piątek, 28 stycznia 2011

Wszyscy biorą kredyty...a my?

Dziś Mąż mi oznajmił (z wyrzutem),że wszyscy biorą kredyty,Jego kuzynka,która wkrótce za mąż wychodzi już planuje kredyt na mieszkanie a my nie...no ale czy można mi się dziwić? W końcu nie ma dnia,żebym nie myślała,czy nasze małżeństwo da się uratować? A jeśli nie da się zmienić naszych relacji, spełnić naszych oczekiwań,to po co wiązać się kredytem? Podobno dziś kredyt łączy dwoje bardziej niż przysięga pod ołtarzem!
W dalszej części Mąż oznajmił,że zaplanował (?!) dla nas drugie dziecko (hahahaha...On zaplanował)...zaplanował, że skoro w styczniu wracam do pracy,to popracuję miesiąc,dwa i zajdę w ciążę ...ciekawa perspektywa,co;) I nie powiem,że tak w ogóle to byłaby do przyjęcia...ale jak wspomniałam wyżej-źle się dzieje w naszym małżeństwie..i miałabym unieszczęśliwiać drugie dziecko? Wystarczy,że po każdej kłótni (lub sytuacji w której denerwuję się bądź płaczę przez Męża) przepraszam ze łzami Synka,że taki los Mu zgotowałam:(


A tak na marginesie to mój Puchatek już całkiem ładnie raczkuje i nie może zagrzać miejsca w jednym miejscu (masło maślane:D ) Dziś w ekspresowym tempie przemieszczał się po całym pokoju i interesowało Go dosłownie wszystko...a do czego nie miał dostępu wcześniej, ba nawet nie wiedział o czegoś istnieniu :) Teraz nadrabia:) Ciekawe kiedy zaczną się straty z tego tytułu;)

środa, 26 stycznia 2011

U Męża w kieszeni

Od pewnego czasu zaczęłam sobie zdawać sprawę,że w moim małżeństwie jest jeszcze co najmniej jeden problem a mianowicie kwestia finansów.
A dokładniej rzecz biorąc to pewne osoby zwróciły mi na to uwagę,że coś jest nie halo..
Dziś zaczęłam głębiej się nad tym zastanawiać (nie wiedzieć czemu akurat dziś,gdy zaplanowałam dość ambitny plan robót na dziś) i będąc maniaczką internetową zaczęłam przeglądać co ciekawego i mądrego mogę dowiedzieć się z tej skarbnicy wiedzy no i po wpisaniu "pieniądze w małżeństwie" ku mojemu zdziwieniu znalazłam sporo na ten temat. Najbardziej jednak przykuł moją uwagę jeden tekst,gdyż ze zdziwieniem musiałam przyznać,że moja sytuacja jest strasznie podobna. Link do strony: http://www.edziecko.pl/rodzice/1,79356,2443589.html
Najbardziej wczytywałam się w końcówkę,a mianowicie wypowiedź psychologa. I zakładając,że Ona pisała do mnie to chciałabym odpowiedzieć na Jej pytanie o sytuację przed narodzeniem dziecka u nas było tak. Jako,że mieszkaliśmy ze sobą jeszcze przed ślubem (przez ok 2 lata przed ślubem) i zamieszkaliśmy ze sobą po krótkiej znajomości dlatego od początku oczywiście mieliśmy rozdzielność finansową, każde zarabiało coś i jak współlokatorzy dzieliliśmy po pół wydatki na jedzenie,mieszkanie. Wkrótce przyszedł okres,że ja zrezygnowałam z pracy ale jako,że miałam odłożone pieniądze (podczas gdy mieszkałam jeszcze z rodzicami nie wydawałam za dużo) to nadal był ten sam układ.Za parę miesięcy zaczęłam znów zarabiać,więc oczywiście sytuacja nie uległa zmianie. Po ślubie-który w naszym wypadku nie zmienił niczego poza moim nazwiskiem i faktem, że "legalnie" mogliśmy się już starać o dziecko (a o którym ja marzyłam) i sytuacja finansowa się nie zmieniła,może poza drobnym faktem,że dotychczasowe konto (moje panieńskie) zamieniliśmy na wspólne (tzn dopisaliśmy jako współwłaściciela Męża).Będąc już po ślubie zaczęło mnie parę rzeczy drażnić (oczywiście myślę teraz tylko o wszystkim co związane z finansami),Mąż nie zmienił swoich przyzwyczajeń,które ja uważałam,że nie mają już racji bytu-jak np sytuacja,że ja mam już wypłatę a On jeszcze nie a potrzebuje na coś pieniądze-wtedy mówił "pożycz mi,oddam Ci w sobotę" (wtedy dostawał wypłatę) ja oburzałam się mówiąc,że teraz (tzn po ślubie) nie ma moje,Twoje (pieniądze) i ja mogę Mu dać na coś i to samo jak jest pora płacenia rachunków to nie ma jak dotąd ja płacę wynajem Ty czynsz,pieniądze są wspólne więc płacimy z pieniędzy jakie są.I o ile "problem" nazywania sprawy pożyczaniem pieniędzy odszedł w zapomnienie (a co najmniej oddawania,bo Mąż który wtedy kiepsko zarabiał i często był bez kasy przychodził mówiąc "pożycz (np)50zł na paliwo" a z oddawaniem było różnie-głównie z tego powodu,że ja WCIĄŻ chcąc coś zmienić mówiłam-nie o to chodzi!) o tyle, dalej gdy przychodził koniec miesiąca (i moja kolej na płatności) wtedy Mąż mówił-teraz płacisz Ty. I choć było mi z tym źle to jakoś było...sytuacja zmieniła się właśnie niedawno, gdy po płatnym zwolnieniu lekarskim w ciąży, a potem urlopie macierzyńskim (również płatnym,choć już mniej niż wcześniej) przeszłam na urlop wychowawczy a to wiadomo jest niepłatne (dostaje się tylko zasiłek z MOPS-u gdy dotychczas posiadało się odpowiednio niskie zarobki). Teraz jestem jak w tytule u męża w kieszeni.Praktycznie własnych pieniędzy nie mam.Gdy mam te z MOPSu to oczywiście wydaję je na dziecko i nierzadko jest tak,że zabraknie mi czegoś (np czegoś do obiadu, czy karma psu się skończy) a pieniędzy nie mam i kupić nie mogę. Uprzedzając ewentualne pytania dodam,że oczywiście staram się rozmawiać o tym z Mężem i co słyszę? Nie są Ci potrzebne pieniądze-ja płacę rachunki,kupuję jedzenie.I zgadza się tak jest,że Mąż przychodzi po wypłacie i wylicza mi: zapłacisz to to i tamto (Mąż wypłatę dostaje do ręki a potem wpłaca na konto tyle by starczyło na rachunki,które On ustala,że teraz zapłacimy), zakupy robi On ale przecież wielokrotnie jest,że czegoś On nie przewidzi (w końcu to ja gotuję obiady i ja wiem co mi potrzeba,a gdy On idzie raz na miesiąc na mega zakupy to mnie nie zawsze wszystko przyjdzie do głowy).Ponadto jest jeszcze inna sprawa-mój Mąż nie zawsze umie zorganizować czas (albo "pewne sprawy" wygrywają z Jego obowiązkami tj dotyczącymi zakupów) i wtedy jest tak,że On nie kupi czegoś,ja nie kupię bo nie mam za co i wychodzi,że nie ma nic w lodówce.Mój Mąż zwykł mi również mówić,gdy już po moim wykładzie chwilowo uznaje,że czasem i ja muszę coś kupić (i broń boże nie dla siebie,do tego przyzwyczaiłam,że ja potrzeb nie mam!): "powiedz mi,że na coś potrzebujesz i ja Ci dam" (sytuacja jak w przytoczonym przeze mnie przykładzie w linku-dosłownie jakbym była dzieckiem i prosiła o kieszonkowe,co oczywiście jest dla mnie potwornie uwłaczające).Wtedy mówię,że czasem potrzeba wyniknie,gdy On jest w pracy a wcześniej o te pieniądze nie poprosiłam i dlatego powinnam mieć jakieś swoje pieniądze tak na wszelki wypadek...i co wtedy słyszę: "nie mam skąd dać Ci pieniędzy,ledwo wystarcza na opłaty, jedzenie itd".
Kolejna rozmowa z moim Mężem na pewno odniosłaby skutek jak wszystkie poprzednie...dlatego nie warto..wymyśliłam za to,że od nowego miesiąca będę spisywała nasze wydatki i zobaczymy jak to się przedstawia..bo mnie nie chce się wierzyć,że nasze finanse są tak kiepskie bym nie mogła dostawać pieniędzy ot tak,a więc nie na konkretną potrzebę...szczególnie,że jestem oszczędną osobą (żeby nie powiedzieć skąpą) a jeśli na czymś nie oszczędzam to na potrzebach Syna...a i tak zanim coś kupię zastanawiam się bardzo długo i jeśli kupuję zabawki i są one droższe to są takie wybierane by starczały na długo..zresztą o czym tu mowa,stanowczo za rzadko dziecku coś kupuję:( ..a jak wcześniej wspomniałam nie wydaję na własne potrzeby,co Mąż doskonale wie...Czego o Mężu powiedzieć nie mogę...zresztą i tu wielokrotnie wspominałam o Jego balangach-przecież ktoś za to musi płacić?I nie chce mi się wierzyć w to co On mówi,że nie wydaje On,a Mu stawiają....za każdym razem?
Problem w tym,że On traktuje,że to Jego pieniądze i co często podkreśla nie ma obowiązku utrzymywać rodzinę! (powtarzał to wielokrotnie..a potem wyrzekał się tego-że niby żartował...też ma żarty,co?)Mało tego,problem leży jeszcze w czymś innym (wg mnie) Jego Matka bez wiedzy Ojca narobiła strasznych długów i teraz Ojciec to spłaca i On też z domu wyniósł naukę,że to Ojciec trzyma kasę..Jego Matka też wiecznie nie ma pieniędzy-gdzie w tym samym czasie Ojciec ma.

