kilka dni urlopu w październiku nakupowałam dziecku rajstopek (3pary) oraz dzbanek na herbatę do domu i turbo szczotę do odkurzacza...
On jak ma ochotę to zamiast iść na spacer z psem idzie do rodziców-pies ma tyle ze spaceru ile od klatki naszego bloku do Ich klatki...ja jak nawet pomyślę,żeby jechać do Mamy to nic z tego nie wyjdzie (o ile nie ma jakiegoś ważniejszego powodu do wyjazdu niż tylko chęć spotkania) bo szkoda pieniędzy na paliwo...On chce i codziennie biega (na szczęście tylko 0,5godziny schodzi Mu) a co klika dni trening na domowej siłowni albo na pobliskiej hali sportowej..
A przecież ja potrzebuję pomocy Jego podczas gdy On idzie tu czy tam ....
Ja mam tyle swojego czasu co porozmawiam z ludźmi przez neta...

A poza tym....ostatnio coraz bardziej oddalamy się od siebie (może mam mylne wrażenie,ale wydaje mi się,że to On coraz bardziej ma chęć na przebywanie ze mną) ...niby rozmawiamy ze sobą jak wraca z pracy,ale jest to dość służbowa rozmowa..a ponadto coraz częściej przekonuję się,że to co On zawsze wkładał mi do głowy , że "nie umie okazywać uczuć" to bzdura...Naszemu Syneczkowi doskonale potrafi okazać uczucia i choć oczywiście nawet przez chwilę nie czuję się o to zazdrosna (w przeciwieństwie do Niego-On nawet nie ukrywa,że jest zazdrosny,gdy dziecko wykazuje większe zainteresowanie Mamą niż Nim) to jednak utwierdza mnie w przekonaniu (jak i fakt jak wygląda przebieg naszych kłótni, jakie słowa z Jego ust padają i na jak długo zapanowuje sielanka w naszym domu) ,że mnie On nigdy nie kochał...

Może to ta pogoda za oknem powoduje u mnie taki nastrój...a może właśnie przychodzi refleksja nad moim związkiem?

niedziela, 14 listopada 2010

Wyjątek tylko potwierdza regułę

W moim małżeństwie dobre dni są po to bym umiała potem rozpoznać kiedy znów jest "normalnie". I dni wyjątkowo dobre potwierdzają jak kiepskie jest nasze małżeństwo..
A już było tak miło..
I co się stało?
A więc zacznę od początku...po kilku (a może kilkunastu nawet (?!) ) dniach sielanki musiało wszystko wrócić do smutnej normy...
Najpierw w czwartek (11.11) Mężowi przypomniało się jak bardzo tęskni za swoją rodziną (nie mylić ze mną i z Dzieckiem) a dzień był taki miły...i zapowiadało się,że tak mile się skończy. I niby nic wyjątkowego w tym dniu nie nastąpiło,ale dla mnie dzień spędzony tylko we trójkę, ze wspólnym śniadankiem i obiadkiem a po nim spacerkiem, to coś niewyobrażalnie miłego...No i mogłoby się tak skończyć...no ale niestety, jak wspomniałam Mężowi przypomniało się o swojej rodzinie i gdy poszedł po auto zostawione na parkingu z dala od domu to wstąpił do piekieł...wiedziałam już,że gdzieś przepadł,gdy minęło trochę czasu znacznie przekraczającego czas konieczny do wykonania tej czynności..wrócił pod lekkim wpływem alkoholu, swoją drogą to nie wiem, że Jego rodzina nawet gdy wpadnie do Nich na chwilę MUSI uraczyć Go alkoholem-coś jak moja babcia gdy wpadnie się do Niej i NIE MOŻE nie poczęstować herbatką i słodyczami. Ale to nie wszystko co zmieniła ta wizyta, bo znów przeszedł przemianę po powrocie od Jego rodziny...w sumie ciężko mi nazwać do dokładnie zmieniło się w Jego zachowaniu, ale wyglądało tak jakby był zły, że musiał wrócić (i na każdym kroku dawał mi to odczuć) tak czy inaczej czar tego dnia prysł.. 
Potem był piątek (wczoraj)...po nieprzespanej nocy (co niestety ostatnio stało się normą) odsypiałam z Synkiem do prawie 14 z przerwami oczywiście..potem podgrzałam zupę ugotowaną jeszcze w czwartek, dogotowałam makaronu i zjadłam a następnie czekałam na powrót Męża z pracy,gdyż miał mi dać auto bym mogła jechać na zakupy i tak też było..gdy wróciłam od progu powitał mnie z prośbą o wyprowadzenie psa,bo On nie miał ochoty iść-a zwykle to należy do Jego obowiązków..nie powiem,że mnie się chciało,ale w sumie i tak byłam jeszcze w kurtce, butach itd więc co mi szkodzi...poszłam...gdy wróciłam pytam co będziemy robić na obiad (drugie danie) i usłyszałam,że On zaplanował placki ziemniaczane-na co ja odparłam,że nie ma mąki (w tym czasie rozbierając się z ubrania wierzchniego i butów i przebierając się już w domowe ciuchy) na co On wymyślił,żebym, jeszcze raz poszła! Tego już było za wiele, ja też się męczę i dwa wejścia na 4-te piętro w przeciągu 10 minut to dość dużo dla mnie...więc powiedziałam,że nie da rady,że jak planował taki obiad to mógł wcześniej mnie uprzedzić to kupiłabym...no i tak od słowa do słowa dowiedziałam się,że siedzę cały dzień w domu więc powinnam zrobić drugie danie a jeśli czekałam z tym do Jego powrotu to powinnam zadbać by wszystko było i choć On ujął to inaczej (i dłużej mówił) to jednak taki sens był Jego wypowiedzi..no i może byłoby w tym dużo racji,której bym Mu przyznała ale...Mąż mój nie daje mi pieniędzy a ja właśnie ostatni miesiąc dostaję pieniądze (z uwagi na urlop wypoczynkowy na jakim właśnie jestem),za miesiąc będę miała zasiłek rodzinny z MOPSu-co jest znacznie mniejszą sumą pieniędzy niż moja masakrycznie niska wypłata, no więc Mąż zarabia ale uważa,że nie należy to do Jego obowiązków a raczej łaski jaką mi czyni-no więc co miesiąc z łaski daje mi odliczone pieniądze na rachunki mówiąc na co oczywiście mam je przeznaczyć, a produkty do domu czy to żywnościowe czy inne kupuje On raz na miesiąc robiąc duże zakupy...a co jeśli braknie czegoś?albo potrzebuję czegoś czego On nie przewidział albo najnormalniej w świecie potrzebuję czegoś dla siebie (jak np ostatnio wizyty u dentysty)? Wtedy z czego mam zapłacić? Wtedy przecież mam swoją wypłatę (!?)
No więc brak pieniędzy na życie od Męża to jedno...drugie,że mnie naprawdę wyjść na zakupy jest ciężko-trzeba ubrać się ciepło i dziecko także co jest zwykle w pośpiechu czynione z uwagi na krzyki Syneczka (nie lubi tego całego zakładania kombinezonu, a ubierania czapki wręcz nie znosi) poza tym ubranie to nie wszystko,trzeba przecież zejść z 4-tego piętra (a potem wrócić) z wózkiem! Więc chyba nie bardzo dziwne , że jakoś średnio mam chęci do wychodzenia...no a po trzecie to ton z jakim Mąż do mnie mówił przelał czarę goryczy....i choć były dwa momenty gdy chciałam jednak iść do tego sklepu (mimo,że nie chciało mi się i musiałabym znów przebierać się) to jednak ostatecznie Męża podejście do sprawy - chamskie i lekceważące mnie ostatecznie sprawiły,że obiadu nie było, kąpanie Małego przygotowałam sama (nie będę prosić się o pomoc,radzę sobie sama!) i choć tyle przydał się,że wykąpaliśmy razem,a potem podczas gdy ja karmiłam Synka podobnie jak Dziecię zasnął i On...
Ja zrobiłam sobie kolację i pozmywałam po kolacji dnia poprzedniego (co miał zrobić Mąż a czego nie zrobił oczywiście jak żadnych innych rzeczy- w końcu On opiekował się dzieckiem...szkoda,że ja codziennie opiekuję się dzieckiem a oprócz tego piorę,zmywam,sprzątam, gotuję....i tak co dzień).
Dziś (sobota) poszłam na zakupy z Synkiem-choć zgodnie z tym co pisałam wyżej to nie lada wyczyn i co także nie lada wyczynem jest zrobiłam zakupy których potrzebowałam a wciąż Mąż odwlekał...a skoro dostałam niewielkie wyrównanie na urlop to nie zastanawiałam się, skoro trzeba to wszystko kupić...wróciłam do domu ugotowałam spagetti (przy akompaniamencie zmęczonego Dziecięcia), zajęłam się dzieckiem a teraz korzystając z chwili,że Maleństwo śpi jem samotnie obiad,dłużej czekać nie mogę,padłabym z głodu....a Mąż? No właśnie,zwykle kończy pracę o 12...Mamy godzinę 15 i Jego ani widu ani słychu...na pewno wyszedł z pracy i choć dopuszczam myśl,że mógł dłużej pracować,to na pewno nie do tej pory(zwykle przedłuża się co najwyżej o godzinę)...po prostu znów coś było najważniejszego (aż dałabym sobie rękę uciąć,że to sprawy rodzinne!)...nieważne,że sobota to dzień gdy najbardziej potrzebuję Go ja....
Nieważne....

wtorek, 9 listopada 2010

5 stów

Nie należę do romantycznych osób,ale parę dni temu spojrzałam na jakiś internetowy suwaczek,który swego czasu odmierzał mi dni do ślubu a dziś odmierza ilość dni od ślubu (swoją drogą to do czego mi się tak spieszyło,że tak namiętnie odmierzałam czas...ahhhh...)no więc tak jakiś czas temu patrzę,że wkrótce (dokładnie dziś) minie 500 dni od mojego ślubu...i pomyślałam,że coś zaplanuję INNEGO!
No więc wymyśliłam , że zrobię zamiast obiadu pizzę...może nie jakoś mega wykwintny pomysł,ale inny a my z Mężem lubimy pizzę, a szczególnie swojską z wieloma składnikami:) No więc tak też zrobiłam...o dziwo dziś Dziecię było współpracujące z Mamusią:) Więc wszystko się udało..i jak Mąż wrócił z pracy to Synuś spał,więc nawet na spokojnie zjedliśmy świeżutką pizzę...
Tyle,że na co mi to było?! Potem tak mnie Mąż zdenerwował,że aż pożałowałam,że tyle pracy (i serca) włożyłam w przygotowanie obiadu!
Ale do rzeczy...i od początku
Za czasów studenckich miałam super kumpla..a może i nawet przyjaciela..wpadał czasem na kawkę (gdy Żona nie wiedziała;) ) a po studiach często organizowaliśmy imprezki-ogniska,a z czasem tylko spotkania w barze,ale zawsze z regularnością minimum raz do roku!Oczywiście o urodzinach swoich zawsze pamiętamy i nawet parokrotnie wpadał z niezapowiedzianą wizytą,tylko,żeby złożyć życznia. Strasznie ceniłam (i cenię) sobie Jego towarzystwo , rozmowy z Nim-choć gdyby ktoś nie znający nas posłuchał to powiedziałby,że chyba bardzo się nie lubimy...tak zawsze sobie dogryzamy...ale u nas to normalne i żadne z nas się nie obraża. No i w zeszłym roku (500 dni temu) Jego Żona powiła Dziecię ale w tym ważnym dla mnie dniu nie zabrakło Go w kościele,na imprezie już nie został,ale do kościoła wpadł i nie zapomniał powiedzieć paru miłych słów coś jak: "ładnie wyglądaliście,ale nie myśl,że mam Ciebie na myśli,bo to zasługa Twojego Męża Ty nawet trochę psułaś efekt", wspólna koleżanka śmiała się,że nawet na ślubie jesteśmy tacy mili dla siebie:)
No ale wracając do tematu...no i ten bliski mi facet właśnie niedługo żeni się! 10 lat temu wziął ślub cywilny i teraz bierze kościelny i wyprawia wesele,którego wtedy nie było...czy po tak długim wstępie i takiej charakterystyce dziwić się można,że baaaaaaaardzo zależy mi by tam być? W Kościele nie zabraknie mnie na 100% ale i na imprezce chciałabym być...i tu pojawia się problem...wciąż moje Dziecię jest na cycu i o ile w dzień da się cyca zastąpić zupką o tyle w nocy dość często (głównie ostatnio) budzi się na cyca...i jak tu zostawić taką Istotkę babci? No i wczoraj jak byli prosić to powiedziałam,że być to będziemy na 100% ale najwyżej (jak nic nie wymyślimy innego) przyjedziemy z Małym i pobędziemy póki się da...i dziś myślałam dalej nad tym i wymyśliłam,że gdyby się udało to chciałabym zrobić tak,by właśnie dziecię zabrać z sobą i ok 20,żeby ktoś Go odebrał-byłby wtedy już nakarmiony i poszedłby spać...i mówię to Mężowi a On z tekstem,że wykluczone,że dziecko to nie przedmiot(ciekawe skąd pomysł,że ja traktuję dziecko jak przedmiot,przecież wszystko to co wymyśliłam jest po ty by na dziecku jak najmniej odbiło się) ,że zrobimy tak jak mówiłam (a więc tylko obiad z dzieckiem)...Jezu ale mi krew zagotował! I jeszcze dodał,że w sierpniu nie byliśmy na Jego kumpla weselu to i teraz nie pójdziemy! Tyle,że wtedy mieliśmy co najmniej 4 powody by nie iść:1/moja ostra dieta,która wykluczała jedzenie weselne, 2/brak kasy, 3/brak chęci Męża by iść,4/dziecko karmiłam co 1,5-2godziny nie zależnie czy to w dzień czy w noc...
Najgorsze,że w naszym Małżeństwie brak rozmowy...a wystarczyłoby,żeby On na spokojnie (a nie tonem niecierpiącym sprzeciwu) powiedział co myśli i dogadalibyśmy się...ale nie On Pan i władca powiedział co myśli i pewnie myśli,że tak będzie!

Oj zaszkodzi Mu ta pizza chyba...bo tak strasznie żałuję,że się starałam....

czwartek, 4 listopada 2010

Urodzinowo...

No i stało się...dwójka z przodu ustąpiła miejsca trójce..i choć z roku na rok urodziny mniej mnie cieszą to jednak w tym roku miałam wyjątkowo uśmiech na twarzy,gdyż po raz pierwszy urodziny obchodziłam jako matka i jestem bardzo z tego powodu szczęśliwa, warto było czekać :)
A dzień zaczął się od wizyty u Pediatry z naszym Synusiem,gdyż wydawało mi się,że coś za długo utrzymują się dolegliwości brzuszkowe..Pani Pediatra powiedziała coś czego się spodziewałam-to najprawdopodobniej Rota wirus, gdy powiedziałam Jej jakie są objawy to nie miała wątpliwości...ponadto właśnie dziś rano dowiedziałam się,że u bratanicy,która od poniedziałku leży w szpitalu właśnie stwierdzono po badaniach wirusa rota...nasza Pani Pediatra powiedziała,że to bardzo łatwo się przenosi z osoby na osobę i tylko od odporności zależy kto jak to przejdzie-a więc jedna osoba nic nie odczuje(jak Babcia Synusia), drugą lekko przeczyści (jak np mnie), trzecia porządnie pochoruje się (jak Tatuś) a czwarta wyląduje w szpitalu (jak bratanica). Mój synuś ma mega szczęście,że jest na cycu i dzięki temu jest dużo odporniejszy a ponadto otrzymuje w mleku od mamusi przeciwciała...tak więc widać dobrze,że przytrafiło się to teraz-kiedy jest na cycu,bo wirus obchodzi się z Nim nie najgorzej.
Po wizycie w przychodni byliśmy w 3-czkę (całą rodzinką) pozałatwiać parę spraw a to w księgowości mojego Szefa,a potem u samego Szefa,potem w Aptece a na koniec w sklepie dziecięcym gdzie musiałam (koniecznie!!) kupić coś Małemu a mianowicie Puzzle piankowe,teraz Smyk ma bajecznie kolorową, miękką i ciepłą matę na której lubi leżeć i przewracać się z plecków na brzuszek.
No i nie obyło się po dniu dzisiejszym o wyciągnięcie wniosków: chyba jednak wolę ze wszystkim musieć polegać na samej sobie, sama radzić sobie w codziennymi sprawami, począwszy od najbardziej błahych a na skomplikowanych skończywszy a przy tym wolę myśleć,że gdyby Mąż mógł być ze mną...A tak przekonałam się , że jak jest to jest gorzej niż by Go nie było! On burzy mi cały wypracowany ład! Przecież w ciągu niespełna pół roku odkąd zostałam matką i muszę radzić sobie ze wszystkim to jakieś przyzwyczajenia,nawyki i sposoby radzenia sobie ze wszystkim mam,tak? Dlaczego więc On zmieniać by coś chciał albo denerwuje się,że coś każę Mu robić tak a nie inaczej?!
Tak czy inaczej był to miły dzień....A prezent urodzinowy w postaci ściskającego za szyję Synusia (i całującego na swój sposób-jakby chciał zjeść :) )- BEZCENNY!

Jest dokładnie 20-sta...właśnie o tej porze 30 lat temu przyszłam na świat w małej Porodówce.....ależ to zleciało...

wtorek, 2 listopada 2010

Wirusowo..

Wirusowo biegunko-wymioto-gorączkowo. Poprzedni mój wpis dotyczył przykrego wydarzenia,któe skończyło się pobytem na Izbie przyjęć w Szpitalu w otoczeniu chorych dzieci... i pewnie tam to cholerstwo złapaliśmy-Potomek już od środy miał nieco podwyższoną temperaturę,w nocy z czwartku na piątek  (u babci ) zrobił najpierw pierwszą półpłynną a potem zupełnie płynną kupkę, w piątek nawet miał dość wysoką przez chwilę temperaturę-ale głupiej matce WSZYSCY dosłownie tłumaczyli-ZĄBKI!...wczoraj (będący na kacu po mamusi urodzinach) Tatuś od południa na przemian opróżniał płyny dołem i górą! 
Wieczorem pojechaliśmy na Izbę przyjęć do Szpitala gdzie Synuś przyszedł na świat głównie z niekończącą się biegunką Synusia ale i chcieliśmy powiedzieć o Tatusiu i Mamusi (bo nie wspomniałam wcześniej,że i mamusię mdliło wczoraj i z 3 razy przeczyściło)...ale była tak niemiła baba,że szok...z nerwów pół rzeczy zapomniałam powiedzieć...no więc dziś rano Tatuś pojechał na pogotowie sam ze sobą-dostał leki (które swoją droga na razie efektów nie przyniosły) i postanowił,że zostanie w domu,a ja z Potomkiem pojechałam do mamusi i tam poszliśmy m.in. na grób mojego Tatusia...a w międzyczasie dowiedziałam się że: chorują już: syn mojej siostry (zjechali do mamy na Święto), bratowa (była z moim bratem i córeczką w sobotę na moich urodzinach i z racji dość mocno zakrapianej imprezy zostali na niedzielę), a później (jak odjeżdzałam przed wieczorem od mamy) przyjechał brat z rewelacją że i Ich córeczka już choruje...do tego moja siostra coś niewyraźnie się czuje ( szwagier chyba też)...a i mnie od jakiejś godziny mdli:(
Nieźle naprodukowaliśmy wirusa,co ? Chce ktoś?
Takim Angielskim humorem kończę tę wypowiedź dzisiejszą...oby jutrzejszy dzień przyniósł polepszenie dla nas wszystkich....Życzę wszystkim zdrówka

środa, 27 października 2010

Nigdy więcej takich dni jak dzisiejszy..

Chwała Bogu,że już się kończy-i miejmy nadzieję,że skończyło się na strachu...
Dziś zapowiadało się,że Tatuś  nie zdąży na kąpanie,więc Mamusia musiała tak zorganizować sobie czas,by ze wszystkim się wyrobić...a więc zjadła wcześniej obiad,wykąpała się i już miała zabierać się za kąpanie Synusia...i wtedy stało się :(
Ale po kolei..oczywiście Mamusia na tak długi czas jaki zabiera kąpanie nie mogła zostawić Synusia samego (Nie zniósłby tak długiej rozłąki) tak więc wstawiła Jego leżaczek do łazienki, posadziła Go na nim i gdy On bawił się swojim ukochanym przytulakiem Ona mogła popluskać się...Gdy skończyła podniosła leżaczek wraz z siedzącym na Nim Dziecięciem i zaniosła go do pokoju...i gdy go stawiała na podłodze coś się wydarzyło...co dokładnie trudno powiedzieć-trwało to może sekundę,a skutek był taki,że dziecię uderzyło głową w podłogę...szybka interwencja polegająca na odpięcie dziecięcia z pasów zabezpieczających i wzięcie na ręce Synusia nie wiele pomogło...guz na głowie już rósł,a wraz z nim zdenerwowanie Synusia:( W tej chwili rozległo się pukanie do drwi-Tatuś wrócił z pracy...Synuś wciąż płakał...Mamusia nie chciała przyznać się Tatusiowi co jest grane,bo myślała,że nie ma co Go denerwować, a i nie uznała,że jest o co robić szum...jednak cała się trzęsła,a gdy Tatuś wyszedł po wanienkę do kąpania Synusia popłakiwała,nie mogąc znieść,że przez jej nieuwagę Jej słoneczko cierpi...w końcu niewytrzymała i powiedziała przez łzy "On płacze,bo mi upadł"...wykąpali razem Ich Słoneczko,ale On wciąż płakał, tak samo przy zakładaniu pampersa czy ubieraniu...płacz był przeraźliwy...aż serce się krajało ...w końcu postanowili-trzeba jechać do szpitala-nigdy nie wiadomo co się dzieje-a guz na głowie rósł...na Dziecięcej Izbie Przyjęć było dwoje innych dzieci - oboje z wirusówką-prawdopodobnie tzw "grypą jelitową"...Mamusia drżała o bezpieczeństwo Synusia,zakrywając Mu buzię by nie łapał (w miarę możliwości) tych wirusów...w międzyczasie na Izbę wpadła jakaś Matka z dziecięciem na ręku (niewiele starszym od Mamusi Synusia), a dziecko to prawie już jedną nóżką było po drugiej stronie....Mamusi serce pękało,gdy pomyślała,że zdrowie dziecka (czy wręcz Jego życie) jest takie kruche...zamieszanie w okół tej dziewczynki trwało chyba z godzinę,ale na szczęście wszystko chyba się udało-prawdopodobnie skończyło się na płukaniu żołądka i podaniu kroplówki-i pomyśleć,że problemy tej Małej były z powodu przedawkowania (bądź podania złej dawki) leku...potem przyszła Pani doktor i poprosiła dziewczynkę która przyszła z powodu wymiotów..(a w tym czasie drugie dziecko,które było poszło do domu,gdyż było już po konsultacji z lekarzem)...gdy w końcu udało się Mamusi i Tatusiowi wejść do gabinetu Pani doktor powiedziała "trzeba było zaczepić na korytarzu,bo Dziecię musi obejrzeć Chirurg"...a więc trzeba  przejść na Dorosłą Izbę przyjęć...stamtąd do gabinetu zabiegowego,gdzie ZNÓW trzeba poczekać,bo w środku jest chłopiec z prawdopodobnie złamaną nogą!! W końcu po kolejnych paru kwadransach udaje się wejść! Pan Chirurg (swoją drogą miły facet) ogląda "Kawalera" po czym uznaje,że szkoda Go męczyć robieniem RTG a tymbardziej wysyłaniem do szpitala w innym mieści (swoją drogą to wciąż do niego wraca Synuś-od dnia narodzin-właśnie w tym szpitalu)...Mamusia i Tatuś zostają uspokojeni jednocześnie dostając przykazanie bacznego obserwowania Synusia i (odpukać) w razie niepokojących objawów (jak wymioty czy nadmierna płaczliwość dziecka) zgłosić się...

Na zakończenie-Synuś zmęczony wydarzeniami dnia nie mógł zasnąć-w przeciwieństwie do Tatusia...a Mamusia z ogromną migreną nie mogła położyć się ot tak do łóżka, zjadła pół tabliczki czekolady gorzkiej (na poprawę nastroju)....i właśnie odreagowuje na Blogu....
Zasypiać będzie z nadzieją,że guz szybko zniknie  jak i obawy,że to coś poważniejszego i , że tak samo szybko zniknie zagrożenie,że w szpitalu przyplątało się coś-ODPUKAĆ!

sobota, 23 października 2010

5 miesięcy minęło...

..jak jeden dzień
Kiedy to zleciało? Przecież tak niedawno jechałam z bólami i odchodzącymi wodami do szpitala...tak niedawno dostałam swojego najukochańszego syneczka na brzuch...
Wczoraj zebrało mi się na wspomnienia...Chwała Bogu za aparat cyfrowy:) Nie ma problemu z ograniczoną liczbą 36-ściu zdjęć na kliszy i dzięki temu można pozwolić sobie na pstrykanie fotek ot tak...dzięki temu,nic nie pozostanie nieuchwyconego...a przecież w ciągu tych 5 miesięcy tyle się wydarzyło..przecież najpierw był śpiącą słodką laleczką,budzącą się tylko na cyca,przewinięcie i dalej lulał...z czasem zaczął nieświadomie (a tak słodko) się uśmiechać, z czasem uśmiechy stały się świadome i obdarzał nimi głównie Mamusię i Tatusia...dziś potrafi uśmiechać się nawet do niesympatycznego Pana Doktora,czy pielęgniarki,która właśnie będzie szczepić Go. Początkowo leżał bez najmniejszego ruchu-w jakim położeniu Mamusia położyła w takim został, z czasem zaczął kręcić główką, a dziś już potrafi sam przewrócić się plecków na brzuszek. Na początku pił tylko Mamusine mleczko,a dziś już je deserki,obiadki...i mleczko Mamusi:)
Ahhh tyle się wydarzyło...a jeszcze tyle przed nami...i z dnia na dzień kocham Go jeszcze mocniej..aż strach pomyśleć co będzie za 18 lat:)
Dobranoc Słoneczko moje...Kolorowych snów,w dniu Twojej pięciomiesięcznicy:)

środa, 20 października 2010

MacGyver w spódnicy...

...czyli tragikomedia z Mamusią w roli głównej (tytułowej)!

Było chwilę po południu, gdy Dziecię zaczęło być marudne, pewnie z powodu dwóch wybijających się dolnych jedynek...toteż Mamusia zabrała Go do pokoju,szczelnie zamykając za sobą drzwi!
Młody dostał cyca i szczęśliwy zasnął...no więc Mamusia,korzystając wreszcie z możliwości zrobienia czegoś pożytecznego, jak np posprzątanie syfu w mieszkaniu i zrobienie obiadu zmierzała ku drzwiom na korytarz..no i jakie było Jej zdumienie,gdy klamka nacisnęła się nie powodując otwarcia drzwi...próba druga i kolejna...i wciąż ten sam efekt-klamka kręciła się wokół własnej osi.. Wtedy było jasne klamka z drugiej strony (a więc od strony niedostępnego korytarza) wysunęła się ździebko za daleko..pominąć należy fakt,że od kilku dni była awaria klamki,o czym Mąż doskonale wiedział!.Stało się więc jasne, że albo Mamusi uda się jakoś użyć swojego zmysłu technicznego (ukończone studia techniczne do czegoś chyba zobowiązują?!) i uwolnić się, albo w przeciwnym razie pozostanie siedzieć w tym zamknięciu aż Mąż wróci z pracy (co na szczęście miało nastąpić za jakieś 2,5 godziny). Dramatyzmu sytuacji dodawał fakt,że po 16 Mamusia była umówiona ze swoim Szefem, w celu ustalenia warunków powrotu do pracy a przede wszystkim ustalenia kiedy ten powrót miałby nastąpić. Ponadto do Mamusi miała przyjechać Jej Mamusia,a więc Babcia. I zarówno Szef jak i Babcia mogły do Mamusi dzwonić i niestety nie dodzwoniłyby się,bo telefon był, podobnie jak korytarz, poza zasięgiem Mamusi.Mało tego Babcia,gdyby zjawiła się pod drzwiami to nie dostałaby się do środka mieszkania z wiadomych powodów...istniałaby oczywiście możliwość,by ktoś z zewnątrz otworzyłby mieszkanie i znalazłszy się w korytarzu uwolnił Mamusię...Istniałaby taka możliwość,gdyby nie fakt,że jeden komplet kluczy miał przy sobie niczego nieświadomy Mąż ..a drugi komplet wisiał dumnie na haczyku...w korytarzu..
No więc Mamusia,która nie mogła pozwolić sobie na to,by przyznać się , że sobie nie poradzi zaczęła główkować.Zaczęła od wyrwania pozostałości klamki,a następie rozpoczęła przeszukiwanie dostępnego pokoju.Wiedziała,że musi znaleźć coś, co wkładając w miejsce po klamce sprawi,że drzwi się otworzą. Dlatego próbowała wszystkim począwszy od długopisów, poprzez wszelkie blaszki jakie znalazła w pokoju (czy to z torebki czy paska) a na śrubkach skończywszy. Wszystko na nic...już miała poświęcić torebką a nawet odkręcać klamkę od drzwi balkonowych..choć to drugie trudno byłoby zrobić, bo niestety nie było czym:(
No i gdy już powolutku zaczynała oswajać się z myślą,że przyjdzie Jej spędzić w zamkniętym pokoju do powrotu Męża z pracy,bez jakiejkolwiek możliwości kontaktu ze światem zewnętrznym, wreszcie udało się!!Uwolniła się,i to za pomocą czego ? Otóż pomogły wspomniane wcześniej śrubki...a skąd takowe w pokoju? Do dnia dzisiejszego Mamusia uważała,że śrubki te służące zabezpieczeniu pralki podczas transportu należało wyrzucić dawno temu..a więc zaraz po ustawieniu pralki w łazience. Widać,jednak czasem warto trzymać z pozoru niepotrzebne śrubki:) Dzięki nim Mamusia otworzyła drzwi. Składając dwie do kupy Mamusia jak rasowy włamywacz uwolniła się!


Morał (?!) na zakończenie -Mąż po powrocie z pracy stwierdził,że pewnie żadna inna kobieta by sobie nie poradziła :D .....a później naprawił przedmiotową klamkę...

niedziela, 17 października 2010

Mój Blog na razie nie umrze!!

Ostatnio doszłam do powyższego wniosku...a stało się tak,gdyż dla odmiany byłam szczęśliwa...Mąż był znów kochający,Ja naprawdę czekałam na Jego powrót z pracy, a On będąc w pracy wysyłał słodkie sms-ki choćby tylko po to by podziękować za sałatkę jaką zrobiłam, zostawiał karteczki w których pisał,że kocha...krótko mówiąc miłość kwitła...no i czułam się jakoś dziwnie zaniedbując to miejsce...a z drugiej strony uznałam,że pisanie o urokach życia w małżeństwie , o sielance byłoby zbyt banalne i ogólnie jakoś niepotrzebne...
I w tym miejscu uwaga do wiernej czytelniczki (oczko3) mój blog nie umrze!! Jeszcze nie...ZNÓW MAM WENĘ!!
A przynajmniej jakieś zalążki weny..
I chyba uwierzę w sens powiedzenia "wyjątek potwierdza regułę"..wyjątkiem były ostatnie miłe dni z mężem...zwykle nie jest tak kolorowo,słodko i sielankowo...zwykle mąż jest chamem w czystej postaci! I choć w sumie nie wydarzyło się nic konkretnego,a przynajmniej nic czemu miałabym poświęcać tu uwagi więcej..ale w konsekwencji tych niby nieważnych wydarzeń mąż znów jest "czuły,kochający,słodki"..teraz wystarczy zamienić wymienione przymiotniki na ich antagonizmy i opis mojego męża gotowy!
Chyba z tą weną przesadziłam...brak mi słów dalej...Tak czy inaczej wracamy do punktu wyjścia...znów jedyną radością mojego życia jest Synuś...i to nigdy się nie zmieni!

piątek, 8 października 2010

Wrócił spokój...

Jednak spakowanie manatków (których swoją drogą okazało się strasznie dużo-a były już mocno odchudzone) i powtarzanie uparcie,że chce się jechać do mamy zrobi swoje...okazało się,że da się porozmawiać,wyjaśnić wiele rzeczy...i co dziwnego z wieloma rzeczami nie mogę się nie zgodzić...no i zapanował spokój...oby tym razem na dłużej..i oby tym razem zmieniło się więcej...a i ja muszę się zmienić-a mianowicie prosić o pomoc...choć moja duma nie zawsze na to pozwala,ale może i racja , że facetowi jak jasno i wyraźnie się nie powie czego się oczekuje to On nie zrozumie.

Tak bardzo chciałabym aby już było dobrze..ale to jeszcze dużo pracy nas czeka...Póki co jestem pełna nadziei :)

czwartek, 7 października 2010

Jak się powiedziało A to trzeba powiedzieć B..

I zgodnie z tą myślą rano po wyjściu męża do pracy napisałam Mu sms (nie miałam okazji w oczy Mu powiedzieć,bo zanim się obudziłam to już tylko przekręcanie klucza  zamku usłyszałam) ,żeby pamiętał,żeby zjeść gdzieś,bo w domu na Niego obiad czekać nie będzie  i jeszcze,że zranił mnie jak zwykle...itd itp..a mąż tylko odpisał,że Om stracił żonę już 2 m-ce temu i że teraz Mu wszystko jedno liczy się tylko syn...swoją drogą nie mam pojęcia od czego liczy ten okres dwóch miesięcy..ale chyba powinnam wcześniej to wiedzieć, może wtedy nie robiłabym nadal wszystkiego w domu zaharowując się i przy tym nie prosząc o pomoc Nikogo...
Odpisałam Mu jeszcze raz na sms (telefon gdy zadzwoniłam do Niego odebrał mówiąc,że nie może rozmawiać) pisząc m.in. ,że tak to nigdy mnie nie zranił...
Serce pęka....ciekawe czym sobie zasłużyłam na takie traktowanie...bo nie dość,że nie szanuje mnie, nie docenia wszystkiego co robię i jak zaharowuję się i nie proszę o pomoc i nie narzekam,to jeszcze ot tak mówi o rozstaniu...

A ja chyba nie mam za grosz honoru,że jeszcze tu tkwię;(

I chyba pora wyprowadzić się...i pewnie dziś to zrobię...jeśli starczy sił....

Wyrzuty sumienia...

Dziś zaczęłam odczuwać coś na kształt wyrzutów sumienia,że tyle narzekam na swojego Męża...w końcu wybrałam Go sobie sama,tak? Nikt mnie nie zmuszał,tak? To chyba coś w Nim widziałam i chyba nie był taki zły,co?
Tak sobie dziś myślałam...poszłam na zakupy (i choć nic nie kupiłam sobie,to przydało mi się takie wyjście),potem z dzieckiem na szczepienie...i wieczorem wydawało się,że nastąpi przełom w sprawach małżeńskich..i jakby nie spojrzeć przełom nadszedł...a że nie taki jakiego bym sobie życzyła,to już inna sprawa...
Mąż wrócił do domu wcześniej - tzn przed 20-stą...poszedł na spacer z psem a jak wrócił wykąpaliśmy Synusia...potem...czar prysł...
Mąż poszedł do kuchni przygrzać sobie obiad i zorientował się,że nie ma drugiego dania! Przyszedł do mnie i spytał o to! No i jak odpowiedziałam,że nie ma mruknął pod nosem coś i potem musieliśmy kontynuować temat...no i dowiedziałam się,że "pożałuję",że "on ciężko pracuje i nie będzie robił sobie obiadu o 22", i że "ja nic za niego nie robię" a jak powiedziałam co robię (a co powinien wiedzieć) to powiedział,że "On pracuje i to ciężko pracuje"a jak dodałam,że to Jego obowiązek utrzymywać rodzinę to powiedział,że "tak samo jak moim obowiązkiem jest gotowanie Mu obiadu"...i tak dalej i tak dalej...koniec końców spłakałam się jak nie wiem i choć miałam nie odzywać się pierwsza to stwierdziłam,że muszę dokończyć rozmowę i powiedziałam Mu wszystko co o Nim myślę,a mianowicie,że jest największym chamem jakiego znam,że nie dość,że nie pomaga mi w ogóle to jeszcze tego nie docenia,że kiedyś (tzn bezpośrednio po porodzie) dużo robił tzn w zasadzie wszystko-ja miałam tylko zajmować się dzieckiem,a On po pracy gotował obiad,zmywał,sprzątał,robił zakupy,tyle,że z czasem pokazałam,że mogę robić to sama i teraz gdy dziecko więcej czasu mi zabiera i czasem padam , bo jestem zmęczona,niewyspana to On nawet nie tknie palcem by mi pomóc, no i powiedziałam jeszcze,że jak to możliwe,że tak zmienił się i że coraz częściej myślę nad tym,żeby odejść,bo wykończona jestem psychicznie.....wszystko to mówiłam,płacząc, do Jego pleców, On nawet się nie odwrócił...z raz odpowiedział coś,chyba gdy spytałam czy interesuje Go,że jak tak dalej pójdzie to rozstaniemy się,na co odpowiedział tak...i to chyba tyle:(
Jestem na skraju załamania psychicznego...i gdyby nie moje Słoneczko,przy którym przez cały dzień (przynajmniej do jakiejś 19 godziny) zapominam o problemach,to nie wiem czy dałabym radę..

środa, 6 października 2010

Cichych dni ciąg dalszy...

To już kolejny dzień,gdy wymiana zdań między mną a moim kochanym Mężem ogranicza się do Jego pytania po powrocie do domu czy byłam z psem na spacerze i czy zostawiony obiad to dla Niego..swoją drogą nawet nie wiem gdzie bywa po pracy,bo wiem,że pracuje do 17,a do domu trafia po 20. Ja uparłam się,że tym razem nie wyciągnę ręki ja..bo i po co? Może Jemu nie zależy na pogodzeniu.. mój Mąż sam kiedyś mi powiedział,że jak On nie czuje się winny to absolutnie nic nie zrobi by się pogodzić..a w tej sytuacji On czuje się bez winy-bo Jego zdaniem ja jestem winna,że pojechałam do mamy,zamiast iść z Nim do bratankasmilie1.gif Jakoś pomija drobny fakt,że ja nie poszłam tam bo to była kara dla Niego za Jego piątkowy wybryksmilie1.gifWczoraj gadałam dużo z siostrą i uświadomiłam sobie,że sama jestem sobie winna,że Mąż nie pomaga mi-przyzwyczaiłam Go,że jestem samowystarczalna i nie proszę o nic,przyzwyczaiłam Go,że pomocy wymaga On,bo biedny pracuje tyle...tylko,czy  to nie Jego obowiązek utrzymywać rodzinę?Przyzwyczaiłam Go,że gdy wracamy do domu (niezależne skąd) i jesteśmy po dach auta zapakowani to ja pomagam Mu nosić,jakby nie dość było,że niosę dziecko w foteliku,co nie jest lekkim obciążeniem! Przecież gdybym Mu nie pomogła to Biedaczek musiałby zejść co najmniej jeszcze raz! A On biedny taki słaby.Ponadto przyzwyczaiłam Go,że nie potrzebuję nic dla siebie,nie potrzebny mi nowy ciuch, kosmetyk,byłam pewna,że szkoda na to wydawać pieniędzy,a tymczasem On jakoś nie ogląda z każdej strony grosza tak jak ja gdy po raz kolejny nie chce Mu się szykować jedzenia i zamawia pizzę...I tak mogłabym wyliczać długo co robię z myślą o Nim,zamiast o sobie...ale to tylko świadczy o tym jak bardzo swoje życie podporządkowałam Jemu! A On co? Nie docenia tego,a to co On robi zależy tylko do Jego widzimisię.
Ciekawe jak podejście potrafi się zmienić.Przed porodem myślałam jak to będzie gdy dziecko przyjdzie na świat? I byłam pewna,że będzie mi ciężko radzić sobie samej,że jak On będzie wracał z pracy to będzie musiał mi pomagać, odciążyć mnie trochę, choćby po to bym psychicznie odpoczęła. Wiedziałam,że pomocy potrzebować będę,jako drobna słaba kobitka...a tymczasem staram się robić wszystko sama (i dobrze mi idzie,tyle,że często padam z sił) i przyzwyczaiłam Go do tegosmilie2.gifWięc jak On ma mi pomagać, po co miał w ostatni piątek spieszyć się do domu? Przecież wiedział,że ja poradzę sobie sama,skoro dotąd radzę (i nie narzekam)..Ale to musi się zmienić,musi doceniać,że radzę sobie (bo to nie zmieni się,nie zamierzam zawsze czekać np na kąpanie na Niego kosztem płaczącego i zmęczonego dziecka),ale też musi wiedzieć,że mimo wszystko lepiej byłoby gdybym mogła liczyć na Niego... A skoro kolejny raz (w niedzielę) zignorował moją chęć rozmowy to więcej nalegać nie będę...czekam na Jego ruch.. przypomniało mi się powiedzenie,które kiedyś gdzieś przeczytałam-jeśli coś kochasz puść to wolno,jeśli wróci jest Twoje,jeśli nie - nigdy Twoim nie było...nigdy nie miałam odwagi dać Mu więcej wolności,gdy było źle między nami tak by przekonać się co wybierze,bo podświadomie wiedziałam,że straciłabym Go wtedy  a może trzeba było:( (jakoś nie jestem dotąd pewna czy aż tak Mu zależy na mnie by walczyć o mnie,ale i też nie mam podstaw by wierzyć,że tak by było).
Ale nigdy nie jest za późno...teraz daję Mu wolną rękę,niech robi co chce,nie chce rozmowy ze mną gdy wraca z pracy?Nie chce powiadamiać mnie gdzie jest i kiedy wróci? I w końcu nie chce naprawdę czuć,że ma Żonę? To niech tak będzie! A jeśli tak będzie za długo, za długo nie będzie potrzebował kontaktu ze mną (bo to co jest teraz to chyba nie można tak nazwać) to będę miała swoją odpowiedź...i wtedy ,choć będzie mi ciężko to zrobić i bardzo przykro, to jednak zdecyduję się odejść...na dobre...mam na szczęście gdzie odejść, mama przyjmie nas (bo i Synusia też) na pewno...coraz częściej o tym myślę...i o ile myśli takie towarzyszyły mi także przed ślubem  a wtedy nie miałam siły wystarczająco na taki krok o tyle teraz muszę mieć siły - dla mojego Słoneczka! 

PS. Ponadto zaczynam brać też dla siebie...dziś (jak wstanie Słoneczko moje) idę na zakupy:) Przyda mi się coś nowego..a i zakładam ,że poprawi mi to humor:)
Zmiany,nie tylko mojego nastawienia,ale i zewnętrzne są potrzebne:)

poniedziałek, 4 października 2010

Biała czekolada...

Czy biała czekolada to dobry pomysł dla matki karmiącej?! Hmmm...sama nie wiem, ale pomyślałam,że skoro nie zawiera kakao (a przynajmniej tak mi się wydaje) to może mniej szkodzi niż zwykła brązowa...tak czy inaczej kiedyś słyszałam jak jeden lekarz w TV mówił co wolno w ciąży i podczas karmienia a co nie...no i On stwierdził,że jak ma się na coś ochotę to w małej ilości to nie zaszkodzi to tak jak zaszkodziłoby złe samopoczucie z powodu braku tego czegoś...i tej wersji będę się trzymała...a potrzebowałam...trochę cukrów na poprawę humoru..może pomoże?!
A co z tym moim humorem?
A to samo...problemów małżeńskich ciąg dalszy...czy to nadal małżeństwo,czy czasem nie powinniśmy przyznać, że nastąpił trwały i zupełny rozkład pożycia?! (programy o sądach rodzinnych itp robią swoje;) )
Dziś byłam u mojej mamy (w dalszej części używam pieszczotliwie określenia na wsi,mimo iż moje kochane rodzinne miasteczko,ma prawa miejskie.:) ), zresztą przebywałam tam od wczoraj i dziś szłam na spacerek z Synusiem, który zasnął podczas mszy w kościele a ja nie chcąc budzić Go wchodzeniem do babci poszłam pospacerować, zebrać myśli...no więc szłam sobie z cmentarza (jakoś zawsze gdy jestem u mamy staram się odwiedzić miejsce spoczynku taty) i myślałam, przeanalizowałam wszystko...a mianowicie jak wygląda nasz dzień codziennie, jak od święta, jak kłótnie (bo przecież w każdym związku się zdarzają, są poniekąd częścią każdego związku,wg mnie) a jak godzenie...No i tak (teraz się zacznie wyliczanka!):
Co jest?
1. Dzień codzienny (czyt.gdy nie jesteśmy w stanie wojny) :
Mąż (zwany dziś Tatą-nie Tatusiem,jak zwykle!!jakoś nie mam chęci dziś zdrabniać) wstaje po 5, na 6 idzie do pracy-wstaje,robi sobie śniadanie (dopóki nie urodziłam dziecka robiłam to ja-wstawałam z Nim,mimo,że nie miałam potrzeby az tak wcześnie wstawać!),potem wyprowadza psa,jak wróci wchodzi do nas śpiących (syna i mnie) i całuje na do widzenia.Przez cały dzień Mamusia najpierw z rana sprząta bałagan powstały dnia poprzedniego,najczęściej powstały po powrocie Taty z pracy, zmywa po wspólnym obiedzie,gotuje obiad na dzień bieżący,czasem pierze, prasuje a oprócz tego zajmuje się naszym Niemowlęciem. Tata wraca albo normalnie po pracy tzn ok 16, obiad jemy, ja (zwana w dalszej części Mamusią-jakoś siebie mogę zdrobniale opisywać) czasem opowiem co robiłam w ciągu dnia (Tata najczęściej nie ma nic do powiedzenia, u Niego nic się nie wydarzyło nic nie wydarzy-tzn nic nie planuje...tylko dziwnym trafem Mamusia często o ważnych rzeczach dowiaduje się przypadkiem albo od osób trzecich...Tata jakoś zapomni czasem powiedzieć Mamusi coś), pooglądamy TV, potem nie wiadomo kiedy robi się wieczór, kąpiemy Małego, Tata idzie z psem na spacer i znów TV...tata zasypia(Mamusia idzie później spać bo nadrabia zaległości-np na Blogu)a gdy kładzie się koło Taty to zasypiają w swoich końcach łóżka,jak obcy ludzie...i widoków na rodzeństwo dla Synusia raczej brak...i dzień minął..gdy Tata dorabia na boku to dzień wygląda podobnie tyle,że powrót Jego jest później i Mamusia sama kąpie dziecko i już 100% rzeczy robi sama (a zwykle tylko 99%).Mamusia nie prosi Tatę o pomoc,bo On pracuje ciężko,niech więc w domu odpocznie (małe wyjaśnienie,kiedyś tzn gdy byliśmy w 2-kę i Mamusia pracowała staraliśmy się by był podział obowiązków,bo przecież Mamusia mimo,że nie pracuje fizycznie jak Tata to jednak też po 8h jest zmęczona).
2. Dzień gdy jesteśmy w stanie wojny-patrz pkt 1, z tą różnicą,że Tata mimo,że sytuacja (będąca powodem wojny czy choćby bitwy) nie została wyjaśniona (jak zwykle!) oczekuje,że wszystko będzie jak w punkcie 1 i zazwyczaj tak było, z tą różnicą,że mamusia dziwnie przygaszona podaje obiad, nie prosi o pomoc w niczym i jeśli Tata nie domyśli się to mogłaby sama przenosić setki kilogramów!No i nie opowiada co robiła.I choć wspólnie jemy,oglądamy TV, kąpiemy Małego (czyli wszystko jak w punkcie 1) to jednak jest to jakby z obcą osobą to robić.
3.Sobota dla Mamusi dzień podobny jak w pkt 1, z tym dochodzą rano zakupy,sprzątanie bardziej zaawansowane, chyba,że Tata nie pracuje to sprzątanie wspólne (gdy pracuje to Mamusia zostawia Mu odkurzanie mieszkania-co nie zawsze robi,albo nie zawsze Mamusia zostawia-często robi Ona i to). Wieczorami nie wychodzimy nigdzie,bo o 20 i tak pora kąpania , karmienie i spanie wiec często wychodzi na to,że nie warto...chyba,że jedziemy na wieś,wtedy jest inaczej bo gdy tam zostajemy na noc,to Synuś ma swoje łóżeczko (jeszcze po mamusi) i może iść o normalnej porze spać a rodzice mogą posiedzieć dłużej z gośćmi(czyt. Tata może, Mamusia jakoś zwykle przyśnie z Synusiem podczas karmienia ,ale chociaż jest to później niż o 20, a więc trochę dłużej Mamusia "zabaluje" niż gdyby trzeba było wracać do domu).
4.Niedziela-śniadanie (szykowane przez Tatę!) a po nim Mamusia szykuje siebie i Synusia do kościoła...Tata był chyba raz z nami...i choć uważa się za praktykującego katolika to jednak w niedzielę preferuje odpoczynek niż Mszę Św. Potem obiad i co? Oglądanie TV...reszta dnia jak w dzień codzienny patrz pkt 1.
5.Inne.
5.1. Kłótnie-zwykle zaczynają się od błahostek ale zwykle dają Mamusi powód do poważnych rozmów, na które Tata zazwyczaj nie ma ochoty,bo albo nie ma za dużo do powiedzenia, albo jest zbyt zły i zaczyna być opryskliwy, chamski-z czego jest dumny i każde dalsze zamieniane zdanie jest gorsze od poprzedniego i coraz bardziej niepotrzebne jest kontynuowanie rozmowy, (bo choć często On jest bardziej winny to jednak Mamusia będąc u kres wytrzymałości z powodu postawy Taty nie wytrzymuje i albo powie o słowo za dużo albo podniesie na Niego rękę,która spada na Jego biceps, czy klatkę i co choć nie boli Go fizycznie to jednak jest dla Niego nie do przyjęcia!I wtedy cokolwiek było powodem kłótni jest nieważne bo wybryk Mamusi przyćmił wadę Taty!).
5.2.Powrót do "normalności"-po kłótni, Mamusia chce rozmowy,wyjaśnienia wszystkiego,tak by zaistniała kłótnia wnosiła coś pożytecznego w Ich życie, Tata jeśli ma o co być zły to choćby pierwotnie to On zawinił  a potem Mamusia zrobiła coś niewybaczalnego (jak np powiedziała o jedno słowo więcej,podniosła rękę na Tatę czy jak wczoraj wyniosła się do Mamusi Mamy - w celu odreagowania, odpoczynku, przemyślenia - a tym samym nie poszła z Tatą gdzie miała iść) to ostatecznie najbardziej obrażony jest On i to On ma prawo mieć focha i tym samym zachowuje się już do reszty jak obcy człowiek-nie chce rozmawiać,a jeśli nawet pozornie chce to odpowiada w sposób tak niemiły,chamski...że serce pęka..Koniec końców,po wielu próbach rozmów powrót do normalności następuje w sposób umiłowany przez Tatę-a mianowicie gdy powód do kłótni rozchodzi się po kościach,a tym samym brak widoków na to by w przyszłości sytuacja miała się nie powtórzyć (Tata nie przejawia zrozumienia zaistniałych problemów,a jeśli zauważa to swoją winę znacznie zaniża).
5.3.Wyjście samotne-dla Mamusi oznacza to wszelkie wyjścia w ciągu dnia (gdy Taty nie ma) a więc zakupy (niezbędnych rzeczy), wizyta w przychodni z dzieckiem,laboratorium,czy w Banku,PZU itd i wiąże się z wysiłkiem fizycznym (jak pisałam w jednym z postów poprzednich) związanym z zejściem,wejściem na 4 piętro,gdzie mieszkamy i spacerem do i z miasta, do którego mieszkając dość daleko od centrum jest kawałek. Ponadto Mamusi zajmuje to tylko tyle czasu ile konieczne i szybko wraca,bo przecież czeka jeszcze tyle roboty,w tym szykowanie obiadu tak,by Tata miał gotowy jak wróci z pracy...tak wygląda to u Mamusi..a u Taty? Wyjście po zakupy zajmuje co najmniej kilka razy więcej czasu niż Mamie-jakoś dziwnie zwykle spotka się z Kimś, z Kim MUSI porozmawiać (do Mamusi spieszyć się NIE MUSI),lub dziwnie zahaczy o dom rodziców...a wyjście do fryzjera....to długaśny temat (i należy do najczęstszych powód kłótni-i obecna kłótnia właśnie z tego powodu jest) - patrz punkt kolejny.
5.4.Picie alkoholu przez Tatę. Fryzjer-brat Taty nie bierze pieniędzy za usługę...ale alkoholu nie odmówi...i jeśli na 1-2 browarach się skończy to cud...zwykle kończy się totalnym resetem..nie muszę dodawać,że wtedy wyjście Taty moooocno się przedłuża,wręcz Mamusia ma wrażenie,że Tata zapomniał o Mamusi istnieniu (i Syna chyba też) przez co Mamusia już na najmniejszą pomoc liczyć nie może (nawet wcześniej obiecywaną po stokroć)...Tata wracający pod wpływem alkoholu do domu przekracza próg z przekonaniem o braku jakiejkolwiek własnej winy i jeśli ktoś na kogoś jest zły to On na Mamusię...przynajmniej taki ma wzrok...Mamusia kiedyś wyrzucała z siebie co myśli(czyt.robiła Mu awanturę)..tak było kiedyś...teraz woli iść spać (skoro zguba znalazła się w domu to można już nie martwić się)a ewentualną rozmowę zostawić na rano...A na drugi dzień?! Tata nie ma za co przepraszać,a jeśli przeprasza to najczęściej chyba gdy Mamusia się upomina w bardziej lub mniej dosłowny sposób a w najlepszym razie gdy Mamusia zaczyna rozmowę. Reszta jak w punktach wyżej.

I tak na okrągło powtarzają się wymienione w punktach zdarzenia.

Czego chciałabym
Pkt 1 dla przypomnienia: Dzień codzienny (czyt.gdy nie jesteśmy w stanie wojny) -nie wiele da się zmienić,ale jednak zmiana (zdawałoby się nie tak wielka) byłaby dla mnie ogromna...rozmawiać rozmawiać i jeszcze raz rozmawiać, a poza tym chciałabym czuć,że Tata docenia co robi Mamusia ,że widzi,że Ona nie leży przez cały dzień ,że wbrew temu co by się zdawało i dla Niej dzień jest męczący, mimo,że nie narzeka i nie oczekuje pomocy...ale usłyszeć dobre,miłe słowo,być przytuloną i czuć się docenianą i kochaną-tego oczekuje...
Pkt 2. (Dzień gdy jesteśmy w stanie wojny) Siąść wyjaśnić sobie co poszło nie tak,czego oboje oczekujemy,przeprosić i zapomnieć a poza tym jak w wyżej w  punkcie 1.
Pkt. 3. (Sobota) jak wyżej w pkt 1 a oprócz tego ,żeby Tata zrobił to niezbędne minimum jakie wyznacza Mu Mamusia,bez niepotrzebnego gadania a dając do zrozumienia-w tygodniu nie mogę Ci pomóc to pomogę teraz-Ty odpocznij! Po południu,czy wieczorem wyjście razem,choćby na głupi spacer z rozmową...
Pkt. 4. (Niedziela) Być razem! tylko tyle...wykorzystać ten czas jaki mamy dla siebie...nic poza tym...a najlepiej nie przed TV,a w jakiś sposób ciekawszy...a np ciekawsze dla mnie byłoby choćby posiedzieć pogapić się na siebie i pogadać...a przy okazji przytulić..
Pkt.5.1. (Kłótnie) Jeśli dochodzi do kłótni to,żeby Tata pamiętał jak łatwo zranić (słowami) osobę bliską i żeby tego nie robił, ugryzł się w język,a jeśli się nie da to choćby żeby umiał wiedzieć kiedy przestać być tak podły.
Pkt.5.2.(Powrót do "normalności")jak już wyżej ujęłam: "Mamusia chce rozmowy,wyjaśnienia wszystkiego,tak by zaistniała kłótnia wnosiła coś pożytecznego w Ich życie",a po tym przytulić się,przeprosić i zapomnieć...
Pkt. 5.3.(Wyjście samotne)-jeśli Tata idzie gdzieś sam to niech pamięta,że w domu została Mamusia,który całymi dniami ogląda TYLKO kilkumiesięczne dziecko i jeśli mówi to tylko do Niego a poza tym On (Tata) mógłby odciążyć Ją w czymś-np zająć się dzieckiem by Ona spokojnie mogła coś zrobić (niekoniecznie coś dla siebie,ale choć móc zrobić coś co ma zrobić bez odrywania się od tego zajęcia do dziecka,które potrzebuje akurat wtedy Jej uwagi).
Pkt. 5.4.(Picie alkoholu przez Tatę)-Tu najwięcej do poprawy....Mamusia chciałaby by Tata znał umiar i żeby umiał odmówić (bo póki co jest tak,że ile razy ma okazję tyle razy zdarza się,że pije....pozostaje mieć nadzieję na to że okazje będą sporadyczne)...bo w to,że Tata pod wpływem alkoholu będzie mniej "bojowy" to nie wierzę...ale gdyby mniej wypił to miałby większą kontrolę nad sobą,mniej złych (czy głupich) rzeczy by powiedział (czy zrobił), i więcej pamiętałby na drugi dzień.

Tyle oczekiwałabym zmian...Powtarzając za K.Kowalską "Czy to wiele czego chcę?" Zdaję sobie sprawę,że to nie mało...i też jestem świadoma,że ja idealna nie jestem...ale jestem otwarta na krytykę i gdyby tylko On chciał rozmawiać, mówić co czuje,co oczekuje,czego chce,a co Mu się nie podoba to ja wszystko przyjmę...Odrobinę dobrej woli z Jego strony...i wszystko będzie możliwe.

Podsumowując...wróciłam dziś od swojej mamy z mocnym postanowieniem-MUSIMY POROZMAWIAĆ, w końcu droga z cmentarza była owocna w przemyślenia i wartoby podzielić się Nimi z mężem...a On co odpowiada na moja propozycję rozmowy? "teraz? (a byla 20 godzina) nie będę rozmawiał,rano idę do pracy" a na moje pytanie czy zależy Mu aby nasze relacje poprawić odpowiada "nie wiem"....dalsza rozmowa przestała mieć sens...i choć niekoniecznie musiał tak myśleć (ma On wyjątkową zdolność mówienia w taki sposób i takich rzeczy ,że serce pęka-głównie odpowiadania na moje pytania np na pytanie: "chyba nie kochasz mnie" odpowiedź "nie" (i nie jest to na pewno forma przekomarzania się, On wyjaśnia,że mówi to co ja chcę usłyszeć !? Tylko czy ktoś chce takiej odpowiedzi na swoje retoryczne pytanie?! Bo ja chcę by wręcz przeciwnie, zaprzeczył moim stwierdzeniom.

I tak moje rozważania podczas spaceru z cmentarza póki co efekt miały w postaci tylu słów tu wylanych...i w postaci zjedzonych kilku tabliczek białej czekolady....