niedziela, 18 grudnia 2011

Idź sobie chorobo, a kysz!!

A tak się cieszyłam,że sezon chorobowy w pełni, dzieci dookoła (podobno) chorują, kichają, prychają...a my bronimy się...szczególnie zależało mi,żeby Potomek nie złapał niczego przed naszym wyjazdem do Szpitala,coby nie przekreśliło to szansy na diagnostykę Kubusiowego systemu odporności...jakież było moje zdziwienie,gdy okazało się,że na "naszym" oddziale (chyba) tylko my byliśmy zdrowi...jakże cieszyłam się,gdy po powrocie do domu nic zapowiadało,że przywieźliśmy jakieś żyjątka ze sobą ze Szpitala...niestety do czasu..w ubiegły poniedziałek (12ego)Młody zaczął pokasływać,co początkowo nie wystraszyło mnie,bo przecież u Niego to nic nowego...zastanawiać się zaczęłam, gdy zaczęło się coraz częściej zdarzać...zaraz wkroczyłam z lekami-początkowo delikatnie i nawet następnego dnia przyznałam z ulgą,że nie jest gorzej (a zawsze moja Pani Pediatra powtarza,że jeśli nie jest gorzej,to już dobrze),do czasu...w nocy z wtorku na środę zaczęły się świsty,gwizdy i duszący kaszel...zaraz wkroczyłam ze sterydami wziewnymi,a z rana wybrałam się do Pediatry...zapalenie oskrzeli i dalej leczymy jak ja zaczęłam...oczywiście nie spodziewałam się niczego innego dowiedzieć,...już to nie raz przechodziłam..na drugi dzień poszliśmy na kontrolną wizytę i jako,że nie ma zmiany na gorsze to dalej leczymy jak dotąd..gorzej,że do dobrego stanu jest jeszcze daleko i zaczynam się martwić,czy decyzja o niestosowaniu antybiotyku była na pewno słuszna...jutro wizyta nr 3 u Pediatry...
A do tego tak strasznie wkurza mnie mój Mąż...coś nowego? Oj tak...bo dostarczył mi nowego(nowych?!) powodów...Zacznę od początku...
W piątek Stary wrócił z pracy jak zwykle po 16, zakręcił się po domu i tyle Go widzieli...pojechał "po prezent dla mnie"...a to była sprawa niecierpiąca zwłoki...myślałby kto..gdy dopytywałam czy koniecznie musi akurat dziś (wtedy) to powiedział,że tak-cóż z tego,że cały dzień zajmowania się Dziecięciem sprawia,że przydaje mi się choć wieczór pomocy przy Nim...a poza tym potem idzie do brata obciąć włosy...wszystko jasne...pojechał autem,więc byłam pewna,że nie wróci do "tradycyjnego" oblewania nowej fryzury...ok 19 wyjrzałam ot tak przez okno...i co zobaczyłam? Nasze auto...ehhh nie wiem od kiedy tam stało? Początkowo łudziłam się,że może właśnie przyjechał i zaraz wejdzie do domu...potem tłumaczyłam sobie,że miał iść zapłacić za mieszkanie to może właśnie poszedł..nawet dopuszczałam do siebie myśl,że jedno czy dwa piwka może z bratem wypić z tej okazji,o ile nie wróci późno...po 20 już wiedziałam,że Jego nieobecność w domu przedłuży się..oj przedłużyło się i to do 23:30...czy to mnie tak zdenerwowało?Niby nie bardzo, w końcu to,że ostatnio już jakiś czas nie zdarzały Mu się takie wypady "kawalerskie" (pomijając zeszły weekend kiedy to wykonywał bratankowi biurko jednocześnie je oblewając),nie znaczy,że zapomniałam o tej Jego skłonności...więc to nie nowy powód do wkurzania się na Niego...nie jest nowością także,że nie mając czy nie chcąc użyć swoich kluczy dobijał się do drzwi,bym Go wpuściła...nowością jest cała reszta wieczoru i to co w ciągu pozostałych dni usłyszałam od Niego...ale do rzeczy..dobija się do tych drzwi,początkowo dość łagodnie a zaraz pukanie nabrało siły...ehhh naprawdę nie chciałam wstawać by Mu otwierać,co ja jestem odźwiernym? Ale gdy walenie było już dość konkretne uznałam,że trzeba jednak otworzyć Mu..przywitał mnie od razu z pretensjami "głucha jesteś?"Kurcze to On jest zły na mnie,a nie ja na Niego...chyba powinnam się cieszyć,że w ogóle wrócił,bo On nie ma najmniejszych wyrzutów sumienia...ehhh...wróciłam do łóżka bo uznałam,że rozmowa ma niewielki sens,mimo,że bardzo wypity nie był-stał na nogach sprawnie...za chwilę rozległo się pukanie do drzwi i okazało się,że Stary ZNÓW zamówił pizzę...Jezu,ja myślałam,że musimy liczyć się z każdym groszem...w domu tylu rzeczy brakuje,bo myślę,że są inne ważniejsze potrzeby i nie na wszystko nas stać, szczególnie jeśli bez czegoś można się obyć...np od dłuższego czasu zbieram się do kupna proszku do prania dywanów-przydałoby się odświeżyć co nieco,ale jakoś te 30zł (słownie: trzydzieści złotych) zawsze wolę przeznaczyć na ważniejsze,potrzebniejsze rzeczy..a tu widać niepotrzebnie,bo mój Mąż nie ogląda tak z każdej strony pieniądza (jak ja) nim Go wydać...widać stać Go...szkoda,że ja mam wiecznie pustkę w portfelu..ale cóż...odebrał pizzę zaprosił mnie do jedzenia (twierdząc,że to z myślą o mnie zamówił!!...dobre, chyba nie myślał,że czekałam prawie do północy i na Jego powrót z jedzeniem...zdążyłam ugotować sobie mrożone pierogi wcześniej...między kolacją Młodego a Jego usypianiem). Jedliśmy osobno-On poszedł do Młodego,czuwać przy Nim (śpiącym) a ja jadłam w Jego pokoju...wykorzystałam chwilę,by zerknąć do Jego portfela...kurcze jak sama się nie dowiem,to nic nie będę wiedziała...początkowo chciałam sprawdzić czy kartka ze stanem liczników dla właścicielki mieszkania jest tam nadal (co by świadczyło,że nie płacił za mieszkanie),a potem zobaczyłam,że ma spooooro gotówki w portfelu (nie liczyłam ile ale szczerze,tyle kasy przynajmniej objętościowo,u Niego nie widziałam)...uwagę moją przykuła żółta kartka z Media Expert z nazwą sprzętu komputerowego oraz ceną 2.499zł...wtedy nie wiedziałam jeszcze co to,ale nazwa producenta (Dell) dała mi podstawy by sądzić,że to chodzi o laptopa...wiem,że przy podpisywaniu umowy o internet myślałam o wzięciu neta z laptopem,ale ostatecznie zadecydowałam,że póki co mój staruszek wystarczy,działa?Działa...poszłam więc z kartką w ręku do Starego i pytam,co to ma znaczyć...a On najpierw odpowiada "dowiesz się we wigilię" a potem z wyrzutami,że jak śmiałam grzebać Mu w portfelu, że jak moja mama grzebie ojcu,to nie oznacza,że ja mogę i Jemu (nie wiem skąd to wziął?i pominę fakt,że gdy ja bym tak powiedziała to byłaby meeeeeeeeeeeega awantura,że czepiam się Jego rodziny)..tak więc Stary wściekł się (o to grzebanie) zwyzywał mnie mimo,że usiłowałam Go uspokajać,coby Młodego nie obudził,nad którym śpiącym darł się,ale nawet to nie robiło wrażenia "gówno Go to obchodzi"...wściekły szarpnął za dywan - na czymś musiał się wyżyć,ma szczęście,że nic nie stało na nim poza zabawkami,bo aż doszedł do wniosku,że byłby jeden wielki huk...wyszedł...po chwili przyszedł dalej z awanturą "jak coś Ci nie pasuje,to pakuj się i jutro jedź do Kska"...kurcze przyznam,że trochę mnie wystraszył, naprawdę zaczęłam się bać,że może dojść do rękoczynów...na szczęście do Niczego takiego nie doszło..rano wstał do pracy jeszcze pijany, a na Jego nieszczęście ja wstałam i poszłam do Niego z wymówkami o wszystko,a przede wszystkim,by Mu życzyć coby Go policja zatrzymała i wreszcie zabrała prawo jazdy za Jego nieodpowiedzialne zachowanie...po Jego powrocie do domu w południe wróciłam do moich żali do Niego, o wszystko,o to że ZNÓW pił,że ZNÓW byłam bez sama,gdy On się bawi,że wraca o której chce,że wszczyna awantury,że rzuca sprzętami (dywanem)aż wreszcie wróciłam do tego laptopa...jak mógł takiego zakupu dokonać,przecież nas nie stać,przecież nasz dotychczasowy sprzęt wystarcza, że przecież On nie ma bladego pojęcia o sprzęcie komputerowym,więc nie wie co jest dobre a co nie,że przecież mam dobrą koleżankę z własnym sklepem,która nawet ostatnio wspomniała,że możemy po nowym roku poszukać dobrej oferty...najbardziej boli mnie jednak coś innego-zachowuje się jakby sam o sobie i o wszystkim decydował-zarobił pieniądze to wydaje je na co chce,bez konsultacji ze mną...mnie nie pozwala na samodzielną decyzję o zakupie czegokolwiek dla Młodego a sam pozwala sobie na takie zakupy!!Lodówka świeci pustkami i w ogóle wielu rzeczy w domu brak,a On spłukał się z całej wypłaty...
Dodam,że wypiera się,że kupił laptopa...ale okaże się w przyszłą sobotę...póki co jestem wściekła na Niego...tak się nie robi

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz