piątek, 30 grudnia 2011

Kto daje i zabiera...

Ten się w piekle poniewiera...swojego nowego lapka dostałam we wtorek (gdy wyszliśmy ze Szpitala-do czego wrócę później) a już dziś usłyszałam "to nie Twój laptop,udostępniam ci go tylko", "żebyś nie zdziwiła się jak będziesz z powrotem przenosiła wszystko z tego na stary komputer"....ehhhh ręce i cycki opadają (jak mówi moja Kuzynka)...ale od początku... Jak już wspomniałam, we wtorek wyszliśmy ze Szpitala..rano na "obchodzie" (jeśli tak tę wizytę lekarki mogę nazwać) dowiedzialam się, że możemy wyjść do domu...nie żeby Młodemu przeszło,tylko podobno rzężenie ustępuje gdy dziecko odkaszlnie i lekarka uznała,że Młody już poradzi sobie z infekcją...i wyszliśmy do domu...nie byłam z tego powodu szczególnie zadowolona, bo po 1 wolałabym , żeby wypisali Młodego gdy będzie zdrowy (albo albo prawie zdrowy) a nie z tym chrapliwym oddechem a po 2 Stary oznajmił mi,że źle się czuje (też Go coś rozkłada) i lepiej dla Młodego coby trzymać Go od Tamtego z dala...nawet wymyślił,że zawiezie nas na 2-3 dni do mojej Mamy...nie zgodziłam się,bo chciałam wrócić szybko do normalności (ehhh do czego było się spieszyć?),chciałam wszystko poprać, wywietrzyć i pozbyć się zarazków ze Szpitala no i chciałam już wreszcie zacząć "wychowywać" znów Mlodego,bo w Szpitalu musiałam naginać swoje zasady jeśli nie chciałam żeby Młody postawił na nodi cały Szpital swym krzykiem w nocy i nie tylko...no i nie ukrywam,że chciałam aby Młody dostał swoje prezenty Świąteczne (poza tymi,które od mojej rodziny dostał w Szpitalu)...nawet muszę przyznać,że dostał trafione prezenty...od nas dostał sanki - mega wypasione ;), od mojej Mamy i Siostry narzędzia z FP "Mańka Złotej Rączki", od braci latarkę gadającą, od Teścia lawetę z kilkoma jak nie kilkunastoma bolidami (co najmniej trafione jest) , od Szwagra Starego klocki takie ni to plastikowe ni to gumowe-baaaaaaaaaaaaaaardzo mi się podobają (nawet dostosowane do wieku,bo od 1,5 roku zalecane) i od Brata Starego lokomotywę z wagonem,ludzikami,torami...ogolnie jestem zadowolona (i Młody też) a przyznam,że nie spodziewałam się po rodzinie Starego sensownych prezentów (gdy przypomnę sobie prezenty z zeszłego roku...). Gdy wróciliśmy do domu zajęłam się ogarnianiem wszystkiego,praniem wszystkiego, kąpaniem (Mlodego i siebie) a potem wpadła moja Mama,bo planowała nas odwiedzić w Szpitalu korzystając,że moja siostra wraca do domu na Śląsk ale skoro byliśmy już w domu to nie zmieniała planów...w tym miejscu dodam,że podczas calego 9-cio dniowego pobytu w Szpitalu nikt z rodziny Starego nie odwiedził nas (a wspominałam,że mieszkając 5 minut drogi od Szpitala...ehhh i jak tu Ich traktować inaczej?)ale wracając do mojej Mamy...stała się świadkiem kolejnej (i pierwszej po powrocie do domu) kłótni...ehhh zaczęło się od tego,że Stary bez mojej wiedzy poinformował mojefo Szwagra,że ma Mu zalatwiać pracę na Śląsku,do czego wrócę poźniej...ehhh jak mnie ten Stary wkurwia...jak On ładnie gra przed moją Mamą...ehhh Ona pewnie teraz za wszystko wini mnie,bo On taki był...hmmm aż słowa mi brakuje...że też ze mną tak nie rozmawia (i że też się ze mną tak nie liczy jak z moją Mamą)....brak mi słów...wychodziłam z siebie...i na koniec byłam najgorsza,bo zbyt wybuchowa...no nic, trudno. Dni (aż do dziś) mijały przeplatane sprzeczkami o wszystko....ehhh nie możemy przebywać z sobą aż tak długo...ale dziś to już był szczyt szczytów...zgrywałam sobie ze starego lapka wszelką muzykę, fotki i wszystko inne co jest potrzebne do nowego lapka (który Stary wreszcie - po moich namowach - przyniósł od swoich Rodziców) a Stary wciąż miał pretensje o to,że On nie może wtedy z żadnego korzystać lapka,skoro dwóch używam...aż wreszcie wziął moją komórkę twierdząc,że skorzysta z neta na komórze...wiedziałam,że nie zna symbolu odblokowującego telefon,ale po pewnie tysiącu prób i błędów udało się...nie miałam nic przeciwko....On twierdził,że na necie posiedzi, albo pogra...swoją drogą to ciekawe że gdy jestem sama to Młody tak nie zajmie się sobąmgdy ma dwóch rodziców do dyspozycji....ale wracając do Starego (i dochodząc do sedna) wreszcie przegiął...na GG na lapku wyświetliła mi się informacja,że właśnie zalogowałam się na innym komunikatorze,co było jednoznaczne,że Stary dorwał mi się do GG w komórce....ohhhhhhhhhhh tego było za wiele....poszłam do Niego (na kanapę,miał czelność szperać mi w komórce a co później się okazało także na GG,poczcie i w wiadomościach siedząc krok ode mnie)i zażadałam zwrotu telefonu...najpierw byłam spokojna...ale gdy nie skutkowało a w zamian za to słyszałam "masz coś do ukrycia" szlag mnie trafił....niestety mam za mało siły by z Nim sobie poradzić więc gdy złapałam za ramię to wbiły Mu się wszystkie 5 moich paznokci....koniec końców (bo przepychanka nasza trwała naprawdę długo) oddał mi komórkę wyzywając mnie od wariatki..gdy ochłonęłam próbowałam z Nim rozmawiać ale jak grochem o ścianę, spłakałam się tylko,że wykańcza mnie psychicznie i że nie chciałam Go podrapać ale jestem już u kresu wytrzymałości psychicznej....On powtarzał tylko to samo "masz coś do ukrycia, oszukujesz mnie inaczej