poniedziałek, 29 listopada 2010

Leczenia ciąg dalszy..

..i wciąż zastrzyki:( Choć Synuś znosi je wyjątkowo dzielnie.Jestem jednocześnie dumna z Niego jak również pęka mi serce na myśl,że musi On tak cierpieć. Bóg mi świadkiem,że nie dopuszczę do Niego już nigdy nikogo choć lekko przeziębionego.
Dziś wstałam wcześnie bo przed 8 i od razu zajęłam się Maleństwem - podawaniem leków, inhalacjami przewijaniem,przebieraniem. Dla siebie miałam tylko dwie rzeczy zrobić-zjeść śniadanie (choć nie miałam na toi w ogóle ochoty,byłam tak przejęta na myśl co dziś mnie czeka) oraz ubrać się...i tylko tyle zrobiłam. Po odśnieżeniu auta zabrałam Małego i pojechaliśmy do Przychodni i mimo,że wstałam wcześniej to na miejscu byłam dopiero ok 10,tyle to wszystko zajęło mi czasu. W Przychodni dostał kolejny (6-sty) zastrzyk a potem poszłam do Pani Doktor,która co prawda powiedziała,że poprawa jest ,jednakże zbyt mała by zakończyć leczenie-dlatego zastrzyki,inhalacje,leki dalej podajemy...Mam nadzieję,że gdy w czwartek pójdę na kolejną (trzecią już) kontrolę okaże się,że już można zaprzestać leczenia,a przynajmniej podawania zastrzyków.
Tak więc niedawno przyszła pielęgniarka (tym razem z naszej Przychodni) i dała kolejny zastrzyk. Moje Słoneczko było śpiące (specjalnie nie kładłam Go spać,bo spodziewałam się,że niedługo będzie pobudka na zastrzyk) a ponadto głodne,dlatego jak Pielęgniarka poszła dostał pierwszy słoiczek zupki z mięskiem,który o dziwo calutki opróżnił, a po wszystkim przewinęłam i przebrałam Go, dostał cyca i teraz słodko sobie śpi..chwila dla Mamusi...i co Mamusia będzie robiła? Odpoczywać będzie? A skąd!!
Zabiera się do dalszej roboty...trzeba zrobić obiad i to zanim Młody się wyśpi,bo potem kąpanie,inhalowanie,podawanie leków.A oprócz tego zaplanowałam na dziś prasowanie ubranek Maleństwa i pranie Jego  pościeli,bo pewnie niedługo będę chciała by wrócił On do swojego łóżeczka (tylko czy na pewno będę chciała?!) ..dziś Tata wróci późno z pracy więc wszystko na mojej głowie. 
Tylko czy mi to przeszkadza? Absolutnie nie..radzę sobie sama doskonale i dumna jestem z siebie...
Ale tak czy inaczej chciałabym żeby moje Kochanie,wróciło szybciutko do zdrówka i nie smuciło już Mamusi.
A pierwsze co teraz zrobię to przygotuję sobie gorącą kąpiel,chwilę zrelaksuję się pryz muzyce,w wannie...tyle dla mnie...i dalej do roboty!

Zamiast spać..

...mnie zebrało na siedzenie, myślenie itd..Dziecię (wciąż w chorobie) pospało po południu - śpiące było chyba już po 16,ale właśnie czekaliśmy na wizytę pielęgniarki ze strzykawką więc musiałam Go przetrzymać...i efekt był taki,że jak zasnął to była godzina ok 17 i pospał do po 19,co skutkowało tym,że gdy poszła pora spania to oczywiście nie był śpiący...i wariował do jakiejś 22!
A więc korzystając z chwili dla siebie zasiadłam do komputera...mogłabym oczywiście iść spać...ale wtedy wyszłoby,że już w ogóle nie mam czasu dla siebie..w przeciwieństwie do Męża-On kiedy chce i co chce robi...no więc jak już siadłam do komputera poczytałam to i owo ..a to co m.in. poczytałam skłoniło mnie do pewnych przemyśleń... filozofowanie na koniec dnia..
No a o czym ja mogę rozmyślać? Nic tylko nad swoim małżeństwem...
A potok myśli miał miejsce w momencie gdy spojrzałam na swoje Szczęście (niby takie malutkie a jednak największe jakie mnie spotkało) śpiące w naszym małżeńskim łożu (po środku) i pomyślałam-jak dobrze,że On leży gdzie leży...mam chociaż wytłumaczenie dlaczego nie zauważam już w tym łóżku Męża (nad czym się nawet nie zastanawiam-jakby to był oczywisty fakt).


Kurcze,mój blog zdominowały dwa tematy-niewyobrażalnie wielka radość jaką sprawia mi macierzyństwo oraz moje małżeństwo będące w coraz gorszej kondycji...
Zresztą co się dziwić - innego życia nie posiadam...i pewnie mam to na własne życzenie..i co najgorsze chyba nie jest mi z tym źle...żyję dzięki (i dla) miłości do Syna, to On daje mi siły do działania i wszystko co robię jest dla Niego i to mi wystarczy..pewnie dlatego problemy w małżeństwie nie robią na mnie wielkiego wrażenia...zaakceptowałam to-uznałam,że pewnie nigdy się to nie zmieni więc po co nad tym rozmyślać, po co kłócić się wciąż o to samo i po co denerwować się próbując coś zmienić i coś naprawić..efekt jest taki,że nawet gdy coś mi się nie podoba (a dawniej-nie jakoś bardzo dawno-wygarnęłabym wszystko Mężowi) to teraz zagryzam zęby nie pozwalając słowom wyjść z ust i za chwilę prawie o tym nie myślę (prawie-bo coś tam myślę o tym,ale nie aż tak by musieć to z siebie wyrzucić)..dla przykładu-zawsze denerwowało mnie,gdy dzwonił ktoś do Męża a On po skończonej rozmowie nie miał mi nic na ten temat do powiedzenia-nie żebym chciała o wszystkim wiedzieć,ale jeśli np do mnie dzwonił ktoś to czułam potrzebę podzielenia się z Nim tym...choćby to miała być pierdoła..On prawie nigdy nie miał mi nic do powiedzenia,czego efektem są sytuacje jak ta gdy o tym,że moja Teściowa wyjeżdża do pracy do Niemiec dowiedziałam się od swojej mamy...jakoś na przekazanie tego swojej teściowej Mąż miał czas a własnej żonie nie miał...no i zwykle gdy słyszałam jak rozmawia przez telefon a po skończonej rozmowie On nic nie mówił to aż szlag mnie trafiał, dziś zacisnęłam zęby...inna rzecz,która zawsze mnie denerwowała a dziś miała także miejsce to sytuacja gdy Mąż wychodzi z domu ze sprawą, która powinna zająć Mu chwilę a On wraca po znacznie dłuższym czasie , nie tłumacząc co Mu tyle czasu zajęło i dopiero na moje pytanie co tak długo okazuje się,że musiał gdzieś wejść-co wiedział wcześniej,bo we wspomnianej rozmowie telefonicznej obiecywał już komuś (tyle usłyszałam przypadkiem),że  zajrzy...
Nie wiem,może źle myślę, może mój tok myślenia jest niewłaściwy, a może naoglądałam się telenowel, romansów i mam mylne spojrzenie na małżeństwo...bo wydaje mi się,że mocno odbiegamy od standardu udanego małżeństwa..
Niby nie kłócimy się ostatnio (zwykle kłótnie-rozmowy przeradzające się w kłótnie-wszczynałam ja) teraz jest mi wszystko jedno-zupełna obojętność..niby rozmawiamy-ja Mu opowiadam o postępach Synka,o Jego zdrowiu-poprawie lub braku poprawy, czy wręcz pogorszeniu, gadamy o obiedzie,zakupach, niby robimy albo wspólnie albo dzielimy obowiązki ws. obiadu (czy innego posiłku), niby jemy razem, niby oglądamy razem TV, niby razem śpimy...ale czyż mieszkając z Kimś to nie jest naturalne,że te czynności się wykonuje? I nie trzeba być wcale bliskimi dla siebie osobami,prawda? 
To smutne,ale zaakceptowałam ten stan rzeczy i nie czuję potrzeby nic zmieniać..będzie co będzie..jak wspomniałam wyżej wszystkie smutki rekompensuje mi moje Dziecko:) 
Tyle,że czuję,że jestem już tak daleko od Męża,że dalej już być nie można-dalej to już być poza małżeństwem...Pewnie moje podejście nie poprawia sytuacji,ale mam dość niewnoszących nic rozmów, rozmów w których coś do powiedzenia mam tylko ja i w których od Niego nie dowiem się nic,a jeśli dowiem się coś to tylko tyle,że On nie ma sobie nic do zarzucenia a jeśli jakimś cudem przyznaje,że coś jest Jego winą to nie umie tego uzasadnić a jak umie to w kolejnym zdaniu okazuje się,że ja jestem równie winna,jak nie bardziej...mam dość wciąż tych samych powodów do rozmów-kłótni, wciąż tych samych Jego zachowań! Wiem tyle,że skoro nic dotąd się nie zmieniło , żadna rozmowa nic nie wniosła ani nie poprawiła to po co strzępić sobie język, po co się denerwować i wreszcie po co straszyć dziecko kłótniami i krzykami...nie warto...


Jest mi obojętne wszystko..i dlatego gdy Mąż z niewiadomych (i nie zrozumiałych) dla mnie przyczyn nagle oczekuje czułości i w taki bądź inny sposób wyraża to, to  ja czuję się jakby był obcym człowiek i jakby nie mógł tego ode mnie oczekiwać..nie mam nawet ochoty przytulić Go czy pocałować, że o niczym więcej nie wspomnę...potwornie drażni mnie gdy w przelocie dotknie mnie gdzieś,klepnie...no ale co się dziwić-skoro łączy nas z sobą tylko fakt mieszkania razem i posiadania wspólnego dziecka to skoro jesteśmy dla siebie prawie obcy, to przecież obcy nie całują się nie przytulają...


Właśnie chwile temu doznałam olśnienia...może powinnam wybrać się na terapię (kiedyś raz byłam u psychologa i byłam pod wielkim wrażeniem)..może czas spróbować jednak coś zmienić? Choć pewnie wyjdzie jak zawsze...pomyślę,że powinnam iść..i na tym się skończy...szczególnie,że tu na wsi nie znam nikogo kto mógłby mi pomóc (nawet nie wiem czy ktoś taki jest) to raz a dwa,że gdybym nawet znalazła odpowiednią osobę,to na ewentualne sesje musiałabym chodzić sama-Męża wątpię bym namówiła...


I z tymi myślami będę dziś zasypiała...przytulę swoje Słoneczko i znów zapomnę o problemach...

piątek, 26 listopada 2010

Choroby ciąg dalszy...

Synuś mój kolejny dzień zmaga się z chorobą...serce  mi pęka...zaczęło się tak niewinnie...ale po kolei...we wtorek Pani Pediatra z miejscowej Przychodni stwierdziła zapalenie gardła-dała antybiotyk,część leków przepisanych przez Panią Doktor ze Szpitala odrzuciła...i zaczęliśmy podawać...już wczoraj kaszelek się nasilił...moje Słoneczko męczyło się potwornie...wielokrotnie zdarzało się,że kaszel nie pozwalał spać i Synuś z płaczem budził się...był taki bezradny i już wczoraj planowałam iść do lekarza,ale jakoś sama nie wiem czemu nie poszłam...Poszłam dziś-od rana szykowałam się do wyjścia,ale okazało się,że Pani doktor która badała Synka we wtorek przyjmuje po południu.Tak więc ostatecznie do Przychodni pojechałam ok 14...tam nie obyło się bez problemów-przysługuje nam wejście bez kolejki (z racji wieku Słoneczka-a więc poniżej 1 roku) i w sumie nie musiałam czekać na swoją kolej ale też tak od razu nie weszłam...jacy ludzie są nieczuli..ja jakby widziała takie słodkie maleństwo kaszlące, wtulające się w mamusię to natychmiast przepuściłabym...widać chyba było,że i Maleństwo i Mamusia (trzymająca cały czas Dzidziusia na ręku) są zmęczeni? Ale koniec końców weszłam...okazało się,że moje Słoneczko ma zapalenie oskrzeli...i przepisane ma 2 razy dziennie inhalacje (2 rodzaje co w sumie daje 4 inhalacje dziennie) oraz 2 razy dziennie zastrzyk....Serce się kraja...a najgorsze,że nie mogę Mu pomóc,a tak bym chciała...W przychodni spotkałam Bratową Męża-nie wiem czy udawała,czy naprawdę nie wiedziała, że Niunia jest w ogóle chory! Przecież Teść wie...czyżby nie przekazał dalej? Nawet Teściowa by nie wiedziała? Obstawiam,że wszyscy wiedzą (a więc i spotkana Bratowa) tylko po co przyznawać się...w końcu musiałaby przyznać,że pewnie to Ich wina...za to ja nie ukrywałam,że zachorował po wizycie u Nich!Mam żal do Nich i ukrywać tego nie będę !
Wracaj Misiaczku do zdrowia jak najszybciej...

czwartek, 25 listopada 2010

HURA! Jest pierwszy ząbek!

Moje Słoneczko od dziś ma jeden ząbek...i choć jeszcze trochę przyjdzie nam poczekać aż urośnie tak,by było go widać wyraźnie, to jednak fakt ten nie mógł pozostać niezauważony przez kochającą Mamusię...
Nie jestem w stanie powiedzieć jak to przechodzi,bo jak wiadomo z moich poprzednich wpisów Dziecię choruje i z tegoż powodu jest marudny...na ile wpływ na to Jego zachowanie (a nawet i samą chorobę) ma właśnie ząbkowanie to już nie wiem...zobaczymy przy następnym ząbku:)

wtorek, 23 listopada 2010

Moje Słoneczko skończyło wczoraj pół roczku...

...i w kolejne pół roczku weszło z infekcją..nie ma nic gorszego dla matki jak patrzeć na swoje męczące się Maleństwo...serce pęka...
A zaczęło się niewinnie....w czwartek byłam rano na szczepieniu a po południu poszliśmy do teściów (o czym tu już wspominałam)...no i tam po chyba godzinie (przypadkiem i na własne drążenie tematu) dowiedziałam się,że Bratanek męża nie chodzi do przedszkola,bo jest chory i dostaje antybiotyki! Od razu zareagowałam,że mam nadzieję,że Kuba niczego nie złapie,na co zareagowali-nieee, na pewno nie..a oprócz tego Teściowa była smarkająca-co prawda nie brała Małego na ręce,ale czy to wystarczy?
W piątek nigdzie nie wychodziłam z Małym,a w sobotę pod wieczór pojechaliśmy do mojej mamy i w nocy dostał katarku...myślę,że gdyby nawet u mojej mamy cos złapał (choć nikt nie choruje tam) to chyba aż tak szybko nie zaczął Mały chorować...
Jestem więc pewna ,że to z powodu braku wyobraźni u Męża rodziny dziś moje szczęście choruje:( Wystarczyło nas uprzedzić o chorobie w domu...ale po co...lepiej niech dziecko się męczy...wczoraj czy przedwczoraj zasugerowałam Mężowi skąd uważam ta infekcja się przypałętała to nic nie odpowiedział...
W niedzielę rano pojechaliśmy do szpitala na Izbę przyjęć gdzie Pani doktor zafundowała Mu tonę leków ...i wydawało się,że przechodzi ładnie...do dzisiejszej nocy ,gdy dostał wysokiej gorączki i chyba z 3 godziny czuwałam przy Nim i zbijałam Mu gorączkę...po południu gdy Mąż wróci jedziemy do lekarza-czekam na Niego i auto,bo nie chcę wózkiem musieć jechać...mam nadzieję,że nie pogorszyło się...

Teraz jak będę miała gdzieś iść z Malutkim to upewnię się,że nikt nie choruje tam! A szczególnie tyczy się to rodziny Męża-ludzi bez wyobraźni....szkoda tylko,że Mąż sam nie dostrzega problemu:(

A wczoraj? Słoneczku mojemu stuknęło pół roczku! I choć katarek Go strasznie męczył a do tego ja jako Mamusia męczyłam Go podawaniem leków,czy najgorszym (a więc czyszczeniem noska) to jednak jak zawsze był uśmiechnięty...Wszystkiego najlepszego Kochanie, dużo zdrówka!O resztę zadba kochająca Cię Mamusia!