Uczyłam się tyle lat - szkoła podstawowa, potem średnia,potem studia wyższe i po co? by być uzależnioną finansowo od Męża...który daje mi jałmużnę:( A w najlepszym wypadku traktuje jak pomoc domową, której zleca opłacenie rachunków.

W domu są pieniądze Puchatka (prezent na Chrzciny,do którego Mąż trochę dołożył gdy miał lewe pieniądze,a które wciąż nie wpłaciliśmy Mu na jakąś lokatę) i z tą kasą też jest problem,bo mnie nie wolno wziąć (pożyczyć!) stamtąd ale Mąż nagminnie pożycza ..mało tego, po mojej ostatniej wyprowadzce do Mamy Mąż schował kopertę z tymi pieniędzmi i nie chce mi powiedzieć gdzie one są.

A wracając jeszcze do kwestii wspólnego konta,to sprawa z nim przedstawia się tak: podjęliśmy decyzję o nadaniu no niego praw również Mężowi z uwagi na to,że czasem było do czegoś potrzebne Mu konto (choćby do tego,by zwrot z US przychodził na nie) a koniec końców było tak,że gdy przez pewnie okres Mąż miał status bezrobotnego to na to konto przychodził Jego zasiłek dla bezrobotnych...który jak tylko pojawiał się był natychmiast wypłacany przez Męża-w końcu Jego,co?.

Swoją drogą to zamieszkaliśmy ze sobą,żeby poznać się lepiej-uważaliśmy oboje,że spotykając się sporadycznie nie poznamy się dostatecznie dobrze...takie było nasze założenie,a czy poznaliśmy się? Niestety coraz częściej dochodzę do wniosku,że albo dobrze kamuflował się albo wcale nie zdążyłam Go wtedy poznać..a ten czas pozwolił tylko stwierdzić,że nie pozabijamy się=względnie się dogadujemy...szkoda,że wtedy nie poświęciliśmy czasu na prawdziwe rozmowy o tym co jest dla nas wartością,czego chcemy od życia a na co absolutnie się nie zgodzimy...pewnie dziś byłoby inaczej...albo nie byłoby nas...i o ile przeżyłabym ten fakt, o tyle nie przeżyłabym dziś myśli,że Puchatka nie miałabym również :(

Czy może nie mam racji? Ale wg mnie to COŚ TU NIE TAK?



A tak już zupełnie na marginesie-moje Słoneczko już prawie raczkuje:) Tzn krok czy dwa zrobi w ten sposób,ale zwykle wtedy siada albo wstaje albo zmienia kierunek w jakim idzie :)

sobota, 22 stycznia 2011

To się postarał...

Już nigdy nie pochwalę Starego! Wczoraj z okazji imienin dostałam od Niego piękną czerwoną różę..byłam potwornie zaskoczona,bo nie szczególnie świętujemy imieniny. I jeszcze ja tak lubię niespodziewane kwiatki:)
I tak chwaliłam Go,że stara się...
To się postarał...
Zjedliśmy obiad (późny obiad) i poszedł do Taty do szpitala...nie wspominałam,ale Teść w środę miał spotkanie bliskiego stopnia z Autem! I choć Policja przybyła na miejsce była pewna,że to wypadek śmiertelny to jednak On całkiem nieźle na tym wyszedł..Ale do rzeczy. Stary (już nawet nie mam siły tytułować Go Mężem) codziennie dużo czasu spędza w Szpitalu...a czy to ważne,że ja ZNÓW muszę radzić sobie sama? Przyjmuję to z wyrozumiałością...no ale wczoraj to popisał się...wyszedł z domu jakoś po 17..i jak zwykle miał parę minut po 20 wrócić...  Było mniej trochę przed tą porą,gdy zadzwonił Teść z imieninowymi życzeniami i dowiedziałam się,że Stary już od Niego wyszedł właśnie...Po ok 0,5 godziny uznałam,że COŚ Go w drodze zatrzymało,bo już powinien być i zadzwoniłam do Niego...dowiedziałam się,że wraca i za 20 minut będzie(ale jednocześnie,że jest w sklepie..o ja durna,to powinno dać mi do myślenia!) Za przeszło godzinę (gdy OCZYWIŚCIE dalej nie dotarł do domu) próbowałam znów zadzwonić,ale usłyszałam miłą Panią,którą informowała mnie coś o abonencie...więc odpuściłam i napisałam tylko sms,że dziękuję Mu,że znów pokazał ile dla Niego znaczę...o dziwo raport dostałam za parę minut a za chwilę Stary (a tak przynajmniej wydawało mi się,że to On) zadzwonił...widać Jego telefon uznał,że wypada do mnie zadzwonić...i dzięki temu usłyszałam jak dobrze się bawi...a jako,że usłyszałam w tle również Szwagra (Jego brata) to i Jemu napisałam,żeby przekazał Bratu,że dziękuję Mu...Więcej nie dzwoniłam...zasnąć nie mogłam więc oglądałam co popadnie w TV...Stary w końcu wrócił (a już obstawiałam,że w ogóle nie dotrze do domu) o 3:30!W jakim stanie nie trudno się domyśleć...
No to poleciał!
W międzyczasie Puchatka wykąpałam już po 18,bo był marudny...i już przed 20 był wyspany i skory do zabawy...nie spał do przed 23!! Nie muszę mówić jak wyglądał ten czas?Walczyłam ze swoimi nerwami jednocześnie WCIĄŻ nosząc Synka na rękach,bo pod kołdrą leżeć nie chciał a na zabawę w piżamce z kolei ja nie chciałam się zgodzić...I co z tego,że zwykle Stary mówi,że On by nie dał rady z Puchatkiem ...obecnie jest delikatnie mówiąc "męczący"=absorbujący do granic możliwości i straaaasznie głośny!
I już nie wspomnę,że ZNÓW najbardziej pokrzywdzony był pies...dopiero dziś rano miał wyjście na dwór:( Wybacz psinko:( Wybacz,że takiego Pana Ci załatwiłam:(

Dziś obudziłam się (powiedzmy,bo w rzeczywistości to Synuś obudził się - wypoczęty i uznał,że i Mamie starczy spania-Tata spał w drugim pokoju) już przed 8..ledwo mogąc oczy otworzyć:( Zaraz obudziłam Starego każąc natychmiast iść z biednym psem na dwór...potem trochę rozmawialiśmy..i co z tego,że wyraził skruchę,przeprosił i w ogóle..skoro w Jego przypadku to puste słowa..a jak późne pokazał potem...

Najpierw po spacerze z psem poszedł na zakupy a w południe zabrał się za sprzątanie (obiecał mi to już parę dni temu,że ja nic nie będę robiła a On z racji wolnej soboty wszystkim zajmie się Sam-taka rekompensata za wszystkie dni,gdy muszę radzić sobie sama)..Zdążył sprzątnąć nasz główny pokój (dzienno-sypialny całej naszej trójki) choć mnie zajmuje to więcej czasu ale i też ja bardziej się wczuwam w to,ale niech Mu będzie po czym powiedział-teraz muszę iść (do brata) obciąć się-zaraz wrócę...było przed 14 gdy wyszedł...i co oznacza zaraz? Dla mnie to oznaczałoby powrót najszybciej jak to możliwe,a więc obcięcie i do domu...więc 1-1,5 godziny (doliczając drogę w obie strony) powinno Mu starczyć...wrócił za 3 godziny! I kto wie,czy jeszcze później nie wróciłby,ale jakoś po 16 zadzwoniłam do Niego i nie patyczkując się z awanturą (będąc już u kresu wytrzymałości psychicznej).Okazało się,że był u Taty...i ok niech idzie,ale mnie o tym nie uprzedził,że wybiera się od razu (ja stawiałam,że pójdzie po obiedzie)...a tak,zostawił bałagan w domu (bo przecież poza tym dużym pokojem są dwa inne i kuchnia w której dosłownie wszędzie walały się brudne naczynia jeszcze z wczoraj...a których ja nie miałam kiedy zmyć-od wczoraj przecież Puchatek mało na co mi pozwalał a i przecież ja miałam tego nie robić,Stary wspaniałomyślnie mówił-nie ruszaj,ja jak wrócę pozmywam...
koniec końców góry naczyń niedawno zniknęły...

I na co zdały się Jego przeprosiny? Skoro dalej robi to samo-tzn robi co SAM uzna za słuszne,zupełnie jak niezależny i kawaler...co tam,że Żona zmęczona,niewyspana,głodna i z dzieckiem na ręku od wielu godzin...Nie ma co, zmieni się coś w naszych relacjach...tyle,że ja w końcu spakuję się na dobre...jeśli siły starczy...

piątek, 21 stycznia 2011

Imieninowo...czyli postępowo:)

Dziś z okazji swoich imienin będzie radośnie a przynajmniej nie tak smutno jak zwykle.. A będzie to za sprawą mojego Synusia (zwanego dalej Puchatkiem) - mojego najlepszego prezentu od życia na wszelkie możliwe okazje..a więc także i z okazji dzisiejszych imienin.
Tak więc będzie o Puchatku i Jego postępach,bo jako prawie ośmiomiesięczny Facet wciąż czymś nowym zaskakuje swoją Mamusię i bardzo wzrusza każdą nowo nabytą umiejętnością...a u takiego Malucha każdy dzień przynosi coś nowego ...tyle tytułem wstępu:)
Mój Puchatek jak przystało na poważnego Faceta nauczył się trzymać pion...i o ile trzymany na rękach przez Mamusię zwykle trzymał sztywno nóżki,co sprawiało wrażenie,że "sam" stoi, o tyle teraz nauczył się wstawać sam na nóżki siedząc, bądź leżąc w łóżeczku,co robi bardzo chętnie i zazwyczaj zaraz po wstawieniu (położeniu,bądź posadzeniu) do łóżeczka ..a skoro jesteśmy przy łóżeczku to niestety muszę przyznać,że mimo,że zarzekałam się (będąc wyedukowana przez zajęcia w Szkole Rodzenia), że u nas Maleństwo będzie spało tylko i wyłącznie w swoim własnym łóżeczku, wyszło inaczej...od początku (a więc od czasów gdy byliśmy w Szpitalu na oddziale Neonatologicznym) było to trudne..w Szpitalu w drugiej dobie życia mojego małego Mężczyzny pewna położna powiedziała,że zmarzł leżąc sam w "łóżeczku" i żebym zabrała Go do siebie...i potem spodobało się to nam obojgu:) A listopadowa infekcja Puchatka sprawiła,że na dobre zagościł On w małżeńskim łożu Rodziców..co nie jest niczym dziwnym dla żadnego z nas i mało tego-pewnie żadnemu z nas to nie przeszkadza, jak też pewnie nikogo, kto czyta  mojego Bloga nie dziwi (biorąc pod uwagę wszystkie moje dotychczasowe wpisy).
A ponadto Puchatek nauczył się siadać,do niedawna posadzony dzielnie sobie radził i bardzo to lubił, mimo,że zgodnie z wiedzą jaką ostatnio nabyłam nie powinno się sadzać dziecko,ale poczekać aż zrobi to sam..i otóż robi to teraz sam-potrafi siąść leżąc na plecach-zwykle gdy ma się za co podciągnąć-np na łóżku za kołdrę, czy na leżaczku podciągając się za pałąk z zabawkami, gdy leży na lekkim podwyższeniu np na poduszce-te zdolności opanował jakiś czas temu, ostatnio ewoluował i potrafi podnieść się zupełnie nie trzymając niczego (choć widać,że sprawia Mu to pewien problem to jednak walczy dzielnie:) ), zupełnie nową zdolnością jest siadanie z leżenia na brzuszku. Inną nie mniej ciekawą (i dość zabawną) nowo nabytą umiejętnością jest pełzanie-a właściwie jak ja to mówię pół raczkowanie (pół pełzanie) i polega na tym,że Puchatek rączkami przebiera dokładnie tak jak przy raczkowaniu,ale dupci nie podnosi do góry tak więc nóżki ciągnie za sobą:)
Tak na szybko tyle udaje mi się przypomnieć z nowych-pożytecznych umiejętności...No może warto jeszcze wspomnieć,że nauczył się świadomie śmiać-co robi bardzo chętnie i bardzo często-na widok aparatu skierowanego w swoją stronę praktycznie zawsze się uśmiecha prezentując uzębienie (2 bielutkie ząbki), ale nową sprawą jest,że nauczył się śmiać w głos, gdy np robi coś co Mu się podoba (np wstanie sam na nóżki w łóżeczku trzymając się szczebelków, bawi się z Nim w akuku, czy w inny sposób się z Nim wariuje)Ale jednak najbardziej śmieje się, gdy Mamusia się śmieje - co po chwili przeradza się w dwugłosowy chichot-u Mamy wywołujący aż ból brzucha ze śmiechu:)
Prócz tego posiada inne zdolności odróżniające Go od noworodka,a mniej miłe dla Mamusi-jak np ciągnięcie za włosy (nie tylko mamusine włosy,choć głównie), gryzienie (Mamę gryzie w co popadnie i bardzo często,żeby nie powiedzieć przy każdym kontakcie buzi z Mamą),drapanie (co akurat jest w głównej mierze Mamy winą i nie zawsze obciętych paznokci). Ponadto od jakiegoś czasu Puchatek (odkrywszy,że ma ciekawy głos) bada wytrzymałość Mamy i Taty (i nie tylko,bo obawiam się,że sąsiadów też) na takie ilości decybeli..

W dniu imienin życzę sobie,by Synuś dalej dawał mi tyle radości co dotąd, by nie przysparzał smutków chorując...piski, krzyki, gryzienie i drapanie zniosę:)
I tym miłym akcentem kończę wpis o postępach Kubusia Puchatka. 
A podsumowanie niech będzie, że mimo, iż mój dzień teraz głównie jest wypełniony karmieniem, przewijaniem, usypianiem, bawieniem się z Synkiem i nieustanną o Niego troską i wciąż  nieodpartym wrażeniem,że ledwo dzień się zaczął a za chwilę się kończy i już nie wiadomo kiedy przychodzi pora wieczornego kąpania to jednak są to najszczęśliwsze dni w moim życiu i nieważne jak bardzo przykro by mi było przez, delikatnie mówiąc, nienajlepsze pożycie małżeńskie, to dla Puchatka (i dzięki Niemu) wstaję codziennie z łóżka. 

niedziela, 16 stycznia 2011

Monotematyczność

Kurcze,to zaczyna być nudne..tzn cały ten mój Blog...albo piszę,że w Małżeństwie moim ZNÓW kiepsko,albo,że Synusia kocham ponad życie...tyle,że co zrobić kiedy tak jest? Moje życie zdominowały te dwa stwierdzenia i o ile z drugim dobrze mi, o tyle pierwsze chętnie zmieniłabym..a najlepiej wymieniła na lepszy model.
Jak zwykle każda kolejna kłótnia kończy się niczym, tzn nie przynosi żadnych zmian.I choć jak zwykle zaczyna się od błahostek to przeradza się po chwili w mega awanturę z dramatycznymi bądź drastycznymi skutkami.
"Co chwila się psuje inna część" a kończy się tak samo. I coraz bardziej mnie to dołuje.Dziś poszłam (jako przykładna katoliczka)jak co tydzień do kościoła i tam jak zwykle dużo myślałam nad swoim życiem i aż łzy zakręciły mi się w oczach...nie tak to miało być! A w drodze do domu dalej myśląc zamarzyło mi się porozmawiać z Kimś mądrym...psychologiem czy np księdzem (dziś natchnęło mnie właśnie,że może jakiś Mądry Ksiądz pomógłby...dziś taki jeden wygłaszał kazanie w kościele i słuchałam Go jak zaczarowana).
Wiem jedno nic się nie zmienia i nieważne jak bardzo wmawiałbym sobie,że teraz to będzie już lepiej skoro tak nie jest! Najbardziej boję się jednego...że któregoś dnia obudzę się-będzie dzień 3 listopada 2020 r.- moje 40 urodziny a ja nadal w tym samym miejscu w swoim życiu-w nieudanym małżeństwie bez perspektyw na poprawę tego stanu.A w ogóle to dziś w drodze z Kościoła przypomniało mi się,że przecież ja już przed ślubem miałam wątpliwości.No i co? Będzie wstyd, strata zaliczek...sukienka...może nie trzeba było przejmować się takimi przyziemnymi sprawami? Tyle,że co wtedy pisałabym tu;)...swoją drogą nie mamy tak daleko do kościoła,a ja tyyyle przemyśleć odnotowałam:)