bys się tak nie zdenerwowała"....ehhhh nawet teraz podnosi mi się ciśnienie....przecież jedyne co wyprowadziło mnie z równowagi to fakt,że nie chciał mi oddać i drażnił się ze mną....Boże płakałam pytając czemu tak się znęca psychicznie nade mną ( nie mam tu na myśli tylko sytuacji z tym telefonem,ale całokształt....nie wiem już nawet czy to też dziś było czy wcześniej ale zdarza Mu się wzruszać ramionami gdy mówię,że nie wytrzymamy z sobą długo, czy wręcz mówić "lata mi to" albo "trudno,płakać nie będę"...czy "wieszać się z tego powodu nie będę"...ok 16 bez słowa wyszedł i wrócił o 20 nawet prawie trzeźwy (szacuję,że wypił piwo lub dwa) w międzyczasie pisaliśmy sms (ja zaczęłam od uprzedzenia,że jak znów mnie zdenerwuje - czytaj przyjdzie pijany - to ja też Mu zrobię niespodziankę - miałam zamiar spakować się i wynieść do Mamy albo na jutro jakąś niespodziankę Mu przygotować....póki co nie wiem co zrobię jeszcze, a On odpisywał różne głupoty ale ogólnie rzecz biorąc Jego przekaz był taki co ma być to będzie-nawet dokładnie tak to ujął a Jemu i tak taka Żona nie potrzebna co to Go nie szanuje,nie rozmawia z Nim ,nie kocha się z Nim i On nie boi się bo Syna Mu i tak nie zabiorę...zakończyłam stwierdzeniem,że On to przecież idealny Mąż)...wrócił oczywiście bojowo nastawiony do mnie,więc zaraz musieliśmy się posprzeczać,bo On twierdził,że skoro Młody nie chce iść spać to niech nie idzie-a ja twierdziłam,że Młody jest mocno śpiący i natychmiast trzeba Go kłaść spać a nie czekać aż sam zechce...koniec końców przejęłam znów opiekę nad dzieckiem (chwilo przejętą) i Młody w 2 minuty zasnął mi na ręku....ehhh ileż musialam się nadenerwować żeby to Staremu uzmysłowić,dobrze że dziecko samo wybrało-wyciągało do mnie rączki...potem musiałam znów nadenerwować się bo Stary MUSIAŁ oglądać TV i to tak głośno,że Młody kręcił się w łóżeczku,...ileż ja razy musiałam mówić "przycisz" i słyszałam "głucha jesteś?Przyciszyłem" ehhh koniec końców zasnął i wtedy wyłączyłam Mu TV i wygoniłam do Jego pokoju....wreszcie dziecko śpi spokojnie....Jezu jak ja nie lubię jak On wróci wypity (czy choć lekko podpity jak On to mówi) bo wtedy jest tak anty do mnie zwrócony...najlepiej jakbym wtedy w ogóle się nie odzywała i pozwoliła Mu na wszystko....tak to se ne da... A pomyśleć,że miałam takie wyrzuty sumienia co to tego lapka...w końcu chciał dobrze a ja Mu zrobiłam taką jazdę i tę niespodziankę...ale koniec końców nie mialam za bardzo okazji przeprosić i podziekować jak należy bo gdy zaczęłam mówić coś (dziękować) to zauważyłam,że jednym uchem to wpuszcza a drugim wypuszcza więc na cholerę się starać...a gdy potem przychodzi mówiąc "przyjdź dziś do mnie,spełnić małżeński obowiązek" (niby w żartach tak to nazywa) to wtedy szlag mnie trafia,bo tak właśnie się czuję jakbym musiała pewne rzeczy robić czy chcę czy nie....o nie mój drogi,do tego trzeba mieć nastroj,a ja póki co sama już nie wiem co do Niego czuję...tak to się nie da przytulić,czy pocałować,że o całej reszcie nie wspomnę.... I jeszcze coś, mój Szwagier zachwalał Staremu pracę w kopalni (nie wiem czy wspominałam) i Stary narobił sobie ochoty i wreszcie jakiś czas temu dyskutowaliśmy o tym i uznaliśmy,że spróbujemy...Szwagrowi w Święta mieliśmy dać odpowiedź czy ma uruchamiać swoje znajimości,ale przed Świętami Stary powiedział,że On tu nieźle zarabia i nie wie czy rezygnować z tego co ma a że często w kłótniach wypominał mi,że opłaca mi racunki (jakby łaskę robił) to ja powtarzałam,że chcę wrócić do pracy...potem z wiadomych powodów nie byliśmy na Świetach ale gdy moja siostra przywiozła moją Mamę do nas to Stary zszedl do Szwagra i poiwedział o "naszej" decyzji....myślałam,że szlg mnie trafi, przecież mógł się upewnić jak ostatecznie decydujemy,w końcu chyba z 2 tygodnie nie wracaliśmy do tematu (po tym jak powiedział,że już nie jest pewny)....no więc się zaczęło....posprzeczaliśmy się ostro (o czym wspomniałam) przy mamie,ja popłakałam się i ogólnie uniosłam,bo naprawdę tak źle mi,On w ogóle się nie liczy ze mną,robi co chce i kiedy chce, a ode mnie oczekuje bezwzględnego posłuszeństwa, oddania, szacunku i chyba uwielbienia wręcz...powinnam się cieszyć,że w ogóle wraca do domu i ze łaskawie kupi coś do jedzenia (często choć nie tak jak powinien...stanowczo za często nasza lodówka świeci pustkami) a już po stopach całować,że raczy mi opłacić telefon....a już rewelacyjnie byłoby gdybym siedząc w domu i zajmując się domem i dzieckiem zarabiała pieniądze a skoro już się nie da to abym kasy z Mopsu dokładała do wszystkiego (najlepiej po połowie z Nim) i jeszcze żeby coś zostało.....ehhhhhhhhhhh A w ogóle to może wspomnę o Puchatku? No więc wciąż nie gada za bardzo,ale Mama zaczął świadomie używać i najczęściej gdy chwilę mnie nie widzi (a jest ze Starym) woła (ku niezadowoleniu Tamtego) MAMA MAMA MAMA....jak ja to kocham:) Ale to,że nie porozumiewa się nie za pomocą słów nie oznacza,że nie można Go zrozumieć...potrafi wszystko pokazac,czego sobie życzy...a ma swoje zachcianki:) Ohhh jak ja Go kocham:) A od dziś kocham też nową piosenkę Katty Perry....ojjj ile razy ją cofałam w tv i wyłam jak nie wiem :)

poniedziałek, 26 grudnia 2011

Święta?

Młody zainhalowany (ehhh to była walka..),nakarmiony padł jak kawka ..tak więc ja znów się nudzę ...wkrótce. (ok 17) ma zajrzeć moja siostra z Mężem to coś się będzie dziać ,bo inaczej przyszłoby mi tylkojuz czekać na noc i spanie..Stary dziś nie przyjdzie do nas,bo wczoraj. (gdy jednak zajrzał do nas przed wieczorem ) oznajmił mi,że jedzie do siostry do Szpitala do Lublina,gdzie miała przeszczep nerki...nie wspominałam o tym,bo czy ktoś z NICH przejmuje się moim chorym dzieckiem?Nie wydaje mi się,dlateg .ja robię to samo..dodam że wczoraj byłam wściekła na Starego,że nie dość,że Święta mamy jakie mamy (tzn kto ma ten ma czyt. ja i Kubuś) i On nam tak mało czasu.poświęca to jeszcze rezygnuje z całego jednego dnia świątecznego który mógłby spędzić z nami..Swoją drogą ciekawa jestem czyja była inicjatywa ..ehhh brak mi znów słów...nie wiem może ZNÓW się mylę ale wyobrażam sobie ,że ja i np nie miałabym poprosić brata gdyby On miał dziecko w Szpitalu aby pojechał że mną gdzieś poświęcając cały jeden świąteczny dzień..w ogóle nie bralabym Go pod uwagę..z drugiej strony będąc na Starego miejscu nie zgodziłabym się na Starego"takie poświęcenie" i każdy powinien odmowę zrozumieć. MA CHORE DZIECKO I SĄ ŚWIĘTA ...tak czy inaczej ma szczęście że wiedziałam że ma mnie siostra odwiedzić. dlatego mniej wściekła byłam niż mogłabym być..A dodam,że On o planach mojej siostry nie wiedział..Może to brzmi dziwnie co piszę ale trzeba rozpatrywać całokształt naszych relacji by mmóc. właściwie ocenić sytuację ...gdybyśmy byli ostatnimi czasy byli w normalnych stosunkach,czułabym na każdym kroku oparcie w Nim dotychczasowe dni w szpitalu w dużej mierze spędzalibyśmy wspólnie a przede wszystkim wigilię i 1-szy dzień Świąt prawie całe spędzalibyśmy razem (do swojej Rodziny szedłby Stary dosłownie na chwilę dla zasady) i gdyby wczoraj spytał mnie czy nie miałabym nic przeciwko,że On pojedzie do swojej siostry zamiast przyjść do nas wtedy byłabym badrziej d wyrozumiała ..w tej chwili widzę to tak padla propozycja wyjazdu i On nie pomyślał o nas ...dlatego jestem zła..jak On by mógł odmówić sobie takiej przyjemności jak wycieczka z ukochanym Tatą,ukochanym Bratem i Szwagrem ...bo akurat w przypadku Starego (i znając Jego "chłodne " relacje z siostrą ) nie wierze że tak chciał siostrę odwiedzić..i kończąc ten temat dodam coś jeszcze-wczoraj mama przez telefon rzuciła że może Stary zastąpi mnie w Szpitalu a ja choć na chwilę do Nich wpadnę (była cala moja najbliższa rodzina ) a co ja na to?Nie miałabym...i na tym kończę ten temat. Jeszcze jakby tego wszystkiego było mało od wczoraj strasznie boli mnie ząb ...ja chcę do dentysty:-( Stary teraz do Nowego Roku ma wolne to może zmieni mnie a ja dodentysty skoczę ...zniose wszystko byle przestało już boleć:-( W.nocy m.in. dlatego.nie spałam do Nowego późna a i dlatego że wciągnęło mnie oglądanie filmu o wodzie mineralnej...oj wyleczyłam się z obsesji podawania Młodmu tylko wody z butelki....o ja naiwna...zainteresowanych odsyłam na mój profil na Fb gdzie wrzuciła linka do Youtube..albo wystarczy poszukać frazy "Biznes w butelce"...chyba tak to brzmiało ...a tymczasem wracam do umierania z bólu...

niedziela, 25 grudnia 2011

Nie-wesołe Święta bo w Szpitalu:-(

Niestety nie udało się wyjść do domu na Święta bo..plany byływyjścia dziś ale niestety Młody dalej kaszle a Pani doktor doszukała się dalej szmerów ..Młody jest nieznośny i o ile mogę przeżyć Jego płacz gdy pielęgniarki w ten czy inny sposób "znęcają" się nad Nim o tyle nie mogę przeżyć gdy mi dokucza (szczypie,drapie,ciągnie za włosy co ostatnio baaaardzo sobie upodobał i na co zawsze ma chęć...ku mojemu wieeeelkiemu niezadowoleniu),wariuje przy jedzeniu (rzuca nim,przewraca talerz itd)czy wreszcie gdy ją mam zrobić Mu taki czy inny zabieg,za który odpowiedzialna jestem ja ...rany ile ja tu nerwów tracę.. .a do tego nie czuję wsparcia że strony "najlepszego na świecie Ojca i Męża"..a cóż ja Mu ZNÓW mam do zarzucenia? Otóż np w ogóle Mu się do nas nie spieszy- gdy pracował to mijały 2 godziny od Jego powrotu do domu zan im łaskawie pojawiał się u nas a dodam że droga od naszego mieszkania do szpitala zajmuje idąc pieszo 5 minut (co nawet wczoraj sprawdziłam) i myli się ten kto uważa,że miał pewnie dużo do zrobienia w domu.Teraz gdy są Święta i nie pracuje czy od rana do nocy siedzi u nas?Ależ skąd..przecież zanim zwlecze się z łóżka,obejrzy to i tamto w telewizji to robi się południe (a nawet 13-14)i zwykle Młody śpi albo jest już po wszelkich "moich" zabiegach i Tatuś tylko się z Nim bawi,potem MUSI coś załatwiać wraca ok 19 a wychodzi też ok 20 gdy najgorsze przede mną...ehhh raz pospieszał mnie z robotą bo chciał niby pomóc zanim pójdzie ale skoro powiedział że się spieszy to stwierdziłam idź poradzę sobie..i On nie nalegał ..Ponadto gdy któregoś dnia posprzeczalismy się i wykrzyczałam Mu idź sobie (czy nawet użyłam dobitniejszych słów)to się obraził ,przecież Jemu nie wolno zwracać uwagi) nie odbierał telefonu ZNÓW aż w końcu gdy za 2 dni odwiedził Młodego (powiedział,że nie do mnie przychodzi...i to też dawał odczuć)to zachowywał się jak obcy...A Święta i które właśnie mijają ?Wczoraj przyszedł znów koło 13 a że proszony dwukrotnie coby przyniósł mi z domu aerozol na ból gardła (zaraził mnie chyba Młody) nie mogąc znaleźć a zadzwonić też nie mogąc nie przyniósł o co prosiłam to gdy Młodego uśpił On nie(ją mam dość w.końcu dziennie po kilka.godzin noszę te 11kg żywej wagi)to ubralam się i poszłam do domu po ten lek..w międzyczasie przyjechała moja mama z namiastkąnwieczerzy wigilijnej dla mnie i Stary wysłał Ha do nas do mieszkania. gdzie w spokoju wcinalam ptrawy...ehhh jaka miła odmiana ..gdy wróciliśmy z Mamą ,bratem i Ojcem do Szpitala Młody już wstał więc trochę posiedzieli dali część prezentów dla Młodego i pojechali...Stary też zebrał się wkrótce bo szedł świętować że swoimi...wpadł. ok 19 O DZIWO z wieczerzą dla mnie..ale zaraz ZNÓW spieszył się do Tamtych bo potrzebował pobycie z Nimi..nie wiem,może się mylę ale uważałam że powinien solidaryzować się z nami a więc tylko na chwilę iść na wieczerzę i wrócić do nas..z nami spędzać resztę wigilii...ehhh może się mylę ale ja bym tak zrobiła na Jego miejscu..dziś przyszedł do nas ok południa. oczywiście nie dzwoniąc czy w inny sposób kontaktując się zwe mną -to ja zadzwoniłam do Niego trochę z pretensjami a po części z poleceniem co nam potrzebne...ehhh i może znów się mylę ale gdybym była na Jego miejscu od wczesnego rana byłabym w Szpitalu u Dziecka (i Żony)..ehhh jak przykro było mi mijać. na korytarzu innych Tatusiow. od wczesnego rana..ale cóż...wreszcie dotarł i nasz TATUŚ ...ale długo nie pobył bo gdy usłyszałam ,że Go mdli i źle się czuję wygoniłam Go do domu,mimo,że On nie chciał ...ehhh ile ja się naużerać muszę z Nim..nie rozumie że jeśli złapał jakiegoś wirusa to jest wieeeelkim zagrożeniem nie tylko dla Puchatka ale i całego oddziału,pełnego chorych dzieci ...jak można tak nie mieć wyobraźni. przecież biegunkia dla Puchatka to w tym momencie tragedia!A tak na marginesie to leży tu maluszek niespełna 3-miesięczny i jest sam,nawet Mama Go nie odwiedza ,jest ba łasce pielęgniarek..wczoraj sama się Nim trochę zajęłam bo biedaczek płakał w wózku koło pokoju pielęgniarek a wszystkie były zajęte :-(Swoją drogą to Kubuś jest Nim zafascynowany..jaka szkoda że ZNÓW jestem pewna że nie chcę mieć więcej dzieci z Jego Tatą ...zresztą coraz mniejszy sens widzę naszego Małżeństwa ...bo przecież w biedzie poznaje się ludzi...ja dowiedziałam się że nie mogę liczyć na Jego pomoc (nie wymuszoną ) zrozumienie i współczucie...ehhh...dziś spędzenia resztę dnia z Małym tylko,może jak wstanie znów pójdziemy do Filipka a jutro możliwe że moja siostra nas odwiedzi bo właśnie zjechała na święta do mamy..pominę (?!)fakt że rodziną Starego mieszkając podobnie jak my krok od Szpitala nie zajrzała nawet do.nas...nie żebym tego potrzebow Broń Boze-tylko stwierdzam fakt,że to o Nich świadczy...a i przy okazji o Starym..ehhh chyba pora stzaanowić. się ale poważnie nad naszą przyszłością. po raz kolejnyprzekonałam się że poradzę sobie sama w każdej sytuacji a na marginesie dodam,że pielęgniarki chwalą mnie za spokój,opanowanie i nie przeszkadzanie Im...nie to co matka wczoraj przyjętego dziecka przy zabiegach w pokoju zabiegowym przy przyjmowaniu do Szpitala płakała równie.głośno co dziecko...aż została wyproszona na korytarz...ehhh ja jestem zupełnie inna-wiemże to wszystko dla Jego dobra...co innego po wszystkim moooocno.przytulić...

poniedziałek, 19 grudnia 2011

Nie poszła:-(

Wręcz przeciwnie..zadomowiła się na dobre..tzn to nasze choróbsko :-(Po południu przyjechała moja mama..ależ Ona miała intuicję...cóż ja bym dziś bez Niej zrobiła..Starego nie było -po kolejnej dziś sprzeczce poszedł sobie do swoich rodziców,mimo,że wiedział,że będziemy mieścGościa..gdy przyjechała Mama Młody wyraźnie gorzej zaczął oddychać..tzn już na chwilę przed Jej przyjazdem czułam,że coś nie gra (bardziej)i zainhalowałam Go lekiem rozkurczajacym ..ale gdy nie byłowidać poprawyzaczęłam się martwić,aż podałam decyzje-trzeba jechać na pogotowie..schowałam dumę do.kieszeni i zadzwoniłam do Męża..ale niestety nie chciał że mną rozmawiać..i choć później tłumaczył,że.nie słyszał telefonu to ja wiem swoje i wiem,że nosząc telefon (będąc poza domem) wciąż przy dupie trudno jest go nie słyszeć...tak cz.inaczej zadzwoniłam raz a gdy nie odbierał zaczęłam szukać zapasowych kluczy do auta-główny komplet chyba Stary wziął z sobą...gdy znalazłam klucze okazało się że to egzemplarz bez immobilasera i nie opalę nimi auta...próbowałam więc zadzwonić jeszcze raz do Starego ale tym razem okazało się że ma wyłączony telefon..i już miałam odpuścić i inaczej sobie poradzić gdy Młody zaczął dusić się..na kilka sekund stracił oddech:-(Myślałam,że umrę...więc głębiej wcisnęłam dumę do kieszeni i zadzwoniłam do Szwagra-brata Starego a potem do Ich ojca,ale podobnie jak Ich Brat i Syn a mój Mąż,nie odebrali...tego było już za wiele...zadzwoniłam po pogotowie i za jakieś 15 minut byliśmy w karetce i jechaliśmy do szpitala-pogotowie nie może wystawić recepty więc musieli nas zabrać..całą drogę jechaliśmy na syrenie ...na żywej syrenie o imieniu Jakub...któremu się nie podobało w karetce...ehhh chwała Bogu,że mieszkamy rzut bratem od szpitala...jtam okazało się że jest sporo zmian na oskrzelach,płucach,brzydkie gardło migdalki i koniec końców źle że nie.podaliśmy antybiotyku..jak zadzwoniliśmy się na oddziale pediatrycznym zadzwoniłam do mamy która wkrótce przyniosą nam najpotężniejsze rzeczy..i znacznie więcej ...co.ją bym bez Niej dziś zrobiła:-(Stary przyszedł do nas przed 22 i zastał w naszym mieszkaniu zamiast mnie moją mamę...czy ma wyrzuty sumienia,że zawiódł mnie gdy baaaardzo. Go potrzebowałam..ehhh gdzie tam,przecież nie wiedział...cóż zrobić.. Ale chociaż moja mama zrobiła Mu wykład.o wszystko...czy dotarło to zupełnie inna sprawa... A i przyznał mojej Mamie,że kupił mi laptopa - SUPRISE!!

niedziela, 18 grudnia 2011

Idź sobie chorobo, a kysz!!

A tak się cieszyłam,że sezon chorobowy w pełni, dzieci dookoła (podobno) chorują, kichają, prychają...a my bronimy się...szczególnie zależało mi,żeby Potomek nie złapał niczego przed naszym wyjazdem do Szpitala,coby nie przekreśliło to szansy na diagnostykę Kubusiowego systemu odporności...jakież było moje zdziwienie,gdy okazało się,że na "naszym" oddziale (chyba) tylko my byliśmy zdrowi...jakże cieszyłam się,gdy po powrocie do domu nic zapowiadało,że przywieźliśmy jakieś żyjątka ze sobą ze Szpitala...niestety do czasu..w ubiegły poniedziałek (12ego)Młody zaczął pokasływać,co początkowo nie wystraszyło mnie,bo przecież u Niego to nic nowego...zastanawiać się zaczęłam, gdy zaczęło się coraz częściej zdarzać...zaraz wkroczyłam z lekami-początkowo delikatnie i nawet następnego dnia przyznałam z ulgą,że nie jest gorzej (a zawsze moja Pani Pediatra powtarza,że jeśli nie jest gorzej,to już dobrze),do czasu...w nocy z wtorku na środę zaczęły się świsty,gwizdy i duszący kaszel...zaraz wkroczyłam ze sterydami wziewnymi,a z rana wybrałam się do Pediatry...zapalenie oskrzeli i dalej leczymy jak ja zaczęłam...oczywiście nie spodziewałam się niczego innego dowiedzieć,...już to nie raz przechodziłam..na drugi dzień poszliśmy na kontrolną wizytę i jako,że nie ma zmiany na gorsze to dalej leczymy jak dotąd..gorzej,że do dobrego stanu jest jeszcze daleko i zaczynam się martwić,czy decyzja o niestosowaniu antybiotyku była na pewno słuszna...jutro wizyta nr 3 u Pediatry...
A do tego tak strasznie wkurza mnie mój Mąż...coś nowego? Oj tak...bo dostarczył mi nowego(nowych?!) powodów...Zacznę od początku...
W piątek Stary wrócił z pracy jak zwykle po 16, zakręcił się po domu i tyle Go widzieli...pojechał "po prezent dla mnie"...a to była sprawa niecierpiąca zwłoki...myślałby kto..gdy dopytywałam czy koniecznie musi akurat dziś (wtedy) to powiedział,że tak-cóż z tego,że cały dzień zajmowania się Dziecięciem sprawia,że przydaje mi się choć wieczór pomocy przy Nim...a poza tym potem idzie do brata obciąć włosy...wszystko jasne...pojechał autem,więc byłam pewna,że nie wróci do "tradycyjnego" oblewania nowej fryzury...ok 19 wyjrzałam ot tak przez okno...i co zobaczyłam? Nasze auto...ehhh nie wiem od kiedy tam stało? Początkowo łudziłam się,że może właśnie przyjechał i zaraz wejdzie do domu...potem tłumaczyłam sobie,że miał iść zapłacić za mieszkanie to może właśnie poszedł..nawet dopuszczałam do siebie myśl,że jedno czy dwa piwka może z bratem wypić z tej okazji,o ile nie wróci późno...po 20 już wiedziałam,że Jego nieobecność w domu przedłuży się..oj przedłużyło się i to do 23:30...czy to mnie tak zdenerwowało?Niby nie bardzo, w końcu to,że ostatnio już jakiś czas nie zdarzały Mu się takie wypady "kawalerskie" (pomijając zeszły weekend kiedy to wykonywał bratankowi biurko jednocześnie je oblewając),nie znaczy,że zapomniałam o tej Jego skłonności...więc to nie nowy powód do wkurzania się na Niego...nie jest nowością także,że nie mając czy nie chcąc użyć swoich kluczy dobijał się do drzwi,bym Go wpuściła...nowością jest cała reszta wieczoru i to co w ciągu pozostałych dni usłyszałam od Niego...ale do rzeczy..dobija się do tych drzwi,początkowo dość łagodnie a zaraz pukanie nabrało siły...ehhh naprawdę nie chciałam wstawać by Mu otwierać,co ja jestem odźwiernym? Ale gdy walenie było już dość konkretne uznałam,że trzeba jednak otworzyć Mu..przywitał mnie od razu z pretensjami "głucha jesteś?"Kurcze to On jest zły na mnie,a nie ja na Niego...chyba powinnam się cieszyć,że w ogóle wrócił,bo On nie ma najmniejszych wyrzutów sumienia...ehhh...wróciłam do łóżka bo uznałam,że rozmowa ma niewielki sens,mimo,że bardzo wypity nie był-stał na nogach sprawnie...za chwilę rozległo się pukanie do drzwi i okazało się,że Stary ZNÓW zamówił pizzę...Jezu,ja myślałam,że musimy liczyć się z każdym groszem...w domu tylu rzeczy brakuje,bo myślę,że są inne ważniejsze potrzeby i nie na wszystko nas stać, szczególnie jeśli bez czegoś można się obyć...np od dłuższego czasu zbieram się do kupna proszku do prania dywanów-przydałoby się odświeżyć co nieco,ale jakoś te 30zł (słownie: trzydzieści złotych) zawsze wolę przeznaczyć na ważniejsze,potrzebniejsze rzeczy..a tu widać niepotrzebnie,bo mój Mąż nie ogląda tak z każdej strony pieniądza (jak ja) nim Go wydać...widać stać Go...szkoda,że ja mam wiecznie pustkę w portfelu..ale cóż...odebrał pizzę zaprosił mnie do jedzenia (twierdząc,że to z myślą o mnie zamówił!!...dobre, chyba nie myślał,że czekałam prawie do północy i na Jego powrót z jedzeniem...zdążyłam ugotować sobie mrożone pierogi wcześniej...między kolacją Młodego a Jego usypianiem). Jedliśmy osobno-On poszedł do Młodego,czuwać przy Nim (śpiącym) a ja jadłam w Jego pokoju...wykorzystałam chwilę,by zerknąć do Jego portfela...kurcze jak sama się nie dowiem,to nic nie będę wiedziała...początkowo chciałam sprawdzić czy kartka ze stanem liczników dla właścicielki mieszkania jest tam nadal (co by świadczyło,że nie płacił za mieszkanie),a potem zobaczyłam,że ma spooooro gotówki w portfelu (nie liczyłam ile ale szczerze,tyle kasy przynajmniej objętościowo,u Niego nie widziałam)...uwagę moją przykuła żółta kartka z Media Expert z nazwą sprzętu komputerowego oraz ceną 2.499zł...wtedy nie wiedziałam jeszcze co to,ale nazwa producenta (Dell) dała mi podstawy by sądzić,że to chodzi o laptopa...wiem,że przy podpisywaniu umowy o internet myślałam o wzięciu neta z laptopem,ale ostatecznie zadecydowałam,że póki co mój staruszek wystarczy,działa?Działa...poszłam więc z kartką w ręku do Starego i pytam,co to ma znaczyć...a On najpierw odpowiada "dowiesz się we wigilię" a potem z wyrzutami,że jak śmiałam grzebać Mu w portfelu, że jak moja mama grzebie ojcu,to nie oznacza,że ja mogę i Jemu (nie wiem skąd to wziął?i pominę fakt,że gdy ja bym tak powiedziała to byłaby meeeeeeeeeeeega awantura,że czepiam się Jego rodziny)..tak więc Stary wściekł się (o to grzebanie) zwyzywał mnie mimo,że usiłowałam Go uspokajać,coby Młodego nie obudził,nad którym śpiącym darł się,ale nawet to nie robiło wrażenia "gówno Go to obchodzi"...wściekły szarpnął za dywan - na czymś musiał się wyżyć,ma szczęście,że nic nie stało na nim poza zabawkami,bo aż doszedł do wniosku,że byłby jeden wielki huk...wyszedł...po chwili przyszedł dalej z awanturą "jak coś Ci nie pasuje,to pakuj się i jutro jedź do Kska"...kurcze przyznam,że trochę mnie wystraszył, naprawdę zaczęłam się bać,że może dojść do rękoczynów...na szczęście do Niczego takiego nie doszło..rano wstał do pracy jeszcze pijany, a na Jego nieszczęście ja wstałam i poszłam do Niego z wymówkami o wszystko,a przede wszystkim,by Mu życzyć coby Go policja zatrzymała i wreszcie zabrała prawo jazdy za Jego nieodpowiedzialne zachowanie...po Jego powrocie do domu w południe wróciłam do moich żali do Niego, o wszystko,o to że ZNÓW pił,że ZNÓW byłam bez sama,gdy On się bawi,że wraca o której chce,że wszczyna awantury,że rzuca sprzętami (dywanem)aż wreszcie wróciłam do tego laptopa...jak mógł takiego zakupu dokonać,przecież nas nie stać,przecież nasz dotychczasowy sprzęt wystarcza, że przecież On nie ma bladego pojęcia o sprzęcie komputerowym,więc nie wie co jest dobre a co nie,że przecież mam dobrą koleżankę z własnym sklepem,która nawet ostatnio wspomniała,że możemy po nowym roku poszukać dobrej oferty...najbardziej boli mnie jednak coś innego-zachowuje się jakby sam o sobie i o wszystkim decydował-zarobił pieniądze to wydaje je na co chce,bez konsultacji ze mną...mnie nie pozwala na samodzielną decyzję o zakupie czegokolwiek dla Młodego a sam pozwala sobie na takie zakupy!!Lodówka świeci pustkami i w ogóle wielu rzeczy w domu brak,a On spłukał się z całej wypłaty...
Dodam,że wypiera się,że kupił laptopa...ale okaże się w przyszłą sobotę...póki co jestem wściekła na Niego...tak się nie robi

sobota, 10 grudnia 2011

Zielony Mikołaj i zła Matka...

Tyle czekania na ten wyjazd do szpitala, tyle pytań, które chciałam zadać lekarzom i tyle wątpliwości do rozwiązania i co? Już po wszystkim....przynajmniej póki co...
Ale od początku.
W poniedziałek 5-ego grudnia pojechaliśmy o 7 rano do Szpitala...na oddziale znaleźliśmy się dopiero przed 13...ehhh ileż czekania w kolejkach,ileż biegania między Izbą Przyjęć, oddziałem docelowym i sekretariatem tegoż oddziału...ehhh myślałam,że chociaż tamtemu szpitalowi obcy jest bałagan...no ale cóż...wreszcie znaleźliśmy się na oddziale-pobrano Młodemu 3 mega probówy krwi, próbkę moczu i tyle pierwszego dnia...Młody czuł się w Szpitalu świetnie-wciąż miał rogal na buzi i cały czas biegał to tu, to tam...ileż ja się namęczyłam by Go utrzymać w pokoju jak najdłużej...przynajmniej odkąd dowiedziałam się,że prawie wszystkie (a może i nawet wszystkie) dzieci na calutkim oddziale są chore! Jezu, tyle przecież miałam powtarzane (przez swoją Panią Pediatrę) TRZYMAĆ GO Z DALEKA OD CHORYCH...a tu się nie da!! I jeszcze On nie chce siedzieć w naszym pokoiku...ale dopiero najgorsze miało być przede mną - NOC!! Najpierw Młody nie miał zamiaru zasypiać, a gdy wreszcie ok. 22 zasnął (po moim chyba półtora czy dwu-godzinnym noszeniu Go!!) spokój nie potrwał za długo-chore Maleństwo za ścianą ok 23 zaczęło koncert!! Boże jakie szczęście,że mój Synuś będąc takim noworodkiem nie chorował i nie przechodził tak choroby...darł się jakby Go ze skóry obdzierali...oczywiście Młody musiał obudzić się...zabrałam Go na swoją mega maleńką leżankę, modląc się bym nie przysnęła a On nie spadł z niej...koniec końców-bilans nocy - 5 czy 6 pobudek, w sumie wiele godzin noszenia Młodego, mega ból pleców i jeszcze większe niewyspanie...jakie szczęście, że Mama tego Noworodka zza ściany uznała,że pobyt w szpitalu szkodzi dziecku i na własne życzenie zabrała Go stamtąd...następna noc była już przespana...Ale wracając do drugiego dnia w Szpitalu...od rana czekałam na naszą lekarką...i dopiero przed 13 doczekałam się na Nią i na nadanie USG brzuszka...a rano otrzymałam telefon od swojej Cioci lekarza specjalisty w innej dziedzinie z informacją, iż umówiona jestem z Jej koleżanką po fachu-a więc z Endokrynologiem, która rozwieje moje wątpliwości odnośnie wzrostu Młodego...a dodam,że jak wspominałam poprzednio zamierzałam skontaktować się z Ciocią by spytać co Ona sądzi o tych moich obawach i tak też zrobiłam...fuksem udało się!! Zadzwoniłam do Niej ok 16 w czwartek 1-ego grudnia i ledwo zdążyłam z Nią porozmawiać bo właśnie była na lotnisku i czekała na odprawę...a dodam,że planowałam dzwonić dopiero o 18...ehhh ma się szczęście:) No więc Ona wtedy powiedziała,że jak skontaktuję się z Nią po Jej powrocie to Ona albo umówi mnie ze swoją koleżanką (specjalistką od endokrynologii dzieci) albo sama mi poradzi...po wielu z Jej strony próbach skontaktowania się z dwiema nawet koleżankami endokrynologami we wtorek rano miałam wreszcie informację...ależ byłam tego dnia zła na naszą Panią doktor prowadzącą na oddziale - już myślałam,że przez to,że zapowiedziane USG (na rano) tak się przesunęło w czasie...koniec końców udało się załatwić to USG, nakarmić Młodego , uśpić Go , spotkać się i wysłuchać komentarza naszego Profesora (kierującego nas na te badania) a potem po przekazaniu pielęgniarkom opieki nad śpiącym Synkiem gnać do drugiego budynku, tam znaleźć Panią doktor, z którą umówiona byłam (co jak okazało się było najgorszym i najtrudniejszym zadaniem-bo dosłownie zapadła się pod ziemię)...ale udało się!! I wielkim skrócie powiem tak, dowiedziałam się po 1 że dobrze,że tej sprawy pilnuję i tak trzymać mam bo słuszne były moje przeczucia,że trzeba się tym zająć-dziecko w takim wieku jak moje powinno (mniej więcej) rosnąć ok 12 cm na rok-a więc 6 na pół roku...a więc jako,że nas jest mniej to słusznie zrobiłam,że zwróciłam na to uwagę...ale z wszelkimi badaniami wstrzymam się do maja,kiedy to dziecko będzie miało dwa latka,gdyż najczęściej w takim wieku zaczynają wykonywać badania w tym kierunku..zaraz udałam się z karteczką od Pani doktor do rejestracji poradni z prośbą o wpisanie na listę pacjentów na maj...wtedy też zrobimy badania hormonów i będziemy badać dalej..a póki co dalej mam być czujna:) Ufff jaką poczułam ulgę,że nie usłyszałam,że wymyślam problemy:)

Po powrocie (bieeeeeeeegiem) na oddział okazało się,że Synuś zaraz po moim wyjściu obudził się co zakomunikował wszystkim mega donośnym krzykiem,ale gdy ciocie zabrały Go do kańciapy pielęgniarek to jakoś uspokoił się i czekał na Mamusię:)

Ze Szpitala wyszliśmy w środę (w sumie nie wiem czemu nie we wtorek po ostatnim badaniu a mianowicie po USG i po konsultacji z Profesorem).Od profesora (we wtorek) dowiedziałam się,że wyniki nie są kiepskie i póki co nie kwalifikuje się do leczenia to Jego zaburzenie odporności..za miesiąc mamy jechać znów na konsultację do poradni do Profesora a za 3 miesiące znów położymy się do Szpitala (na zaprzyjaźniony już oddział) i sprawdzimy czy sprawa się poprawia czy wręcz przeciwnie...i wtedy to będzie koniec (w co wierzę)...bądź początek leczenia..

We wtorek był dzień Św. Mikołaja...nawet po Szpitalu krążył takowy Jegomość....zielony...do nas (do Młodego) zawitał w środę...po wyjściu ze Szpitala pojechaliśmy do Galerii i zakupiliśmy (w imieniu Świętego) odkurzacz:) I myli się ten kto uważa,że to nie prezent dla chłopca...nasz Synuś pierwszy raz tak z czegoś się cieszył...a teraz gdy ja odkurzam to i On wyciąga swój i podąża za mną, naśladując...i nie pozwalając mi na wyłączenie swojego i zakończenie pracy:)


A w czwartek (i dziś) dwukrotnie miałam wrażenie,że Ktoś uważa mnie za złą Matkę,bo dziecko nie chciało iść do mnie...jako,że ta osoba jest w ciąży to pozostawię dla siebie komentarz jaki przychodzi mi do głowy...i na tym skończę ten temat...

Do Anonimowego Autora komentarza:
"Hmmm, a czy na badaniach i bilansie lekarka nie zwróciła na to uwagi? Może zwyczajnie nie warto przesadzać... ?"
Rozumiem,że masz na myśli moje obawy co do wzrostu Młodego? To odpowiedź poniekąd masz w poście powyżej, a ponadto dodam,że mój Synek nie miał jeszcze bilansu-pierwszy jaki będzie miał czeka nas w maju (a więc bilans dwulatka), a wszystkie badania dotychczasowe tyczyły wszystkiego innego i niestety nikt nigdy nie zwracał uwagi na wzrost....ale ja (co również wspomniana wyżej Pani Endokrynolog potwierdziła) jestem od tego by być czujną:)I jestem i będę:)
A i jeszcze coś...nie potrafię do końca ufać lekarzom,tzn liczyć,że skoro Oni nie zwrócili uwagi na coś to takiego problemu nie ma...w dniu pierwszym naszego pobytu w szpitalu okazało się,że jest kolejny problem z naszym Małym...ale ponieważ dotyczy to spraw,że tak powiem intymnych, to nie będę więcej pisać...przynajmniej do czasu konsultacji ze swoją Pediatrą (ehhh nie mogłam od przyjazdu ze Szpitala Jej zastać w Przychodni)i pewnie też z innym specjalistą...tyle tytułem wyjaśnień:)

A dziś wreszcie zakupiłam na kolejne dwa lata nowy internet i znów mam dostęp do świata:) Huuura!!Ależ mi brakowało tego ostatnio :)