środa, 25 grudnia 2013

Dla takich chwil warto żyć...czyli wigilia Bożego Narodzenia 2013

Już chyba na początku ciąży (z Drugim) myślałam,co to będzie zimą...przy Kubie przeszłam swoje, tzn z chorobami Jego i teraz na samą myśl,że z Maluchem dwumiesięcznym będę musiała iść w Święta do ludzi...powiedzmy sobie szczerze, głownie chodziło o rodzinę M,gdzie wciąż ktoś choruje i do tego nikt najczęściej nas o tym fakcie nie informuje..mało tego, pierwsza infekcja Jakuba była właśnie "załapana" u Nich, gdy Teściówka przyjechała "na przespustkę" z kołchozu w Niemczech i trzeba było iść Ją przywitać i tam tez poszliśmy z pól rocznym Bobasem i na miejscu okazało się,że Babcia "nie będzie dochodzić do dziecka,witać itd bo jest chora" a Bratanek M właśnie jest na antybiotyku od dwóch tygodni...za trzy dni wylądowaliśmy u Pediatry i zaraz Dziecię moje było kłute a za dwa dni doszły obturacje, które od tamtej pory często nam dokuczały...ostatnimi czasy zaburzenie odporności Starszego (stwierdzone poprzez badania) przestało dawać o sobie znać i nawet pamiętam,że w zeszłym roku o dziwo nie przyjął paskudztwa od chorującej Bratanicy Taty, ku mojemu zdziwieniu...aaaaaa oczywiście idąc do Nich nikt nie uprzedził o zaistniałej sytuacji...tak więc jak wspomniałam już na początku ciąży na myśl o świętach, które trzeba będzie spędzić u Nich dostawałam drgawek,bo już oczami wyobraźni widziałam co nas czeka...dodam,że przy Kubie wiem już co i tak przy chorobie i dopóki nie ma gorączki nie musze nawet iść do pediatry bo mam wszelkie leki w domu i wiem jak i kiedy je zastosować...przy niemowlaku niestety tak łatwo nie byłoby...tak więc przez większość ciąży sen z powiek spędzała mi myśl o Świętach i pamiętam,że dawno temu zapowiedziałam Staremu - w tym roku święta spędzamy w domu...niedawno doszłam do wniosku,że może wystarczyłoby dopytać WSZYSTKICH czy aby nikt nie ma choćby katarku,ale Stary już zakodował sobie "święta w domu spędzamy" i nie chciał słyszeć o tym...dodam,że jest chyba dość obrażony (choć jak dla mnie za mało wciąż obrażony jest) na swoją rodzinę,bo jak dotąd NIKT nie odwiedził nas by poznać nowego członka bądź co bądź Ich rodziny, naszego Igorka...w sobotę Teść o dziwo zapowiedział się, pominę fakt,że z uwagi na przygotowania do świąt było mi to szalenie nie na rękę (choć nie odezwałam się prawie!)ale ostatecznie odwołał wizytę,bo choruje...ale przy okazji Mąż wyrzucił nieco z siebie i powiedział mi,że spytał Go,czemu dotąd nie przyszedł zobaczyć wnuka i Tamten powiedział,że wstyd Mu,bo nie ma kasy! Aż od razu pomyślałam,kurcze to ile On zamierza rzucić że musi tyyyyyyyyyyyle odkładać? Ostatecznie wtedy (gdy miał przyjśc a jednak odwołał) dał M dla Igorka bodziaka...i aż cisło mi się na usta - na to tyle odkładał? Ale ugryzłam się w język (ostatnio jestem mistrzem, w zaciskaniu zębów na języku gdy mowa o M rodzinie)..podobnie jak wtedy gdy dodał,że przyniósł już te body,coby Igor nie zdążył wyrosnąć zanim "dziadek" przyjdzie do nas "bo jak przyjdzie za miesiąc dwa to już wyrośnie"...i cisło się na usta "kurcze to na co On tak obłożnie chory!?"...tak czy inaczej nie przyszedł i dobrze! Ale Staremu już chyba przeszła złość na Tatusia...Ja tam jestem zdania,że po co do nas przychodzić,skoro M już postawił Im wódkę (gdy ja leżałam w Szpitalu a Kuba był u Babci)...
Jestem straszna, tak? Pewnie tak...ostatnio często zastanawiam się nad tym,czy nie przesadzam z tym "uczuciem" do rodziny M...i kurcze dochodze do jednego wniosku...cieszę się,że M ostatnio nie chodzi tam (obrażony o w/w olanie naszego syna),bo po 1 gdy nie bywa tam,to jakoś lepiej się dzieje w naszym małżeństwie,choćby dlatego,że pije tam z Nimi (a jak wiadomo, Oni lubią Go namówić na % ...mimo,że zawsze wiedzieli,że mamy dzieci (a wcześniej dziecko) a mimo to nie przeszkadzało Im to w namawianiu Go na wódkę itd...no i co jeszcze? Ja naprawde jestem zdania,że lepiej dla nas,gdy unikać będziemy Ich towarzystwa...jakoś nie uważam,żeby Ich towarzystwo było dobre ze względu na nasze dzieci...Tata jest w domu, nikt Go nie namawia na wódkę, a nasi Synowie może nie będą bawić się w wyliczanki jaki alkohol kto pije,albo nie będą bawić się w "polej mi"...jak to było w przypadku Bratanka M (od Małego wychowywanego na imprezach),który tak popisywał się będąc młodszym niż Kuba teraz! Jestem zła,bo gardzę Nimi? Pewnie tak...ale to dla dobra mojej rodziny...a i Oni jak widać nie potrzebują nas...wszyscy szczęśliwi...my napewno :)
Dzisiaj siedzieliśmy sami, sami przygotowaliśmy sporo jedzenia i zasiedliśmy do wieczerzy po 16, było bardzo miło, rodzinnie...dla takich chwil warto żyć...




