wtorek, 27 marca 2012

Odpampersowywanie

Moje dziecko chyba właśnie przechodzi największy bunt! Tzn ja bunt dwulatka zdiagnozowałam u Niego znacznie wcześniej,ale teraz to jest dosłownie apogeum tego buntu!!Jest niewiele rzeczy na które nie reaguje negatywnie...mleko z kuleczkami rano, kaszka wieczorem to jedyne posiłki jakie da sobie zaserwować-wszystko inne ON SAM! I pewnie nie byłoby w tym nic dziwnego ani tym bardziej złego,ale gdy ja nakładam Mu zupkę (czy w innej postaci obiad) a On kilka (czyt. np 2) pierwszych łyżek zje jako tako,a potem zaczyna się bawić, bądź bierze do ust prawie pustą łyżkę, albo niechcący wylewając poza miseczkę zmusza mnie do ciągłego zmywania stoliczka to wierzcie mi,że odechciewa mi się takiej Jego samodzielności! Efekt końcowy - obiad prawie nie zjedzony...a spróbuj zjeść za Niego (mimo,że od dłuższego czasu nie interesuje się miską z zimny już obiadkiem!)to ryk jest nie z tej ziemi!Chwała Bogu,że pozostałe produkty żywnościowe trafiają do Jego buzi bezproblemowo! Jak np owoce, czy parówki! Bo ostatnio przekonałam się (będąc dotychczas zagorzałą ich przeciwniczką) do parówek z Szynki (które nieziemsko mi smakują) i myślę,że z uwagi na 93%-wą zawartość mięsa są chyba nie złe jakościowo! Zdarzyło mi się też raz zaserwować Młodemu Berlinki,ale te mają tylko (?!) 73 (czy 71)% mięsa i nie są (wg mnie) tak smaczne.
Bunt związany z jedzeniem do jedno...
Gorszy jest bunt związany z sikaniem...Był jeszcze maluszkiem kiedy już zaczęłam sadzać Go na nocnik i o dziwo od początku prawie zawsze udało się coś do niego złapać,a z czasem ewidentnie Młody sam prowokował zwieracze do wypróżniania się...tak było do któregoś z naszych pobytów w szpitalu, gdzie to nocnika nie zabrałam....początkowo (po powrocie do domu) siadał nadal chętnie na nocnik ale niestety już nie zawsze z sukcesem...a ostatnio była makabra już! Mówię do Niego (ooo ja duuuuuuuuużo do Niego mówię, w zasadzie cały czas Mu objaśniam co robię i co będę robiła, a co On ma robić) : Kubusiu,siądziesz na nocnik? A On dosłownie wrzeszczał! Odpuszczałam więc..nie chciałam Go zrazić...ale efekt był taki,że na dłuższy czas pożegnaliśmy nocnik...niedługo stuknie Mu dwójka a tu nie ma widoków na odzwyczajanie od pieluchy...oooo tak to być nie może....kiedyś (wieki temu,gdy Młody był jeszcze mniejszy) upatrzyłam sobie interaktywny nocnik z FP ale ostatecznie kupiłam zwykły najzwyklejszy...ale teraz postanowiłam wrócić do tego pomysłu,bo skoro na tamtego z taką niechęcią reaguje to może z innym będzie lepiej...i jak tylko miałam pieniądze to zaraz zamówiłam nowy wypasiony nocnik:) I w czwartek w ubiegłym tygodniu otrzymaliśmy go:
Byłam wtedy u mojej Mamy i mimo,że plan był powrotu wieczorem to wróciliśmy nieco wcześniej,bo nie mogłam się doczekać:) A dodam,że Młody widział wcześniej go na laptopie i wciąż Mu powtarzałam,że teraz będzie sikał do nocnika z kaczuszką..i w zasadzie od razu załapał i zwykle pytałam "gdzie teraz Kubuś będzie robił siku?" A On mówił "nania"! Dodam,że m.in. dlatego ten akurat model wybrałam,że wszelkie kaczki czy ptaki są teraz u nas "na tapecie" że tak powiem...gdy przyjechaliśmy do domu bez sprzeciwów siadł na nowy nocnik i zaraz dostał nagrodę (w postaci melodii z głosem kaczki)...ależ byłam szczęśliwa!

Na drugi dzień tradycyjnie już najczęściej na moją komendę reagował krzykiem! Nie,bo On nie chce i już!!
Teraz już wiem,że to Jego charakterek,bo mimo wszystko uda mi się od czasu do czasu (i to nawet dość często) posadzić Go na tronie...no i podobnie jest z kąpaniem...wieczorem pada komenda "Kubusiu idziemy się kąpać" i jest krzyk,a dodam,że On lubi się kąpać i zwykle potem jest taki sam problem z wyjęciem Go z wanny! Jak jakimś cudem dojdzie za mną do łazienki to trzaska drzwiami ucieka...NIE CHCE SIĘ TERAZ KĄPAĆ I JUŻ!! Jezuuuuuu, jak mnie to drażni!! Ileż ja się muszę nagimnastykować, by go ostatecznie wsadzić do tej wanny...ehhh...

Ale wracając do "odpamersowywania"...jak wspomniałam często uda się mi Go posadzić na nocnik i odkryłam coś-nie pytać Go,czy chce!! Jak stoi bez pampersa (to da sobie zrobić,wręcz idzie stanąć przy fotelu,bym Go przewinęła,a to nasze stałe do tego miejsce) podsuwam nocnik i On bez protestów siada. I zawsze jest efekt,choćby maluśka kropelka,ale zawsze jest! I widać,że wie po co tam siadaNo i On uwielbia wynosić wkład (który wyjmuje się z nocnika) w celu opróżniania.... dziś poszłam krok dalej...słyszałam wielokrotnie,o metodzie polegającej na zdjęciu pampersa by dziecko biegało po domu bez niego...tak też dziś zrobiłam...efekt? 3 pary rajstopek zasikanych i tyleż samo majteczek...ale ale... Młody gdy chwilę chodził taki zsikany to zaczęło Mu to przeszkadzać i nawet popłakiwał albo brał pampersa i pokazywał,że chce bym Mu założyła! Teraz z uwagi na drzemkę ma znów pampersa ale jak wstanie "poświęcę" kolejną parę ubranek:) Zawzięłam się! Muuuusi sie udać:)

Ooo, wstał właśnie i już siedzi na tronie przed TV...aż musiałam to uwiecznić:)
I co? Tak Mu źle :) ?

środa, 21 marca 2012

Jak w fizyce...

Tak jak w ruchu jednostajnym prostoliniowym droga jest wprost proporcjonalna do czasu (a cooo! Pamiętam jeszcze takie rzeczy ze szkoły ,mimo,że to całe wieki temu było :p) tak moja wena jest odwrotnie proporcjonalna do sytuacji małżeńskiej...Im większa sielanka tym mniej mam do napisania...jakoś nie mam przyjemności w chwaleniu się....
Stan rzeczy wrócił do czasów wcześniejszych...może jest minimalna poprawa (co do tego co było wcześniej) ale bez rewelacji...sielanka skończyła się, coraz częściej pojawiają się wymiany zdań (delikatnie rzecz ujmując),raz spokojniejsze raz zupełnie nie spokojne...poprawa jest na tyle,że szybciej dochodzimy do porozumienia,nawet przeprosimy się czasem...ale szału nie ma...

niedziela, 18 marca 2012

Totalny brak weny...

Cierpię na totalny brak weny...Albo nie mam kiedy siąść do kompa, a jak już siądę to nie mam nastroju do piania...a i nie bardzo mam o czym pisać...ale żeby nie było,że zupełnie nic się nie dzieje,to wkleję to co w ostatnim czasie pisałam zaprzyjaźnionym Mamuśkom Bencowym (pójdę na łatwiznę)..
Ostatnio mój Syneczek ma nową "zabawę" uwielbia się rozebrać...potrafi to zrobić w mig, ale ubrać nie potrafi nic sam, no może poza czapką.Niby wie co, na co się zakłada ale sam nie zrobi.
Od paru dni szykuje ze mną kanapki,robi to co ja,smaruje masło (czy serek), zresztą we wszystkim chce pomagać,ostatnio ze mną robił kotlety schabowe: stukł mi jednego kotleta (powiedzmy) ja wyszłam na chwilę do pokoju a On dorwał się do tłuczka i tłukł. A jak cieszył się! Potem roztrzepał mi jajko , wziął kotleta wrzucił do jajka i obtaczał w jajku,a potem wrzucił do bułki. Dodam,że ja nie mówiłam Mu,co ma robić-po prostu widzi co ja robię Tak samo chce robić ze mną kaszkę dla siebie.Zresztą On na każdym kroku naśladuje mnie,czy to w sprzątaniu,praniu czy w czymkolwiek co obserwuje u mnie:)

A co ja własnie przeżyłam,to szok!! Przedwczoraj,w piątek:) Zatrzasnęłam się w pokoju bez klamki! A Młody na korytarzu stał!I darł się! Najpierw pod drzwiami (chwała bogu,że mamy taaaakie szpary pod drzwiami!) podałam Mu kinderka (czekoladkę) coby uspokoił się Swoją drogą po nią tam weszłam i zamknęłam się,coby Młody nie widział,gdzie schowane słodycze są. Próbowałam otworzyć drzwi bez klamki a za pomocą tego bolca ze środka klamki,ale nie dałam rady i mówię do Synusia - podaj mi Kubusiu klamkę! (liczyłam,że da się pod drzwiami przecisnąć). Ale nie rozumiał mnie chyba za bardzo,więc tłumaczę to czym mamusia drzwi otwiera...i podał mi cały pęk kluczy na smyczy...po chwili przeciskania (bo dość dużo ich wszystkich mam )ale wreszcie się udało i największym kluczem otworzyłam drzwi. A już myślałam,że w razie co będę rzucać jakiemuś Sąsiadowi coby wszedł do nas i nas otworzył Mój bohaterski Kubuś Aleeeeeeeż Go wyściskałam i wycałowałam jak wyszłam:)

A co poza tym? Po dwóch tygodniach sielanki skończyły się tak miłe czasy,ale i tak jest znaaaaaaaaczna poprawa...która polega na tym,w jaki sposób dochodzimy do porozumienia po sporach,które niestety już nam się zdarzają...ale i tak jest o niebo lepiej...a to póki co mi wystarczy:)

poniedziałek, 12 marca 2012

Wiosno przyjdź!!

Rany, nawet nie na tapczanie,bo nawet nie chce mi się siedzieć...niiiiic mi się nie chce...a to wszystko dlatego,że nie miałam dziś wrócić do domu...
Ale od początku...
Rano o 7 wyjechaliśmy w trójkę do Łodzi do Szpitala, robić ponownie badanie odnośnie zaburzenia odporności Młodego...na miejscu byliśmy po 8,nawet prawie nie czekaliśmy przed okienkiem na Izbie Przyjęć,ale w perspektywie było oczekiwanie na badanie lekarskie na Izbie...ale nagle przyszła jedna Pani, która obsługiwała nas przy okienku,mówiąc,że mam iść na Oddział wyjaśniać,bo prawdopodobnie nie ma miejsca dla nas...najpierw myślałam,że okaże się inaczej,przecież nie przyszłam z ulicy,ale byłam od jakiegoś miesiąca umówiona na ten kilkudniowy pobyt z dzieckiem w Szpitalu! Poszłam więc na Oddział (gdzie zupełnie niesłusznie mnie wysłano) a potem do Sekretariatu i tam dowiedziałam się szczegółów i to od naszego Pana Profesora,który był tam akurat. Okazało się,że w weekend przyjęli mnóstwo chorych dzieci na oddział (z zapaleniami płuc i oskrzeli) i nie tyle problem jest z miejscem dla nas, co bezpiecznym miejscem dla nas,a więc nie z chorym dzieckiem.Odesłali więc do domu i kazali dowiadywać się,kiedy miejsce dla nas się zwolni...najpierw nie byłam zła...gdy doszłam do Starego (Jego nie ciągałam za sobą wszędzie) i zaczęłam mu opowiadać wszystko to zaczęłam się denerwować,bo przecież On musiał wziąć wolne, przecież On z uwagi na piątkowy wybryk nie może pozwolić sobie na kolejny dzień wolny i to na próżno, ponadto musieliśmy pożyczyć auto od Brata Starego,bo nasze podobno jest niepewne w tak daleką drogę, no i już nie wspomnę o pieniądzach jakie na próżno wydaliśmy na paliwo...ehhhh...potem pojechaliśmy (korzystając z okazji pobytu w Łodzi) do Ikei po brakująca część stoliczka niedawno zakupionego...a czekając na otwarcie Ikei (byliśmy za wcześnie) poszłam pospacerować po Galerii i zobaczyć na żywo parę rzeczy,jakie upatrzyłam sobie na necie..i ku mojemu zdziwieniu akurat H&M wcześniej otwierają...miałam tylko pooglądać płaszcze...ale nadszedł Stary z Młodym i zaczęłam przymierzać..no i Tatuś zmobilizował mnie bym kupiła sobie:) I tak stałam się szczęśliwą posiadaczką wymarzonego płaszczyka..i przy okazji apaszki:)
Do domu wracałam taaaaaaaak szczęśliwa,że już nie ważne było,że pojechaliśmy do Szpitala na darmo:)
A w domu? Mam leniaaaaaaaaaaaa,że szok! Nic od powrotu nie zrobiłam...Młody dostał "na obiad" jajko sadzone z bułeczką z masełkiem i herbatką i to wszystko co udało mi się zrobić...co zrobić,jak psychicznie byłam nastawiona na nic nierobienie w Szpitalu:)
A swoją drogą pobyt w Szpitalu i tak nas czeka, mam jutro dzwonić i dopytywać się o miejsce dla nas...
A tymczasem...Wiosno przychodź!!! :)

sobota, 10 marca 2012

W telegraficznym skrócie...

Noc nie należała do najlepszych...nie mogłam zasnąć prawie do 3...a już parę minut po 5 wstałam....wiedziałam,że On (skoro ma iść do pracy na 6-stą) to powinien zaraz wpaść po samochód...no i rzeczy do przebrania...było chwilę po 6-stej,gdy rzeczywiście rozległo się pukanie do drzwi...cicho, nienachalnie...a ja z uporem maniaka nie otwierałam...A On wreszcie dał za wygraną, bo usłyszał sąsiada chodzącego po wschodach-czym jak czym,ale opinią obcych ludzi to On bardzo się liczy...a ja zamiast wrócić do spania, dalej nie mogłam zasnąć..dla mnie noc się już skończyła...niedługo, bo ok 8-smej wstał mój mały mężczyzna,więc miałam co robić...a Tatuś dotarł do domu koło 10ej...zaraz zaczęłam z grubej rury wszelkie moje żale...pierwsze co, po moich wywodach, powiedział,przytulając mnie to "jest 1:1,On odwalił numer a ja Go nie wpuściłam do domu!"...oooooo to dopiero wtedy nasłuchał się! Zaraz mnie przytulał,przepraszał za wszystko,ściskał, całował itd...i ten nastrój trwał do końca dnia..i co? Znów jest kochanym Mężem...tak w telegraficznym skrócie...
Głupia jestem? Może...

Pewne rzeczy nigdy się nie zmienią...

Co za dzień...nie tak to miało być:(
Umówiłyśmy się wczoraj z kumpelą wstępnie na dziś na świętowanie wczorajszego dnia, a dziś gdy szłam do swojego Biura to spotkałyśmy się na mieście przypadkiem i obie podtrzymałyśmy chęć spotkania...chwilę,nie za długo, postałyśmy i każda poszła w swoją stronę-"pogadamy wieczorem"...poszłam więc najpierw do księgowych rozliczających mojego Szefa, a potem do Szefostwa...Szefa nie było,ale za to była moja Szefowa i to nawet lepiej,bo z facetem jak zwykle byłaby tylko rzeczowa rozmowa na temat,po co przyszłam, a z p. Ewą napiłyśmy się herbatki, pogadałyśmy...i zaraz nastąpiła pierwsza przykra niespodzianka w dniu dzisiejszym, niestety nie ostatnia:( Szefowa jak usłyszała,że ja mogę już w kwietniu wracać do pracy spytała,czy nie mogłabym dłużej zostać na wychowawczym,bo przez lato powinni skończyć budowę biura drugiego,a teraz nie ma miejsca dla nas wszystkich:( Cóż miałam powiedzieć:( No mogę zostać jeszcze na urlopie:( Potem jeszcze inne plany snuła,ale zobaczymy jak ostatecznie ustalimy z Szefem,bo to On jest decyzyjny w tych sprawach...pewnie jeszcze dziś o tym dyskutowali,ciekawe kiedy Szef do mnie się odezwie chcąc pogadać...Było koło 14,gdy wracałam do domu,jeszcze zahaczając o miasto,gdzie parę rzeczy kupiłam...a w drodze do domu (a zajmuje ona trochę czasu,bo z 30-40 minut na pewno wymyśliłam,że na obiad zrobię moje pierwsze w życiu pierogi ruskie...a co mi tam, dogadzania Mężowi ciąg dalszy:) Zanim wróciłam do domu,przełożyłam uśpionego przez drogę Młodego z wózka na łóżko, zabrałam się do obiadu,było ok 15:30,więc jednocześnie robiłam farsz do pierogów, zaglądałam do śpiącego na wersalce Młodego (On przez sen strasznie się kręci i niestety nie raz już spadł:() i podgrzewałam Staremu połowę pizzy,która została z kolacji...aaa właśnie,wczoraj pominęłam fakt,że wczoraj robiłam dwa razy pizzę-pierwszą zjedliśmy i ja najadłam się strasznie swoją częścią,a Stary niestety nie i od razu zapowiedział,że później zrobimy drugą-zostało wszystkich składników na jeszcze co najmniej jedną pizzę. Potem (co też pominęłam) włączyłam skypa żeby pogadać z moją siostrą,żeby Stary wreszcie miał za sobą pierwszą z Nimi rozmowę po tym,jak zlekceważył fakt,że był z Nimi umówiony,a potem nie oddzwonił,gdy Ci do Niego dzwonili...Stary bardzo nie chciał tej rozmowy,dlatego zmusiłam Go-włączyłam kompa i już! Tchórz zaraz zaczął się szykować do rodziców,miał zanieść Im Pita,którego musiałam im poprawić:( Chwilę więc zamienił parę zdań z moją siostrą i powiedział,że za pół godziny wróci...wrócił za 1,5h!! Oczywiście nie muszę dodawać,że pora jaką wybrał na wyjście była najgorsza z możliwych-19-20:30 to pora gdy najwięcej do roboty jest przy Młodym....ehhh,pewne rzeczy nigdy się nie zmienią...byłam dość zła i obiecałam sobie,że nie zrobię Mu tej pizzy....ale oczywiście zmiękłam jak wrócił....jestem za miękka...pewne rzeczy nigdy się nie zmienią...i tym sposobem znów robiłam pizzę,która tym razem poszła ekspresowo...ale wracając do dziś...przed 16 pogrzałam Staremu połowę pizzy,którą późnym wieczorem robiłam,bo oczywiście nie zjadł całej....A On,wrócił z pracy zjadł co miał zjeść,posiedział trochę w kiblu, sekund parę zajął się dzieckiem,które w trakcie jak On był w domu obudziło się...i przed samą 17 wyszedł z domu,bo był umówiony na jakieś pozostałe roboty u ostatniej klientki...a ja walczyłam...walczyłam z ciastem, farszem...i z Młodym,który strasznie nie miał ochoty na przyglądanie się jak Mama robi obiad, tak bardzo wtedy potrzebował 100% mojej uwagi...Jezu ileż ja się nadenerwowałam...ileż razy za karę wynosiłam Go do pokoju (cała w mące uwalona!)...ileż razy musiałam zabierać Mu z ręki z trudem rozwałkowywany kawałek ciasta,które On jednym ruchem niszczył...ileż musiałam znosić Jego płaczu...aż wreszcie krzyknęłam na Niego...i dopiero wtedy była tragedia,bo miałam taaaaaaaakie wyrzuty sumienia...a On stał wystraszony i wpatrywał się tymi ślicznymi oczkami w znerwicowaną Matkę...i za chwilę zmiękłam...wzięłam Go na ręce...i resztę kończyłam jedną ręką:( POLECAM! Robienie pierogów jedną ręką, z odważnikiem ok 11 kg na drugiej to jest coś!Z tego wszystkiego (z całych tych nerwów oraz smakując co chwilę farszu bądź gotowego pierożka)zjadłam chyba z 4 pierogi...a Młody dziubnął trochę, może w sumie z 2 (czy raczej 1,5) zjadł..Poniżej fotorelacja z tego ważnego naszego pierwszego razu :)
Tu Młody "pomaga" poprawić nie dość okrągłe kółko z ciasta:
trzeba je zniszczyć i zrobić na nowo!! :
Nooo, zobaczmy co to z tego wyszło:
Jakby się do tego zabrać?
Może nożem i widelcem uda się?
Tak najlepiej!!

Z lekka sprzątnęłam kuchnię-niestety na tyle na ile Młody marudo-terrorysta pozwolił...a na nie wiele pozwolił...bo jeszcze ile miałby sam sobą się zajmować!?Poskładałam jedynie rzeczy do zlewu,do zmywania,licząc,że Stary jak wróci i położy Młodego to znajdzie czas na zmywanie,jak ostatnio miał w zwyczaju co wieczór (o czym też nie wspominałam,a co baaaaaaaardzo mnie cieszyło!)...naiwnie myślałam,że w ramach podziękowania za pyszne pierożki (nieskromnie mówiąc) pozmywa...no nic, pozmywam jutro sama...jak Młody pozwoli:( Było koło 19 a Starego ani widu ani słychu, zadzwoniłam więc pytając kiedy będzie,bo już wymiękałam z Młodym i denerwowałam się jednocześnie,że tak długo schodzi Staremu...a dodam,że chwilę wcześniej dałaby, głowę,że widziałam jak Stary odjeżdżał spod naszego bloku (baaaaaa, ja jestem pewna,że to był On-tzn tak tłumaczę sobie,bo widziałam to auto chwilę i to przez zaparowane szyby,ale tłumaczę sobie,że to był On,wrócił już do domu i po coś pojechał gdzieś jeszcze) i dlatego też wtedy zadzwoniłam,chcąc spytać czy to był On...ostatecznie dowiedziałam się,że to nie On ale,że z pół godziny Mu zejdzie jeszcze i wróci...a dodam,że On wiedział,że byłam umówiona do Żanki...wiedząc,że zaraz przybędzie mi On na ratunek planowałam zająć się szykowaniem siebie...ale potem wspaniałomyślnie uznałam,że pomogę Mu nieco...i wykąpałam Młodego, dałam Mu kaszki, rozebrałam łóżko, przewietrzyłam pokój...i nawet zagotowałam Staremu wodę na pierogi...mało brakowało,a w ogóle bym Mu już je ugotowała...oj dobrze,że mam jakąś intuicję,bo moja ciężka praca wylądowałaby w koszu...a czemu? A no bo Stary nie wrócił jak obiecał...ale po kolei...z Żanką umówiłam się,że będę wolna tak 20-20:30...ale gdy była już 20 zaczęłam się denerwować i znów zadzwoniłam do Starego,ale On nie odebrał i wtedy zaczęłam się wściekać..ale napisałam Mu sms z tylko jednym słowem: "dzięki!!"Ostatnio był przecież taki kochany...byłam pewna,że przeciągnęło się trochę Mu i nie mógł może odebrać,ale ten sms,pewnie zmusi Go do odezwania się...o ja naiwna!! Pewne rzeczy nigdy się nie zmienią...zadzwoniła za kilkanaście minut znów...i znów ciiiisza...za chwilę jeszcze raz zadzwoniłam i o dziwo odebrał wreszcie i wtedy dowiedziałam się,że zaraz wraca,że wpadł na chwilę do brata obciąć się...wtedy już byłam na maksa zła (a przynajmniej tak mi się wydawało wtedy,że bardziej być nie mogę zła) i wybuchłam,że już czuję,że wróci pijany i że już wyczuwam jakieś co najmniej jedno piwo i że jest świnią,bo wiedział o moich planach i w ogóle po co obcinał się,nie był jeszcze jakoś zarośnięty!!W końcu rozmowę zakończyłam i On zadzwonił,tłumacząc,żebym nie bała się,nie wróci pijany i nawet zapewniał,że kocha mnie (swoją drogą nie wiem,w czym to miało mi wtedy pomóc?Kocha i lekceważy moje plany?)ale jeszcze bardziej wściekła byłam i nawet wykrzyczałam Mu,że znów nawali się z bratem i że niech nie pokazuje mi się na oczy i niech idzie tam skąd wraca...za chwilę ochłonęłam i znów zadzwoniłam...i znów nie odebrał...i znów napisałam sms-a ale tym razem spokojnie pisząc,że nie wiem na co było się nam godzić ostatnio,że znów pokazał,że ma mnie w dupie i że sama nie wiem czy bardziej jestem wściekła,czy jest mi przykro,że dałam Mu się nabrać:(To też nie odniosło żadnego skutku...w tym czasie moja kumpela wyszła na spacer z psem,wcześniej umawiałyśmy się,że jak będę wychodziła do Niej,to razem przejdziemy z Jej psem..w tym czasie u mnie tyle się zmieniło i chciałam (czy raczej musiałam) odwołać wszystko,ale Żanka doszła pod nasz blok,więc weszła do nas na górę...a ja latałam z częstotliwością co chwilka chwil do okna,bo w czasie jak była Żanka zadzwonił Stary i wtedy miałam już pewność jest wypity! I choć On zapewniał,że zaraz wraca a ja mogę wyjść to ja już wiedziałam,że z planów nici,przecież nie zostawię dziecka z pijanym!Koniec końców wrócił (było ok 21:30!)i o ile wcześniej jeszcze dopuszczałam myśl,że jak nie będzie źle wyglądał to pójdę do Żanki,o tyle jak Go zobaczyłam to już nie pozostawił mi złudzeń, z naszych planów nici-Żanka tak samo uznała...chwilę nastąpiła wymiana zdań między nami (swoją drogą wg Żanki znaaaaaaaaaaaaaaaaacznie za spokojna byłam!)...Dzieci to jednak wyczuwają napięcie,gdy tak siedzieliśmy na podłodze przytulił mnie i wyciągnął rękę żeby i Tata do nas dołączył...ehhh to ostatnia rzecz na jaką wtedy miałabym ochotę...potem gdy Młody ba chwilę zajął się Tatusiem,my wyszłyśmy pod pretekstem napicia się herbatki do kuchni..wcześniej tak ustaliłyśmy sobie,że Stary zajmie się Młodym a my pogadamy trochę w kuchni,skoro już z naszych planów nici...ale Młody zaraz za nami przybiegł (swoją drogą to był słodki, Żanka nie mogła wyjść z podziwu nad Nim,jak bawił się,czy obserwował jak Mamusia bawi się z psem,On bał się,ale Mamie kazał cały czas głaskać Stewarda :) ),za chwilę poszłam do pokoju,do Starego mówiąc Mu,że nie będzie dziś z nami spał,bo jest pijany! I wtedy On powiedział,że w takim razie idzie do swojej Mamy! Krzyż na drogę!!Zaraz zaczął ubierać (nie bez problemów!) buty i gdy za chwile jeszcze raz do Niego poszłam (bo zakładał te buty w naszym pokoju,zamiast w korytarzu) to po moim kochanym czułym Mężu nie było śladu, był za to opryskliwy cham, który bąknął coś pod nosem o Żance (nie wiem,nie zrozumiałam,co Ona Mu zawiniła) po czym powiedział idź sobie,a zaraz dobitniej "spier..",spytałam słucham? A On powtórzył spier...tego było za wiele,wyszłam...Pewne rzeczy nigdy się nie zmienią...On zaraz wyszedł, za chwilę poszła też Żanka a ja zabrałam się za usypianie dziecka...chwała Bogu,dość szybko zasnął, w końcu było baaaaaaaardzo późno,bo była 22..za chwilę spakowałam rzeczy robocze Starego oraz buty i wystawiłam Mu na klatkę,coby rano nie budził mnie jak będzie chciał do pracy jechać..obstawiam,że dokumenty i kluczyki ma z sobą,bo nie znalazłam ich nigdzie.Swoją drogą to ciekawe jak wyśpi się do pracy,w jakim stanie wstanie,bo jak wychodził dziś z domu do tej klientki to pyta ile będę u Żanki,bo On chciałby się wyspać,bo przecież On ma do pracy rano!!Było chwilę przed 23,gdy usłyszałam pukanie...Stary nie miał ze sobą kluczy,nie zabrał,więc pukał bym Mu otworzyła, przyszedł o dziwo z bratem (chyba ten był trzeźwy) i obaj na zmianę wydzwaniali do mnie,pukali i chyba Braciszek uspokajał Starego,gdy ten mocnej zaczynał walić w drzwi...a im dłużej to trwało tym bardziej bałam się otworzyć...i nie otworzyłam...w końcu rozległ się głośny huk-ostatnie walnięcie w drzwi (dobrze,że Młody w pokoju miał drzwi zamknięte i do tego kołysanki włączone to nie obudził się...
Ostatecznie chyba poszedł do rodziców spać,choć jak wyjrzałam (konspiracyjnie oczywiście!)to widziałam wychodzącego tylko Braciszka,ale za jakiś czas otworzyłam drzwi i Jego na klatce nie było,ale ciuchów roboczych też nie wziął,no nic,może rano przyjdzie ...nie wiem nie zastanawiam się nad tym...
Ehhh...Pewne rzeczy nigdy się nie zmienią... a ja naiwna tak Go chwaliłam ostatnio:( Chociaż jeszcze (naiwnie) daję Mu furtkę wyjścia...jak wróci jutro z naprawdę szczerym żalem i przeprosinami to jeszcze u wybaczę...widać bardzo naiwna jestem, pewne rzeczy nigdy się nie zmienią...ale ostatnio było tak miło,że aż nie mogę uwierzyć,że to już koniec miałby być:( Wciąz wierzę,że rano pójdzie po rozum do głowy i będzie dalej tak słodki jak przez ostatnie dni...Naiwniaczka ze mnie,co?Przecież znów pokazał,że robi co chce i kiedy chce...co z tego,że ja umęczona naszym terrorystą czekam na Niego, co z tego,że napracowałam się bardzo,by zrobić te pierogi, co z tego mam swoje plany na wyjście,co z tego?! Czemuż by miał pomyśleć o mnie :(
Pewne rzeczy nigdy się nie zmienią...
A tymczasem poopycham się pamiątką po moim kochanym Mężu, moimi Rafaello...i może uda mi się zasnąć:(

piątek, 9 marca 2012

Dzień kobiet

Na początek przesyłam spóźnione ale jak najbardziej szczere życzonka z okazji wczorajszego dnia Kobiet:) Do życzeń dorzuca się oczywiście mój Malutki mężczyzna :)
Już nie pamiętam,kiedy tak mile minęło mi nasze święto:)
Rano wpadł z życzeniami i czekoladkami Teść, nie był za długo,bo jak zwykle spieszył się...ale może to i dobrze,bo Kuba nadal się strasznie Go boi i wciąż chował się za fotelami czy za Mamą,żeby nie musieć patrzeć na wąsatego Dziadka...naszą rozmowę zdominował temat Pitów,które Jemu i Teściowej wypełniłam i przekazałam przy okazji. Jak poszedł to zabrałam się za przygotowanie składników do pizzy,a potem poszłam wziąć kąpiel , co niestety było zupełnie nieudanym pomysłem,bo Młody skutecznie mi przeszkadzał, wciąz wrzucał mi coś do wanny (strzępy gazety, moje ubranie,ręcznik, zabawki...), później w niebezpieczeństwie znalazł się mój telefon....ehhh to nie była relaksująca kąpiel...
Po 16 wrócił z pracy Stary z przepiękną i przeogromną różą czerwoną dla mnie (oczywiście), pudełeczkiem Rafaello i winkiem różowym Carlo Rossi (a dziś obudziłam się z lekkim kacem,tak ja ostatnio nadaję się do picia;) ) ..Młody wtedy spał,więc Tatuś najpiękniej jak umiał złożył mi życzenia, wyściskał i wycałował Mmmmm jak miło było:)
Potem wstał Młody, zjedliśmy pizzę,którą z tej okazji przygotowałam i która wyszła przepyszna (Młody też swój kawałek dostał- bez pieczarek i bez oliwek ),potem napiliśmy się winka i byczyliśmy się na podłodze w pokoju ...a w ogóle to Młody ostatnio ma nerwa gdy Tata z Mamą się przytulają, a wczoraj Tata chciał położyć się Mamie na kolanach (tzn głowę położyć oczywiście) co niestety nie spodobało się z aprobatą Młodego...i musiał Tatuś zejść...ehhh On doprowadzi znów do kryzysu w naszym związku:) . Wieczorem dopiliśmy winko do końca, Tatuś poszedł spać a Mamusia walczyła z usypianiem Młodego terrorysty! I tak dzień się skończył. Aaaa wcześniej kumpela odezwała się,że może wpadłabym do Niej na drineczka późną porą ale ja już byłam w piżamce no i nadal Młody był przytomny! Musiałam odmówić,ale kto wie,może dziś zrobimy sobie dzień kobiet.
Jeszcze raz wszystkiego najlepszego Babeczki, należy się nam:)

A mnie dziś czeka załatwianie formalności związanych z poniedziałkowym wyjazdem do Szpitala, znów trzeba załatwić potwierdzenie ubezpieczenia..potem pokupować zapas kaszek mlecznych dla Młodego na te 3 dni, spakować się i już możemy jechać...ciekawe co tym razem wyjdzie w badaniach,mam nadzieję,że okaże się,że już lepiej z odpornością Puchatka...
A po wyjściu ze Szpitala udajemy się znów na zakupy :) Sama nie wiem,na co bardziej czekam..na wyniki czy te zakupy :p

środa, 7 marca 2012

Na specjalne życzenie Maśki :)

Jak ja lubię takie dni jak dziś...
Wczoraj ugotowałam dużo sosu do spagetti, więc dziś mam tylko ugotować makaron i zetrzeć ser, a jeśli podobnie jak wczoraj,zrobi to za mnie mój mały pomocnik - mój Synuś,to już naprawdę niewiele pozostaje dla mnie :) A co,czemu miałby się nie uczyć już:) I tak też dziś zrobiłam-by móc spokojnie zmyć parę rzeczy walających się w zlewie wyjęłam maszynkę, ser , podłączyłam Młodemu a On zaraz załapał co ma robić:) I tym sposobem wilk syty i owca cała:) Ja spokojnie zmywałam a Młody dumny jak paw stał dociskał ser i patrzył jak on zamienia się cienkie wiórki:)Wszystko oczywiście pod moim okiem Mamusi:) Od pewnego czasu Młody ostro daje mi się we znaki,bo wszystko ma być tak jak On chce! Mama ma robić to na co On pozwoli i kiedy pozwoli! Czy musi jeść,korzystać z WC albo pracować w domu? Pewnie,że nie! A o dziwo,Mama ma zupełnie inne zdanie na ten temat,więc wciąż jest w domu awantura! Swoją drogą, to czekam aż zaniepokojeni sąsiedzi wezwą Opiekę Społeczną albo Policję..przecież temu dziecku pewnie dzieje się potworna krzywda,że tak wciąż płacze! Tak przynajmniej ja bym pomyślała!
A walka jest od rana do nocy! I pewnie dlatego tak zaniedbałam pisanie ostatnio...oczywiście jest też inny powód...gdy mam doła spowodowanego relacjami małżeńskimi to jakoś MUSZĘ znaleźć czas na naskrobanie posta,bo inaczej pękłabym ze złości..musiałabym wygadać się (wypisać?!) A że od mojego powrotu do domu jest naprawdę poprawnie to nie mam takiego parcia na pisanie...no i najczęściej siły! W ciągu dnia nie powiem miałabym niby czas,ale wtedy Młody walczy ze mną o komputer (gdy zobaczy,że go włączam),chyba że postawię wysoko poza Jego zasięgiem,ale czy to przeszkoda? Ależ skąd! Przecież w zasięgu Jego rączek są moje nogi! Baaa, nie tylko nogi! Bo przecież wystarczy stanąć na czymś i już sięga znacznie wyżej, a przynajmniej uczepi się mnie tak,że muszę przerwać cokolwiek robię,bo inaczej spadnie np z oparcia krzesełeczka na którym akrobata staje!I pisz tu w takich warunkach! Gorzej,że na komodzie nie mam dostępu do prądu,więc istnieje tylko możliwość korzystania z zasilania z baterii i ono niestety nie jest nieograniczone!A gdy trzeba podłączyć do prądu to niestety wtedy Młody umie dostać się do niego i znów walka! I krzyk i ustawianie,gdzie Mama może stać! Czy ja na to pozwalam? Ależ oczywiście,że nie,jeszcze tego by brakowało,by niespełna 2 lutni brzdąc rządził mną znacznie starszą!!I znów krzyk!! Aż w końcu dla świętego spokoju (kompromisu?!) wyłączam kompa...i obiecuję siąść wieczorem,gdy terrorysta pójdzie w kimono! A wtedy zwykle padam z Nim...bo niestety usypianie Jego nie jest już tak łatwe jak u mojej Mamy...i nie trwa kilka-kilkanaście minut ale nawet 1,5 do 2 godzin:( Więc zwykle po, padam z Nim...a Stary znacznie wcześniej,Jemu nie przeszkadza,że Młody płacze,bo wymusza na Mamie,by ta Go ponosiła, Ta nie chce ZNÓW więc jest ryk! Tatuś w takich warunkach jest w stanie spać...ale i tak nie jest tragicznie! Zwykle Mama daje się 2-3 razy namówić na noszenie (z każdym kolejnym razem krócej trwające)..za to usypianie w dzień,to maaaaaaaaaaasakra! Czasem i godzinę trzeba Go nosić,bo przecież w dzień nie położy się w łóżku i nie będzie leżał,przecież tyyyle ciekawych rzeczy mógłby wtedy robić...i gdyby nie to,że czekam co dzień na te 1,5-2 godzin dziennie jak na zbawienie,to już odpuściłabym Mu-kto wie,może nie musiałby już mieć drzemki w ciągu dnia...a z drugiej strony jak widzę,że gdy wreszcie zaśnie to śpi właśnie 1,5-2h to chyba jednak potrzebuje? No na pewno ja potrzebuję! To tak tytułem wyjaśnienia Maśka,dla Ciebie,czemu zaniedbałam pisanie:)Wytłumaczyłam się;)?
A co u nas?
W poniedziałek złaziłam się po mieście z Młodym...ehh,kto to słyszał tak długo chodzić za kapciami dla Młodego?! Oczywiście załatwiałam także inne ciekawe sprawy...i prawie w każdej "pomagał" mi Młody...jak np w Banku,gdy zadbał,by czekanie w kolejce uprzyjemnić Mamie-gdy wysadzony z wózka (coby sobie pobiegał) bynajmniej nie chciał spacerować-bo i po co,lepiej u Mamy na rękach! A czy ktoś współczuł umęczonej Mamuśce? No może jedynie pani z okienka,co to dopiero wyraziła,gdy już nasza kolej była...a wtedy Mały zajął się wyrzucaniem wszystkiego z Maminego portfela , tak chciał Mamie pomóc,że wszystko chciał miłej Pani dać! W innym banku nie udało się nam załatwić sprawy,z Mamy winy,ale cóż zrobić...W sumie większość spraw załatwiona pozytywnie, kilka rzeczy udało się kupić,a to coś do jedzenia, a to z myślą o zbliżającym się wyjeździe do Szpitala na badania (jak te kapcie dla Młodego i legginsy dla Matki)...potem Młody dostał pączka z jabłkiem i ku Mamy zadowoleniu zasnął w wózku!Potem jeszcze tylko wnieść Go na 4 piętro...a,że Matka wymyśliła wtedy,że postara się Go wnieść razem z wózkiem (i niby niewielkimi zakupami) to co piętro klnęła coraz bardziej...ale Młody nawet po rozebraniu z wierzchnich ubrań spał dalej,a matka do garów!I na trochę do kompa,ale weny na Bloga brak było...
We wtorek 2 godziny spędziliśmy w przychodni czekając na wizytę w poradni alergologicznej...a mój diabełek przechodził sam siebie!Na początku był naprawdę grzeczny...chociaż tyyyylko u mamy na kolanach chciał siedzieć albo być na rękach,a niech mięśnie na rękach rosną Matce :p Ale to co wyprawiał po wyjściu od zaprzyjaźnionej Pani doktor (jednocześnie naszej Pediatry) to przechodziło ludzkie pojęcie...Matka szczęśliwa,że wreszcie idziemy do domu (z miejsca,gdzie tyle było dookoła kichających,kaszlących dzieci!) a Młody,eeeeeee gdzie tam:) Jak raz odkrył,że Matka będzie Go goniła,gdy pobiegnie do rejestracji to robił to z częstotliwością co kilka sekund...ledwo Matka zabrała z rejestracji, postawiła na podłogę coby Go ubierać, a On już sruuu do rejestracji...Wreszcie jedna Pani z rejestracji wzięła Go za rękę, poprowadziła ze sobą,posadziła (wystraszonego nie na żarty i nieśmiało wołającego "mama") na krzesło, mówiąc "skoro tak chcesz to nas,to chodź,mamy tu masę roboty,pomożesz" po czym powiedziała do Mamy- "nooo, teraz Go ubieraj,póki siedzi" :) Po chwili już "rozmawiał z wianuszkiem otaczających Go kobiet:) "mówił" coś o tacie, o bum i wykonywał nawet Matce nie do końca znane gesty rękoma:) Wszystkie uznały,jaki On słodki! Nie przeczę :) W domu dostał 2 parówki,które po długim wybieraniu w sklepie Matka Mu wreszcie kupiła (a które okazały się przesmaczne,no i chyba są niezłe,biorąc pod uwagę notkę na opakowaniu,mówiącą o zawartości 91% mięsa)i po nie tak krótkim czasie usypiania, zasnął! A matka? Do garów! Do spagetti!Dziś nie było zbyt dużo gotowania,więc dzień był spokojniejszy-więcej czasu miałam dla Młodego,więc i mniej krzyku było...a przed południem znów dostał zmiksowaną szyneczkę na ciepło (czyt. parówki z szynki!) i poszliśmy na spacer,na którym bardzo szybko zasnął! gorzej,że po powrocie do domu zaraz się obudził i nie dał się uśpić...no cóż! Nie nalegałam! W końcu nie miałam za dużo do roboty! A nawet pomógł mi trochę:) A przynajmniej nie przeszkadzał! No i w sumie więcej zrobiłabym niż bym zrobiła,gdyby spał,bo wtedy wielu hałaśliwych czynności wykonywać nie mogłabym, jak odkurzanie,czy ogólnie sprzątanie pokoju,w którym spałby normalnie...I nawet znalazłam czas,żeby obejrzeć Dzieci z Bulerbyn :) Kupiłam dziś z gazetą film,bo pamiętam,że to była moja pierwsza książka przeczytana w dzieciństwie no i baaaaaaaardzo mi się podobała...a i Młody zajął się oglądaniem na dość długo,w końcu to taka ciepła opowieść:) A gdy wieczorem Młody wreszcie mi (nam?) padł zasiadłam do wypełniania Pit-ów Teściom i nam...i aż siadłam do Bloga:) Naskrobać co tam u nas:)
A na jutro zaplanowałam pizzę na obiad...A cooo!? I niech Stary powie,że nie staram się :) Póki co jest naprawdę nieźle i oby to trwało jak najdłużej...oboje się staramy i efekty są :)

A co do Młodego, to wyraźnie pokazuje charakterek i wiem,że lekko nie będzie,ale niech nie myśli,że ze mną będzie miał lekko! Co to, to nie! Próba sił będzie (i już jest!) na każdym kroku! Mówić,może nadal nie bardzo mówi,ale nie martwię się póki co,bo widzę,że On rozumie wszystko i jeśli nie umie powiedzieć czegoś to i tak umie dać do zrozumienia,co ma na myśli...i ma taaakie pomysły,że szok! Potrafi chyba (i chciałby) wszystko robić co Mama (którą głównie obserwuje),potrafi włączyć pralkę,ustawić program i gdyby nie to,że drzwi zamknąć jeszcze nie potrafi,albo czasem Mama Go ubiegnie i wyłączy sprzęt z prądu,to pralka non stop prałaby pusta! Komputer potrafi wyłączyć i włączyć!Dziś chciał potańczyć więc mówię Mu,to włącz sobie komputer,to podszedł przysunął sobie komputer,włączył, odsunął, a Tata był blady! "zrzuci!ę itd...a ja spokojnie "On wie,co robię" :) I rzeczywiście,zrobił co miał zrobić i już:) I takich przykładów jest masa, potrafi zrobić prawie wszystko co zechce!A sprzęty kuchenne także nie są dla Niego obce...wczoraj prawie Mu się udało zmontować maszynkę do mięsa ....taki bystrzak z Niego:) I w ogóle cokolwiek powiem Mu potrafi zrobić albo próbować zrobić a już w 100% jestem pewna,że przynajmniej rozumie co powiedziałam...i tak myślę,że gdyby już umiał mówić,to już w ogóle byłby jak duży chłopczyk:)

niedziela, 4 marca 2012

Zakończenie soboty...

Stary wychodząc na "fuchę" nie kazał mi nic szykować do jedzenia-zjemy pizzę! Wrócił do domu przed 1 w nocy...ja posłusznie nic nie jadłam,bo najpierw na Niego czekałam a potem nic mi się już nie chciało...zła byłam,bo nawet nie zadzwonił,że Mu się przedłuży..tzn zadzwonił około 18 mówiąc,że zejdzie Mu jeszcze z 3 godziny i nadal mówił i tej pizzy...ohhh jaka ja byłam zła...a On wrócił O DZIWO trzeźwy i wciąż tłumaczył mi,czemu tak długo Mu zeszło i że zajął się pracą i dlatego nie zadzwonił,że się spóźni...przyznał mi rację,że powinien znaleźć chwilę,żeby poinformować mnie...kurcze ,może jednak jakaś zmiana w Nim nastąpiła....
A dziś usłyszałam - "Kub sobie tę spódniczkę" :)

ehhh nie nauczę się nigdy,żeby nie chwalić dnia przed zachodem słońca, w końcu jeszcze tyyyyle może się dziś zdarzyć...a właśnie wyszedł po włoszczyznę do sklepu,ciekawe ile Mu zejdzie,bo wie,że spieszy mi się,bo do obiadu mi potrzebna! Póki co czar chyba jednak trwa :)

sobota, 3 marca 2012

Czar prysł?

Dni od naszego powrotu do domu upływały pod znakiem sielanki...użyłam czasu przeszłego? Nie bez powodu...no bo to co jest teraz,to już raczej sielanki nie przypomina...niby źle nie jest,ale picia sobie z dzióbków też już nie ma...nawet już kilka razy mnie Mąż zdenerwował...raz,gdy przypadkiem wydało się,że kiedyś bez mojej wiedzy był u swojej siostry z naszym Puchatkiem i nie byłoby w tym pewnie nic dziwnego,gdyby nie to,że to było chyba z 3 m-ce temu i jakoś do tej pory nie było okazji powiedzieć o tym...pominę fakt również,że pamiętam dokładnie ten dzień-ja byłam w kolejce do lekarza (do Młodego Pediatry),a że Młody był zdrowy a poczekalnia pełna dzieci (chorych oczywiście)to z uwagi na zaniżoną odporność Młodego postanowiłam,że Stary przywiezie Go,gdy będziemy mieli już wchodzić do gabinetu, pamiętam też,jak wściekałam się,gdy zadzwoniłam i powiedziałam już przyjeżdżaj a On długo nie przyjeżdżał...teraz wiem dlaczego...wiem,że to było przed Jego "przemianą" (przynajmniej On twierdzi,że takowa zaszła!),ale jakoś nie wierzę,że teraz taka sytuacja nie mogłaby mieć miejsca,bo gdy przypadkiem wyznał o tym a ja spytałam,a kiedy to było i czemu się nic nie pochwalił,to nie widział w tym nic złego-zapomniał i już...no ale może się mylę,może dziś nie ukrywałby niczego takiego przede mną...drugi raz wkurzył mnie w tym samym dniu,gdy powiedziałam Mu,że w przyszły czwartek (8-ego) wychodzę (nie muszę mówić,co to za dzień...a dodam jedynie,że powiedziałam tak na wyrost,bo jeszcze planów nie mam,ale chętnie zaplanowałabym babski wieczór:) ),a On do mnie,że nie pójdę nigdzie,bo On wychodzi i On to już zaplanował 2 tygodnie temu...podziękowałam i skończyłam temat...zresztą po temacie pt. "wizyta u siostry" już nie był tak miły i ciepły jak wcześniej,więc i ta rozmowa nie była już tak ciepła...a trzeci raz wkurzył mnie (o rany! też tego samego dnia),gdy ja wahałam się,czy zamówić sobie na allegro nową spódniczkę i w końcu Jego spytałam o zdanie "fajna?" a On najpierw powiedział "tak" ale potem chyba dotarło do Niego,że może ja będę chciała ją kupić i dodał "masz już taką"...ehhh faceci! No mam jedną bombkę/tulipan ale w zupełnie innym kolorze (mam miodową a ta jest czarna!) i moja ma 2 paski skórzane a ta nie,no i moja ma gładką fakturę a ta taką ciekawą:) Kurcze,żebym ja Bóg wie ile rzeczy sobie kupowała i jak często-ostatnio kupiłam sobie (właśnie wspomnianą spódniczkę) w listopadzie i to za pieniądze od swojej Mamy z okazji urodzin!To raz..dwa,że ta kiecka (nad którą wtedy się zastanawiałam)kosztowała z przesyłką TYLKO 35 zł! (a ta którą już miałam,dla porównania,kosztowała chyba 120zł!!)to chyba w takim razie grosze kosztowałaby,co? No i jeszcze biorąc pod uwagę ile kasy wydał mój Mąż za "kawalerskich czasów",gdy był z Żoną w separacji, no to chyba nie powinien był komentować w ten sposób! Szczególnie,że zapłaciłabym i tak ze swoich "zasiłkowych" pieniędzy!! ehhh...popsuł mi humor...no i jak wyszedł do kuchni to zamówiłam kieckę ,zaraz zrobiłam przelew i dowie się,jak ją będę miała:)ehhh,czy są faceci,którzy w takiej sytuacji (jak nasza) powiedzą "pewnie kochanie,kup sobie,rzadko coś sobie kupujesz, a należy Ci się i jeszcze jest niedroga" ?! Są tacy jeszcze?
To było w czwartek...w piątek przez cały dzień nie odezwał się z pracy (a to dziwne,bo od mojego powrotu dzwonił co dzień z byle czym,choćby spytać jak spaliśmy i co robimy!) co nie powiem,baaaaaaaaardzo mi się podobało!No więc jak w piątek nie dzwonił,to pomyślałam "czar prysł!"..ku mojemu zdziwieniu (i zadowoleniu) zadzwonił po 16,mówiąc,że dopiero wyszedł z pracy, miał bardzo dużo roboty i nie miał kiedy zadzwonić do nas, a teraz jeszcze jedzie gdzieś i będzie przed 18...jak wrócił było nawet w porządku...
A dziś? Od rana załatwia interesy-ma fuchę,więc ja od rana jestem sama w domu....i jak zwykle w sobotę nie wiedziałam gdzie ręce włożyć i od czego zacząć...najpierw więc posprzątałam mieszkanie,jednocześnie wstawiając i rozwieszając pranie,oraz gotując obiad dla Młodego (my dziś mamy mieć pizzę na obiado-kolację!),a później poszłam na spacer z Młodym....chciałam żeby zasnął,bo z uwagi na trudne kobiece dni mam mega nerwy na wszystko i nie miałabym cierpliwości usypiać Go w domu!Chwała Bogu,że zasnął (po ponad 30 minutowym spacerze! A obstawiałam,że szybciej pójdzie!),bo miałam już zrezygnować,bo u nas tu zawsze bardzo wieje,więc wciąż musiałam obracać wózek w tą lub w tamtą stronę,coby nie nałykał się tego mroźnego wciąż powietrza....a wydawało się,że jest tak pięknie,wiosennie...
Teraz gdy Młody śpi,ja mam wolne,co miałam zrobić zrobiłam,a czego nie zdążyłam nie zrobię już teraz,bo bym obudziła Młodego...siedzę więc,oglądam ciuchy na necie (dla siebie i Młodego),i marzę....ehhh...ale coraz bardziej prawdopodobne,że to mój ostatni miesiąc w domku,więc od kwietnia będę miała swoje pieniążki (czy raczej od maja,będą na koncie)wtedy nie będę się ograniczać:)
A póki co usiłuję zająć się czymś,by nie myśleć,jak może dzisiejszy dzień skończyć się...powiem tylko,że na tą fuchę Stary dziś zabiera Braciszka...obiecał mi,że pijany nie wróci...ale 2 piwa na pewno Mu postawi...dla mnie to oznacza jedno:( koniec sielanki! Czar prysł!