poniedziałek, 29 listopada 2010

Zamiast spać..

...mnie zebrało na siedzenie, myślenie itd..Dziecię (wciąż w chorobie) pospało po południu - śpiące było chyba już po 16,ale właśnie czekaliśmy na wizytę pielęgniarki ze strzykawką więc musiałam Go przetrzymać...i efekt był taki,że jak zasnął to była godzina ok 17 i pospał do po 19,co skutkowało tym,że gdy poszła pora spania to oczywiście nie był śpiący...i wariował do jakiejś 22!
A więc korzystając z chwili dla siebie zasiadłam do komputera...mogłabym oczywiście iść spać...ale wtedy wyszłoby,że już w ogóle nie mam czasu dla siebie..w przeciwieństwie do Męża-On kiedy chce i co chce robi...no więc jak już siadłam do komputera poczytałam to i owo ..a to co m.in. poczytałam skłoniło mnie do pewnych przemyśleń... filozofowanie na koniec dnia..
No a o czym ja mogę rozmyślać? Nic tylko nad swoim małżeństwem...
A potok myśli miał miejsce w momencie gdy spojrzałam na swoje Szczęście (niby takie malutkie a jednak największe jakie mnie spotkało) śpiące w naszym małżeńskim łożu (po środku) i pomyślałam-jak dobrze,że On leży gdzie leży...mam chociaż wytłumaczenie dlaczego nie zauważam już w tym łóżku Męża (nad czym się nawet nie zastanawiam-jakby to był oczywisty fakt).


Kurcze,mój blog zdominowały dwa tematy-niewyobrażalnie wielka radość jaką sprawia mi macierzyństwo oraz moje małżeństwo będące w coraz gorszej kondycji...
Zresztą co się dziwić - innego życia nie posiadam...i pewnie mam to na własne życzenie..i co najgorsze chyba nie jest mi z tym źle...żyję dzięki (i dla) miłości do Syna, to On daje mi siły do działania i wszystko co robię jest dla Niego i to mi wystarczy..pewnie dlatego problemy w małżeństwie nie robią na mnie wielkiego wrażenia...zaakceptowałam to-uznałam,że pewnie nigdy się to nie zmieni więc po co nad tym rozmyślać, po co kłócić się wciąż o to samo i po co denerwować się próbując coś zmienić i coś naprawić..efekt jest taki,że nawet gdy coś mi się nie podoba (a dawniej-nie jakoś bardzo dawno-wygarnęłabym wszystko Mężowi) to teraz zagryzam zęby nie pozwalając słowom wyjść z ust i za chwilę prawie o tym nie myślę (prawie-bo coś tam myślę o tym,ale nie aż tak by musieć to z siebie wyrzucić)..dla przykładu-zawsze denerwowało mnie,gdy dzwonił ktoś do Męża a On po skończonej rozmowie nie miał mi nic na ten temat do powiedzenia-nie żebym chciała o wszystkim wiedzieć,ale jeśli np do mnie dzwonił ktoś to czułam potrzebę podzielenia się z Nim tym...choćby to miała być pierdoła..On prawie nigdy nie miał mi nic do powiedzenia,czego efektem są sytuacje jak ta gdy o tym,że moja Teściowa wyjeżdża do pracy do Niemiec dowiedziałam się od swojej mamy...jakoś na przekazanie tego swojej teściowej Mąż miał czas a własnej żonie nie miał...no i zwykle gdy słyszałam jak rozmawia przez telefon a po skończonej rozmowie On nic nie mówił to aż szlag mnie trafiał, dziś zacisnęłam zęby...inna rzecz,która zawsze mnie denerwowała a dziś miała także miejsce to sytuacja gdy Mąż wychodzi z domu ze sprawą, która powinna zająć Mu chwilę a On wraca po znacznie dłuższym czasie , nie tłumacząc co Mu tyle czasu zajęło i dopiero na moje pytanie co tak długo okazuje się,że musiał gdzieś wejść-co wiedział wcześniej,bo we wspomnianej rozmowie telefonicznej obiecywał już komuś (tyle usłyszałam przypadkiem),że  zajrzy...
Nie wiem,może źle myślę, może mój tok myślenia jest niewłaściwy, a może naoglądałam się telenowel, romansów i mam mylne spojrzenie na małżeństwo...bo wydaje mi się,że mocno odbiegamy od standardu udanego małżeństwa..
Niby nie kłócimy się ostatnio (zwykle kłótnie-rozmowy przeradzające się w kłótnie-wszczynałam ja) teraz jest mi wszystko jedno-zupełna obojętność..niby rozmawiamy-ja Mu opowiadam o postępach Synka,o Jego zdrowiu-poprawie lub braku poprawy, czy wręcz pogorszeniu, gadamy o obiedzie,zakupach, niby robimy albo wspólnie albo dzielimy obowiązki ws. obiadu (czy innego posiłku), niby jemy razem, niby oglądamy razem TV, niby razem śpimy...ale czyż mieszkając z Kimś to nie jest naturalne,że te czynności się wykonuje? I nie trzeba być wcale bliskimi dla siebie osobami,prawda? 
To smutne,ale zaakceptowałam ten stan rzeczy i nie czuję potrzeby nic zmieniać..będzie co będzie..jak wspomniałam wyżej wszystkie smutki rekompensuje mi moje Dziecko:) 
Tyle,że czuję,że jestem już tak daleko od Męża,że dalej już być nie można-dalej to już być poza małżeństwem...Pewnie moje podejście nie poprawia sytuacji,ale mam dość niewnoszących nic rozmów, rozmów w których coś do powiedzenia mam tylko ja i w których od Niego nie dowiem się nic,a jeśli dowiem się coś to tylko tyle,że On nie ma sobie nic do zarzucenia a jeśli jakimś cudem przyznaje,że coś jest Jego winą to nie umie tego uzasadnić a jak umie to w kolejnym zdaniu okazuje się,że ja jestem równie winna,jak nie bardziej...mam dość wciąż tych samych powodów do rozmów-kłótni, wciąż tych samych Jego zachowań! Wiem tyle,że skoro nic dotąd się nie zmieniło , żadna rozmowa nic nie wniosła ani nie poprawiła to po co strzępić sobie język, po co się denerwować i wreszcie po co straszyć dziecko kłótniami i krzykami...nie warto...


Jest mi obojętne wszystko..i dlatego gdy Mąż z niewiadomych (i nie zrozumiałych) dla mnie przyczyn nagle oczekuje czułości i w taki bądź inny sposób wyraża to, to  ja czuję się jakby był obcym człowiek i jakby nie mógł tego ode mnie oczekiwać..nie mam nawet ochoty przytulić Go czy pocałować, że o niczym więcej nie wspomnę...potwornie drażni mnie gdy w przelocie dotknie mnie gdzieś,klepnie...no ale co się dziwić-skoro łączy nas z sobą tylko fakt mieszkania razem i posiadania wspólnego dziecka to skoro jesteśmy dla siebie prawie obcy, to przecież obcy nie całują się nie przytulają...


Właśnie chwile temu doznałam olśnienia...może powinnam wybrać się na terapię (kiedyś raz byłam u psychologa i byłam pod wielkim wrażeniem)..może czas spróbować jednak coś zmienić? Choć pewnie wyjdzie jak zawsze...pomyślę,że powinnam iść..i na tym się skończy...szczególnie,że tu na wsi nie znam nikogo kto mógłby mi pomóc (nawet nie wiem czy ktoś taki jest) to raz a dwa,że gdybym nawet znalazła odpowiednią osobę,to na ewentualne sesje musiałabym chodzić sama-Męża wątpię bym namówiła...


I z tymi myślami będę dziś zasypiała...przytulę swoje Słoneczko i znów zapomnę o problemach...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz