piątek, 30 grudnia 2011

Kto daje i zabiera...

Ten się w piekle poniewiera...swojego nowego lapka dostałam we wtorek (gdy wyszliśmy ze Szpitala-do czego wrócę później) a już dziś usłyszałam "to nie Twój laptop,udostępniam ci go tylko", "żebyś nie zdziwiła się jak będziesz z powrotem przenosiła wszystko z tego na stary komputer"....ehhhh ręce i cycki opadają (jak mówi moja Kuzynka)...ale od początku... Jak już wspomniałam, we wtorek wyszliśmy ze Szpitala..rano na "obchodzie" (jeśli tak tę wizytę lekarki mogę nazwać) dowiedzialam się, że możemy wyjść do domu...nie żeby Młodemu przeszło,tylko podobno rzężenie ustępuje gdy dziecko odkaszlnie i lekarka uznała,że Młody już poradzi sobie z infekcją...i wyszliśmy do domu...nie byłam z tego powodu szczególnie zadowolona, bo po 1 wolałabym , żeby wypisali Młodego gdy będzie zdrowy (albo albo prawie zdrowy) a nie z tym chrapliwym oddechem a po 2 Stary oznajmił mi,że źle się czuje (też Go coś rozkłada) i lepiej dla Młodego coby trzymać Go od Tamtego z dala...nawet wymyślił,że zawiezie nas na 2-3 dni do mojej Mamy...nie zgodziłam się,bo chciałam wrócić szybko do normalności (ehhh do czego było się spieszyć?),chciałam wszystko poprać, wywietrzyć i pozbyć się zarazków ze Szpitala no i chciałam już wreszcie zacząć "wychowywać" znów Mlodego,bo w Szpitalu musiałam naginać swoje zasady jeśli nie chciałam żeby Młody postawił na nodi cały Szpital swym krzykiem w nocy i nie tylko...no i nie ukrywam,że chciałam aby Młody dostał swoje prezenty Świąteczne (poza tymi,które od mojej rodziny dostał w Szpitalu)...nawet muszę przyznać,że dostał trafione prezenty...od nas dostał sanki - mega wypasione ;), od mojej Mamy i Siostry narzędzia z FP "Mańka Złotej Rączki", od braci latarkę gadającą, od Teścia lawetę z kilkoma jak nie kilkunastoma bolidami (co najmniej trafione jest) , od Szwagra Starego klocki takie ni to plastikowe ni to gumowe-baaaaaaaaaaaaaaardzo mi się podobają (nawet dostosowane do wieku,bo od 1,5 roku zalecane) i od Brata Starego lokomotywę z wagonem,ludzikami,torami...ogolnie jestem zadowolona (i Młody też) a przyznam,że nie spodziewałam się po rodzinie Starego sensownych prezentów (gdy przypomnę sobie prezenty z zeszłego roku...). Gdy wróciliśmy do domu zajęłam się ogarnianiem wszystkiego,praniem wszystkiego, kąpaniem (Mlodego i siebie) a potem wpadła moja Mama,bo planowała nas odwiedzić w Szpitalu korzystając,że moja siostra wraca do domu na Śląsk ale skoro byliśmy już w domu to nie zmieniała planów...w tym miejscu dodam,że podczas calego 9-cio dniowego pobytu w Szpitalu nikt z rodziny Starego nie odwiedził nas (a wspominałam,że mieszkając 5 minut drogi od Szpitala...ehhh i jak tu Ich traktować inaczej?)ale wracając do mojej Mamy...stała się świadkiem kolejnej (i pierwszej po powrocie do domu) kłótni...ehhh zaczęło się od tego,że Stary bez mojej wiedzy poinformował mojefo Szwagra,że ma Mu zalatwiać pracę na Śląsku,do czego wrócę poźniej...ehhh jak mnie ten Stary wkurwia...jak On ładnie gra przed moją Mamą...ehhh Ona pewnie teraz za wszystko wini mnie,bo On taki był...hmmm aż słowa mi brakuje...że też ze mną tak nie rozmawia (i że też się ze mną tak nie liczy jak z moją Mamą)....brak mi słów...wychodziłam z siebie...i na koniec byłam najgorsza,bo zbyt wybuchowa...no nic, trudno. Dni (aż do dziś) mijały przeplatane sprzeczkami o wszystko....ehhh nie możemy przebywać z sobą aż tak długo...ale dziś to już był szczyt szczytów...zgrywałam sobie ze starego lapka wszelką muzykę, fotki i wszystko inne co jest potrzebne do nowego lapka (który Stary wreszcie - po moich namowach - przyniósł od swoich Rodziców) a Stary wciąż miał pretensje o to,że On nie może wtedy z żadnego korzystać lapka,skoro dwóch używam...aż wreszcie wziął moją komórkę twierdząc,że skorzysta z neta na komórze...wiedziałam,że nie zna symbolu odblokowującego telefon,ale po pewnie tysiącu prób i błędów udało się...nie miałam nic przeciwko....On twierdził,że na necie posiedzi, albo pogra...swoją drogą to ciekawe że gdy jestem sama to Młody tak nie zajmie się sobąmgdy ma dwóch rodziców do dyspozycji....ale wracając do Starego (i dochodząc do sedna) wreszcie przegiął...na GG na lapku wyświetliła mi się informacja,że właśnie zalogowałam się na innym komunikatorze,co było jednoznaczne,że Stary dorwał mi się do GG w komórce....ohhhhhhhhhhh tego było za wiele....poszłam do Niego (na kanapę,miał czelność szperać mi w komórce a co później się okazało także na GG,poczcie i w wiadomościach siedząc krok ode mnie)i zażadałam zwrotu telefonu...najpierw byłam spokojna...ale gdy nie skutkowało a w zamian za to słyszałam "masz coś do ukrycia" szlag mnie trafił....niestety mam za mało siły by z Nim sobie poradzić więc gdy złapałam za ramię to wbiły Mu się wszystkie 5 moich paznokci....koniec końców (bo przepychanka nasza trwała naprawdę długo) oddał mi komórkę wyzywając mnie od wariatki..gdy ochłonęłam próbowałam z Nim rozmawiać ale jak grochem o ścianę, spłakałam się tylko,że wykańcza mnie psychicznie i że nie chciałam Go podrapać ale jestem już u kresu wytrzymałości psychicznej....On powtarzał tylko to samo "masz coś do ukrycia, oszukujesz mnie inaczej bys się tak nie zdenerwowała"....ehhhh nawet teraz podnosi mi się ciśnienie....przecież jedyne co wyprowadziło mnie z równowagi to fakt,że nie chciał mi oddać i drażnił się ze mną....Boże płakałam pytając czemu tak się znęca psychicznie nade mną ( nie mam tu na myśli tylko sytuacji z tym telefonem,ale całokształt....nie wiem już nawet czy to też dziś było czy wcześniej ale zdarza Mu się wzruszać ramionami gdy mówię,że nie wytrzymamy z sobą długo, czy wręcz mówić "lata mi to" albo "trudno,płakać nie będę"...czy "wieszać się z tego powodu nie będę"...ok 16 bez słowa wyszedł i wrócił o 20 nawet prawie trzeźwy (szacuję,że wypił piwo lub dwa) w międzyczasie pisaliśmy sms (ja zaczęłam od uprzedzenia,że jak znów mnie zdenerwuje - czytaj przyjdzie pijany - to ja też Mu zrobię niespodziankę - miałam zamiar spakować się i wynieść do Mamy albo na jutro jakąś niespodziankę Mu przygotować....póki co nie wiem co zrobię jeszcze, a On odpisywał różne głupoty ale ogólnie rzecz biorąc Jego przekaz był taki co ma być to będzie-nawet dokładnie tak to ujął a Jemu i tak taka Żona nie potrzebna co to Go nie szanuje,nie rozmawia z Nim ,nie kocha się z Nim i On nie boi się bo Syna Mu i tak nie zabiorę...zakończyłam stwierdzeniem,że On to przecież idealny Mąż)...wrócił oczywiście bojowo nastawiony do mnie,więc zaraz musieliśmy się posprzeczać,bo On twierdził,że skoro Młody nie chce iść spać to niech nie idzie-a ja twierdziłam,że Młody jest mocno śpiący i natychmiast trzeba Go kłaść spać a nie czekać aż sam zechce...koniec końców przejęłam znów opiekę nad dzieckiem (chwilo przejętą) i Młody w 2 minuty zasnął mi na ręku....ehhh ileż musialam się nadenerwować żeby to Staremu uzmysłowić,dobrze że dziecko samo wybrało-wyciągało do mnie rączki...potem musiałam znów nadenerwować się bo Stary MUSIAŁ oglądać TV i to tak głośno,że Młody kręcił się w łóżeczku,...ileż ja razy musiałam mówić "przycisz" i słyszałam "głucha jesteś?Przyciszyłem" ehhh koniec końców zasnął i wtedy wyłączyłam Mu TV i wygoniłam do Jego pokoju....wreszcie dziecko śpi spokojnie....Jezu jak ja nie lubię jak On wróci wypity (czy choć lekko podpity jak On to mówi) bo wtedy jest tak anty do mnie zwrócony...najlepiej jakbym wtedy w ogóle się nie odzywała i pozwoliła Mu na wszystko....tak to se ne da... A pomyśleć,że miałam takie wyrzuty sumienia co to tego lapka...w końcu chciał dobrze a ja Mu zrobiłam taką jazdę i tę niespodziankę...ale koniec końców nie mialam za bardzo okazji przeprosić i podziekować jak należy bo gdy zaczęłam mówić coś (dziękować) to zauważyłam,że jednym uchem to wpuszcza a drugim wypuszcza więc na cholerę się starać...a gdy potem przychodzi mówiąc "przyjdź dziś do mnie,spełnić małżeński obowiązek" (niby w żartach tak to nazywa) to wtedy szlag mnie trafia,bo tak właśnie się czuję jakbym musiała pewne rzeczy robić czy chcę czy nie....o nie mój drogi,do tego trzeba mieć nastroj,a ja póki co sama już nie wiem co do Niego czuję...tak to się nie da przytulić,czy pocałować,że o całej reszcie nie wspomnę.... I jeszcze coś, mój Szwagier zachwalał Staremu pracę w kopalni (nie wiem czy wspominałam) i Stary narobił sobie ochoty i wreszcie jakiś czas temu dyskutowaliśmy o tym i uznaliśmy,że spróbujemy...Szwagrowi w Święta mieliśmy dać odpowiedź czy ma uruchamiać swoje znajimości,ale przed Świętami Stary powiedział,że On tu nieźle zarabia i nie wie czy rezygnować z tego co ma a że często w kłótniach wypominał mi,że opłaca mi racunki (jakby łaskę robił) to ja powtarzałam,że chcę wrócić do pracy...potem z wiadomych powodów nie byliśmy na Świetach ale gdy moja siostra przywiozła moją Mamę do nas to Stary zszedl do Szwagra i poiwedział o "naszej" decyzji....myślałam,że szlg mnie trafi, przecież mógł się upewnić jak ostatecznie decydujemy,w końcu chyba z 2 tygodnie nie wracaliśmy do tematu (po tym jak powiedział,że już nie jest pewny)....no więc się zaczęło....posprzeczaliśmy się ostro (o czym wspomniałam) przy mamie,ja popłakałam się i ogólnie uniosłam,bo naprawdę tak źle mi,On w ogóle się nie liczy ze mną,robi co chce i kiedy chce, a ode mnie oczekuje bezwzględnego posłuszeństwa, oddania, szacunku i chyba uwielbienia wręcz...powinnam się cieszyć,że w ogóle wraca do domu i ze łaskawie kupi coś do jedzenia (często choć nie tak jak powinien...stanowczo za często nasza lodówka świeci pustkami) a już po stopach całować,że raczy mi opłacić telefon....a już rewelacyjnie byłoby gdybym siedząc w domu i zajmując się domem i dzieckiem zarabiała pieniądze a skoro już się nie da to abym kasy z Mopsu dokładała do wszystkiego (najlepiej po połowie z Nim) i jeszcze żeby coś zostało.....ehhhhhhhhhhh A w ogóle to może wspomnę o Puchatku? No więc wciąż nie gada za bardzo,ale Mama zaczął świadomie używać i najczęściej gdy chwilę mnie nie widzi (a jest ze Starym) woła (ku niezadowoleniu Tamtego) MAMA MAMA MAMA....jak ja to kocham:) Ale to,że nie porozumiewa się nie za pomocą słów nie oznacza,że nie można Go zrozumieć...potrafi wszystko pokazac,czego sobie życzy...a ma swoje zachcianki:) Ohhh jak ja Go kocham:) A od dziś kocham też nową piosenkę Katty Perry....ojjj ile razy ją cofałam w tv i wyłam jak nie wiem :)

poniedziałek, 26 grudnia 2011

Święta?

Młody zainhalowany (ehhh to była walka..),nakarmiony padł jak kawka ..tak więc ja znów się nudzę ...wkrótce. (ok 17) ma zajrzeć moja siostra z Mężem to coś się będzie dziać ,bo inaczej przyszłoby mi tylkojuz czekać na noc i spanie..Stary dziś nie przyjdzie do nas,bo wczoraj. (gdy jednak zajrzał do nas przed wieczorem ) oznajmił mi,że jedzie do siostry do Szpitala do Lublina,gdzie miała przeszczep nerki...nie wspominałam o tym,bo czy ktoś z NICH przejmuje się moim chorym dzieckiem?Nie wydaje mi się,dlateg .ja robię to samo..dodam że wczoraj byłam wściekła na Starego,że nie dość,że Święta mamy jakie mamy (tzn kto ma ten ma czyt. ja i Kubuś) i On nam tak mało czasu.poświęca to jeszcze rezygnuje z całego jednego dnia świątecznego który mógłby spędzić z nami..Swoją drogą ciekawa jestem czyja była inicjatywa ..ehhh brak mi znów słów...nie wiem może ZNÓW się mylę ale wyobrażam sobie ,że ja i np nie miałabym poprosić brata gdyby On miał dziecko w Szpitalu aby pojechał że mną gdzieś poświęcając cały jeden świąteczny dzień..w ogóle nie bralabym Go pod uwagę..z drugiej strony będąc na Starego miejscu nie zgodziłabym się na Starego"takie poświęcenie" i każdy powinien odmowę zrozumieć. MA CHORE DZIECKO I SĄ ŚWIĘTA ...tak czy inaczej ma szczęście że wiedziałam że ma mnie siostra odwiedzić. dlatego mniej wściekła byłam niż mogłabym być..A dodam,że On o planach mojej siostry nie wiedział..Może to brzmi dziwnie co piszę ale trzeba rozpatrywać całokształt naszych relacji by mmóc. właściwie ocenić sytuację ...gdybyśmy byli ostatnimi czasy byli w normalnych stosunkach,czułabym na każdym kroku oparcie w Nim dotychczasowe dni w szpitalu w dużej mierze spędzalibyśmy wspólnie a przede wszystkim wigilię i 1-szy dzień Świąt prawie całe spędzalibyśmy razem (do swojej Rodziny szedłby Stary dosłownie na chwilę dla zasady) i gdyby wczoraj spytał mnie czy nie miałabym nic przeciwko,że On pojedzie do swojej siostry zamiast przyjść do nas wtedy byłabym badrziej d wyrozumiała ..w tej chwili widzę to tak padla propozycja wyjazdu i On nie pomyślał o nas ...dlatego jestem zła..jak On by mógł odmówić sobie takiej przyjemności jak wycieczka z ukochanym Tatą,ukochanym Bratem i Szwagrem ...bo akurat w przypadku Starego (i znając Jego "chłodne " relacje z siostrą ) nie wierze że tak chciał siostrę odwiedzić..i kończąc ten temat dodam coś jeszcze-wczoraj mama przez telefon rzuciła że może Stary zastąpi mnie w Szpitalu a ja choć na chwilę do Nich wpadnę (była cala moja najbliższa rodzina ) a co ja na to?Nie miałabym...i na tym kończę ten temat. Jeszcze jakby tego wszystkiego było mało od wczoraj strasznie boli mnie ząb ...ja chcę do dentysty:-( Stary teraz do Nowego Roku ma wolne to może zmieni mnie a ja dodentysty skoczę ...zniose wszystko byle przestało już boleć:-( W.nocy m.in. dlatego.nie spałam do Nowego późna a i dlatego że wciągnęło mnie oglądanie filmu o wodzie mineralnej...oj wyleczyłam się z obsesji podawania Młodmu tylko wody z butelki....o ja naiwna...zainteresowanych odsyłam na mój profil na Fb gdzie wrzuciła linka do Youtube..albo wystarczy poszukać frazy "Biznes w butelce"...chyba tak to brzmiało ...a tymczasem wracam do umierania z bólu...

niedziela, 25 grudnia 2011

Nie-wesołe Święta bo w Szpitalu:-(

Niestety nie udało się wyjść do domu na Święta bo..plany byływyjścia dziś ale niestety Młody dalej kaszle a Pani doktor doszukała się dalej szmerów ..Młody jest nieznośny i o ile mogę przeżyć Jego płacz gdy pielęgniarki w ten czy inny sposób "znęcają" się nad Nim o tyle nie mogę przeżyć gdy mi dokucza (szczypie,drapie,ciągnie za włosy co ostatnio baaaardzo sobie upodobał i na co zawsze ma chęć...ku mojemu wieeeelkiemu niezadowoleniu),wariuje przy jedzeniu (rzuca nim,przewraca talerz itd)czy wreszcie gdy ją mam zrobić Mu taki czy inny zabieg,za który odpowiedzialna jestem ja ...rany ile ja tu nerwów tracę.. .a do tego nie czuję wsparcia że strony "najlepszego na świecie Ojca i Męża"..a cóż ja Mu ZNÓW mam do zarzucenia? Otóż np w ogóle Mu się do nas nie spieszy- gdy pracował to mijały 2 godziny od Jego powrotu do domu zan im łaskawie pojawiał się u nas a dodam że droga od naszego mieszkania do szpitala zajmuje idąc pieszo 5 minut (co nawet wczoraj sprawdziłam) i myli się ten kto uważa,że miał pewnie dużo do zrobienia w domu.Teraz gdy są Święta i nie pracuje czy od rana do nocy siedzi u nas?Ależ skąd..przecież zanim zwlecze się z łóżka,obejrzy to i tamto w telewizji to robi się południe (a nawet 13-14)i zwykle Młody śpi albo jest już po wszelkich "moich" zabiegach i Tatuś tylko się z Nim bawi,potem MUSI coś załatwiać wraca ok 19 a wychodzi też ok 20 gdy najgorsze przede mną...ehhh raz pospieszał mnie z robotą bo chciał niby pomóc zanim pójdzie ale skoro powiedział że się spieszy to stwierdziłam idź poradzę sobie..i On nie nalegał ..Ponadto gdy któregoś dnia posprzeczalismy się i wykrzyczałam Mu idź sobie (czy nawet użyłam dobitniejszych słów)to się obraził ,przecież Jemu nie wolno zwracać uwagi) nie odbierał telefonu ZNÓW aż w końcu gdy za 2 dni odwiedził Młodego (powiedział,że nie do mnie przychodzi...i to też dawał odczuć)to zachowywał się jak obcy...A Święta i które właśnie mijają ?Wczoraj przyszedł znów koło 13 a że proszony dwukrotnie coby przyniósł mi z domu aerozol na ból gardła (zaraził mnie chyba Młody) nie mogąc znaleźć a zadzwonić też nie mogąc nie przyniósł o co prosiłam to gdy Młodego uśpił On nie(ją mam dość w.końcu dziennie po kilka.godzin noszę te 11kg żywej wagi)to ubralam się i poszłam do domu po ten lek..w międzyczasie przyjechała moja mama z namiastkąnwieczerzy wigilijnej dla mnie i Stary wysłał Ha do nas do mieszkania. gdzie w spokoju wcinalam ptrawy...ehhh jaka miła odmiana ..gdy wróciliśmy z Mamą ,bratem i Ojcem do Szpitala Młody już wstał więc trochę posiedzieli dali część prezentów dla Młodego i pojechali...Stary też zebrał się wkrótce bo szedł świętować że swoimi...wpadł. ok 19 O DZIWO z wieczerzą dla mnie..ale zaraz ZNÓW spieszył się do Tamtych bo potrzebował pobycie z Nimi..nie wiem,może się mylę ale uważałam że powinien solidaryzować się z nami a więc tylko na chwilę iść na wieczerzę i wrócić do nas..z nami spędzać resztę wigilii...ehhh może się mylę ale ja bym tak zrobiła na Jego miejscu..dziś przyszedł do nas ok południa. oczywiście nie dzwoniąc czy w inny sposób kontaktując się zwe mną -to ja zadzwoniłam do Niego trochę z pretensjami a po części z poleceniem co nam potrzebne...ehhh i może znów się mylę ale gdybym była na Jego miejscu od wczesnego rana byłabym w Szpitalu u Dziecka (i Żony)..ehhh jak przykro było mi mijać. na korytarzu innych Tatusiow. od wczesnego rana..ale cóż...wreszcie dotarł i nasz TATUŚ ...ale długo nie pobył bo gdy usłyszałam ,że Go mdli i źle się czuję wygoniłam Go do domu,mimo,że On nie chciał ...ehhh ile ja się naużerać muszę z Nim..nie rozumie że jeśli złapał jakiegoś wirusa to jest wieeeelkim zagrożeniem nie tylko dla Puchatka ale i całego oddziału,pełnego chorych dzieci ...jak można tak nie mieć wyobraźni. przecież biegunkia dla Puchatka to w tym momencie tragedia!A tak na marginesie to leży tu maluszek niespełna 3-miesięczny i jest sam,nawet Mama Go nie odwiedza ,jest ba łasce pielęgniarek..wczoraj sama się Nim trochę zajęłam bo biedaczek płakał w wózku koło pokoju pielęgniarek a wszystkie były zajęte :-(Swoją drogą to Kubuś jest Nim zafascynowany..jaka szkoda że ZNÓW jestem pewna że nie chcę mieć więcej dzieci z Jego Tatą ...zresztą coraz mniejszy sens widzę naszego Małżeństwa ...bo przecież w biedzie poznaje się ludzi...ja dowiedziałam się że nie mogę liczyć na Jego pomoc (nie wymuszoną ) zrozumienie i współczucie...ehhh...dziś spędzenia resztę dnia z Małym tylko,może jak wstanie znów pójdziemy do Filipka a jutro możliwe że moja siostra nas odwiedzi bo właśnie zjechała na święta do mamy..pominę (?!)fakt że rodziną Starego mieszkając podobnie jak my krok od Szpitala nie zajrzała nawet do.nas...nie żebym tego potrzebow Broń Boze-tylko stwierdzam fakt,że to o Nich świadczy...a i przy okazji o Starym..ehhh chyba pora stzaanowić. się ale poważnie nad naszą przyszłością. po raz kolejnyprzekonałam się że poradzę sobie sama w każdej sytuacji a na marginesie dodam,że pielęgniarki chwalą mnie za spokój,opanowanie i nie przeszkadzanie Im...nie to co matka wczoraj przyjętego dziecka przy zabiegach w pokoju zabiegowym przy przyjmowaniu do Szpitala płakała równie.głośno co dziecko...aż została wyproszona na korytarz...ehhh ja jestem zupełnie inna-wiemże to wszystko dla Jego dobra...co innego po wszystkim moooocno.przytulić...

poniedziałek, 19 grudnia 2011

Nie poszła:-(

Wręcz przeciwnie..zadomowiła się na dobre..tzn to nasze choróbsko :-(Po południu przyjechała moja mama..ależ Ona miała intuicję...cóż ja bym dziś bez Niej zrobiła..Starego nie było -po kolejnej dziś sprzeczce poszedł sobie do swoich rodziców,mimo,że wiedział,że będziemy mieścGościa..gdy przyjechała Mama Młody wyraźnie gorzej zaczął oddychać..tzn już na chwilę przed Jej przyjazdem czułam,że coś nie gra (bardziej)i zainhalowałam Go lekiem rozkurczajacym ..ale gdy nie byłowidać poprawyzaczęłam się martwić,aż podałam decyzje-trzeba jechać na pogotowie..schowałam dumę do.kieszeni i zadzwoniłam do Męża..ale niestety nie chciał że mną rozmawiać..i choć później tłumaczył,że.nie słyszał telefonu to ja wiem swoje i wiem,że nosząc telefon (będąc poza domem) wciąż przy dupie trudno jest go nie słyszeć...tak cz.inaczej zadzwoniłam raz a gdy nie odbierał zaczęłam szukać zapasowych kluczy do auta-główny komplet chyba Stary wziął z sobą...gdy znalazłam klucze okazało się że to egzemplarz bez immobilasera i nie opalę nimi auta...próbowałam więc zadzwonić jeszcze raz do Starego ale tym razem okazało się że ma wyłączony telefon..i już miałam odpuścić i inaczej sobie poradzić gdy Młody zaczął dusić się..na kilka sekund stracił oddech:-(Myślałam,że umrę...więc głębiej wcisnęłam dumę do kieszeni i zadzwoniłam do Szwagra-brata Starego a potem do Ich ojca,ale podobnie jak Ich Brat i Syn a mój Mąż,nie odebrali...tego było już za wiele...zadzwoniłam po pogotowie i za jakieś 15 minut byliśmy w karetce i jechaliśmy do szpitala-pogotowie nie może wystawić recepty więc musieli nas zabrać..całą drogę jechaliśmy na syrenie ...na żywej syrenie o imieniu Jakub...któremu się nie podobało w karetce...ehhh chwała Bogu,że mieszkamy rzut bratem od szpitala...jtam okazało się że jest sporo zmian na oskrzelach,płucach,brzydkie gardło migdalki i koniec końców źle że nie.podaliśmy antybiotyku..jak zadzwoniliśmy się na oddziale pediatrycznym zadzwoniłam do mamy która wkrótce przyniosą nam najpotężniejsze rzeczy..i znacznie więcej ...co.ją bym bez Niej dziś zrobiła:-(Stary przyszedł do nas przed 22 i zastał w naszym mieszkaniu zamiast mnie moją mamę...czy ma wyrzuty sumienia,że zawiódł mnie gdy baaaardzo. Go potrzebowałam..ehhh gdzie tam,przecież nie wiedział...cóż zrobić.. Ale chociaż moja mama zrobiła Mu wykład.o wszystko...czy dotarło to zupełnie inna sprawa... A i przyznał mojej Mamie,że kupił mi laptopa - SUPRISE!!

niedziela, 18 grudnia 2011

Idź sobie chorobo, a kysz!!

A tak się cieszyłam,że sezon chorobowy w pełni, dzieci dookoła (podobno) chorują, kichają, prychają...a my bronimy się...szczególnie zależało mi,żeby Potomek nie złapał niczego przed naszym wyjazdem do Szpitala,coby nie przekreśliło to szansy na diagnostykę Kubusiowego systemu odporności...jakież było moje zdziwienie,gdy okazało się,że na "naszym" oddziale (chyba) tylko my byliśmy zdrowi...jakże cieszyłam się,gdy po powrocie do domu nic zapowiadało,że przywieźliśmy jakieś żyjątka ze sobą ze Szpitala...niestety do czasu..w ubiegły poniedziałek (12ego)Młody zaczął pokasływać,co początkowo nie wystraszyło mnie,bo przecież u Niego to nic nowego...zastanawiać się zaczęłam, gdy zaczęło się coraz częściej zdarzać...zaraz wkroczyłam z lekami-początkowo delikatnie i nawet następnego dnia przyznałam z ulgą,że nie jest gorzej (a zawsze moja Pani Pediatra powtarza,że jeśli nie jest gorzej,to już dobrze),do czasu...w nocy z wtorku na środę zaczęły się świsty,gwizdy i duszący kaszel...zaraz wkroczyłam ze sterydami wziewnymi,a z rana wybrałam się do Pediatry...zapalenie oskrzeli i dalej leczymy jak ja zaczęłam...oczywiście nie spodziewałam się niczego innego dowiedzieć,...już to nie raz przechodziłam..na drugi dzień poszliśmy na kontrolną wizytę i jako,że nie ma zmiany na gorsze to dalej leczymy jak dotąd..gorzej,że do dobrego stanu jest jeszcze daleko i zaczynam się martwić,czy decyzja o niestosowaniu antybiotyku była na pewno słuszna...jutro wizyta nr 3 u Pediatry...
A do tego tak strasznie wkurza mnie mój Mąż...coś nowego? Oj tak...bo dostarczył mi nowego(nowych?!) powodów...Zacznę od początku...
W piątek Stary wrócił z pracy jak zwykle po 16, zakręcił się po domu i tyle Go widzieli...pojechał "po prezent dla mnie"...a to była sprawa niecierpiąca zwłoki...myślałby kto..gdy dopytywałam czy koniecznie musi akurat dziś (wtedy) to powiedział,że tak-cóż z tego,że cały dzień zajmowania się Dziecięciem sprawia,że przydaje mi się choć wieczór pomocy przy Nim...a poza tym potem idzie do brata obciąć włosy...wszystko jasne...pojechał autem,więc byłam pewna,że nie wróci do "tradycyjnego" oblewania nowej fryzury...ok 19 wyjrzałam ot tak przez okno...i co zobaczyłam? Nasze auto...ehhh nie wiem od kiedy tam stało? Początkowo łudziłam się,że może właśnie przyjechał i zaraz wejdzie do domu...potem tłumaczyłam sobie,że miał iść zapłacić za mieszkanie to może właśnie poszedł..nawet dopuszczałam do siebie myśl,że jedno czy dwa piwka może z bratem wypić z tej okazji,o ile nie wróci późno...po 20 już wiedziałam,że Jego nieobecność w domu przedłuży się..oj przedłużyło się i to do 23:30...czy to mnie tak zdenerwowało?Niby nie bardzo, w końcu to,że ostatnio już jakiś czas nie zdarzały Mu się takie wypady "kawalerskie" (pomijając zeszły weekend kiedy to wykonywał bratankowi biurko jednocześnie je oblewając),nie znaczy,że zapomniałam o tej Jego skłonności...więc to nie nowy powód do wkurzania się na Niego...nie jest nowością także,że nie mając czy nie chcąc użyć swoich kluczy dobijał się do drzwi,bym Go wpuściła...nowością jest cała reszta wieczoru i to co w ciągu pozostałych dni usłyszałam od Niego...ale do rzeczy..dobija się do tych drzwi,początkowo dość łagodnie a zaraz pukanie nabrało siły...ehhh naprawdę nie chciałam wstawać by Mu otwierać,co ja jestem odźwiernym? Ale gdy walenie było już dość konkretne uznałam,że trzeba jednak otworzyć Mu..przywitał mnie od razu z pretensjami "głucha jesteś?"Kurcze to On jest zły na mnie,a nie ja na Niego...chyba powinnam się cieszyć,że w ogóle wrócił,bo On nie ma najmniejszych wyrzutów sumienia...ehhh...wróciłam do łóżka bo uznałam,że rozmowa ma niewielki sens,mimo,że bardzo wypity nie był-stał na nogach sprawnie...za chwilę rozległo się pukanie do drzwi i okazało się,że Stary ZNÓW zamówił pizzę...Jezu,ja myślałam,że musimy liczyć się z każdym groszem...w domu tylu rzeczy brakuje,bo myślę,że są inne ważniejsze potrzeby i nie na wszystko nas stać, szczególnie jeśli bez czegoś można się obyć...np od dłuższego czasu zbieram się do kupna proszku do prania dywanów-przydałoby się odświeżyć co nieco,ale jakoś te 30zł (słownie: trzydzieści złotych) zawsze wolę przeznaczyć na ważniejsze,potrzebniejsze rzeczy..a tu widać niepotrzebnie,bo mój Mąż nie ogląda tak z każdej strony pieniądza (jak ja) nim Go wydać...widać stać Go...szkoda,że ja mam wiecznie pustkę w portfelu..ale cóż...odebrał pizzę zaprosił mnie do jedzenia (twierdząc,że to z myślą o mnie zamówił!!...dobre, chyba nie myślał,że czekałam prawie do północy i na Jego powrót z jedzeniem...zdążyłam ugotować sobie mrożone pierogi wcześniej...między kolacją Młodego a Jego usypianiem). Jedliśmy osobno-On poszedł do Młodego,czuwać przy Nim (śpiącym) a ja jadłam w Jego pokoju...wykorzystałam chwilę,by zerknąć do Jego portfela...kurcze jak sama się nie dowiem,to nic nie będę wiedziała...początkowo chciałam sprawdzić czy kartka ze stanem liczników dla właścicielki mieszkania jest tam nadal (co by świadczyło,że nie płacił za mieszkanie),a potem zobaczyłam,że ma spooooro gotówki w portfelu (nie liczyłam ile ale szczerze,tyle kasy przynajmniej objętościowo,u Niego nie widziałam)...uwagę moją przykuła żółta kartka z Media Expert z nazwą sprzętu komputerowego oraz ceną 2.499zł...wtedy nie wiedziałam jeszcze co to,ale nazwa producenta (Dell) dała mi podstawy by sądzić,że to chodzi o laptopa...wiem,że przy podpisywaniu umowy o internet myślałam o wzięciu neta z laptopem,ale ostatecznie zadecydowałam,że póki co mój staruszek wystarczy,działa?Działa...poszłam więc z kartką w ręku do Starego i pytam,co to ma znaczyć...a On najpierw odpowiada "dowiesz się we wigilię" a potem z wyrzutami,że jak śmiałam grzebać Mu w portfelu, że jak moja mama grzebie ojcu,to nie oznacza,że ja mogę i Jemu (nie wiem skąd to wziął?i pominę fakt,że gdy ja bym tak powiedziała to byłaby meeeeeeeeeeeega awantura,że czepiam się Jego rodziny)..tak więc Stary wściekł się (o to grzebanie) zwyzywał mnie mimo,że usiłowałam Go uspokajać,coby Młodego nie obudził,nad którym śpiącym darł się,ale nawet to nie robiło wrażenia "gówno Go to obchodzi"...wściekły szarpnął za dywan - na czymś musiał się wyżyć,ma szczęście,że nic nie stało na nim poza zabawkami,bo aż doszedł do wniosku,że byłby jeden wielki huk...wyszedł...po chwili przyszedł dalej z awanturą "jak coś Ci nie pasuje,to pakuj się i jutro jedź do Kska"...kurcze przyznam,że trochę mnie wystraszył, naprawdę zaczęłam się bać,że może dojść do rękoczynów...na szczęście do Niczego takiego nie doszło..rano wstał do pracy jeszcze pijany, a na Jego nieszczęście ja wstałam i poszłam do Niego z wymówkami o wszystko,a przede wszystkim,by Mu życzyć coby Go policja zatrzymała i wreszcie zabrała prawo jazdy za Jego nieodpowiedzialne zachowanie...po Jego powrocie do domu w południe wróciłam do moich żali do Niego, o wszystko,o to że ZNÓW pił,że ZNÓW byłam bez sama,gdy On się bawi,że wraca o której chce,że wszczyna awantury,że rzuca sprzętami (dywanem)aż wreszcie wróciłam do tego laptopa...jak mógł takiego zakupu dokonać,przecież nas nie stać,przecież nasz dotychczasowy sprzęt wystarcza, że przecież On nie ma bladego pojęcia o sprzęcie komputerowym,więc nie wie co jest dobre a co nie,że przecież mam dobrą koleżankę z własnym sklepem,która nawet ostatnio wspomniała,że możemy po nowym roku poszukać dobrej oferty...najbardziej boli mnie jednak coś innego-zachowuje się jakby sam o sobie i o wszystkim decydował-zarobił pieniądze to wydaje je na co chce,bez konsultacji ze mną...mnie nie pozwala na samodzielną decyzję o zakupie czegokolwiek dla Młodego a sam pozwala sobie na takie zakupy!!Lodówka świeci pustkami i w ogóle wielu rzeczy w domu brak,a On spłukał się z całej wypłaty...
Dodam,że wypiera się,że kupił laptopa...ale okaże się w przyszłą sobotę...póki co jestem wściekła na Niego...tak się nie robi

sobota, 10 grudnia 2011

Zielony Mikołaj i zła Matka...

Tyle czekania na ten wyjazd do szpitala, tyle pytań, które chciałam zadać lekarzom i tyle wątpliwości do rozwiązania i co? Już po wszystkim....przynajmniej póki co...
Ale od początku.
W poniedziałek 5-ego grudnia pojechaliśmy o 7 rano do Szpitala...na oddziale znaleźliśmy się dopiero przed 13...ehhh ileż czekania w kolejkach,ileż biegania między Izbą Przyjęć, oddziałem docelowym i sekretariatem tegoż oddziału...ehhh myślałam,że chociaż tamtemu szpitalowi obcy jest bałagan...no ale cóż...wreszcie znaleźliśmy się na oddziale-pobrano Młodemu 3 mega probówy krwi, próbkę moczu i tyle pierwszego dnia...Młody czuł się w Szpitalu świetnie-wciąż miał rogal na buzi i cały czas biegał to tu, to tam...ileż ja się namęczyłam by Go utrzymać w pokoju jak najdłużej...przynajmniej odkąd dowiedziałam się,że prawie wszystkie (a może i nawet wszystkie) dzieci na calutkim oddziale są chore! Jezu, tyle przecież miałam powtarzane (przez swoją Panią Pediatrę) TRZYMAĆ GO Z DALEKA OD CHORYCH...a tu się nie da!! I jeszcze On nie chce siedzieć w naszym pokoiku...ale dopiero najgorsze miało być przede mną - NOC!! Najpierw Młody nie miał zamiaru zasypiać, a gdy wreszcie ok. 22 zasnął (po moim chyba półtora czy dwu-godzinnym noszeniu Go!!) spokój nie potrwał za długo-chore Maleństwo za ścianą ok 23 zaczęło koncert!! Boże jakie szczęście,że mój Synuś będąc takim noworodkiem nie chorował i nie przechodził tak choroby...darł się jakby Go ze skóry obdzierali...oczywiście Młody musiał obudzić się...zabrałam Go na swoją mega maleńką leżankę, modląc się bym nie przysnęła a On nie spadł z niej...koniec końców-bilans nocy - 5 czy 6 pobudek, w sumie wiele godzin noszenia Młodego, mega ból pleców i jeszcze większe niewyspanie...jakie szczęście, że Mama tego Noworodka zza ściany uznała,że pobyt w szpitalu szkodzi dziecku i na własne życzenie zabrała Go stamtąd...następna noc była już przespana...Ale wracając do drugiego dnia w Szpitalu...od rana czekałam na naszą lekarką...i dopiero przed 13 doczekałam się na Nią i na nadanie USG brzuszka...a rano otrzymałam telefon od swojej Cioci lekarza specjalisty w innej dziedzinie z informacją, iż umówiona jestem z Jej koleżanką po fachu-a więc z Endokrynologiem, która rozwieje moje wątpliwości odnośnie wzrostu Młodego...a dodam,że jak wspominałam poprzednio zamierzałam skontaktować się z Ciocią by spytać co Ona sądzi o tych moich obawach i tak też zrobiłam...fuksem udało się!! Zadzwoniłam do Niej ok 16 w czwartek 1-ego grudnia i ledwo zdążyłam z Nią porozmawiać bo właśnie była na lotnisku i czekała na odprawę...a dodam,że planowałam dzwonić dopiero o 18...ehhh ma się szczęście:) No więc Ona wtedy powiedziała,że jak skontaktuję się z Nią po Jej powrocie to Ona albo umówi mnie ze swoją koleżanką (specjalistką od endokrynologii dzieci) albo sama mi poradzi...po wielu z Jej strony próbach skontaktowania się z dwiema nawet koleżankami endokrynologami we wtorek rano miałam wreszcie informację...ależ byłam tego dnia zła na naszą Panią doktor prowadzącą na oddziale - już myślałam,że przez to,że zapowiedziane USG (na rano) tak się przesunęło w czasie...koniec końców udało się załatwić to USG, nakarmić Młodego , uśpić Go , spotkać się i wysłuchać komentarza naszego Profesora (kierującego nas na te badania) a potem po przekazaniu pielęgniarkom opieki nad śpiącym Synkiem gnać do drugiego budynku, tam znaleźć Panią doktor, z którą umówiona byłam (co jak okazało się było najgorszym i najtrudniejszym zadaniem-bo dosłownie zapadła się pod ziemię)...ale udało się!! I wielkim skrócie powiem tak, dowiedziałam się po 1 że dobrze,że tej sprawy pilnuję i tak trzymać mam bo słuszne były moje przeczucia,że trzeba się tym zająć-dziecko w takim wieku jak moje powinno (mniej więcej) rosnąć ok 12 cm na rok-a więc 6 na pół roku...a więc jako,że nas jest mniej to słusznie zrobiłam,że zwróciłam na to uwagę...ale z wszelkimi badaniami wstrzymam się do maja,kiedy to dziecko będzie miało dwa latka,gdyż najczęściej w takim wieku zaczynają wykonywać badania w tym kierunku..zaraz udałam się z karteczką od Pani doktor do rejestracji poradni z prośbą o wpisanie na listę pacjentów na maj...wtedy też zrobimy badania hormonów i będziemy badać dalej..a póki co dalej mam być czujna:) Ufff jaką poczułam ulgę,że nie usłyszałam,że wymyślam problemy:)

Po powrocie (bieeeeeeeegiem) na oddział okazało się,że Synuś zaraz po moim wyjściu obudził się co zakomunikował wszystkim mega donośnym krzykiem,ale gdy ciocie zabrały Go do kańciapy pielęgniarek to jakoś uspokoił się i czekał na Mamusię:)

Ze Szpitala wyszliśmy w środę (w sumie nie wiem czemu nie we wtorek po ostatnim badaniu a mianowicie po USG i po konsultacji z Profesorem).Od profesora (we wtorek) dowiedziałam się,że wyniki nie są kiepskie i póki co nie kwalifikuje się do leczenia to Jego zaburzenie odporności..za miesiąc mamy jechać znów na konsultację do poradni do Profesora a za 3 miesiące znów położymy się do Szpitala (na zaprzyjaźniony już oddział) i sprawdzimy czy sprawa się poprawia czy wręcz przeciwnie...i wtedy to będzie koniec (w co wierzę)...bądź początek leczenia..

We wtorek był dzień Św. Mikołaja...nawet po Szpitalu krążył takowy Jegomość....zielony...do nas (do Młodego) zawitał w środę...po wyjściu ze Szpitala pojechaliśmy do Galerii i zakupiliśmy (w imieniu Świętego) odkurzacz:) I myli się ten kto uważa,że to nie prezent dla chłopca...nasz Synuś pierwszy raz tak z czegoś się cieszył...a teraz gdy ja odkurzam to i On wyciąga swój i podąża za mną, naśladując...i nie pozwalając mi na wyłączenie swojego i zakończenie pracy:)


A w czwartek (i dziś) dwukrotnie miałam wrażenie,że Ktoś uważa mnie za złą Matkę,bo dziecko nie chciało iść do mnie...jako,że ta osoba jest w ciąży to pozostawię dla siebie komentarz jaki przychodzi mi do głowy...i na tym skończę ten temat...

Do Anonimowego Autora komentarza:
"Hmmm, a czy na badaniach i bilansie lekarka nie zwróciła na to uwagi? Może zwyczajnie nie warto przesadzać... ?"
Rozumiem,że masz na myśli moje obawy co do wzrostu Młodego? To odpowiedź poniekąd masz w poście powyżej, a ponadto dodam,że mój Synek nie miał jeszcze bilansu-pierwszy jaki będzie miał czeka nas w maju (a więc bilans dwulatka), a wszystkie badania dotychczasowe tyczyły wszystkiego innego i niestety nikt nigdy nie zwracał uwagi na wzrost....ale ja (co również wspomniana wyżej Pani Endokrynolog potwierdziła) jestem od tego by być czujną:)I jestem i będę:)
A i jeszcze coś...nie potrafię do końca ufać lekarzom,tzn liczyć,że skoro Oni nie zwrócili uwagi na coś to takiego problemu nie ma...w dniu pierwszym naszego pobytu w szpitalu okazało się,że jest kolejny problem z naszym Małym...ale ponieważ dotyczy to spraw,że tak powiem intymnych, to nie będę więcej pisać...przynajmniej do czasu konsultacji ze swoją Pediatrą (ehhh nie mogłam od przyjazdu ze Szpitala Jej zastać w Przychodni)i pewnie też z innym specjalistą...tyle tytułem wyjaśnień:)

A dziś wreszcie zakupiłam na kolejne dwa lata nowy internet i znów mam dostęp do świata:) Huuura!!Ależ mi brakowało tego ostatnio :)

środa, 30 listopada 2011

Nuuuuda

Dni bez kłótni są nudne,aż nie ma co pisać...dzień płynie za dniem a w relacjach małżeńskich wręcz sielanka,a co mi tam-pochwalę się...i zapewne za dzień czy dwa wena wróci...wraz z koniecznością odwołania wszystkiego co napisałam...ale póki co jest dobrze...cały dzień zajmuję się Młodym, który przy mnie jest wymarzonym dzieckiem.Nie nalega na noszenie na rękach-wie od czego ma nóżki, pomaga Mamie we wszystkim-podaje marchewkę,ziemniaczki i inne, odnosi zużytą pieluszkę do kosza (nawet nie proszony) ładnie bawi się z Mamą, nie wymusza ciągłego oglądania TV,w ogóle z resztą rozumie wszelkie zakazy i nawet akceptuje...ogólnie jestem taka dumna i szczęśliwa...szkoda tylko,że gdy wraca Tatuś moje dziecię pokazuje swoje prawdziwe JA (?!)-wymusza wciąż coś na Tacie,a głównie tyczy się to noszenia na rękach (jakby był niemowlaczkiem i tylko tak mógł się przemieszczać po domu),czy oglądania TV (w szczególności bajek-spróbuj wtedy włączyć coś innego niż Disney Junior)...no i kto musi reagować wtedy-MAMA-Tatuś jest cacy a Mama be bo wciąż się czepia...kiedyś przeczytałam coś to naprawdę tyczy się mnie- "kocham=wymagam"...oj czuję, że na tym polu w przyszłości będą największe starcia między rodzicami Puchatka...ale póki co jestem pewna,że rację mam ja ;)

A co poza tym?

Weekend znów spędziliśmy na Śląsku-tydzień temu były urodziny mojego Chrześniaka Szymusia i wraz z moimi Rodzicami pojechaliśmy tam...w drodze powrotnej był sajgon...pokłóciłam się ze wszystkimi...no może prawie wszystkimi-Kubuś był poza wszelkimi kłótniami, podobnie jak Ojczym, który wciąż zachowuje do mnie dystans (podobnie jak ja do Niego)...długo by opowiadać o co były kłótnie-z Mamą jak zwykle,że wciąż mnie poucza (co było bezpodstawne,biorąc pod uwagę,że Ona-nie-kierowca zwracała uwagę mi-kierowcy!) i denerwuje tym (co było niewskazane,biorąc pod uwagę fakt,że siedziałam za kierownicą i przede mną droga ok 150km), Stary też dokładał swoje 3 grosze,komentując z tylnego siedzenia moją jazdę,czy krytykując mnie za kłótnie i grożąc (a to dobre!!),że zaraz On mnie zmieni...ehhh już bym Mu dała-z daleka czuć było od Niego wypity dzień wcześniej z moim Szwagier alkohol...a jak dodam,że w międzyczasie z uwagi na źle oznakowany remont drogi wjechałam skąd nie było drogi w naszym kierunku (a zupełnie innym) to można wyobrazić sobie jak zła byłam...no i Młody też przyczyniał się do moich nerwów-po ok 1 godzinie znudziło Mu się siedzenie w foteliku i darł się wniebogłosy skutkiem czego prawie całą drogę musiałam mieć zapalone światło w środku auta (i też usłyszałam,że nie wolno tak robić-ciekawe który przepis w kodeksie o tym mówi?)...koniec końców dojechaliśmy szczęśliwie-mimo,że w pewnym fragmencie drogi na jezdni leżał wielki krawężnik, który nie muszę chyba mówić jakim zagrożeniem byłby, tyle,że od niedzieli z Mamą nie mamy kontaktu-chyba obie mamy dość...ehhh że też Ona nie pamięta,że jak jedzie Stary a ja Mu zwrócę uwagę to Ona krytykuje mnie,że denerwuję Go podczas jazdy...co oczywiście musiałam Jej wykrzyczeć-tak wykrzyczeć, bo kłótnia z mojej strony skończyła się krzykiem...tyle w tym temacie

A co poza tym?
Poza tym znów martwi mnie coś związanego z Kubusiem Puchatkiem-otóż Jego wzrost-wg stronki www.rosne-zdrowo.pl na której regularnie zaznaczam wzrost Młodego wychodzi,że jest obecnie na 1 centylu-a to masakrycznie mało-bo poniżej 3 centyla i jest sprawą konieczną do skonsultowania ze specjalistą...zacznę więc od specjalistów w CZMP do którego w poniedziałek udajemy się na 2-3 dni badań i choć nie będą się tam tym zajmować (a Jego odpornością) to jednak nie zaszkodzi Im już zasygnalizować problemu...na pewno tak tego nie zostawię, mam w razie czego trochę możliwości i znajomości, które uruchomię...Stary mówi,że przesadzam,ale ja uważam,że od tego jestem by być czujną i teraz moja matczyna intuicja podpowiada-coś jest nie tak!
Kto wie,może będąc w CZMP poproszę swoją ciocię (fachowca w tym temacie i przypadkowo lekarza w tamtejszym szpitalu) o konsultację!Może nawet udałoby się od razu tam porobić odpowiednie badania i w tym temacie...nie mam problemu w tym,że będziemy leżeć w szpitalu-wszystko dla dobra mojego Syneczka...

wtorek, 22 listopada 2011

1,5 roku minęło...

Dziś minęło 1,5 roku odkąd wydałam na świat moje Słoneczko....kiedy to zleciało? A pomyśleć,że pewnie nie obejrzę się a już będzie szedł do szkoły...a kązdy dzień przynosi tyle radości i tyle nowych umiejętności...jest już naprawdę kumaty i najczęściej spełnia polecenia jakie Mu wydaję:) Zazwyczaj;)A od wczoraj wprowadzam w czyn plan oduczania od usypiania poprzez noszenie...czytanie książeczek (co akurat nie zmieniło się,bo to zwyczaj który panuje u nas przy usypianiu od dawna-odkąd tylko zaczął zauważać istnienie książeczek) a potem układanie się do spania, a jak nie chce jeszcze położyć się (jak dziś to było,bo wczoraj wyjątkowo zaraz po czytaniu padł...na co pewnie miał duży wpływ lekki stan podgorączkowy po otrzymanej wczoraj ostatniej dawce szczepienia) oferuję bujanie na kolanach..i UWAGA też zdało egzamin...czyżby moje plecy miały wreszcie odpoczywać od noszenia 11kg żywej wagi?
Ehhh, nie ma co narzekać,nawet jeśli tak często jest nieznośny...oby moje drugie dziecko było nie gorsze;)A właśnie,bo znów zaczęłam myśleć do drugim potomku...od pewnego czasu nastąpił okres względnej sielanki w naszym domu...ehhh ciekawe kiedy przyjdzie mi odszczekać te słowa?!Ale póki trwa że tak powiem odważnie sielanka to znów zaczynam myśleć,że jednak chcę drugie dziecko, z obecnym Mężem oczywiście:) Za rok...jeśli nic się nie zmieni, chciałabym zacząć starania:)
A co zmieniło się w relacjach Mąż+Żona? W sumie nie wiem...na pewno duży (a wręcz ogromny) wpływ na to,że znów patrzę na Małżonka przychylnie miały ostatnie dwa weekendy, gdy Mąż zaharowywał się dla Teściowej-tzn Jego Teściowej,a mojej Mamusi...najpierw dwa dni układał panele przez dwa dni na całym parterze mojego rodzinnego domu, a w ostatni weekend całe dwa dni tworzył meble -wyrąbiście wielką szafę z drzwiami suwanymi na korytarz i komodę do sypialni....ehhh jaka dumna byłam z Niego,szczególnie,że w porównaniu do brata który w ten weekend (w przeciwieństwie do poprzedniego) przyszedł z pomocą,która była niewielka i służyła chyba tylko żeby nikt nie zarzucił,że nie pomógł nic....podobną rolę (a może i mniejszą) pełnił Małżonek mojej Mamy...ehhh mój to przy Nich pracuś nie z tej ziemi....i może dlatego znów patrzę ciepło na Niego...no i jeszcze jak dodam,że znów w domu dużo się udziela....to wychodzi,że aż chce się być dalej w tym związku:) Obym nie musiała pisać-ZAPESZYŁAM!

wtorek, 15 listopada 2011

Nie zdążyłam pochwalić...

Był względny spokój..nawet zaczęłam myśleć,że może to moja wina, może to ja wymyślam problemy..może gdybym się lekko zmieniła mogłoby być jeszcze dobrze...a jednocześnie wciąż przez głowę przemykała myśl "kiedy znów coś się wydarzy?"...no i nie trzeba było czekać długo...i znów nie odzywamy się z Tatusiem...tym razem poszło UWAGA o Młodego!! Stary zrobił wieczorem Młodemu kaszkę i karmił Go nią..a nadmienię,że zanim to zrobił uprzedzałam-zrób mniej niż kiedyś,bo ostatnio nieco mniej je...ale gdzie tam,zrobił JAK ZWYKLE po swojemu no i w pewnym momencie Młody miał dość...ja zwykle, gdy On zaczyna odmawiać dalszego jedzenia odpuszczam,ale Stary chyba za punkt honoru,że wmusi Mu...więc (początkowo) delikatnie powiedziałam,że jak nie chce to niech nie je i upewniłam się,że w ogóle coś zjadł...ale gdzie tam Stary wciąż nalegał, szantażował głównie wyłączeniem TV, skutkiem czego TV był co chwilę włączany i wyłączany...a Stary wciąż powtarzał "zje"....szlag mnie trafiał, bo na cholerę wmuszać temu dziecku!! Więc im dłużej to trwało tym bardziej my zaczynaliśmy się sprzeczać-ja wciąż powtarzałam ODPUŚĆ a Stary upierał się,żebym się nie wtrącała, bo On ( Młody) zje!!Koniec końców obraził się, bo to moja wina,bo po co się wpierd.alam i już do koca (prawie do końca) wieczoru nie rozmawialiśmy...prawie do końca,bo gdy uśpiłam Młodego a Stary leżał "u siebie w pokoju " poszłam do Niego i spytałam,czy nie przeszkadza Mu jak wygląda nasze małżeństwo - kręcąc głową odparł,że nie...dalsza rozmowa straciła sens...zresztą czy usłyszałam coś innego niżbym się mogła spodziewać?

czwartek, 10 listopada 2011

Kryzys dopiero przyjdzie...

I wyjątkowo nie mam tu na myśli kryzysu w swoim mega udanym małżeństwie (bo na tym polu dziwić mógłby raczej brak kryzysu!!), ale raczej kryzys finansowy którym wciąż straszą nas w TV, radiu itd..I ja tak sobie dziś pomyślałam,że nas chyba zaczyna dotykać już taki kryzys..Wspominałam ostatnio jak u nas kiepsko z kasą..ale przegięciem już był fakt,że z uwagi na pustkę w portfelu (zarówno moim przebywającym na urlopie wychowawczym jak i mojego pracującego Starego) nie mogliśmy kupić dziecku pampersów, tak więc przez kilka dni (3 czy 4dni) moje dziecko musiało męczyć się w zsikanych pieluchach...ehhh przeżyć tego nie mogłam...No ale przecież czy Stary odczuł jaki to problem?Nie bo przecież nie On przewija (i widzi , że pielucha już kwalifikuje się do zmiany a tu zasób nie pozwala), nie On wielokrotnie w ciągu dnia negocjuje z Młodym (przekupując np pokazywaniem bajek w TV) sadzanie na nocniku, coby odciążyć pampersa...ehhh, chwała Bogu,że dziś była wypłata i Młody dostał nowiusieńki zapas pieluszek....ale jak Babcię kocham więcej nie zgodzę się na taką sytuację, choćbym miała iść i zarobić...w taki czy inny sposób..
Ale to co w całej tej sytuacji najgorsze to jeszcze nie to o czym wspomniałam, bo najgorsze jest to że ten "zryty łeb" (kurwa,z dnia na dzień bardziej uświadamiam sobie jak ja Go nienawidzę) nadal chyba nie widzi powagi sytuacji..bo dziś ZNÓW zamówił pizzę zamiast kupić coś do jedzenia...a dodam,że lodówka i zamrażarka świeci pustkami...i czystością waląca po oczach bo dziś zostały rozmrożone i umyte przeze mnie...baaa bo przez kogo miałyby być umyte...tylko ja jestem tak głupia by wymyślać sobie coraz to nowe zajęcia początkowo podczas snu dziecka..początkowo,bo przecież Ono nie śpi godzinami...tak więc nawet szybko udało się mega zalodzoną zamrażarkę rozmrozić (chwała Bogu za internet, gdzie znalazłam rady jak szybko można sobie poradzić), ale i tak Młody wstał szybciej i pracę kończyłam z Młodym na ręku, bądź prosząc Go-"posiedź chwilę na krzesełku" bo ileż można przebierać dziecko z rajstopek zmoczonych poprzez chodzenie po kałużach w kuchni?!
A Stary jak wrócił z pracy nie roztaczał ochów czy achów nad błyszczącą lodówką...a spodziewałam się czegoś innego? Bynajmniej!! Zresztą nie zrobiłam tego by usłyszeć pochwałę..
Po kolacji (pizzy) Stary pojechał po zamówioną część świnki...pomijam fakt,że zrobił to w momencie gdy najwięcej jest roboty-robienie kaszki (a myli się ten, kto myśli,że to nic takiego...niech spróbuje robić kaszkę przy moim dziecku!!które nie rozumie,że sekundę jaką On na tę czynność mi przeznacza to stanowczo za mało!)karmienie tą kaszką, a na koniec kąpanie i usypianie...pominę też,że wrócił po 20,gdy właśnie kończyłam kąpanie a zaraz szłam usypiać...mogłabym pominąć też fakt,że MUSIAŁAM przyrównać tę sytuację do mojego ostatniego wyjścia do Żanki, na co usłyszałam,że to zupełnie co innego,bo ja tam szłam pierdolić o głupotach a On nie dla pierdół a po jedzenie...jakby to coś zmieniało? Nie było Go i już...zresztą sam przyznał,że zeszło Mu aż 2 godziny, bo tę świnkę kupował od jakiegoś kolegi i NIE MÓGŁ WEJŚĆ I WYJŚĆ...musiał pogadać (pierdolić o głupotach zapewne, bo przecież nie o tej śwince chyba tyle informacji zbierał?!)...koniec końców tak mnie wkurwił ta gadką,że kazałam Mu (gdy ja nie mogąc uśpić dziecka, które zbyt rozpraszało światło dolatujące z kuchni w której buszował Stary)dokończyć za mnie usypianie...a sama poszłam relaksować się w łazience...o ja naiwna!! Jaki relaks?! Przecież zza ściany najpierw dobiegał co jakiś czas płacz dziecka, co z każda chwilą nabierało mocy, aż osiągnęło szczyt w postaci histerii i wyładowań na szybie w drzwiach...a Stary co? A nic...On bierze dziecko na przetrzymanie...no kurwa tego było za dużo!! Skończyłam szybki prysznic,wparowałam do pokoju i pogratulowałam mądrości (co najgorsze On często tak usypia dziecko,tyle,że nigdy Młody aż tak nie wariował...ale i też pewnie dlatego On w ogóle tak się zachowuje podczas usypiania przez "Tatusia",bo On wie,że Tatuś będzie tak nieczuły wtedy)..zaraz dziecko przytuliło się do Mamusi i już był spokój,co Tatuś skwitował (jak zwykle) "wymęczyłem Go i dlatego teraz jest taki spokojny"....ehhh, szkoda gadać...
W końcu poprosiłam (nawet nie tak niegrzecznie) by poszedł już do siebie,a zaraz po tym Młody już słodko spał...
Ale wracając do kryzysu...Stary chyba nie zdaje sobie sprawy z powagi sytuacji...w sklepach coraz częściej zdarzają się podwyżki, drożeje też paliwo, a w związku z tym Jego wypłata (która wciąż ma starczyć na utrzymanie całej naszej Trójki)starcza już na coraz mniej,a skoro tak to warto by zacisnąć pasa...a tymczasem co On robi? W ciągu 7 czy 8 ostatnich dni jadł 3 (słownie TRZY) razy pizzę, TV,radio i wszelkie możliwe światła na całych 64 metrach kwadratowych zajmowanego przez nas mieszkania prawie na okrągło są włączone...a co On na to (bo czasem próbuję zwracać uwagę)-"dotąd jakoś miałem na rachunki to i teraz będę miał"...tylko po co dawać tyle pieniędzy dla PGE ?!
Problem niemożności porozumienia się (jakbyśmy dosłownie w dwóch skrajnie różnych językach rozmawiali) to po problemie pod nazwą "alkohol" czy "rodzina Starego" problem numer 3...hmmm, a może to główny problem i z Niego początek biorą pozostałe? Wciąż liczę,że uda mi się pochodzić do mądrej Pani (czy Pana) który zdiagnozuje ten problem?!

A wspominałam (zmieniając temat) jak Młody ostatnio budzi mnie?...odwraca mi głowę do siebie i wkłada palca do nosa :p
I tym wesołym akcentem zakończę :)

środa, 9 listopada 2011

Wojna wygrana

Warto znać swoje prawa i walczyć o nie do końca..ja przez swój własny upór wczoraj otrzymałam pismo ostatecznie rozwiązujące sprawę z "pomarańczą"...niechciany Aneks został anulowany, a umowa 28-ego bieżącego miesiąca przestanie wiązać mnie z tym operatorem...huuura!!
Aż z tej radości dziś poszłam pochwalić się sympatycznemu kierownikowi Salonu ...a zaraz stamtąd swoje kroki skierowałam ku Salonowi mojego operatora...ale byłam moooocno asertywna (choć nie musiałam,bo bardzo miły wręcz Pan nie namawiał mnie do niczego,a nawet radził,bym poczekała do grudnia,bo może będą z okazji świąt lepsze oferty)...tak więc póki co poczekam:)

A w rodzinnej wojnie,co nowego?
Bitwa za bitwą, czy wygrane to nie wiem...wczoraj znów odczułam jakie zasady panują w naszym związku....wieczorem koleżanka odezwała się,że może wpadłabym do Niej,jeśli mogę..Gdy Starego poinformowałam o tym fakcie od razu wyraził swoją dezaprobatę....dobitnie i podniesionym głosem!!M.in. usłyszałam, że "Ona odezwie się,a Ty już lecisz"..."czy Ona nie wie,że Ty masz małe dziecko?"..."aż wreszcie "idź w pizdu" Oczywiście między jednym a drugim Jego stwierdzeniem ja wtrącałam swoje racje...ale to chyba bez sensu...zresztą czego ja się spodziewałam?Dokładnie tego!!ZAWSZE będziemy tak rozwiązywać "problemy"....zawsze będę miała więcej obowiązków niż praw...ehhhh szkoda gadać...

A co ja dziś zrobiłam? Nie poszłam ZNÓW z Nim do Jego Taty..ale zamiast tego poszedł sam z Młodym....ehhhh ciężko to znoszę, nie umiem siedzieć sama bez mojego syneczka...dobrze,że z godzinę pluskałam się w wannie,to trochę czas zleciał...ohooo zaraz kres mojego dwugodzinnego rozstania z Synuniem....zrobię Mu kaszkę,niech ma jak zaraz wróci:)

poniedziałek, 7 listopada 2011

Po burzy....tylko,czy aby na pewno ?!

Ubiegła sobota była kolejnym "cichym" dniem...Stary z rana pojechał na zakupy, potem bawił się z dzieckiem(czyt. głównie oglądał TV,lub grał w piłkę...ale nie czepiam się akurat tego..przynajmniej nie tego drugiego) a ja jak zwykle okupowałam kuchnię jednocześnie sprzątając pozostałą część mieszkania...wieczorem ni z tego ni z owego Stary wyszedł...nawet na marginesie dodam,że długo myślałam,że schował się gdzieś dziecku...o ja naiwna...wreszcie z sms-a dowiedziałam się, że poszedł oglądać mega wyrąbistą walkę Najman ws. Saleta...jakie było moje zdziwienie,że uznał za konieczne poinformowanie mnie o tym?!Wrócił nawet chyba w miarę trzeźwy,choć chyba nie do końca bo od razu wkurwił mnie,że gdy położył się w "swoim" pokoju, to otworzył sobie okno,bo Mu tak gorąco byłam...oczywiście musiałam Go zezwać za ten brak wyobraźni!! Przecież to listopad a nie lipiec i przeziębienie murowane ...a ciąg dalszy łatwo sobie dopowiedzieć-nie mogąc się oprzeć będzie wciąż zacałowywał Młodego i zarazi Go...więc gdy zasnął zamknęłam Mu je...w niedzielę rano przyjechała moja Mama na zakupy i poszłam Jej doradzić zakup płaszcza a potem przyszłyśmy do nas...Stary niby udawał,że jest wszystko normalnie,ale ja wyczuwałam napięcie...wcześniej wyraźne uwagi dałam Mamie jakich tematów sobie nie życzę więc rozmowy o naszych problemach nie było, zamiast tego Mama przypomniała Staremu,że obiecał Jej układanie paneli i czy to aktualne i tak dostała zapewnienie,że nic się w tej kwestii nie zmieniło,więc w czwartek jedziemy na parę dni do Mamusi mojej. Reszta dnia minęła najpierw na kłótni,do czego wrócę za chwilę,bo to dłuższy temat,a potem wpadli moi znajomi i gdy wyszli to Stary uznał,że już odzywamy się i że jest wszystko po staremu...ale czy jest? Kurcze no nie bardzo,ja coraz częściej rozmyślam co to wszystko świadczy o naszym związku i jakie są szanse na to,że nie pozabijamy się?A wczoraj gdybym miała coś niebezpiecznego w ręku mogłabym popełnić morderstwo...tak mnie wkurwił,że potem wpadłam w taką histerię,że płakałam chyba z pół godziny...a On co? A nic....poszedł do sklepu....fajnie,że robi na Nim wrażenie mój płacz i że martwi się o mnie i w ogóle...kłótnia zaczęła się od ostatnio częstego powodu,a mianowicie poszło o kasę...przypomniałam Mu o wciąż niekupionej książeczce dla dziecka,o innych rzeczach,które jak na złość pokończyły się no i,że skoro mają wpaść znajomi to wypadałoby choć ciastka jakieś mieć (na herbatę "naciągnęłam" wcześniej mamę,inaczej nawet Jej nie miałabym napoić, bo ostatnia torebkę zużyłam na śniadanie)a On swoje,że On nie ma i że uprzedzał,że teraz będzie kiepsko z kasą i że mogłam myśleć wcześniej...kurcze krew się we mnie zagotowała,bo niby co źle zrobiłam? Dał mi 500 zł na rachunki(nawet nie starczyło to na wszystko,co powinno było być opłacone), drugą (dwukrotnie większą część) dałam ja i za moje mieliśmy obkupić się..i większość z tego poszła na zakupy,ale część później wydałam a to na zaległy rachunek Starego, a to na bieżące potrzeby,czy na paliwo dwukrotnie ..największa działka na zakupach przypadała Młodemu,bo i On był najbardziej potrzebującym z uwagi na to,że w zastraszającym tempie wyrasta ze swoich ubranek,a i miał pieniążki które wcześniej dostał od różnych osób...Stary miał kupić sobie tylko buty,ale jak rasowa kobieta w sklepie zakochał się w koszuli i muuuuusiał ją mieć-mówiąc-nie płać mojego rachunku za telefon i za te pieniądze kupimy (przyp. oczywiście za jakiś czas musiałam zapłacić ten rachunek,z pozostałości moich pieniędzy)...gdy ja dokupowałam kolejne rzeczy dla siebie czy Młodego (a dodam,że nawet nie zbliżając się jeszcze do limitu przeznaczonego na zakupy dla poszczególnej osoby)to już było pytanie po co, na co itd...a potem jak np wróciłam do domu z książeczką dla Młodego (On je lubi więc wciąż coś Mu dokupowałabym) to usłyszałam kąśliwą uwagę "jak nie będzie pieniędzy to zjemy tę książeczkę" (dodam,że wcześniej ja takie uwagi wyrażałam o Jego nowej koszuli)...teraz gdy rzeczywiście nie ma pieniędzy słyszę, wiedziałaś,że tak będzie!!Czyli co? Powinnam była sobie nie kupić?Młodemu?Czy może powinnam tak zrobić by z kasy na zakupy (co wyraźnie podkreślam była za obopólną zgodą przeznaczona do tego celu!!)zostało na wszystko inne? Więc od słowa do słowa wyszło,że to On sam sobie to wszystko kupił ,bo przecież dał mi 500zł...i pewnie (dalej nie ciągnęliśmy tego tematu)dowiedziałabym się, że rachunki też On opłacił i jeszcze pewnie POWINNO BYŁO MI ZOSTAĆ! Za to usłyszałam,że "bo On musiał opłacić mi mój rachunek"...no kurwa mać, a kto niby miał? Sąsiad?A może kochanek, którego jeszcze nie mam ,ale nie odrzucam takiej ewentualności? Wykrzyczałam więc (już byłam meeeeeeeega wkurwiona i nie panowałam ani nad tonem ani nad swoimi pazurami,którymi dość porządnie wbiłam Mu się w przedramię),że to nie to,że On mi robi łaskę,że opłaca rachunki-ja ze swoich obowiązków (zajmowanie dzieckiem,pranie,sprzątanie i gotowanie)wywiązuję się..dodam na marginesie,że dobrze,że uparłam się,by dokupić to i owo sobie i Młodemu będąc drugi i trzeci raz na zakupach,bo inaczej kasę "przejedlibyśmy" , my z Młodym nie mielibyśmy większości z zaplanowanych zakupów,a Stary (najbardziej JAK ZWYKLE obkupiony) uważałby,że to On na wszystko daje,a ja nigdy nic za swoje nie kupuję...szok,nawet gdy to piszę gul mi skacze....koniec końców wpadłam w histerię...ale nie odpowiedział na moje pytanie,czemu tak znęca się psychicznie nade mną...
Jak wcześniej wspomniałam po wizycie Madzi i Darka zaczął się odzywać, nawet sandwicze zrobił na kolację...ale co to zmienia? Przecież to już jasno i wyraźnie widać,że my za cholerę nie dogadujemy się, mamy różne podejście do wszystkiego..wczoraj np Stary z żalem mówił do Madzi, że On uważa,że po to się pracuje,by w sobotę odreagować i zabawić się,znalazł akurat dobrych odbiorców,bo Oni (ostatnio bardzo kumplujący się z Jego ukochanym imprezowym braciszkiem)mają identyczne podejście...ja miałam takie podejście...ale to było przed zajściem w ciążę! Dziś uważam,że dziecko wystarcza nam za rozrywkę na co dzień jak i od święta...a co do imprez,to broń boże nie uważam,że to źle iść pobawić się-ale UWAGA raz na jakiś czas-co rozumiem jako kilka razy w roku, tyle...może głupia jestem,ale życie rodzinne jest dziś dla mnie priorytetem...a jak widać na załączonym obrazku wciąż nam daleko do takiej sielanki:(
A do tego ja coraz bardziej czuję,że Stary ma mnie w dupie,bo jak On nie widzi WCIĄŻ naszych problemów,nie reaguje na mój płacz i nie dociera to co mówię to o czym to świadczy?No i co z tego,że chwilowo nie skaczemy sobie do gardeł?Przecież nic się nie zmieniło?Po prostu zamietliśmy pod dywan chwilowo nasze problemy, tyle!!Pewnie nie tak długo przyjdzie nam czekać na powtórkę z rozrywki?!Kończąc ten temat dodam,że baaaaaardzo żałuję swoich wybuchów furii i jestem przerażona,że potrafi mnie doprowadzić do takiego stanu,ale czy On zdaje sobie sprawę,że to On mnie tak wyprowadza z równowagi?Chciałam nawet z Nim pogadać jeszcze wczoraj,ale jak poszedł do sklepu to zginął a potem już nie było kiedy...gdyby była choć malutka szansa na konstruktywną rozmowę to chciałabym ją poprowadzić...ale wiem,że jak zwykle nic z niej nie wyniknie..ja się nagadam i tyle...od Niego usłyszę to samo co zwykle...

A co poza tym? Młody nauczył się mega sprawnie wspinać na krzesła w kuchni-myk myk i już przesuwa brzuszkiem po siedzeniu, łapie rączką za oparcie,wspina się i już stoi :) Tak łatwo dotrzeć do wszystkich interesujących rzeczy np na stole :)

piątek, 4 listopada 2011

Zmiana nastrojów...

Dziś dalej spływały życzenia urodzinowe...choć to chyba za mocno powiedziane bo takie spóźnione (nie-spóźnione) życzenia spłynęły dwa. Najpierw z samego rana (a na marginesie dodam,że dziś wcześnie zaczęliśmy dzień..bo już po 7 Młody był wyspany)otrzymałam spóźnione życzenia od koleżanki a koło południa przypadkiem odkryłam, że wczoraj otrzymałam życzenia od Kogoś..Kogoś kiedyś (?!) ważnego...przeczytałam i nastąpiła tytułowa zmiana nastrojów...od zdziwienia, poprzez radość...do smutku...aż na koniec popłakałam się...ehhh, głupia jestem, ale z godziny na godzinę, z dnia na dzień coraz bardziej skłaniam się ku myśli o rozwodzie...nie mogę z tym człowiekiem już wytrzymać...prawie nie rozmawiamy-ja czasem MUSZĘ się odezwać, gdy mnie coś zbulwersuje a niestety jest spoooooro tego wciąż..wspomnę tylko o tym, co dziś najbardziej mnie wkurwiło...otóż od kilku tygodni kompletuję dziecku serię książeczek (co dwa tygodnie w środę) no i już 3 części mam a w ubiegłą środę z uwagi na fakt, że jestem bez pieniędzy, nie mogłam kupić 4tej części no i dziś powiedziałam o tym Staremu-a On (Tatuś roku!!) mówi "za co? za Twoje PZU?" (swoją drogą,że też musi wypomnieć,że opłaca mi...o swoim nie wspomina),zbulwersowałam się, bo przecież na pizzę ostatnio miał (mając jedzenie w lodówce!), 10 zł to nie majątek (cena tej książki),a i pewnie nie raz jeszcze zamówi pizzę....nic nie odpowiedział...a za parę minut pukanie do drzwi...PIZZA!! Na Jego pytanie,czy będę też jadła (a dodam,że miałam ochotę nawet) odpowiedzieć mogłam tylko NIE...dla dziecka 10zł nie miał...ja wiem,że pewnie był głodny,ale cóż ja Mu poradzę!! Mimo prawie pustej lodówki z resztek tego co znalazłam zrobiłam wczoraj spagetti na obiad....On wczoraj jak wrócił z pracy powiedział,że zje jak poćwiczy...nie ćwiczył, poszedł spać,ale około północy wstał i zaczął jeść..i zostawił mi syf w kuchni, a pomijam,że specjalnie posprzątałam sobie kuchnię gdy tylko Młodego uśpiłam...dziś jako,że pobudka była wcześnie to i obiad przygrzałam wcześniej...gdy Tamten wrócił spytał, czy jadałam na co zgodnie z prawdą odpowiedziałam TAK...myślałam,że pewnie jest głodny i zaraz i On sobie przygrzeje...ale nie...a,że ja w międzyczasie zgłodniałam a On nie zabierał się do jedzenia, to uznałam,że pewnie ZNÓW moje jedzenie się zmarnuje i znów sobie zjadłam...koniec końców potem On zjadł to co pozostało,choć pewnie nie było wystarczające..to nie powód,by znów szastać kasą, której jak na lekarstwo szczególnie,gdy tyle razy jedzenie musimy wyrzucać...ehhh....koniec końców wyszedł z pokoju w którym siedzieliśmy przed TV (jak poszedł odebrać pizzę) i już nie wrócił..czyżby wiedział,że zachował się jak ciul? Ehhh,tylko,że co z tego? Ja coraz bardziej czuję obrzydzenie do Niego i widzę coraz więcej różnic między nami...różnic nie do przyjęcia..

czwartek, 3 listopada 2011

69 lat do 100-tki

Coraz bliżej...nie jest to miła perspektywa, pewnie dlatego mam dziś wisielczy nastrój...wiem ,że pewnie większość kobiet a już szczególnie tych,które przekroczyły magiczną 30stkę nie przepadają za dniem swoich urodzin,ale u mnie mój humor nie tylko wywołuje dzisiejsza data...od soboty mamy „ciche dni” i końca nie widać...święto „Wszystkich Świętych”spędziłam samotnie (tzn bez Męża a oczywiście z Syneczkiem)...

Zacznę od początku...W sobotę Stary zakomunikował (tonem niecierpiącym sprzeciwu) „idziemy jutro do mojego Taty”...nie ukrywam,że samo wspomnienie o Jego rodzinie w tej chwili wywołuje u mnie nerwicę żołądka...ściskanie w dołku itd...nic nie odpowiedziałam ale i też On nie czekał na żadną odpowiedź gdyż zaraz wziął telefon by poinformować o tym fakcie zainteresowanego...na marginesie dodam,że jak ja chcę jechać do mojej Mamy (z Nim oczywiście) to słyszę „zobaczymy”-jakby potrzebne było urzędowe 7 dni do wydania decyzji - więc może to sposób byłby? Tyle,że ja dotąd nie robiłam tak, gdyż nie mogłabym być pewna,że nie zmieni zdania a moja Mama raz poinformowana o większej ilości osób na obiedzie przygotowałaby się do tego tak,że za dużo jedzenia mogłoby się zmarnować (dla mojego Męża przewidywana jest zawsze ogromna porcja - jak dla 2-3 osób). Ale wracając do tematu...zanim jeszcze połączył się powiedziałam - „musisz już natychmiast dzwonić?” a On na to „tak,bo nie wiem czy Tata nie jedzie do babci”. Jak postanowił, tak zrobił...a ja z wciąż ściśniętym żołądek usiłowałam dojść do siebie, znaleźć pozytywne strony tego...niestety nie wychodziło...oczyma wyobraźni widziałam jak Stary siedzi z Bratem i Tatą przy stole,na którym poza jakimiś herbatnikami stoi wódka i przepitka...a ja siedzę na podłodze z Młodym i zaciskam zęby podczas gdy Mati kolejną zabawkę zabiera Młodemu, twierdząc,że On ją popsuje...co trochę przewija się tu i ówdzie Bratowa Starego (która napić nie będzie się raczej mogła,bo jest w początkach ciąży) a która będzie (podobnie jak Brat) nalegała na noszenie Młodego, który nie znając Ich będzie się bał i nie będzie chciał iść,ale co nie będzie Ich przekonywało a przez to propozycja „Kubusiu pójdziesz do mnie?” będzie ponawiana co kilka minut....do znudzenia...do mnie raz na jakiś czas ktoś się odezwie, co jakiś czas namawiając do wódki, na którą ja oczywiście nie będę miała ochoty aż wreszcie usłyszę (jak ostatnio - w poprzednią Niedzielę od Starego) „nie odpowiada Ci towarzystwo?”Będę więc super się bawić...a po powrocie do domu pół nocy będę dochodziła do siebie, wielokrotnie inhalując się (przez kota, na którego mam mocną alergię i wywołuje napady duszności...moja dość uśpiona astma daje o sobie znać właśnie gdy obcuję z kotkiem, bądź przebywam w jego otoczeniu. Ponadto już będąc w ciąży przerażała mnie wizja częstych kontaktów z rodziną M z uwagi na zasady jakie mogliby Mu wpoić...a patrząc na bratanka M umierałam ze strachu,że może moje dziecko wyrosnąć na COŚ TAKIEGO...Im bardziej starałam się znaleźć pozytywne strony wyjścia do Teścia tym bardziej ściskało mi żołądek..w końcu wymyśliłam skoro Stary chce spotkać się z Tatusiem to niech zaprosi Go do nas...Jego wizyta miałaby same dobre strony - Młody czułby się pewnie w swoim domku (może nie bałby się aż tak dziadka), brak kota i innych domowników to z kolei dla mnie dobra strona tego pomysłu...niestety nie spotkała się z aprobatą Starego - „Tata nie może chodzić” na co zaraz odpowiedziałam,że przecież może po Niego jechać, a chwilę wcześniej mówił,że Tata może będzie jechał do swojej Teściowej,to chyba jakoś zakazem chodzenia nie przejmuje się? Na co usłyszałam „ale nie jedzie” wtedy stwierdziłam, że pewnie kręci a tak naprawdę chodzi nie o spotkanie z Tatą a z Braciszkiem...wtedy Stary zdenerwował się „a co jeśli tak, wkurwiać mnie zaczynasz”...wtedy z kolei ja wkurwiłam się „pierdolę,nie idę nigdzie”...na co On odparł „płakać nie będę”...i na tym temat się skończył...w niedzielę do ostatniej chwili nie wiedziałam co zrobić...problem rozwiązał się sam...cały dzień nie odzywaliśmy się do siebie...ja wciąż czekałam kiedy powie „idziesz?” a On nic...zabrał się za 2 danie (ja ugotowałam rosół), potem UWAGA zrobił ciasto i choć to tylko z proszku to jednak jestem pełna podziwu...ale zdziwi się ten, który myśli,że to dla mnie...głównie On zjadł...przed 18 (gdy już byłam pewna,że odpuścił i nie idziemy) zaczął się ubierać i bez słowa poszedł..W poniedziałek wrócił wcześniej z pracy, gdy Młody spał a ja szykowałam obiad...chcąc wiedzieć na ile dni mam szykować spytałam tylko czy jutro (we Wszystkich Świętych) jedzie ze mną do K-ska...odparł „nie”...więc odpowiedziałam, że w takim razie ugotuję by miał na obiad w święto...po chwili upewniłam się,że zdaje sobie sprawę, że będę od rana potrzebowała auto na co usłyszałam,że mogę nawet dziś jechać, gdy On wróci z Tatą od lekarza....dlatego wieczorem ok 19 zapakowałam nas (siebie i Młodego) i pojechałam do mamusi...wcześniej jeszcze chciałam rozmawiać...spytałam,czy będzie po co wracać na co usłyszałam „no w czwartek będzie mi auto potrzebne”....ehhh szkoda słów...a mimo to powiedziałam wszystko co o tym wszystkim myślę...i co z tego?Co że ja wytłumaczyłam wszystko,że zdradziłam Mu swoje motywy postępowania, moje przemyślenia, obawy itd...co z tego? On odparł „jak nie szanujesz mojej rodziny, ja nie będę szanował Twojej”...czy On nie słuchał co do Niego mówiłam? Jak grochem o ścianę...i choć nie uważam,że zawsze i we wszystkim mam rację to jednak On nigdy nie podchodzi do siebie, czy swojej rodziny krytycznie...zawsze będę winna TYLKO ja...
U Mamy byłam całe dwa dni,choć spakowałam się jakbym miała przez tydzień co najmniej nie wracać...i powiem szczerze,że chciałam nie wracać za szybko...ale przemyślałam coś – przecież nie raz już bywało,że chciałam dać Mu do myślenia takim zachowaniem i co? I nic...niczego to nie wniosło do naszych relacji...postanowiłam – kiedy następnym razem będę chciała długo zabawić u Mamy to już nie wrócę na dobre...a wtedy jeszcze tego pewna na 100% nie byłam...choć już do 100tki nie wiele brakuje (a znacznie mniej niż mnie do 100 lat)...szczególnie,że po powrocie do domu cichych dni ciąg dalszy, jeśli jakaś wymiana zdań to raczej „służbowa” wręcz konieczna. Dlatego coraz bardziej myślę, że powinnam poważnie zastanowić się nad terapią dla małżeństw...bo nie widzę szans na kompromis dla nas...wiem,że mogłabym zacisnąć zęby i zacząć „tam” chodzić,ale co by to zmieniło? Tyle,że musiałabym przymykać oko na to co tak bardzo mi przeszkadza, bo WIEM,że ze strony Starego nie zmieniłoby się nic...nie raz mi coś obiecywał...a obecne tłumaczenie „nie piję jak ćwiczę” (Stary zaczął używać znów swej siłowni) to puste hasło, bo to nie pierwszy raz i wiem,że zwykle mnie mówi tak a potem Ktokolwiek bez większych problemów namawia Go nie tylko na jeden kieliszek..
Przedwczoraj dowiedziałam się od swojej Mamy czegoś co jeszcze bardziej zmusiło mnie do myślenia nad swoją przyszłością...wieczorem we Wszystkich Świętych, gdy Młody spał a w domu był wreszcie spokój (siostra z rodzinką pojechali do domu) zaczęłyśmy rozmawiać...oczywiście moja Mama jest zorientowana w moich problemach...przestałam cokolwiek przed Nią ukrywać...bo i po co? Tak więc wieczorem rozmawiałyśmy raczej o szczegółach, o kilku nie miała pojęcia...to co ja dowiedziałam się najpierw nie zrobiło większego wrażenia,ale teraz coraz częściej o tym myślę...zastanawiam się do jakich wniosków powinnam dojść...otóż dowiedziałam się, że mój Tata był taki sam (w swoich wadach) jak mój Mąż...nigdy dotąd nie słyszałam tylu rzeczy negatywnych na Jego temat , bo Mama nie chciała mówić źle o zmarłym...ale teraz gdy już to wszystko wiem inaczej patrzę na Jego śmierć....kiedyś uważałam, że gdyby żył byłoby nam dużo lepiej, a dziś wydaje mi się, że pewnie byłoby wprost przeciwnie...wyciągnij więc dziewczyno wnioski dla siebie!!Dziś nawet nie pamiętał o moich urodzinach...

Ale mam Syneczka, który w ciągu dnia wielokrotnie ściskał mnie za szyję...dla takich chwil warto żyć:) A tak na marginesie to Młody nauczył się mówić „dzidzi” na małe dziecko...to kolejne (obok nauczonych dotąd odgłosów pieska,kotka,krówki,świnki i rybki) „słowa” mojego Syneczka...pomalutku uczymy się mówić:)

niedziela, 30 października 2011

Tupot małych stóp...

Jakiś czas temu wyjęłam Puchatkowi z łóżeczka dwa szczebelki i teraz, gdy Mamusia korzystając z popołudniowej drzemki Synusia pracuje w kuchni co jakiś czas słyszy cudowny tupot małych stóp:)Po prostu Synuś gdy przebudzi się to ile sił w nogach drepcze do Mamusi...ehhh jak ja to kocham:)Mogę nie wiem jak zły mieć humor (najczęściej przez Ojca mojego dziecka) ale gdy zobaczę moje Słoneczko bosymi stopkami dreptającego do Mamusi to wszystko inne jest nie ważne:)Ostatnio (w zeszły poniedziałek).Ponadto do grona odgłosów zwierząt jakie Młody naśladuje doszło "jak robi kotek -i tu moje Słoneczko piszczy (tak powtarza po mamie "miał" :) ), ponadto umie "mówić" jak UWAGA rybka:) I tu dźwięk przypomina cmokanie:) Gdy moje kochane Maleństwo widzi krówkę,rybkę,czy usłyszy,że wspomni się o którymś ze zwierząt to "mówi" odpowiednio :) To wciąż mało postępów w nauce mówienia,ale jednak sprawia tak wielką radość...szczególnie,gdy ma się nerwy na wszystko inne...jak np na pierwsze w "karierze" kierowcy pouczenie...jeździłam po mieście z Dziecięciem za papierkami do zasiłku dla biednych ...i o dziwo w ekspresowym tempie udało mi się wszystko pozałatwiać, w jednym Urzędzie udało mi się przez telefon w ciągu paru chwil załatwić papierek na który każą czekać tydzień!! ehhh znajomości,to podstawa:) Zadzwoniłam,znajoma powiedziała,że mam zaraz przyjechać...przyjechałam i już:) I tyle z pozytywnych spraw tego dnia...bo odjeżdżając spod jednego Urzędu spotkałam się ze Strażnikami Miejskimi,którzy pouczyli mnie,że tu stać nie można...ehhh...na nic moje tłumaczenie,że wjazd na parking zastawił jakiś baran (takiego dokładnie słowa użyłam:p),że z dzieckiem nie chciałam szukać daleko miejsca itd..."miły" Pan (który cholera jasna chodził do naszej szkoły średniej!!) wysłuchał,powiedział, "tak,proszę dowód osobisty,rejestracyjny auta i prawo jazdy"....ehhh nic nie pomogło,że dziecię płakało,że wsadziłam Go do auta....ehhh...nie spowodowałam zagrożenia w ruchu ani nic...naprawdę mogli mnie puścić...ale nie,po co?!
Stary w domu O DZIWO spytał tylko "ile będzie trzeba zapłacić?"....
A z moim Orangem ciąg dalszy sporu.....przysłali pismo,że nie dostarczyłam pisma potwierdzającego zwrot zakupionego modemu i przez to odrzucają moją prośbę o zerwanie umowy...ale nie poddaję się,wystosowałam kolejne pismo...i czekam:) Pominę fakt,że gdy poszłam z pierwszym pismem do Salonu to gość nie kazał mi oddać sprzętu ,baaa On pierwszy raz ma taki przypadek jak mój,więc na moim przykładzie się uczy...ehhh...ja to mam zawsze pecha-jedyna w regionie mam jakiś problem...kiedyś jedyna w powiecie miałam podany corhydron gdy była afera z tym związana,a przez to ja musiałam złożyć oświadczenie na policji,że mnie nic nie było, jako jedyna w powiecie i w szpitalu którym leżałam miałam grypę Ah1N1 będąc w ciąży....ehhh,ja zwykłych problemów nie mogę mięć...zwykłe problemy ma każdy głupi...ale nie ja...

środa, 26 października 2011

"Odpornościowy profesor"

Dziś wreszcie przyszedł dzień wizyty u profesora od zaburzeń odporności...i choć wizyta była przewidywalna i w sumie póki co nie dowiedziałam się niczego, czego wcześniej nie wiedziałam, to jednak jestem z tego spotkania bardzo zadowolona.Po pierwsze znów przekonałam się,że naprawdę bywają lekarze z powołania, z podejściem do dzieci...po drugie Pan Profesor wytłumaczył wszystko dokładnie i umówił się z nami,że konieczne będzie położenie się na dwie doby do szpitala w celu przebadania Młodego wzdłuż i wszerz szukając przyczyn Jego tak częstych infekcji. W tym temacie to tyle. W drodze z Łodzi wstąpiliśmy do Galerii...i myli się ten kto myśli,że nagle stałam się wielbicielką sztuki przez duże S....po prostu po raz trzeci w ciągu ostatnich pięciu dni byłam na zakupach:p Efekt=Młody obkupiony we wszelkie body:z długim, z krótkim rękawem, piżamki,sweterki itd...nawet ja kupiłam sporo (jak na mnie) dla siebie,Stary jak zwykle umiał przeforsować swoje wydatki-które nie wiedzieć czemu okazały się wyższe niż zakładaliśmy...co poza tym? Młody nauczył się "mówić" jak robi kotek (co jest jednym piskiem) oraz jak robi rybka :p co brzmi nie inaczej jak cmokanie:) Poza tym nauczył się "śpiewać"-gdy ma chęć i słyszy jakąś piosenkę (np w reklamach czy w bajce) to śpiewa "lalalala" (co brzmi trochę jak "jajajaja" wciąż l to takie l/j...mamy jedną książeczkę (a wciąż uwielbia książeczki przeglądać) w której jest taki fragment "i słucha jak pan słowik dzieciom do snu śpiewa" i gdy to czytam to wyraźnie czeka na ten fragment i gdy tylko padnie słowo "śpiewa" zaczyna swoje "lalalala" Niech sobie przypomnę jakie postępy jeszcze poczynił Puchatek? Żeby nie było,że nie rozwija się:) Aaaaa np gdy jest niegrzeczny (krzyczy,piszczy czy w inny sposób usiłuje swoje pomysły przeforsować) daję Mu karę ("posiedzisz tu w drugim pokoju aż przemyślisz") a potem Mu tłumaczę co jest nie tak i wreszcie mówię-przeproś Mamusię,że byłeś niegrzeczny...i moje szczęście ściska mnie za szyję:) Bezcenne:) I oczywiście wszystko Mu wybaczam :) Od paru dni zaczął wreszcie mówić "tata"...wciąż jest to dosyć niewyraźne,ale jednak to TATA...ku uciesze Starego...a niech ma:)Zresztą od dłuższego czasu powodów do radości Stary ma znacznie więcej,bo Młody tak strasznie zaciesza jak On wraca z pracy,że najpierw biegnie jak oszalały do drzwi gdy usłyszy przekręcanie klucza w zamku a potem nie chce Go na krok opuścić i w ogóle wtedy mama może iść gdzie chce-Młody nawet zrobi papa mamusi na do widzenia...co byłoby nie do pomyślenia w przypadku,gdyby to Stary chciał wyjść...ryk byłby nie z tej ziemi i tylko obietnica-pomachamy Tatusiowi z okna może coś pomóc:) Ehhh synuś mamusi chwilowo przeistoczył się w synusia tatusia:)

wtorek, 18 października 2011

Lekcja asertywności

Kiedyś moja Kawcia Mielona (pozdrowienia Stara dla Ciebie:) ) wysłała mi poradnik asertywności...a ja durna wydrukowałam sobie, trochę poleżał w widocznym miejscu, a teraz nawet tam go nie ma a ja jak nie czytałam tak nie czytałam...a dziś przydałoby się wykazać asertywnością....ehhh... Wyszłam wczoraj z domu z Malutkim na spacer...już pominę drobny fakt,że Kasia Krupa w DDTVN postraszyła jak to zimno na dworze i żeby nie sugerować się słońcem i że trzeba ciepło się ubrać...to ubrałam Puchatka jak na zimę i wyszłam z założeniem,że na krótki spacer,coby pooddychał świeżym (że tak go nazwę) powietrzem...i już krok od domu żałowałam tego kroku...tzn z tą wczorajszą stylizacją Puchatka(dziś byłam mądrzejsza i zimową kurtkę zastąpiłam jesienną na polarku i bluzeczką welurową...ale wracając do wczoraj...w trakcie spaceru uznałam,że przejdę do Orange po informacje odnośnie rezygnacji z Umowy...taki był plan...a wyszłam z przedłużoną Umową...i potwornie wściekła-JAK MOGŁAM ZNÓW!!!! TAK SIĘ PODEJŚĆ?! Całą drogę przeklinałam pod nosem...i jednocześnie kombinowałam jak by tu to odkręcić, a podpisany Aneks nie dawał nadziei....w domu poszperałam na necie, w prawie telekomunikacyjnym ....i pojawiło się światełko w tunelu...z tym światełkiem i pełna nadziei pojechałam zaraz po powrocie Starego do Salonu...tam przeprowadziłam szczerą rozmowę...i jednocześnie moje światełko rozbłysło jak i przygasło....pół wieczoru spędziłam na pisaniu mądrego pisma ...i myślę,że nie wyszło najgorzej...a dziś je złożyłam w Salonie..i jakie było moje zdziwienie jak dostałam od kogoś "mądrego sms" prosząc o wyjaśnienia....kurcze,pismo było napisane jak krowie na granicy.....ehhh...jeśli czegoś się spodziewałam to negatywnej odpowiedzi a nie takiego pytania....odpisałam więc mailowo (załączając ponownie moje pismo) i nieco wyjaśniając jeszcze....ciekawe co teraz.....oj zawzięłam się....jak odpowiedź będzie negatywna poszukam Kogoś kto wystosuje do Nich "fachowe" pismo.....nie wiedzą z Kim zadarli :p A co poza tym? Młody znów uwielbia Mamusię:) Staremu daje spokój, za to Mamusia musi wciąż coś z Nim robić...wczoraj nawet było to powodem kolejnej mega kłótni ze Starym,bo jak zwykle miał gdzieś,że ja coś robię-bo co też Go to interesuje-wg Niego to moja sprawa...ehhh...szkoda gadać...znów poczułam gdzie ma mnie i moje sprawy....nie ma co...kocha mnie nad życie....Jego sobotnie wyznania (pod wpływem alkoholu kierowane do mojego wujka) wydają się teraz śmieszne...przecież On nie wie co to znaczy kochać...jak można Kogoś kochać i mieć gdzieś Jego potrzeby? Jedno wyklucza drugie.. A jeszcze zmieniając temat to już jakiś czas temu (z tydzień jak nie dwa) miałam pisać , że Młody nauczył się mówić jak robi krówka-mmmmmmmmmm, piesek-am am (inaczej intonując znaczy to jedzenie:) ),świnka-i tu następuje pociąganie nosem jak przy wąchaniu ...co ponadto?Rozumie większość-prawie wszystko (o czym wcześniej słyszał) potrafi na moje pytanie zlokalizować w pokoju, a czynność którą widzi,że ja wykonuję stara się powtórzyć-jak np nauczył się obsługiwać mój telefon...padam ze śmiechu jak widzę jak operuje paluszkiem po ekranie dotykowym-i sprawnie odblokowuje...dzięki czemu już wiele rozmów nawiązał...jak np dziś z Panią Dermatolog...ehhh,aż musiałam zmienić dziś sposób blokowania..choć tak bardzo lubiłam patrzeć jak dosłownie kilka sekund zajmuje Mu odblokowanie...taka jestem z Niego dumna:)...chwilowo tyle przypominam sobie...pewnie za jakiś czas przypomni mi się coś jeszcze...tymczasem koniec na dziś:)

czwartek, 13 października 2011

Huuuuura!!!

Ależ się cieszę...wczoraj wieczorkiem odebrałam swojego sprzęta, swój kochany komputerek...wcześniej musiałam się wkurzyć na "kochanego Mężusia",potem na kochanego laptopka...grrrrrrr...wciąż muszę się na coś denerwować...ale od początku. Kilka dni (a może kilkanaście nawet już) temu rozmawiałam koleżanką, która zajmowała mi się naprawą lapka i o dziwo okazało się,że mój sprzęt czeka od dawna na odbiór.Wczoraj odezwałam się do Niej,że może wyskoczyłybyśmy na piwko i wbrew temu co początkowo twierdziła,że będzie u Niej kiepsko w najbliższych dniach z czasem wieczorem dostałam sms-a,że może spotkałybyśmy się za 1,5 godziny...głośno skomentowałam i od razu usłyszałam do Męża,że mogę wybić to sobie z głowy..ale nic sobie z tego nie robiłam i odpisałam "pasuje".Potem zajęłam się swoimi obowiązkami, a więc kolacja, kąpanie Młodego, leki i inhalacje Młodego (bo czy ja wspominałam,że u nas sezon chorobowy rozpoczęty?)...a potem ubrałam się i zakomunikowałam:"wychodzę", Stary zezwał mnie, że ZNÓW wychodzę i żebym nie zdziwiła się jak On wyjdzie w sobotę, a jak powiedziałam,że przecież ja nie wychodzę na imprezę w weekend tylko do koleżanki i to w środku tygodnia to On odpowiedział,że ostatnio wyszłam w piątek....SZOK...przecież ja ostatnio (z Żanką) wyszłam 3 miesiące temu!?W międzyczasie byłam z kuzynką na niby panieńskim wieczorze w barze,ale to był wyjątek! Tak czy inaczej szłam do Żanki taka wkurwiona,że szok! Przecież ja wychodzę tak strasznie rzadko, a ten ma jeszcze pretensje, podczas gdy On znaaaaacznie częściej zapuszcza się gdzieś...Ale nieważne:) Ważne,że miło posiedziałam na plotach u koleżanki (nie poszłyśmy nigdzie), wypiłyśmy parę drinków i ogólnie miło było...nawet z Jej Mężusiem posiedziałyśmy.Po powrocie do domu zaraz (stęskniona) odpaliłam lapka ...i szybko tego pożałowałam...bo o 1 musiałam podać lek Młodemu i jak w związku z tym Go obudziłam i On dojrzał lapka...i się zaczęło..absolutnie nie chciał iść spać....tyle czasu nie widział komputera że myślałam,że zapomni co i jak...ehhh chyba z 2 godziny walczyłam by Go uśpić...tzn wcześniej odciągnąć Jego uwagę od lapka...spać poszliśmy chyba coś koło trzeciej....myślałam,że padnę! Dziś trzymałam się (i przede wszystkim Małego) z daleka od lapka...a dopiero niedawno zabrałam się instalowania tego i tamtego....i ZNÓW musiałam się zdenerwować, bo zupełnie nie chciał ze mną współpracować...ale koniec końców udało się! I znów mam kontakt ze światem:) I znów mam swoje 2tysiące ukochanych piosenek....i jakoś tak nie spieszy mi się do łóżka, znów:)...nawet gdybym mogła iść spać...a nie mogę bo o 1 ustawiłam porę na lek Młodego...jak wspomniałam jest lekko przeziębiony-w porę (mam nadzieję) zareagowałam (i wprowadziłam leczenie) i wygląda na to,że gorzej nie powinno być...oby....

poniedziałek, 10 października 2011

Nie taki diabeł straszny...jak Go maluję

Dziś jakoś dzień mija mi dość spokojnie, kto wie,może po części dlatego,że wczoraj miałam "wyjście",po części dlatego,że cały dzień zapowiadał mi się spędzony w domu tylko z Puchatkiem-Stary na służbowym,jednodniowym wyjeździe do Krakowa.Młody nawet nie bardzo męczący (niech za poparcie tych słów posłuży fakt,że dziś TYLKO dwa razy był za karę "w innym pokoju,na wersalce ")a ja dużo zrobiłam...teraz moje dziecię od kilku (prawie trzech) godzin śpi a ją sprzatnęłam mega syf w kuchni pozostawiony przez Starwgo-tytulowego diabła..i tu przejdę do rozwinięcia tematu przewodniego.Otóż dziś , gdy na elektrycznej szatkownicy tarłam calutką michę ugotowanych (przez Starego) buraczkow doszłam do wniosku,że ten mój Diabeł nie taki straszny jak..a przy okazji dziś mój Diabełek mały też nuezly-w końcu pierwszy raz od kilku prawie(kilkunastu prawie) dni bez oporów zasnął po obiedzie..i śpi dotąd...ale wracając do Diabła.Kurcze ,jak człowiek łatwo zapomina te pozytywne sprawy...jak łatwo (ja) przekreśla wszystko,neguje i tylko w jeden sposób patrzy na pewne sprawy..i to nie pierwszy raz tak mam...kiedyś dobrych kilka lat temu byłam z Kimś i miałam (delikatnie mówiąc)niezbyt dobre relacje z Jego mamą a gdy dołożyłam do tego fakt,że ten On dopiero gdy był lekko wystawiony umiał mi powiedzieć co Go boli (we mnie)to wychodziło jedno NIE CHCĘ Z NIM BYĆ ...ja byłam tego absolutnie pewna -z tej mąki chleba nie będzie...nic nie robiłam w kierunku by coś zmienićkierunku by coś zmienić,naprawić itd ...przecież byłam pewna NIC Z TEGO NIE BĘDZIE ...a przy tym tkwiła w tym 2,5roku.Inna sytuacja...mój romans ze Stolicą..postanowiłam że mi tam źle i.już...nie starałam się nic zrobić by było lepiej ...nawet rewelacyjna wizyta u znajomej mojej Kasi (ładnie Ci Stara znów słodzę,co?)psycholożki nie był pomóc na mój wisielczy nastrój -było mi tam źle - baaardzo źle..i chciałam uciekać...ZNÓW nie próbując nic zmienić. Teraz chyba mam ZNÓW to samo-Stary jest be,NIE CHCĘ GO...chociaż tu czasem próbuje coś zmienić naprawić ...a przy tym zapomniałam,że przecież naprawdę zdarza się(a wcześniej nawet.bardzo często się zdarzało )że Stary dużo.pomaga....jak np teraz...w piątek zakupy spożywcze (wspólnie zrobione ale jednak z Jego inicjatywy),w sobotę część dalsza zakupów -mięso,warzywa itd i już samodzielnie zrobione przez Niego a wczoraj Tatuś (niech Mu będzie a) obrał kilkakilka.mutancich rozmiarów. (nie przesądzając rozmiaru głowy ludzkiej buraki czerwone-takie okazy rosną nieopodal domu rodzinnego ZNÓW mojej Kasi :-) ),potem pokroił na małe kawałki i ugotował ...oprócz tego zrobił drugie danie niedzielnego obiadu,poszedł zapłacić za wynajem mieszkania...a ja co robiłam?NIC....Ehhh nie taki diabeł straszny.

niedziela, 9 października 2011

Cisza wyborcza...

Czy cisza wyborcza dotyczy również wpisów na blogu ?I czy dotyczy to także osób będących taaaaak daleko od polityki jak?No i jeszcze dodam,że moje zakłócenie ciszy wyborczej (ewentualne) polega jedynie na przypomnieniu o obywatelskim obowiązku każdego Polaka!Ja w tym roku ,przy tych wyborach jestem znów w pracy-jako operator informatyczny -a po naszemu to jestem osobą,która zbiera brudnopisy od przewodniczącego komisji i wklepuję do komputera...niby banalne,ale dodam,że papier (na którym ręcznie notują członkowie komisji)przyjmie wszystko a niestety program komputerowy ewentualne błędy wyłapie i wtwfy zaczynają się schody ...(procedury,procedury,procedury....) No tak więc ja właśnie siedzę przy swoim stanowisku i czekam na dane od członków...a w tym czasie nudząc się nadrabiam zaległości w pisaniu... Jak miło,że mogłam wyjść z domu...moje dzisiejsze wyjście ma wiele pozytywów...pierwszy raz od dłuższego czasu miałam okazję ubrać się ładnie (?!) tak nieskromnie powiem(nawet nowe szpilki włożyłam ...początkowo do reklamówki (a przed lokalem na stopy,umalować się i wyszłam z domu w którym zaczynam dostawać szału ...ale o tym później ..Tak więc ój udział w wyborach jakby nie patrzeć jest korzystny...no i jeszcze dostanę za to kaskę ...Tyle tytułem wstępu.Przed przyjazdem do "miejsca pracy" zahaczylam o właściwy lokal,w którym z kolei miałam ja oddać głos...no i powiem że pierwszy raz miałam. taki problem...zupełnie nie wiedziałam na kogo zagłosować..jak zwykle przy wyborach parlamentarnych głos.muszę oddać na zupełnie nie znaną mi osobę .Zwykle wiem chociaż na jaką partię głosować...a teraz miałam problem...ehhh...szczególnie ,że ja na codzień nie odczuwam wpływu polityki na moje życie...tych "strasznych podwyżek " nie zauważyłam dotąd,więc nie mogę przyznać minusa dotychczasowemu rządowi. ale też nie wiem czy dotychczasowa nawładza zasługuje na.kolejne cztery lata?A jeśli nie to kto?Kto będzie leży dla mnie?Hmmm...czy dzięki nowemu rządowi będę lepiej żyła?Wrócę do.pracy dostanę mega podwyżkę ,będzie nas stać na własne mieszkanie. albo chociaż bez problemu dostaniemy kredyt i.na super warunkach .Czy nowy rząd jest mi to w stanie zagwarantować?Bo marzenia na których spełnienie za sprawą polityków. (jak najwazniejsze-zdrowie dla.mojej rodzinki oraz znajomych bliższych i dalszych) pomijam...i uważam,że w równym stopniu rządzący mi nie pomogą w obu marzeniach.. Ehhh...jak zwykle dla szarego człowieka i tak nic (a w najlepszym razie niewiele) się zmieni... Moje życie to opieka nad mocno już absorbującym i baaaardzo krzykliwym dziecięciem...i na to żaden rząd jest(czy nowy czy stary) nie pomoże...Prędzej może pomóc częstsze wychodzenie (bez dziecka!!) z domu!!Bo inaczej oszaleję,ogluchnę...albo dziecko do reszty mnie znienawidzi... Gruuubo .... Od czego zacząć? Może od początku... Moje ukochane dziecię już nie jest tak bezmyślne i doskonale wie co robi,czego Mu nie wolno i wie jak wymuszać na rodzicach (i nie tylko)swoją wolę...efekt taki,że większość dnia upływa na wysluchiwaniu Jego krzyków (oj ma donośny głosik ,znoszeniu szczypania,drapania,szarpania za włosy...co innego gdybym mogła (jak ukochany Tatuś) cały czas poświęcić dziecku...cóż że wtedy nie zjadłabym,jedzenia Młodemu (baaaardzo niecierpliwemu) czy nam też.nie zrobiłabym...że o sprzątaniu praniu itd też.mogłabym zapomnieć...ale wtedy dziecko może byłoby tak wpatrzonego we mnie jak w Tatusia...a póki co dziecko moje mamę uznaje do czasu aż pojawi się Tatuś...wtedy nawet nie chce iść do Mamy,na widok wychodzącego Tatusia wybucha histerycznym płaczem...a np gdy Mamusia (jak dziś na wybory) wychodzi co robi dziecko?Papa...Ehhh ...Zaczynam łapać na tym punkcie doła ...I co z tego,że wiem,że nie jestem złą Matką i choć.wciąż.największe do czego mam do siebie zastrzeżenie to wybuchy nerwów gdy np nie wytrzymuję już...głównie fizycznie!Jak np ostatnio gdy wbił mi paznokcie w wewnętrzną stronę przedramienia raniąc do.krwi (i tu moja winna...bije się w pierś...czemu paznokcie nie odcięte?!).wtedy nie panuję nad sobą...kończy się krzykiem a czasem i klapsem ...który ciężko odreagowuje psychicznie ...płaczemy oboje...na szczęście niekontrolowane wybuchy to wciąż rzadkość ..ale jednak zdażają się...a jak dodam do tego baaaardzo częste kary w postaci sadzenia na wersalce,fotelu itd i tłumacząc że był niegrzeczny i musi posiedzieć sam i Mamusia wychodzi a On na chwilę (bardzo krótką bo.ledwo minę próg On biegnie za mną )zostaje sam...Coraz mniej ta metoda skutkuje...a ją coraz mniej radzę sobie ...nigdy Mu zbytnio nie ulegalam a jednak górą jest On...ja wychowuję,Tatuś głównie rozpieszcza (choć.jak dłużej przebywa Tatuś w domu role się odwracają -zły policjant -Tatuś...a spokojny ,opanowany to-Ja )... Kurcze ...może dopada mnie jesienna handra?! A z "milszych",mniej dołujacych tematów...To Mały nabył nowe umiejętności -robi papa;brawo;próbuje jeść sam łyżką (owiec trzymając w ręku je od dawna,woła że chce siku (łapiąc się wymownie za.krocze )i czasem.oznacza to że zaraz będzie siku (bądź coś grubszego )albo,że już pampers mokry ..efekt taki,że często i długo siedzi na nocniku..i prawie zawsze owocnie :-)Nauczył się mówić jak robi krówka?"Mmmmm" Rozumie prawie wszystko i wciąż chce robić coś co zaobserwuje najczęściej u mamy. Tyle na teraz przypominam sobie...zaraz zaczynam swoją pracę więc kończę te wypociny ...jak odzyskam kompa częściej będę spisywać swoje dzieje...

poniedziałek, 3 października 2011

Weselicho...i po weselichu

Jak zwykle czekania,szykowania jest masę..a wyczekiwane wydarzenie minie nie wiadomo kiedy...tak też było z weselem Caroline..było nadzwyczaj miło a Młody zadziwiał nas..i nie tylko nas...wytrzymał do 23.30 a potem spał NA SALI mimo wszechogarniającego hałasu do jakiejś 2-iej kiedy zebraliśmy się do domu. W niedzielę Mamuśka zaszalała ...a dziś leczy kaca...i obiecuje NIGDY WIĘCEJ!! A Młody przez te trzy dni był prawdziwym synusiem Tatusia...i o ile miło było,że nie przemeczalam się o tyle czasem było mi już przykro,że moje dziecko prawie wcale nie chciało do mnie..: -( Ponadto przejmuję się że siostrzeniec choruje i aż boję się...ale nie będę wywoływała wilka z lasu... A dziś gdy po trzech dniach pobytu u Mamy (wypełnionego niezliczonymi kłótniami z Mamą)wracaliśmy WRESZCIE do siebie dowiedziałam się że koleżanki Tata zmarł (Madzi T.).. Coś brak mi weny ...idę lulu...moi chłopcy śpią RAZEM (ciekawe czy już na dobre wrócił do.naszego łóżka czy to tylko na chwilę...póki nie naprawi swojego łóżka)..więc idę do Nich...Dobranoc

sobota, 1 października 2011

Samotna matka?!czemu nie..

Że też kiedyś miałam inne podejście...gdy kolejny związek mi się rozpadał i co oczywiste ja nie stawałam się młodsza a wręcz przeciwnie to najbardziej obawiałam się że coraz później na dziecko...chciałam "po Bożemu" zaręczyny,ślub i dopiero dziecko...i co?Wychodzi mi dziś,że z moim Starym dziecko mogłam sprawić sobie a jakże ale bez całego cyrku zwanego ślubem czy małżeństwem..bylibyśmy fajną parą gdybyśmy spotykali się co jakiś czas dla dziecka czy to z innego powodu..ale głównie raczej dla Młodego (bo do tego,że Stary kocha Go jak nigdy nikogo to akurat nie mam wątpliwości). Gdybyśmy nie byli małżeństwem robiliśmy pewnie to co robimy teraz ale byłoby to (że tak powiem) normalne..Gdybyśmy nie byli małżeństwem i nie mieszkali z sobą, dziś gdy mam od cholery roboty (w związku z jutrzejszym weselem Caroline) nie oczekiwałabym na Jego pomoc bo jeśli szedł by że mną to raczej tylko jaka odobq towarzysząca..i wszystko co miałam dziś na głowie miałabym nadal ale wiedziałabym że nie mam od kogo oczekiwać pomocy...nie byłoby nic dziwnego w tym,że musiałam posprzątać sama.mieszkanie,wyprasować ciuchy dla siebie,dla nie-męża i kilka kompletów ciuszkow dla Młodego (na wszelki wypadek-czyt.na każdą ewentualną pogodę a także w razie "wypadku"),zrobić porządek z sobą (zabiegi na twarz-maseczki itd,kąpiel,prostowanie włosów,malowanie paznokci)i jeszcze z uwagi na moją wagę piórkową przeszyć guziki w nowokupionym. zakiecie coby był bardziej dopasowany...a wszystko to zajmując się przy tym dzieckiem (standardowy rytuał wieczorny: podanie leku minimum godzinę przed jedzeniem;inhalacja przed samym jedzeniem,zrobienie jedzenia-kaszki,podanie jej,wykąpanie Młodego,czytanie książek tak długo aż Młody zaśnie)...byłoby coś dziwnego w tym gdyby w tym czasie (gdy ja mam urwanie dupy )Stary był na urodzinach u bratanka?Nie,bo w zakładanej sytuacji niczego bym idzie Niego oczekiwała ..a z drugiej strony nie byłoby nic dziwnego w tym,że znów Stary idzie gdzieś sam..i choć oczywiście ją nie miałam z wielu różnorakich powodów ochoty iść z Nim to i On nie nalegał(wczoraj bąknął że IDZIE a nie idziemy do Matiego a dziś pyta czy idę z Nim więc wykrecilam się mówiąc że nie wiedziałam,że chce bym szła no i że ja nie gotowa (włosy niro umyte )no i że nie wyrobie się że wszystkimi zaplanowanymi robotami ...no więc poszedł sam.... Gdybym była tylko matką Jego dziecka nie.miałabym pretensji,bo.przecież wyrobilam się,nawet przed chwilą.skończyłam gotować zupę dla Młodego na jutro i to nawet bez stresów obyło się a i Mały nie przeszkadzal. bardzo..nie narzekam. że nie pomógł mi Stary a raczej że po co mi On gdy muszę sobie radzić (i doskonale sobie radzę) sama...nawet nie byłam zła gdy nawalony wrócił do domu i powiedziałam tylko "kiedyś Ci się odwdzięczę" i co również było.do.przewidzenia. nie.przejął sue tym..ale O DZIWO nie zależało mi na tym,by przejął się odwdzięczyć..w myślach (zanim przyszedł) widziałam różne moje zachowania-chciałam Go.ukarać jakoś ale wszelkie kary (po zastanowieniu) okazywały się być przeciwko mnie jak np "nie uprasuje Ci.koszuli"..dlatego obmyslilam że teraz zrobię co należy zrobić...a odwdzięczę się w swoim czasie...gdy np wyjde na chwilę (przed wieczornymi rytualami Młodego i.zostawię Go samego z wszystkim a sama najlepsze będę plotkowac z kumpela przy piwko...taki mam plan.. Czas uczy mnie spokoju,opanowania i trzezwego rozumowania (bez wpływu emocji)...tego.ostatnio uczę się przy Synu...gdy On jest nie znośnym ją staram się spokojnie mówić do Niego...skoro na Niego skoro(najczęściej ) działa y to może i z tym drugim podziała ... Godzina druga wybiła a ja obrobiona mogę.kłaść się spać...jutro będę miała zadbać o dziecko i swój wygląd . Dam radę...ją napewno ..a czy Stary teraz pijany jak bąk będzie mógł rano zrobić to co miał zrobić (przed moim wyjazdem do fryzjera wysprzatac auto)to już inna sprawa...

wtorek, 27 września 2011

Stara bida ...

Niby nic nowego a jednak wciąż się coś dzieje...najpierw dwa weekendy z rzędu na Śląsku potem weekend u Mamysi-pid nieobecność Starego,który służbowo przebywał w Krakowie .Pobyt u Mamusi nie należał do najciekawszych,bo moje Dziecię po czwartkowym szczepieniu przeciw pneumokokkom wyjątkowo źle się czuł -gorączkował mi trzy dni-dzień po szczepieniu było apogeum-w parę minut moje Dziecię zmieniło się z żywego Bączka w półprzytomną istotkę..i ku zdziwieniu mojej cioci,która gościła wówczas u mojej mamy zachowałam zimną krew i po podaniu leku,zrobieniu okładów i wreszcie kąpieli chłodzącej gorączka zaczęła spadać i zaraz Bączek znów był Bączkiem...dla mnie to oczywiste i nie widzę w tym nic nie zwykłego..ale ciocia wciąż chwaliła mnie do.mojej mamy"ona by nie wiedziała.co zrobić"...ja musiałam wiedzieć... Dziś moja ukochana kumpela że szkolnej ławy obchodzi 3-cią (słownie trzecią) rocznicę ślubu (jeszcze raz Stara wszystkiego najlepszego )a w najbliższą sobotę bawimy na weselu mojej kuzynki ..swoją drogą - o czym może już wspominałam;-) - DZIĘKI NAM SIĘ POZNALI...ehhh ma się rękę do swatania;-) A co u Puchatka?Nadal nie gada...i choć chciałabym by zaczął coś mówić a nie komunikował się poprzez piski czy krzyki to jednak jeszcze się nie martwię...wszystko w swoim czasie...a w swoim czasie (jak zaistnieje taka konieczność) wykorzystam znajomość z najlepszą Logopedą w Stolicy (przecież po coś słodze tu Jej tak ciągle,hehe). Na koniec października umówiona jestem z Puchatkiem do poradni zaburzeń odporności ..badania wykazały za niski poziom IdA i IgG i jedziemy z tym do specjalisty..mam nadzieję,że wreszcie zaradzi coś na tą Jego skłonność do ściągania wszelkich wirusów i bakterii... Tyle u nas....Stara bida...

czwartek, 15 września 2011

Powinnam była ugotować ten obiad?

Powinnam czy nie, czasu nie znalazłam ..a że nie postarałam się ani trochę aby znaleźć chwilę to już inna sprawa..jakoś nie mam potrzeby starać się aby wszystko było jak należy i w porę gdy moje starania nie są doceniane..poza tym jestem bardzo pamiętliwa i i będąc z kimś w stanie wojny napewno nie będę "uczynna "...tak czy inaczej gdy Stary wrócił wieczorem do domu obiadu nie było więc zadzwonił sobie po pizzę,ja zjadłam kanapki a Jemu powiedziałam,że będzie Mu potrzeba sporo kasy jeśli chce się żywić pizzą co dzien-ja nie zamierzałam szybko zacząć gotować obiady znów..w środę rano zebrałam się i pojechałam do Mamusi pod pretekstem wyjścia do fryzjera i bez wiedzy Tamtego...a czy ja wiem,co On robi,gdzie i kiedy?Nie,bo ja nic o Nim nie wiem...więc nie uznałam za konieczne informowanie Go o swoich planach...a On nie pytał..wieczorem sama odezwałam się-napisałam sms żeby.nie martwił się (taki sarkazm przyszedł mi do głowy-bo przecież On nigdy się nie martwi)..O dziwo odpisał i okazało się,że On myśli ,że ja jestem u koleżanki..więc nie od razu wyprowadziłam Go z błędu ..do domu wróciłam następnego dnia i początkowo zapowiadało się na ocieplenie stosunków - emocje opadły..do czasu...wieczorem z bratem pakował do auta elementy na meble dla mojej siostry..ja zajmowałam się tradycyjnie Małym i nawet planowałam po uśpienia Go zrobić obiad dla nas..ale gdy Starego długo nie było dodałam dwa do dwóch i wyszło cztery a więc,że gdy Stary spotyka się z bratem i nie wraca za długo (i jeszcze kiedy jest Mu za coś wdzięczny) to napewno piją!Swoją drogą to ciekawa jestem skąd u Starego to przeświadczenie,że nawet brat nie robi niczego bezinteresownie-czy sam do tego doszedł,czy brat delikatnie daje do zrozumienia..dla mnie to przerażające...ale może to ja się mylę..może tak należy...a może wyolbrzymiam..tak czy inaczej gdy Stary długo nie wracał wściekłam się ,szczególnie,że wciąż świeża była sprawa innego pijaństwa, pomyślałam "już ja Ci zrobię obiad" zaczęłam szykować się do spania a jak On wrócił (jak słusznie przypuszczałam) pod wpływem alkoholu jeszcze się posprzeczalismy (wyjątkowo to On chciał dyskutować-wyrzucił mi znów wszystkie żale co do mojego traktowania Jego rodziny - bo ją ZNÓW czerpią się Jego brata (nadmienię ,że wszystko co o rzeczonym bracie powiedziałam ograniczyło się do stwierdzenia,że musiał z Nim pić?..potem nie chciał iść do swojego poju twierdząc,że przecież może przebywać tu (w "naszym" pokoju) -swoją drogą to wydało mi się podejrzane,że zachowywał się tak akurat po tym,gdy Jego brat wyraził zdziwienie faktem,że śpimy osobno...tak czy inaczej wreszcie poszedł do siebie (gdy ja nie mogąc pozbyć się Go z pokoju a nie chcąc obudzić naszą kłótnią Małego sama wyszłam)i jeszcze z wysłał mi smsa że jak nie będę szanowała Jego rodziny to On nie będzie szanował mojej..odpisalam,że powinien sie leczyć ...a następnego dnia zadzwoniłam do Niego gdy miał przerwę śniadaniową i zezwalam Go...o dziwo (prawie) się że mną zgodził...do domu wrócił późno,bo że względu na wolną sobotę musiał nadgonic z robotą..a w sobotę rano pojechaliśmy do mojej siostry ,której Stary montował kuchnię (swoją drogą to najbliższy weekend spędzimy na Śląsku bo jeszcze meble wymagają dopieszczenia ...lubię gdy jesteśmy z moją rodziną ,poza oczywistym względem lubię z moimi przebywać gdyż wtedy Stary jest taki inny..alkohol pije z umiarem-parę piw podczas oglądania walki Adamka no i dla mnie był jakiś cieplejszy-chyba z raz dostałam buziaka ...A co nowego w postępach Puchatka?Nauczył się dawać buzi i bardzo chętnie nadstawia usteczka -w ostatni weekend wciąż zaczął moja siostrzenicę .Wcześniej tylko przytulal się np przed zasypianiem wyciągał rękę by przytulić się do Niego.Mówi też chyba pierwsze świadome słowo (baba czy mama mówi tak często i przy różnych okazjach,że wygląda na to,że przypisuje im inercji znaczenie)a świadome słowo to AM:-)I na 100% ma na myśli jedzenie.Od dawna (a dotąd zapomniałam wspomnieć)nauczył się stawiać z klocków z FP wieżę..zresztą Jego małe paluszki lubią wyzwania jak.np zakładanie zatyczki na aerozol do nosa czy inhalatora .No i na hasło będziemy odkurzac reaguje taaakim entuzjazmem i już biegnie do pokoju gdzie stoi odkurzacz...potem wciąż mamie wyłącza w trakcie pracy odkurzacz a gdy ja skończę i nie odstawie na miejsce to wciąż prowadzi do niego bym chyba dalej odkurzała a gdy idę odstawić go już to wcześniej biegnie Młody żeby pokazać gdzie mam postawić.A niech znajdzie okruszek gdzieś na podłodze to stoi nad nim i wybitnie zwraca na to uwagę..a najczęściej On jest winny temu,że podłoga zapaprana ..Dziś też próbowałam temperowac charakterek Małego..wiem przecież,że wymusza krzykiem wszystko i wiem,że nie mogę ulegać i najczęściej nie ulegalabym ..ale On jest bardziej uparty np najbardziej jaskrawym tego przykładem jest sytuacja codzienna z rana,kaszka jest gotowa i mówię Mu choć do pokoju i On doskonale wie o co chodzi i jest zainteresowany a.jednak co robi?Płacze i ani myśli iść za mną...ja wychodzę a On zaczyna płakać i nie przestaje ani też nie przychodzi za mną.zasem ja zdążę zrobić coś a On dalej płacze..mimo,że kaszka już od dawna czeka ...staram się temperować Go..raz przynosi to skutki większe raz mniejsze..np gdy ciągnie za włosy mówię zrób cacy Mamusi..czasem skutkuje..inna sytuacja gdy np szczypie mnie czy w inny sposób usiłuje zmusić nie do rzucenia aktualnie wykonywanej czynności i zajęcia się Nim,jak wczoraj gdy po kilku ostrzeżeniach zaprowadziłam Go do pokoju,posadziłam na fotelu i wyszłam..z płaczem oczywiście wrócił do mnie i do swojego szczepania mnie więc znów zaniósł Go na fotel...wrócił i tym razem z płaczem z tą UWAGA różnicą ,że już nie szczypał ale zajął się sobą...cel osiągnięty ..co jeszcze?Aaaa np ostatnio znalazł nowe zastosowanie dla zabawki od cioci Kasi .Służy Mu do przesuwania po szafce pod telewizorem ramę bą zdjęcia,tak by mógł je zdjąć :-)Nie ma co ta zabawka naprawdę rozwija Jego kreatywność :-) Aaaaa i jeszcze cos-bodajze we wtorek szalałam z nożyczkami i zrobiłam Młodemu nową,wystrzałową -krótko z przodu ,długo z tyłu....i wąsy na przedzie;-)Taka zawadiacka fryzura pasuje do Jego temperamentu jak ulał:-)