piątek, 21 września 2012

Źle się dzieje...

I to bynajmniej nie w państwie duńskim...W moim małym świecie....coraz częściej mam załamanie nerwowe (i znów przez to mam potrzebę skrobania na blogu)...
Już prawie 2 tygodnie odkąd nie odzywamy się z Mężem (poza konieczną wymianą zdań "służbowo"..i co? I nic...czy widać aby przeszkadzał Mu obecny stan rzeczy? Nieeee, dziecko ma przy sobie (które coraz częściej,ku rozpaczy Mamusi, wybiera towarzystwo Taty , zupełnie ignorując obecność Mamy), a zjeść zawsze zrobi sobie coś sam...wyjdzie kiedy i gdzie chce i nie musi nikomu się spowiadać...pieniądze też wydaje na co chce i ile chce....żyć nie umierać! Coraz częściej dochodzę do wniosku,że lepiej to już nie będzie,bo On tak często daje mi do zrozumienia,że ma mnie w dupie...wczoraj np musiałam iść do Szpitala umówić wizytę u specjalisty dla Młodego i korzystając,że Stary jechał do brata ściąć włosy to powiedziałam "jedziemy z Tobą" a On na to "a po co ty mi?"...z kluchą w gardle wydusiłam "chciałam tylko,żebyś nas podwiózł do Szpitala" a przez resztę wieczoru było jak ostatnio co wieczór - każde sobie rzepkę skrobie..a dziś było jeszcze gorzej....najpierw niby wydawało się,że jakiś postęp zaczyna być,bo w pracy dwukrotnie do mnie zadzwonił (co prawda "służbowo" ale zawsze to jakiś kontakt),potem wróciłam wcześniej do domu, a w domu czekała niespodzianka - mama oznajmiła mi,że Jej Mąż leży w Szpitalu,więc zaczęłyśmy szykować Mu kilka rzeczy a w między czasie wrócił Tamten i jakby nigdy nic rozmawiał z moją Mamą...Jezu jak można być takim dwulicowym! (ale do tego wrócę za chwilę) i zaraz szykował się,bo musieliśmy iść do banku zająć naszą lokatą,żeby znów na niej nie stracić..potem Mama poszła do Szpitala a my wreszcie do Banku...w drodze powrotnej zadzwoniłam do Mamy spytać o wieści ze Szpitala i wtedy się zaczęło....powiedziałam Ją,czy jest w Szpitalu nadal,bo wpadłabym,skoro wracamy już (a ze Szpitala mam krok do domu) i mama spytała "a co z Kubą" na co odpowiedziałam,że przecież z M pojedzie do domu...skończyłam gadać z Mamą a Tamten zaczął wyrzuty,że co moja mama sobie wyobraża,że On nie może z dzieckiem zostać itd...kuuuuuuuuuuuuuur przecież nie miała nic takiego na myśli,ale nie, On jest już przeczulony na Jej punkcie ,więc po krótkiej wymianie zdań nie wytrzymałam i kazałam Mu się odpierdolić! Na co On zareagował tak samo... resztę drogi byłam szalenie zdołowana (ja naprawdę mam już dość)a On jeszcze za chwilę dowalił "a może chcesz jechać a Mamą do K-ska"...nic nie powiedziałam,to już było dla mnie za dużo...i przez 1,5 godzinny pobyt w Szpitalu wciąż byłam myślami przy swoim "małżeństwie" i bynajmniej nie spieszyłam się....czyż moje myślenie,że pewien czas "cichych dni" i "kary" w postaci nie gotowania Mu obiadów da Mu do myślenia i zacznie myśleć nad nami jest szalenie naiwne? Przecież to do niczego nie prowadzi....chyba,że do mojego załamania nerwowego!!
Aaa jeszcze coś, po powrocie do domu dowalił kolejnym miłym tekstem, bo znalazł kartkę ze Spółdzielni o niedopłacie (z tytułu złego naliczenia zużycia wody) i stwierdził,że mam Mu dać połowę! Jeszcze przed obecną sytuacją sama zaproponowałam, że skoro pracuj,ę to podzielimy obowiązki finansowe i tak ja miałam opłacać rachunki wszelakie (co jest 500-700zł w zależności od miesiąca) a resztę On miał pokrywać...w praktyce jest tak,że gdy idę do sklepu (notorycznie!!) to wydaję z własnej kieszenie,bo niby z czego innego? Przecież Mąż nie daje mi złamanego grosza mimo,że wciąż powtarza,że to On utrzymuje nas i On nas żywi...tak w teorii, a w praktyce jest,że dokładam się do wszystkiego praktycznie na tyle,że nie zostaje nic dla mnie...
Czemu o tym wspominam? No bo teraz jest tak: mamy osobne posiłki, które sami sobie przyrządzamy a i do kanapek do pracy wędliny itd mamy osobne, z dzieckiem bawimy się osobno (albo ja albo On), praktycznie nie rozmawiamy ,w końcu co to za rozmowy,gdy na dzień wymienia się 1 czy 2 zdania i to tylko w koniecznym zakresie "dałeś dziecku lek?" bo On nawet tyle nie potrzebuje ode mnie , On sam decyduje,co i kiedy może dziecku podać do jedzenia (nigdy nie uważał,że musi pyta,czy może podać dziecku cukierka, czy to nie jest czasem przed samą kolacją?! Swego czasu odpowiadał mi "On też może decydować o własnym dziecku"A jakże! Ale nie możemy obydwoje podejmować sprzecznych decyzji!!)...no więc jeśli do tego dojdzie,że już wszystko będziemy płacić po połowie a więc i czynsz i wynajem także to nie wiem czy wyrobię finansowo z mojej skromnej wypłaty...no i dodając do tego Jego chamskie w stosunku do mnie teksty i ogólnie zachowanie to pojawia się pytanie,co ja tu jeszcze robię?! A może się mylę?!


No i jeszcze dziś pokłóciłam się z dwiema ostatnimi przychylnymi mi osobami....najpierw rano z Mamą posprzeczałam się jak zwykle o pierdołę, sama nie pamiętam o co,czy powiedziałam coś co mi nie pasuje,czy nie zrozumiałam co miała na myśli (we właściwy sobie sposób użyła skrótu myślowego i ma pretensje ,że ja nie odczytałam w Jej myślach!),nie pamiętam o co poszło...a w pracy mega sprzeczka z siostrą przez GG...pewnie mój nastrój ma duży wpływ na to,ale i Ona nie była bez winy...tej wersji będę się trzymała.. Otóż ma przyjechać na weekend do mamy i miałyśmy się tam spotkać (a dodam,że Jej przyjazd juz raz był przekładany ze względu na Dziadka chorującego na półpaśca)...no i się zaczęło,no bo ja w sumie nie myślałam wcześniej,że po dwóch tygodniach choroby Dziadek może nadal być zagrożeniem dla mojego Dziecka (nie przechodzącego dotąd Ospy) aż do czasu,gdy Mama bodajże przedwczoraj opowiadała,że Dziadek ma iść znów do lekarza i ja wtedy powiedziałam "może powinnam przemyśleć swój przyjazd" i Ona potwierdziła "lepiej nie przyjeżdżaj" tego samego dnia powiedziałam na GG mojej siostrze, która zareagowała w sposób którego nie spodziewałam się , otóż miała pretensje,że mama mnie ostrzega a Ją nie! I dziś do tego wróciłyśmy,bo powiedziałam,że najprawdopodobniej nie przyjadę,bo po "rozmowie" z Mamą zaczęłam szperać na necie o zagrożeniu jakie może stanowić dla mojego dziecka i trochę przestraszyłam się, tzn uznałam,że to zbyt duże ryzyko i że nie warto!
A Ona zaczęła,że gdyby nie mama to nie martwiłabym się,że czemu Jej Mama nie przestrzega,że czemu Mama jest wyczulona punkcie Kuby (co podkreślała jakby chciała dać do zrozumienia,że o Jej dzieci nie dna tak!),a potem przeszła do najeżdżania na mnie,bo ja to kiedyś spotkałam się z koleżanką mimo,że wiedziałam,że Jej córka ma katar a mimo wszystko nie zrezygnowałam ze spotkania...gotowałam się!! Co za bzdury!! Z tym zagrożeniem wirusem półpaśca = wirusem ospy to przecież nie tak - Oni (Ona i dzieci jej) przechorowali już,więc już mają w sobie tego wirusa a my (tzn Młody) jeszcze nie i ja w tej chwili wolałabym uniknąć tego zagrożenia,bo On teraz nie słuchałby moich zaleceń odnośnie smarowania i nie drapania się no i na początku października mamy kilka wizyt u specjalistów i szkoda byłoby mi je stracić...inna sprawa to ten zarzut z koleżanką! Kuuuuuuuuur to cios po niżej pasa, sama Jej opowiadałam jak to latem było tak,że umawiałyśmy się z koleżanką do kościoła z dzieciakami i Ona przed samym przyjściem poinformowała mnie,że Jej córka ma lekki katarek i,że woli uprzedzić ale ja uznałam,że w wielkim kościele ryzyko zarażenia się od Niej jest minimalne (to nie to samo,co mały pokoik, w którym byłybyśmy same), w końcu inne dzieci obok też mogłyby też mieć katar i nawet nie wiedziałabym...to raz gdy spotkałam się z koleżanką mimo Jej "wyznania" ale z drugiej strony to nie raz było,że spotykałam się z siostry dziećmi,gdy te miały katar , kaszel (i co najgorsze najczęściej nie byłam o tym informowana!) i nigdy nie było tak,że zrezygnowałam ze spotkania z siostrą i Jej rodziną co Ona dziś mi zarzuciła! Bzdury!! A nawet raz było tak,że dzieci jej były mega chore i ja z maluśkim dzieckiem pojechałam w Święta do Mamy,bo nie wyobrażałam sobie inaczej (a i myslałam,że może jakoś odseparujemy Małego do drugiego pokoju,a dzieci nie będą się zbliżać) a co skończyło się bardzo źle dla Małego...
No i co to za porównanie katar a ospa?! No i cholera jasna ileż ja razy do roku widuję jakiekolwiek koleżanki??Kilka razy do roku?! A ta mówi,jakbym świata poza koleżankami nie widziała!
Kurcze pół dnia tłumaczenia wyjaśniania a Ona dalej swoje i na koniec stwierdziła,że lepiej,żebym nie przyjeżdżała,bo Ona nie da mi gwarancji,że nie złapie wirusa ale żebym o tym moim przewrażliwieniu pamiętała,gdy będę miała się z koleżanką spotkać no i stwierdziła,że pewnie gdybym to miała do koleżanki jechać to wytłumaczyłabym sobie,że nie ma zagrożenia....To już było ponad moje siły:( Napisałam tylko,że jest podła i dalej już nie dałam się sprowokować,gdy spytała "czemu jestem podła,bo mówię prawdę?"

Daj Boże siłę!

Jak jeszcze w domu są chwile,że Syn mnie odtrąca, każe od siebie odejść i "wybiera" tatę to serce pęka i żyć się odechciewa:(

A w ogóle ostatnio Syn mnie rozczulił...siedziałam z Nim i w sumie bez powodu zaczęły mi łzy lecieć a On wziął chusteczkę i podszedł i wtarł mi oczy...moje kochanie :*

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz