środa, 27 października 2010

Nigdy więcej takich dni jak dzisiejszy..

Chwała Bogu,że już się kończy-i miejmy nadzieję,że skończyło się na strachu...
Dziś zapowiadało się,że Tatuś  nie zdąży na kąpanie,więc Mamusia musiała tak zorganizować sobie czas,by ze wszystkim się wyrobić...a więc zjadła wcześniej obiad,wykąpała się i już miała zabierać się za kąpanie Synusia...i wtedy stało się :(
Ale po kolei..oczywiście Mamusia na tak długi czas jaki zabiera kąpanie nie mogła zostawić Synusia samego (Nie zniósłby tak długiej rozłąki) tak więc wstawiła Jego leżaczek do łazienki, posadziła Go na nim i gdy On bawił się swojim ukochanym przytulakiem Ona mogła popluskać się...Gdy skończyła podniosła leżaczek wraz z siedzącym na Nim Dziecięciem i zaniosła go do pokoju...i gdy go stawiała na podłodze coś się wydarzyło...co dokładnie trudno powiedzieć-trwało to może sekundę,a skutek był taki,że dziecię uderzyło głową w podłogę...szybka interwencja polegająca na odpięcie dziecięcia z pasów zabezpieczających i wzięcie na ręce Synusia nie wiele pomogło...guz na głowie już rósł,a wraz z nim zdenerwowanie Synusia:( W tej chwili rozległo się pukanie do drwi-Tatuś wrócił z pracy...Synuś wciąż płakał...Mamusia nie chciała przyznać się Tatusiowi co jest grane,bo myślała,że nie ma co Go denerwować, a i nie uznała,że jest o co robić szum...jednak cała się trzęsła,a gdy Tatuś wyszedł po wanienkę do kąpania Synusia popłakiwała,nie mogąc znieść,że przez jej nieuwagę Jej słoneczko cierpi...w końcu niewytrzymała i powiedziała przez łzy "On płacze,bo mi upadł"...wykąpali razem Ich Słoneczko,ale On wciąż płakał, tak samo przy zakładaniu pampersa czy ubieraniu...płacz był przeraźliwy...aż serce się krajało ...w końcu postanowili-trzeba jechać do szpitala-nigdy nie wiadomo co się dzieje-a guz na głowie rósł...na Dziecięcej Izbie Przyjęć było dwoje innych dzieci - oboje z wirusówką-prawdopodobnie tzw "grypą jelitową"...Mamusia drżała o bezpieczeństwo Synusia,zakrywając Mu buzię by nie łapał (w miarę możliwości) tych wirusów...w międzyczasie na Izbę wpadła jakaś Matka z dziecięciem na ręku (niewiele starszym od Mamusi Synusia), a dziecko to prawie już jedną nóżką było po drugiej stronie....Mamusi serce pękało,gdy pomyślała,że zdrowie dziecka (czy wręcz Jego życie) jest takie kruche...zamieszanie w okół tej dziewczynki trwało chyba z godzinę,ale na szczęście wszystko chyba się udało-prawdopodobnie skończyło się na płukaniu żołądka i podaniu kroplówki-i pomyśleć,że problemy tej Małej były z powodu przedawkowania (bądź podania złej dawki) leku...potem przyszła Pani doktor i poprosiła dziewczynkę która przyszła z powodu wymiotów..(a w tym czasie drugie dziecko,które było poszło do domu,gdyż było już po konsultacji z lekarzem)...gdy w końcu udało się Mamusi i Tatusiowi wejść do gabinetu Pani doktor powiedziała "trzeba było zaczepić na korytarzu,bo Dziecię musi obejrzeć Chirurg"...a więc trzeba  przejść na Dorosłą Izbę przyjęć...stamtąd do gabinetu zabiegowego,gdzie ZNÓW trzeba poczekać,bo w środku jest chłopiec z prawdopodobnie złamaną nogą!! W końcu po kolejnych paru kwadransach udaje się wejść! Pan Chirurg (swoją drogą miły facet) ogląda "Kawalera" po czym uznaje,że szkoda Go męczyć robieniem RTG a tymbardziej wysyłaniem do szpitala w innym mieści (swoją drogą to wciąż do niego wraca Synuś-od dnia narodzin-właśnie w tym szpitalu)...Mamusia i Tatuś zostają uspokojeni jednocześnie dostając przykazanie bacznego obserwowania Synusia i (odpukać) w razie niepokojących objawów (jak wymioty czy nadmierna płaczliwość dziecka) zgłosić się...

Na zakończenie-Synuś zmęczony wydarzeniami dnia nie mógł zasnąć-w przeciwieństwie do Tatusia...a Mamusia z ogromną migreną nie mogła położyć się ot tak do łóżka, zjadła pół tabliczki czekolady gorzkiej (na poprawę nastroju)....i właśnie odreagowuje na Blogu....
Zasypiać będzie z nadzieją,że guz szybko zniknie  jak i obawy,że to coś poważniejszego i , że tak samo szybko zniknie zagrożenie,że w szpitalu przyplątało się coś-ODPUKAĆ!

sobota, 23 października 2010

5 miesięcy minęło...

..jak jeden dzień
Kiedy to zleciało? Przecież tak niedawno jechałam z bólami i odchodzącymi wodami do szpitala...tak niedawno dostałam swojego najukochańszego syneczka na brzuch...
Wczoraj zebrało mi się na wspomnienia...Chwała Bogu za aparat cyfrowy:) Nie ma problemu z ograniczoną liczbą 36-ściu zdjęć na kliszy i dzięki temu można pozwolić sobie na pstrykanie fotek ot tak...dzięki temu,nic nie pozostanie nieuchwyconego...a przecież w ciągu tych 5 miesięcy tyle się wydarzyło..przecież najpierw był śpiącą słodką laleczką,budzącą się tylko na cyca,przewinięcie i dalej lulał...z czasem zaczął nieświadomie (a tak słodko) się uśmiechać, z czasem uśmiechy stały się świadome i obdarzał nimi głównie Mamusię i Tatusia...dziś potrafi uśmiechać się nawet do niesympatycznego Pana Doktora,czy pielęgniarki,która właśnie będzie szczepić Go. Początkowo leżał bez najmniejszego ruchu-w jakim położeniu Mamusia położyła w takim został, z czasem zaczął kręcić główką, a dziś już potrafi sam przewrócić się plecków na brzuszek. Na początku pił tylko Mamusine mleczko,a dziś już je deserki,obiadki...i mleczko Mamusi:)
Ahhh tyle się wydarzyło...a jeszcze tyle przed nami...i z dnia na dzień kocham Go jeszcze mocniej..aż strach pomyśleć co będzie za 18 lat:)
Dobranoc Słoneczko moje...Kolorowych snów,w dniu Twojej pięciomiesięcznicy:)

środa, 20 października 2010

MacGyver w spódnicy...

...czyli tragikomedia z Mamusią w roli głównej (tytułowej)!

Było chwilę po południu, gdy Dziecię zaczęło być marudne, pewnie z powodu dwóch wybijających się dolnych jedynek...toteż Mamusia zabrała Go do pokoju,szczelnie zamykając za sobą drzwi!
Młody dostał cyca i szczęśliwy zasnął...no więc Mamusia,korzystając wreszcie z możliwości zrobienia czegoś pożytecznego, jak np posprzątanie syfu w mieszkaniu i zrobienie obiadu zmierzała ku drzwiom na korytarz..no i jakie było Jej zdumienie,gdy klamka nacisnęła się nie powodując otwarcia drzwi...próba druga i kolejna...i wciąż ten sam efekt-klamka kręciła się wokół własnej osi.. Wtedy było jasne klamka z drugiej strony (a więc od strony niedostępnego korytarza) wysunęła się ździebko za daleko..pominąć należy fakt,że od kilku dni była awaria klamki,o czym Mąż doskonale wiedział!.Stało się więc jasne, że albo Mamusi uda się jakoś użyć swojego zmysłu technicznego (ukończone studia techniczne do czegoś chyba zobowiązują?!) i uwolnić się, albo w przeciwnym razie pozostanie siedzieć w tym zamknięciu aż Mąż wróci z pracy (co na szczęście miało nastąpić za jakieś 2,5 godziny). Dramatyzmu sytuacji dodawał fakt,że po 16 Mamusia była umówiona ze swoim Szefem, w celu ustalenia warunków powrotu do pracy a przede wszystkim ustalenia kiedy ten powrót miałby nastąpić. Ponadto do Mamusi miała przyjechać Jej Mamusia,a więc Babcia. I zarówno Szef jak i Babcia mogły do Mamusi dzwonić i niestety nie dodzwoniłyby się,bo telefon był, podobnie jak korytarz, poza zasięgiem Mamusi.Mało tego Babcia,gdyby zjawiła się pod drzwiami to nie dostałaby się do środka mieszkania z wiadomych powodów...istniałaby oczywiście możliwość,by ktoś z zewnątrz otworzyłby mieszkanie i znalazłszy się w korytarzu uwolnił Mamusię...Istniałaby taka możliwość,gdyby nie fakt,że jeden komplet kluczy miał przy sobie niczego nieświadomy Mąż ..a drugi komplet wisiał dumnie na haczyku...w korytarzu..
No więc Mamusia,która nie mogła pozwolić sobie na to,by przyznać się , że sobie nie poradzi zaczęła główkować.Zaczęła od wyrwania pozostałości klamki,a następie rozpoczęła przeszukiwanie dostępnego pokoju.Wiedziała,że musi znaleźć coś, co wkładając w miejsce po klamce sprawi,że drzwi się otworzą. Dlatego próbowała wszystkim począwszy od długopisów, poprzez wszelkie blaszki jakie znalazła w pokoju (czy to z torebki czy paska) a na śrubkach skończywszy. Wszystko na nic...już miała poświęcić torebką a nawet odkręcać klamkę od drzwi balkonowych..choć to drugie trudno byłoby zrobić, bo niestety nie było czym:(
No i gdy już powolutku zaczynała oswajać się z myślą,że przyjdzie Jej spędzić w zamkniętym pokoju do powrotu Męża z pracy,bez jakiejkolwiek możliwości kontaktu ze światem zewnętrznym, wreszcie udało się!!Uwolniła się,i to za pomocą czego ? Otóż pomogły wspomniane wcześniej śrubki...a skąd takowe w pokoju? Do dnia dzisiejszego Mamusia uważała,że śrubki te służące zabezpieczeniu pralki podczas transportu należało wyrzucić dawno temu..a więc zaraz po ustawieniu pralki w łazience. Widać,jednak czasem warto trzymać z pozoru niepotrzebne śrubki:) Dzięki nim Mamusia otworzyła drzwi. Składając dwie do kupy Mamusia jak rasowy włamywacz uwolniła się!


Morał (?!) na zakończenie -Mąż po powrocie z pracy stwierdził,że pewnie żadna inna kobieta by sobie nie poradziła :D .....a później naprawił przedmiotową klamkę...

niedziela, 17 października 2010

Mój Blog na razie nie umrze!!

Ostatnio doszłam do powyższego wniosku...a stało się tak,gdyż dla odmiany byłam szczęśliwa...Mąż był znów kochający,Ja naprawdę czekałam na Jego powrót z pracy, a On będąc w pracy wysyłał słodkie sms-ki choćby tylko po to by podziękować za sałatkę jaką zrobiłam, zostawiał karteczki w których pisał,że kocha...krótko mówiąc miłość kwitła...no i czułam się jakoś dziwnie zaniedbując to miejsce...a z drugiej strony uznałam,że pisanie o urokach życia w małżeństwie , o sielance byłoby zbyt banalne i ogólnie jakoś niepotrzebne...
I w tym miejscu uwaga do wiernej czytelniczki (oczko3) mój blog nie umrze!! Jeszcze nie...ZNÓW MAM WENĘ!!
A przynajmniej jakieś zalążki weny..
I chyba uwierzę w sens powiedzenia "wyjątek potwierdza regułę"..wyjątkiem były ostatnie miłe dni z mężem...zwykle nie jest tak kolorowo,słodko i sielankowo...zwykle mąż jest chamem w czystej postaci! I choć w sumie nie wydarzyło się nic konkretnego,a przynajmniej nic czemu miałabym poświęcać tu uwagi więcej..ale w konsekwencji tych niby nieważnych wydarzeń mąż znów jest "czuły,kochający,słodki"..teraz wystarczy zamienić wymienione przymiotniki na ich antagonizmy i opis mojego męża gotowy!
Chyba z tą weną przesadziłam...brak mi słów dalej...Tak czy inaczej wracamy do punktu wyjścia...znów jedyną radością mojego życia jest Synuś...i to nigdy się nie zmieni!

piątek, 8 października 2010

Wrócił spokój...

Jednak spakowanie manatków (których swoją drogą okazało się strasznie dużo-a były już mocno odchudzone) i powtarzanie uparcie,że chce się jechać do mamy zrobi swoje...okazało się,że da się porozmawiać,wyjaśnić wiele rzeczy...i co dziwnego z wieloma rzeczami nie mogę się nie zgodzić...no i zapanował spokój...oby tym razem na dłużej..i oby tym razem zmieniło się więcej...a i ja muszę się zmienić-a mianowicie prosić o pomoc...choć moja duma nie zawsze na to pozwala,ale może i racja , że facetowi jak jasno i wyraźnie się nie powie czego się oczekuje to On nie zrozumie.

Tak bardzo chciałabym aby już było dobrze..ale to jeszcze dużo pracy nas czeka...Póki co jestem pełna nadziei :)

czwartek, 7 października 2010

Jak się powiedziało A to trzeba powiedzieć B..

I zgodnie z tą myślą rano po wyjściu męża do pracy napisałam Mu sms (nie miałam okazji w oczy Mu powiedzieć,bo zanim się obudziłam to już tylko przekręcanie klucza  zamku usłyszałam) ,żeby pamiętał,żeby zjeść gdzieś,bo w domu na Niego obiad czekać nie będzie  i jeszcze,że zranił mnie jak zwykle...itd itp..a mąż tylko odpisał,że Om stracił żonę już 2 m-ce temu i że teraz Mu wszystko jedno liczy się tylko syn...swoją drogą nie mam pojęcia od czego liczy ten okres dwóch miesięcy..ale chyba powinnam wcześniej to wiedzieć, może wtedy nie robiłabym nadal wszystkiego w domu zaharowując się i przy tym nie prosząc o pomoc Nikogo...
Odpisałam Mu jeszcze raz na sms (telefon gdy zadzwoniłam do Niego odebrał mówiąc,że nie może rozmawiać) pisząc m.in. ,że tak to nigdy mnie nie zranił...
Serce pęka....ciekawe czym sobie zasłużyłam na takie traktowanie...bo nie dość,że nie szanuje mnie, nie docenia wszystkiego co robię i jak zaharowuję się i nie proszę o pomoc i nie narzekam,to jeszcze ot tak mówi o rozstaniu...

A ja chyba nie mam za grosz honoru,że jeszcze tu tkwię;(

I chyba pora wyprowadzić się...i pewnie dziś to zrobię...jeśli starczy sił....

Wyrzuty sumienia...

Dziś zaczęłam odczuwać coś na kształt wyrzutów sumienia,że tyle narzekam na swojego Męża...w końcu wybrałam Go sobie sama,tak? Nikt mnie nie zmuszał,tak? To chyba coś w Nim widziałam i chyba nie był taki zły,co?
Tak sobie dziś myślałam...poszłam na zakupy (i choć nic nie kupiłam sobie,to przydało mi się takie wyjście),potem z dzieckiem na szczepienie...i wieczorem wydawało się,że nastąpi przełom w sprawach małżeńskich..i jakby nie spojrzeć przełom nadszedł...a że nie taki jakiego bym sobie życzyła,to już inna sprawa...
Mąż wrócił do domu wcześniej - tzn przed 20-stą...poszedł na spacer z psem a jak wrócił wykąpaliśmy Synusia...potem...czar prysł...
Mąż poszedł do kuchni przygrzać sobie obiad i zorientował się,że nie ma drugiego dania! Przyszedł do mnie i spytał o to! No i jak odpowiedziałam,że nie ma mruknął pod nosem coś i potem musieliśmy kontynuować temat...no i dowiedziałam się,że "pożałuję",że "on ciężko pracuje i nie będzie robił sobie obiadu o 22", i że "ja nic za niego nie robię" a jak powiedziałam co robię (a co powinien wiedzieć) to powiedział,że "On pracuje i to ciężko pracuje"a jak dodałam,że to Jego obowiązek utrzymywać rodzinę to powiedział,że "tak samo jak moim obowiązkiem jest gotowanie Mu obiadu"...i tak dalej i tak dalej...koniec końców spłakałam się jak nie wiem i choć miałam nie odzywać się pierwsza to stwierdziłam,że muszę dokończyć rozmowę i powiedziałam Mu wszystko co o Nim myślę,a mianowicie,że jest największym chamem jakiego znam,że nie dość,że nie pomaga mi w ogóle to jeszcze tego nie docenia,że kiedyś (tzn bezpośrednio po porodzie) dużo robił tzn w zasadzie wszystko-ja miałam tylko zajmować się dzieckiem,a On po pracy gotował obiad,zmywał,sprzątał,robił zakupy,tyle,że z czasem pokazałam,że mogę robić to sama i teraz gdy dziecko więcej czasu mi zabiera i czasem padam , bo jestem zmęczona,niewyspana to On nawet nie tknie palcem by mi pomóc, no i powiedziałam jeszcze,że jak to możliwe,że tak zmienił się i że coraz częściej myślę nad tym,żeby odejść,bo wykończona jestem psychicznie.....wszystko to mówiłam,płacząc, do Jego pleców, On nawet się nie odwrócił...z raz odpowiedział coś,chyba gdy spytałam czy interesuje Go,że jak tak dalej pójdzie to rozstaniemy się,na co odpowiedział tak...i to chyba tyle:(
Jestem na skraju załamania psychicznego...i gdyby nie moje Słoneczko,przy którym przez cały dzień (przynajmniej do jakiejś 19 godziny) zapominam o problemach,to nie wiem czy dałabym radę..

środa, 6 października 2010

Cichych dni ciąg dalszy...

To już kolejny dzień,gdy wymiana zdań między mną a moim kochanym Mężem ogranicza się do Jego pytania po powrocie do domu czy byłam z psem na spacerze i czy zostawiony obiad to dla Niego..swoją drogą nawet nie wiem gdzie bywa po pracy,bo wiem,że pracuje do 17,a do domu trafia po 20. Ja uparłam się,że tym razem nie wyciągnę ręki ja..bo i po co? Może Jemu nie zależy na pogodzeniu.. mój Mąż sam kiedyś mi powiedział,że jak On nie czuje się winny to absolutnie nic nie zrobi by się pogodzić..a w tej sytuacji On czuje się bez winy-bo Jego zdaniem ja jestem winna,że pojechałam do mamy,zamiast iść z Nim do bratankasmilie1.gif Jakoś pomija drobny fakt,że ja nie poszłam tam bo to była kara dla Niego za Jego piątkowy wybryksmilie1.gifWczoraj gadałam dużo z siostrą i uświadomiłam sobie,że sama jestem sobie winna,że Mąż nie pomaga mi-przyzwyczaiłam Go,że jestem samowystarczalna i nie proszę o nic,przyzwyczaiłam Go,że pomocy wymaga On,bo biedny pracuje tyle...tylko,czy  to nie Jego obowiązek utrzymywać rodzinę?Przyzwyczaiłam Go,że gdy wracamy do domu (niezależne skąd) i jesteśmy po dach auta zapakowani to ja pomagam Mu nosić,jakby nie dość było,że niosę dziecko w foteliku,co nie jest lekkim obciążeniem! Przecież gdybym Mu nie pomogła to Biedaczek musiałby zejść co najmniej jeszcze raz! A On biedny taki słaby.Ponadto przyzwyczaiłam Go,że nie potrzebuję nic dla siebie,nie potrzebny mi nowy ciuch, kosmetyk,byłam pewna,że szkoda na to wydawać pieniędzy,a tymczasem On jakoś nie ogląda z każdej strony grosza tak jak ja gdy po raz kolejny nie chce Mu się szykować jedzenia i zamawia pizzę...I tak mogłabym wyliczać długo co robię z myślą o Nim,zamiast o sobie...ale to tylko świadczy o tym jak bardzo swoje życie podporządkowałam Jemu! A On co? Nie docenia tego,a to co On robi zależy tylko do Jego widzimisię.
Ciekawe jak podejście potrafi się zmienić.Przed porodem myślałam jak to będzie gdy dziecko przyjdzie na świat? I byłam pewna,że będzie mi ciężko radzić sobie samej,że jak On będzie wracał z pracy to będzie musiał mi pomagać, odciążyć mnie trochę, choćby po to bym psychicznie odpoczęła. Wiedziałam,że pomocy potrzebować będę,jako drobna słaba kobitka...a tymczasem staram się robić wszystko sama (i dobrze mi idzie,tyle,że często padam z sił) i przyzwyczaiłam Go do tegosmilie2.gifWięc jak On ma mi pomagać, po co miał w ostatni piątek spieszyć się do domu? Przecież wiedział,że ja poradzę sobie sama,skoro dotąd radzę (i nie narzekam)..Ale to musi się zmienić,musi doceniać,że radzę sobie (bo to nie zmieni się,nie zamierzam zawsze czekać np na kąpanie na Niego kosztem płaczącego i zmęczonego dziecka),ale też musi wiedzieć,że mimo wszystko lepiej byłoby gdybym mogła liczyć na Niego... A skoro kolejny raz (w niedzielę) zignorował moją chęć rozmowy to więcej nalegać nie będę...czekam na Jego ruch.. przypomniało mi się powiedzenie,które kiedyś gdzieś przeczytałam-jeśli coś kochasz puść to wolno,jeśli wróci jest Twoje,jeśli nie - nigdy Twoim nie było...nigdy nie miałam odwagi dać Mu więcej wolności,gdy było źle między nami tak by przekonać się co wybierze,bo podświadomie wiedziałam,że straciłabym Go wtedy  a może trzeba było:( (jakoś nie jestem dotąd pewna czy aż tak Mu zależy na mnie by walczyć o mnie,ale i też nie mam podstaw by wierzyć,że tak by było).
Ale nigdy nie jest za późno...teraz daję Mu wolną rękę,niech robi co chce,nie chce rozmowy ze mną gdy wraca z pracy?Nie chce powiadamiać mnie gdzie jest i kiedy wróci? I w końcu nie chce naprawdę czuć,że ma Żonę? To niech tak będzie! A jeśli tak będzie za długo, za długo nie będzie potrzebował kontaktu ze mną (bo to co jest teraz to chyba nie można tak nazwać) to będę miała swoją odpowiedź...i wtedy ,choć będzie mi ciężko to zrobić i bardzo przykro, to jednak zdecyduję się odejść...na dobre...mam na szczęście gdzie odejść, mama przyjmie nas (bo i Synusia też) na pewno...coraz częściej o tym myślę...i o ile myśli takie towarzyszyły mi także przed ślubem  a wtedy nie miałam siły wystarczająco na taki krok o tyle teraz muszę mieć siły - dla mojego Słoneczka! 

PS. Ponadto zaczynam brać też dla siebie...dziś (jak wstanie Słoneczko moje) idę na zakupy:) Przyda mi się coś nowego..a i zakładam ,że poprawi mi to humor:)
Zmiany,nie tylko mojego nastawienia,ale i zewnętrzne są potrzebne:)

poniedziałek, 4 października 2010

Biała czekolada...

Czy biała czekolada to dobry pomysł dla matki karmiącej?! Hmmm...sama nie wiem, ale pomyślałam,że skoro nie zawiera kakao (a przynajmniej tak mi się wydaje) to może mniej szkodzi niż zwykła brązowa...tak czy inaczej kiedyś słyszałam jak jeden lekarz w TV mówił co wolno w ciąży i podczas karmienia a co nie...no i On stwierdził,że jak ma się na coś ochotę to w małej ilości to nie zaszkodzi to tak jak zaszkodziłoby złe samopoczucie z powodu braku tego czegoś...i tej wersji będę się trzymała...a potrzebowałam...trochę cukrów na poprawę humoru..może pomoże?!
A co z tym moim humorem?
A to samo...problemów małżeńskich ciąg dalszy...czy to nadal małżeństwo,czy czasem nie powinniśmy przyznać, że nastąpił trwały i zupełny rozkład pożycia?! (programy o sądach rodzinnych itp robią swoje;) )
Dziś byłam u mojej mamy (w dalszej części używam pieszczotliwie określenia na wsi,mimo iż moje kochane rodzinne miasteczko,ma prawa miejskie.:) ), zresztą przebywałam tam od wczoraj i dziś szłam na spacerek z Synusiem, który zasnął podczas mszy w kościele a ja nie chcąc budzić Go wchodzeniem do babci poszłam pospacerować, zebrać myśli...no więc szłam sobie z cmentarza (jakoś zawsze gdy jestem u mamy staram się odwiedzić miejsce spoczynku taty) i myślałam, przeanalizowałam wszystko...a mianowicie jak wygląda nasz dzień codziennie, jak od święta, jak kłótnie (bo przecież w każdym związku się zdarzają, są poniekąd częścią każdego związku,wg mnie) a jak godzenie...No i tak (teraz się zacznie wyliczanka!):
Co jest?
1. Dzień codzienny (czyt.gdy nie jesteśmy w stanie wojny) :
Mąż (zwany dziś Tatą-nie Tatusiem,jak zwykle!!jakoś nie mam chęci dziś zdrabniać) wstaje po 5, na 6 idzie do pracy-wstaje,robi sobie śniadanie (dopóki nie urodziłam dziecka robiłam to ja-wstawałam z Nim,mimo,że nie miałam potrzeby az tak wcześnie wstawać!),potem wyprowadza psa,jak wróci wchodzi do nas śpiących (syna i mnie) i całuje na do widzenia.Przez cały dzień Mamusia najpierw z rana sprząta bałagan powstały dnia poprzedniego,najczęściej powstały po powrocie Taty z pracy, zmywa po wspólnym obiedzie,gotuje obiad na dzień bieżący,czasem pierze, prasuje a oprócz tego zajmuje się naszym Niemowlęciem. Tata wraca albo normalnie po pracy tzn ok 16, obiad jemy, ja (zwana w dalszej części Mamusią-jakoś siebie mogę zdrobniale opisywać) czasem opowiem co robiłam w ciągu dnia (Tata najczęściej nie ma nic do powiedzenia, u Niego nic się nie wydarzyło nic nie wydarzy-tzn nic nie planuje...tylko dziwnym trafem Mamusia często o ważnych rzeczach dowiaduje się przypadkiem albo od osób trzecich...Tata jakoś zapomni czasem powiedzieć Mamusi coś), pooglądamy TV, potem nie wiadomo kiedy robi się wieczór, kąpiemy Małego, Tata idzie z psem na spacer i znów TV...tata zasypia(Mamusia idzie później spać bo nadrabia zaległości-np na Blogu)a gdy kładzie się koło Taty to zasypiają w swoich końcach łóżka,jak obcy ludzie...i widoków na rodzeństwo dla Synusia raczej brak...i dzień minął..gdy Tata dorabia na boku to dzień wygląda podobnie tyle,że powrót Jego jest później i Mamusia sama kąpie dziecko i już 100% rzeczy robi sama (a zwykle tylko 99%).Mamusia nie prosi Tatę o pomoc,bo On pracuje ciężko,niech więc w domu odpocznie (małe wyjaśnienie,kiedyś tzn gdy byliśmy w 2-kę i Mamusia pracowała staraliśmy się by był podział obowiązków,bo przecież Mamusia mimo,że nie pracuje fizycznie jak Tata to jednak też po 8h jest zmęczona).
2. Dzień gdy jesteśmy w stanie wojny-patrz pkt 1, z tą różnicą,że Tata mimo,że sytuacja (będąca powodem wojny czy choćby bitwy) nie została wyjaśniona (jak zwykle!) oczekuje,że wszystko będzie jak w punkcie 1 i zazwyczaj tak było, z tą różnicą,że mamusia dziwnie przygaszona podaje obiad, nie prosi o pomoc w niczym i jeśli Tata nie domyśli się to mogłaby sama przenosić setki kilogramów!No i nie opowiada co robiła.I choć wspólnie jemy,oglądamy TV, kąpiemy Małego (czyli wszystko jak w punkcie 1) to jednak jest to jakby z obcą osobą to robić.
3.Sobota dla Mamusi dzień podobny jak w pkt 1, z tym dochodzą rano zakupy,sprzątanie bardziej zaawansowane, chyba,że Tata nie pracuje to sprzątanie wspólne (gdy pracuje to Mamusia zostawia Mu odkurzanie mieszkania-co nie zawsze robi,albo nie zawsze Mamusia zostawia-często robi Ona i to). Wieczorami nie wychodzimy nigdzie,bo o 20 i tak pora kąpania , karmienie i spanie wiec często wychodzi na to,że nie warto...chyba,że jedziemy na wieś,wtedy jest inaczej bo gdy tam zostajemy na noc,to Synuś ma swoje łóżeczko (jeszcze po mamusi) i może iść o normalnej porze spać a rodzice mogą posiedzieć dłużej z gośćmi(czyt. Tata może, Mamusia jakoś zwykle przyśnie z Synusiem podczas karmienia ,ale chociaż jest to później niż o 20, a więc trochę dłużej Mamusia "zabaluje" niż gdyby trzeba było wracać do domu).
4.Niedziela-śniadanie (szykowane przez Tatę!) a po nim Mamusia szykuje siebie i Synusia do kościoła...Tata był chyba raz z nami...i choć uważa się za praktykującego katolika to jednak w niedzielę preferuje odpoczynek niż Mszę Św. Potem obiad i co? Oglądanie TV...reszta dnia jak w dzień codzienny patrz pkt 1.
5.Inne.
5.1. Kłótnie-zwykle zaczynają się od błahostek ale zwykle dają Mamusi powód do poważnych rozmów, na które Tata zazwyczaj nie ma ochoty,bo albo nie ma za dużo do powiedzenia, albo jest zbyt zły i zaczyna być opryskliwy, chamski-z czego jest dumny i każde dalsze zamieniane zdanie jest gorsze od poprzedniego i coraz bardziej niepotrzebne jest kontynuowanie rozmowy, (bo choć często On jest bardziej winny to jednak Mamusia będąc u kres wytrzymałości z powodu postawy Taty nie wytrzymuje i albo powie o słowo za dużo albo podniesie na Niego rękę,która spada na Jego biceps, czy klatkę i co choć nie boli Go fizycznie to jednak jest dla Niego nie do przyjęcia!I wtedy cokolwiek było powodem kłótni jest nieważne bo wybryk Mamusi przyćmił wadę Taty!).
5.2.Powrót do "normalności"-po kłótni, Mamusia chce rozmowy,wyjaśnienia wszystkiego,tak by zaistniała kłótnia wnosiła coś pożytecznego w Ich życie, Tata jeśli ma o co być zły to choćby pierwotnie to On zawinił  a potem Mamusia zrobiła coś niewybaczalnego (jak np powiedziała o jedno słowo więcej,podniosła rękę na Tatę czy jak wczoraj wyniosła się do Mamusi Mamy - w celu odreagowania, odpoczynku, przemyślenia - a tym samym nie poszła z Tatą gdzie miała iść) to ostatecznie najbardziej obrażony jest On i to On ma prawo mieć focha i tym samym zachowuje się już do reszty jak obcy człowiek-nie chce rozmawiać,a jeśli nawet pozornie chce to odpowiada w sposób tak niemiły,chamski...że serce pęka..Koniec końców,po wielu próbach rozmów powrót do normalności następuje w sposób umiłowany przez Tatę-a mianowicie gdy powód do kłótni rozchodzi się po kościach,a tym samym brak widoków na to by w przyszłości sytuacja miała się nie powtórzyć (Tata nie przejawia zrozumienia zaistniałych problemów,a jeśli zauważa to swoją winę znacznie zaniża).
5.3.Wyjście samotne-dla Mamusi oznacza to wszelkie wyjścia w ciągu dnia (gdy Taty nie ma) a więc zakupy (niezbędnych rzeczy), wizyta w przychodni z dzieckiem,laboratorium,czy w Banku,PZU itd i wiąże się z wysiłkiem fizycznym (jak pisałam w jednym z postów poprzednich) związanym z zejściem,wejściem na 4 piętro,gdzie mieszkamy i spacerem do i z miasta, do którego mieszkając dość daleko od centrum jest kawałek. Ponadto Mamusi zajmuje to tylko tyle czasu ile konieczne i szybko wraca,bo przecież czeka jeszcze tyle roboty,w tym szykowanie obiadu tak,by Tata miał gotowy jak wróci z pracy...tak wygląda to u Mamusi..a u Taty? Wyjście po zakupy zajmuje co najmniej kilka razy więcej czasu niż Mamie-jakoś dziwnie zwykle spotka się z Kimś, z Kim MUSI porozmawiać (do Mamusi spieszyć się NIE MUSI),lub dziwnie zahaczy o dom rodziców...a wyjście do fryzjera....to długaśny temat (i należy do najczęstszych powód kłótni-i obecna kłótnia właśnie z tego powodu jest) - patrz punkt kolejny.
5.4.Picie alkoholu przez Tatę. Fryzjer-brat Taty nie bierze pieniędzy za usługę...ale alkoholu nie odmówi...i jeśli na 1-2 browarach się skończy to cud...zwykle kończy się totalnym resetem..nie muszę dodawać,że wtedy wyjście Taty moooocno się przedłuża,wręcz Mamusia ma wrażenie,że Tata zapomniał o Mamusi istnieniu (i Syna chyba też) przez co Mamusia już na najmniejszą pomoc liczyć nie może (nawet wcześniej obiecywaną po stokroć)...Tata wracający pod wpływem alkoholu do domu przekracza próg z przekonaniem o braku jakiejkolwiek własnej winy i jeśli ktoś na kogoś jest zły to On na Mamusię...przynajmniej taki ma wzrok...Mamusia kiedyś wyrzucała z siebie co myśli(czyt.robiła Mu awanturę)..tak było kiedyś...teraz woli iść spać (skoro zguba znalazła się w domu to można już nie martwić się)a ewentualną rozmowę zostawić na rano...A na drugi dzień?! Tata nie ma za co przepraszać,a jeśli przeprasza to najczęściej chyba gdy Mamusia się upomina w bardziej lub mniej dosłowny sposób a w najlepszym razie gdy Mamusia zaczyna rozmowę. Reszta jak w punktach wyżej.

I tak na okrągło powtarzają się wymienione w punktach zdarzenia.

Czego chciałabym
Pkt 1 dla przypomnienia: Dzień codzienny (czyt.gdy nie jesteśmy w stanie wojny) -nie wiele da się zmienić,ale jednak zmiana (zdawałoby się nie tak wielka) byłaby dla mnie ogromna...rozmawiać rozmawiać i jeszcze raz rozmawiać, a poza tym chciałabym czuć,że Tata docenia co robi Mamusia ,że widzi,że Ona nie leży przez cały dzień ,że wbrew temu co by się zdawało i dla Niej dzień jest męczący, mimo,że nie narzeka i nie oczekuje pomocy...ale usłyszeć dobre,miłe słowo,być przytuloną i czuć się docenianą i kochaną-tego oczekuje...
Pkt 2. (Dzień gdy jesteśmy w stanie wojny) Siąść wyjaśnić sobie co poszło nie tak,czego oboje oczekujemy,przeprosić i zapomnieć a poza tym jak w wyżej w  punkcie 1.
Pkt. 3. (Sobota) jak wyżej w pkt 1 a oprócz tego ,żeby Tata zrobił to niezbędne minimum jakie wyznacza Mu Mamusia,bez niepotrzebnego gadania a dając do zrozumienia-w tygodniu nie mogę Ci pomóc to pomogę teraz-Ty odpocznij! Po południu,czy wieczorem wyjście razem,choćby na głupi spacer z rozmową...
Pkt. 4. (Niedziela) Być razem! tylko tyle...wykorzystać ten czas jaki mamy dla siebie...nic poza tym...a najlepiej nie przed TV,a w jakiś sposób ciekawszy...a np ciekawsze dla mnie byłoby choćby posiedzieć pogapić się na siebie i pogadać...a przy okazji przytulić..
Pkt.5.1. (Kłótnie) Jeśli dochodzi do kłótni to,żeby Tata pamiętał jak łatwo zranić (słowami) osobę bliską i żeby tego nie robił, ugryzł się w język,a jeśli się nie da to choćby żeby umiał wiedzieć kiedy przestać być tak podły.
Pkt.5.2.(Powrót do "normalności")jak już wyżej ujęłam: "Mamusia chce rozmowy,wyjaśnienia wszystkiego,tak by zaistniała kłótnia wnosiła coś pożytecznego w Ich życie",a po tym przytulić się,przeprosić i zapomnieć...
Pkt. 5.3.(Wyjście samotne)-jeśli Tata idzie gdzieś sam to niech pamięta,że w domu została Mamusia,który całymi dniami ogląda TYLKO kilkumiesięczne dziecko i jeśli mówi to tylko do Niego a poza tym On (Tata) mógłby odciążyć Ją w czymś-np zająć się dzieckiem by Ona spokojnie mogła coś zrobić (niekoniecznie coś dla siebie,ale choć móc zrobić coś co ma zrobić bez odrywania się od tego zajęcia do dziecka,które potrzebuje akurat wtedy Jej uwagi).
Pkt. 5.4.(Picie alkoholu przez Tatę)-Tu najwięcej do poprawy....Mamusia chciałaby by Tata znał umiar i żeby umiał odmówić (bo póki co jest tak,że ile razy ma okazję tyle razy zdarza się,że pije....pozostaje mieć nadzieję na to że okazje będą sporadyczne)...bo w to,że Tata pod wpływem alkoholu będzie mniej "bojowy" to nie wierzę...ale gdyby mniej wypił to miałby większą kontrolę nad sobą,mniej złych (czy głupich) rzeczy by powiedział (czy zrobił), i więcej pamiętałby na drugi dzień.

Tyle oczekiwałabym zmian...Powtarzając za K.Kowalską "Czy to wiele czego chcę?" Zdaję sobie sprawę,że to nie mało...i też jestem świadoma,że ja idealna nie jestem...ale jestem otwarta na krytykę i gdyby tylko On chciał rozmawiać, mówić co czuje,co oczekuje,czego chce,a co Mu się nie podoba to ja wszystko przyjmę...Odrobinę dobrej woli z Jego strony...i wszystko będzie możliwe.

Podsumowując...wróciłam dziś od swojej mamy z mocnym postanowieniem-MUSIMY POROZMAWIAĆ, w końcu droga z cmentarza była owocna w przemyślenia i wartoby podzielić się Nimi z mężem...a On co odpowiada na moja propozycję rozmowy? "teraz? (a byla 20 godzina) nie będę rozmawiał,rano idę do pracy" a na moje pytanie czy zależy Mu aby nasze relacje poprawić odpowiada "nie wiem"....dalsza rozmowa przestała mieć sens...i choć niekoniecznie musiał tak myśleć (ma On wyjątkową zdolność mówienia w taki sposób i takich rzeczy ,że serce pęka-głównie odpowiadania na moje pytania np na pytanie: "chyba nie kochasz mnie" odpowiedź "nie" (i nie jest to na pewno forma przekomarzania się, On wyjaśnia,że mówi to co ja chcę usłyszeć !? Tylko czy ktoś chce takiej odpowiedzi na swoje retoryczne pytanie?! Bo ja chcę by wręcz przeciwnie, zaprzeczył moim stwierdzeniom.

I tak moje rozważania podczas spaceru z cmentarza póki co efekt miały w postaci tylu słów tu wylanych...i w postaci zjedzonych kilku tabliczek białej czekolady....