niedziela, 25 listopada 2012

Wbrew wszystkiemu...

Jak ja lubię takie dni...a ostatnio to standard: niedziela : miły, rodzinny dzień :) Najpierw pyszne śniadanko (zrobione przez Mamę) - jajeczka na miękko (Kacha,jeśli to czytasz, to wiedz,że udzieliło się nam to odkąd jedliśmy u was takie śniadanko, wieeeeeeeeeeeeeeki temu :) ), grzaneczki, pomidorek, ogóreczek kiszony szyneczka, mniam - Tata wyjść z podziwu nie mógł (a ostatnio to Tata wykazuje się w niedzielne poranki - jajecznica,czy kiełbaski na ciepło) .
Po śniadanku wyszliśmy na spacer- chłopaki odprowadzili Mamę do kościoła - Młody chciał z Mamą,ale ja uważam,że teraz musimy unikać ludzi a głównie dzieci - bo najbliższe tygodnie upłyną nam pod znakiem badań wszelkiej maści i najmniejsza infekcja pokrzyżowałaby wszystko.
Rosołek gotował się już, a po powrocie do domu Mamuśka doprawiła a teraz Młody śpi ,a jak wstanie to zjemy dopiero, bo dziś wszystko się przesunęło w czasie...a i Młody zjadł 2 parówki z szynki więc brzuszek był pełny do spania...

A co do badań wcześniej wspomnianych - to na czwartek planujemy wyjazd do Łodzi na pobranie krwi (Młodego) do badań krwi w kierunku naszego zaburzenia odporności , chcę teraz to zrobić bo za niespełna 3 tygodnie będziemy mogli odebrać sobie te wyniki (i nie trzeba będzie gnać do Łodzi specjalnie),gdy będziemy przez 3 dni leżeć w Szpitalu z kolei badając inne zaburzenie Młodego, a mianowicie zaburzenie wzrostu :( Niestety moje obawy się potwierdziły - w środę ubiegłą nasza Pani Endokrynolog z Łodzi wyraziła swoje obawy co do zbyt małego przyrostu wzrostu od ostatniej wizyty w poradni...jak jeszcze raz ktoś mi powie,że wymyślam, to wydrapię oczy - ja od dawna to mówiłam - On coś za wolno rośnie!! Tak czy inaczej chwała Bogu,że zbadamy to i będzie spokój...tak więc do 13tego grudnia musimy trzymać kwarantannę - a więc unikać wszelkich ludzi, bo nigdy nie wiadomo, od kogo złapiemy choć błahy katarek, który zaprzepaściłby możliwość wykonania jakichkolwiek badań.

A co jeszcze u nas? wbrew wszystkiemu, wszelkiej logice i wszelkiemu rozsądkowi staramy się właśnie o dziecko! Tzn nie w tej chwili, hehehe

Tyle i aż tyle u nas :)

wtorek, 6 listopada 2012

Jak można być tak naiwnym....

To chyba już standard,że gdy tylko Starego pochwalę na łamach bloga to zaraz tego żałuję....oj gorzko żałuję:(
ehh, w piątek 2-ego Stary miał mieć wychodne. Mieliśmy to ustalone i ja nie zgłaszałam uwag co do tego Jego planu, był umówiony m.in. z moim Bratem...ok 18 poszedł zapłacić za mieszkanie i jeszcze do sklepu - przed wyjściem uprzedzałam - mam nadzieję,że to nie już Twoje wyjście,ale wrócisz jeszcze przed wyjściem wieczornym...tak,tak - tak zapewniał....a tymczasem ok 19:30 zadzwonił,że mój brat wystawił Ich (jeszcze miał z Nimi iść kolega - wspólny dla Starego i dla Brata mojego) i Oni już idą na piwko i za godzinę wróci do domu...nie wrócił oczywiście w umówionym czasie....baaaa nawet na noc nie wrócił...u drzwi stanął o 9 rano, dnia następnego...jeszcze lekko pijany (choć On twierdzi,że już zdążył wypić piwo - bo Mu się pić chciało)..początkowo nawet nie miał wyrzutów sumienia,za to co zrobił - "koledzy mają zły wpływ na Niego" - co mnie w ogóle nie przemawia,a nocował u rodziców ("cóż w tym dziwnego?") bo wiedział,że ja nie będę chciała go wpuścić (ciekawe,że zwykle przychodzi i tak, bo "to Jego dom i On ma prawo wrócić,a ja nie mam prawa Go nie wpuścić")...jak dla mnie,to On był zbyt pijany by wrócić,a może nawet nie pamięta jak wrócił...no tak czy inaczej wrócił z chlebem do domu - poszedł z UWAGA rozczochranymi we wszystkie strony włosami (i niech to posłuży za dowód jak bardzo nietrzeźwy był,bo On zwykle po wyjście do głupiego sklepu choćby na parę chwil musi się wyszykować jak na wielkie wyjście - włosy ułożone, ciuchy "odświętne" itd)..po krótkiej wymianie zdań ja zaczęłam szykować Młodego i poszłam z Nim do sklepu,bo przecież co? suchy chleb mamy jeść? "no przecież kupiłem chleb" - Stary chciał nam towarzyszyć,ale ja nie chciałam - bo przecież jaki to wstyd - jest przed 10 a On pijany! Poszliśmy sami z Młodym a tamten miał posprzątać w domu nieco...taaaaaaaa...poszedł spać...po moim powrocie byłam już bardziej wkurwiona,nie powiem za chwilę nieco pomógł mi,ale jak dowiedział się,że ma moja koleżanka przyjechać do mnie to powiedział,że idzie do rodziców,bo co będzie nam przeszkadzał...wrócił chyba koło 17,bo On czekał aż dam Mu znać,kiedy może wrócić - choć ja od początku mówiłam,że niech przyjdzie kiedy chce,bo ja nie będę Go wzywała...wrócił,gdy byłam w trakcie robienia ciasta (jeszcze przez telefon podałam Mu listę rzeczy do kupienia,gdy dzwonił,żeby spytać czy kupić zestaw do nabijania zatrzasków - zawsze mówiłam,że potrzebuję takowy do naprawy dziecięcych ubranek)..i gdyby nie to ciasto i Jego zdziwienie co tak mnie naszło,to nie planowałam Mu przypomnieć,że urodziny mam:( Ale nie wytrzymałam już i powiedziałam,że piekę ciasto,bo chcę na obiad do Mamy zabrać (zaproszeni byliśmy na niedzielę),skoro wszyscy inni pamiętali :( Zaraz ubrał się i poszedł po prezent dla mnie - choć nalegałam,żeby odpuścił,szkoda kasy na byle co teraz na szybko,ale On wie lepiej...a i miałam wrażenie,że jeszcze z jakieś piwko wypił (a już u rodziców na bank wypił wcześniej)...koniec końców rozwalił się przed TV, a ja robiłam ciasto,odkurzałam całe mieszkanie i zajmowałam się dzieckiem....ehhh,wymarzone urodziny:( A jak jeszcze dodam,że w ciągu dnia (jakoś w ciągu jednej z kilku wymian zdań stwierdziłam,że zawiódł mnie i jak mogłam być tak naiwna, żeby uwierzyć,że się zmienił, jak ja mogłam planować drugie dziecko to odpowiedział,że Jemu dobrze jest jak jest - tzn z jednym dzieckiem i nie chce więcej dzieci :( I choć przy składaniu mi życzeń (gdy wrócił z tą różą,po moim przypomnieniu) mówił,że chce mieć drugie dziecko ze mną i choć w ciągu dnia przepraszał kilkukrotnie za swoje zachowanie,to jednak niesmak pozostał:(
Na drugi dzień jechaliśmy do mojej mamy na obiad to tam On jak zwykle do niczego się nie poczuwał - wszystko Mu powiedz - przebierz dziecko, nakarm dziecko, spakuj nasze rzeczy (jak zwykle przed wyjazdem z domu mówi,żebyśmy wyjechali od mamy o takie czy innej godzinie,a potem jak przychodzi co do czego,to palcem nie kiwnie,by zebrać nas do wyjazdu do domu)...przed wyjazdem od mojej mamy okazało się,że zgubiliśmy rękawiczkę Młodego,od nowiutkiej kurtki,no więc szlag mnie trafiał , bo kurtkę miał 2 może razy na sobie i nie uśmiecha mi się dodatkowy wydatek,więc mówię - jedziemy pod kino (bo tam wsiadaliśmy do auta gdy do Mamy wyjeżdżaliśmy) może znajdzie się - marudził mi z tyłu i ogólnie (jak przez całą niedzielę ) siedział z muchami w nosie (ja obstawiam,że w ogóle tak Mu pasowało,że musiał jechać do mojej mamy...choć zaznaczę,że nie musiał-nie zmuszałam!)...ostatecznie (ja jako kierowca) pojechałam pod to kino i UWAGA znalazłam tę rękawiczkę na parkingu! I nawet niezniszczoną,ledwie mokrą i zaraz ją w domu wyprałam. Przez drogę Młody zasnął (zresztą ja obstawiałam że tak będzie i zapobiegliwie u Mamy Młodego obrałam w piżamkę pod spodnie i bluzkę) i ja zajęłam się dzieckiem , a więc wniosłam śpiącego i w domu rozebrałam i położyłam się z Nim,bo zdążył otworzyć oczy już i bałam się,że wybudzi się na dobre...a Stary co? Wniósł z auta wszystkie nasze rzeczy i zjadł kilka orzechów i poszedł do łóżka...co z tego,że naprędce ściągane z siebie (i Młodego) ubrania leżały przy łóżku (nie było czasu na sprzątanie,gdy Młody wybudzał się), co z tego,że torby,które sam Stary przyniósł z auta m.in. z jedzeniem od mojej Mamy,czy z naszymi rzeczami (tzn Młodego bardziej ekwipunkiem) stały dalej na blacie w kuchni (gdzie sam je położył)...ja gdy wreszcie udało mi się,po kilku nieudanych próbach, uwolnić z objęcia Młodego musiałam posprzątać wszystko...i nie omieszkałam zwrócić już leżącemu w łóżku Staremu - czy to tak trudno domyślić się,że to trzeba zrobić? Skąd pomysł,że to mój obowiązek?! Najpierw odpowiedział, a co jest do sprzątania? A potem powiedział,że nie chciał dziecka obudzi....taaaa , każdy pretekst jest dobry!
Efekt taki,że moje wkurwienie na Starego, który już coraz bardziej przypominał mojego Męża sprzed Jego ostatniej przemiany , przybrało na sile!
Wczoraj (w poniedziałek 5-tego) już nie dzwonił jak ostatnio codziennie do mnie z pracy, po pracy wróciłam z Nim do domu,ale już nie rozmawialiśmy w zasadzie prawie wcale, nie jak dotąd (przez ostatnie jakieś 2 tyg,podczas Jego przemiany)...a w domu wieczorem ostro się pokłóciliśmy....ehhh - kazałam Mu iść po mleko dla Młodego,bo się skończyło i na kolację już Mu nie starczyłoby , no to zbierał się chyba w sumie z 20 minut, bo zanim ubrał się to z 10 minut minęło na bank (a dodam,że przekonana,że starczy mleka zdążyłam już wodę zagotować i stygła w miseczce,więc sprawa była niecierpiąca zwłoki), zanim włosy ułożył i to wszystko tym swoim tempem pt: mam czas ,więc szlag mnie trafiał i powiedziałam,że jest flegmatykiem (kilka minut bawił się z koszem,by wyjąć worek!!więc obraził się za określenie flegma i zostawił ten kosz nie wyniesiony)...po powrocie spytałam,jak to możliwe,że tak się ZNÓW zmienił...znów jest opryskliwy dla mnie i znów taki zimny i koniec końców wywiązała się kłótnia poważna...I m.in. usłyszałam,że w piątek "zeszło Mu" albo że "Ty jak pojechałaś do Wrocławia rano to wróciłaś rano następnego dnia"....kurrrrrrrrrrrrrrrrrrrrr
Jeśli wcześniej ktoś mi Go na te 2 tyg. podmienił,to właśnie wrócił....


Jestem załamana....tak bardzo byłam szczęśliwa już :(

piątek, 2 listopada 2012

Słowa...

Pierwszy raz od niepamiętnych czasów mam czas,żeby coś naskrobać no i nawet wenę jako taką posiadam...
No więc co u mnie działo się przez ten cały czas? A w sumie do co najmniej połowy października nic się ciekawego nie działo....od 8 do 16 (a dwa razy w tygodniu do 15) jestem w pracy a w tym czasie moje dziecię jest pod opieką Babci...z Babcią widzę się chwilę przed wyjściem do pracy i chwilę po powrocie z pracy,...i choć to nie za dużo czasu to jednak bardzo często zdążymy pokłócić się i tak..a to dlatego,że ja muszę czasem powiedzieć co mi nie leży, a Babcia nie chce albo nie może przyjąć tego do wiadomości i od razu wybucha więc oczywiście ja wtedy także wybucham...."Mamo,kładź Kubusia spać do łóżeczka, a nie na łóżko ,bo kilka miesięcy poświęciłam żeby nauczyć Go spać w łóżeczku i On to potrafi,a poza tym,chcemy wymeldować Go z naszego łóżka" (w nocy śpi z nami nadal), albo uwagi w stylu - Mamo nie wynoś mi ręczników na balkon, czy zmieniaj mi porządków tu czy tam, nie dawaj Młodemu do zabawy wszystkiego co chce, itd itp...nie wiem może to ja przesadzam...tyle w temacie moich relacji z Mamą...
Do około połowy października (bo potem trochę się pozmieniało,do czego dojdę później)po powrocie z pracy nic nie robiłam ,bo będąc w stanie wojny ze Starym po prostu nic mi się nie chciało...i nie powiem,by było miło:( ehhh...
W międzyczasie, a dokładniej na samym początku września,po tym, gdy nie udało mi się jechać do mojej Madzi na ślub (co strasznie przeżywałam:( ) zaczęłam planować zlot Bencowych Mamusiek...no i udało się:) 13 października rano pojechałam do Wrocławia,gdzie miałyśmy się spotkać z kilkoma Mamuśkami...przed wyjściem posprzeczałam się ze Starym (tak,że myślałam,że nie dam rady psychicznie:()...najpierw umówiłam się z Mamą,że przyjedzie Ona do mnie, w razie gdyby Stary na złość mnie nie wrócił w porę z pracy...wrócił i jeszcze miał ale,że śmiałam Mamę ściągać,jak On ma zajmować się dzieckiem...potem powiedział mi,że nie zawiezie mnie na stację PKP,bo pił dzień przed i jest wczorajszy...co z tego,że rano nie przeszkadzało Mu to,by jechać do pracy,ale podobno,to nie to samo,bo tam jedzie drogami bocznymi....efekt taki,że z wielką walizką (nie wiem, na cholerę tyle ciuchów i butów nabrałam na jeden dzień ;) ) miałam iść na PKP na pieszo (a to dobre 30-40 minut drogi) ale na szczęście okazało się,że jednak mam jakąś MZKę (wcześniej przeoczyłam ją na rozkładzie)...ale sprzeczka ze Starym skutecznie zepsuła mi humor:( Zlot Bencowy był super, świetnie było spotkać te wszystkie Mamuśki, z którymi już 3 lata piszemy a nigdy nie widziałyśmy się....oj fajnie było...oj jak głowa bolała na drugi dzień;)

Kolejno od lewej: ja, Aga (Agawka),Asia (Johaneska), Karola (Netolek) i Aga (Dida).
Aha i jeszcze coś, Mamuśki jesteś meeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeega!!
Po moim powrocie Starego i Młodego nie było w domu - byli u Starego Rodziców (czy raczej Brata!)..wrócili prze wieczorem,więc mogłam spokojnie zdychać na kanapie...Stary wpadł do domu i zaraz MUSIAŁ gdzieś pędzić..tego dnia już nie udało się porozmawiać "nie mam Ci nic do powiedzenia"...na drugi dzień to On miał potrzebę rozmawiać...ku mojemu zdziwieniu!! I choć nie mówił za dużo jak zwykle to jednak całkiem sporo się dowiedziałam, a m.in. że On pierwszy raz poczuł,że może mnie stracić (swoją drogą to dopytywał,czy na pewno byłam na Bencowym zlocie,bo to dziwne dla niego było,że można jechać taki kawał dla Kogoś,kogo się nie zna, poza tym powiedział,że nie zawiózł mnie,bo nie godził się na mój wyjazd i nie chciał przykładać ręki do tego, dowiedziałam się też że bardzo tęskni za mną i chce żebyśmy dali sobie kolejną szansę itd itp tak czy inaczej sporo miłych słów usłyszałam, a przede wszystkim deklarację "ZMIENIĘ SIĘ"...kurcze brzmi znajomo? Słyszałam to przecież nie raz? Tyle,że tym razem naprawdę coś się zmieniło...Stary wciąż przytulał mnie, całował i ogólnie był słodki i było tak jak być powinno - wspólne gotowanie obiadów, no i rozmowa, rozmowa i jeszcze raz rozmowa...w tym czasie (przez te ostatnie 2 tyg. prawie nie sprzeczaliśmy się,a jak już zdarzyło się coś a'la sprzeczka to On dążył do godzenia się! SZOK!! I to skłoniło mnie do myślenia,że pora pomyśleć o drugim dziecku...szczególnie,że wszelkie znaki na niebie i na ziemi mówią,że jeśli nie teraz,to kiedy?! Zasięgnęłam informacji (m.in. u mojej siostry, która swoją drogą jest krytycznie do mojego planu nastawiona) i dowiedziałam się,że zajście w ciąże podczas okresu wypowiedzenia powoduje,że przestaje mieć istnieć - po prostu po dostarczeniu zaświadczenia pracodawcy,że jestem w ciąży wypowiedzenie przestaje być ważne, tak więc podczas całej ciąży i urlopu macierzyńskiego (a kto wie,może go wydłużą wkrótce?!) nie pozostałabym bez kasy...ale to nie tak (mimo,że na początku o tym wspomniałam),że ja myślę o kasie głównie...raczej zaczęło się od tego,że pomyślałam,że skoro od stycznia i tak będę bez pracy to może wykorzystam tę przerwę w pracy na ciążę i odchowanie nieco drugiego malucha,a i przy okazji pierwszego,bo nie ukrywam,że coraz gorzej znoszę fakt,że dziecko wychowuje mi Mama, z którą wciąż mamy różnice zdań,no i dodam,że wciąż uważam,że chciałabym,żeby różnica między dziećmi nie była za duża,szczególnie,że nie robię się młodsza i wkrótce obudzę się a będę miała prawie 40-stkę na karku :( ...powiedziałam o tym pomyśle Mężowi a On spytał,czy będę jakieś pieniądze otrzymywała na co musiałam zgodnie z prawdą odpowiedzieć,że od stycznia będzie przysługiwał mi tylko przez pół roku zasiłek dla bezrobotnych:( a potem nic ....ale postanowiłam poszperać w necie no i znalazłam tę informację o ciąży na okresie wypowiedzenia...no i uznałam,że to znak! (hmmm,ostatnio inaczej znaki odczytywałam)...bardzo chcę mieć drugie dziecko, a gdyby udało się do końca grudnia wyrobić się z tym,to na lato miałabym już dwoje dzieci i różnica między Nimi byłaby tylko 3 lata z kawałkiem, po Młodym mamy dużo rzeczy,które teraz przydałyby się (łóżeczko, wózek, sporo ciuchów - głównie na początek i to takich o uniwersalnych kolorach)...no i co? To nie znak? Jeśli teraz nie to kiedy? Obawiam się,że jeśli nie teraz to dopiero (ewentualnie) za 2-3 lata...a to dla mnie (i dla Młodego) dość dużo czasu:( No bo przecież zanim znajdę pracę nową, zanim odpracuję swoje,by dostać umowę na stałe (by móc pozwolić sobie na odejście na macierzyński i liczyć,że mam do czego wracać) to może minąć trochę...wygląda więc,że nic tylko starać się teraz...ale pozostaje jedno ale...co jeśli czar pryśnie:( W końcu może Stary zacznie znów zachowywać się jak wcześniej:(...dziś obiecuje,że zmienił się,że zrozumiał,że nie pomagał mi dostatecznie,że zrozumiał ostatnio (za sprawą swojego Brata),że Tamten nie rzuciłby dla Niego wszystkiego na jedno Jego skinienie, jak to zwykle mój Stary robił (poświęcając mnie i Syna), no i że teraz będzie inaczej....tylko,że to są tylko słowa i przeraża mnie,że nie mam czasu,żeby sprawdzić to w rzeczywistości:(

piątek, 28 września 2012

Zmiany idą...

Coś chyba wisi w powietrzu, wszystkie znaki na niebie i na ziemi na to wskazują...ze Starym z dnia na dzień jest coraz gorzej - znak nr 1 - dotarliśmy pod ścianę, gdzie nie ma już wyjścia....ponadto dziś otrzymałam od Szefa niespodziankę, w postaci wypowiedzenia umowy o pracę...oficjalna wersja mówi "mamy kryzys, musimy oszczędności wprowadzić"...średnio to do mnie przemawia,bo nie zauważyłam,żebyśmy mieli mniej zleceń niż przed moim odejściem z pracy z tytułu urodzenia dziecka...myślę raczej,że to jest tak - na moje miejsce przyszedł chłopak, który niewątpliwie ma większą wiedzę praktyczną (długo pracował na budowie) i do tego On jest na zasadach,że co zrobi to ma zapłacone a więc opłat typu ZUS nie ponoszą za Niego, baaa często D skarży mi się,że nie za wszystko Mu płacą...dla Szefa to na pewno idealna sytuacja...i pewnie uważa,że teraz wystarczy Mu tylko D....żeby On wiedział,że D wielokrotnie uchylał mi rąbka tajemnicy i zdradzał po cichu,że ma plan w wielkim stylu firmę opuścić...wtedy Szef zostanie z ręką w nocniku...i mam nadzieję,że wtedy ja już znajdę coś i również na mnie liczyć nie będzie mógł...a Szefowa dzisiejszy wywód pt: "jak to my Cię doceniamy i jak bardzo ważna jesteś i jak bardzo zależy nam byś nadal z nami pracowała" niech sobie wsadzi gdzieś...

Tak więc perspektywa utraty pracy za 3 miesiące okresu wypowiedzenia to znak nr 2...

Może Ten na górze,coś daje mi do zrozumienia?? Czas zmienić swoje życie?!
....w końcu od dłuższego czasu modlę się co niedziela prosząc "daj Boże jakiś znak,co robić!!"

piątek, 21 września 2012

Źle się dzieje...

I to bynajmniej nie w państwie duńskim...W moim małym świecie....coraz częściej mam załamanie nerwowe (i znów przez to mam potrzebę skrobania na blogu)...
Już prawie 2 tygodnie odkąd nie odzywamy się z Mężem (poza konieczną wymianą zdań "służbowo"..i co? I nic...czy widać aby przeszkadzał Mu obecny stan rzeczy? Nieeee, dziecko ma przy sobie (które coraz częściej,ku rozpaczy Mamusi, wybiera towarzystwo Taty , zupełnie ignorując obecność Mamy), a zjeść zawsze zrobi sobie coś sam...wyjdzie kiedy i gdzie chce i nie musi nikomu się spowiadać...pieniądze też wydaje na co chce i ile chce....żyć nie umierać! Coraz częściej dochodzę do wniosku,że lepiej to już nie będzie,bo On tak często daje mi do zrozumienia,że ma mnie w dupie...wczoraj np musiałam iść do Szpitala umówić wizytę u specjalisty dla Młodego i korzystając,że Stary jechał do brata ściąć włosy to powiedziałam "jedziemy z Tobą" a On na to "a po co ty mi?"...z kluchą w gardle wydusiłam "chciałam tylko,żebyś nas podwiózł do Szpitala" a przez resztę wieczoru było jak ostatnio co wieczór - każde sobie rzepkę skrobie..a dziś było jeszcze gorzej....najpierw niby wydawało się,że jakiś postęp zaczyna być,bo w pracy dwukrotnie do mnie zadzwonił (co prawda "służbowo" ale zawsze to jakiś kontakt),potem wróciłam wcześniej do domu, a w domu czekała niespodzianka - mama oznajmiła mi,że Jej Mąż leży w Szpitalu,więc zaczęłyśmy szykować Mu kilka rzeczy a w między czasie wrócił Tamten i jakby nigdy nic rozmawiał z moją Mamą...Jezu jak można być takim dwulicowym! (ale do tego wrócę za chwilę) i zaraz szykował się,bo musieliśmy iść do banku zająć naszą lokatą,żeby znów na niej nie stracić..potem Mama poszła do Szpitala a my wreszcie do Banku...w drodze powrotnej zadzwoniłam do Mamy spytać o wieści ze Szpitala i wtedy się zaczęło....powiedziałam Ją,czy jest w Szpitalu nadal,bo wpadłabym,skoro wracamy już (a ze Szpitala mam krok do domu) i mama spytała "a co z Kubą" na co odpowiedziałam,że przecież z M pojedzie do domu...skończyłam gadać z Mamą a Tamten zaczął wyrzuty,że co moja mama sobie wyobraża,że On nie może z dzieckiem zostać itd...kuuuuuuuuuuuuuur przecież nie miała nic takiego na myśli,ale nie, On jest już przeczulony na Jej punkcie ,więc po krótkiej wymianie zdań nie wytrzymałam i kazałam Mu się odpierdolić! Na co On zareagował tak samo... resztę drogi byłam szalenie zdołowana (ja naprawdę mam już dość)a On jeszcze za chwilę dowalił "a może chcesz jechać a Mamą do K-ska"...nic nie powiedziałam,to już było dla mnie za dużo...i przez 1,5 godzinny pobyt w Szpitalu wciąż byłam myślami przy swoim "małżeństwie" i bynajmniej nie spieszyłam się....czyż moje myślenie,że pewien czas "cichych dni" i "kary" w postaci nie gotowania Mu obiadów da Mu do myślenia i zacznie myśleć nad nami jest szalenie naiwne? Przecież to do niczego nie prowadzi....chyba,że do mojego załamania nerwowego!!
Aaa jeszcze coś, po powrocie do domu dowalił kolejnym miłym tekstem, bo znalazł kartkę ze Spółdzielni o niedopłacie (z tytułu złego naliczenia zużycia wody) i stwierdził,że mam Mu dać połowę! Jeszcze przed obecną sytuacją sama zaproponowałam, że skoro pracuj,ę to podzielimy obowiązki finansowe i tak ja miałam opłacać rachunki wszelakie (co jest 500-700zł w zależności od miesiąca) a resztę On miał pokrywać...w praktyce jest tak,że gdy idę do sklepu (notorycznie!!) to wydaję z własnej kieszenie,bo niby z czego innego? Przecież Mąż nie daje mi złamanego grosza mimo,że wciąż powtarza,że to On utrzymuje nas i On nas żywi...tak w teorii, a w praktyce jest,że dokładam się do wszystkiego praktycznie na tyle,że nie zostaje nic dla mnie...
Czemu o tym wspominam? No bo teraz jest tak: mamy osobne posiłki, które sami sobie przyrządzamy a i do kanapek do pracy wędliny itd mamy osobne, z dzieckiem bawimy się osobno (albo ja albo On), praktycznie nie rozmawiamy ,w końcu co to za rozmowy,gdy na dzień wymienia się 1 czy 2 zdania i to tylko w koniecznym zakresie "dałeś dziecku lek?" bo On nawet tyle nie potrzebuje ode mnie , On sam decyduje,co i kiedy może dziecku podać do jedzenia (nigdy nie uważał,że musi pyta,czy może podać dziecku cukierka, czy to nie jest czasem przed samą kolacją?! Swego czasu odpowiadał mi "On też może decydować o własnym dziecku"A jakże! Ale nie możemy obydwoje podejmować sprzecznych decyzji!!)...no więc jeśli do tego dojdzie,że już wszystko będziemy płacić po połowie a więc i czynsz i wynajem także to nie wiem czy wyrobię finansowo z mojej skromnej wypłaty...no i dodając do tego Jego chamskie w stosunku do mnie teksty i ogólnie zachowanie to pojawia się pytanie,co ja tu jeszcze robię?! A może się mylę?!


No i jeszcze dziś pokłóciłam się z dwiema ostatnimi przychylnymi mi osobami....najpierw rano z Mamą posprzeczałam się jak zwykle o pierdołę, sama nie pamiętam o co,czy powiedziałam coś co mi nie pasuje,czy nie zrozumiałam co miała na myśli (we właściwy sobie sposób użyła skrótu myślowego i ma pretensje ,że ja nie odczytałam w Jej myślach!),nie pamiętam o co poszło...a w pracy mega sprzeczka z siostrą przez GG...pewnie mój nastrój ma duży wpływ na to,ale i Ona nie była bez winy...tej wersji będę się trzymała.. Otóż ma przyjechać na weekend do mamy i miałyśmy się tam spotkać (a dodam,że Jej przyjazd juz raz był przekładany ze względu na Dziadka chorującego na półpaśca)...no i się zaczęło,no bo ja w sumie nie myślałam wcześniej,że po dwóch tygodniach choroby Dziadek może nadal być zagrożeniem dla mojego Dziecka (nie przechodzącego dotąd Ospy) aż do czasu,gdy Mama bodajże przedwczoraj opowiadała,że Dziadek ma iść znów do lekarza i ja wtedy powiedziałam "może powinnam przemyśleć swój przyjazd" i Ona potwierdziła "lepiej nie przyjeżdżaj" tego samego dnia powiedziałam na GG mojej siostrze, która zareagowała w sposób którego nie spodziewałam się , otóż miała pretensje,że mama mnie ostrzega a Ją nie! I dziś do tego wróciłyśmy,bo powiedziałam,że najprawdopodobniej nie przyjadę,bo po "rozmowie" z Mamą zaczęłam szperać na necie o zagrożeniu jakie może stanowić dla mojego dziecka i trochę przestraszyłam się, tzn uznałam,że to zbyt duże ryzyko i że nie warto!
A Ona zaczęła,że gdyby nie mama to nie martwiłabym się,że czemu Jej Mama nie przestrzega,że czemu Mama jest wyczulona punkcie Kuby (co podkreślała jakby chciała dać do zrozumienia,że o Jej dzieci nie dna tak!),a potem przeszła do najeżdżania na mnie,bo ja to kiedyś spotkałam się z koleżanką mimo,że wiedziałam,że Jej córka ma katar a mimo wszystko nie zrezygnowałam ze spotkania...gotowałam się!! Co za bzdury!! Z tym zagrożeniem wirusem półpaśca = wirusem ospy to przecież nie tak - Oni (Ona i dzieci jej) przechorowali już,więc już mają w sobie tego wirusa a my (tzn Młody) jeszcze nie i ja w tej chwili wolałabym uniknąć tego zagrożenia,bo On teraz nie słuchałby moich zaleceń odnośnie smarowania i nie drapania się no i na początku października mamy kilka wizyt u specjalistów i szkoda byłoby mi je stracić...inna sprawa to ten zarzut z koleżanką! Kuuuuuuuuur to cios po niżej pasa, sama Jej opowiadałam jak to latem było tak,że umawiałyśmy się z koleżanką do kościoła z dzieciakami i Ona przed samym przyjściem poinformowała mnie,że Jej córka ma lekki katarek i,że woli uprzedzić ale ja uznałam,że w wielkim kościele ryzyko zarażenia się od Niej jest minimalne (to nie to samo,co mały pokoik, w którym byłybyśmy same), w końcu inne dzieci obok też mogłyby też mieć katar i nawet nie wiedziałabym...to raz gdy spotkałam się z koleżanką mimo Jej "wyznania" ale z drugiej strony to nie raz było,że spotykałam się z siostry dziećmi,gdy te miały katar , kaszel (i co najgorsze najczęściej nie byłam o tym informowana!) i nigdy nie było tak,że zrezygnowałam ze spotkania z siostrą i Jej rodziną co Ona dziś mi zarzuciła! Bzdury!! A nawet raz było tak,że dzieci jej były mega chore i ja z maluśkim dzieckiem pojechałam w Święta do Mamy,bo nie wyobrażałam sobie inaczej (a i myslałam,że może jakoś odseparujemy Małego do drugiego pokoju,a dzieci nie będą się zbliżać) a co skończyło się bardzo źle dla Małego...
No i co to za porównanie katar a ospa?! No i cholera jasna ileż ja razy do roku widuję jakiekolwiek koleżanki??Kilka razy do roku?! A ta mówi,jakbym świata poza koleżankami nie widziała!
Kurcze pół dnia tłumaczenia wyjaśniania a Ona dalej swoje i na koniec stwierdziła,że lepiej,żebym nie przyjeżdżała,bo Ona nie da mi gwarancji,że nie złapie wirusa ale żebym o tym moim przewrażliwieniu pamiętała,gdy będę miała się z koleżanką spotkać no i stwierdziła,że pewnie gdybym to miała do koleżanki jechać to wytłumaczyłabym sobie,że nie ma zagrożenia....To już było ponad moje siły:( Napisałam tylko,że jest podła i dalej już nie dałam się sprowokować,gdy spytała "czemu jestem podła,bo mówię prawdę?"

Daj Boże siłę!

Jak jeszcze w domu są chwile,że Syn mnie odtrąca, każe od siebie odejść i "wybiera" tatę to serce pęka i żyć się odechciewa:(

A w ogóle ostatnio Syn mnie rozczulił...siedziałam z Nim i w sumie bez powodu zaczęły mi łzy lecieć a On wziął chusteczkę i podszedł i wtarł mi oczy...moje kochanie :*

wtorek, 11 września 2012

Intensywne kilka tygodni..

Zakładałam tego bloga z myślą o przelaniu na niego swoich myśli, które kłębią mi się wciąż w głowie i prawie ją rozsadzając..potem uznałam,że kiedyś pokaże Synowi ten mój pamiętnik, niech wie przez co przechodziła Jego Mama...
Ostatnio brakło mi czasu...od lipca znów pracuję zawodowo i po powrocie do domu mam trochę rzeczy do zrobienia (chociaż moja Mama w baaaaardzo wielu rzeczach mnie wyręcza) a jeśli nie mam nic do zrobienia to i tak czasu nie mam,bo wtedy chcę wykorzystać każdą chwilę dla mojego Syneczka..
Więcej czasu na neta mam w pracy...po powrocie do pracy mam mniej obowiązków (część mojej pracy wykonuje teraz mój kolega)i gdy mogę włączam neta,ale dotąd nie włączałam bloggera w pracy, aż do dziś...
Ostatnio też (tak mniej więcej od naszego urlopu nad morzem) była w naszym domu prawdziwa sielanka..dziś nie boję się tego powiedzieć,coby nie zapeszyć...już dawno po sielance,a w sumie nie tak dawno, bo od ubiegłej soboty...czar prysł.
Mężowi ostatnio trafiło się kilka fuch do wykonania...jedną robótkę miał u swojej koleżanki (tak na marginesie,to po tym jak ostatnio-parę lat temu robił Im inne meble obiecał sobie,że tym razem więcej od Nich skasuje...a wyszło jak zawsze,nie potrafił zedrzeć z Nich...cóż z tego,że Jego poświęcenie, czas i paliwo było znacznie kosztowniejsze niż to co za swoją pracę otrzymał).Robił też meble kuchenne dla swoich rodziców (ale to grubszy temat i wrócę do niego zaraz) oraz jedną wielką szafę dla zupełnie obcej klientki. Efekt taki,że ostatnim czasem (od ostatniego tygodnia sierpnia) był gościem w domu, wracał późno, zmęczony, głodny i zły na cały świat i zwykle wyżywał się ba Bogu ducha winnej żonie, która dzielnie radziła sobie ze wszystkim i nie śmiała prosić Męża o jakąkolwiek pomoc..W ubiegłą sobotę kończył tę szafę i rano jechał do klientki...do domu wrócił ok 14, ja rano poszłam na zakupy i jak policzyłam z paragonu nakupowałam prawi 8kg mięs wszelkiego rodzaju i chyba z 2 kg pomidorów..chwała Bogu,że byłam z wózkiem więc wszystkie siatki zawiesiłam na nim, a potem na 4 piętro mogłam spokojnie wnosić same torby, bo Młody dość grzecznie wchodził sam...potem jednocześnie gotowałam obiad i sprzątałam, a o 12 Młodego położyłam spać...o 14 wrócił Tamten i mówi, że skoczy na chwilę do Rodziców dokręcić blaty, których wcześniej nie skończył - prosiłam: wróć szybko,bo ja też Twojej pomocy potrzebuję "żeby Cię czarna dziura nie pochłonęła" , na co On "nie, nie, wracam za dwie godziny,chcę mieć to z głowy"...miało być pięknie , a wyszło jak zawsze...wrócił za 6 godzin (gdy już nie był mi do niczego potrzebny,bo ze wszystkim obrobiłam się sama...jak zwykle) i do tego podpity...ehhh, przecież spodziewałam się tego...nie planowałam wchodzić z Nim w jakąkolwiek dyskusję,bo po co z pijanym gadać...ale On nalegał "o co mi chodzi" ....no i się zaczęło...ja tylko powiedziałam,że prosiłam wróć wcześnie a ten mówi,że tyle zeszło i już,ale co to za tłumaczenie ja myślę? Skoro miał czas wypić w międzyczasie? No i pewnie,gdyby cała sprawa tyczyła się "pracy" u kogoś innego to nie byłby tak zbulwersowany moimi pretensjami....ale nie,przecież dotknęłam (w Jego rozumieniu) Jego rodziny...ooo to niewybaczalne! No i zaraz wszedł na temat,że przecież mojej Mamie też czasem coś robi i nie mam pretensji,że schodzi tyle no i jeszcze wtedy MUSIMY zostawać na noc, a tu mam pretensję,że się przedłużyło , "o nie, więcej nie zostanie na noc jak będzie mojej Mamie robił znów panele i meble", powtarzał to kilka razy i już ni wytrzymałam "w ogóle nie musisz mojej Mamie nic robić, bez łaski", oooo i to Mu przypasowało!! "no i nie będę robił" potem dodał " jak Twoja Mama weźmie sobie fachowca to zobaczy ile to kosztuje", na co ja "a Twój Tata wie ile kosztuje to co Ty dla Niego robisz?" bo już mnie szlag trafił,bo wyszło jakby moja Mama była niewdzięcznicą jakąś, bo On Jej coś robi a Ona nie docenia! Tego było za wiele, tyle co my otrzymujemy od Niej i nie mam na myśli finansowych spraw ale ogółu - w końcu siedzi nam już 3 miesiąc z dzieckiem (dzięki czemu mogłam wrócić do pracy) i nie płacimy Jej a to grosza - a Ona codziennie dojeżdża do nas prawie 20km w jedną stronę, rano już o 6:30 ma autobus a potem do domu wraca przed 18 i nawet za bilety nie zwracamy Jej, a prawie co dzień przywozi coś na obiad czy na przekąskę dla Kubusia...no i pod naszą nieobecność Ona nam gotuje zupę, sprząta, prasuje a czasem nawet upierze...i choć nie musi tego robić to robi i nie narzeka! Nie mamy za co być Jej wdzięczni?!?! A ile razy w przeszłości pożyczała nam pieniądze?! A tamten nie ma honoru oddać nawet! I On śmie takie rzeczy wygadywać? I jeszcze dodał "ciekawe czy będziecie miały tyle honoru, bo jakby mi ktoś tak powiedział to nie chciałbym już by coś dla mnie robił", Jeeeeeeeeeeeezu, gotowałam się! A jak powiedziałam: ciekawe czy taki mądry będziesz przy mojej Mamie (On przy Niej dupowłaz jeden odwraca kota ogonem...i zwala na mnie winę) a On,że powie to samo to nie wytrzymałam i złapałam za telefon, wybrałam nr Mamy i zadzwoniłam i powiedziałam "Mamo,Mariusz chce Ci coś powiedzieć"...a On co? Spuścił z tonu natychmiast i od dupy strony zaczyna, że meble musiał skończyć itd a ja z boku podpowiadałam Mu,ale powiedz co miałeś mówić że wreszcie uznałam,że On nie powie tego i zabrałam Mu telefon i zalewając się łzami powiedziałam co mówił i dodałam "żebyś nie chciała Go prosić" a ten dalej z boku kiwał głową,że tak jest jak ja mówię-a tak odważny nie był by samemu to powiedzieć...efekt? Ja mojej Mamie załatwiłam fachowca do mebli, do paneli coś się wymyśli - to tylko jedno pomieszczenie do roboty a Tamten pożałuje! Jak Boga kocham!! Od soboty mamy ciche dni i szybko się nie skończą , teraz naprawdę mnie Jego słowa zabolały...i jeszcze Jego agresywne zachowanie! Kilka razy wyskoczył do mnie - tzn nie podniósł ręki ale skakał do mnie...wiem,że kiedyś nie powstrzyma się...biedne dziecko, Kubusiu, Ty to wszystko oglądasz....ehhhh.... a ja już myślałam o budowie naszego domu...o drugim dziecku....NIE MA MOWY! Dobrze,że przypomniał mi jaki jest naprawdę!!


Tyle z nowości...a co wcześniej? wyjechaliśmy na urlop 4tego sierpnia...a co wcześniej? Miałam do przeforsowania mega ważną dla mnie kwestię odwiedzin (dziś już nowożeńców) Zuchniarzów...początkowo tradycyjnie protestował, pewnie głównie po to by zrobić mi na złość...ehh...koniec końców zgodził się i tak wyjechaliśmy dzień wcześniej niż mieliśmy zarezerwowaną kwaterę we Władysławowie i spędziliśmy z fantastycznymi Zuchniarzami cudowny weekend w Gdańsku, Kubuś czul się u Nich jak w domu - nie wstydził się , nie bł, nie krępował (a tak zwykle w obcym miejscu się zachowuje)...aż żal było odjeżdżać do Władka...wakacje we Władku,też były o dziwo! udane...Synuś był w 7-ym niebie - a morzem zachwycony! A my - rodzice nie pokłóciliśmy się chyba ani raz...no może z raz...ale na pewno nie z takim przebiegiem jak ostatnia kłótnia...

Po powrocie z wakacji byliśmy na weselu w rodzinie Tamtego i jako,że byliśmy bez Synusia to zaszaleliśmy...Kubuś od soboty był do poniedziałku u Babci,a On uwielbia być u Babci...za psem szaleje! Ja znów marzę,że wezmę Shaggiego do nas...ale ani Tamten ani Babcia nie popiera mnie...

W następny weekend znów byłą impreza...Chrzciny bratanicy Starego...o rany,ale zła byłam przez prawie cały wieczór...po 1 , bo Stary ze Szwagrem jak dorwali się do wódki to pili jakby w życiu nie widzieli wódki i chcieli się urżnąć...koniec końców (w niedługim czasie) Siostra Starego opierd... przy stole głośno Męża,ten wyszedł...a
za Nim mój Mąż...chwilę podenerwowałam się przy stole...bo co to za zachowanie,niech pilnuje Żony i Dziecka a nie Szwagra,więc jak długo nie wracał wyszłam przed restaurację i przy stojących dwóch facetach z rodziny Jego Bratowej zezwałam Go,taaaka byłam zła...potem oczywiście niezbyt łatwo mogłam Go do domu zabrać, bo przecież czy On się spieszy? Ale ostatecznie ok 21 pojechaliśmy bo Mały już był zmęczony (czemu zaprzeczał Stary)...a dodam,że na imprezie brakło Babci (Matki Starego) bo ledwo wróciła do domu z Niemiec i za chyba 2-3 tyg. pojechała,tak Jej się spieszyło...a ja nie płakałam z tego powodu...ale niech nie dziwi się,że Kuba Jej nie zna!!Widział Ją w tym czasie raz i to tylko dlatego,że my poszliśmy do Niej...mimo,że kiedyś obiecała mojej Mamie,że przyjdzie....taaaaa...nikt nie płakał z tego powodu...

Potem było spotkanie (weekendowe) z ludźmi ze studiów - tradycja zeszłoroczna zachowana...i tym razem Stary miał jechać z nami...a wyszło jak zawsze- MUSIAŁ AKURAT wtedy robić Rodzicom wspomniane meble (a potem okazało się,że On wtedy robił Im tylko część, na ile starczyły Im środki finansowe..swoją drogą to podjęli decyzję,że już robią meble dzień po Chrzcinach...kasa wpadła to Robert dorzucił się do mebli)...w końcu pojechaliśmy sami z Kubusiem i nie narzekaliśmy, było miło...mimo,że Młody właśnie ostro przechodzi bunt dwulatka...ale co,ja nie poradzę sobie?! Gorzej,że za parę dni pochorowała się...ehhh, nie służą Mu spotkania z dziećmi :(

Potem (za tydzień) było wesele Zuchniarzów....o rany,do ostatniej chwili byłam pewna,że pojadę...plany zmieniały się kilka razy, najpierw chciałam abyśmy jechali na wakacje na koniec sierpnia, by na 1 września iść na wesele...nie udało się - Stary urlop mógł wziąć na początku sierpnia...potem odpuściłam...aż do czasu jak poszliśmy na wspomniane wcześniej wesele gdy zapragnęłąm jednak jechać do Gdańska...znalazłam fajne połączenie kolejowe - tanie i wygodne...i nawet Stary już niby załatwiłby wolne sobie...ale skutecznie obrzydzał mi wyjazd,chociażby wjeżdżając z tekstami, że chcę męczyć dziecko, że na wesele na miejscu nie zabraliśmy Go a tu w taką podróż chcę ciągnąć...w końcu podjęłam decyzję - nie jedziemy:( Ale potem zapragnęłam jechać sama na sam ślub! Bo znów znalazłam inne, ciekawe i niedrogie połączenie no i jeszcze potem okazało się, że koleżanka będzie w niedzielę wracała z nad morza na Śląsk i mogę wrócić z Nią do domu...a gdy pochwaliłam się z planu Madzi (Pannie Młodej) - tzn w sumie wyciągnęła to ze mnie to Ona chyba nawet ucieszyła się i kazała zostać na weselu...tak bardo chciałam jechać..a na kilka dni przed wszystko zaczęło się sypać...Młody się pochorował, nie miałam wciąż wypłaty na koncie (a za bilet na wybrany autobus mogłam tylko zapłacić elektronicznie) no i Stary absolutnie się nie godził...w piątek przed wszystko zaczęło się układać - Młody przestał gorączkować, wręcz wyglądał na uzdrowionego, kasa - wypłata wpłynęła na konto..tylko Stary był nieugięty...ale nie dałam się i zaczęłam się pakować...miałam parę godzin do autobusu (o 1 w nocy z Częstochowy,do której musiałabym jeszcze dojechać jakoś do Warszawy tam byłabym o 4:30 i o 5:30 drugi autobus do Gdańska) ale ostatecznie musiałam odpuścić, z bólem serca...po prostu uznałam,że to zaszkodzić może naszemu nienajlepszemu małżeństwu.. czy dobrze zrobiłam, nie wiem...pewnie nie raz przyjdzie mi żałować,że ugięłam się:( A na koniec Stary sprawił mi przykrość, bo powiedział,że narzucam się Magdzie,bo jej na pewno nie zależy na moim przyjeździe...słyszę to w uszach do dziś...

Tyle u mnie....ręka boli aż od pisania na tej strasznej firmowej klawiaturze,więc kończę i wracam do pracy...postaram się częściej skrobać tu,coby kiedyś przypomnieć sobie jak to było...

czwartek, 12 lipca 2012

Byle do 16, byle do piątku, byle do urlopu...

Co dzień ledwo mogę w pracy wysiedzieć do 16...po powrocie z wychowawczego mam trochę zmieniony zakres obowiązków na nieco mniej ambitny i (tak zakładam) przez to zapału do pracy zero...no i wciąż liczę godziny do powrotu do syneczka, za którym tęsknię jak cholera...a jak wrócę do domu to staram się tak organizować resztę dnia by jak najwięcej dnia wykorzystać, najczęściej zaraz po obiedzie wychodzę na dwór z Nim, w domu skończyłoby się na oglądaniu TV, mój Telemaniak tylko by Myszkę Miki oglądał...do znudzenia:) Chwała Bogu,że uważam Klub przyjaciół Myszki Miki za naprawdę odpowiednie bajki dla Młodego to nie mam nic przeciwko Jego oglądaniu tego, problem pojawia się gdy nadużywa tego zdecydowanie..ale zawsze jakoś sobie z tym radzę...a najlepiej wyciągnąć Go na dwór,gdzie głównie zmęczy się zdrowo na rowerku ...ohhh jak ja kocham tego naszego Stridera:) Kuba już ładnie równowagę na nim łapie i co chwila jedzie z nogami w górze...przyznaję tym co mówili,że na rowerku biegowym dziecko szybko opanowuje trudną sztukę równowagi.
Zwykle wracamy do domu ok 19, bo przecież czeka nas walka z inhalowaniem....jeszcze z 2 tygodnie walka będzie trwała...mówiłam,że przy ostatniej infekcji pierwszy raz bez problemów dawał się inhalować?No to chyba przechwaliłam Go...infekcja niby dawno zażegnana, ale sterydów odstawić ot tak nie możemy i dlatego muszę Go męczyć dalej...po walce z nebulizatorem jest walka pt "mama idzie do kuchni (Ty np oglądaj KPMM)robić kaszkę" i co dzień jest ten sam problem - mama ma nigdzie nie iść, bo będzie ryk...albo niech mama weźmie mnie z sobą,bo będzie ryk....albo niech mama weźmie z sobą i nie odstawia w kuchni bo...wiadomo co...koniec końców udaje się zrobić kaszkę (obowiązkowo z choć kilkoma kuleczkami zbożowymi - taki kaprys Młodego)i nawet nakarmić Go...i za chwilę (po skończonym odcinku jakiejś bajki) walka pt."idziemy się kąpać"...słowem pora między 19-20 kosztuje mnie sporo nerwów...choć i tak mniej niż za czasów gdy spędzałam 24h na dobę z Młodym....teraz nie tak łatwo mnie wyprowadzić z równowagi...chyba,że Stary dołoży swoje....a dokłada, dokłada...na co dzień zachowujemy się wobec siebie jak zimni, obcy ludzie...już przestałam się tym przejmować,więc robię to co On - NIC W KIERUNKU POPRAWIENIA NASZYCH RELACJI! Ale co jakiś czas są nowe problemy, w stylu - wyjście starego "na chwilę" w newralgicznej porze dnia! Kiedy?! Między 19 a 20....jak np dziś gdy Braciszek zadzwonił,że natychmiast musi przyjść,bo Ich tata zgubił klucz od piwnicy (a Stary ma swój) a Ich mama chce rower wstawić tam...no i co? Rzucił wszystko i pobiegł...a Ty co masz robić? Czekać na Niego! Będzie za chwilę...dobrze,że nie czekałam...wrócił ok 20:30 i gdybym miała czekać na Niego z "wieczornymi zabiegami Młodego" to szłabym spać jeszcze później...od razu po Tamtego powrocie wytknęłam Mu (krótko acz dobitnie),że znów to samo, wszyscy na niego mogą liczyć tylko nie ja, ja muszę czekać na Jego (ewentualną) pomoc a inni nie mogą poczekać,na co zareagował mocno nerwowo, bo przecież dotknęłam tematu związanego z ukochaną Jego rodzinką, a zapewniam,że nikogo nie obraziłam czy nawet nie skrytykowałam,bo przecież pretensje mogę mieć tylko do Niego...a i do tego (wg Niego) nie bardzo mam prawo...On odpowiedział tylko,że nic nie poradzi na to,że spotkał się przy okazji z Kimś...czy tak naprawdę było, czy po prostu zasiedział się u Rodziców to już akurat nie ma znaczenia...co to zmienia? Nic,znów musiałam liczyć tylko na siebie...na koniec krótkiej wymiany zdań spytałam "nasze małżeństwo od dawna nie istnieje, zmuszamy dziecko do słuchania wrzasków, po co w zasadzie jesteśmy jeszcze z sobą?" i jak zwykle spotkałam się z lekceważącą reakcją - "nie wiem" i nawet nie zatrzymał się gdy przechodził przez korytarz...to kolejna z rzeczy które wyprowadzają mnie z równowagi, to lekceważenie mnie...równie dobrze mógłby powiedzieć "w dupie Cie mam" równie by bolało...
a wcześniej(tzn po wizycie u dentysty) znów o coś innego było spięcie...od kilku tygodni doprosić się nie mogę,żebyśmy kupili spray do czyszczenia mebli (rany jak to brzmi,jakbym prosiła o kasę na zabieg powiększania piersi!!),no i kolejny raz nie udało mi się "wyprosić",nie stać nas! (na taki mega wydatek rzędu 10 zł!!), po powrocie do domu skwitowałam to,że mam dość,że On chce o WSZYSTKIM dosłownie decydować a ja nie mam prawa do głosu w żadnej sprawie! A wkrótce mam 2 propozycje (mega dla mnie znaczące!) do przeforsowania...aż dostaję drgawek na myśl o kolejnej "rozmowie negocjacyjnej"..czy to nie chore?? Czy tak funkcjonuje związek?
coraz bliżej jestem ostatecznej decyzji, szczególnie,że ostatnio przeczytałam jeden artykuł w temacie rozwodu, gdy posiada się dzieci, który był w innym tonie niż wszystko co słyszałam, czytałam dotąd, a więc,że dziecko szczęśliwe jest tylko w pełnej rodzinie! Bzdura,czy nasza rodzina to zdrowa rodzina? Czy ważniejsze,że kompletna,mimo,że nieszczęśliwa??W tym artykule było,że rozwód rodziców i to co po nim to dla dziecka duży szok,ale nie powiedziane,że to koniec świata,to trochę podnosi mnie na duchu,dotąd gdy zaczynałam myśleć o ostatecznym kroku zaraz przypadkiem słyszałam (czy czytałam gdzieś),że to niewyobrażalna krzywda dla dziecka...my chyba krzywdzimy Go teraz,dając Mu taki zły przykład rodziny...
Za 3 tygodnie z kawałkiem będziemy jechać na krótki urlop nad morze,szczerze obawiam się,że różowo nie będzie...a wtedy to nie będę chyba miała po co tu wracać...wszystkim nam będzie lepiej,gdy zrobimy coś...urlop będzie kolejnym (i ostatnim?!) testem...mimo,że wynik w sumie znam już..


Aaaa, muszę coś dopowiedzieć. o czym wspomnialam wyżej,otoż wczoraj (12-ego) byłam u dentysty i korzystając,że Młody był ze mną poprosiłam Panią Doktor,by i Jemu do buzi zerknęła...siadł ze mną na fotelu i nawet dał sobie obejrzeć ząbki...nie bed problemów,bo najpierw odwracał głowę od Pani doktor,ale koniec końców dało się obejrzeć Mu ząbki i ustalić,że wszystko jest OK :) Jak się cieszę:) A Kuba później pytany , gdzie byłeś pokazywał palcem na ząbki "tak, Kubusiu, byłeś z Mamusią u Pani dentyskti i Pani oglądała ząbki"...w nagrodę dostał od Mamy jajo z niespodzianką,nie ma to jak uczyć,że wizyta u dentysty to nic strasznego :)

środa, 4 lipca 2012

Byle do piątku...

Trzeci dzień w pracy zleciał...jest coraz ciężej...ledwo wytrzymuję te 8 godzin w naszym biurze:( Już bym chciała na urlop...i w sumie to nie chodzi o Młodego,tylko o mnie...nie mam zapału do pracy,jakoś przestało mi się tam podobać...za Młodym oczywiście tęsknię i często o Nim myślę,ale myślę,że gdybym umiała się skupić się na pracy byłoby inaczej...byle do piątku...a potem do kolejnego ..i kolejnego...i do urlopu...
Młody wrócił do domu ok 18 i te dwie godziny od mojego powrotu do domu do powrotu Młodego były straszne...nie mogłam znieść,że Go nie ma..no i na dodatek fatalnie się czułam...z uwagi na fakt,że rano zaspałam do pracy (budzik w telefonie odmówił posłuszeństwa) to nie zjadłam śniadania ani nie wzięłam kanapek do pracy...planowałam kupić coś sobie po drodze,ale w międzyczasie okazało się,że w portfelu miałam niecałą złotówkę:(a na pójście do bankomatu nie mogłam sobie pozwolić,bo już byłam spóźniona...ostatecznie w pracy dziś zjadłam ze 3 kawałeczki ciasta jakie przyniosła Szefowa i kilka czekoladek...efekt? Przed 16 byłam słaba jak nie wiem, mdliło mnie i ogólnie czułam się fatalnie...w domu włączyłam obiad a sama położyłam się i czekałam na Malutkiego...Starego jak zwykle wzywał świat...że też Jego zawsze ktoś potrzebuje...
A wczorajszą pierwszą i jak jedyną do tej pory taką rozłąkę z Malutkim oboje (ja i On) znieśli dzielnie...Kubuś przespał całą noc z Babcią a rano (i przez cały dzień) bawił się ładnie z Babcią i Dziadkiem...i ukochanym pieskiem...ja do późna nie spałam - zanim zrobiłam pranie (zmokniętej pościeli) trochę poszperałam na necie,ale w sumie rozłąkę zniosłam dobrze...w końcu i o tej porze i tak Kubuś by spał,więc wielkiej różnicy nie było...

wtorek, 3 lipca 2012

II dzień pracy...

Oj no dziś już nie było tak różowo...Młody nie wstał razem ze mną,więc mogłam szykować się spokojnie,ale za to, później wstał gdy już niewiele czasu miałam...no i On rozkleił się, tyko do Mamy na ręce i już,więc już bałam się,że ciężko będzie mi wyjść z domu..na szczęście nie było tak źle...potem w pracy nie leciał mi czas już tak szybko jak wczoraj...baaa dziś o 10 myślałam,że już wytrzymam, a gdzie tu do 16!Niby miałam trochę zajęcia,ale bez zapału ciężko było...ale chociaż dziś ustaliłam z Szefem termin urlopu:) Tzn zgodził się na mój termin,więc teraz mogę pochwalić się-jedziemy tu:
http://pokojewest.pl/
Po 16 byliśmy (ze Starym) w domu,zanim zjedliśmy obiad (a wcześniej zanim skończyłam spagetti) zanim uszykowaliśmy się (a Młody odkąd dziś wróciłam do domu był mega marudny i tylko Mama i Mama....aż Babcia powtarzała,że Go nie poznaje) to było po 17...a na 18:40 mieliśmy dotrzeć do Bełchatowa do Ginki na zabieg usuwania nadżerki...w drodze do już pokłóciliśmy się ze Starym...zadzwoniłam przy Nim,do kuzynki,która poleciła tę Ginkę i która mieszka dosłownie minutkę od przychodni...no i zaczęło się- Stary zrobił mi jazdę! Po co dałam Jej znać, przecież nie spytałam czy ON chce się z Nią spotkać i czemu za Niego decyduję! Więc mówię - nie zmuszam Cię do niczego sama chciałam się z Nią spotkać, z tego powodu dałam Jej znać...ja powtarzałam wciąż to samo,a On swoje - czemu decyduję za Niego i dlaczego On miałby z Nią się widzieć (swoją drogą to nie wiedziałam dotąd,żeby on coś miał do Niej)...w końcu dotarło,co powtarzałam po tyle razy więc jeszcze musiał rzucić uwagę,że to bez sensu przyjechać do lekarza a chcieć się spotkać z Kimś....Jezuuuuuu,On mnie wykończy psychicznie...koniec końców pod gabinetem rozstaliśmy się - Oni (chłopaki ) na plac zabaw a ja na zabieg...w drodze powrotnej wjechaliśmy do mojej Mamy na kolację a Stary pojechał do klientki...w czasie Jego nieobecności zaczęła się mega burza...moje Słoneczko wtuliło się w Starego ramię..i zasnęło...a nam przypomniało się,że w domu zostawiona pościel na balkonie, a wszelkie okna i drzwi balkonowe pootwierane...ja już widziałam to zalane mieszkanie a pościel porozrzucaną po osiedlu...zaczęłam myśleć i wymyśliłam,że zostawimy Młodego u Babci bo nie wiadomo co nas czeka w mieszkaniu...a poza tym,skoro już śpi,po co go budzić i po co narażać na rozchorowanie się...Stary nawet nie chciał o tym słyszeć, początkowo zgadzał się jedynie bym i ja została z Nim,ale ja nie chciałam,bo martwiłam się o mieszkanie...koniec końców powtarzał,że nic w domu na pewno się nie stało i nie chciał słyszeć,że Młodego zostawimy...Jezu co za egoista! Ja myśląc o dziecku chciałam Go zostawić,bo nie było sensu Go budzić i wieść do nie wiadomo czego....chodziłam nerwowo po domu, bojąc się burzy jaka waliła ze wszystkich stron, martwiąc się o nasze mieszkanie no i denerwując się z powodu Starego....jak zwykle mamy inne podejście do wszystkiego, jak zwykle neguje absolutnie wszystkie moje pomysły..czy naprawdę nie miałam racji? Wreszcie moja Mama zaczęła Mu tłumaczyć,ale otwarcie pokazywał,że ma w dupie to co Ona Mu mówi...dosłownie jakby bał się,że coś Mu się stanie u Babci...a tak naprawdę to wiem o co chodzi - miejsce dziecka jest w domu! (to jego słowa) choćby nie wiem co MUSI być w domu!Braaaaaaaaak mi słów...Na koniec odpuściłam (tzn siedziałam w innym pokoju i byłam załamana wszystkim) ale wreszcie Stary przeniósł Młodego do innego pokoju do łóżka (wcześniej zdążyłam jeszcze Go przebrać w świeże body i tak poszedł spać)...w domu okazało się,że tylko pościel ucierpiała a i tak w sumie nie tak bardzo jak ja tego oczekiwałam...ale i tak czułam,że dobrze zrobiłam zostawiając Młodego, w końcu od dawna śpi słodko u Babci, od rana będzie u Babci na podwórku a do domu wróci po obiadku po południu,gdy Mamusia wróci z pracy..no a ja zabrałam się za pościel - zaraz uprałam przemoczone poszewki a nam wyciągnął Stary pościel z drugiego pokoju...nie wracaliśmy już do tematu Młodego...zresztą żadnego tematu nie poruszaliśmy już...pora spać,choć bez Młodego między nami śpiącego będzie dziwnie...już nie będzie pretekstu by spać tak daleko od siebie...zresztą On już dawno śpi...

poniedziałek, 2 lipca 2012

Mama wraca do pracy...

Już spieszę opisać co u mnie dziś:)
Było nadzwyczaj dobrze. W pracy (mimo,że się bałam,że zapomnę jak się co robi) było normalnie,jakby nie było tej 3 letniej prawie przerwy,więc miałam masę roboty i czas zleciał bardzo szybko pewnie dlatego też nie myślałam aż tak bardzo o dziecku (wcześniej myślałam,że będę wręcz obsesyjnie łapać co chwila za telefon by dzwonić do Babci a o dziwo tylko chyba 3 czy 4 razy dzwoniłam...i w tym kilka razy chcąc przekazać Babci co nieco). Babcia chwaliła,że Synuś był jak aniołek grzeczny. Po powrocie do domu,gdy tylko zjedliśmy pierwsze danie (wczorajszy mój rosołek) ja wyszłam z Młodym pod blok (piaskownica,huśtawki) a Stary (jak przystało na kawalera) poszedł z kumplami na trening...wrócił o 20,a później szybko poszedł spać,bo zmęczony...a czy mnie to przeszkadza? Bynajmniej! Ja teraz będę chciała wykorzystać każdą chwilę z Synusiem jak najlepiej...Stary tego nie potrzebuje?! Jego strata! Sama nie wiem czy ja Go potrzebowałam dziś...Syna potrzebowałam,a Tata niech robi dalej co chcec...a co poza tym? Wróciłam wypoczęta z pracy więc Młody nie był w stanie mnie zdenerwować nawet wymuszając coś...a po powrocie z dworu (przed 20) rzuciłam się w wir roboty..szykowanie drugieho dania (obiado-kolacji dla nas), szykowanie kaszki i karmienie Młodego, inhalacje zostawiłam Staremu-niech też coś zrobi!Potem szykowanie ubrań na jutro (dla mnie i Młodego), kąpanie Młodego (i swoja własna kąpiel)...a nawet zajęłam się skracaniem Staremu spodni!! Podczas gdy On spał , biedak taki zmęczony! Kur.wa by nie chodził na trening to nie byłby taki zmęczony!No ale cóż, On jako kawaler nie umie (i nie chce) sobie niczego odmawiać...co innego gdy Żona mówi,przykręć mi śrubkę w patelni...od kilku dni nie może UWAGA zejść do auta - stojącego pod naszą klatką!! Przy okazji (gdyby pamiętał wracając do domu) mógłby ale specjalnie iść? Co to, to nie! Pewnie gdyby kolega jeden czy drugi potrzebował coś od Niego, czy ktoś z Jego rodziny to zrobiłby to bez chwili zastanowienie...dla mnie chyba nie warto...ale już mi to nie przeszkadza...sam pracuje na swój los....kiedyś to się zmieni! Oj zmieni! I pożałuje:) I tym optymistycznym akcentem żegnam się w tym pierwszym dniu nowej (starej) pracy:)


PS. A jaka była reakcja Kuby po Mamy powrocie do domu?Kurcze nijaka:) Przynajmniej początkowo...Zachowywał się jakby tylko chwilę mnie nie było...nawet bardziej interesował się autami (wyszedł z Babcią pod blok jak przyjechaliśmy ze Starym),ale potem w domu dużo mnie ściskał:) Może jeszcze nie wie,ale tęsknił i On za mną:) Zresztą dziś wstał ze mną przed 7...ja wyszłam z domu ok 7:30, potem z Babcią był na dworze...potem wcześniej niż zwykle poszedł spać (bo już o 12 był po rosołku i szedł spać)i spał 2 godziny a jak wstał to niedługo wróciliśmy my,więc myślę że szybko i Jemu czas minął...a inna właśnie sprawa,że On uwielbia Babcie-dziś mówiła mi,że w którymś momencie (bez ostrzeżenia no i w sumie bez powodu) siedząc u Niej na kolanach wyściskał Ją i wycałował:)
A tymczasem spadam...jutro po pracy jadę na zabieg usuwania nadżerki...wreszcie czas się zabrać za to, w końcu mam dla Kogo żyć,prawda? A nie ma żartów z 3 letnią nadżerką, nawet jeśli jest na bieżąco monitorowana...

niedziela, 1 lipca 2012

Tak właśnie jest z nami...

Tak strasznie ciężko mi się zebrać by tu coś naskrobać...czy mam tak mało czasu wolnego? I tak i nie...w ciągu dnia czas wolny mam w w granicach 13-15, gdy Młody śpi no i od około 23....A może nic się nie dzieje u mnie? Zwykle, gdy mam sielankę to wena odpływa...ale nie tym razem, tym razem dzieje się stanowczo za dużo i czas na opisanie tego znalazłby się,ale nie ma chęci...ileż razy można pisać to samo:(
Zwykle najtrudniej zacząć....ale skoro już się zebrałam...
Co u nas? Co u mnie?
Ledwo wyrabiam psychicznie...już jakiś czas temu doszłam do wniosku,że życie doświadcza najbardziej silne osoby (i nie mam na myśli siły fizycznej),jakby chciało im pokazać "Ty nie poradzisz sobie?Jak nie Ty,to kto?"..Mój Potomek wkroczył jakiś czas temu w okres buntu i w dużej mierze On przyczynia się do moich nerwów....co takiego robi? A no robi co chce...mama (znaczy ja:) ) rano mówię idę wstawić wodę na kaszkę i już ryk (ryk=darcie się,przemieszane z płaczem,ale z przewagą wydzierania się!),bo mam Go wziąć na ręce i zabrać z sobą do kuchni, po chwili jest ryk,bo nie będzie jadł (mimo,że na bank jest godny już po nocy),potem ryk,że mama chce posadzić na nocnik a On nie chce, w innej chwili ryk jest,gdy ustalimy ,że teraz będzie coś robił a On zdenerwuje się,że mama chce pomóc a On nie chce....cierpliwości!!! Naprawdę coraz częściej mi jej brakuje....dlatego coraz częściej muszę izolować Młodego od siebie - wypraszam Go z pokoju,bądź sama wychodzę,coby nie pokazać swojej słabości, bezradności i nie dać klapsa,czego unikam jak ognia...ale od poniedziałku UWAGA wracam do pracy,po niespełna 3 (słownie: trzy!) letniej przerwie i mimo,że jestem przerażona, bo jednak to koniec pewnego etapu a ja tak strasznie przywiązana jestem do takiego stanu rzeczy (tzn,że 24 h na dobę z Młodym),to jednak chwilami (które coraz częściej się zdarzają) cieszę się jak cholera! Rozłąka dobrze nam zrobi, z pracy będę wracała z zapasem sił,by przezwyciężyć humory Młodego i je znieść!
Jego humory jakkolwiek straszne by nie były jestem w stanie i chcę znosić...ale problemy ze Starym , które są coraz częstsze i ostrzejsze (i chyba coraz bardziej oddalające nas od siebie...hmmm, da się być dalej od siebie,będąc wciąż z sobą?!)dobijają mnie bardziej i bardziej wpływają na moją depresję...czy już mogę mówić o depresji?Wciąż nie wybrałam się do terapeuty, a wciąż tak tego potrzebuję,czasem myślę,że z dnia na dzień bardziej...a co nowego ze Starym? Kurcze, w sumie nic...w końcu my zawsze kłóciliśmy się i zwykle o to samo o co i teraz,więc o co chodzi? Nie o ilość kłótni (ani ich temat) ale raczej ich przebieg no i wszystko co jest pomiędzy....może właśnie zacznę od tego co pomiędzy...no co jest pomiędzy kłótniami? Nic, nic zupełnie...dwoje obcych sobie ludzi,kochających nad życie swoje wspólne dziecko i to jedyne co ich łączy...brzmi nieciekawie? I tak też się czuję? Niedawno (27ego czerwca) obchodziliśmy 3-cią rocznicę ślubu-choć to chyba za mocne określenie,zważywszy na fakt,że Mąż nie pamiętał,a nawet gdy Mu przypomniałam o tym fakcie nie uznał za konieczne rezygnację z wyjścia na trening..cóż więcej? Nic nowego...Stary nadal robi co chce i kiedy chce,a ostatnio znów (i coraz częściej) zdarza Mu się przychodzić do domu "po piwku"...w ciągu ostatnich dwóch dni nawet jeździł autem po (jak sam mówi) jednym piwku...no ja tam nie wiem,alkomatem nie jestem,ale nie wygląda mi to na dopuszczalną ilość wypitego alkoholu..ja zakładam,że pił na osiedlu,więc pewnie tak sobie tłumaczy,że te kilkaset metrów przejedzie po piwku,ale ja mam inne zdanie, w końcu nawet w tak bliskiej odległości od domu może coś nieoczekiwanego się wydarzyć,prawda? W najlepszym razie straci prawo jazdy...no cóż, skoro nie jest ono Mu potrzebne..tak więc On wciąż robi co chce i nawet ostatnio,gdy bardziej niż kiedykolwiek jest potrzebna Jego pomoc,to wychodzi najczęściej w najbardziej gorącym okresie dnia - 19-20godz. Mimo dwóch lat tłumaczenia,że wszelkie sprawy muszą w tym czasie być odłożone na bok nadal najłatwiej zostawić mnie ze wszystkim samą,bo na Jego pomoc czeka już świat!! Superman się znalazł!! A ostatnio do wieczornych obowiązków (i nie tylko wieczornych,bo i rano są dodatkowe zajęcia,z tym,że wtedy nie mogę oczekiwać pomocy od Niego,w końcu jest w pracy)doszło inhalowanie Młodego,bo ostatnio niewinny katarek spowodował zaostrzenie astmy i teraz przez kilka tygodni trzeba inhalować...nie powiem,bo wreszcie Młody prawie chętnie zasiada z maseczką w ręku...jeszcze rok temu była mega walka...ale nie zmienia to faktu,że wciąż jest to wyzwaniem...no więc wieczorem jest apogeum moich nerwów! Jedna inhalacja (w najlepszym razie trwająca 5 a w najgorszym nawet i 15 minut-gdy Młody wciąż przerywa), potem kaszka (co ostatnio jest wyzwaniem,bo nawet gdy na pewno jest głodny jeść nie chce),potem druga inhalacja (kolejne 5-15 minut), potem kąpiel (i podobnie jak ze wszystkim i tu jest walka),w międzyczasie rozbieranie łóżka,sprzątanie zabawek i na koniec najgorsze - usypianie!A najgorsze jest w tym,że On leżąc MUSI bawić się moimi włosami,przy czym strasznie mnie szarpie...Jezu,jak mnie to drażni! Nie pozwalać Mu? No pewnie,że Mu nie pozwalam,tylko,czy On coś sobie z tego robi? Poza tym Młody ostatnio wariowałby do północy! I ostatecznie chodzi spać nie wcześniej niż 22:30!Dopiero wtedy mam czas wolny,wtedy mogę zjeść,wykąpać się itd...A potem śpi do 9! I zanim zabiegi typu : inhalacje x2, kaszka na śniadanie są skończone mama może zjeść sama śniadanie...i jest wtedy już prawie południe...i jestem już rozdrażniona...chwała Bogu,że chociaż w popołudniową drzemką jest w miarę spokojnie...Młody sam zasypia w łóżeczku raz całkiem chętnie a raz z płaczem ale i tak nie jest najgorzej...gdy już zaśnie (a zwykle jest to ok 13-14 godzina) to nie wiem za co się zabrać...po 16 wraca Stary i nie ukrywa,że wraca do Syneczka, a Mamą Jego gardzi, a w najlepszym razie ignoruje...a w kolejnej sprzeczce powie,że "przecież siedzisz w domu"...a ostatnio powiedział mi coś jeszcze lepszego,czym dobił mnie i wciąż mam to w głowie...podczas mojego ostatniego pobytu u mojej Mamy powiedział mi przez telefon,że przychodzi do Niego na mecz kolega i sarkastycznie powiedziałam "no tak,Twój etatowy kochanek", bo jak mnie nie ma to Oni wciąż razem spędzają czas i ja jestem przekonana,że jest Mu z tym dobrze,że Żony nie ma, a On jak kawaler spędza cały czas z kolegą...po ostatnio powrocie do domu czekała na mnie niemiła niespodzianka i zaraz po Starego powrocie do domu (ja wróciłam w południe) powiedziałam Mu co myślę,a co to za niespodzianka? Na komodzie leżał bilet z dyskoteki,dodam,że byłam o tyle bardziej zła,że kiedyś (w czasie innej mojej nieobecności w domu) też znalazłam bilet z tej samej dyskoteki i wtedy przyznał się,że był "ale był na piwie a nie tańczył"...taaaa, Stary uwielbia pobawić się,potańczyć, już wierzę,że nie wykorzystał okazji,że może robić co chce! Dlatego gdy zobaczyłam ten bilet wściekłam się,bo tamten pierwszy to chociaż znalazłam podczas prania Jego gaci,więc nie był tak bezczelnie na widoku zostawiony! Co On sobie wyobraża?Chce mi pokazać,że robi co chce i w dupie ma co ja pomyślę? On tłumaczył,że to właśnie wspomniany wcześniej kolega był na dyskotece a będąc następnego dnia u nas w mieszkaniu zostawił tam ten bilet (za kilka dni Mikołaj sprzedał mi tę samą historyjkę)...ehhh,coraz częściej dochodzę do jednego wniosku-naszego małżeństwa już od dawna nie ma a ja nie mam honoru,że dalej jestem gdzie jestem....a ja na co czekam? A no wciąż myślę,że może to za mało..ale wracając do tego co ostatnio powiedział mi,po mojej sarkastycznej uwadze o "kochanku"- cytuję "Ty sama nie masz przyjaciół to mi zazdrościsz",...oj zabolało! Bo to prawda:( Ale dlaczego? Tu gdzie mieszkamy nigdy nie miałam koleżanek, mam jedną ale Jej nie toleruje Stary i bardzo często (przypadkiem?!) krzyżuje mi plany wyjścia do Niej, nowych znajomości nie zdobyłam,bo zawsze miałam problemy z zawieraniem znajomości,kiedyś wręcz koleżanka powiedziała mi,że gdy poznała mnie to obawiała się odezwać do mnie,bo wyglądam jakbym sobie tego nie życzyła...coś w tym jest,niestety:( A co z innymi znajomymi? Albo rozjechali się po Polsce (tu ukłon w stronę Kasi:) )a jeśli chodzi o innych,którzy byli moimi najlepszymi przyjaciółmi ze studiów to z Nimi jest inny problem:( Tak często odmawiam przyjazdu na spotkanie,że drogi nam bardzo się rozjechały:( Kiedyś byłam pierwszą osobą,która na bank będzie na spotkaniu,imprezie itd...dziś nawet gdy bardzo chcę wychodzi jak zawsze:( Zwykle przed samym wyjazdem Stary krzyżuje mi plany (gdy wróci do domu pod wpływem alkoholu i nie mogę zostawić Mu dziecka) albo co najczęściej jest, nie mam kasy...Stary przecież wciąż mi nie daje a ja swoje zasiłkowe pieniądze wydam zaraz po ich otrzymaniu na najpotrzebniejsze rzeczy, głównie dla Młodego lub do domu,gdy Stary mówi "nie mam i już!" i w dupie ma,że proszek do prania jest mega potrzebny teraz,czy mleczko do mycia czy jeszcze coś,bez czego dom od kilku tygodni obyć się nie może:( A 468 w takich warunkach ulatnia się nie wiadomo kiedy....a jak dodam ile razy musiałam płacić sobie za telefon,gdy Stary "karze" mnie w ten sposób za coś "sama zapłacisz sobie za telefon!"...Z Żanką (jedyną miejscową kumpelą) jest tak,że Ona już wie jak mój portfel jest pusty,więc najczęściej,gdy proponuje spotkanie a ja mówię,że nie mam kasy nawet na piwo,to Ona mówi,spokojna głowa-przyjdź,coś poradzimy...do Czwy,gdybym nawet nie miała kupić sobie głupiej coli (lub gdy miałabym już te parę złotych na nią,w końcu będąc autem tylko na to pozwolić bym sobie mogła) to dochodzi jeszcze paliwo,bo przecież Stary nie zatroszczy mi się o to,jedziesz,martw się! No więc nie mam przyjaciół? Tak! Ale nie z własnej winy:( I nawet gdy już mogę wyjść (wyjechać do czwy) to przed wyjściem z domu muszę obrzydzić sobie wieczór,przez niemiłe zachowanie Starego,który wyraźnie daje mi do zrozumienia,że nie podoba Mu się - bo w domu powinnam siedzieć...a czy On siedzi w domu cały czas? Nieeee,co Jemu wolno,to Jemu...On pozwala sobie na co chce,a ja nie mogę nawet połowy z tego,co On może...teraz mamy w planach wakacje no i ja nie wyobrażam sobie,że nie spotkamy się z Madzią i Jej rodzinką w Gdańsku,skoro innej możliwości nie mamy jak tylko spotkać się,przy okazji pobytu nad morzem,a On (podobnie jak w zeszłym roku) mówi "On chce spędzić urlop ze swoją rodziną (że niby z NAMI!) a nie z KIMŚ"...jak to ma się do rzeczywistości np z zeszłego roku? Tydzień we Władysławowie mieliśmy spędzić sami,ale przypadkiem (chcę wierzyć,że to przypadek!) spotkaliśmy Jego znajomych i codziennie spędzaliśmy z Nimi czas...ja znów proponuję kilka godzin spędzić z moimi (dla odmiany) znajomymi a On to samo powtarza! O czym to świadczy!! Ma w dupie mnie i moje potrzeby....Wczoraj pisząc początek tego posta oglądałam stare fotki m.in. z chyba ostatniego ogniska w cz-wie i przypomniało mi się coś (widząc Starego na jednej z nich)-jak Stary wtedy nie chciał jechać ze mną i jak skutecznie przez cały czas dawał mi do zrozumienia swoje niezadowolenie z faktu,że musi tam być..nie mam przyjaciół?! M.in. dzięki Niemu:( Ostatnio,gdy poruszyłam temat wakacyjnego spotkania w Gdańsku wygarnęłam Mu to właśnie,że przez Niego nie mam przyjaciół, to tylko powiedział,"teraz wrócisz do pracy będziesz miała pieniądze,żeby się spotykać ze znajomymi" - i tak też zamierzam!!Albo ostatnio powiedział mi jeszcze coś (gdy zaproponowałam wydłużenie o jeden dzień pobytu nad morzem) - "Ty to chcesz mnie zajechać"...kurrr....nóż się w kieszeni otwiera! Od prawie roku nie farbowałam włosów, grzywkę podcinam sobie sama więc po nic nie mam potrzeby chodzić do fryzjera,kosmetyczki itd...ciuchów kupuję sobie mniej niż Stary,który przecież 10 godzin dziennie spędza w roboczych ubraniach w pracy,a On mi powie,że ja Go chcę zajechać (że niby tak pieniądze ciężko przez Niego zarobione chce wydawać!!)...Boże,Ty widzisz i nie grzmisz!
Moja mama od dawna mi powtarza,że jak wrócę do pracy to nasze (moje i Starego) relacje się poprawią a wiecie co? Ja myślę,że może być tylko gorzej...spodziewam się,że Stary (mimo,że to od dawna ustalony fakt) będzie wciąż okazywał mi focha,że moja mama jest wciąż u nas (dodam,że przecież nie dla przyjemności a do opieki nad dzieckiem,za co możemy być jedynie wdzięczni!!) i przez to pojawią się nowe powody do kłótni...to jest coś w stylu psa ogrodnika " sam nie zje,a drugiemu nie da" , tzn Jego Matka nie może być nam z dzieckiem (i chwała Bogu,tak na marginesie!),bo wciąż wyjeżdża do Niemiec ani nikt z rodziny Starego nie ma kontaktu z dzieckiem naszym i to Go boli,że moja Mama ma,że Młody Ją uwielbia i że będzie znacznie częściej z Nim przebywać! Wiem,że to będzie nowy powód kłótni,wiem to!
Ale może rzeczywiście coś się zmieni...wróci mi poczucie własnej godności,które ostatnimi czasy zapodziało mi się gdzieś...czy to wystarczy,by wreszcie coś z tym zrobić? Czy może dalej będę pisała jaka ja jestem nie szczęśliwa i nic z tym nie będę robiła?Zresztą to jeden z powodów, dla których tak rzadko się tu udzielam,bo już mi wstyd wciąż użalać się nad sobą:(
Na zakończenie opis dwóch dni,wczorajszego wieczora i dziś.A wczoraj Stary wieczorem wyszedł do sklepu chyba i wsiąkł, jak wrócił poszedł spać do drugiego pokoju (przez nikogo nie namawiany do tego) a czy mnie Go brak było? Pozostawię to bez odpowiedzi...ja siedziałam z zimnym piwkiem (znalezionym w lodówce-w końcu i mnie się coś należy) i nadrabiałam blogowe wypociny...a teraz? Młody ma drzemkę popołudniową, a ja dalej skrobię...a Stary? Jak Mały śpi wtedy ćwiczy...skończy pewnie jak wstanie Synuś, w końcu zawsze mówi,że nie ma nic do roboty jak Mały śpi...nooo,Młody chyba wstał,pora kończyć...na jutro ciuchy już uprasowane i uszykowane czekają (teraz co dzień będę ubierać się jak dotąd tylko w niedzielę:) )..a później (dziś) idziemy powitać powracającą z emigracji Teściową...

środa, 6 czerwca 2012

Relacja z ostatnich czasów u nas (z dedykacją dla Masi :) )

Znów muszę napisać to samo albo nie mam czasu albo weny do pisania...Ale skoro już mam czas i nawet nieco weny posiadam to może uda mi się (tym razem) naskrobać coś..
Na czym to stanęłam?
Aaa pobyt u babci...Nasze miłe chwile u Babci skończyły się wraz ze powrotem Babci,gdy to następnego dnia po Jej przyjeździe już pokłóciłyśmy się i to meeega (a wróciła w sobotę 19-ego maja przed wieczorem)...no i następnego dnia z chęcią wracałam do domu ze Starym...a wracaliśmy wcześniej niż zakładaliśmy (plan był wcześniej,że do wieczora będziemy u Babci) bo tego dnia Bratowa Starego urodziła córeczkę i szliśmy świętować ten fakt...i co ciekawe Stary zakomunikował mi,że wracamy wcześniej bo ON IDZIE słowem o mnie nie wspomniał,więc pewnie gdybym sama nie spytała "chyba idziemy,a nie idziesz?" to pewnie poszedłby sam...nie powiem,nie powiem było nawet miło...choć to chyba złe słowo...było po prostu trochę jak za dawnych czasów,gdy imprezy u Braciszka sprawiały i mnie przyjemność...ale pewnie to dlatego,że i ja pozwoliłam sobie na chyba 2 piwka...na więcej nie skusiłabym się przez zbyt mocne poczucie odpowiedzialności...Stary nieco więcej wypił,więc bez kłótni w domu nie obyło się,bo jak zwykle po alkoholu za cholerę mnie nie słucha! A czy ja za wiele oczekiwałam? Powiedziałam Mu,żeby nie pokazywał rowerka Młodemu. Z uwagi na fakt picia przez Starego, auto następnego dnia zostawało pod blokiem i dlatego kazałam wózek po powrocie od Jego Brata schować do bagażnika samochodu...no i czy posłuchał? Bynajmniej NIE! Nie chciałam tego również z innego powodu...pod blok odprowadzała nas Siostra Starego z Bratankiem i nie chciałam by Mati widział ten rowerek,bo obawiałam się,że będzie wojna o niego...a dodam,że było ok 21 więc nie chciałam aby nasz powrót do domu przesunął się w czasie...no i tak też było...Mati (mimo,że znacznie za mały dla Niego maluśki rowerek) chciał przejechać się raz, potem drugi, potem trzeci a w tym czasie oczywiście Młody też już chciał....koniec końców mocno nadenerwowałam się...na drugi dzień na spokojnie jeszcze raz zrypałam Go...i nawet przyznał mi rację...choć to chyba też za mocne słowo..
Co dalej?
We wtorek 22ego moje Maleństwo obchodziło urodzinki - już 2-gie! Kiedy to zleciało? A pomyśleć,że każdy kolejny rok będzie równie szybko biegł, a o ile nie szybciej?! Jak zaplanowałam imprezę urodzinową urządziliśmy tego dnia, w kameralnym gronie - byli moi Rodzice, Tata Starego (Teściowa pracuje w Niemczech), oraz Brat z synem (Matim), Bratowa tego dnia wyszła z Amelką do domu,ale z wiadomych powodów nie przyszła...Było nawet miło, baaa nawet bardzo miło...gdyby pominąć fakt,że Młody panicznie boi się swojego drugiego Dziadka (a Teścia mojego)...Młody od nas dostał wcześniej wspominany rowerek (co dotąd uważam za najlepszy możliwy prezent dla Niego), od moich Rodziców matę wodną do rysowania (którą sama upatrzyłam na necie i zamówiłam, a któa jest drugim po rowerku ulubionym prezentem Młodego), od Wujka dostał autko zdalnie sterowane a od Dziadka drugiego klocki,których na razie nie ogarnia,bo nie są tak logiczne jak zwykłe klocki...w późniejszym czasie (gdy w najbliższy weekend byliśmy na Śląsku u mojej Siostry) dostał piłę mechaniczną do kompletu narzędzi Mańka i to 3 najczęściej używana zabawka w domu...Aaaa nie mogłabym nie wspomnieć o koszulce od mojej słodkiej przyszłej Synowej Majusi:) no i w tym miejscu muuuuuuuuuuuuuusze pochwalić się,że dostaliśmy (ku mojej wieeeeeeeeeeelkiej radości) zaproszenie od rodziców Majusi na Ich wesele...ależ mi miło...no i już kombinuję jak tu sprawić by i Stary miał taaaaaaaaaaaaaakę chęć jak ja,by tam jechać...oj stanę na głowie!


Krótka fotorelacja z urodzinek :

Kubuś i Mati (mnie również dziwiła ta zażyłość między Nimi...dopóki nie zauważyłam jak to się dzieje,że Oni razem siedzą...Mati siadał a Kubuś MUSIAŁ od razu też siąść ...chytrusek mały :) )

Tort (przed zapaleniem świeczek a z zapalonymi fontannami)

Gładko poszło...

Jubilat z częścią gości

I z drugą grupą Gości...widać na którego Dziadka patrzeć nie może? Bynajmniej nie tego,co trzyma

Fajna ta mata...a ten wodny pisak....a te wszystkie dźwięki! Bajera!

Już...teraz ja porysuję...(starczy Ci Mati)

Zabawy w "bawialni"


Kiedy to zleciało...przecież to jakby wczoraj było,gdy pierwszy raz Go tuliłam....