Co dziś wydarzyło się,że takie przemyślenia? Najpierw z rana Mąż przepraszał ,choć to chyba za mocne słowo za wczoraj-bo jak nazwać przeprosinami gdy mówię: "nawet nie przeprosisz?" a On posłusznie "przepraszam" a ja "teraz to ugryź się.." A za co przepraszał (że tak powiem)? Wczoraj zakończenie miała dość stresująca dla Niego sprawa z jednymi męczącymi ludźmi no i w  drodze do domu (z Częstochowy,wracając z kolegą)MUSIAŁ dla odstresowania wypić 2 piwka (a w domu doprawić 3-im).A biorąc pod uwagę ,że cały dzień miał mało czasu na jedzenie oraz fakt , że ostatnio jest przemęczony to oczywiście dość poczuł promile...no więc dziewczyno zapomnij,że Ci w czymś pomoże. Chcesz posprzątać dom na niedzielę?Chcesz zająć się w porę dzieckiem? Zatroszcz się o wszystko sama!! Męża o wyjście z psem (czego sama z uwagi na wcześniejszą kąpiel nie mogłam zrobić) prosi się prawie godzinę!!
No ale cóż...wszystko inne kazał pan musiał sam...przecież ja nie jestem zmęczona całym tygodniem!
A dziś wygarnęłam Mężowi wszystko-z marnym skutkiem...a potem było tylko gorzej.Przed wyjściem do kościoła poprosiłam,by sprzątnął łóżko,gdyż dla mnie dziś jest święto i chcę mieć porządek w domu...wymiana słów skończyła się kłótnią...oraz tym,że wróciłam ok 13 z kościoła a teraz mamy 14:30 i nadal łóżko rozgrzebane...nie po mojemu...a czy Jemu konieczne było tak bardzo spanie w pościeli? Bo nie broniłam Mu Broń Boże drzemki,tylko,że mógłby położyć się na złożonym łóżku i przykryć kocem!Ale nie...On miałby posłuchać mnie?! Co to to nie....

Wiem wiem, to pierdoły...ale chyba sztuką nie jest nie spierać się ale umieć dochodzić do porozumienia,tak? U nas nawet po sprzeczce z tak błahego powodu nie umiemy dojść do porozumienia...strach pomyśleć co będzie gdy powody do kłótni będą prawdziwe...pozabijamy się?

niedziela, 9 stycznia 2011

I znów to samo...2

Taka miałam być (byłam?!) twarda...zaczęliśmy z M rozmawiać wczoraj (jednak!) i zmiękłam....dziś spakowałam manatki i wróciłam z Młodym do domu...najgorsze nie wiem ile cała ta sytuacja zmieniła w naszym życiu...w moim nastawieniu chyba sporo zmieniła...tzn z dnia na dzień mniej mi zależy i już nie jestem pewna swoich uczuć...za to Mąż chyba nie wyniósł nic z tej lekcji:(
Cóż zrobić...

piątek, 7 stycznia 2011

To już jest koniec..nie ma już nic

Chyba nie uratuje się już naszego małżeństwa-po kolejnych kłótniach z Mężem w przeddzień sylwestra i w sylwestra spakowałam najpotrzebniejsze rzeczy swoje i Maleństwa i wyniosłam się do swojej mamy-Mąż zaczął mówić o rozwodzie to na co było czekać...we wtorek (podobnie jak dziś) miałam wizytę u pediatry (Malutki choruje) i przy okazji zajrzałam do mieszkania po kolejne rzeczy dla nas...dziś pierwszy raz spotkałam się z Mężem...no i On chyba nigdy niczego nie zrozumie...zostawiłam na trochę Synka z Tatą a sama pojechałam po leki i obiadki dla Niego...wróciłam przed chwilą, Synuś uśpiony więc czekam aż obudzi się i jedziemy...Tata prawie nie zamienił ze mną słowa-mimo,że w tym samym pokoju siedzimy...On ogląda Adamka a ja w wolnym czasie siadłam do kompa...u mamusi jestem odcięta od neta:(

Sama nie wiem czy jest mi smutno...