Gorzej z Jego samopoczuciem dziś ...często płacze, nie może oddychać przez katarek i jest wciąż śpiący i tak strasznie płacze gdy Go męczę...a mnie serce pęka....
Wracaj Słoneczko szybko do zdrowia! A ja ze swojej strony obiecuję,że od teraz będę upewniała się czy nie idziemy do chorych ludzi! Skoro innym brak wyobraźni to chociaż ja takową będę miała!

sobota, 20 listopada 2010

Powody do rozwodu

Któryś z poniższych będzie w przyszłości (niekoniecznie dalekiej) powodem mojego rozwodu...
1. Alkohol-mój Mąż nie może , nie potrafi, albo nie chce (któreś ze stwierdzeń na pewno jest prawdziwe) odmówić alkoholu. Dziś Mąż poszedł do wujka , który miał do Niego jakąś pilną sprawę...skąd wiedziałam,że wróci pod wpływem alkoholu? Bo zawsze wraca?! Najsmutniejsze,że ten wujek ma syna-wykształconego młodego człowieka z wykształconą żoną...no i syn ten jeśli pije to tylko w ilościach śladowych Whisky -ku niezadowoleniu Tatusia-On by wolał,by syn napił się (gdy już przyjeżdża do rodziców) najnormalniej wódki...no więc skoro z synem nie napije się to jak tylko może korzysta z okazji,że może napić się z bratankiem. A tak na marginesie to wujaszek ten gdy jest jakaś impreza rodzinna bardzo słucha się żony-gdy ta mówi dość to dość-ciekawe,że gdy w zeszłym roku ciężarna żona bratanka mówiła dość,to jakoś wciąż namawiał bratanka! (swoją drogą musiałam wtedy aż podnieść głos!). 
No więc dziś poszedł Mąż do tego wujka...i oczywiście przewidziałam,że trzeźwy nie wróci...i choć jak zwykle zarzekał się,że wróci szybko (miał za godzinę wrócić) to zeszło Mu 3 godziny. I tym sposobem płynnie przechodzę do punktu następnego.
2.Jemu nigdy nie spieszy się...kurcze,przecież ma żonę i dziecko i powinien jak mantrę powtarzać-spieszy mi się do domu!Żona mnie potrzebuje...i Jego słowo,że wróci szybko znów nic nie znaczyło:( Pewnie, po co się spieszyć,do czego? Jemu gdy wyjdzie gdzieś tak jakoś czas szybko leci,że nie zauważy,że jest dużo za długo poza domem.
3.Zasady jakie prawdopodobnie będzie wkładał dziecku do głowy będą dalekie od moich ...prawie na każdym kroku zdaję sobie z tego sprawę...

...jak i z tego,że coraz mniej nas łączy...dziś gdy minęła godzina (którą sam sobie dał na powrót do domu) byłam zła...zła,że ZNÓW miałam rację, zła,że przecież doskonale wiem jak będzie i to nigdy się nie zmieni...
Nie że tęskniłam,nie że brakowało mi Go....doskonale radzę sobie sama...i tak też poradzę sobie kiedyś...


A na marginesie...jeśli żadne z powyższych 3 punktów nie spowodują , że zechcę odejść od męża to będzie to na pewno brak więzi...

piątek, 19 listopada 2010

Powrót Teściowej

Byliśmy dziś powitać powracającą z wygnania Teściową.
Teściowa postarała się i poprzywoziła prezenty dla każdego..
Ja dostałam torebkę (i mimo Jej najszczerszych chęci nie jest w moim typie..za duża..ale postaram się ją nosić).Tatuś dostał za dużą koszulę...a Synuś dostał (także za duże) ubranka ale akurat On ma szansę - realną szansę dorosnąć do nich.
Nie obyło się bez zgrzytów...moja "kochana" szwagierka musiała mnie wkurwić-było tak...szwagierka-a siostra Męża kupiła bratankowi Męża gwizdek (jakby to dziecko bez tego było za ciche,o zgrozo!) bratowa Męża -a matka owego dzieciaka zabroniła synowi używać tej zabawki,żeby nasz Synuś się nie wystraszył...ale ciocia (Szwagierka) zołza do potęgi (a jednocześnie najbardziej rozpieszczająca to dziecko osoba) podpuszczała na boku dziecko i w końcu dała Mu (schowany przez Jego mamę) gwizdek...i Młody oczywiście zaczął gwizdać..gdy Jego matka usłyszała to zawołała Go do pokoju w którym wszyscy byliśmy (tamten z gwizdkiem był w swoi pokoju)i powiedziała,że przecież coś Mu powiedziała..na to ciocia (Szwagierka) mówi-zapytaj Tatę...jak mnie takie coś wkurwia! Przecież matka coś temu dziecku zabroniła,tak? Strasznie takich ludzi nie znoszę! Kiedyś była podobna sytuacja u nas w mieszkaniu,gdy jeszcze byłam w dwupaku...przyszła do nas cała ferajna-brat Męża,siostra Męża z Mężem,oraz dziecko brata,chociaż formalnie pod opieką rzeczonej siostry...no i dziecko to miała kaprys jeść cukier z cukierniczki! Więc ciocia (Szwagierka) mówi-spytaj Ciocię (znaczy mnie) więc ja mówię do dziecka-no coś Ty,cukier będziesz jadł,będzie Cię brzuszek bolał i takie tam...ogólnie rzecz biorąc pomysł spodobał mi się średnio...a co wtedy Szwagierka na to-spytaj wujka! Innymi słowy-znajdź osobę która Ci pozwoli na to na co ja bym Ci pozwoliła! 
To pierwszy zgrzyt...
Drugi miał miejsce z udziałem Brata Męża ...ja wiem,że On ma inne metody wychowawcze,ale ja przez te Jego metody mam schizy na punkcie wychowania swojego dziecka-tzn tak strasznie boję się,że moje dziecię mogłoby wyrosnąć na coś podobnego do Jego syna! Boże nie pozwól! No więc rzeczone dziecię (bratanek Męża) od Małego przyzwyczajany był do alkoholu-odkąd zaczął być minimalnie rozumny bawiono się z Nim w zabawy typu:co Tata pije?Jak dziadek wygląda jak jest pijany?Itp podobne...doszło do tego,że dziecko to mając 2,5 lat (teraz ma skończone 3!) siadało przy stole pełnym gości i kazało polać sobie w kieliszek napoju i bawiło się,że pije wódkę-mówiąc do kogo popadnie-"napij się ze mną"..ja będąc wtedy w końcówce ciąży miałam zaburzenia snu,bo tak strasznie wywarło to na mnie negatywne wrażenie...no bo co jeśli i moje dziecię będzie tak uczone?! Przecież dziecko nie powinno wiedzieć co to alkohol! No ale do rzeczy...Mąż z Bratem pili dziś piwko i Brat (wujek naszego Synusia) podaje puszkę naszemu żeby potrzymał czy coś-na co ja oburzona powiedziałam,że bez przesady My tak Go nie uczymy...brat do końca naszej wizyty nie spojrzał na mnie nawet....jaka strata!

Ale znów powróciły obawy...jak ja sobie poradzę sama przeciwko Nim wszystkim...przecież żadne Ich metody wychowawcze nie znajdują mojej aprobaty...jak tu mam walczyć z tym wszystkim:( Mam nadzieję,że zgodnie z tym co Mąż deklaruje i Jemu się to wszystko nie podoba i nie będzie tak uczył...chcę w to wierzyć,choć jak widzę jak bawi Go co ten Jego bratanek wyczynia...to ciężko mi uwierzyć,że naprawdę tak Go to oburza....ja pewnie mam wypisane na twarzy-nie podoba mi się to wszystko!

środa, 17 listopada 2010

Zakończenie

Do poprzedniego postu...
Mąż ostatecznie wrócił do domu przed 18...wstawiony:(
Miałam nie rozmawiać z Nim,bo wiadomo jakby się to skończyło...no i tak też właśnie się skończyło,bo nie wytrzymałam i mega awantura gotowa...z milionem wylanych moich łez i mnóstwem przykrych słów,jakie padły...i choć wyjątkowo Mąż przeprosił potem "za to że płakałam przez Niego"...to jednak wciąż w uszach brzmią mi Jego słowa...a było trochę przykrych słów:(Ja oczywiście też bez winy nie byłam, sporo nakrzyczałam na Niego i sporo obelg pod jego adresem poleciało..ale wytrąciło mnie w równowagi Jego "tłumaczenie" jeśli w ogóle tłumaczeniem można to nazwać.. Obstaje przy wersji, że "pracował do 15 a potem miał ochotę na piwo to się napił"
I właśnie najbardziej to daje mi do myślenia...On to ma fajne życie...chce to robi co chce! Ja nawet gdyby w mojej głowie zrodziła się chęć na coś to zaraz zaczęłabym rozważać i ostatecznie wybiłabym sobie z głowy moje zachcianki...jak np pomysł,że kupię sobie spodnie (co prawda kolejne w ostatnim czasie,bo i nabytek w postaci nowych butów trochę na mnie wymusza fakt nabycia kolejnych spodni) i na czym skończyło się? Za otrzymane na urodziny pieniądze czy za wyrównanie za kilka dni urlopu w październiku nakupowałam dziecku rajstopek (3pary) oraz dzbanek na herbatę do domu i turbo szczotę do odkurzacza...
On jak ma ochotę to zamiast iść na spacer z psem idzie do rodziców-pies ma tyle ze spaceru ile od klatki naszego bloku do Ich klatki...ja jak nawet pomyślę,żeby jechać do Mamy to nic z tego nie wyjdzie (o ile nie ma jakiegoś ważniejszego powodu do wyjazdu niż tylko chęć spotkania) bo szkoda pieniędzy na paliwo...On chce i codziennie biega (na szczęście tylko 0,5godziny schodzi Mu) a co klika dni trening na domowej siłowni albo na pobliskiej hali sportowej..
A przecież ja potrzebuję pomocy Jego podczas gdy On idzie tu czy tam ....
Ja mam tyle swojego czasu co porozmawiam z ludźmi przez neta...

A poza tym....ostatnio coraz bardziej oddalamy się od siebie (może mam mylne wrażenie,ale wydaje mi się,że to On coraz bardziej ma chęć na przebywanie ze mną) ...niby rozmawiamy ze sobą jak wraca z pracy,ale jest to dość służbowa rozmowa..a ponadto coraz częściej przekonuję się,że to co On zawsze wkładał mi do głowy , że "nie umie okazywać uczuć" to bzdura...Naszemu Syneczkowi doskonale potrafi okazać uczucia i choć oczywiście nawet przez chwilę nie czuję się o to zazdrosna (w przeciwieństwie do Niego-On nawet nie ukrywa,że jest zazdrosny,gdy dziecko wykazuje większe zainteresowanie Mamą niż Nim) to jednak utwierdza mnie w przekonaniu (jak i fakt jak wygląda przebieg naszych kłótni, jakie słowa z Jego ust padają i na jak długo zapanowuje sielanka w naszym domu) ,że mnie On nigdy nie kochał...

Może to ta pogoda za oknem powoduje u mnie taki nastrój...a może właśnie przychodzi refleksja nad moim związkiem?

niedziela, 14 listopada 2010

Wyjątek tylko potwierdza regułę

W moim małżeństwie dobre dni są po to bym umiała potem rozpoznać kiedy znów jest "normalnie". I dni wyjątkowo dobre potwierdzają jak kiepskie jest nasze małżeństwo..
A już było tak miło..
I co się stało?
A więc zacznę od początku...po kilku (a może kilkunastu nawet (?!) ) dniach sielanki musiało wszystko wrócić do smutnej normy...
Najpierw w czwartek (11.11) Mężowi przypomniało się jak bardzo tęskni za swoją rodziną (nie mylić ze mną i z Dzieckiem) a dzień był taki miły...i zapowiadało się,że tak mile się skończy. I niby nic wyjątkowego w tym dniu nie nastąpiło,ale dla mnie dzień spędzony tylko we trójkę, ze wspólnym śniadankiem i obiadkiem a po nim spacerkiem, to coś niewyobrażalnie miłego...No i mogłoby się tak skończyć...no ale niestety, jak wspomniałam Mężowi przypomniało się o swojej rodzinie i gdy poszedł po auto zostawione na parkingu z dala od domu to wstąpił do piekieł...wiedziałam już,że gdzieś przepadł,gdy minęło trochę czasu znacznie przekraczającego czas konieczny do wykonania tej czynności..wrócił pod lekkim wpływem alkoholu, swoją drogą to nie wiem, że Jego rodzina nawet gdy wpadnie do Nich na chwilę MUSI uraczyć Go alkoholem-coś jak moja babcia gdy wpadnie się do Niej i NIE MOŻE nie poczęstować herbatką i słodyczami. Ale to nie wszystko co zmieniła ta wizyta, bo znów przeszedł przemianę po powrocie od Jego rodziny...w sumie ciężko mi nazwać do dokładnie zmieniło się w Jego zachowaniu, ale wyglądało tak jakby był zły, że musiał wrócić (i na każdym kroku dawał mi to odczuć) tak czy inaczej czar tego dnia prysł.. 
Potem był piątek (wczoraj)...po nieprzespanej nocy (co niestety ostatnio stało się normą) odsypiałam z Synkiem do prawie 14 z przerwami oczywiście..potem podgrzałam zupę ugotowaną jeszcze w czwartek, dogotowałam makaronu i zjadłam a następnie czekałam na powrót Męża z pracy,gdyż miał mi dać auto bym mogła jechać na zakupy i tak też było..gdy wróciłam od progu powitał mnie z prośbą o wyprowadzenie psa,bo On nie miał ochoty iść-a zwykle to należy do Jego obowiązków..nie powiem,że mnie się chciało,ale w sumie i tak byłam jeszcze w kurtce, butach itd więc co mi szkodzi...poszłam...gdy wróciłam pytam co będziemy robić na obiad (drugie danie) i usłyszałam,że On zaplanował placki ziemniaczane-na co ja odparłam,że nie ma mąki (w tym czasie rozbierając się z ubrania wierzchniego i butów i przebierając się już w domowe ciuchy) na co On wymyślił,żebym, jeszcze raz poszła! Tego już było za wiele, ja też się męczę i dwa wejścia na 4-te piętro w przeciągu 10 minut to dość dużo dla mnie...więc powiedziałam,że nie da rady,że jak planował taki obiad to mógł wcześniej mnie uprzedzić to kupiłabym...no i tak od słowa do słowa dowiedziałam się,że siedzę cały dzień w domu więc powinnam zrobić drugie danie a jeśli czekałam z tym do Jego powrotu to powinnam zadbać by wszystko było i choć On ujął to inaczej (i dłużej mówił) to jednak taki sens był Jego wypowiedzi..no i może byłoby w tym dużo racji,której bym Mu przyznała ale...Mąż mój nie daje mi pieniędzy a ja właśnie ostatni miesiąc dostaję pieniądze (z uwagi na urlop wypoczynkowy na jakim właśnie jestem),za miesiąc będę miała zasiłek rodzinny z MOPSu-co jest znacznie mniejszą sumą pieniędzy niż moja masakrycznie niska wypłata, no więc Mąż zarabia ale uważa,że nie należy to do Jego obowiązków a raczej łaski jaką mi czyni-no więc co miesiąc z łaski daje mi odliczone pieniądze na rachunki mówiąc na co oczywiście mam je przeznaczyć, a produkty do domu czy to żywnościowe czy inne kupuje On raz na miesiąc robiąc duże zakupy...a co jeśli braknie czegoś?albo potrzebuję czegoś czego On nie przewidział albo najnormalniej w świecie potrzebuję czegoś dla siebie (jak np ostatnio wizyty u dentysty)? Wtedy z czego mam zapłacić? Wtedy przecież mam swoją wypłatę (!?)
No więc brak pieniędzy na życie od Męża to jedno...drugie,że mnie naprawdę wyjść na zakupy jest ciężko-trzeba ubrać się ciepło i dziecko także co jest zwykle w pośpiechu czynione z uwagi na krzyki Syneczka (nie lubi tego całego zakładania kombinezonu, a ubierania czapki wręcz nie znosi) poza tym ubranie to nie wszystko,trzeba przecież zejść z 4-tego piętra (a potem wrócić) z wózkiem! Więc chyba nie bardzo dziwne , że jakoś średnio mam chęci do wychodzenia...no a po trzecie to ton z jakim Mąż do mnie mówił przelał czarę goryczy....i choć były dwa momenty gdy chciałam jednak iść do tego sklepu (mimo,że nie chciało mi się i musiałabym znów przebierać się) to jednak ostatecznie Męża podejście do sprawy - chamskie i lekceważące mnie ostatecznie sprawiły,że obiadu nie było, kąpanie Małego przygotowałam sama (nie będę prosić się o pomoc,radzę sobie sama!) i choć tyle przydał się,że wykąpaliśmy razem,a potem podczas gdy ja karmiłam Synka podobnie jak Dziecię zasnął i On...
Ja zrobiłam sobie kolację i pozmywałam po kolacji dnia poprzedniego (co miał zrobić Mąż a czego nie zrobił oczywiście jak żadnych innych rzeczy- w końcu On opiekował się dzieckiem...szkoda,że ja codziennie opiekuję się dzieckiem a oprócz tego piorę,zmywam,sprzątam, gotuję....i tak co dzień).
Dziś (sobota) poszłam na zakupy z Synkiem-choć zgodnie z tym co pisałam wyżej to nie lada wyczyn i co także nie lada wyczynem jest zrobiłam zakupy których potrzebowałam a wciąż Mąż odwlekał...a skoro dostałam niewielkie wyrównanie na urlop to nie zastanawiałam się, skoro trzeba to wszystko kupić...wróciłam do domu ugotowałam spagetti (przy akompaniamencie zmęczonego Dziecięcia), zajęłam się dzieckiem a teraz korzystając z chwili,że Maleństwo śpi jem samotnie obiad,dłużej czekać nie mogę,padłabym z głodu....a Mąż? No właśnie,zwykle kończy pracę o 12...Mamy godzinę 15 i Jego ani widu ani słychu...na pewno wyszedł z pracy i choć dopuszczam myśl,że mógł dłużej pracować,to na pewno nie do tej pory(zwykle przedłuża się co najwyżej o godzinę)...po prostu znów coś było najważniejszego (aż dałabym sobie rękę uciąć,że to sprawy rodzinne!)...nieważne,że sobota to dzień gdy najbardziej potrzebuję Go ja....
Nieważne....

wtorek, 9 listopada 2010

5 stów

Nie należę do romantycznych osób,ale parę dni temu spojrzałam na jakiś internetowy suwaczek,który swego czasu odmierzał mi dni do ślubu a dziś odmierza ilość dni od ślubu (swoją drogą to do czego mi się tak spieszyło,że tak namiętnie odmierzałam czas...ahhhh...)no więc tak jakiś czas temu patrzę,że wkrótce (dokładnie dziś) minie 500 dni od mojego ślubu...i pomyślałam,że coś zaplanuję INNEGO!
No więc wymyśliłam , że zrobię zamiast obiadu pizzę...może nie jakoś mega wykwintny pomysł,ale inny a my z Mężem lubimy pizzę, a szczególnie swojską z wieloma składnikami:) No więc tak też zrobiłam...o dziwo dziś Dziecię było współpracujące z Mamusią:) Więc wszystko się udało..i jak Mąż wrócił z pracy to Synuś spał,więc nawet na spokojnie zjedliśmy świeżutką pizzę...
Tyle,że na co mi to było?! Potem tak mnie Mąż zdenerwował,że aż pożałowałam,że tyle pracy (i serca) włożyłam w przygotowanie obiadu!
Ale do rzeczy...i od początku
Za czasów studenckich miałam super kumpla..a może i nawet przyjaciela..wpadał czasem na kawkę (gdy Żona nie wiedziała;) ) a po studiach często organizowaliśmy imprezki-ogniska,a z czasem tylko spotkania w barze,ale zawsze z regularnością minimum raz do roku!Oczywiście o urodzinach swoich zawsze pamiętamy i nawet parokrotnie wpadał z niezapowiedzianą wizytą,tylko,żeby złożyć życznia. Strasznie ceniłam (i cenię) sobie Jego towarzystwo , rozmowy z Nim-choć gdyby ktoś nie znający nas posłuchał to powiedziałby,że chyba bardzo się nie lubimy...tak zawsze sobie dogryzamy...ale u nas to normalne i żadne z nas się nie obraża. No i w zeszłym roku (500 dni temu) Jego Żona powiła Dziecię ale w tym ważnym dla mnie dniu nie zabrakło Go w kościele,na imprezie już nie został,ale do kościoła wpadł i nie zapomniał powiedzieć paru miłych słów coś jak: "ładnie wyglądaliście,ale nie myśl,że mam Ciebie na myśli,bo to zasługa Twojego Męża Ty nawet trochę psułaś efekt", wspólna koleżanka śmiała się,że nawet na ślubie jesteśmy tacy mili dla siebie:)
No ale wracając do tematu...no i ten bliski mi facet właśnie niedługo żeni się! 10 lat temu wziął ślub cywilny i teraz bierze kościelny i wyprawia wesele,którego wtedy nie było...czy po tak długim wstępie i takiej charakterystyce dziwić się można,że baaaaaaaardzo zależy mi by tam być? W Kościele nie zabraknie mnie na 100% ale i na imprezce chciałabym być...i tu pojawia się problem...wciąż moje Dziecię jest na cycu i o ile w dzień da się cyca zastąpić zupką o tyle w nocy dość często (głównie ostatnio) budzi się na cyca...i jak tu zostawić taką Istotkę babci? No i wczoraj jak byli prosić to powiedziałam,że być to będziemy na 100% ale najwyżej (jak nic nie wymyślimy innego) przyjedziemy z Małym i pobędziemy póki się da...i dziś myślałam dalej nad tym i wymyśliłam,że gdyby się udało to chciałabym zrobić tak,by właśnie dziecię zabrać z sobą i ok 20,żeby ktoś Go odebrał-byłby wtedy już nakarmiony i poszedłby spać...i mówię to Mężowi a On z tekstem,że wykluczone,że dziecko to nie przedmiot(ciekawe skąd pomysł,że ja traktuję dziecko jak przedmiot,przecież wszystko to co wymyśliłam jest po ty by na dziecku jak najmniej odbiło się) ,że zrobimy tak jak mówiłam (a więc tylko obiad z dzieckiem)...Jezu ale mi krew zagotował! I jeszcze dodał,że w sierpniu nie byliśmy na Jego kumpla weselu to i teraz nie pójdziemy! Tyle,że wtedy mieliśmy co najmniej 4 powody by nie iść:1/moja ostra dieta,która wykluczała jedzenie weselne, 2/brak kasy, 3/brak chęci Męża by iść,4/dziecko karmiłam co 1,5-2godziny nie zależnie czy to w dzień czy w noc...
Najgorsze,że w naszym Małżeństwie brak rozmowy...a wystarczyłoby,żeby On na spokojnie (a nie tonem niecierpiącym sprzeciwu) powiedział co myśli i dogadalibyśmy się...ale nie On Pan i władca powiedział co myśli i pewnie myśli,że tak będzie!

Oj zaszkodzi Mu ta pizza chyba...bo tak strasznie żałuję,że się starałam....

czwartek, 4 listopada 2010

Urodzinowo...

No i stało się...dwójka z przodu ustąpiła miejsca trójce..i choć z roku na rok urodziny mniej mnie cieszą to jednak w tym roku miałam wyjątkowo uśmiech na twarzy,gdyż po raz pierwszy urodziny obchodziłam jako matka i jestem bardzo z tego powodu szczęśliwa, warto było czekać :)
A dzień zaczął się od wizyty u Pediatry z naszym Synusiem,gdyż wydawało mi się,że coś za długo utrzymują się dolegliwości brzuszkowe..Pani Pediatra powiedziała coś czego się spodziewałam-to najprawdopodobniej Rota wirus, gdy powiedziałam Jej jakie są objawy to nie miała wątpliwości...ponadto właśnie dziś rano dowiedziałam się,że u bratanicy,która od poniedziałku leży w szpitalu właśnie stwierdzono po badaniach wirusa rota...nasza Pani Pediatra powiedziała,że to bardzo łatwo się przenosi z osoby na osobę i tylko od odporności zależy kto jak to przejdzie-a więc jedna osoba nic nie odczuje(jak Babcia Synusia), drugą lekko przeczyści (jak np mnie), trzecia porządnie pochoruje się (jak Tatuś) a czwarta wyląduje w szpitalu (jak bratanica). Mój synuś ma mega szczęście,że jest na cycu i dzięki temu jest dużo odporniejszy a ponadto otrzymuje w mleku od mamusi przeciwciała...tak więc widać dobrze,że przytrafiło się to teraz-kiedy jest na cycu,bo wirus obchodzi się z Nim nie najgorzej.
Po wizycie w przychodni byliśmy w 3-czkę (całą rodzinką) pozałatwiać parę spraw a to w księgowości mojego Szefa,a potem u samego Szefa,potem w Aptece a na koniec w sklepie dziecięcym gdzie musiałam (koniecznie!!) kupić coś Małemu a mianowicie Puzzle piankowe,teraz Smyk ma bajecznie kolorową, miękką i ciepłą matę na której lubi leżeć i przewracać się z plecków na brzuszek.
No i nie obyło się po dniu dzisiejszym o wyciągnięcie wniosków: chyba jednak wolę ze wszystkim musieć polegać na samej sobie, sama radzić sobie w codziennymi sprawami, począwszy od najbardziej błahych a na skomplikowanych skończywszy a przy tym wolę myśleć,że gdyby Mąż mógł być ze mną...A tak przekonałam się , że jak jest to jest gorzej niż by Go nie było! On burzy mi cały wypracowany ład! Przecież w ciągu niespełna pół roku odkąd zostałam matką i muszę radzić sobie ze wszystkim to jakieś przyzwyczajenia,nawyki i sposoby radzenia sobie ze wszystkim mam,tak? Dlaczego więc On zmieniać by coś chciał albo denerwuje się,że coś każę Mu robić tak a nie inaczej?!
Tak czy inaczej był to miły dzień....A prezent urodzinowy w postaci ściskającego za szyję Synusia (i całującego na swój sposób-jakby chciał zjeść :) )- BEZCENNY!

Jest dokładnie 20-sta...właśnie o tej porze 30 lat temu przyszłam na świat w małej Porodówce.....ależ to zleciało...

wtorek, 2 listopada 2010

Wirusowo..

Wirusowo biegunko-wymioto-gorączkowo. Poprzedni mój wpis dotyczył przykrego wydarzenia,któe skończyło się pobytem na Izbie przyjęć w Szpitalu w otoczeniu chorych dzieci... i pewnie tam to cholerstwo złapaliśmy-Potomek już od środy miał nieco podwyższoną temperaturę,w nocy z czwartku na piątek  (u babci ) zrobił najpierw pierwszą półpłynną a potem zupełnie płynną kupkę, w piątek nawet miał dość wysoką przez chwilę temperaturę-ale głupiej matce WSZYSCY dosłownie tłumaczyli-ZĄBKI!...wczoraj (będący na kacu po mamusi urodzinach) Tatuś od południa na przemian opróżniał płyny dołem i górą! 
Wieczorem pojechaliśmy na Izbę przyjęć do Szpitala gdzie Synuś przyszedł na świat głównie z niekończącą się biegunką Synusia ale i chcieliśmy powiedzieć o Tatusiu i Mamusi (bo nie wspomniałam wcześniej,że i mamusię mdliło wczoraj i z 3 razy przeczyściło)...ale była tak niemiła baba,że szok...z nerwów pół rzeczy zapomniałam powiedzieć...no więc dziś rano Tatuś pojechał na pogotowie sam ze sobą-dostał leki (które swoją droga na razie efektów nie przyniosły) i postanowił,że zostanie w domu,a ja z Potomkiem pojechałam do mamusi i tam poszliśmy m.in. na grób mojego Tatusia...a w międzyczasie dowiedziałam się że: chorują już: syn mojej siostry (zjechali do mamy na Święto), bratowa (była z moim bratem i córeczką w sobotę na moich urodzinach i z racji dość mocno zakrapianej imprezy zostali na niedzielę), a później (jak odjeżdzałam przed wieczorem od mamy) przyjechał brat z rewelacją że i Ich córeczka już choruje...do tego moja siostra coś niewyraźnie się czuje ( szwagier chyba też)...a i mnie od jakiejś godziny mdli:(
Nieźle naprodukowaliśmy wirusa,co ? Chce ktoś?
Takim Angielskim humorem kończę tę wypowiedź dzisiejszą...oby jutrzejszy dzień przyniósł polepszenie dla nas wszystkich....Życzę wszystkim zdrówka