wtorek, 10 czerwca 2014

Nie jest lekko...

Wiedziałam,że tak będzie...wiedziałam,że spięcia będą nieuniknione...no i nie pomyliłam się...z pewną regularnością pojawiają się iskrzenia na lini mama-ja...niestety nie mogę za wiele zmienić..mimo najszczerszych chęci nie wiele mogę zrobić...jeśli coś mi nie pasuje,to nie ugryzę się w język...a dziś już było apogeum...najpierw byłam z Młodszym u lekarza na kontroli (na szczęście już zdrowy i udało się zwalczyć chorobę bez antybiotyku)...u Pani Pediatry bylismy krótko,ale z uwagi na fakt,że musiałam z Igo dojechać autobusem w jedną i drugą stronę to wycieczka trwała ponad 3 godziny (większość czasu w autobusie spędzone)...a potem może z mojego zmęczenia wynikały spięcia z Mamą...bo przecież nie dlatego,że Ona mając świadomość,że smażę dziecku naleśniki zabrała Go na spacer w samych majteczkach! O czym jak zwykle dowiedziałam się po fakcie,gdy wołałam i wołałam Syna na jedzenie a On nie przychodził...jak wrócili to zebrało się Mamie za to,że nie uprzedza mnie,że wychodzi gdzieś z moim Dzieckiem i na dodatek tak "ubranym" czy raczej rozebranym! Przecież cholera jasna słońce świeci jak oszalałe a On bez ochrony jakiejkolwiek! "A bo On chciał iść, a bo już nie jest tak gorąco" (było po 15) itp tłumaczenia..masakra,czyli On tak chodzi po dworze,gdy mnie nie ma? A co z kremem z filtrem,którego ja używam, co z obowiązkową czapką,co z obowiązkową butelką wody pod ręką?...za jakiś czas zaplanowałam wyjście na plac zabaw (jakoś w okolicy 18stej) i poszłam Młodszego ubierać, schodzę na podwórko i co? ZNÓW dziecka nie ma, znów chodzę szukam i nic...zapadł się pod ziemię...nagle okazuje się,że jest u Sąsiadki z równoległej ulicy (nasze podwórka stykają się,że tak powiem od tyłu)...już miałam zrezygnować z wyjścia,skoro Babcia zaplanowała dziecku inne zajęcie(mając w pamięci wcześniejszą "samowolkę" Babci) mimo,że wiedziała,gdzie idziemy..do trzech razy sztuka...bo za trzecim razem przebrała się miarka...wróciłam ze spaceru na plac zabaw nieco po 19 ale Kubie było mało więc poszliśmy na kompromis i poszliśmy zrobić ostatnie kółko (ja z wózkiem On na rowerku...w końcu nie po to nauczyć się śmigać na 2 kółkach by teraz chodzić na nogach) i oboje byliśmy usatysfakcjonowani...Kuba poszedł do Babci,która rozmawiała z wspomnianą wcześniej Sąsiadką (przez płot,że tak powiem) a ja kąpać Igo,który zdążył zasnąć w wózku...byłam mocno poirytowana,gdy okazało się (po ułożeniu Młodszego do snu),że Kuby ZNÓW nie ma ani Babci,a już po 20 więc już pora iść do domu,szczególnie,że odkąd tu mieszkamy Kuba ma tyle atrakcji i tyle biegania itd,że pada o 21 najpóźniej...a tu kolacja niezjedzona, a gdzie kąpanie i spanie? Przed 21 dzwoni telefon i wyskakuje "Mariusz" a tu zonk, Babcia dzwoni! "chciałam,żeby się jeszcze przejechał i dotarliśmy na działkę Waszą!" Tego było za wiele! Czy ja,jako Matka nie powinnam była być poinformowana "idziemy z Kubusiem gdzieś"? Czy przesadzam martwiąc się,gdy szukam Syna a nie znajduję,a w tym czasie brama otwarta i mógł wyjść gdzieś sam, albo z czyjąś "pomocą"? Czy przesadzam martwiąc się,że gdy Kuba gna na rowerku i nie słucha Babci (czym sama się dziś pożaliła,gdy wołała Go a On z końca ulicy nie reagował),że wpadnie pod auto? Czy Babcia nie powinna była wiedzieć,że 20 to już dość późna pora na długie wycieczki(od nas na działkę kaaaaaaaaaawałek jest,pewnie z półtora kilometra...Młody pewnie z kwadrans jak nie lepiej musiał pedałować by tam dojechać),szczególnie,że sama powtarza jak On tu wybiega się i jak szybko wieczorem pada.... i gdy wrócili wygłosiłam kazanie...byłam spokojna i opanowana,ale rzeczowa! Mamę stać było początkowo jedynie na "ooooo,nie przesadzaj" a potem powiedziała,że w takim razie nie będzie mi się dziećmi zajmować,bo Ona chciała pomóc..ręce opadają,przecież ja zupełnie nie o tym!Jak zwykle to ja jestem najgorsza,bo niewdzięczna! I zaczęło być nerwowo...bo Mama źle znosi krytykę...koniec końców szkoczyła mi do gardła...dosłownie i w przenośni...i na tym skończyłam rozmowę...a zaraz potem zaczęła się jazda z Juniorem...jak przewidywałam był taaaaaaaaaaaaaaak zmęczony,że kolacja ograniczyła się do jednej kanapeczki (a zwykle zjada 3 lub 4) i to z wieeeeeeeeeeeelkim bólem i przysypiając przy stole,potem płacz,że trzeba się wykąpać...i to z ciężkim urazem stopy (taaaaak strasznie "zranioną" miał stopę,że myślałam,że w ogóle skończy się w szpitalu ;) )...ostatecznie wiele nerwów i potu kosztowało mnie to,ale ostatecznie padł...a właśnie niedawno okazało się,że ma wysoką gorączkę,bo prawie 29 stopni...i jakoś nie mogę iść spać,muszę czuwać...czyżby nabawił się porażenia słonecznego :( ? Chwała Bogu,że lek zaczął działać a Kuba wypił nawet parę łyków elektrolitów...bo wystraszyłam się nie na żarty...
Ale przecież ja powinnam dziękować Mamie za wszystko co robi i nic nie odzywać się,że coś mi nie pasuje...Nie da rady ze mną! Ja jestem Matką i nie oczekuję wiele...tylko,by pozwolić mi decydować o swoich dzieciach! Przecież jakoś dawałam sobię radę,gdy sami mieszkaliśmu...przecież nie jestem podlotkiem nieodpowiedzialnym...a skoro tak,to jak można powiedzieć,że naprawdę decyduję o swoich dzieciach,gdy po fakcie dowiaduję się,że Babcia zabrała Je (bo i z Igo bywa nieco podobnie) gdzieś...przecież jeśli mam prawo wydać zgodę na to czy tamto (czy nie wydać jej) to muszę wiedzieć o takim zamiarze a nie gdy już się dokona! Tak jak teraz to nie wiem,czego dzieci nauczymy...napewno nie tego,by słuchał Mamę,skoro Ona nie ma prawa głosu?! Może jednak za dużo wymagam?!?!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz