środa, 27 października 2010

Nigdy więcej takich dni jak dzisiejszy..

Chwała Bogu,że już się kończy-i miejmy nadzieję,że skończyło się na strachu...
Dziś zapowiadało się,że Tatuś  nie zdąży na kąpanie,więc Mamusia musiała tak zorganizować sobie czas,by ze wszystkim się wyrobić...a więc zjadła wcześniej obiad,wykąpała się i już miała zabierać się za kąpanie Synusia...i wtedy stało się :(
Ale po kolei..oczywiście Mamusia na tak długi czas jaki zabiera kąpanie nie mogła zostawić Synusia samego (Nie zniósłby tak długiej rozłąki) tak więc wstawiła Jego leżaczek do łazienki, posadziła Go na nim i gdy On bawił się swojim ukochanym przytulakiem Ona mogła popluskać się...Gdy skończyła podniosła leżaczek wraz z siedzącym na Nim Dziecięciem i zaniosła go do pokoju...i gdy go stawiała na podłodze coś się wydarzyło...co dokładnie trudno powiedzieć-trwało to może sekundę,a skutek był taki,że dziecię uderzyło głową w podłogę...szybka interwencja polegająca na odpięcie dziecięcia z pasów zabezpieczających i wzięcie na ręce Synusia nie wiele pomogło...guz na głowie już rósł,a wraz z nim zdenerwowanie Synusia:( W tej chwili rozległo się pukanie do drwi-Tatuś wrócił z pracy...Synuś wciąż płakał...Mamusia nie chciała przyznać się Tatusiowi co jest grane,bo myślała,że nie ma co Go denerwować, a i nie uznała,że jest o co robić szum...jednak cała się trzęsła,a gdy Tatuś wyszedł po wanienkę do kąpania Synusia popłakiwała,nie mogąc znieść,że przez jej nieuwagę Jej słoneczko cierpi...w końcu niewytrzymała i powiedziała przez łzy "On płacze,bo mi upadł"...wykąpali razem Ich Słoneczko,ale On wciąż płakał, tak samo przy zakładaniu pampersa czy ubieraniu...płacz był przeraźliwy...aż serce się krajało ...w końcu postanowili-trzeba jechać do szpitala-nigdy nie wiadomo co się dzieje-a guz na głowie rósł...na Dziecięcej Izbie Przyjęć było dwoje innych dzieci - oboje z wirusówką-prawdopodobnie tzw "grypą jelitową"...Mamusia drżała o bezpieczeństwo Synusia,zakrywając Mu buzię by nie łapał (w miarę możliwości) tych wirusów...w międzyczasie na Izbę wpadła jakaś Matka z dziecięciem na ręku (niewiele starszym od Mamusi Synusia), a dziecko to prawie już jedną nóżką było po drugiej stronie....Mamusi serce pękało,gdy pomyślała,że zdrowie dziecka (czy wręcz Jego życie) jest takie kruche...zamieszanie w okół tej dziewczynki trwało chyba z godzinę,ale na szczęście wszystko chyba się udało-prawdopodobnie skończyło się na płukaniu żołądka i podaniu kroplówki-i pomyśleć,że problemy tej Małej były z powodu przedawkowania (bądź podania złej dawki) leku...potem przyszła Pani doktor i poprosiła dziewczynkę która przyszła z powodu wymiotów..(a w tym czasie drugie dziecko,które było poszło do domu,gdyż było już po konsultacji z lekarzem)...gdy w końcu udało się Mamusi i Tatusiowi wejść do gabinetu Pani doktor powiedziała "trzeba było zaczepić na korytarzu,bo Dziecię musi obejrzeć Chirurg"...a więc trzeba  przejść na Dorosłą Izbę przyjęć...stamtąd do gabinetu zabiegowego,gdzie ZNÓW trzeba poczekać,bo w środku jest chłopiec z prawdopodobnie złamaną nogą!! W końcu po kolejnych paru kwadransach udaje się wejść! Pan Chirurg (swoją drogą miły facet) ogląda "Kawalera" po czym uznaje,że szkoda Go męczyć robieniem RTG a tymbardziej wysyłaniem do szpitala w innym mieści (swoją drogą to wciąż do niego wraca Synuś-od dnia narodzin-właśnie w tym szpitalu)...Mamusia i Tatuś zostają uspokojeni jednocześnie dostając przykazanie bacznego obserwowania Synusia i (odpukać) w razie niepokojących objawów (jak wymioty czy nadmierna płaczliwość dziecka) zgłosić się...

Na zakończenie-Synuś zmęczony wydarzeniami dnia nie mógł zasnąć-w przeciwieństwie do Tatusia...a Mamusia z ogromną migreną nie mogła położyć się ot tak do łóżka, zjadła pół tabliczki czekolady gorzkiej (na poprawę nastroju)....i właśnie odreagowuje na Blogu....
Zasypiać będzie z nadzieją,że guz szybko zniknie  jak i obawy,że to coś poważniejszego i , że tak samo szybko zniknie zagrożenie,że w szpitalu przyplątało się coś-ODPUKAĆ!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz