niedziela, 14 listopada 2010

Wyjątek tylko potwierdza regułę

W moim małżeństwie dobre dni są po to bym umiała potem rozpoznać kiedy znów jest "normalnie". I dni wyjątkowo dobre potwierdzają jak kiepskie jest nasze małżeństwo..
A już było tak miło..
I co się stało?
A więc zacznę od początku...po kilku (a może kilkunastu nawet (?!) ) dniach sielanki musiało wszystko wrócić do smutnej normy...
Najpierw w czwartek (11.11) Mężowi przypomniało się jak bardzo tęskni za swoją rodziną (nie mylić ze mną i z Dzieckiem) a dzień był taki miły...i zapowiadało się,że tak mile się skończy. I niby nic wyjątkowego w tym dniu nie nastąpiło,ale dla mnie dzień spędzony tylko we trójkę, ze wspólnym śniadankiem i obiadkiem a po nim spacerkiem, to coś niewyobrażalnie miłego...No i mogłoby się tak skończyć...no ale niestety, jak wspomniałam Mężowi przypomniało się o swojej rodzinie i gdy poszedł po auto zostawione na parkingu z dala od domu to wstąpił do piekieł...wiedziałam już,że gdzieś przepadł,gdy minęło trochę czasu znacznie przekraczającego czas konieczny do wykonania tej czynności..wrócił pod lekkim wpływem alkoholu, swoją drogą to nie wiem, że Jego rodzina nawet gdy wpadnie do Nich na chwilę MUSI uraczyć Go alkoholem-coś jak moja babcia gdy wpadnie się do Niej i NIE MOŻE nie poczęstować herbatką i słodyczami. Ale to nie wszystko co zmieniła ta wizyta, bo znów przeszedł przemianę po powrocie od Jego rodziny...w sumie ciężko mi nazwać do dokładnie zmieniło się w Jego zachowaniu, ale wyglądało tak jakby był zły, że musiał wrócić (i na każdym kroku dawał mi to odczuć) tak czy inaczej czar tego dnia prysł.. 
Potem był piątek (wczoraj)...po nieprzespanej nocy (co niestety ostatnio stało się normą) odsypiałam z Synkiem do prawie 14 z przerwami oczywiście..potem podgrzałam zupę ugotowaną jeszcze w czwartek, dogotowałam makaronu i zjadłam a następnie czekałam na powrót Męża z pracy,gdyż miał mi dać auto bym mogła jechać na zakupy i tak też było..gdy wróciłam od progu powitał mnie z prośbą o wyprowadzenie psa,bo On nie miał ochoty iść-a zwykle to należy do Jego obowiązków..nie powiem,że mnie się chciało,ale w sumie i tak byłam jeszcze w kurtce, butach itd więc co mi szkodzi...poszłam...gdy wróciłam pytam co będziemy robić na obiad (drugie danie) i usłyszałam,że On zaplanował placki ziemniaczane-na co ja odparłam,że nie ma mąki (w tym czasie rozbierając się z ubrania wierzchniego i butów i przebierając się już w domowe ciuchy) na co On wymyślił,żebym, jeszcze raz poszła! Tego już było za wiele, ja też się męczę i dwa wejścia na 4-te piętro w przeciągu 10 minut to dość dużo dla mnie...więc powiedziałam,że nie da rady,że jak planował taki obiad to mógł wcześniej mnie uprzedzić to kupiłabym...no i tak od słowa do słowa dowiedziałam się,że siedzę cały dzień w domu więc powinnam zrobić drugie danie a jeśli czekałam z tym do Jego powrotu to powinnam zadbać by wszystko było i choć On ujął to inaczej (i dłużej mówił) to jednak taki sens był Jego wypowiedzi..no i może byłoby w tym dużo racji,której bym Mu przyznała ale...Mąż mój nie daje mi pieniędzy a ja właśnie ostatni miesiąc dostaję pieniądze (z uwagi na urlop wypoczynkowy na jakim właśnie jestem),za miesiąc będę miała zasiłek rodzinny z MOPSu-co jest znacznie mniejszą sumą pieniędzy niż moja masakrycznie niska wypłata, no więc Mąż zarabia ale uważa,że nie należy to do Jego obowiązków a raczej łaski jaką mi czyni-no więc co miesiąc z łaski daje mi odliczone pieniądze na rachunki mówiąc na co oczywiście mam je przeznaczyć, a produkty do domu czy to żywnościowe czy inne kupuje On raz na miesiąc robiąc duże zakupy...a co jeśli braknie czegoś?albo potrzebuję czegoś czego On nie przewidział albo najnormalniej w świecie potrzebuję czegoś dla siebie (jak np ostatnio wizyty u dentysty)? Wtedy z czego mam zapłacić? Wtedy przecież mam swoją wypłatę (!?)
No więc brak pieniędzy na życie od Męża to jedno...drugie,że mnie naprawdę wyjść na zakupy jest ciężko-trzeba ubrać się ciepło i dziecko także co jest zwykle w pośpiechu czynione z uwagi na krzyki Syneczka (nie lubi tego całego zakładania kombinezonu, a ubierania czapki wręcz nie znosi) poza tym ubranie to nie wszystko,trzeba przecież zejść z 4-tego piętra (a potem wrócić) z wózkiem! Więc chyba nie bardzo dziwne , że jakoś średnio mam chęci do wychodzenia...no a po trzecie to ton z jakim Mąż do mnie mówił przelał czarę goryczy....i choć były dwa momenty gdy chciałam jednak iść do tego sklepu (mimo,że nie chciało mi się i musiałabym znów przebierać się) to jednak ostatecznie Męża podejście do sprawy - chamskie i lekceważące mnie ostatecznie sprawiły,że obiadu nie było, kąpanie Małego przygotowałam sama (nie będę prosić się o pomoc,radzę sobie sama!) i choć tyle przydał się,że wykąpaliśmy razem,a potem podczas gdy ja karmiłam Synka podobnie jak Dziecię zasnął i On...
Ja zrobiłam sobie kolację i pozmywałam po kolacji dnia poprzedniego (co miał zrobić Mąż a czego nie zrobił oczywiście jak żadnych innych rzeczy- w końcu On opiekował się dzieckiem...szkoda,że ja codziennie opiekuję się dzieckiem a oprócz tego piorę,zmywam,sprzątam, gotuję....i tak co dzień).
Dziś (sobota) poszłam na zakupy z Synkiem-choć zgodnie z tym co pisałam wyżej to nie lada wyczyn i co także nie lada wyczynem jest zrobiłam zakupy których potrzebowałam a wciąż Mąż odwlekał...a skoro dostałam niewielkie wyrównanie na urlop to nie zastanawiałam się, skoro trzeba to wszystko kupić...wróciłam do domu ugotowałam spagetti (przy akompaniamencie zmęczonego Dziecięcia), zajęłam się dzieckiem a teraz korzystając z chwili,że Maleństwo śpi jem samotnie obiad,dłużej czekać nie mogę,padłabym z głodu....a Mąż? No właśnie,zwykle kończy pracę o 12...Mamy godzinę 15 i Jego ani widu ani słychu...na pewno wyszedł z pracy i choć dopuszczam myśl,że mógł dłużej pracować,to na pewno nie do tej pory(zwykle przedłuża się co najwyżej o godzinę)...po prostu znów coś było najważniejszego (aż dałabym sobie rękę uciąć,że to sprawy rodzinne!)...nieważne,że sobota to dzień gdy najbardziej potrzebuję Go ja....
Nieważne....

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz