czwartek, 4 grudnia 2014

Wybaczcie

Zostałam dziś nominowana do Liebster Blog Award...ponieważ sama nie wiedziałam co to takiego i z czym się to je,to wklejam co dowiedziałam się na ten temat :)
"Nominacja do Liebster Blog Award jest otrzymywana od innego blogera w ramach uznania za „dobrze wykonaną robotę”. Jest przyznawana dla blogów o mniejszej liczbie obserwatorów, więc daje możliwość ich rozpowszechnienia. Po odebraniu nagrody należy odpowiedzieć na 11 pytań otrzymanych od osoby, która Cię nominowała. Następnie Ty nominujesz 11 osób (informujesz je o tym) oraz zadajesz im 11 pytań. Nie wolno nominować bloga, który Cię nominował"

Niestety mimo chęci nominującej mnie blogerki muszę przyznać,że nie tylko nie zależy mi na rozpowszechnieniu mojego bloga,a wręcz zupełnie mi nie na rękę jego rozpowszechnianie,gdyż jest to mega osobisty blog i w sumie przeznaczony był dla mojej własnej swego rodzaju terapi,po części dla mojego Syna (gdy zaczynałam pisać miałam plan,że kiedyś Kubuś przeczyta jaki los zgotował mi Jego tatuś),a po części dla najbliższych znajomych,którzy przejmując się moimi sprawami chcieli być na bieżąco...dlatego Kochana nie obraź się,ale wszystko co mogę zrobić to pobawić się i odpowiedzieć na Twoje pytania,ale chyba byłabym wdzięczny gdybyś edytowała Twojego posta i wyrzuciła mnie z listy 11 wybranych :(

1. W dzieciństwie, moja mama najczęściej powtarzała, że nie wiem,czy to przez ostatnio zaognione stosunki między nami,ale przychodzą mi do głowy jedynie takie zdania,że wstyd pisać o nich
2. Boję się.. że źle wychowam dzieci...albo nie zdążę Ich wychować :(
3. Cztery kółka, które najbardziej mi się podobają praktycznie każde wyprodukowane po powiedzmy 2010 roku :)
4.Najgorsza potrawa jaką zrobiłam to Oj zdaża mi się czasem przedobrzyć,że aż nie zjadliwe jest...ale chyba najbardziej utkwiły mi głowie dwie pizze jakie zrobiłam swego czasu...pierwsza to już prawie 20 lat temu z siostrą-była tak twarda,że można by nią było rzucać...a potem na studiach też robiłam (o zgrozo dla kolegów,w tym dla jednego bardzo bliskiego kolegi) i wtedy wyszła w płynie...dodam,że teraz robię zdaniem moim, moje Męża i Kubusia baaaardzo dobrą pizzę :)
5. Serial, który śmieszy Tak rzadko oglądam w TV coś dla siebie,że nic mi nie przychodzi do głowy...
6. Nerwica natręctw u mnie objawia się w .. częstym myciem rąk
7.Jako mały człowiek, najgorszy potwór, stwór, postać jaki wymyśliłam, wyobraziłam sobie to.. kulka która rosła do kolosalnych rozmiarów..
8. Kawa czy herbata? Jaka? tylko herbata...najlepiej earl grey
9. Najlepszy sposób spędzania wakacji, wyjazdów Nie byliśmy już dwa lata nigdzie a wyjechałabym gdziekolwiek...
10. Dziecko nauczyło mnie... odpowiedzialności i tego,że na pewne sprawy już sobie nie mogę pozwolić jak np imprezy - pijaństwo i kac to już nie dla mnie
11. Koncert na jakim chciałabym być czy też najlepszy na jakim byłam.. Nie bywam raczej na koncertach,najczęściej nie mogę sobie pozwolić z wielu różnych powodów...ale chciałabym zobaczyć na żywo np Alicię Keys..

Tym akcentem zamykam swój udział w zabawie...proszę o wybaczenie.

Nawet nie mam dziś głowy do tego :( Dziś dowiedziałam się,że wczoraj zginął w beznadziejnym wypadku mój kolega z podstawówki...ba,był moją pierwszą miłością od zawsze,bo chyba już w przedszkolu ... mimo że dziś miałam trochę spraw na głowie to jednak jak bumerang wracała ta myśl,że już Go nigdy nie zobaczymy...dopiero tam, w lepszym świecie...mam nadzieję...najbardziej boleję nad tym,że w Łodzi,gdzie ostatnio mieszkał pozostał Jego 3letni Synek,któy napewno wczoraj czekał na powrót Tatusia z pracy a nigdy się nie doczeka ;( Żona pewnie zrobiła kolację i może nawet dał już Jej znać,że zaraz będzie...już miał tak niedaleko do Łodzi ;( A do tego nabawiłam się kolejnych obsesyjnych myśli...Oni też budują dom....

Wybaczcie nastrój ... miałam napisać coś jeszcze,ale nie mam do tego głowy :(
Śpij w pokoju Marcin [*]

sobota, 15 listopada 2014

Moja wina,moja bardzo wielka wina...

To chyba jednak coś ze mną jest nie tak...a ostatnio wszystko wyprowadza mnie z równowagi i to w ekspresowym tempie...pewnie sama jestem sobie winna,nie wiem...ale wiem,że jak szybko coś się nie zmieni,to może być różnie :( Początki deprechy? Chyba :( Tak często wybucham a jeszcze częściej popłakuję :(
Stary dobija mnie...nie dość,że od dawna nie żyjemy jak młode małżeństwo, cholera my dopiero "świętowaliśmy" 5tą rocznicę ślubu, a żyjemy jak byśmy od dawna byli sobą znudzeni,a może nawet już się nie kochali...a nawet waham się,czy my w ogóle kiedykolwiek się kochaliśmy...a już napewno z Jego strony nie widzę tego :( Bo jak można kochać kogoś i mówić,że gdybym powiedziała Mu wynoś się,to wyszedłby i nie wrócił więcej, albo jak trzeba być bardzo złym na osobę,którą się kocha by nie złożyć Jej życzeń w urodziny :( Boli mnie to strasznie,bo uważam,że przy okazji urodzin była okazja,by podejść przytulić i powiedzieć,że nie chce się kłócić,nie w taki dzień...wspominałam,że ostatnio płaczka jestem? No to znów ryczę jak bóbr ;( Boże jak pomyślę,jak mój Szwagier jest za moją siostrą,jaką u Nich (a przede wszystkim z Jego strony) czuć chemię...jak byli ostatnio to aż w dołku mnie ściskało,gdy widziałam jak On Ją traktuje...a są 13 lat po ślubie...może Ona lepsza dla Niego i zasługuje na takie traktowanie? Może...a może to On jest inny, bo tysiące razy widziałam jak Ona zjebie Go przy Kimś za byle pierdołę a On załagodzi sytuację...co mój by zrobił? Zjebałby mnie przy wszystkich,za karę,że śmiem przy Kimś zwracać Mu uwagę ;( że nie dodam,że mojemu Szwagrowi nie trzeba mówić,co ma robić,bo On wie,co jest do roboty-wie ile roboty przy dziecku (najmłodszym),wie o ile rzeczy trzeba zadbać przy starszych (prawie już nastolatkach),wie ile jest pakowania rzeczy gdy wracają do domu..a już w ogóle pominę fakt,że moja siostra 3ciego dziecka nie planowała,ale tak wyszło..chwila zapomnienia...u nas nie bywa takich chwil...zresztą w ogóle nie ma już nic,nawet już nie przytulamy się,al Jego buzi po przyjściu z rpacy to ledwo muśnięcie mojego policzka...wiele razy zwracałam Mu uwagę,że mógłby w ogóle nie całować mnie,bo w ten sposób,to tylko sprawia mi przykrość..poza tym najczęściej nie ma Go,a jak jest to późno i zje (czy czasem nawet coś pomoże przy kolacji,bo wiadomo,sam też korzysta,więc ostatecznie obierze od większego święta np ziemniaki) a potem weźmie Igo do pokoju a sam legnie na łóżku,co z tego,że my kończymy z Kubą kolację sami albo Kuba biega od Niego do mnie i z powrotem,On przecież zajmuje się Igorem...co z tego,że najczęściej Igo po krótkiej chwili znudzony siedzeniem z Tatą wgapionym w TV wraca do mnie,a ja nie wiem jak zjeść z Krzykaczem na kolanach,czy pozmywać stosy naczyń,co z tego...Tata zmęczony! Dobrze,że Mama nie...najczęściej nie mamy zbyt dużo czasu pogadać,a jak już gadamy o budowie najczęściej to On neguje wszystko co ja mówię,co z tego,że prędzej,czy później sam dochodzi do podobnych wniosków - jak było z dachem czy oknami...zanim dostaliśmy kredyt ale wszystko było na dobrej drodze powiedziałam kiedyś,że gdyby pogoda pozwoliła i była już kasa to może udałoby się jednak na gotowo przykryć dach a nie zostawiać jak teraz tylko papą przykryte,czy okna zabite - ale nie,On od razu stanowczo odpowiadał "nie, napewno nie da się,bo nie będzie pogody ani fachowców się nie znajdzie"..nie chcę już podkreślać,że kończyłam organizację budownictwa bo już nie o to chodzi,ale może tym bardziej boli,Jego reakcja...co z tego,że za jakiś czas sam na to wpada...On to od pewnego czasu to najchętniej nic by nie robił...a jak wracał po budowie (gdy pracował z murarzem na naszej budowie) to od razu zaznaczał (oczywiście nigdy nie mówił tego tak,by ktoś poza mną słyszał) "nie spodziewaj się,że coś Ci pomogę"...a i teraz gdy budowy jako takiej nie ma chwilowo ale jeździ tu czy tam to (tak jak to dziś było) dzwoni i mówi "zrób tak,by o 20 dzieci były wykąpane i po kolacji,by On mógł iść spać o normalnej porze"...co z tego,że obecnie chłopaki chorują i co trochę mam podawać leki i muszę (o zgrozo!) walczyć z inhalowanie...bo o ile Kuba pięknie znosi wszystko, o tyle Młodszy jak ma być inhalowany,to dostaję białej gorączki,bo On nie usiedzi tych 10minut z maseczką :( Boże co ja się namęczę z tym :( Dobrze,że chociaż ostatnio lepiej śpi w dzień,wiadomo,dokucza Mu gorączka,więc chętniej i szybciej zasypia...wtedy mam względny spokój...względny,bo wtedy najczęściej są spięcia ...z Mamą...wspominałam,że jestem ostatnio mega zmęczona? Mogłabym z Jej pomocy skorzystać? No mogłabym,tyle,że nie chcę...a to dlaczego? Bo najczęściej mam wrażenie,że Ona pomaga mi bo albo chce móc kontrolować sytuację,albo przyjdzie mi pożałować...taka sytuacja: Igo lubi chodzić do pokoju mojej siostry i wyrzucać wszelkie książki z regału na podłogę,sprzątanie przy Nim,to syzyfowa praca,więc jedyne co mogę zrobić,to zabrać Go stamtąd,by ograniczyć straty...a sprzątnąć w wolnej chwili (czyt. jak Najmłodszy śpi)...i np gdy ja zajmę się czymś innym wchodzi do tegoż pokoju moja Mama i sapie,niby nie opierdala mnie,ale ja Ją na tyle znam,że wiem co myśli,nawet,gdy nie mówi nic...ja czuję się jakbym co najmniej kazała Mu to robić (albo przynajmniej pozwalała na to...a jakby na to spojrzeć,to może ja pozwoliłam na to...bo Kuba wszedł do tamtego pokoju po coś,gdy ja coś w kuchni gotowałam i Igo zaraz za Nim i zanim poszłam po Młodszego to chwila minęła,a potem nieskutecznie zamykałam drzwi do pokoju tegoż,bo jakoś Młody wchodził tam i poprawiał robotę...albo inna sytuacja,również z dzisiejszego dnia: Igo panicznie boi się kąpać (tak wiem,pewnie ja czymś zawiniłam wcześniej,ale cóż mi świadomość tego da? przecież wiem,że musiałam jakoś zrazić Go do wanienki,kąpania itd itp) więc kąpanie to droga przez mękę i ostatecznie myję Go na szybciocha i praktycznie poza wanienką,bo tak kręci się,że ledwo utrzymuję Go trzymając jedną ręką a drugą myjąc więc po kąpaniu jest mocno nalane w łazience...dodam,że na czas kąpania rozkładam na podłogę (na dywanik) ręcznik,służący do tego celu no i po kąpaniu chłopaków (całej 3ki) ten ręcznik jest meeeeeeeeeega mokry (myli się ten,kto myśli,że przecież po to ten ręcznik jest!) no i co moja mama robi? Opierdala mnie,że jak nalane jest...dziś trafiła się okazja ZNÓW wyjasnienia Jej wszystkiego...a zaczęło się od tego,że Kuba znów nie dał Jej w niczym sobie pomóc i strzelał miny do Niej...wiem,że to ZNÓW moja wina,bo On słyszy setki naszych kłótni no więc dziś gdy kolejny raz czymś Jej sie naraził i Ona znów była dla Niego potwornie niewyrozumiała (a ja znów odczułam,że Ona traktuje Go dokładnie tak samo oschle jak mnie) i wtedy musiałam odzwać się,że po 1sze to dziecko ciągle małe,więc mogłaby byc bardziej wyrozumiała i mniej lodowata i powiedziałam,że nasze kłótnie nie pomagają Mu inaczej Ją traktować a Jej notoryczne zwracanie mi uwagi czy nasze spięcia jak ta o książki czy "dywanik perski" w łazience nie poprawiają sytuacji...myślałam,że dotarło coś nie co...myliłam się...to,że nie mówiła nic,to nic nie znaczyło...wieczorem,gdy kąpałam Najmłodszego zawołałam Ją,by zobaczyła jak to wszystko wygląda,na co Ona usiłowała pomóc (zabawiać Go,co na nic się zdało...sama wcześniej próbowałam zainteresować Go ośmiorniczkami do kąpieli) i gdy mimo tego,że widziała na własne oczy jak to wygląda skomentowała,że narozlewane jest to znów starłyśmy się,bo "jak Ty nie chcesz,żebym Ci pomogła" na co ja "przecież właśnie mi pomagałaś i co,tak samo wyszło,jakbym była w łazience sama ,jak zwykle bywa" (aaaaaaaaaa zapomniałam dodać,że ja zwykle po wyjściu naszej 4ki z łazienki wycieram podłogę a jeśli "dywanik perski" mocno mokry to zabieram go na suszarkę,nie to,że zostawiam syf w łazience!)...no niestety moja Mama musi o wszystko się czepiać...tylko mnie :( I gdyby nie to,że teraz znów nie odzywa się do mnie,a drzwi do pokoju mam szczelnie zamknięte,to gdyby szła do łazienki to nie omieszkałaby wejść i skomentować,żebym już komputer wyłączyła i jeszcze o zgrozo lampkę mam zapaloną "jak Ci nie szkoda prądu, ja chcę tylko nauczyć Cie oszczędności"...osz normalnie nóż mi się w kieszeni otwiera...ja naprawdę gasze niepotrzebne światła,albo wyłączam TV gdy nikt nie ogląda...ale bez przesady,że teraz nie będę z niczego korzystać...zresztą Oni (Rodzice na dole) chyba więcej TV oglądają niż my...albo już notorycznie bywa,że zwraca mi uwagę,że o złej porze robię pranie: a to za późno,bo wcześniej możnaby było wynieść na podwórko, a to nie w ten dzień,bo teraz akurat pada ....a w inny dzień można by było wynieść na dwór..
Podsumowując...Z M albo nie widzimy się,albo nie rozmawiamy albo szybko dochodzi do spięć,przez to jak obcy jesteśmy dla siebie, Mama co dzień ma tysiące uwag do mnie...a potem gdy dzieci dokuczą mi - nie dadzą nic zrobić,bo tylko mojej uwagi chcą,czy Kuba jest nieznośny i np pyskówki urządza to nerwy mi puszczają...i do tego jak pomyślę,że dla mojego Męża raczej nic nie znaczę...to aż serce pęka i huśtawki od płaczu do furii są częste :( Ale może to moja wina...

wtorek, 4 listopada 2014

Dam radę...mimo wszystko :(

Będę się żalić teraz...i to duuuuuuuuużo żalu będzie...ale, żeby nie było - nie mam depresji!! Chyba :/
Co się dzieje?
Nadal nie mamy kredytu na dokończenie budowy,więc musimy martwić się,by na wszystko starczyło...na tę chwilę plan tegoroczony wykonany...dom przykry - choć narazie wstępnie papą,ale jednak póki co starczy...co widać na załączonym obrazku:
Żeby do tego stanu dojść musielismy się zapożyczyć...i tak mamy 30 tysięcy (bo na różnym etapie pożyczać już musieliśmy :() do oddania różnym ludziom :( A wiadomo,że gdy kasa potrzebna to na wszystko inne nie starcza i tym samym ja wciąż martwię się,że nie mam na to,czy tamto..czyt. jedzenie, rachunki :(
To raz..
Dwa - chłopaki często dają mi popalić a w szczególności gdy mamy gdzieś wyjśc i trzeba Ich obu wyszykować,a tatuś jeśli już wyjątkowo jest głownie siebie musi wyszykować (nie to co mama,bo Ona może wyjść jak dziad jakiś!)..albo wieczorem,gdy Młodszy zmęczony marudzi i tylko by na ręce chciał a trzeba przecież zrobić kolację dla naszej Trójki i kaszkę dla Najmłodszego i jeszcze zjeść, nakarmić Młodszego i nakarmić Starszego albo chociaż zadbać by sam zjadł...a niestety najczęściej trzeba podać do buzi,bo On albo nie ma czasu albo ochoty na jedzenie :/ Do tego trzeba potem pozmywać stooooooooooooosy naczyń - garów, talerzy, misek itd itp...później trzeba dzieciarne wykąpać i położyć spać...i o ile Starszy nie ma z tym problemu o tyle z Młodszym gorsza przeprawa...bo marudzi a zasnąć nie umie...i kto to wszystko robi? No ja! We własnej osobie...Stary wraca późno i zbyt zmęczony by kiwnąc palcem...a dodam,że ostatnio po pracy nie robi na budowie nic,ale jednak padnięty jak koń po westernie...nie to co ja...ja pełna sił do roboty wieczorem! Dobrze,że Hrabia chociaż zechce (po wielokrotnym nawoływaniu!) przyjść najpierw po jednego a potem po drugiego do łazienki...tyle z Niego pożytku...co gorsza nie tylko nie pomaga,ale i nie docenia mnie i tak często rani chamskim odzywaniem się do mnie...serce pęka :(
Wczoraj były moje urodziny...i spłakałam się jak nie wiem :( W niedzielę się zaczęło...jak zwykle On nie myśli do przodu,więc gdy kładałam do łóżeczka Juniora Młodszego na drzemkę przedpołudniową (nie mylić z usypianiem,bo to trwa jakąś godzinę ostatnil,bo Junior robi przemiał w łożeczku , wygłupia i dopiero zasypia...co masakrycznie wyprowadza mnie z równowagi) nie przewidział,że za chwilę będzie potrzebował kluczy na działkę z pokoju naszego...spotkałam się z Nim na korytarzu,gdy ja wychodziłam stamtąd a On mówi,że idzie do pokoju, mówię Mu,żenie może bo Ona wtdy wstanie na równe nogi (a chwilowo leżał) i nici z usypiania,a On po chamsku mi odpowiada,że musi i awanturuje się gdy ja mówię,że mógł wcześniej pomyśleć,że teraz musi poczekać..a On,że to On wejdzie..i tak od słowa do słowa (a On był jak zwykle bardzo niemiły i chamskim tonem mówił :( ) i tak posprzeczaliśmy się,że aż uderzyłam Go...Boże,ja wymiękam psychicznie,gdy On mi dokucza słownie :( Wtedy obraził się nie na żarty,bo nie pozwoli bym Ja podnosiła na Niego rękę...powiedzmy sobie szczerze,to nie był policzek ale machnięcię ręką w Jego rękę , z powodu bezsilności mojej :( Wczoraj po pracy przyjechał (a były moje urodziny) życzeń mi nie złożył, obiadem moim pogardził..chociaż nie,zupę zjadł sam, a potem gdy zrobiłam na kolację drugie danie i powiedziałam Mu,że może przyjść to nie przyszedł i tylko siedział w pokoju , udawał,że sprząta zabawki i lekceważąco gwizdał...w tym czasie ja walczyłam w kuchni z obiado-kolacją, z płaczącym juniorem Młodszym i marudzącym Starszym...a Najstarszy po "sprzątaniu" położył się i oglądał TV i niczym się nie przejmował,bo przeciez On ma prawo gniewać się na mnie,to ja najbardziej winna...weszłam za chwilę i mocno nakrzyczałam na Niego,popłakłam się...On powiedział "myślisz,że możesz na mnie rękę podnosić,bo jesteś u swojej Mamy?" i zostawiłam wszystko i wyszłam na spacer...bałam się,że nie mogę za siebie ręczyć w tym stanie :( Godzinę spacerowałam (do 21) i płakałam :( Tak mi minęły urodziny...dobrze,że na fejsubuku i inną drogą otrzymałam ok 50siu życzeń urodzinych,chociaż tyle miałam z tego dnia :(

Na deser Mama...Starszy w przedszkolu jest,dziś mam obiad z wczoraj, w kuchni posprzątane, w pokoju gorzej,ale i tak nie wejdę tam,bo Młodszy śpi...więc nie mam co robić (odkąd przyjechałam z budowy,gdzie wydałam ekipie od dachu Ich narzędzia i rusztowania)..no i siadłam do kompa..tak rzadko mogę sobie na to pozwolić i to poza nocą,gdy dopiero mam czas dla siebie...dosłownie chwilę siedziałam,gdy weszła moja Mamusia..coś tam mówiła,po krótkiej chwili mówi - wyłącz już ten komputer...no kuuuuuuuuuuuuuuurwa momentalnie nóż mi się w kieszeni otwiera! Jakim prawem mi Ona zwraca uwagę jak małolacie jakiejś! Krew mi zagotowała momentalnie! Ją boli,że ja siedzieć na chwilę mogę...tylko kurwa żebym ja w tym czasie miała syf a dzieci głodne płakały to zrozumiałabym jej potrzebe interwencji,ale ja do jasnej cholery nie mam teraz nic do roboty...w trakcie pisania tego postu włączyłam zupkę dla Juniora,którą mam z wczoraj, teraz gotuję ryż do zupy również z wczoaj...więc moge pozwolić sobie na względny relaks! I najgorzej,że tak jest często...Ona po prostu musi wszystkim i wszystkimi zarządzać...ale ja nie pozwolę sobie! Nie ma takiej potrzeby,ani mojego przyzwolenia...

Jak ja to wszystko znoszę? Nie wiem :(

Chyba moje Słoneczka dają mi siłę....

czwartek, 16 października 2014

I urodzinki Igorka

Rok temu była pierwsza noc z Igorusiem po tej stronie brzucha...rany,jak przypominam sobie te wydarzenia to pierwsze skojarzenie jest: ile się strachu najdłam...pierwsze godziny, a nawet pierwsze dni (i w zasadzie miesiące też) były strachem o to,czy niedotlenienie przyporodowe nie będzie miało skutków na zdrowie mojego Młodszego Syneczka...nigdy nie zapomnę słow Ginekolożki (która z racji nieobecności przy porodzie Neonatologa zajmowała się Brzdącem prze pierwszych kilka minut po porodzie) "On coś jest za wiotki" i tego strachu i po stokroć zadawanych (przeze mnie) pytań "co się dzieje, czemu On nie płacze"...niestety myśląc o narodzinach Juniora nr 2 mam przed oczami taki właśnie obraz...dziś po wielu konsultacjach ze specjalistami jestem raczej spokojna,bo dotąd nic nie wskazuje na to,by ten chwilowy bezdech odcisnął piętno na Jego zdrowiu...oby...inaczej nie wydaruję sobie,że jednak rodziłam TU :(
Dziś nie robiliśmy imprezki (planowana jest na niedzielę....o ile stan zdrowia moich nieco chorych chłopców oraz dzieci gości, pozwoli :/)...ale za to porobiłam dziś masę fotek chłopcom (a głównie Igorkowi,choć i o Kubusiu nie zapominałam...zresztą jeśli bym zapomniała,to On przypominał o swojej obecności :D ).
Fotorelacja z dzisiejszego (wczorajszego już) dnia - 15.10.2014 :)

Co do naszych spraw pt. Kredyt hipoteczny,to wciąż nie mamy ostatecznej decyzji z I banku, ale właśnie wczoraj (14stego) byłam już w drugim banku,skąd mam konkretne informacje i jutro a najpóźniej pojutrze mam mieć info z Iszego i będziemy decydować co dalej...

A na koniec pożalić się muszę :( Moje relacje ze Starym są bardzo złe...jeśli nie kłócimy się non stop,to tylko dlatego,że najczęściej mam wy..bane na to wszystko i powiem Mu co myślę i zbytnio nie wdaję się w awantury...ale krótko mówiąc mój Mąz jest wiecznie zmęczony (pracuje fizycznie) i nic najchętniej nie pomagałby mi...bo k.. ja z dwójką dzieci (Kuba od początku września ma już chyba z 3 tygodnie nieobecności w przedszkolu) nie jestem zmęczona? Nawet gdy mówię Mu,że potrzebuję pomocyto na niewiele się to zdaje...strasznie mi przykro :(

sobota, 11 października 2014

Nieszczęścia chodzą parami, trójkami...albo w jeszcze większych grupach...

Wielkimi krokami zbliża się koniec mojego urlopu macierzyńskiego, a zaraz po tym wchodzić na naszą budowę ma ekipa dekarzy,a nieco wcześniej (bo jutro,czy raczej już dziś) mamy dostawę tarcicy na więźbę dachową...No a sprawy przestały się układać jakoś od zeszłej soboty, gdy M zawiózł meble,jakie wykonał klientowi i zastała Go niespodzianka,bo okazało się,że klient zapłaci Mu,a jakże...ale w ratach...co z tego,że liczyliśmy na tę kasę bo mieliśmy za nią pokryć wydatki związane z rzeczoną tarcicą...no trudno, Stary przełknął to jakoś,bo klient zaobiecywał Mu,że zrobił Mu reklamę i na bank,będzie miał nowych klientów...mnie póki co wystarczy,że chociaż odda nam należną nam kasę!
Mniej więcej wtedy też zaczęła się kolejna w tym roku przedszkolnym infekcja Straszego...
W środę rano dostałam wiadomość...Mąż zadzwonił do mnie z mocno nieciekawą wiadomością...a musiał nagimnastykowac się,by się skontaktować ze mną,bo jakoś na początku tygodnia kolejne nieszczęście trafiło mi się,a mianowicie szlag trafił mojego Smarka i zostałam bez telefonu,bo mimo,że wszędzie walają się stare telefony, to jednak z uwagi na fakt,że one właśnie się walają a nie leżą w należytym poszanowaniu, są niedziałające...w domu leży funkiel nówka nieśmigana (a w zasadzie na szczęście leżała) komórka Starego, który zakupił nową ale oszczędza ją póki co ale nie mogłam (do niedawna) jej używać,bo działała ona na inny rodzaj kart sim niż ja mam...więc kontakt ze mną był moooooooooocno utrudniony..no i jak już wspomniałam w środę Stary najpierw zadzwonił do mojej Mamy,ale nie dodzwonił się i za chwilę wykonał telefon do mojego Ojczyma i tym razem połączył się ze mną...a szkoda,bo z takimi wiadomościami miał nie dzwonić! Zadzwonił,że dostał telefon z banku,że nie przyznali nam kredytu hipotecznego (który mieliśmy bez problemu dostać!) bo okazało się,że ja (projektująca nasz dom) inaczej liczyłam powierzchnię użytkową (a dodam,że ja byłam i jestem pewna,że zrobiłam to mega rzetelnie i zgodnie z wszelkimi normami, prawami itd itp) niż tamtejsi fachowcy, którzy wyliczyli,że "przykombinowaliśmy" na ponad 20 m2...a te wszystkie metry powodują,że tracimy zdolność kredytową ;( Myślałam,że zagotuję się z nerwów...i zaraz wykonałam telefon do banku-rozmawiałam z jedną Panią, potem dyrektorką i wciąz przekonana o swojej racji dostałam propozycję,bym skontakowała się z rzeczoznawcą,który właśnie posądzał nas o kombinowanie z tą powierzchnią...niestety dopiero wtedy okazało się,że to jednak ja nie miałam do końca racji..tzn nie to,że nie miałam racji,bo ostateczna powierzchnia użytkowa wg mnie i znanych mi norm jest taka jak ja ją przyjełam (choć Bank nie do końca zgadza się,bo twierdzi,że pralnia i suszarnia wliczają się do powierzchni użytkowej) z tym,że w jednym miejscu na projekcie dopuściłam się pomyłki w postaci literówki i z tego wyniknęło całe zamieszanie...na szczęście rzeczony Rzeczoznawca (z którym tak na marginesie nie powinnam była się kontaktować) był mega sympatyczny (zreszta tak zapamiętałam Go po oględzinach naszej budy,gdy ja Go przyjmowałam tam) i doszliśmy do wspólnego wniosku i już za chwilę oddzwaniałam do Starego,że Jego Żona jest wielka i udało Jej się odkręcić wszystko...niestety jeszcze tego samego wieczora okazało się,że nie do końca tak optymistycznie będzie...a w czwartek przed południem,gdy z rysunkiem z naniesonymi zmianami pędziłam autobusem do Szefa (po podpis) a potem banku już tak różowo nie było,by za chwilę (w banku w rozmowie z p. Dyrektor) dowiedzieć się,że jest gorzej niż myślałam...i może być różnie :( Zupełnie wypompowana siedziałam godzinę na ławce w parku czekając na Starego,który wychodził wcześniej z pracy,bo niedługo potem jechaliśmy do Immunologa ze Starszym (do Łodzi of kors...przecież ja tylko tam ufam specjalistom)...dobrze mi ten wyjazd zrobił bo na te kilka godzin zapomniałam o naszej fatalnej sytuacji ...chociaż byłoby jeszcze lepiej,gdybym pojechała sama z Juniorem,bo jakoś Stary działał mi na nerwy...i na dodatek odezwała się moja choroba lokomocyjna,która zupełnie nie daje o sobie znać,gdy ja siedzę za kółkiem...u Profesora potwierdziły się moje przypuszczenia,że nie ma co izolowac k w domu za długo ale pozwolić Mu na większa ekspozycję na wirusy w przedszkolu...tak też zamierzam! Później pojechaliśmy do galerii,bo po 1 ja jak na zbawienie czekałam by pojechać tam i zostawić smarka do naprawy a i Junior doczekać się nie mógł na plac zabaw,na którym tam zawsze szaleje...no i co? znów "niespodzianka"...telefon przyjęli a jakże (choć wysoce prawdopodobne będzie,że naprawić sie nie będzie dało i czeka mnie spory koszt) ale zastępczego nie dostałam! A przecież ja musze być w kontakcie ze światem,bo czekam na wieści z banku! Co rzeczoznawca wespół z analitykiem wymyślą w naszej sprawie! Dobrze,że chociaż wymieniłam kartę na nowszą i dzięki temu funkiel nówka Starego przeszła na mój użytek..może wreszcie zła passa odwróci się? OBY! Za kilka godzin dostawa na budowie a my musieliśmy się zapożyczyć (m.in. u mojego brata :/ ) by mieć czym zapłacić za materiał...a co jesli kredytu nie dostaniemy? Co z zaplanowaną usługą wykonania dachu? Przecież nie mamy takiej kasy teraz ;(
A we wtorek miałam zamiar rozwiązać moją umowę z Szefem,bo miała być już mi niepotrzebna..i uwolnić Go od siebie...a co tu teraz mam zrobić? Przecież pewnie trzeba będzie szukać innego banku! A wtedy jeśli będę bezrobotna to nie mamy szans...i co dalej ciągnąć tę sytuację z Szefem? Masakra,ileż można korzystać z Jego łaski :(

I jakby tego było mało Starszy ZNÓW ma absencję w przedszkolu...cały tydzień chorował...a właśnie dziś,gdy ja skrobię posta Najmłodszy wciąz budzi się,bo złapał od brata katar i mocno on Mu dolega...co z tego,że do wczoraj był jeszcze inhalowany po poprzedniej infekcji ;(

A w środę moje Malutkie szczęście kończy pierwszy roczek...i na niedzielę planujemy maluśką imprezkę z dziadkami i chrzestnymi ale bez naszego rodzeństwa (za dużo by nas zrobiło się) ale jak pomyślę,że z uwagi na mega problemy finansowe trzeba mocno zaciskać pasa a w takim razie jak mam zrobić imprezkę? Jak kupić Mu prezent? I jak w ogóle cieszyć się na tę imprezkę,skoro tak ważne rzeczy się dzieją...no i trzeba skontaktowac się z Szefem i ustalić co robimy,bo zgodnie z prawem we wtorek powinnam iść do pracy....




Jestem bliska depresji ...i zamiast spać to ja wywnętrzam się :(
I jeszcze wciąz nachodzi wspomnienie o A. Przybylskiej i myśl,że to mogę być ja, my :(
I jeszcze non stop kłotnie z Mamą...oj to osobny rozdział :(

środa, 8 października 2014

rozważania nielekkie i nieprzyjemne późną porą :/

Od pewnego czasu brak mi czasu na cokolwiek...jak zwykle płynnie przechodzę z jednej czynności w drugą...wieczorem padam... o dziwo dziś nie padłam i mam chwilę tylko dla siebie...tzn za chwilę będę miała,bo jeszcze na podłodze w naszym pokoju walają się zabawki...jakoś same się nie chcą posprzątać...od wczoraj Starszy jest ZNÓW chory...zaczynam przyzwyczajać się - tydzien w przedszkolu,tydzień w domu...no więc doszło kilka czynności - jak podawanie leków, czyszczenie nosa i inhalowanie...a dzisiejsza noc była straszna...około 4 Kubuś obudził się z mega kaszlem i męczył się ok 2 godzin :( Dodam,że obudziliśmy się wszyscy (nasza 4ka i Babcia z Dziadkiem na dole!) ...Najmłodszy uznał,że czas wstać i gdy już Kubusiowi przeszedł atak i moglibyśmy iść spać,to okazało się,że nie da się..tzn kto mógł spać,ten mógł (znaczy Najstarszy i Starszy)..w najbliższy czwartek mamy długo wyczekiwaną wizytę u Immunologa (z Kubusiem) i nie ukrywam, martwię bardzo,by mi nie przepadł termin,jeśli Mu nie polepszy się na tyle,by móc jechać do łodzi...ważne to tym bardziej,że chcę dowiedzieć się jak teraz (gdy non stop przynosi wirysu z przedszkola) wygląda Jego odporność,kiedy zrobimy badania no i jak ewentualne wspomóc tę Jego odporność oraz jak radzić sobie w przypadku kolejnych infekcji.
Co poza tym u nas?
Kuba mocno się rozgadał,codziennie Jego słownictwo mocno się wzbogaca, uwielbia śpiewać piosenki - ciągle przynosi jakieś z przedszkola,ktorych Mama szuka na youtube i wałkujemy je tysiące razy :) Poza tym wydaje mi się,że śmignął w górę i nie mogę uwierzyć,jak On się zmienia :)
Ależ ten czas płynie...i tu płynnie (a jakże) przechodzę do tematu,który mocno zdominował ostatnio wszelkie media,w tym głównie odwiedzane przeze mnie strony internetowe - a mianowicie śmierć aktorki Ani Przybylskiej (swoją drogą,swego czasu ktoś mi powiedział mega komplement,że niby jestem do Niej podobna...co z tego,że to nie prawda,a przynajmniej,ja nie widzę takowego podobieństwa :) )..gdy się o tym fakcie dowiedziałam od razy przyszło mi do głowy: O matko,biedne Jej dzieci...i od tamtej pory każda kolejna wiadomość wywołuje u mnie większy stres i ścisk w żołądku...odkąd pamiętam bałam się śmierci..pewnie nie bez znaczenia jest fakt wczesnej straty Taty...duży wpływ na to (na ten mój mega strach of kors) miały pewnie zajęcia w kółku teatralnym w podstawówce...swoją drogą,to nijak nie przypominało to zajęć związanych z jakimkolwiek teatrem...pamiętam,że głównie gadalismy o pierdołach,jako,że zajęcia te prowadziła pani pierdoła :) i pamiętam,że tak wilokrotnie opowiadały inne dziewczyny o przypadkach obudzenia się w trumnie...masakra...zawsze chyba bardziej niż śmierci obawiałam się,że wcale nie umrę a mnie pochowają...do tej pory nie wyzbyłam się tego strachu...z tym,że teraz jest gorzej...odkąd mam swoich synków gdy myślę o śmierci martwię się głównie o Nich,co z Nimi by było po mojej śmierci,jak i kto by Je wychował...a jak słyszę doniesienia z mediów o kolejnym przypadku złego traktowania dzieci w domach zastępczych czy w innych miejscach to martwię się,coby było,gdyby zmarł również mój Mąż,co z naszymi Syneczkami? A jeśli Stary znalazłby sobie drugą Mamusię dla Chłopców,to czy byłaby Ona dla Nich dobrą Matką? MAsakra,ściska za żołądek na samą myśl...wiem sama jak to jest wychowywać się bez jednego z rodziców,nie życzę tego moim Dzieciaczkom :(
Ale wracając do Kubusia,jak już idzie do przedszkola to za serce ściska mnie,gdy widzę,że On stoi z boku a dzieci robią coś bez Niego i jak On nie umie do Nich dołączyć,zagadać,bawić się...choć czasem coś opowiada o kolegach,ale zwykle i tak dodaje,że bawił się sam,nikt z Nim nie rozmawiał itd itp...tak strasznie mi smutno i jednocześnie wiem,że to głównie moja wina...po pierwsze trzymam Go zdala od innych ludzi,w tym dzieci a jak już jesteśmy gdzieś wśród ludzi to sama nie daję najlepszego przykładu,sama jestem odludkiem,niepotrafiącym nawiązać kontaktu z innymi ludźmi...oszukuję samą siebie mówiąc,że np idąc na spacer nie potrzebuję nawiązywać kontaktu z innymi ludźmi...byłoby miło :( Jak mój Syn ma być inny jak głównie ja daję Mu przykład...chociaż musze przyznać,że coraz częściej zagadam do innych matek,ale to wciąż pozostawia wiele do życzenia...pominę fakt,że za to prawie do perfekcji opanowałam sztukę pyskowania,gdy jest taka potrzeba...jak np ostatnio w przychodni gdy Pani z rejestracji chciała obsłużyć kogoś,kto był za mną a nie mnie albo w Szpitalu,gdy stałam w kolejce po żeton za parking i jakaś Pani "Ona tylko chce żeton"...no nie ma co,walczyć się nauczyłam skutecznie...i obawiam się,że dopiero się rozkręcam :)
Ponadto z dnia na dzień przybywa osób,które delikatnie rzecz ujmując mogą mnie cmoknąć w d... (swoją dorgą to jedno z ostatnio ulubionych słów Kuby...w gronie ulubionych słów jest jeszcze głupi i głupek)..od pewnego czasu może nawet zbyt dużą lekkość mam w skracaniu listy znajomych...może wreszcie po prawie 34 latach nauczyłam się,by nie wchodzić nikomu w dupę? To nigdy nie kończy się dobrze...a osoby,które są warte by Im wchodzić w dupę zupełnie nie będą od nas tego wymagać! Tak więc jeśli jesteś moją koleżanką (kolegą),czy choćby znajomą i urwał się nam kontakt a Ty nie robiłaś nic absolutnie by temu zaradzić,a jedyny kontakt to ten z mojej strony,to możesz być pewna (pewny) - tak wiecznie nie będzie...dołączysz do grona osób z mojej przeszłości,zakmniętej grupy...i nawet możesz spodziewać się,że poza cześć ode mnie nie usłyszysz nic więcej...to tak na marginesie :)

Co jeszcze,wkrótce mamy zacząć ciąg dalszy budowy,a kasy brak...dziś okazało się,że chyba jest problem z naszym kredytem (znaczy z tym,czy przyznają go)...oj będzie problem,bo za tydzień ma wchodzić ekpia do dachu :/ Od jakiś 2 tygodni Teść ostro walczy z deskami na deskowanie...czyści je a od dziś impregnuje...nie powiem,żebym nie miała z tym problemu...kurcze,bo z jednej strony cieszę się,że ma nam kto pomóc,ale z drugiej strony,dlaczego On...dlaczego z M strony...tak strasznie mam problem z Nimi :/ ehhhh...wolałabym sama zakasać rękawy...ale niestety nie da się :( Notoryczne chorowanie chłopców sprawia,że nie miałabym kiedy :( A tak strasznie mam potrzebę robienia czegoś własnoręcznie tam...nawet przyjemnie było zamieść podłogi czy pousuwać wkrętarką śruby z desek - to była super zabawa :D i spędziliśmy w 4kę czas na budowie do wieczora...pominę fakt,że za dzień czy dwa chłopcy pochorowali się :/



...cholera trzeba wziąć się za to sprzątanie zabawek,bo ranek mnie zastanie..a tu by się chciało jeszcze poczytać nieco,poszperać itd korzystając z rzadkiej okazji..a jednocześnie głos sumienia mówi "idź spać,dbaj o zdrowie"...i znów przypomina się,że nie jestem niezniszczalna,nieśmiertelna itd...i znów ten znajomy ścisk za żołądek :(






No i pospane :/ A tu dalej nie posprzątane,a trzeba nakarmić Najmłodszego.

czwartek, 18 września 2014

Jak pomóc dziecku?

Kolejny tydzień w przedszkolu mija..u nas to drugi tydzień (z przerwą tygodniową pomiędzy) i ku mojemu zdziwieniu poszło gładko...w poniedziałek, po tym jak pozostawał chory w domu przez tydzień, poszedł bez problemu do Przedszkola bez marudzenia, płaczu itd itp...ba nawet w poniedziałek (bądź wtorek) był rozżalony,jak po Niego przyszłam, że już musi iść a dzieci właśnie wychodzić mają na plac zabaw...i wtedy postanowiłam,że od października odbierać Go będę minimum godzinę później...a dziś dowiedziałam się,że nie muszę czekać do następnego miesiąca,więc już jutro odbiorę Go później....jutro szczególnie mi pasuje,bo jadę z Juniorem Młodszym do laryngologa do Łodzi więc odbiorę Starszego po powrocie...

Ale tak różowo to nie jest...bo mam z Nim (Starszym) inny problem...Otóż On nie umie wejść w grupę dzieci,nie łapie z Nimi kontaktu...wiem,że to skutek m.in. tego,że grupa już zna się rok,bo w zeszłym roku razem byli w grupie a Kuba jest nowy,ale chodzi nie tylko o to...bo Kuba wg mnie ma ogólnie problem z łapaniem kontaktu z innymi..niestety spełniają się proroctwa Pediatry,która mówiła,że przez to,że On taki małoodporny i trzebabyło Go jak był młodszy trzymać dużo z dala od dzieci by nie zaraził się i teraz może odbić się to na Nim i Jego psychice :(
Gdy przyprowadzam Go do przedszkola (i podejrzę przez drzwi co On robi gdy ja wychodzę) to widzę,że staje On z dala od dzieci i nie wie co z sobą zrobić...tak samo jest,gdy po Niego przychodzęzawsze jest z dala od dzieci...kurcze, za serce mnie ściska,gdy to widzę,jest mi przykro i nie wiem jak Mu pomóc..a może to normalne? Może każde dziecko tak ma? I może te dzieci,które dziś ładnie się razem bawią w zeszłym roku nie umiały z sobą się bawić? Sama nie wiem,co myśleć i wogóle....

Co zrobić?
Jak pomóc Mu?
Co mówić?

Ma ktoś jakieś rady?

niedziela, 14 września 2014

A to przedszkole właśnie...

Minęły dwa tygodnie "pobytu" Młodziana w Przedszkolu...czemu wyróżniłam słowo pobyt? Ano bo po pierwszym tygodniu pobytu w przedszkolu nastapił czas choroby...i drugi tydzień spędziliśmy w domu...jutro zaczynamy trzeci tydzień...a więc wracamy do Przedszkola...ciekawa jestem jak będzie...

niedziela, 7 września 2014

Z tarczą!

Walki o przeniesienie Młodego do grupy niższej (do 4 latków z grupy 4-5 latków) ciąg dalszy...w środę rano bylo najgorzej jak dotąd...Młody jak tylko otworzył oczy,to od razu mówił "nie idę dziś do przedszkola" (of cors w swoim własnym języku) oraz wszystkie teksty z dnia pierwszego i drugiego...nie dałam się przegadać i i tak poszliśmy do przedszkola ale już z chodnika sprzed Przedszkolem musiałam Go wnosić do budynku...niby nie płakał,czy coś,raczej z uśmiechem protestował ale jednak namęczyłam się...w sali już dostałam od Wychowawczyni listę rzeczy do kupienia dla Niego i wyszłam stamtąd (znów oczywiście zmuszając Panie do interwencji - w postaci przytrzymania Go,gdy ja będę wychodziła z sali i znów przez tę małą chwilę mojego wyjścia płakał) mocno poirytowana bo to dla mnie było znakiem,że z rozmowy Pani Dyrektor z Wychowawczyniami, która odbyła się dzień wcześniej , nic nie wynikło dobrego dla nas..niedługo potem jechałam z Juniorem Młodszym do lekarza,biedactwo znów wygląda jak biedronka (nie pisałam? to dopadło Go jakieś uczulenie paskudne już drugi raz w ciągu ostatnich tygodni) a wcześniej umówiłam się z Mamą,że Ona odbierze Juniora z przedszkola...i tak przypadkiem zapyta Panią Dyr,co nowego w naszej sprawie...i tak też się stało, a wtedy dowiedziałam się, że jeśli moja Mama dobrze odczytała co Panie: Wychowawczyni i Derka mówiły, to wszystko zalezy ode mnie...chcąc kuć żelazo póki gorące od razu poleciałam do Dyrektorki, która z jednej strony powtarzała,że moja decyzja jest dla Nich mocno kłoptliwa,bo woleliby przyjąć kolejne dziecko z listy rezerwowej a z drugiej powtarzała,że skoro moja decyzja jest taka,to Ona porozmawia z Dyrektorką wyższą (znaczy pod którą Ona - Pani Ela podlega) i rano następnego dnia mam przyjść po ostateczne ustalenia...ja nie dawałam się...powtarzałam,że bardzo przepraszam za zamieszanie,że wiem,że nawaliłam,że tego o zaburzeniu mówienie we wniosku nie wpisałam ale jak próbowałam rozładować napięcie mówiłam: "jak Drugiego za dwa lata będę zapisywać do Przedszkola,to wpiszę całą historię choroby,więc niech pamięta,że jak zobaczy długaśny wniosek,to mój " :D , do tego wciąż powtarzałam,że ja naprawde boję się,że On - Kuba jest na dużo niższym poziomie niż inne dzieci i dlatego uważam,że grupa typowo czterolatków będzie dla Niego lepsza...i nie dałam się przekonać,że książki dla 5 latków nie różnią się od tych, które obowiązywać będą 4 latków ani,że Kuba przez ostatnie 3 dni tak bardzo zżył się,ze swoją grupą,że zrobię Mu krzywdę przenosząc do nowej...ostatecznie,jak wspomniałam wyżej stanęło,że skoro takie jest moje stanowisko to Ona jeszcze przedyskutuje z górą i rano w czwartek odbędziemy ostateczną rozmowę..w czwartek rano z sercem w przełyku jechaliśmy (z Dziadkiem bo potem do Pediatrz znów) do Przedszkola...i tam dowiedziałam się,że na próbę idziemy do 4latków...a więc już prawie udało się przejść z grupy Wiewiórek do Kwiatuszków :) W południe gdy szłam Go odbierać to znów szłam z sercem w przełyku..miałam wrażenie,że jak wejdę,to okaże się,że ku radości wszystkich (poza mną) Kuba płakał za swoją starą grupą albo coś i że przenieśli Go znów na górę...nic takiego nie stało się bawił się ładnie a jedna z Pań wychowawczyń powiedziała,że rzeczywiście słyszała jak "mówi" ale,że poradzimy sobie...ba,ja nie twierdziłam nigdy,że On jest opóźniony i to beznadziejny przypadek,ale tylko,że tamta grupa ma wyższy poziom ,pewnie za wysoki dla Niego...załamał mnie nieco w drodze domu,bo powiedział,że grupie na górzej było fajniej...zresztą juz rano mówił,że chce iść na górę,na co ja prosiłam Go (wręcz błagałam) żeby nie mówił tego głośno...potem w domu opowiadał,że już bawili się w Starego niedźwiedzia...swoją drogą to też karkołomne zadanie zrozumieć co miał na myśli "ti tat hhh, ti tat chrrrrrrrr, ti tat wraaaaw" no i przyznał wreszcie,że tu było lepiej...następnego dnia pojechalismy rowerkiem,więc pędził szybko zaraz weszliśmy do szatni,stamtąd do Jego sali (do której teraz jest bliżej,bo na parterze) i po dosłownie paru sekundowej rozmowie Kuba mówi "to idź"...po tym jak opadła mi szczena wyskoczyłam stamtąd jak z procy,coby nie rozmyślił się ;) ...żadnych pytań,czemu musi zostać,czemu zostawiam Go samego itd itp..gdy przyszłam w południe to nie chciał wychodzić,więc jeszcze pobawiliśmy się na placu zabaw z kulkami itd...w tym czasie przez hall przewinęła się Pani Dyrektor i pyta no i jak? No i gdy powiedziałam,jak było rano,to stwierdziła "może to rzeczywiście dobry pomysł był,by Go przenieść" AMEN. Wracam do domu z tarczą :D Wygrałam walkę...Kubuś jest kwiatuszkiem :)


Zawsze był moi kwiatuszkiem :*

środa, 3 września 2014

Mój debiut jako Matki przedszkolaka :)

Idąc "do" nie wiedział jeszcze co Go czeka,więc był chętny ale wszystko się zmieniło,gdy weszliśmy do sali, w której była Jego grupa (do tematu grupy jeszcze wrócę,bo to grubszy temat) i stał za mną, chował się,gdy Wychowawczyni do Niego podchodziła,albo wręcz warczał...jak to On...nie lubi obcych i tyle...potem było tylko gorzej...pytania "czemu mnie tu przyporwadziłaś?" , "dlaczego On jest tam sam?", oraz "nic nie podoba Mu się tu" itd przyznam,że miałam się za twardą osobę,ale momentami miałam kluchę w gardle ale nie dawałam po sobie poznać,tłumaczyłam Mu,przekonywałam i w ogóle...gdy chciałam kończyć to i mówiłam,że muszę iść (choćby dlatego,że na rękach miałam Igorka,który grzał się w kurtce,a który musiał iść z nami,bo nie miałam z Kim Go zostawić) to szedł za mną do drzwi więc cofałam się bo akurat żadna Pani nie reagowała...wreszcie uparlam się ,że wychodzę, Pani akurat zareagowała i mimo,że zaczął wtedy płakać wyszłam...podobno płakał tylko chwilę...o 12:30 pojechaliśmy po Niego z M (i jajkiem niespodzianką :P ) ,bo tak Mu obiecaliśmy,to stał przy zabawkach i nie bardzo wiedział,co robić więc zerkał na nas, na Panią...wreszcie doszedł do nas i z Tatą poszedł się ubierać a ja zostalam porozmawiać z Panią (drugą wychowawczynią)...Tata później mi powiedział,że już Mu się podoba,że lepsze zabawki są tu niż ma w domu no i przede wszystkim , że jutro też przyjdzie...takie nastawienie było do następnego dnia,dopóki nie zaczęliśmy wchodzić na piętro w przedszkolu znów to samo nie podoba się, czemu Go zostawiam samego itd itp...w sali dalej trzymał się mnie,mimo,że Pani Marysia (pomoc Wychowawczyni) zwracała się do Niego..poszliśmy razem do łazienki powiesić ręczniczek Jego, sam wybrał sobie znaczek pod jakim ma wisieć ręczniczek i zaczęłam rozmawiać z Jego wychowawczynią,która poradziła mi,bym poszła do Pani dyrektor i tylko dlatego mnie puścił,bo powiedziałam ,ze idę do Niej na chwilę...jak Go odbierałam (znów po 12) to Pani Marysia opowiadała o Nim mi i jest OK i dalej mówi,że będzie chodził do przedszkola :)
A ja z kolei mam problem z tym Jego przedszkolem,bo dostał się do grupy mieszanej 4-5 latków która w praktyce jest grupą 5-latków i ma mieć książki jak 5 latki...i ja mam wątpliwości,jak On da sobie radę,skoro On mało mówi! Nie chcę,by odstawał od grupy...rozmawiałam już z wszystkimi decyzyjnymi osobami no i gdy dziś Go odbierałam dowiedziałam się,że jest nadzieja ale to będzie wymagało przeniesienia jednego dziecka z 4 latków (z grupy,do której chciałabym Go przepisać) do 3 latków (chyba to było dziecko 3letnie niewiedzieć czemu w starszej grupie) a skolei w 3latkach odeszła jedna osoba więc jest miejsce...i szansa dla nas...jutro może dowiem się więcej...oby...postawiałm sobie za punkt honoru przepisanie Go do tej "młodszej" grupy....

czwartek, 28 sierpnia 2014

S jak SAJGON!

Masakra,urwanie głowy mam,że hej...jako,że dalej budujemy to Pan Mąż siedzi na budowie od rana do wieczora, wpada o 10 na śniadanie (koniecznie na ciepło!) potem o 14 (nie inaczej jak na śniadanie musi być obiadek na ciepło)...w tym czasie ja mam zrobić zakupy zrobić całej naszej 4ce posilki, połozyć Młodego dwa razy lulu...a w międzyczasie w ramach tak zwanej walki z nudą pranie, sprzątanie i przede wszystkim uganianie za mega mobilnym, mega wircickim, mega hałaśliwym i wymuszającym i bałaganiącym Juniorem Młodszym...gdy wreszcie cała TRÓJKA zasypia to ja albo zasypiam razem z Nimi (co najczęściej się zdarza) albo dopiero mam loooooz ...i wtedy weruję net wzdłuż i wszerz,najczęściej szukając czegoś dla chłopców lub przeglądając rozwiązania architektoniczne, wykończenie wnętrz itd itp..Budowa idzie ekspresem jak to ze stanem surowym bywa i z tygodnia na tydzień jest co podziwiać...w tej chwili zrobione są już: ściany parteru, strop nad parterem, ściany poddasza i szalunek pod strop poddasza...teraz Mąż z murarzami działa ze zbrojeniem stropu nad poddaszem, na przyszły tydzień (jak Bóg da) planowane zalewanie stropu i znów jakieś 3 tygodnie wiązania stropu...w międzyczasie działamy ze schodami wejściowymi (również wylewane jak stropy) i słupami podtrzymującymi dach...o rany rany, dzieje się dzieje na budowie :) A jak jeszcze w październiku uporamy się z dachem to plan na ten rok będzie wykonany...no i będzie widać już nasz domek...póki co jest pięknie...pieknie to zaprojektowałam :D I nieskromnie przyznam,że wszyscy mówią,że fajny rozstaw pomieszczeń mamy i w ogóle :D
Tyle w temacie budowy...
Z mamą...lepiej...lepiej nie mówić :/ Kłótnia za kłótnią...pewnie gdybym wzięła sobie do serca powiedzenie o pokornym cielaku to byłoby lżej ale nie mogę....no nie mogę nie zareagować,gdy Ona musi mi komentować, krytykować, sugerować i zżędzić...no nie ma bata, nie mogę! I już! I byle do wiosny 2016...bo wtedy planujemy zamieszkać na swoim! Trzymajcie kciuki!!
A chłopcy? Kubuś za 3,5 dnia zaczyna nowy etap w życiu a mianowicie zaczyna przedszkole...jestem podekscytowana jak nie wiem...ciekawe jak to będzie...póki co patrzę z nadzieją :D
Poza tym Junior Starszy nieco rozgadał się więc jest szansa,że wkrótce nie będzie odbiegał (z mową) od innych dzieci...tak czy inaczej coraz lepiej jest się z Nim dogadać...tzn nie Matce,bo Matka zawsze Go rozumiała...nawet gdy mówi "pasiaśki"...co oznacza pieczarki :)
Junior Młodszy...ohhh tu gorzej...moje słodkie maleństwo non stop ucieka na schody i w inne zakazane Mu miejsca, non stop wymusza coś , zbiera wszystko do buzi (od dużych przedmiotów do paproszków z podłogi!), non stop wrzeszczy i wogóle wesoło z Nim...ale kochany jest strasznie,szczególnie,gdy przytula się albo kładzie na "pasiusi" :P Co oznacza na podusi ;)
Ostatnio wyglądał jak biedronka bo wysypało Go strasznie prawdopodobnie po nowym pokarmie - deserku z twarożkiem,ale już na szczęście mamy to za sobą..
I tyle u nas...
Na koniec garść fotek z budowy :)

środa, 23 lipca 2014

I codziennie Ciebie brak...

Dziś smutna rocznica...dziś minęło 30 lat odkąd zostałyśmy z Mamą i Siostrą same...a ból wciąż ten sam...wciąż oczy mokre na samą myśl...z roku na rok gorzej to znoszę...dziś jestem starsza niż On,gdy nam TO zrobił ;( Dziś sama mam dwoje dzieci i na samą myśl o tym,że ktoś może być takim egoistą,że gdy coś nie idzie to zostawia to wszystko i pogrążonych w żałobie po Nim najbliższych, a już przede wszystkim dzieci,to aż szlag mnie trafia...dziś dużo rozmyślałam (i jak zwykle przez łzy) - pierwszy raz na cmentarzu,gdy z chłopcami szłam na działkę na skróty obok Jego grobu, potem w drodze z cmentarza na działkę,później gdy drugi raz byłam na cmentarzu...i w tak zwanym międzyczasie..no i oczywiście pisać tego wszystkie nie da się "na sucho"..no i przypomniało mi się,jak przez te wszystkie lata marzyłam,że kiedyś obudzę się i okaże się,że to był zły sen...że okaże się,że mam swojego Tatusia...przypomniało mi się,jak marzyłam,że i ja będę jeszcze wychodziła na autobus po Tatusia wracającego z pracy...pamiętam też,że kiedyś marzyłam,żeby okazało się,że Mama mnie okłamuje i On wcale nie umarł,ale żyje,ale odszedł tylko od nas...bo to oznaczałoby,że On gdzieś jest...pamiętam,jak w Kościele widziałam jednego Pana,który w jakiś sposób mi Go przypominał i tak sobie marzyłam,że okaże się,że to On..pamiętam,jak w dzieciństwie Babcia mi mówiła,że kiedyś się z Nim jeszcze spotkamy...w niebie :( przez te wszystkie lata idealizowałam Go...i wierzyłam święcie,że gdyby On żył nasze życie byłoby cudowne, wręcz idealne...czasem zdarza mi się,że zakłuje w serce,gdy patrzę na swojego Męża i naszych synów,ja tego nie znam...a On Im by tego nie zrobił :( Ostatnio (od kilku lat) zmienia mi się spojrzenie na to wszystko...ale wcale nie boli mniej..nawet dziś przeszło mi przez myśl,że przez te wszystkie lata opłakuję obcego człowieka,bo cóż ja Go znałam...byłam nieco młodsza niż mój Kubuś teraz...tak czy inaczej modlę się często,by Bóg Mu wybaczył i przyjął Go do grona zbawionych...mimo wszystko...

czwartek, 17 lipca 2014

Cisza przed burzą...i po burzy..

Mój konflikt z Mamą wszedł w decydującą fazę...czy może być gorzej? Jeśli nie kłócimy się,to znaczy,że mamy ciche dni po kłótni...i jakkolwiek to nie zabrzmi musze przyznać,że lubię te ciche dni..bez nieustannych komentarzy z Jej strony itd...i od prau dni tak mamy błoga ciiiiiiiiiiiiiiiisza...posprzeczałyśmy się w sobotę bądź niedzielę (nie pamiętam,bo ostatnio wszystkie dni wyglądają tak samo...tzn wszystkie dni od poniedziałku do soboty...niedziela jest na szczęście to inna inszość!) i nie odzywałyśmy się nawet trochę, to wydawało się,że teraz będzie inaczej...znaczy będziemy dłużej niż zwykle w konfikcie..ale ponieważ w niedzielę robiłam na deser tartę z wiśniami (mniam,taaaaaaaaaaka pychota...a swoją drogą pierwszy raz robiłam w ogole tartę) to nawet Stary wyszedł z inicjatywą,byśmy zostawili coś moim Rodzicom (których nie było w domu,gdy konsumowaliśmy deser) i potem poczęstowaliśmy Ich,najpierw M potem ja więc wieczorem już chyba Mamie przeszło...i zaraz zaczęło się normalne "sugerowanie i komentowanie"...poniedziałek jakoś zleciał (aaaaaaa wieczorem Stary miał przymusowy pierwszy nocleg na naszym terenie :) Bo miał mase stali zbrojeniowej i w obawie przed ewentualnymi złodziejami wolał tam spędzić noc...swoją drogą potoworzyszyłam Mu nieco :) ) a we wtorek przed południem miałam wyjeżdżać z Juniorem młodszym na konrolę w Por. Patologii Noworodka w CZMP w Łodzi..wcześniej proponowałam koleżance by się wybrała ze mną i chłopcami (Kubusia dla towarzystwa też chciałam zabrać) by po wizycie u lekarza oddać się zakupom...ale koleżanka musiała zrezygnować z wyjazdu...wtedy Stary zaczął namawiać mnie,bym wzięła do pomocy Mamę...przyznam,że i mnie nieśmiało przez chwilkę przeszło to przez myśl...ale szybko pdrzuciłam ten pomysł mając w pamięci jaka różnica (za czasów naszego mieszkania w wynajmowanym mieszkaniu) była gdy szłam z Dwoma smykami do przychodni sama a z Mamą...i myli sie ten,kto myśli,że z Mamą miałam lżej...a bo Ona pomoże mi a jakże,ale w czym Ona będzie chciała i jak chciała (teraz gdy mieszkamy razem to mocno odczuwam...najlepsza z Niej pomoc w tym,w czym sama zechce pomóc i na swój sposób) no a jako,że Kuba nie będzie Jej słuchał,bo zawsze upiera się On,że Mama musi zrobić to czy tamto (Mama Go ubierze, Mama nakarmi itd) to wychodzi na to,że wyjazd z Nią byłby pewniej bardziej nerwowy niż samemu...co z tego,że Stary umierał ze Strachu jak ja poradzę sobie sama z chłopcami i to tak daleko od domu (a już perspektywa wyjazdu do łodzi to wogóle abstrakcja...i wymagająca sporo odwagi...choć ja zupełnie nie rozumiem,z czego wynikająca...ja tam mogłabym już na wszystkie wizyty do tych wszyyyyyyyyyyyyyyystkich specjalistów chłopców jeździć już zawsze sama z Nimi...po wizycie w poradni,gdzie zabawiłam chyba z 0,5 h udało mi się zapisać nas (znaczy Kubę) do nnego specjalisty (a chyba z pół roku dowiadywałam się,kiedy będą zapisy na NFZ i wreszcie się udało),a potem pojechaliśmy na zakupy...obkupiłam chłopców -są fajne promocje letnie,więc nie wydałam za dużo a jestem zachwycona nowymi nabytkami dzieciaków...a i Tacie skapło coś - dostał super koszulkę, znaczy z super napisem :) A Matka chociaż okulary sobie kupiła...nic innego nie podobało mi się...w galerii spędziliśmy 5 godzin! Masakra! Ale to taaaaaaaaaaaaaaaka przestrzeń do przejścia...szczególnie,że najpierw przeszłam wszystkie sklepy dla porównania, potem drugi raz dla wybrania już (a potem okazało się że i trzeci raz było konieczne :) )....na szczęście Kuba był koooooooooochaniutki,słuchał się Mamy, szedł grzecznie przy wózku Igorka aż mi Go momentami było szkoda,znaczy rozczulałam się patrząc na Niego jaki On grzeczniusi i znosi wszystko...mimo,że zmęczony był pewnie na maksa a nic nie marudził ani nic,tylko prosił o to by mógł na placu zabaw się pobawić...nie mogłam odmówić,a czasem sama wychodziłam z propozycją,że poniose Go na ręku,jednocześnie pchając w wózku Igorka :) ...a Igorek jak płakał to szliśmy do pokoju dla Matki gdzie dostawał cyca, zmieniałam pieluszkę Mu itd itp...fajnie dzień spędziliśmy :) W drodze do domu Kubuś zasnął,a że zjedliśmy pseudokolację w Galerii to z czytym sumieniem mogłam uznać,że może iść lulu...i oczywiście prosto z auta trafił do łóżka...nie to co Młodszy...On jak Matka ma trudne zasypianie..

A wracając do tematu jak w tytule...jako,że ostatnio non stop jesteśmy po sprzeczce...znaczy Mama coś powie ja odpowiem (znaczy postawię się...no kur...nie mogę inaczej,bo szlag mnie trafia!) Je się nie spodoba obraża się,obieca,że nie będzie w ogóle do mnie się odzywać i już są ciche dni...i tak jak np dziś...rano ja zajmowałam się chłopcami i szykowałam do sklepu,bo wczoraj nie zrobiłam zakupów i nie było nawet nic na śniadanie dla mnie i dla M a Mama szykowała się do lekarza,bo miała wizytę...chyba dosłownie słowo zamieniłyśmy...znaczy o tym lekarzu czy coś...ale jak wstał Kuba to od razu tym irytującym tonem (lamentującym) mówi "Kubuś, Ty znów bez kapci chodzisz...będziesz chory"...masakra,w ciągu dnia słyszę to seeeeeeeeeeeetki razy...a przynajmniej kilka-kilkanaście razy...a dodam,że Kuba jeśli jest w ogóle w domu to albo siedzi przy stole,gdzie albo je,albo np układa ostatnio pasjami puzzle (więc nogi zwisają Mu i tak z krzesła nie dotykając podłoża) albo bawi się na macie piankowej,która jest na dywanie...od czasu do czasu przejdzie po podłodze,która nie aż taka zimna,mamy lato i to dość ciepłe,co innego inną porą roku i co innego,gdy jest się mega rozgrzanym i przejdzie po zimnej podłodze....ale wtedy ZAWSZE dojrzy Go Babci..dziś naliczyłam,że w ciągu dosłownie minuty powiedziała Mu to 3 razy! Idzie oszaleć! Jak to możliwe,że odkąd tu mieszkamy (1,5 miesiąca już) nie jest non stop chory,bo przecież powinien skoro tak często jest bez kapci? Nie powiem,sama zwracam Mu uwagę o to,gdy za długo chodzi bez kapci...ale z umiarem!! A dziś jeszcze co innego było u nas powodem do spięcia...siedzimy na dworze, Igo śpi w naszym pokoju a ja tulę płaczącego Kubusia,który zranił się w nogę na rowerze...dodam,że Babcia była niepocieszona,że Kubuś koniecznie chciał do tego "zadania" (pocieszania) Mamę...no więc siedzimy tak,ja zabrałam się chyba za jakieś przyszywanie guzika za potem za obieranie warzyw do zupy dla Igo...wkrótce zabrałam się (z Kubusiem) do nas do kuchni,go garów a Kuba do puzzli...wtedm wchodzi babcia i mówi "wstaw już temu dziecku /znaczy Kubusiowi/ już zupę"...no kurde,nie wiem,czy tylko mnie to tak ciśnienie podnosi i kto inny zareagowałby inaczej,ale to co Ona mi mówi co mam robić i to w ten sposób działa na mnie jak płachta na byka! Czy Ona naprawdę myśli,że ja bez Jej rad (niecierpiących sprzeciwu! Bo ton też dużo robi...co innego delikatna uwaga,czy wręcz pytanie z troską a co innego taki komentarz) zagłodziłabym dziecko? Było chwilę po południu (po 12) i sama myślałam,że za chwilę wstawię z wczorajszego dnia zupę dla nas coby później,razem z Tatą zjeść drugie danie...no jak ja mam to odbierać co Ona mówi (i to w ten sposób...kurcze trzeba by było to słyszeć)? No normalnie,gdyby nie Ona to ja nie wiedziałabym co mam robić a dzieci padły by z głodu, zarosnęlibyśmy brudem i padli z niewyspania! Boże niech ta budowa trwa jak najkrócej i uciekajmy stąd...by móc robić co sami uważamy za słuszne!

A co u nas ponadto? Jutro zalewamy strop nad parterem i na jakieś 2 tygodnie spokój...Stary wróci do pracy - ja przestanę szykować Mu śniadanie i obiad na punkt ustaloną godzinę, więc będę nieco wolniejsza ...ufff bo teraz to mam tak,że wstajemy między 7 a 8 zaraz robię śniadanie dla mnie i Kubusia (ten zawsze mleko z kulkami!) i zanim to ogarnę to jest po 9 i zaczyna Igo wariować i marudzić że już śpiący itd a wtedy mam szykowanie śniadanie dla M,który o 10 wpada na przerwę na śniadanie które musi być już gotowe (bo ma tylko 0,5 godziny) i koniecznie na ciepło bo innego nie chce...potem mam kupę zmywania i układanie Młodszego lulu a zaraz potem gotowanie obiadu...bo o 14 Stary ZNÓW ma przerwę tym razem na obiad...zanim My zjemy i ja posprzatam i pozmywam po obiedzie to jest przed 16...wtedy mam wolne :D Do jakiejś 19,gdy zaczyna się...kolacja dla naszej Trójki i kaszka dla Najmłodszego, kąpanie 1 i 2 i układanie do snu...zwykle padam razem z Najmłodszym,czy raczej z Nim przy tzytzu...

Fotorelacja (obiecana przy wcześniejszym poście :) ) Tak rośnie nasz domek...w ciągu ostatnich 2 tygodni:


I idę lulu ...pora najwyższa :P

środa, 9 lipca 2014

Jak grochem o ścianę

Masakra ile się u mnie ostatnio dzieje...wciąż mieszkamy u mojej Mamy i wciąż się kłócimy...znaczy ja kłócę się z Nią...no nic nie poradzę,że MUSZĘ walczyć o naszą niezależność i samodzielność...cholera jasna, mam prawie 34 lata i chyba mogę sama decydować o sobie,no nie? A tymczasem moja mama na każdym etapie dnia MUSI mówić mi co robić,wciąż marudzi mi nad uchem...dostaję białej gorączki jak np dziś,gdy Stary jak co dzień przyjechał na obiad (od prawie tygodnia pracuje na naszej budowie...o czym szerzej później opowiem) i podałam Mu obiad na powietrzu (upały nieziemskie mamy!) i jak zwykle Mama nie opuszcza nas na krok i tak też ja wstałam (mając Igora na ręku) i właśnie miałam "sprzedać" Go Jej,by iść po coś do domu dla Męża...nie zdążyłam nic powiedzieć a Ona mówi "daj mi Igorka i idź do domu po 'coś' "...kurcze może to zły przykład,ale mnie szlag trafia jak Ona tak do mnie mówi,jakbym była niepoczytalna i Ona musiała mi mówić co mam robić...więc zaraz rzuciłam kąśliwą uwagę...niech no przypomnę sobie inną sytuację,coby przypadkowy czytelnik miał obraz sytuacji..kurcze mam w tej chwili dosłownie pustkę w głowie...ale wiele razy jest tak,że mówi zrób to czy tamto (dodam,że mówi o czymś co dotyczy moich dzieci a ja BYNAJMNIEJ WTEDY NIE LEŻĘ ale coś robię...tyle,że coś innego niż Ona uważa,że powinnam w danej chwili robić..generalnie najczęściej powinnam sprzątnąć coś co Jej akurat przeszkadza...co z tego,że ja robię coś równie ważnego,albo i wazniejszego w tej chwili!)...działa mi to masakrycznie na nerwy...ale kurcze to chyba najmniejszy mój z Nią problem...inny jest taki,że wciąż stara się mnie przekonać do swoich racji...jak np drugi dzień z rzędu mówi,żebym korzystała z innej kuchni , mama ma dwie i sama korzysta z tej na parterze a na piętrze jest wg Niej za gorąco...dodam,że wszystkie moje rzeczy (w tym lodówka, jedzenie, naczynia itd itp) są na górze w kuchni...nasz pokój również! Ponadto kuchnię dolną dzieli ze swoim Mężem, a z pewnych przyczyn (o których nie będę pisała) nie korzystam z niczego co jest Jego i tym bardziej wolę nie krzątać się tam,coby nie wziąz coś Jego,albo nie musieć się pytać,co jest Mamy a co Jego...Wolę więc znosić później RZEKOMY gorąc w domu spowodowany tym,że ugotuję sobie przez godzinę - dwie zupkę w kuchni górnej niż latać góra dół znosząc wszystko co potrzebne albo nie korzystać w wielu udognień jakie posiadam na górze (w formie różnych sprzętów kuchennych mniejszych lub większych)...ponadto śpiący dwa razy na dzień Igo jest pod ręką,gdy jestem przez ścianę i szybko zareaguję,gdy zapłacze czy coś...przesadzam? Nie wiem...wiem,że Ona gdy zamieszkaliśmy razem przez pierwszy chyba tydzień gotowała obiady dla wszystkich (zanim nie ogarnęłam się z rozpakowaniem nas) i wiele razy było tak,że lamentowała,że jeszcze nie idę na obiad a Ona cały dzień musi stać w kuchni...masakra...przecież gdy zupa jest raz ugotowana a ja w danej chwili zejść nie mogę bo ZNÓW ROBIĘ COŚ INNEGO, WAŻNIEJSZEGO NA TĘ CHWILĘ to mogę przygrzać sobie za jakiś czas, zjeść i pozmywać...czy to musi oznaczać,że ONA CAŁY DZIEŃ STAĆ MUSI W KUCHNI? Nie,to tylko oznacza,że Ona tak chce i nie przyjmuje do wiadomości,że ktoś (bynajmniej nie dziecko,czy ograniczona umysłowo osoba!!!) może mieć inny plan! Po takim tygodniu (gdy do tego problemem było,że Ona gotuje na swój sposób oczywiście a ja jakiś już czas temu odrzuciłam wszelkie przyprawy z glutaminianem sodu a tu znów musiałam zacząć go spożywać) postanowiłam,że trzeba przejść na osobne kuchnie i tak wg mnie jest najlepiej - gotuję co chcę, kiedy chcę, jak chcę...wydawać by się mogło,że jeden problem z głowy? Bynajmniej nie...Mama tego nie może ogarnąć więc co jakiś czas zadręcza mnie "czemu nie chcesz gotować na dole?" itd..przez ostatni tydzień u Mamy bawiła siostra z rodziną więc ustaliłyśmy,że coby nie robić zamieszania na ten tydzień wrócimy do wspólnego gotowania...no więc Mama chyba potraktowała,że moje samodzielne gotowanie to przerywnik...więc od wyjazdu siostry zaczęło się znów...a skoro o siostrze mowa...wiadomo, siostra ma mamę raz na miesiąc albo rzadziej więc jakoś znosi uwagi Mamy spokojniej...a na dodatek Mama Jej zawsze uwagę zwracała w inny sposób niż mnie...spokojniej,delikatniej...powiedziałabym po prostu po partnersku a nie jakby patrząc z góry jak na mnie....a zaznaczę,że między mną a siostrą jest tylko 2 lata różnicy (znaczy Ona jest starsza o te dwa lata...a jednak mnie wydaje się,że Ona zawsze była wg Mamy dorosła a ja do smierci będę dzieckiem :/ )..i na poczekaniu przyszedł mi do głowy przykład...pewnego dnia korzystając żenie muszę gotować obiadu (bo zupa jest z poprzedniego dnia a Igo wtedy miał słoiczki a drugie danie dopiero na wieczór będe robiła) a Igo śpi (a komp z kołysankami włączony) weszłam na neta (co zdarza mi się niezmiernie rzadko gdy chłopcy nie śpią,bo po prostu nie mam czasu!) chyba,żeby sprawdzić,czy kasa wpłynęła...bynajmniej nie by pierdołami się zająć...nagle słyszę jak po korytarzu maszeruje Mama i lamentuje "jestem taka zmęczona, już nie mam siły chodzić"...i wiem,doskonale,że to przytk,że JA SIEDZĘ! Nie długo musiałam zastanawiać się,bo weszła i dalej tym irytującym głosem pełnym lamentu mówi "zrobiłabyś 'coś' /nie pamiętam co/ bo ja już nie mam siły ...szlag mnie wtedy trafił,bo po 1 Ona gotując na dole praktycznie wogole nie musi wchodzić na górę (ale nie, MUSI bo musi mnie kontrolować non stop!),mnie nie gotuje więc czy ja siedzę na necie (wyjątkowo) czy akurat robiłaym swój obiad to Ona nie ma więcej czy mniej roboty...baaa odkąd tu mieszkam widzę ,że Ona prawie nie ma roboty bo przez większość czasu siedzi tu czy tam...no więc o co chodzi? No o to,że ZAWSZE miała alergię na mnie siedzącą przed kompem (co z tego,że odkąd odeszła na emeryturę i dostała lapka a ja zamówiłam Jej internet i teraz sama dużo siedzi na necie)...no więc wtedy posprzeczałyśmy się,bo wybuchłam i powiedziałam Jej to wszystko co tu w tym temacie napisałam a przy okazji dowiedziałam się,że nie będzie mnie na nic stać,bo nie marnuję prąd...a tymczasem gdy moja siostra przyjechała z rodziną i cała Jej rodzina prawie całe dnie spędzała na laptopie (którego w ogóle przez tydzień nie wyłączali), ipodach , komórkach i innych to OK...nawet gdy moja siostra całymi dniami zamykała się z najmłodszą córką (rówieśniczką Igo) w swoim pokoju,coby nie musieć pilnować Jej,podczas gdy Ona siedziała na komórce na FB i raz było,że Mama weszła i mówi do Niej nie z lamentem ale z uśmiechem na ustach (do całej Trójki-siostra i dwoje Jej starszych dzieci) "Wy cały dzień z tymi telefonami" ...o co jeszcze kruszymy kopie z mamą? Ja (pewnie z powodu odwiecznego przekonania,ze jestem w oczach mojej mamy nic nie warta i nic niepotrafiąca)koniecznie chcę sobie radzić ze wszzystkim sama...szczególnie,że jeszcze 1,5 miesiąca temu mieszkałam sama i w gruncie rzeczy wszystko było na mojej głowie i co? Dawałam radę! Dlatego dalej chcę sama wszystko robić,ale nie...nie mogę bo Mama MUSI narzucać mi swoją pomoc,ja mówię,że dziękuję poradzę sobie (bo chcę i potrafię poradzić sobie) a Ona obraża się...inna sprawa,że nie chcę przyzwyczajać Igo do tego,że wciąz się Nim ktoś zamuje bo potem sa takie kwiatki,jak teraz po tygodniowym pobycie mojej siostry (gdy musiałam odpuścić swoje zasady,coby nie kłócić się aż tyle co zawsze przy siostrze z Mamą,bo Ona nigdy nie zrozumie jak moje życie z Mamą wygląda),gdy ja chcę posadzić Igo na podłodze przy zabawkach bym mogła dajmy na to wstawić Kubie mleko na śniadanie a Ten (Igo) w ryk,bo jak to, On ma sam siedzieć? Po co,skoro Babcia weźmie...no i zaraz słyszę (co jest kolnym mega zaplnikiem dla moich wybuchów) "czemu Igorek płacze" ...kurrrrrrrrrr, setki razy na dzień to słyszę! No czasem dzieci płaczą,bo a to są głodne (a Mama w tej chwili musi coś skończyć robić), a to spiące (a Matka jak wyżej), a to najnormalniej domagają się uwagi (a Matka...)...a jeszcze w zeszłą niedzielę (w dniu przyjazdu familii Siostry) jemy wszyscy obiad (My z M i Kubusiem, Siostra z Mężem i z dwójką dzieci w wieku szkolnym i Dziadki) i Igo posadziłam na podłodze przy stole,przy zabawkach i pięknie się bawił...a tymczasem siostra zjeść spokojnie nie mogła bo Lenka (niespełna roczna) nie dała,musiał wciąż Ktoś Ją zabawiać...ja będąc matką po raz drugi wiem,że chcę by moje dziecko a w sumie dwoje dzieci byli bardziej samodzielni...uważam,że nie rodzice nie są po to by zajmować czas dziecku na 100% ale by pokazali jak dziecko może czas sobie zająć...już wystarczyże Kuba mój jest taki,że sam nic nie zrobi bo nie można Go na krok zostawić...teraz jestem mądrzejsza! Swoją drogą to o Kubę też potwornie często się kłócimy bo jak wyżej,chcę by coś sam robił,gdy ja robię obiad, zajmuję się Młodszym,czy sprzątam,piorę czy zmywam...ale nie, Mama by chciała zaraz Mu znaleźć zajęcie...więc (o czym chyba już pisałam) zaraz wymyśla,że pojedzie do tej czy tamtej i weźmie Go z sobą...co z tego,że dziecko będzie się nudziło,bo cóż może robić,gdy babcia rozmawia z równieśniczką koleżanką...wiem wiem,że Kuba lubi te wyjścia,ale czy to dobre dla Niego? Czy nie lepiej byłoby by zamiast stania pod siatką gdy Babcia rozmawia z Sąsiadką - dostał np propozycję "Kubusiu,może pomalujesz sobie kredkami, może poukładasz puzzle, etc etc"...co tu jeszcze działa mi na nerwy? Hmmm...z jednej strony pewne sprawy udało mi się względnie wywalczyć (choć to chyba przedwczesna radość,bo po tygodniowym roluźnieniu Babcia większości spraw zapomniała i chyba znów trzeba walczyć),a z drugiej jest masę takich, o które wciąz walczę a tu grochem o ścianę...jak np moje usypianie Igorka...jak już wspomniałam Młodszego inaczej wychowuję (nauczona doświadczeniem z Kubusiem) i tak np usypianie wygląda inaczej...Kubusia,gdy nie zasnął przy piersi do UWAGA 15 miesiąca nosiłam na ręku! Oj nie ważył mało,bo był podobnie jak Igo kluską..teraz wprowadziłam zasadę,że MUSI zasnąć sam w łóżeczku i są efekty,moja konsekwencja sprawiła,że nie protestuje a przynajmniej nie długo...rytuał jest taki - włączam kołysanki, dostaje mamusinego mleczko i najczęściej nie zasypia,więc biorę na ręce wkładam do łóżeczka (i tu zaczyna się protest) ale spokojnie mówię "Igorku teraz pójdziejsz spać" daję do rączek przytulanę lewka i czasem od razu przewraca się na bok a czasem musi dostać smoka i wtedy przewraca sie na bok i koniec protestu i wcześniej czy później ale już bez płaczu zasypia...Mama doskonale o tym wie,bo setki razy Jej mówiłam jaki jest schemat...ale notorycznie jest,że Babcia (gdy Ona jest z Nim,gdy ten zasypia lub zostaje z Nim już śpiącym) zabiera Mu lewka :bo Mu od niego gorąco", wyłącz kołysanki "przypadkiem" albo usiłuje mnie przekonać "ona uśpi Go na leżaczku, wózku czy inaczej"...zresztą Ona na każdym kroku (naprawdę nie przaesadzając!) ma dla mnie setki rad,jak Ona by to zrobiła,choć ja nie pytam...o i tu kolejny przykład...wczoraj robiłam prania (dwa) i rozwiesiłam na dworze na suszarce i czymś się zajęłam, za chwilę patrzę a wszystko poprzekładane bo Ona uznała,że inaczej będzie lepiej! Kurcze i znów MUSIAŁAM sprzeciw wnieść "czy ja wszystko robię źle,czy musisz wszystko poprawiać?" A może znów to nie ja mam rację? Może ja przesadzam..nie wiem,wiem jak się czuję...nic nie umiem,wszystko Ona zrobiłaby iaczej ("nie zmuszam,ale przecież oge powiedzieć"),mam w pokoju eeeeega bałagan więc Ona musi mi wciąż coś sprzątrnać, wywoetrzyć itd...ehhh

I już mi lepiej ...wygadałam się :D szczególnie,że ostatnio nie mam Komu :( Siostrze nie mogę,bo Ona nigdy nie zrozumie, Męża albo nie ma albo jest zmęczony, albo śpi a z nikim innym się nie widuję,bo najnormalniej nie mam kiedy i jak :(
Tak na marginesie, uprzedzając czyjeś pytania w stylu "czemu tego wszystkiego nie powiesz mamie,zamiast tu pisać...czemu nie porozmawiasz z nią" powiem WSZYSTKO CO TU PISZĘ MÓWIŁAM JEJ SETKI RAZY....bez skutecznie...jak grochem o ścianę





FOTORELACJA...miała być,ale sił mi brak..i czasu szkoda...ograniczę się więc do wylania żali :)

sobota, 14 czerwca 2014

0

Pisałam coś ostatnio,że budowa już mnie nie cieszy itd? No to tak było do dzisiejszego dnia :) Dziś murarze (z wielką pomocą mojego mega pracowitego Męża...i nie moge pominąć dużego udziału Teścia...o zgrozo!) skończyli stan 0....byłam tak podekscytowana,że chodziłam po tych ściankach i planowałam,co gdzie będzie :D No i okazało się,że jednak nie będzie to domek dla krasnoludków (znaczy tak mały) jak wydawało się na etapie ław fundamentowych :D

FOTORELACJA

Prawy narożnik na etapie ław
Ten sam - prawy narożnik na etapie ścian faundamentowych...stan 0-zero osiągnięty
Ten sam narożnik z nieco większej odległości
Ja i chłopcy...
I jeszcze jedno ujęcie prawie z końca działki

piątek, 13 czerwca 2014

A co mi tam!

Kurcze nie wiem,czy chwalić,bo wiecie,jak to ze mną jest...dziś się pochwalę a jutro odszczekam :/
Dziś miałam wrażenie,że do mojej Mamy nieco dotarło z moich "próśb"...a może się mylę,ale tak czy siak dziś było naprawdę OK...odkryłam nawet co jest tego przyczyną...Ale od początku...
Dziś wstalismy wcześnie (bo z Igo już po 6 - tu u mamy , w moim pokoju słońce ostro daje , a Kuba ok 7)i po śniadaniu Igo poszedł lulu (jako,że Igo do dziś miał jeszcze sterydy wziewne no i biorąc pod uwagę,że zanim nasza Trójka zje swoje śniadania to od wstania do skończenia śniadania trwa jakieś 2godziny minimum!)...a dodam,że tu u Mamy mamy piekny rytm dobowy i Igo fantastycznie zasypia sam w łóżeczku...wystarczyło trochę konsekwencji i nieco mocnych nerwów i jest GIT...a na początku Igo mocno protestował wkładany do łóżeczka...teraz kilka minut leży,pobawi się swoimi nóżkami albo nie i przytulony do lewka-przytulanki za chwilę zasypia..dziś więc już przed 10 zabrałam się za gotowanie zupki dla nas,za chwilę pędziłam z K do pobliskiego supermarketu po kilka rzeczy do obiadu a po 13 już pyszna zupka pomidorowa była na talerzach...nikt nie chwali to pochwalę się sama,że ostatnio wychodzi mi mega :D Potem Młodszy wstał i nawet zjadł swoją zupkę a za niedługo przyjechał Tata na obiad (bo nie wiem,czy wspominałam,ale rozpoczęliśmy budowę i do jutra stawiają fundamenty...o rany ale jestem podeskcytowana :D )..przed 16 Młodszy znów poszedł spać a my ze Starszym Juniorem pojechalismy do Babci (a Jego Prababci),gdzie chętnie i bardzo często chodzimy/jeździmy z uwagi na ogrom naszych rzeczy jakie tam składujemy a ja sukcesywnie przenoszę do naszego obecnego domu :) Ostatnio też dokarmiamy i dopajamy Babcinego psa...trudno wymagać od 91 letniej Babci by zajmowała się dużym psem, a Kuba jest zachwycony,po powrocie od Babci zjedliśmy drugie danie a po tym jak wykąpałam dzieci przyjechał Tata już do domu i niedługo cała Trójka padła...ale ale,co jest przyczyną,że dziś było OK? Otóż dziś była kiepska pogoda,porównująco do wczoraj,gdy było jak latem to dziś była jesień :/ No więc Kuba siedział w domu -rysował,wycinał,gotował jak Mama i UWAGA bawił się lalką gdyby to słyszal,to oberwałoby mi się,bo "to nie lala, to Jaś"...a dodam,że nie był to mój pomysł a Jego...wziął bobasa Cioci i zabrał go do lekarza,nakarmił,przebrał położył spać i w ogóle robił to co ja z Igorkiem zwykle :) Ogólnie rzecz biorąc dziś wykazał się mega kreatywnością we wszystkim co robił... Babcia dużo jeździła z uwagi na fakt wyjazdu w najbliższy wtorek w góry,a jak była w domu to nie pouczała mnie non stop,nie interweniowała w sprawie chłopców a jak jechała do swojej koleżanki (a Babci Kuby kolegi i koleżanki) to ja bez problemu puściłam Go z Nią,a wcześniej Ona spytała,czy może jechać z Nią...tak więc był to mój wymarzony dzień...duuuuuuuuuuuużo dziś zrobiłam,dzieci ładnie się bawiły,Igo ładnie spał a Babcia nie podnosiła ciśnienia mi...a jak jest zwykle? Babcia ma coś duuuuuuuuuuuuuużo wolnego czasu a jako,że pogoda dotąd była iście letnia to Kuba cały czas na dworze...i plącze się z Nią...więc Ona wymyśla wezmę Cię do sąsiadki, do tej, do tamtej...efekt,że On w ogóle nie bawi się tylko chodzi z Nią po ludziach,gdzie nic nie robi,bo co ma robić jak Babcia idzie do koleżanki...Kuba lubi to nic nie robienie (niewiedzieć czemu?) więc jak przychodzi pora obiadu i wołam Go to On ma to gdzieś a Babcia albo nie pomaga mi (w ściągnięciu Go do domu) albo jeszcze pogorszy sytuację i neguje to co mówię,czy choćby nagina "to jeszcze gdzieś pójdziemy i pójdziesz do domu"...wieczorem Babcia znów Go gdzieś ciągnie a jako,że po całym dniu jeżdżenia to tu to tam jest padnięty i najpierw nie chce ZNÓW wejść do domu (a Babcia patrz wyżej albo nie pomaga albo nawet pogarsza sytuację),zanim wejdzie to mnie szlag trafia i do domu wchodzi rozpłakany i dalsza częśc dnia jest mega nerwowa bo na wszystko jest zbyt zmęczony a więc jedzenie to męka, kąpanie także...może się mylę,ale Babcia powinna chyba bardziej Mu odpuścić i pozwolić Mu na nieco więcej czasu dla siebie (i Igorkowi też,bo choć w Jego przypadku nie ma tak,że aż tyle czasu siedzi z Nim to jednak na byle marudzenie leci do Niego więc On już najchętniej w ogóle nie siedziałby na podłodze a tym samym nie bawiłby się ani nie ćwiczył bo po co skoro Babcia przyjdzie i weźmie na ręce,czy choćby na kolana)...jakkolwiek to zabrzmi,wychodzi na to,że najlepiej jak Babcia da nam nieco świętego spokoju!

wtorek, 10 czerwca 2014

Nie jest lekko...

Wiedziałam,że tak będzie...wiedziałam,że spięcia będą nieuniknione...no i nie pomyliłam się...z pewną regularnością pojawiają się iskrzenia na lini mama-ja...niestety nie mogę za wiele zmienić..mimo najszczerszych chęci nie wiele mogę zrobić...jeśli coś mi nie pasuje,to nie ugryzę się w język...a dziś już było apogeum...najpierw byłam z Młodszym u lekarza na kontroli (na szczęście już zdrowy i udało się zwalczyć chorobę bez antybiotyku)...u Pani Pediatry bylismy krótko,ale z uwagi na fakt,że musiałam z Igo dojechać autobusem w jedną i drugą stronę to wycieczka trwała ponad 3 godziny (większość czasu w autobusie spędzone)...a potem może z mojego zmęczenia wynikały spięcia z Mamą...bo przecież nie dlatego,że Ona mając świadomość,że smażę dziecku naleśniki zabrała Go na spacer w samych majteczkach! O czym jak zwykle dowiedziałam się po fakcie,gdy wołałam i wołałam Syna na jedzenie a On nie przychodził...jak wrócili to zebrało się Mamie za to,że nie uprzedza mnie,że wychodzi gdzieś z moim Dzieckiem i na dodatek tak "ubranym" czy raczej rozebranym! Przecież cholera jasna słońce świeci jak oszalałe a On bez ochrony jakiejkolwiek! "A bo On chciał iść, a bo już nie jest tak gorąco" (było po 15) itp tłumaczenia..masakra,czyli On tak chodzi po dworze,gdy mnie nie ma? A co z kremem z filtrem,którego ja używam, co z obowiązkową czapką,co z obowiązkową butelką wody pod ręką?...za jakiś czas zaplanowałam wyjście na plac zabaw (jakoś w okolicy 18stej) i poszłam Młodszego ubierać, schodzę na podwórko i co? ZNÓW dziecka nie ma, znów chodzę szukam i nic...zapadł się pod ziemię...nagle okazuje się,że jest u Sąsiadki z równoległej ulicy (nasze podwórka stykają się,że tak powiem od tyłu)...już miałam zrezygnować z wyjścia,skoro Babcia zaplanowała dziecku inne zajęcie(mając w pamięci wcześniejszą "samowolkę" Babci) mimo,że wiedziała,gdzie idziemy..do trzech razy sztuka...bo za trzecim razem przebrała się miarka...wróciłam ze spaceru na plac zabaw nieco po 19 ale Kubie było mało więc poszliśmy na kompromis i poszliśmy zrobić ostatnie kółko (ja z wózkiem On na rowerku...w końcu nie po to nauczyć się śmigać na 2 kółkach by teraz chodzić na nogach) i oboje byliśmy usatysfakcjonowani...Kuba poszedł do Babci,która rozmawiała z wspomnianą wcześniej Sąsiadką (przez płot,że tak powiem) a ja kąpać Igo,który zdążył zasnąć w wózku...byłam mocno poirytowana,gdy okazało się (po ułożeniu Młodszego do snu),że Kuby ZNÓW nie ma ani Babci,a już po 20 więc już pora iść do domu,szczególnie,że odkąd tu mieszkamy Kuba ma tyle atrakcji i tyle biegania itd,że pada o 21 najpóźniej...a tu kolacja niezjedzona, a gdzie kąpanie i spanie? Przed 21 dzwoni telefon i wyskakuje "Mariusz" a tu zonk, Babcia dzwoni! "chciałam,żeby się jeszcze przejechał i dotarliśmy na działkę Waszą!" Tego było za wiele! Czy ja,jako Matka nie powinnam była być poinformowana "idziemy z Kubusiem gdzieś"? Czy przesadzam martwiąc się,gdy szukam Syna a nie znajduję,a w tym czasie brama otwarta i mógł wyjść gdzieś sam, albo z czyjąś "pomocą"? Czy przesadzam martwiąc się,że gdy Kuba gna na rowerku i nie słucha Babci (czym sama się dziś pożaliła,gdy wołała Go a On z końca ulicy nie reagował),że wpadnie pod auto? Czy Babcia nie powinna była wiedzieć,że 20 to już dość późna pora na długie wycieczki(od nas na działkę kaaaaaaaaaawałek jest,pewnie z półtora kilometra...Młody pewnie z kwadrans jak nie lepiej musiał pedałować by tam dojechać),szczególnie,że sama powtarza jak On tu wybiega się i jak szybko wieczorem pada.... i gdy wrócili wygłosiłam kazanie...byłam spokojna i opanowana,ale rzeczowa! Mamę stać było początkowo jedynie na "ooooo,nie przesadzaj" a potem powiedziała,że w takim razie nie będzie mi się dziećmi zajmować,bo Ona chciała pomóc..ręce opadają,przecież ja zupełnie nie o tym!Jak zwykle to ja jestem najgorsza,bo niewdzięczna! I zaczęło być nerwowo...bo Mama źle znosi krytykę...koniec końców szkoczyła mi do gardła...dosłownie i w przenośni...i na tym skończyłam rozmowę...a zaraz potem zaczęła się jazda z Juniorem...jak przewidywałam był taaaaaaaaaaaaaaak zmęczony,że kolacja ograniczyła się do jednej kanapeczki (a zwykle zjada 3 lub 4) i to z wieeeeeeeeeeeelkim bólem i przysypiając przy stole,potem płacz,że trzeba się wykąpać...i to z ciężkim urazem stopy (taaaaak strasznie "zranioną" miał stopę,że myślałam,że w ogóle skończy się w szpitalu ;) )...ostatecznie wiele nerwów i potu kosztowało mnie to,ale ostatecznie padł...a właśnie niedawno okazało się,że ma wysoką gorączkę,bo prawie 29 stopni...i jakoś nie mogę iść spać,muszę czuwać...czyżby nabawił się porażenia słonecznego :( ? Chwała Bogu,że lek zaczął działać a Kuba wypił nawet parę łyków elektrolitów...bo wystraszyłam się nie na żarty...
Ale przecież ja powinnam dziękować Mamie za wszystko co robi i nic nie odzywać się,że coś mi nie pasuje...Nie da rady ze mną! Ja jestem Matką i nie oczekuję wiele...tylko,by pozwolić mi decydować o swoich dzieciach! Przecież jakoś dawałam sobię radę,gdy sami mieszkaliśmu...przecież nie jestem podlotkiem nieodpowiedzialnym...a skoro tak,to jak można powiedzieć,że naprawdę decyduję o swoich dzieciach,gdy po fakcie dowiaduję się,że Babcia zabrała Je (bo i z Igo bywa nieco podobnie) gdzieś...przecież jeśli mam prawo wydać zgodę na to czy tamto (czy nie wydać jej) to muszę wiedzieć o takim zamiarze a nie gdy już się dokona! Tak jak teraz to nie wiem,czego dzieci nauczymy...napewno nie tego,by słuchał Mamę,skoro Ona nie ma prawa głosu?! Może jednak za dużo wymagam?!?!

czwartek, 29 maja 2014

Moja psychoterapia...

Ostatnio moja forma psychiczna pozostawia wiele do życzenia...mam za dużo na głowie, za dużo stresu...i nic mnie przy tym nie cieszy..początki depresji? Nie wiem, wiem za to,że przyda mi się wygadać , a jako,że nie mam (i pewnie nigdy nie miałam) w realu nikogo takiego,kto by zechciał wysłuchać i robił to z chęcią, to jak radziła mi moja dobra koleżanka Kasia udaję się na terapię na swojego bloga...swoją drogą,czasem zastanawiam się Stara,czy dalej czytujesz moje wypociny? hmm,bo jak tak zastanowić się,to jesteś - czy byłaś - jedną z nielicznych osób,z którymi rozmowa była bardzo pomocna.
W najbliższą sobotę oddajemy klucze do wynajmowanego mieszkania...spędziliśmy tu ostatnie 6 lat z naszego życia...to tu przeżyłam dużo trudnych chwil, dużo przepłakałam, dużo awantur...ale były i miłe chwile,głównie te spędzone z dziećmi...czy od pewnego czasu również i z Mężem...nie wiem,może zaczęliśmy się dogadywać,bo dotarliśmy się? Nie wiem...ja raczej przyczyny pewnej poprawy w naszym małżeństwie szukałabym w fakcie,że M zaczął bardziej trzymać się domu, a tym samym mniej wychodzić do znajomych (praktycznie wcale),no i do swojej Rodziny...jeśli spojrzeć wstecz to nie jest tak,że jestem kolejną wredną zołzą (tak przynajmniej mnie się wydaje),która po ślubie chce zmienić Męża, odciągnąć Go od Jego znajomych, rodziny...nie jest tak..a jak jest? Tak jest,że szybko po ślubie postaraliśmy się o dziecko i wtedy się zaczęło...nieco wcześniej świeżo po ślubie wyszły dwie sytuacje zz bratem M , gdy Ten (mój M) pokłócił się z bratem a Tamten obarczył winą za to mnie,że niby Go buntuję...wtedy nasze relacje wstępnie się rozluźniły,choć przed ślubem trzymaliśmy się dość blisko...częste wspólne imprezy..głównie imprezy,bo to taki TYP...wtedy i mnie to odpowiadało...jednak,gdy zaszłam w ciążę zaczęłam patrzyć na wszystko z innej perspektywy..nie wyobrażałam sobie,że będziemy dalej pić duuuuuuuuuuuże ilości alkoholu i to bardzo często, a w niedzielę odchorowywać...do tego przy dziecku...a tak było z dzieckiem brata M..od maleńkiego był świadkiem imprez,więc gdy miał nieco ponad 2 lata umiał płynnie wypowiadał rodzaje alkoholi dospasowując je do poszczególnych (losowo wybranych osób) "mama pije wino, tata wódkę, babcia piwo" itd...(swoją drogą Babcia to jedyna abstynentka w tym gronie,a jednak i Jej dostawało się...wtedy ja zaczynałam mieć obawy...co jeśli mój Syn,kiedyś taki będzie?! Pamiętając również ostatnie spęcia z bratem M było tak,że niechętnie zaczęłam tam chodzić...czułam,że im mniej tam przebywać będziemy tym lepiej...potem było tak,że M na dobre zapomniał braciszkowi wszelkie żale (a ja dalej czułam niesmak) więc gdy regularnie co 3-4 tygodnie chodził do Niego podcinać włosy (przyp. brat jest fryzjerem) to zaczął chodzić tam sam...beze mnie,jak to było wcześniej..i wtedy się zaczęło...początkowo wracał po 2-3 godzinach ,ale wtedy uważałam,że ok,niech idzie z Nim na jedno piwo w ramach "zapłaty" za usługę fryzjerską (w końcu,gdy ja z Nim chodziłam do salonu, w którym brat M pracuje to też zwykle szliśmy po na 1-2 piwka..nie więcej)...z czasem ilość wypijanego jako zapłaty alkoholu zwiększała, zwieniał się też rodzaj alkoholu,już bywało,że ni szli do paru na 1-2 piwa,ale wypijali ćwiartkę wódki gdzieś w klatce,co dla mnie było i jest menelstwem...potem coraz dłużej M balował z Bratem..bywało,że wracał o 22-23 (a z salony wychodzili np o 18), a i później bywało,że w wracał zupełnie po północy...a rano do pracy...mnie rósł brzuch i z nerwami stałam w oknie i czekałam ,a jak wracał mocno kłóciliśmy się,bo On nie dał złego słowa powiedzieć na brata,a cokolwiek powiedziałam było przez Niego odbierane jako atak na brata...a ja coraz bardziej winiłam za to właśnie Jego rodzinę! Przecież wiedzą,że jestem w ciąży a ciągają Go gdzieć,a czasem (jak opowiadała Teściowa) czasem wręcz Go namawiali by został jeszcze,gdy ten chciał wracać już)...w końcówce ciąży na urodzinach Bratowej M Jej syn sprawił,że na dobre uprzedziłam się do Niego (co trwa do dzisiejszego dnia),gdy mając 2,5 roku usiadł przy stole,wziął kieliszek i mówił "polej mi, napij się ze mną" i ktoś Mu rzeczywiście polewał,a ten krzywił się jakby pił wódkę i popijał napojem...pamiętam jak dziś,wróciłam chora do domu i spać w nocy nie mogłam...a M na drugi dzień obiecywał,że u nas tak nie będzie...wtedy byłam pewna,za wszelką cenę musze trzymać moje dziecko z dala od tej patologii...swoją drogą to nie typowa patologia...dobrze ubrani, w domu ładnie, dzieci mają wszystko...tylko co tydzień bawią się...bez wyjątków tata, mama, ciocia, wujek i dziadek... po urodzeniu Kubusia M nie od razu odczuł więź z Synem,więc dalej było jak wcześniej...samotne wyjścia,późne powroty a nawet kilka razy w ogóle be powrotu na noc...moje nieprzespane noce i awantury...no i coraz częściej wymyślałam powody bym i ja nie musiała tam chodzić, z dzieckiem...a jako,że Kubuś dużo chorował,to miałam pretest...wtedy M chodził sam i bynajmniej nie spieszył się z powrotem,za co winą obarczałam jego rodzinę,która jak wiem zatrzymywała Go,coby nie wyszedł za wcześnie i za trzeźwy..wtedy szczerze nienawidziłam M i Jego rodziny...potem zaczęło się zmieniać i z M polepszyło się, zaczął pilnować się domu,co zaczęło się,gdy braciszek M został po raz drugi ojcem i musiał wracać do domu ,co M komentował,że On to był głupi,bo On tak nie biegł do domu,gdy Kubuś był malutki...i podobno wtedy zaczęły Mu się oczy otwierać...nie na długo,bo gdy Amelka nieco podrosła (a już za kilka miesięcy to było) to już mógł braciszek po wizycie brata w salonie skoczyć znów na pare piw...potem postanowiliśmy postarać się o drugie dziecko i mniej więcej w tym czasie M zaczął bardziej myśleć o nas, o naszej małej rodzince, o naszej przyszłości...zaczął więcej pracować,by móc odkładać pieniądze dla nas...wtedy też wolał spędzać czas z ukochanym Kubusiem,prawie nie zdarzało Mu się wyjść napić się,bo przede wszystkim było Mu szkoda kasy,jego ciężko zarobionej ,okupionej zmęczeniem,niewyspaniem i masą nerwó..po prostu zmieniły się priorytety i od razu było lepiej...od czasu do czasu musiałam iść spotkać się z Jego rodziną,na szczęście bardzo rzadko,bo tylko kilka razy do roku,mimo,że mieszkamy rzut beretem od siebie...te spotkania z Nimi odchorowywałam na kilka dni przed,a po wyjściu od Nich (czy Ich od nas,choć to znacznie rzadsze) cieszyłam się,że przykry obowiązek za mną...i na jakiś czas spokój...na początku tego roku postanowiliśmy,że będziemy się budować i od wtedy w M wstapiła nowa siła,każdą wolną chwilę spędzałby na działce i jakby mógł to by zamieszkał już, a fundamenty kopałby jeszcze zanim pozwolenie uzyskaliśmy...swoją drogą to ważne wydarzenie - kopanie fundamentów nastąpi za tydzień,niespełna tydzień, w poniedziałek 2ego czerwca...budynek już wytyczony przez geodetę,pierwszy wpis w dzienniku budowy jest :D
Ale wracając do tematu...budowę chcemy realizować jak najniższym kosztem,więc M dużo sam robi...i niestety z pomocą swojego Taty...niestety,bo delikatnie rzecz biorąc nie lubię Go...kiedyś naprawwdę Go lubiłam...ale zaczęło się od tego,że o ile Teściowej mogłam nagadać na M,wyżalić się,że pije,wraca póxno o tyle On najczęściej nie widział problemu...jak np wtedy gdy pierwszy chyba raz M na noc nie wrócił i Tamten to wiedział,bo razem byli na noc u Szwagra...ale nie rozumiał,czemu martwiłam się,denerwowałam...tlumaczył mi,że nigdzie nie chodził...tyle,że co z tego,skoro to było już po fakcie...to w nocy trzeba było do mnie dzwonić i powiedzieć nie martw się...a nie rano,gdy sama zadzwoniłam do Teścia szukając M po całej nocy spędzonej w oknie...z tysiącem myśli czarnych...od myśli,że może pobił się z Kimś,albo co gorsza trafił na silniejszego,albo z nożem,albo policja Go zwinęła...najlepszym wtedy pamiętam scenariuszem była myśl,że może ma Kogoś...tego najbardziej chciałam wtedy...chciałam mieć pretekst by od Niego odejść a nie umiałam :( Wtedy zaczęła się moja antypatia do Teścia...potem małe sytuacje jak np wpadanie bez zapowiedzi w dzien kobiet z bombonierką gdy akurat wychodziłam z dzieckiem na dwor i spotykałam Teścia w drzwiach "dlaczego Tata nie zadzwonił...a po co?" potem odkryłam,że przychodzi do mnie z przymusu i tak też było na wszelkich urodzinach Kubusia czy gdy przychodził z Teściową z racji Jej przyjazdu do Polski i baaaardzo się spieszył do domu...raz usłyszałam "ja mam mecz i nic nie jest ważniejszego w tej chwili"...wtedy to się zaczęło...teraz spotykamy się czasem na działce naszej,choć dotąd wiele razy pogoda krzyżowała mój wyjazd na budowę a M jechał z Tatą...ale niestety teraz będzie tego więcej,bo dopiero zaczynamy tak naprawdę...wtedy gdy ja nie jeździłam to moja Mama stawała na głowie by o Nich zadbać zapraszała na obiad a Tamten kręcił głową..wtedy tłumaczyłam,że wstydzi się...ale gdy ja byłam gospodynią,gdy Mama wyjechała i ja robiłam obiad i zapraszałam a On będąc na podwórku nie zechciał wejść to już było za dużo...obraziłam się nie na żarty,że gardzi mną..do tego stopnia,że będąc na moim własnym podwórku ignoruje mnie i nie ma mi nic zupełnie do powiedzenia!
Jak tu się cieszyć,że moje marzenie o własnym domku się spełni wkrótce?
Jak się cieszyć,skoro teraz będę częęęęęęęęęęęęęęęęęęsto widywać "ukochanego" Teścia...a już sen z powiek spędza mi fakt,że rodzina M po wybudowaniu domu może chętnie nas najeżdżać,jak to robią z innymi znajomymi mieszkającymi(o zgrozo) dwie ulice od naszego przyszłego domu!
Nie mogę się cieszyć,tak jakbym chciała :(

Na dodatek od tygodnia mam wieeeeeeeeelki powód do zmartwienia...chodzi o Igorka,martwi mnie Jego zachowanie...a dokładnie chodzi o główkę,którą mocno wymachuje w różne strony...w zeszłą sobotę nocy czytałam na necie i potem zasnąć nie mogłam,bo tak płakałam...bo taaaaaaakie rzeczy wyczytałam :( Moje maleństwo miałoby być nieuleczalnie chore? I to bez dobrych rokowań? umierm na samą myśl :( Wczoraj udało mi się przyspieszyć naszą wizytę w poradni neurologicznej w CZMP,bo mam niestety świadomość,że z uwagi na Jego niedotlenienie przy porodzie może okazać się,że jednak wywarło to jakiś skutek na Jego zdrowiu..oby nie...za tydzień w środę coś więcej będę wiedziała....Boże spraw,by Pani doktor zleciła badania, głównie EEG i niech wyjdzie,że wszystko jest dobrze, Igorek "bawi się" w ten sposób a ja jestem nadgorliwa...MODLĘ SIĘ O TO CO DZIEŃ ..ale teraz szczególnie modlę się o to by tym razem intuicja matczyna mnie zawiodła...Proszę o modlitwę za mojego Synka...nie przeżyję,gdy coś Mu będzie dolegać :(

A do tego auto mamy znów pospute i kolejną kase trzeba niepotrzebnie wydać,teraz gdy każdy grosz się liczy :(




I już mi nieco lepiej,że się wygadałam..nawet jeśli nikt miałby tego nie czytać,ani nic doradzić...a teraz wracam do swoich zajęć: sprzątanie,gotowanie,pranie,pakowanie...czasu coraz mniej a tyyyyyyyyyle rzeczy do zrobienia...choć wg mojego M to On ma dużo na głowie..tyle,że On po powrocie do domu od pewnego czasu tylko marzy o tym,by pójść spać...ja już przyzwyczaiłam się,że moja doba kończy się o 2 nocy,jeśli chcę mieć chwilę dla siebie i siąść przed komputerem...nie to co teraz,gdy siadłam bo musiałam wyżalić się...korzystając,że Igo śpi a Kuba względnie nie marudzi...względnie,bo już od pewnego czasu mocno domaga się uwagi.







A i na koniec nieco w innym tonie :) Igorek ma już 5 ząbków (znaczy piąty,lewa górna dwójka) ledwo się przebił już praktycznie staje na czwarakach i buja...wkrótce będzie pewnie raczkował :)
A Kubuś w zeszłą niedzielę 25 maja wsiadł u Babci na swój rowerek, i po prostu pojechał :) Dotąd jeździł na biegowym a teraz Tata zawiózł częśc naszych rzeczy do Babci i m.in. rrowerek, tam odkręcił Mu dodatkowwe kółka a Kuba wsiadł i pojechał ...taka jestem dumna :D 3 dni po swoich 4 urodzinach i On już jest taaaaaaaaaaakim dużym chłopcem :D