czwartek, 16 października 2014

I urodzinki Igorka

Rok temu była pierwsza noc z Igorusiem po tej stronie brzucha...rany,jak przypominam sobie te wydarzenia to pierwsze skojarzenie jest: ile się strachu najdłam...pierwsze godziny, a nawet pierwsze dni (i w zasadzie miesiące też) były strachem o to,czy niedotlenienie przyporodowe nie będzie miało skutków na zdrowie mojego Młodszego Syneczka...nigdy nie zapomnę słow Ginekolożki (która z racji nieobecności przy porodzie Neonatologa zajmowała się Brzdącem prze pierwszych kilka minut po porodzie) "On coś jest za wiotki" i tego strachu i po stokroć zadawanych (przeze mnie) pytań "co się dzieje, czemu On nie płacze"...niestety myśląc o narodzinach Juniora nr 2 mam przed oczami taki właśnie obraz...dziś po wielu konsultacjach ze specjalistami jestem raczej spokojna,bo dotąd nic nie wskazuje na to,by ten chwilowy bezdech odcisnął piętno na Jego zdrowiu...oby...inaczej nie wydaruję sobie,że jednak rodziłam TU :(
Dziś nie robiliśmy imprezki (planowana jest na niedzielę....o ile stan zdrowia moich nieco chorych chłopców oraz dzieci gości, pozwoli :/)...ale za to porobiłam dziś masę fotek chłopcom (a głównie Igorkowi,choć i o Kubusiu nie zapominałam...zresztą jeśli bym zapomniała,to On przypominał o swojej obecności :D ).
Fotorelacja z dzisiejszego (wczorajszego już) dnia - 15.10.2014 :)

Co do naszych spraw pt. Kredyt hipoteczny,to wciąż nie mamy ostatecznej decyzji z I banku, ale właśnie wczoraj (14stego) byłam już w drugim banku,skąd mam konkretne informacje i jutro a najpóźniej pojutrze mam mieć info z Iszego i będziemy decydować co dalej...

A na koniec pożalić się muszę :( Moje relacje ze Starym są bardzo złe...jeśli nie kłócimy się non stop,to tylko dlatego,że najczęściej mam wy..bane na to wszystko i powiem Mu co myślę i zbytnio nie wdaję się w awantury...ale krótko mówiąc mój Mąz jest wiecznie zmęczony (pracuje fizycznie) i nic najchętniej nie pomagałby mi...bo k.. ja z dwójką dzieci (Kuba od początku września ma już chyba z 3 tygodnie nieobecności w przedszkolu) nie jestem zmęczona? Nawet gdy mówię Mu,że potrzebuję pomocyto na niewiele się to zdaje...strasznie mi przykro :(

sobota, 11 października 2014

Nieszczęścia chodzą parami, trójkami...albo w jeszcze większych grupach...