PS. Pewnie ktoś pomyśli,nie wiedziałam wychodząc za Mąż w jaką rodzinę wchodzę? Wiedziałam...tyle,że wtedy nie miałam dzieci o których wychowanie musze dbać...fakt posiadania przeze mnie najpierw jednego syna a teraz drugiego sprawił,że zaczełam dostrzegać rzeczy których nie widziałam wcześniej...a mianowicie,że czas zbawy skończył się wraz z narodzinami dzieci (a nawet już w ciąży)...dla mnie fakt posiadania dzieci powinien zmienić w życiu ludzi,którzy dotąd improwali.

sobota, 14 grudnia 2013

Tourne po specjalistach czas zacząć

Ostatnio u nas pora między 3 a 4 to czas gdy najczęściej Igor mimo,że nakarmiony spać nie chce, płakać nie płacze ale spać nie chce...rozgląda się dookoła i smieje i guga :)
Wczoraj spędziliśmy cały dzień w Łodzi. Najpierw byliśmy w poradni patologii noworodka w ICZMP i tam Igorek miał też robione powtórne USG przezciemiączkowe głowy(bo pierwszy raz miał robione po porodzie jeszcze w naszym szpitalu)czy np nie ma krwiaków czy wylewów w mózgu i na wizycie i na USG wszystko było ok...następna konsultacja w kwietniu i tak i jak nadal będzie wszystko OK,bo niestety dowiedziałam się,że to,że to,że teraz jest OK nie musi oznaczać,że nasze powikłania poporodowe nie dadzą znać o sobie później to do roku czasu jeździć tam będziemy. Potem pojechaliśmy do galerii (a w nocy odczułam,że chyba przewiało mnie i musiałam robić gorący kompres na piersi...swoją drogą gift od Aventu fajnie się sprawdza,jak któraś by kupowała laktator z Aventu to polecam wersję z prezentem dla Mamy...ja swego czasu te kompresy żelowa używałam jako termoforku na bolący bruszek Igorka :) gdy Matka zaszalała z jedzeniem i Dziecko cierpiało :( ). Po 15 mieliśmy konsultację u neurologa i na szczęście tam też ok ale dostaliśmy profilaktyczne zalecenia (jak nosić głównie) a za 2 m-ce mamy pokazać się i mamy poczynić efekty no i wtedy też prawdopodobnie spotkać będziemy się musieli z rehabilintatem (też profilaktycznie,bo skoro poród obciąża Go w jakiś sposób to trzeba profilaktycznie działać,by wyrównać Jego szanse na zdrowy rozwód)...pominę fakt,że te wizyty są prywatne a więc płatne (poza patologią of kors),ale na zdrowiu dziecka nie zamierzam oszczędzać! A tak na marginesie dodam,że Igor był cudowny (od kilku dni guga) i gadał i słodko usmiechał się do pań pielęgniarek i pani neurolog :) Jak tylko Ktoś Go zagadywał to odwdzięczał się pięknym uśmiechem :)
No i dodam jeszcze,że po raz kolejny (jak było w przypadku Kuby) odczułam jak wielka wygoda jest z karmieniem piersią, pokarm zawsze gotowy do podnia :D
I tym sposobem od ok 5 (a wliczając,że miałam karmenie ok 4 to nawet i od 4tej licząc) do północy,gdy kładłam się spać (a wróciliśmy przed 20 do domu) byłam na nogach i ledwo żyłam....no i zamiast teraz spać to wlączyłam kompa :P

Wczoraj zdenerwowałam się na Starego i aż dziś rano przed Jego wyjściem do pracy (przed 6....a nie spałam od ok 4) musiałam Mu to i owo powiedzieć do sluchu...sam nalegał, pytajac co mi jest! Nie chodzi o to,że ja chce by rzucił pracę i siedział z nami, nie chodzi też,by nie brał dodatkowych zleceń, bo wiadomo jak chcemy myśleć o własnym domku to trzeba zarabiać i odkładać...nie wymagam od Niego również,żeby wracając wieczorem do domu po cięzkiej fizycznej pracy zacharowywał się w domu...prawda jest taka,że jak wraca ok 19-20 to ja już jestem ze wszystkim ogarnięta,w tym kąpaniem Obu a Igor najczęściej już śpi..wtedy też w trójkę zjadamy kolację (też oczywiście sama się nie zrobiła)...więc pytanie czego oczekuję? Małych gestów...np pozmywania tych TRZECH talerzy i trzech kubków po kolacji,bo reszta (a więc wszelkie garnki itd) najczęściej "umyły się same" podcas przygotowywania posiłku...oczekuję też,że nie będzie (o co proszę G od zawsze) nie rozrzucania swoich i Kubusia ciuszków przed kąpielą po pokoju (a nawet i całym mieszkaniu) a rozebraniu się w łazience,co w przypadku Kuby jest tymbardziej wskazane,bo wiadomo,że średnio przyjemne jest latanie nago przed kąpielą po zimnym mieszkaniu (masakra jak u nas zimno...okna mają naturalną wentylacją i wiatr nieźle hula nam w mieszkaniu). Czego jeszcze oczekuję? By wziął Kubę z wanny po kąpieli, a jakby czasem igor nie spał jeszcze albo obudził się w trakcie to by Tata zajął się Nim, skoro ja w tym czasie albo kuchnię albo łazienkę (z Kubą!) okupuję...a jak wyjątkowo w sobotę jest w domu to by pomógł w sprzątaniu...niech by tylko ogarnął kuchnię (sam zawsze wybiera tę część sprzątania) i np odkurzył mieszkanie...a odkąd mamy mocny odkurzacz to trwa to szybciej zdecydowanie i ja lubię szaleć z odkurzaczem :)
Co ponadto oczekuję? By w sytuacji jak wczoraj,gdy pojechaliśmy na zakupy (w planach były zakupy dla dzieci) kupił coś i mnie...a nie kupił sobie spodnie - BO MUSI a mnie po fakcie oznajmił,że gdy przed zakupami pytał czy i ja coś będę kupowała sobie (a ja odpowiedziałam,że nie,bo wciąż nie doszłam do formy po porodzie i nie chcę na mnie słoniową kupować ciuchów) to nie chodziło Mu,żebym wydawała swoje zaległe pieniądze urodzinowe (od Niego), ale chciał mi dać od siebie! Naprawdę szkoda,że nie wiedziałam,że mogę liczyć na dodatkowy zastrzyk gotówki! A dodam,że ja swój ostatni zasiłek prawie cały wydałam głównie na dzieci: zakupy w aptece internetowej sporo kosztowały no i prezenty dla Trójki na Gwiazdkę i dl chłopców na Mikołaja i Gwiazdkę) i wiele wiele wiele innych zakupów poczyniłam,więc na zakupy dla siebie nie starczyło,a urodzinowych szkoda mi było :( Jak zwykle jak mam mało pieniędzy to każdy grosz oglądam z każdej strony zanim wydam :(
Wczoraj też miło by było,gdyby pomógł w ubieraniu choinki a nie ograniczył się że przyniósł ją, rozstawił i rozwiesił bombki..albo gdy prosiłam by odkurzył to by to naprawdę zrobił,a nie musiałam sama w końcu :( Albo chociaż panował nad rozrabiającym i wyprowadzającym mocno z równowagi Mamę Kubusiem! Swoją drogą w galerii też dał Kuba nieźle popalić...pominę fakt,e gdy Tatuś przymierzał ciuszki to akurat nastąpiło apogeum Jego humorów (Kuby of kors) i miałąm mega urwanie głowy bo z jednej strony Kuba biegając po sklepie i zabierający mi Igora w wózku, z drugiej stroy igor, który obduził się i był głodny i trzeba było Go wozić w tę i spowrotem no i trzecie dziecko a więc taremu który siedział w przymierzalni i przynieś Mu to przynieśc tamto, a w międzyczaasie,gdy puszczałam wózek by podejść do Starego to już Kuba Igora porywał ! Mówię Wam cyrk na kółkach i nieźle ludzie się gapili...a już w szczególności,gdy Kuba złpał focha i musiałam wziąć Go na ręce...a w ręku wózek i do tego Stary wciąż coś chcący! A już napewno miło by było,gdyby chociaż sprawiał wrażenie,że pomaga a nie położył się z Igorkiem - BO ON TERAZ DZIECKIEM ZAJMUJE SIĘ! A dodam,że Igor leżał grzecznie i nie wymagał żadnego zajmowania się Nim!
No więc szłam spać z wielkim poczuciem,że jestem nie szanowana w domu i dlatego od rana miałam nos na kwintę...zobaczymy co wyjdzie z Jego deklaracji,że zmieni się!
Póki co wrócił z pracy koło południa i od razu zabrał się do roboty - jak obiecał sprzątnął w kuchni, zjadł zupę, którą Mu przygotowałam i pojechał na dodatkowe zlecenie...a oprócz tego dał mi mały zastrzyk gotówki "masz rację,głupio się wczoraj zachowałem,że sobie kupiłem a Tobie nic"...czyżby jednak naprawdę coś Go ruszyło? OBY! Mam szczera nadzieję,szczególnie,że od jakiegoś czasu (minimum kilka miesięcy) jest jakoś lepiej w nasyzm małżeństwie...nawet mogłabym zaryzykować stwierdzzenie,że bywa sielanka :D