Następnego dnia (23-ego maja) byliśmy w Łodzi u endokrynologa (wspominałam,że w grudniu umówiłam się na wizytę w poradni odnośnie niskiego wzrostu Młodego)...póki co nie zlecono nam dodatkowych badań,bo pewne miałam zrobione wcześniej ale za pół roku mamy na kolejną wizytę przyjechać i wtedy zobaczymy jaka jest tendencja...ja coraz częściej zauważam,że prawie nie odbiega wzrostem od Maluchów rocznych...ale nie panikuję, cieszę się,że zajęłam się tym i że jeśli taka potrzeba zajdzie będzie pod dobrą i fachową opieką specjalisty, na pewno nie powiem sobie nigdy, że coś zbagatelizowałam. A wczoraj miał być bilans dwulatka,ale ostatecznie odprawiono mnie z kwitkiem..i mam za tydzień zgłosić się...nie spodziewam się usłyszeć niczego czego bym nie wiedziała:)
A skoro wspomniałam wcześniej o Śląsku, to byliśmy tam,bo Stary robił badania lekarskie przed ewentualną zmianą pracy...i ku naszemu zaskoczeniu wyszło,że ma problemy ze słuchem! Tego nikt się nie spodziewał się! Taki okaz zdrowia jak On? Jego problem ze słuchem polega na tym,że na jednej (na chyba 8 badanych częstotliwości) ma słuch poniżej wymaganej normy! Masakra jakaś! Nie to,że jest głuchy (choć to tłumaczyłoby nasze problemy,gdyby nie słyszał...żart!)....tak więc chwilowo nasze plany odchodzą na dalszy plan...tzn chcemy dokładnie Go przebadać i ewentualnie przeleczyć, jeśli się da...jesienią ciąg dalszy starań....ale nie ma tego złego, skoro we wakacje na pewno Stary nie zmieni pracy, to jedziemy na wakacje (mamy taki plan!) więc ja już staję na głowie aby połączyć z weselichem Madzi :)

Ostatnio Stary zachorowywuje się (ma sporo fuch),więc głównie sami siedzimy z Młodym, więc jak nietrudno się domyślić mam urwanie głowy...

A co u Puchatka? Cieszyłam się odpampersowaniem? No to już po radości! Znów przestał wołać "nania" a jak chodzi bez to siusia dosłownie gdzie popadnie...grrrrrrrrrrrrrr...zasypiał też ładnie już sam w łóżeczku (na drzemkę popołudniową) no to już także i z tym nie jest lekko...ale tu nie poddaję się...tłumaczę sobie,że przez ostatni miesiąc wciąż gdzieś bywaliśmy poza domem i poprzestawiało Mu się...co do mowy,to jak nie mówił tak nie mówi...ja tam zazwyczaj rozumiem co "mówi" ale odbiega to znacznie od standardów..ale i tym się nie przejmuję póki co, ja sama późno zaczęłam mówić,więc może to w genach dostał...w razie co ciocia Kasia udzieli chyba porady logopedycznej,co? :) (jak Stara myślisz:) ?) Za to postępy i to kolosalne zrobił w jeździe na rowerku, prędkości rozwija niesamowite...i niestety mamy już za sobą mega wypadek (za duża górka + za duża prędkość= zdarte kolano i chwilowy wstręt do rowerka...bardzo chwilowy :) )..kask dostaliśmy od Cioci więc jeszcze tylko zaopatrzymy się w ochraniacze na kolana, na lato będą konieczne,z uwagi na krótkie spodenki....Co jeszcze? Hmm..a np ni z tego ni z owego odkryłam w buzi Młodego 2 nowe ząbki (dolne 5-ki) podobnie jak wszystkie poprzednie przyszły bez uprzedzenia..i gdyby nie to,że zachciało mi się obejrzeć stan uzębienia Młodego (wciąż nie wybrałam się do dentysty więc sama co trochę oglądam,czy nic nie dzieje się niepokojącego), to pewnie nie wiedziałabym o ich istnieniu nadal..

A co u Mamusi i Tatusia....jak opowiem jak jest teraz (ostatnio) to podobnie jak z chwaleniem się o odpampersowaniu czy samodzielnym zasypianiu Młodego przechwalę! Więc powiem tylko,że bywa różnie...ale jakby mniej skaczemy sobie do gardeł...

hmmm chyba tyle pokrótce (?!) u nas... Pozdrowienia dla wszystkim...szczególnie dla dopominającej się o relację cioci Masi i Emilci :)

wtorek, 15 maja 2012

U Babci cd.

Ależ fajnie być tu...mogłabym być tu na stałe...nie wiem,czy gdyby była moja mama to tak samo bym mówiła-bo dość trudno nam się dogadać,ale w ogóle zamarzyło mi się mieć swój domek..jakaż do wygoda - ze wszystkim! Wyjście na dwór jakoś nie spędza mi snu z powiek jak to zwykle bywa u nas...wczoraj było całkiem ładna pogoda i aż szkoda,że musiałam zmarnować dzień na wyjazd do Rska do alergologa,ale mus to mus...do południa Młody stawiał babki z piasku na podwórku u Babci, a po obiadku poszliśmy z wizytą do prababci Irenki,godzinkę posiedzieliśmy a potem na autobus...wizyta u alergologa (jak zwykle z uwagi na fakt,że nasza pani dr jest jednocześnie naszą pediatrą) była formalnością...zupełnie niepotrzebną ...ale cóż zrobić...zaangażowałam w tę sprawę Starego,bo wiedziałam,że po wizycie będę mieć dużo czasu do autobusu z powrotem "do babci" więc zadzwoniłam,żeby przyjechał do nas (rzut beretem od naszego bloku jest przychodnia). "U Taty" nie zabawiliśmy długo,bo na autobus spieszyliśmy się , a Stary na trening...nawet chciał nas odwieźć do domu,ale po treningu- czyt, po 20...o tej porze to my byliśmy już po spacerze z psem i Młody jadł kaszkę , u Babci...a swoją drogą to w autobusie po raz pierwszy zdarzyło mi się,że ktoś ustąpił mi miejsca :) Miłe,ale jednak dziwne...aż taka stara już jestem :p Żart...wiem,że to ze względu na rzepika na rękach :)
A dziś?
Oj zakręcony (i dość nerwowy) dzień był...rano zamówiłam na allegro 2 prezenty (m.in. dla Kubusia) i okazało się,że jakiś problem mieli,bo nie działąłą usługa PayU...a tak liczyłam,że dziś paczki wyjdą..i wyszłyby,gdyby nie ta awaria...kilka godzin spędziłam przy kompie (albo dochodząc do niego),sprawdzając,czy ruszyło się coś...ruszyło się,ale o 16....mam nadzieję,że przesyłki zdąrzą dojść na czas...potem czekałam na kuriera z rowerkiem dla Młodego (aaaaaa właśnie,bo wczoraj zamówiłam będąc w kolejce do alergologa wymarzonego Stridera :) ) no i znów przyszło mi czekać i denerwować się,bo od rana czekałam...a kurier przybył po 19! Przed 16 przyszła moja koleżanka z dziećmi a ok 17 przyjechał Stary !! Nie że z własnej woli...wczoraj sugerowałam Mu mocno,a dziś ponowiłam "zaproszenie" i przyjechał na obiad i z myślą o zmontowaniu rowerka...i o mało nie doczekałby się,bo miał plan o 19 już jechać (Tatuś!! stęskniony tak a tylko 2 godziny wygospodarował!ehhh ale nie będę się denerwować, On i Jego organizacja czasu).A sam rowerek- fantastyczny!! Młody zachwycony...pierwsza próba była dość ciężka,bo jednak Młody nauczony jazdy na stablinych pojazdach,a tu trzeba wysilić się by utrzymać równowagę,ale drugą i kolejnymi próbami (a byłó ich setki, tysiące albo i miliony) było lepiej...myślałam,że nie będzie chciał iść spać w ogóle:)
Na szybko (i na ile możliwości pozwoliły) zrobiłam fotek parę telefonem,ale jedynie jedna nadaje się do pokazywania

Tyle z relacji z ostatnich dni...

A poza tym to pochwalę się,że coraz lepiej idzie nam odpampersowywanie...w zasadzie pampersy już zakładane tylko do spania i na spacer czy na podwórko (gdyby było ciepło,to na podwórko też wychodziłby bez pampersa,ale niestety przy ostatnich chłodach nie odważyłabym się) w domu chodzi w majteczkach i rajstopkach, bądź spodenkach...a jaka dupka jest zgrabna bez pampersa...zacałować :) A co najważniejsze Młody woła,że chce na nocnik "nania, nania"...Bogu dzięki,że ma swój sposób na "mówienie" o chęci siadania na nocnik,bo jako,że z mówieniem u Niego wciąż masakrycznie słabo,to gdyby nie to,że w domu tron jest w kształcie (i o odgłosach) kaczki to mówi na niego (i na wszystkie inne nocniki) też nania...aaaaaaaa i jeszcze coś...wczoraj w przychodni woła "nania" a oczywiście miał pampersa i oczywiście brak nocnika,bo skąd...więc mało myśląc (i chcąc pokazać Mu,że reaguję na Jego wołanie) zabrałam Go do ubikacji dziecięcej i pierwszy raz zrobił siusiu (i nawet małego bobka) na sedes....o jaki był szczęśliwy, a mama dopiero jaka dumna:) I jak pytałam gdzie zrobiłeś siusiu,to mówił "mama nania" co ja interpretuję "na mamy nocnik" :p Myślę,że jesteśmy blisko pożegnania wstrętnych pieluch, bo choć zdarza Mu się lekko zmoczyć majteczki,ale jest to widać kropla i ja myślę,że On wstrzymuje siusiu i wtedy woła Mamę,bo inaczej plama byłaby znaaaaaaaaacznie większa, no i do nocnika nic by nie poszło już...obym nie przechwaliła...

No a o usypianiu już chyba wspominałam,jak mam dobrze teraz? Warto wziąć sobie do serca rady specjalistów (tu mam na myśli książkę "Każde dziecko może nauczyć się spać") no i ja zgodnie z tym co się dowiedziałam wprowadziłam samodzielne zasypianie...no i zwykle 10 minut i po bólu...no i Mama ma czas dla siebie, Mamusine plecy odpoczywają a Młody śpi dłużej niż dotąd...dziś np spał 2,5h !Pominę fakt,że już marzyłam,żeby się obudził,żeby mogła kumpela z dzieciakami już przyjść...ale w sumie nie dziwię Mu się...włączyłam Mu starą płytę z intrumentalnymi wersjami siatowych hitów muzyki, to w tak miłej atmosferze spało się chyba super...zazdroszczę :)

niedziela, 13 maja 2012

2 dzień u Babci

Od wczoraj Młody wciąż woła Tata bum, a ja wciąż Mu powtarzam "tak, jutro Tatuś przyjedzie"...od rana Młody mega wykańczał mnie psychicznie-od rana chciał do psa,więc gdy szłam wypuścić psa to musiałam Małego zabrać ze sobą,mimo,że jeszcze nie jadł śniadania,zresztą calutki dzień nie chciał opuszczać mnie na krok, a jak oddalałam się to zaczynał płakać...rób tu śniadanie dla siebie i dla Niegom a potem obiad...i próbuj szykować się tu do kościoła....w kościele to już w ogóle szkoda gadać co wyprawiał...najpierw głośno "gadał" - tata, baba, am, bum...potem zaczął marudzić żeby już iść do PSA...w końcu poszłam do wejścia bocznego i tam znalazł sobie nową zabawę...rwał tynk ze ściany albo zamykał i otwierał ciężkie drzwi do nawy bocznej...ileż się Mu natłumaczyłam,że nie można...ehhhh umęczyłam się strasznie...i wciąz powtarzałam tak,Tata zaraz przyjedzie...a zaczynałam się już denerwować,że Stary wciąż nie daje znaku życia...wreszcię przed 14, gdy Młody spał a ja kończyłam obiad przemogłam się i zadzwoniłam do Niego...i usłyszałam,że przyjedzie później do nas,bo teraz woli poleżeć,a na obiad nie pamięta,żebyśmy umawiali się...naprawdę powinnam zainwestować w dyktafon i nagrywać nasze rozmowy,bo szlag mnie trafia,gdy wychodzą takie kwiatki...na zakończenie rozmowy powiedziałam,że jeśli nie ma ochoty przyjeżdżać,to ja nie nalegam i pożegnałam się...i do końca nie wiedziałam,czy przyjedzie,czy nie,bo On oczywiście nie zadzwonił a i ja nie kwapiłam się,by drugi raz zadzwonić...ostatecznie ok 16:30 przyjechał....przyjechał obcy, zimny człowiek...przyjechał ojciec do dziecka,nie do Jego matki,bo do matki prawie nie odzywał się...było koło 19 gdy już napominał,że będzie się zbierał...no tak,nie dość,że nie spieszył się z przyjazdem to jeszcze za dużo czasu nam (?!) nie poświęcił...wreszcie nie wytrzymałam atmosfery i zaczęłąm dopytywać,czy długo tak zamierza itd...On oczywiście nie widzi problemu, a podobno źle się czuje...taaaa, a świstak siedzi i tak zawija je w te sreberka...wreszcie ko 20 pojechał,pożegnawszy się (podobnie jak było z powitaniem) tylko z synem...po Jego wyjściu byłam roztrzęsiona,bo znów to samo, znów czuję się szalenie zignorowana,nieważna i obojętna dla niego...a już myślałam,że tym razem będzie inaczej..zaraz więc po Jego wyjściu napisałam Mu sms,w którym po raz kolejny pytałam gdzie podział się mój czuły niedawno mąż...niestety na żadne z zadanych pytań nie otrzymałam odpowiedzi....no cóż,nic nowego, przecież do tego powinnam się już dawno przyzwyczaić, nie zasłużyłam na szczerą rozmowę,czy chociażby odpowiedź na sms-a....najbliższy tydzień zapowiada się ciekawie...tata już zapowiedział,że nie znajdzie czasu,żeby przyjechać do nas...wszystko będzie ważniejsze...i jak mniemam na telefon także nie doczekam się, bo jak dziś powiedział "a czemu ja mam dzwonić,Ty nie możesz?"...no tak,pewnie,że mogę,tyle,że gdy trafiłabym w moment,że nie będzie mógł rozmawiać (jak np w pracy,czy na treningu) to zbyje mnie i będzie mi znów przykro..

sobota, 12 maja 2012

Nie taki diabeł straszny?!

Ostatnio zmieniłam swoje nastawienie...gdy zaczęło być znów miło w naszym małżeństwie zaczęłam myśleć - chyba nie jest tak źle jak ja to widzę, nie taki diabeł straszny...no i głównie winę za całokształt przypisałam sobie..doszłam do wniosku,że wymyślam problemy (a w najlepszym razie wyolbrzymiam te, które rzeczywiście istnieją)...było naprawdę miło i znów poczułam,że łączy nas nie tylko dziecko...niestety nie bez powodu użyłam czasu przeszłego...w środę czar prysł...co się stało? W sumie nic takiego...już we wtorek było pierwsze lekkie "spięcie" , a bo mojemu kochanemu (do niedawna!) Mężowi przeszkadzało,że pod Jego nieobecność wzięłam Jego komputer (żeby włączyć na nim dziecku kołysanki do spania!) i nie odniosłam na miejsce...ale w środę najpierw wkurzył mnie zmiennością nastrojów , gdy byliśmy z Młodym w piaskownicy pod blokiem (najpierw sam mówi - idziemy już do domu,bo Tatuś głodny a jak ja mówię to samo to stwierdza,że jeszcze posiedzimy...zresztą ostatnio strasznie często zdarza Mu się podważać moje decyzje co Młodego (oczywiście przy samym zainteresowanym! )..no więc najpierw zirytował mnie na tym placu zabaw (a dodam,że już jak przyjechał z pracy, a my czekaliśmy na Niego pod blokiem był inny niż chociażby dzień wcześniej, zimny, obojętny)...a potem w domu przeszedł sameg siebie, podczas gdy ja rozmawiałam przez telefon z Mamą ten darł się na mnie, że znów wzięłam Jego lapka...jakby to był taki problem przenieść go z powrotem do drugiego pokoju...musiałam przerwać rozmowę z Mamą,coby nie słyszała naszej wymiany zdań...potem strzelił focha i chyba spodziewał się,że ja zrobię tak samo i że znów po prostu nie zrobię obiadu,ale myli się jeśli tak myślał,bo ja zrobiłam i podałam obiad...kolejne dni były podobne a więc jak zwykle obcy zimni dla siebie ludzie...dziś przyjechałam do mojej Mamy,żeby zając się domem,a przede wszystkim moim psem pod Jej nieobecność (wyjechała na tydzień w góry).Od południa jestem tu,a Tatuś nie odezwał się wcale do nas,poza sms-em,który wysłał mi,gdz czekałam na autobus, a który dotyczył leku,który miał kupić Młodemu...ja wiem,że On dziś (i kilka dni wcześniejszych) spędza na dorabianiu na boku,ale obstawiam,że choć sekundkę znalazłby na to,by odezwać się do mnie...jeszcze tydzień temu znalazłby...teraz właśnie trwa KSW i wiem,że On chciał to oglądać i na pewno ogląda,jednak czasu nie znalazł na sms czy telefon do żony...jutro (jak wcześniej się umawialiśmy) ma przyjechać na obiad do mnie...wcale nie zdziwiłabym się,gdyby zadzwonił,że nie przyjedzie,bo a) źle się czuje-bo pewnie oglądając walki popił, b) nie ma kasy na paliwo...a dla mnie to wszystko sprowadza się do jednego - nie ma takiej potrzeby i już!

A z innych tematów?

Wielkimi krokami zbliżają się urodziny Młodego i w tym tygodniu zamawiam przez internet dwa prezenty dla Niego, od nas i od mojej Mamy...i znów był powód do spięcia...bo Tatuś kategorycznie zabronił mi zamawiać (rowerka od nas) na adres mojej Mamy,bo On chce go pierwszy widzieć i tam jest dom Kubusia....co z tego,że z uwagi na Jego pracę kurier może nie zastać nikogo, co z tego,że dziecko u mojej mamy mogłoby zacząć korzystać z prezentu - "niech kurier zostawi u sąsiada".....wyśmiałam Go! Zdecydowanie za często ulegałam Mu w ten sposób, dziecko przez tydzień będzie gdzie indziej to tam zamówię przesyłkę i już! Tym razem,to nie Tatuś będzie rozpakowywał!! Tym razem nie będzie tak,że coś kupionego dla dziecka będzie stało w domu i czekało aż dziecko do niego wróci...niech zapomni! Jak chce niech przyjeżdża do nas co dzień,to może i poczekam z rozpakowywaniem paczki do Jego przyjazdu.

poniedziałek, 7 maja 2012

Usamodzielnianie cz2.

Idzie nam to jak krew z nosa...Młody nie bardzo chce pozbyć się swoich przyzwyczajeń..chociaż mamy pierwsze sukcesy...pierwszy i najważniejszy to kupa do nocnika-od kilku dni (może nawet od tygodnia) Młody kupkę robi tylko do nocnika, woła "nania" gdy potrzebuje pomocy (zbytnio ubrany) lub sam siada na kaczkę i robi co ma robić...siku sam od siebie to rzadko zasygnalizuje,zwykle też obsika wszystko co popadnie,a na nocnik (często gęsto stojący krok od Niego!!) nie siądzie! Czasem mam wrażenie,że On to mi robi na złość! No ale nic, jestem cierpliwa,szczególnie,że i tak często siada na nocnik i zawsze z sukcesem...a dywan planuję (może w przyszłym tygodniu) uprać:) Obiadki je od dawna sam (kaszki,czy mleczko nadal daje sobie podać przez Mamusię czy Tatusia) z tym,że teraz idzie Mu to naprawdę sprawnie, już lepiej operuje łyżką czy widelcem, a jak zabawnie wygląda gdy je widelcem i pomaga sobie łyżką:)
Samodzielne zasypianie idzie zdecydowanie lepiej, zastosowana przeze mnie metoda przynosi spore rezultaty (przynajmniej dopóki coś nie popsuje nam szyków...ostatnio np w piątek Młody zasnął samodzielnie w łóżeczku w ciągu paru minut,bez protestów... A wczoraj równie szybko zasnął z Tatusiem na łóżku u Babci,bez noszenia ani innych metod..
Co uwieczniłam :)

Ostatnio z (i na) nasze 4te piętro wchodzi i schodzi sam-z (lub bez) asekuracji Mamusi:) (tzn Mamusia oczywiście wciąż w odpowiedniej odległości pozostaje).
Też musiałam uwiecznić :p


I jeszcze jedna (i ostatnia) fotka chwilę wcześniej na spacerze...swoją drogą to fajnie chwiejną mamy ostatnio pogodę w sobotę Młody latał w krótkich spodenkach i koszulce, nasmarowany (od stóp do głów) filtrem przeciwsłonecznym,a dziś wypróbować musiałam nowy puchowy bezrękawnik Młodego:

Tyle z Jego postępów na drodze do samodzielności...gadać jak nie gadał tak nie gada...ale ja póki co nadal się tym nie martwię,szczególnie,że wszystko umie przekazać w sposób niewerbalny :) (co niestety najczęściej rozumie tylko Mamusia :p ).

Coraz bliżej do urodzin Młodego,no i chyba przejdzie pomysł z kameralną imprezką wypadającą w dniu urodzin, Stary wciąż popiera:) Cieszę się strasznie,bo przecież to Młody jest najważniejszy tego dnia, a nie jak było na roczku...więcej tego błędu nie popełnię...a my nadal nie kupiliśmy prezentu dla Młodego-rowerek biegowy od dawna wybrany,z tym,że wciąż odkładamy na niego:( Jakby Stary nie był tak uparty,to już byśmy część pieniędzy mieli (nie wiem,czy wspominałam,że moja Siostra i Mama chcą się dołożyć,a Stary chory na ambicję nie chce się zgodzić-kupimy sami!)...cóż z tego,że wybrałam mega drogi rowerek i średnio nas na niego stać...mam nadzieję,że dziecko nie będzie musiało czekać na prezent zbyt długo...
A swoją drogą,to dziś Elutku(!!) załamałaś mnie ;) Wg tego co napisałaś w blogu, mój Kuba miałby w przyszłości nie mieć nawet 170 cm wzrostu:( Mam nadzieję,że to przytoczone przez Ciebie przysłowie ma się nijak do rzeczywistości:) Cytuję : "Stare przysłowie mówi, że ile mierzy wtedy, tyle będzie miał w przyszłości razy 2." A poważnie,to i tak za 2 tyg rozpocznę badanie Młodego w tym kierunku,więc póki co nie martwię się na zapas:) (chociaż nie powiem Elutku,że przez moment zaniepokoiłam się).

A skoro już wspomniałam (kilkukrotnie nawet) o Starym...to...ehhh nie wiem,czy pisać,jeszcze zapeszę...to powiem tylko,że ostatnio spędzamy dużo i mile czasu razem-w trójeczkę...weekend (kończący długi weekend majowy) spędziliśmy u mojej mamy,mimo,że plan był inny...pojechaliśmy w sobotę już w południe (moja Siostra była z rodziną),coby zdążyć zanim pogoda się spaprze...a plan był,że wieczorem wracamy do domu...pogoda się nie spaprała i do 21 siedzieliśmy na dworze,przy grilu,a my już nie pojechaliśmy do domu...mieliśmy wrócić do domu rano (tak Stary proponował,ale sam zdaje sobie sprawę,że to nierealne,bo Mama nie puściłaby nas przed śniadaniem, a potem przed obiadem...zresztą (nie wiem też,czy wspomniałam) ciężko nam z kasą,jednak jedna wypłata przy coraz to nowych podwyżkach to stanowczo za mało...co najbardziej odczuwamy w sklepie,gdy za prawie pusty koszyk w supermarkecie trzeba zapłacić tyle,co jeszcze nie tak dawno za znacznie więcej...ale co ma to do faktu,że zostaliśmy u Mamy w końcu do wieczora? Ano, bo jak pomyśli się,że w domu nie ma się za bardzo z czego ugotować obiadu,czy zrobić kolacji,to lepiej zostać u Mamy,gdzie wszystkiego będzie poooootąd...wieczorem tak strasznie chciałam jechać do ukochanej Częstochowy na jubileusz Muńka,ale nie udało się:( A o dziwo Stary nawet miał chęć...ale ostatecznie względy finansowe (jak ostatnio stanowczo za często bywa!)przeważyły,że nie pojechaliśmy,po prostu kolejny raz muszę powtórzyć,że niestety nie stać nas,szczególnie,gdy w perspektywie ma się kilka wciąż nieopłaconych rachunków:( Monika,wybacz:( Naprawdę chciałam i starałam się...nie pamiętam kiedy ostatnio tyle prosiłam Starego...ale ostatecznie sama przyznałam Mu rację...
Pewnie pomyślicie sobie,że skoro nam tak ciężko z kasą,to czemu drogi prezent dla Młodego wybraliśmy urodzinowy? Bo jak wspominałam,ja nie chciałam sama go kupować,a skoro Stary chce koniecznie żeby to było tylko od nas to trudno trzeba zacisnąć pasa...dla Młodego wszystko,co najlepsze:)No i w ogóle to my tak rzadko Mu coś kupujemy...zabawki to 1-2 do roku,a ubranka też nie za często,skoro nie rośnie tak szybko:( To można raz na jakiś czas wykosztować się. Zresztą Tatuś teraz ostro dorabia na boku (bokach nawet) więc może jakoś uciułamy :)

piątek, 4 maja 2012

Koniec

Zakończenie ostatniej opowieści...Stary nie wrócił na kolejną noc do domu (z soboty na niedzielę) więc z rana spakowałam co najważniejsze i pojechałam do swojej Mamy na cały dzień, z założeniem,że tylko na jeden dzień jedziemy,bo miałam już dość "skrywania się" u Mamy-miałam plan-albo w prawo albo w lewo...przed wyjazdem do Mamy dowiedziałam się od Teścia , do którego zadzwoniłam na skargę,że mój Mąż spędził noc u swojej siostry, ba nawet Teść nie widział w tym nic złego,więc nie kontynuowałam zbyt długo rozmowy,a od Mamy zadzwoniłam wreszcie do Starego i wszystko Mu wygarnęłam, a sama usłyszałam,że On czeka na przeprosiny , bo poczuł się urażony moimi obelgami! Ehhh...jak już wspomniałam wygarnęłam Mu wszystko i powiedziałam,że jest zbyt przeczulony na swoim punkcie!!Szczególnie,że sam nie lepszy!! Koniec końców powiedziałam "nie przeproszę i już,a On niech przemyśli sobie wszystko i jeśli już przekreśla nasz związek,to niech da mi znać to przyjadę po swoje rzeczy,bo już mam dość!"...w poniedziałek rano odbyliśmy drugą malutką rozmowę i ustaliliśmy,że Stary po nas przyjedzie we wtorek,bo na poniedziałek miał zaplanowanych sporo spraw do załatwienia..przyjechał,spędziliśmy dzień u mojej Mamy,a wieczorem pojechaliśmy do domu...w środę Stary był w pracy i wieczorem też pojechał na fuchę...a dziś spędziliśmy miły dzień w trójkę...wspólne śniadanko, obiadek i ok 3 godzinny pobyt na placu zabaw...milutko...że też najpierw musi być tragicznie,żeby później znów było miło...

sobota, 28 kwietnia 2012

No i kolejny...

krótki wpis i to drugi w dniu dzisiejszym...rozmowy nie było dziś (i już raczej nie będzie), jutro też nikłe szanse są..Jeszcze gdy Młody spał, po "Tatusia" ktoś przyjechał...i tyle Go widzieli...dziecko nie widziało Go już od środy wieczorem!I o ile Synuś wciąż mówi Tata (czym strasznie mi ciśnienie podnosi), o tyle Tatuś ma gdzieś,że tyle już dziecka nie widział,mimo,że siedzimy w domu w zasadzie..A jutro (trochę w odwecie, a trochę coby sobie poprawić humor...i odpocząć)jedziemy rano autobusem z Kubusiem do Babci na cały dzień...Tamten oczywiście nie wie nic,bo niby kiedy miałby się dowiedzieć? Jeszcze , gdy pod wieczór informowałam Mamę,że Ją odwiedzimy to pewności nie miałam,bo wciąż po cichu liczyłam,że szybko wróci i wyciągnie z jakąś rękę na zgodę czy coś...ale nie, On konsekwentnie pokazuje mi,że dzieciak z Niego jeszcze...i chyba teraz to dopiero musi być w 7-ym niebie tyyyyyyyyyyyyle czasu spędzając z kolegami....bo zakładam,że jak i wczoraj tak i dziś jest z kolegą...obstawiam jednego,bo o czymś nie wspomniałam ostatnio-od kilku dni Jego najlepszy kolega pracuje z Nim - zresztą Stary go polecił,na stanowisko po Jego Szwagrze, który zrezygnował z pracy...no ale wracając do Przyjaciela (jak Go wręcz nazywa Stary),to obstawiam Jego i jeszcze innego Asa...pierwszy As to kawaler (bez perspektyw na zmianę tego stanu,bo On wciąż ma czas i wszystko ważniejsze i "zabawa" w związki...a ma 28 lat), a drugi to ok. 50-letni As w przeszłości nieźle ustawiony na pobliskiej Kopalni, ale przez pijaństwo zwolnili Go i teraz pracuje znacznie ciężej i za mniejszą oczywiście kasę,więc ostatnio zostawiła Go Żona i ten wynajmuje jakieś mieszkanie na mieście...obaj czasem zdarzało się,że chcieli Go wyciągać gdzieś,ale gdy między nami nie było najgorzej,to On nie poszedłby sam...a przynajmniej ja nic nie wiedziałam...ale teraz to ma pole po popisu...nie ma co, odpowiednie dla Młodego Ojca, który ma wiele do zrobienia w swoim małżeństwie...Już mogę chyba zaczynać pisać papiery rozwodowe...