Wielkimi krokami zbliża się koniec mojego urlopu macierzyńskiego, a zaraz po tym wchodzić na naszą budowę ma ekipa dekarzy,a nieco wcześniej (bo jutro,czy raczej już dziś) mamy dostawę tarcicy na więźbę dachową...No a sprawy przestały się układać jakoś od zeszłej soboty, gdy M zawiózł meble,jakie wykonał klientowi i zastała Go niespodzianka,bo okazało się,że klient zapłaci Mu,a jakże...ale w ratach...co z tego,że liczyliśmy na tę kasę bo mieliśmy za nią pokryć wydatki związane z rzeczoną tarcicą...no trudno, Stary przełknął to jakoś,bo klient zaobiecywał Mu,że zrobił Mu reklamę i na bank,będzie miał nowych klientów...mnie póki co wystarczy,że chociaż odda nam należną nam kasę!
Mniej więcej wtedy też zaczęła się kolejna w tym roku przedszkolnym infekcja Straszego...
W środę rano dostałam wiadomość...Mąż zadzwonił do mnie z mocno nieciekawą wiadomością...a musiał nagimnastykowac się,by się skontaktować ze mną,bo jakoś na początku tygodnia kolejne nieszczęście trafiło mi się,a mianowicie szlag trafił mojego Smarka i zostałam bez telefonu,bo mimo,że wszędzie walają się stare telefony, to jednak z uwagi na fakt,że one właśnie się walają a nie leżą w należytym poszanowaniu, są niedziałające...w domu leży funkiel nówka nieśmigana (a w zasadzie na szczęście leżała) komórka Starego, który zakupił nową ale oszczędza ją póki co ale nie mogłam (do niedawna) jej używać,bo działała ona na inny rodzaj kart sim niż ja mam...więc kontakt ze mną był moooooooooocno utrudniony..no i jak już wspomniałam w środę Stary najpierw zadzwonił do mojej Mamy,ale nie dodzwonił się i za chwilę wykonał telefon do mojego Ojczyma i tym razem połączył się ze mną...a szkoda,bo z takimi wiadomościami miał nie dzwonić! Zadzwonił,że dostał telefon z banku,że nie przyznali nam kredytu hipotecznego (który mieliśmy bez problemu dostać!) bo okazało się,że ja (projektująca nasz dom) inaczej liczyłam powierzchnię użytkową (a dodam,że ja byłam i jestem pewna,że zrobiłam to mega rzetelnie i zgodnie z wszelkimi normami, prawami itd itp) niż tamtejsi fachowcy, którzy wyliczyli,że "przykombinowaliśmy" na ponad 20 m2...a te wszystkie metry powodują,że tracimy zdolność kredytową ;( Myślałam,że zagotuję się z nerwów...i zaraz wykonałam telefon do banku-rozmawiałam z jedną Panią, potem dyrektorką i wciąz przekonana o swojej racji dostałam propozycję,bym skontakowała się z rzeczoznawcą,który właśnie posądzał nas o kombinowanie z tą powierzchnią...niestety dopiero wtedy okazało się,że to jednak ja nie miałam do końca racji..tzn nie to,że nie miałam racji,bo ostateczna powierzchnia użytkowa wg mnie i znanych mi norm jest taka jak ja ją przyjełam (choć Bank nie do końca zgadza się,bo twierdzi,że pralnia i suszarnia wliczają się do powierzchni użytkowej) z tym,że w jednym miejscu na projekcie dopuściłam się pomyłki w postaci literówki i z tego wyniknęło całe zamieszanie...na szczęście rzeczony Rzeczoznawca (z którym tak na marginesie nie powinnam była się kontaktować) był mega sympatyczny (zreszta tak zapamiętałam Go po oględzinach naszej budy,gdy ja Go przyjmowałam tam) i doszliśmy do wspólnego wniosku i już za chwilę oddzwaniałam do Starego,że Jego Żona jest wielka i udało Jej się odkręcić wszystko...niestety jeszcze tego samego wieczora okazało się,że nie do końca tak optymistycznie będzie...a w czwartek przed południem,gdy z rysunkiem z naniesonymi zmianami pędziłam autobusem do Szefa (po podpis) a potem banku już tak różowo nie było,by za chwilę (w banku w rozmowie z p. Dyrektor) dowiedzieć się,że jest gorzej niż myślałam...i może być różnie :( Zupełnie wypompowana siedziałam godzinę na ławce w parku czekając na Starego,który wychodził wcześniej z pracy,bo niedługo potem jechaliśmy do Immunologa ze Starszym (do Łodzi of kors...przecież ja tylko tam ufam specjalistom)...dobrze mi ten wyjazd zrobił bo na te kilka godzin zapomniałam o naszej fatalnej sytuacji ...chociaż byłoby jeszcze lepiej,gdybym pojechała sama z Juniorem,bo jakoś Stary działał mi na nerwy...i na dodatek odezwała się moja choroba lokomocyjna,która zupełnie nie daje o sobie znać,gdy ja siedzę za kółkiem...u Profesora potwierdziły się moje przypuszczenia,że nie ma co izolowac k w domu za długo ale pozwolić Mu na większa ekspozycję na wirusy w przedszkolu...tak też zamierzam! Później pojechaliśmy do galerii,bo po 1 ja jak na zbawienie czekałam by pojechać tam i zostawić smarka do naprawy a i Junior doczekać się nie mógł na plac zabaw,na którym tam zawsze szaleje...no i co? znów "niespodzianka"...telefon przyjęli a jakże (choć wysoce prawdopodobne będzie,że naprawić sie nie będzie dało i czeka mnie spory koszt) ale zastępczego nie dostałam! A przecież ja musze być w kontakcie ze światem,bo czekam na wieści z banku! Co rzeczoznawca wespół z analitykiem wymyślą w naszej sprawie! Dobrze,że chociaż wymieniłam kartę na nowszą i dzięki temu funkiel nówka Starego przeszła na mój użytek..może wreszcie zła passa odwróci się? OBY! Za kilka godzin dostawa na budowie a my musieliśmy się zapożyczyć (m.in. u mojego brata :/ ) by mieć czym zapłacić za materiał...a co jesli kredytu nie dostaniemy? Co z zaplanowaną usługą wykonania dachu? Przecież nie mamy takiej kasy teraz ;(
A we wtorek miałam zamiar rozwiązać moją umowę z Szefem,bo miała być już mi niepotrzebna..i uwolnić Go od siebie...a co tu teraz mam zrobić? Przecież pewnie trzeba będzie szukać innego banku! A wtedy jeśli będę bezrobotna to nie mamy szans...i co dalej ciągnąć tę sytuację z Szefem? Masakra,ileż można korzystać z Jego łaski :(

I jakby tego było mało Starszy ZNÓW ma absencję w przedszkolu...cały tydzień chorował...a właśnie dziś,gdy ja skrobię posta Najmłodszy wciąz budzi się,bo złapał od brata katar i mocno on Mu dolega...co z tego,że do wczoraj był jeszcze inhalowany po poprzedniej infekcji ;(

A w środę moje Malutkie szczęście kończy pierwszy roczek...i na niedzielę planujemy maluśką imprezkę z dziadkami i chrzestnymi ale bez naszego rodzeństwa (za dużo by nas zrobiło się) ale jak pomyślę,że z uwagi na mega problemy finansowe trzeba mocno zaciskać pasa a w takim razie jak mam zrobić imprezkę? Jak kupić Mu prezent? I jak w ogóle cieszyć się na tę imprezkę,skoro tak ważne rzeczy się dzieją...no i trzeba skontaktowac się z Szefem i ustalić co robimy,bo zgodnie z prawem we wtorek powinnam iść do pracy....




Jestem bliska depresji ...i zamiast spać to ja wywnętrzam się :(
I jeszcze wciąz nachodzi wspomnienie o A. Przybylskiej i myśl,że to mogę być ja, my :(
I jeszcze non stop kłotnie z Mamą...oj to osobny rozdział :(

środa, 8 października 2014

rozważania nielekkie i nieprzyjemne późną porą :/

Od pewnego czasu brak mi czasu na cokolwiek...jak zwykle płynnie przechodzę z jednej czynności w drugą...wieczorem padam... o dziwo dziś nie padłam i mam chwilę tylko dla siebie...tzn za chwilę będę miała,bo jeszcze na podłodze w naszym pokoju walają się zabawki...jakoś same się nie chcą posprzątać...od wczoraj Starszy jest ZNÓW chory...zaczynam przyzwyczajać się - tydzien w przedszkolu,tydzień w domu...no więc doszło kilka czynności - jak podawanie leków, czyszczenie nosa i inhalowanie...a dzisiejsza noc była straszna...około 4 Kubuś obudził się z mega kaszlem i męczył się ok 2 godzin :( Dodam,że obudziliśmy się wszyscy (nasza 4ka i Babcia z Dziadkiem na dole!) ...Najmłodszy uznał,że czas wstać i gdy już Kubusiowi przeszedł atak i moglibyśmy iść spać,to okazało się,że nie da się..tzn kto mógł spać,ten mógł (znaczy Najstarszy i Starszy)..w najbliższy czwartek mamy długo wyczekiwaną wizytę u Immunologa (z Kubusiem) i nie ukrywam, martwię bardzo,by mi nie przepadł termin,jeśli Mu nie polepszy się na tyle,by móc jechać do łodzi...ważne to tym bardziej,że chcę dowiedzieć się jak teraz (gdy non stop przynosi wirysu z przedszkola) wygląda Jego odporność,kiedy zrobimy badania no i jak ewentualne wspomóc tę Jego odporność oraz jak radzić sobie w przypadku kolejnych infekcji.
Co poza tym u nas?
Kuba mocno się rozgadał,codziennie Jego słownictwo mocno się wzbogaca, uwielbia śpiewać piosenki - ciągle przynosi jakieś z przedszkola,ktorych Mama szuka na youtube i wałkujemy je tysiące razy :) Poza tym wydaje mi się,że śmignął w górę i nie mogę uwierzyć,jak On się zmienia :)
Ależ ten czas płynie...i tu płynnie (a jakże) przechodzę do tematu,który mocno zdominował ostatnio wszelkie media,w tym głównie odwiedzane przeze mnie strony internetowe - a mianowicie śmierć aktorki Ani Przybylskiej (swoją drogą,swego czasu ktoś mi powiedział mega komplement,że niby jestem do Niej podobna...co z tego,że to nie prawda,a przynajmniej,ja nie widzę takowego podobieństwa :) )..gdy się o tym fakcie dowiedziałam od razy przyszło mi do głowy: O matko,biedne Jej dzieci...i od tamtej pory każda kolejna wiadomość wywołuje u mnie większy stres i ścisk w żołądku...odkąd pamiętam bałam się śmierci..pewnie nie bez znaczenia jest fakt wczesnej straty Taty...duży wpływ na to (na ten mój mega strach of kors) miały pewnie zajęcia w kółku teatralnym w podstawówce...swoją drogą,to nijak nie przypominało to zajęć związanych z jakimkolwiek teatrem...pamiętam,że głównie gadalismy o pierdołach,jako,że zajęcia te prowadziła pani pierdoła :) i pamiętam,że tak wilokrotnie opowiadały inne dziewczyny o przypadkach obudzenia się w trumnie...masakra...zawsze chyba bardziej niż śmierci obawiałam się,że wcale nie umrę a mnie pochowają...do tej pory nie wyzbyłam się tego strachu...z tym,że teraz jest gorzej...odkąd mam swoich synków gdy myślę o śmierci martwię się głównie o Nich,co z Nimi by było po mojej śmierci,jak i kto by Je wychował...a jak słyszę doniesienia z mediów o kolejnym przypadku złego traktowania dzieci w domach zastępczych czy w innych miejscach to martwię się,coby było,gdyby zmarł również mój Mąż,co z naszymi Syneczkami? A jeśli Stary znalazłby sobie drugą Mamusię dla Chłopców,to czy byłaby Ona dla Nich dobrą Matką? MAsakra,ściska za żołądek na samą myśl...wiem sama jak to jest wychowywać się bez jednego z rodziców,nie życzę tego moim Dzieciaczkom :(
Ale wracając do Kubusia,jak już idzie do przedszkola to za serce ściska mnie,gdy widzę,że On stoi z boku a dzieci robią coś bez Niego i jak On nie umie do Nich dołączyć,zagadać,bawić się...choć czasem coś opowiada o kolegach,ale zwykle i tak dodaje,że bawił się sam,nikt z Nim nie rozmawiał itd itp...tak strasznie mi smutno i jednocześnie wiem,że to głównie moja wina...po pierwsze trzymam Go zdala od innych ludzi,w tym dzieci a jak już jesteśmy gdzieś wśród ludzi to sama nie daję najlepszego przykładu,sama jestem odludkiem,niepotrafiącym nawiązać kontaktu z innymi ludźmi...oszukuję samą siebie mówiąc,że np idąc na spacer nie potrzebuję nawiązywać kontaktu z innymi ludźmi...byłoby miło :( Jak mój Syn ma być inny jak głównie ja daję Mu przykład...chociaż musze przyznać,że coraz częściej zagadam do innych matek,ale to wciąż pozostawia wiele do życzenia...pominę fakt,że za to prawie do perfekcji opanowałam sztukę pyskowania,gdy jest taka potrzeba...jak np ostatnio w przychodni gdy Pani z rejestracji chciała obsłużyć kogoś,kto był za mną a nie mnie albo w Szpitalu,gdy stałam w kolejce po żeton za parking i jakaś Pani "Ona tylko chce żeton"...no nie ma co,walczyć się nauczyłam skutecznie...i obawiam się,że dopiero się rozkręcam :)
Ponadto z dnia na dzień przybywa osób,które delikatnie rzecz ujmując mogą mnie cmoknąć w d... (swoją dorgą to jedno z ostatnio ulubionych słów Kuby...w gronie ulubionych słów jest jeszcze głupi i głupek)..od pewnego czasu może nawet zbyt dużą lekkość mam w skracaniu listy znajomych...może wreszcie po prawie 34 latach nauczyłam się,by nie wchodzić nikomu w dupę? To nigdy nie kończy się dobrze...a osoby,które są warte by Im wchodzić w dupę zupełnie nie będą od nas tego wymagać! Tak więc jeśli jesteś moją koleżanką (kolegą),czy choćby znajomą i urwał się nam kontakt a Ty nie robiłaś nic absolutnie by temu zaradzić,a jedyny kontakt to ten z mojej strony,to możesz być pewna (pewny) - tak wiecznie nie będzie...dołączysz do grona osób z mojej przeszłości,zakmniętej grupy...i nawet możesz spodziewać się,że poza cześć ode mnie nie usłyszysz nic więcej...to tak na marginesie :)

Co jeszcze,wkrótce mamy zacząć ciąg dalszy budowy,a kasy brak...dziś okazało się,że chyba jest problem z naszym kredytem (znaczy z tym,czy przyznają go)...oj będzie problem,bo za tydzień ma wchodzić ekpia do dachu :/ Od jakiś 2 tygodni Teść ostro walczy z deskami na deskowanie...czyści je a od dziś impregnuje...nie powiem,żebym nie miała z tym problemu...kurcze,bo z jednej strony cieszę się,że ma nam kto pomóc,ale z drugiej strony,dlaczego On...dlaczego z M strony...tak strasznie mam problem z Nimi :/ ehhhh...wolałabym sama zakasać rękawy...ale niestety nie da się :( Notoryczne chorowanie chłopców sprawia,że nie miałabym kiedy :( A tak strasznie mam potrzebę robienia czegoś własnoręcznie tam...nawet przyjemnie było zamieść podłogi czy pousuwać wkrętarką śruby z desek - to była super zabawa :D i spędziliśmy w 4kę czas na budowie do wieczora...pominę fakt,że za dzień czy dwa chłopcy pochorowali się :/



...cholera trzeba wziąć się za to sprzątanie zabawek,bo ranek mnie zastanie..a tu by się chciało jeszcze poczytać nieco,poszperać itd korzystając z rzadkiej okazji..a jednocześnie głos sumienia mówi "idź spać,dbaj o zdrowie"...i znów przypomina się,że nie jestem niezniszczalna,nieśmiertelna itd...i znów ten znajomy ścisk za żołądek :(






No i pospane :/ A tu dalej nie posprzątane,a trzeba nakarmić Najmłodszego.