środa, 26 stycznia 2011

U Męża w kieszeni

Od pewnego czasu zaczęłam sobie zdawać sprawę,że w moim małżeństwie jest jeszcze co najmniej jeden problem a mianowicie kwestia finansów.
A dokładniej rzecz biorąc to pewne osoby zwróciły mi na to uwagę,że coś jest nie halo..
Dziś zaczęłam głębiej się nad tym zastanawiać (nie wiedzieć czemu akurat dziś,gdy zaplanowałam dość ambitny plan robót na dziś) i będąc maniaczką internetową zaczęłam przeglądać co ciekawego i mądrego mogę dowiedzieć się z tej skarbnicy wiedzy no i po wpisaniu "pieniądze w małżeństwie" ku mojemu zdziwieniu znalazłam sporo na ten temat. Najbardziej jednak przykuł moją uwagę jeden tekst,gdyż ze zdziwieniem musiałam przyznać,że moja sytuacja jest strasznie podobna. Link do strony: http://www.edziecko.pl/rodzice/1,79356,2443589.html
Najbardziej wczytywałam się w końcówkę,a mianowicie wypowiedź psychologa. I zakładając,że Ona pisała do mnie to chciałabym odpowiedzieć na Jej pytanie o sytuację przed narodzeniem dziecka u nas było tak. Jako,że mieszkaliśmy ze sobą jeszcze przed ślubem (przez ok 2 lata przed ślubem) i zamieszkaliśmy ze sobą po krótkiej znajomości dlatego od początku oczywiście mieliśmy rozdzielność finansową, każde zarabiało coś i jak współlokatorzy dzieliliśmy po pół wydatki na jedzenie,mieszkanie. Wkrótce przyszedł okres,że ja zrezygnowałam z pracy ale jako,że miałam odłożone pieniądze (podczas gdy mieszkałam jeszcze z rodzicami nie wydawałam za dużo) to nadal był ten sam układ.Za parę miesięcy zaczęłam znów zarabiać,więc oczywiście sytuacja nie uległa zmianie. Po ślubie-który w naszym wypadku nie zmienił niczego poza moim nazwiskiem i faktem, że "legalnie" mogliśmy się już starać o dziecko (a o którym ja marzyłam) i sytuacja finansowa się nie zmieniła,może poza drobnym faktem,że dotychczasowe konto (moje panieńskie) zamieniliśmy na wspólne (tzn dopisaliśmy jako współwłaściciela Męża).Będąc już po ślubie zaczęło mnie parę rzeczy drażnić (oczywiście myślę teraz tylko o wszystkim co związane z finansami),Mąż nie zmienił swoich przyzwyczajeń,które ja uważałam,że nie mają już racji bytu-jak np sytuacja,że ja mam już wypłatę a On jeszcze nie a potrzebuje na coś pieniądze-wtedy mówił "pożycz mi,oddam Ci w sobotę" (wtedy dostawał wypłatę) ja oburzałam się mówiąc,że teraz (tzn po ślubie) nie ma moje,Twoje (pieniądze) i ja mogę Mu dać na coś i to samo jak jest pora płacenia rachunków to nie ma jak dotąd ja płacę wynajem Ty czynsz,pieniądze są wspólne więc płacimy z pieniędzy jakie są.I o ile "problem" nazywania sprawy pożyczaniem pieniędzy odszedł w zapomnienie (a co najmniej oddawania,bo Mąż który wtedy kiepsko zarabiał i często był bez kasy przychodził mówiąc "pożycz (np)50zł na paliwo" a z oddawaniem było różnie-głównie z tego powodu,że ja WCIĄŻ chcąc coś zmienić mówiłam-nie o to chodzi!) o tyle, dalej gdy przychodził koniec miesiąca (i moja kolej na płatności) wtedy Mąż mówił-teraz płacisz Ty. I choć było mi z tym źle to jakoś było...sytuacja zmieniła się właśnie niedawno, gdy po płatnym zwolnieniu lekarskim w ciąży, a potem urlopie macierzyńskim (również płatnym,choć już mniej niż wcześniej) przeszłam na urlop wychowawczy a to wiadomo jest niepłatne (dostaje się tylko zasiłek z MOPS-u gdy dotychczas posiadało się odpowiednio niskie zarobki). Teraz jestem jak w tytule u męża w kieszeni.Praktycznie własnych pieniędzy nie mam.Gdy mam te z MOPSu to oczywiście wydaję je na dziecko i nierzadko jest tak,że zabraknie mi czegoś (np czegoś do obiadu, czy karma psu się skończy) a pieniędzy nie mam i kupić nie mogę. Uprzedzając ewentualne pytania dodam,że oczywiście staram się rozmawiać o tym z Mężem i co słyszę? Nie są Ci potrzebne pieniądze-ja płacę rachunki,kupuję jedzenie.I zgadza się tak jest,że Mąż przychodzi po wypłacie i wylicza mi: zapłacisz to to i tamto (Mąż wypłatę dostaje do ręki a potem wpłaca na konto tyle by starczyło na rachunki,które On ustala,że teraz zapłacimy), zakupy robi On ale przecież wielokrotnie jest,że czegoś On nie przewidzi (w końcu to ja gotuję obiady i ja wiem co mi potrzeba,a gdy On idzie raz na miesiąc na mega zakupy to mnie nie zawsze wszystko przyjdzie do głowy).Ponadto jest jeszcze inna sprawa-mój Mąż nie zawsze umie zorganizować czas (albo "pewne sprawy" wygrywają z Jego obowiązkami tj dotyczącymi zakupów) i wtedy jest tak,że On nie kupi czegoś,ja nie kupię bo nie mam za co i wychodzi,że nie ma nic w lodówce.Mój Mąż zwykł mi również mówić,gdy już po moim wykładzie chwilowo uznaje,że czasem i ja muszę coś kupić (i broń boże nie dla siebie,do tego przyzwyczaiłam,że ja potrzeb nie mam!): "powiedz mi,że na coś potrzebujesz i ja Ci dam" (sytuacja jak w przytoczonym przeze mnie przykładzie w linku-dosłownie jakbym była dzieckiem i prosiła o kieszonkowe,co oczywiście jest dla mnie potwornie uwłaczające).Wtedy mówię,że czasem potrzeba wyniknie,gdy On jest w pracy a wcześniej o te pieniądze nie poprosiłam i dlatego powinnam mieć jakieś swoje pieniądze tak na wszelki wypadek...i co wtedy słyszę: "nie mam skąd dać Ci pieniędzy,ledwo wystarcza na opłaty, jedzenie itd".
Kolejna rozmowa z moim Mężem na pewno odniosłaby skutek jak wszystkie poprzednie...dlatego nie warto..wymyśliłam za to,że od nowego miesiąca będę spisywała nasze wydatki i zobaczymy jak to się przedstawia..bo mnie nie chce się wierzyć,że nasze finanse są tak kiepskie bym nie mogła dostawać pieniędzy ot tak,a więc nie na konkretną potrzebę...szczególnie,że jestem oszczędną osobą (żeby nie powiedzieć skąpą) a jeśli na czymś nie oszczędzam to na potrzebach Syna...a i tak zanim coś kupię zastanawiam się bardzo długo i jeśli kupuję zabawki i są one droższe to są takie wybierane by starczały na długo..zresztą o czym tu mowa,stanowczo za rzadko dziecku coś kupuję:( ..a jak wcześniej wspomniałam nie wydaję na własne potrzeby,co Mąż doskonale wie...Czego o Mężu powiedzieć nie mogę...zresztą i tu wielokrotnie wspominałam o Jego balangach-przecież ktoś za to musi płacić?I nie chce mi się wierzyć w to co On mówi,że nie wydaje On,a Mu stawiają....za każdym razem?
Problem w tym,że On traktuje,że to Jego pieniądze i co często podkreśla nie ma obowiązku utrzymywać rodzinę! (powtarzał to wielokrotnie..a potem wyrzekał się tego-że niby żartował...też ma żarty,co?)Mało tego,problem leży jeszcze w czymś innym (wg mnie) Jego Matka bez wiedzy Ojca narobiła strasznych długów i teraz Ojciec to spłaca i On też z domu wyniósł naukę,że to Ojciec trzyma kasę..Jego Matka też wiecznie nie ma pieniędzy-gdzie w tym samym czasie Ojciec ma.

Uczyłam się tyle lat - szkoła podstawowa, potem średnia,potem studia wyższe i po co? by być uzależnioną finansowo od Męża...który daje mi jałmużnę:( A w najlepszym wypadku traktuje jak pomoc domową, której zleca opłacenie rachunków.

W domu są pieniądze Puchatka (prezent na Chrzciny,do którego Mąż trochę dołożył gdy miał lewe pieniądze,a które wciąż nie wpłaciliśmy Mu na jakąś lokatę) i z tą kasą też jest problem,bo mnie nie wolno wziąć (pożyczyć!) stamtąd ale Mąż nagminnie pożycza ..mało tego, po mojej ostatniej wyprowadzce do Mamy Mąż schował kopertę z tymi pieniędzmi i nie chce mi powiedzieć gdzie one są.

A wracając jeszcze do kwestii wspólnego konta,to sprawa z nim przedstawia się tak: podjęliśmy decyzję o nadaniu no niego praw również Mężowi z uwagi na to,że czasem było do czegoś potrzebne Mu konto (choćby do tego,by zwrot z US przychodził na nie) a koniec końców było tak,że gdy przez pewnie okres Mąż miał status bezrobotnego to na to konto przychodził Jego zasiłek dla bezrobotnych...który jak tylko pojawiał się był natychmiast wypłacany przez Męża-w końcu Jego,co?.

Swoją drogą to zamieszkaliśmy ze sobą,żeby poznać się lepiej-uważaliśmy oboje,że spotykając się sporadycznie nie poznamy się dostatecznie dobrze...takie było nasze założenie,a czy poznaliśmy się? Niestety coraz częściej dochodzę do wniosku,że albo dobrze kamuflował się albo wcale nie zdążyłam Go wtedy poznać..a ten czas pozwolił tylko stwierdzić,że nie pozabijamy się=względnie się dogadujemy...szkoda,że wtedy nie poświęciliśmy czasu na prawdziwe rozmowy o tym co jest dla nas wartością,czego chcemy od życia a na co absolutnie się nie zgodzimy...pewnie dziś byłoby inaczej...albo nie byłoby nas...i o ile przeżyłabym ten fakt, o tyle nie przeżyłabym dziś myśli,że Puchatka nie miałabym również :(

Czy może nie mam racji? Ale wg mnie to COŚ TU NIE TAK?



A tak już zupełnie na marginesie-moje Słoneczko już prawie raczkuje:) Tzn krok czy dwa zrobi w ten sposób,ale zwykle wtedy siada albo wstaje albo zmienia kierunek w jakim idzie :)

1 komentarz:

  1. Hmmm..., a pamietam jak znajomi zaraz po ślubie zmienili sobie oba konta na wspólne - małżeńskie i ciągle szydzili z nas, że mamy z Mężem oddzielne i wszystkie kwestie finansowe pozostały bez zmian. Wytrzymali tak 1 rok... Cóż, może to i brutalne, może wredne, ale warto mieć cały czas osobne konta, może dodatkowe wspólne, na którym będziemy oszczędzać. Nie aprobuję wszystkich wydatków mojego Męża, on pewnie moich też, więc trzeba mieć ten komfort, że nikt nie wylicza Cię z Twoich własnych pieniędzy. Ale sytuacja posiadania dziecka i pełnienia obowiązków jego opiekunki, czyli praca na etat w domu chyba powinna być płatna? Jak nie, to niech mąż sobie weźmie "tacierzyński", a Ty - do pracy, i wtedy jemu wydzielaj pieniądze :)

    OdpowiedzUsuń