I ciekawe,kiedy pożałuję znów tych słów?

wtorek, 3 grudnia 2013

#3 NIE CHWALIĆ!!

Ile razy pochwalę swojego M, powiem, jak bardzo jestem szczęśliwa tyle razy za chwilę gorzko tego żałuję...podobnie jak pochwalę swojego starszego Syna, jak tylko powiem,że jest grzeczny i nie sprawia problemów to zaraz muszę to odszczekać...no i niestety tak samo jest z Najmłodszym...jak powiem (napiszę),że Dziecię pięknie śpi, po tym jak najada się Mamusinym mleczkiem to znów pojawia się kryzys laktacyjny...znów mam wrażenie,że coś za mało mam pokarmu...Młody widać,że nie najada się, nie zasypia podczas jedzenia a potem jest sajgon, bo umęczony potwornie daje się we znaki umęczonej Matce...do tego drugi (czy raczej pierwszy syn) też pokazuje różki...nie słucha wogóle co się do Niego mówi, jawnie ignoruje wszelkie polecenia czay zakazy,a pomysły ma coraz "ciekawsze"...
Wniosek? lepiej nie chwalić się,gdy jest dobrze? A może warto dla odmiany czasem napisać, jestem szczęśliwa z moją "męską" rodzinką :D A ewentualnymi konsekwencjami (które miałyby sprawić,że czar pryśnie szybciej) nie przejmować się....

sobota, 30 listopada 2013

#2 GDY BRAKUJE POKARMU NIE DOKARMIAĆ MM

Swego czasu (4 lata temu) na Szkole Rodzenia, gdzie przywiązywano dużą wagę do karmienia piersią, uczono nas, że naturalnym zjawiskiem jest kryzys laktacyjny, czy raczej uczono,że są takie momenty, gdy organizm dziecka zaczyna potrzebować więcej pokarmu i wtedy dziecko nie najada się tą ilością pokarmu, jaką wcześniej się najadał...wręcz wydaje się,że brakuje pokarmu. To tak zwany kryzys laktacyjny...i najwidoczniej dopadł on mnie :( Piersi wydawały się wciąż puste, a Młody chwilę ciągnął pierś (efektywnie, tzn słychać było,że połyka) a później denerwował się (bo pewnie nie leciało Mu nic albo niewiele)...po takim posiłku pospał chwilę (ok godziny) i znów domagał się jedzenia - i wiadomo płakał niemiłosiernie :/ Szybko zorientowałam się co jest najprawdopodobniej tego przyczyną - a mianowicie mój pokram, czy raczej brak pokarmu :( Jestem zdeterminowana by podobnie jak pierwszego Syna tak i Drugiego karmić tylko piersią więc była to dla mnie tragedia. Pamiętając uwagi Położnych ze Sz.R z B-wa...tak różne od rad jednej położnej z noworodkowego na którym leżałam po drugim porodzie, która gdy pożaliłam się,że jestem niewyspana skwitowała - niech poda Pani MM...i na nic były moje tłumaczenia,że pokarmu to akurat mam spooooooooro...no ale nic, Ona swoje, ja swoje ..."czasem wydaje się,że ma się pokarm a go nie ma"...taaa a mi rozsadzić chciało :) No ale cóż, najłatwiej doradzić - dokarmiać! No ale wracając do tematu, Położne ze Sz.R. mówiły - CHOĆBY NIE WIEM CO, NIE DOKARMIAĆ! CZĘŚCIEJ PRZYSTAWIAĆ!
Z uwagi na niedawną żółtaczkę (a której pozbyliśmy się wreszcie, tak przynajmniej mówią ostatnie badania z 25.11. poziomu bilirubiny spadł do normy, jest 1,09 :) ) musieliśmy podawać MM choć ostatnio nieco oszukałam Pediatrę, któa pytała,czy dalej podaję MM a ja powiedziałam,że tak, co drugie karmienie a w rzeczywistości podawałam najwyżej raz dziennie...jak mi się przypomniało :) Więc gdy odkryłam,że pojawił się problem z mlekiem to podałam ostatnią porcję,coby nieco pospał a sama tymczasem zaczęłam co godzinę odciągać laktatorem, coby dopomóc laktacji a gdy budził się to dostawał pierś czasem nawet co 0,5-1 godzinę..czy to męczące? Jak diabli! Ale wiedziałam,że to konieczne,jeśli chcę dalej karmić piersią...do tego piłam dużo wody mineralnej (niegazowanej) ...i dziś pojawiły się efekty...mleka mam tyle,że Młody po karmieniu (a teraz znów wystarcza Mu jedna pierś na jeden posiłek) jest tak najedzony,że szok :) Warto było przemęczyć się te kilke męczących i wykańczającyh psychicznie dni... Położne ze Sz.R. miaz rację! Piersi zaczną więcej produkować mleka, gdy częściej będzie dziecko przystawiane do piersi..jestem tego dowodem :) A zmagającym się z kryzysem laktacyjnym Matkom życzę wytrwałości i cierpliwości...laktacja wróci, tylko NIE DOKARMIAĆ!

niedziela, 24 listopada 2013

#1 NIE BRAĆ DZIECKA DO ŁÓŻKA BO NIE WYJDZIE Z NIEGO DO 18-STKI!

Moje młodsze dziecko było aniołkiem..z mocnym akcentem na BYŁO! Odkąd wróciliśmy ze Szpitala, gdzie Młody się urodził mój Tulistworek głównie jadł, spał, jadł, spał..nauczona złym doświadczeniem (ze starszym synem) od początku robiłam wszystko by Młodszy nauczył się spania w łóżeczku...w związku z tym jeszcze przed narodzinami zakupiłam dla siebie fasolę - poduszkę do karmienia i tak na każde karmienie,czy to w dzień czy w nocy zasiadalismy w fotelu, z fasolą na kolanach i Stworkiem na niej, gdzie On dostawał tzytzka, błyskawicznie opróżniał i jeszcze szybciej zasypiał...potem podnosiłam Go do odbicia i nie przerywając Jego snu odkładałam do łożeczka...Mamusia miała 2-2,5 (a czasem i 3h) spokoju.W dzień to czas na inne roboty, a w nocy na spokojny sen. Wstawanie nocne do karmienia miało też taką zaletę,że przed każdym karmieniem sprawdzałam co tam w pampersie siedzi...niestety tak różowo było do niedawna...ostatnio mój Męż (który mocno wziął sobie do serca odkładanie na nasze mieszkanie) dużo pracuje więc sama jestem z chłopcami przez większość dnia...Stary wraca ok 19-20, gdy wszystko zrobione już przeze mnie, a na Niego czego obiadokolacja na stole...wtedy też zmęczona po całym dniu zaczęłam brać Młodszego do łóżka...bo będzie mi wygodniej! No i efekt taki,że całą noc Młodszy przesypiał z nami (całą naszą Trójką!) na naszym łóżku...karmienie odbywa się prawie bez mojej świadomości...wiadomo sprawdzania pampersa już nie ma, odbijania też...i w sumie nie wiem ile razy karmię Go, no i jeszcze coś, o spokojnym snu mogę zapomnieć,bo jak tu spokojnie spać jak muszę czuwać by Starszy , który jest potwornie wiercicki nie uderzył rączką, czy nóżką Młodszego,albo nawet położył się na młodszego Brata... a jakbym chciała odłożyć do łóżeczka to już tak łatwo się nie da,bo szybko wybudza się na "nowym" miejscu a ponowne usypianie Go zajmuje mnóstwo czasu i zabiera sporo sił (bo Kolosik sporo waży już) i jeszcze więcej nerwów :/ Jak np wczoraj gdy do prawie północy usypiałam Go (nosząc na zmianę z Tatą) bo nie mógł zasnąć a jak zasypiał to po odłożeniu do łóżeczka szybko domagał się,by Go zabrać..w nocy nawet na naszym łóżku nie śpi najlepiej,bo pewnie męczy Go mokry pampers (o czym ja nie wiem,bo nawet nie sprawdzam :/ ) czy fakt,że nie odbiło Mu się...położne swego czasu (prawie 4 lata temu) na Szkole rodzenia miały rację - nie brać dziecka do łóżka bo nie wyjdzie z niego do 18stki...przecież tak mam już ze Starszym! I co? Sama na własne życzenie zrobiłam sobie kuku z drugim...
Wstaję mocno niewyspana i łatwo wyprowadzam się z równowagi...aż wstyd przyznać,że najczęściej denerwuje mnie mój ukochany Kubuś, od którego chyba za dużo ostatnio wymagam :( Przecież to nadal małe dziecko, a ja chyba za często oczekuję by był duzym chłopcem :(

A pomyśleć,że chciałam sobie zrobić dobrze...paradoks :/



Ale ale przecież wiem co robić,tak? A więc nie czekając do jutra od razu zabrałam się do naprawiania Stworka...wrócilismy z fasolą na fotel, dostał Mamusinego mleczka, zasnął i wrócił do spania - DO SWOJEGO ŁÓŻECZKA! A Mama szczęśliwa,że musi być dobrze,bo kto sobie poradzi jak nie ja ;) I skoro wiem jaki jest plan wstałam z wieeeeeeelkim zapałem do pracy i choć moi chłopcy jeszcze śpią (mimo że już 9!) ja zabrałam się do roboty..ubrałam się, sprzątnęłam to a tu odsłoniłam rolety, aż doszłam do kuchni, gdzie będę jedncoześnie robić śniadanie i obiad ...i zasiadłam do kompa na chwilę,coby dla potomnych napisać czego nie robić :D
Mam plan, ta świadomość daje mi siły :) Ta świadomość dała mi kopa do działania dziś...siły też daje mi fakt,że z M znów jakoś tak fajnie...tak miło, tak rodzinnie :) I choć pewnie szybko to odszczekam,to dziś jestem przeszczęśliwa,że mam cudną rodzinkę ...zrobię teraz Im śniadanko, a Oni niech śpią :)

I tak jak właśnie śpiewa mi Pan Wodecki - tak bardzo wierzę w nas* ....





*Od ślubu (a raczej odkąd obejrzałam film z naszego ślubu, gdzie ten utwór jest podkładem w pewnym momencie) to swego rodzaju hymn naszego małżeństwa (nie jest różowo,ale ja wierzę w nas)..."nawet jeśli źle nam wróżą, my za życie toast wznieśmy winem z róży[...]nie łatwiej żyć, nie łatwiej nam dobrnąć z fasonem razem do piotrowych bram,ale wierzę , tak bardzo wierzę w nas, w Ciebie i w siebie i w ten zwariowany czas, ale wierzę [...] "

środa, 13 listopada 2013

Udka smażone, mandarynki, orzechy...a na deser Redds żurawinowy

Udka smażone, mandarynki, orzechy...a na deser Redds żurawinowy...marzenia? Bynajmniej! To mój dzisiejszy (wczorajszy już w zasadzie) wieczorny posiłek...dostałam dziś polecenie przymusowego odstawienia Młodego nr 2 od piersi...na szczęście tylko na pewien czas...i skoro i tak moje mleko nie przyda się,to postanowiłam pofolgować sobie :)
Ale od początku...gdy Igorek przyszedł na świat i z powodu Jego niedotlenienia podczas porodu musieliśmy zostać dobę dłużej na obserwacji w Szpitalu, wtedy okazało się,że to "szczęście" w nieszczęściu, bo zasygnalizowałam na obchodzie neonatologicznym,że jak na moje oko,to jest On nieco za żółty i na drugi dzień moje obawy potwierdził wynik poziomu bilirubiny we krwi (znacznie powyżej normy)...pominę fakt,że gdyby posłuchali mnie wtedy i od razu zrobili badanie i zaraz włączyli naświetlania (a nie dopiero całe 24h później) to może poziom bilirubiny nie wzrósłby aż taaaaaaaaaaaak...ale cóż, co ja tam mogę wiedzieć...Pani Neonatolog była mądrzejsza...swoją drogą chwała Bogu,że przy wypisie Jej nie było,bo Ona jako jedyna z badających Młodego lekarzy twierdziła,że nie trzeba Go konsultować z żadnym specjalistą "Ona trochę zna się na tym i uważa,że nie ma takiej potrzeby"...no cóż...
Ale wracając do tematu...no więc wtedy po narodzinach Tulistworka ostatecznie nasz pobyt na oddziale przedłużył się do 5 dni (wyszliśmy w 6stej dobie,a nie 3 jak wszyscy :/ ).
Od powrotu do domu mieliśmy w domu wizyty Położnej (która nadal nas odwiedza) i Pediatry i już dwukrotnie badaliśmy tę nieszczęsną bilirubinę (bo Igor wciąż wygląda jak po wakacjach w tropikach) i niestety (podobnie jak było w przypadku Jakuba) spada opornie...aż dziś Pani Pediatra mocno wystraszyła się (i mnie!) i wystawiła kilka skierowań na badania a i mało co nie skończyłoby się w ogóle skierowaniem do Szpitala (moja Pediatra jest z tych,co lubią badać ...w czym bardzo mi odpowiada,bo i ja jestem zdania,że nikt od kłucia,badań czy nawet położenia do Szpitala nie umarł...a lepiej wszystko zbadać niż coś przeoczyć)...ostatecznie dostałam zalecenie (jak wspomniałam wyżej) i w czwartek rano mam zrobić wszystkie zlecone badania i jeśli wtedy szybciej poziom bilirubiny spadnie (a i żadne z zaplanowanych badań nie wykaże nic nieprawidłowego) to mamy jasność - poziom bilirubiny spada ciężko,bo to normalne przy karmieniu piersią...ale i tak wrócimy do karmienia piersią...mam nadzieję,że wszystko będzie dobrze, a nasze odstawienie nie przyniesie skutków w postaci np rozleniwienia Młodego czy wręcz zapomnienia przez Niego jak się pije z Mamusinej piersi...umarłabym chyba... swoją drogą to dzisiejsze wieczorne piwko (mmmmmniam :P ) to z żalu, że nie mogę chwilowo karmić ;)

A co poza tym? Pediatra swego czasu (na wizycie patronażowej u nas w domu) dała nam skierowania do specjalistów, których warto zaliczyć z uwagi na to niedotlenienie przy porodzie i dziś z Nią rozmawiałam i Ona też (jak ja :) )jest zdania,że lepiej wybrać specjalistów z Łodzi...też zawsze uważam,że lepiej jechać tam,bo tam sa najlepsi specjaliści :) A i tak mam nadzieję,że wszyscy stwierdzą,że z Igorkiem wszystko w porządku i że niedotlenienie nie wywarło żadnego wpływu na Jego zdrowie.



PS. Właśnie oglądam MTV ROCKS...Nirvana vs Guns 'N Roses....stare dobre czasy :)

środa, 30 października 2013

Zawsze gdzieś czeka ktoś...

Od poniedziałku zostaliśmy z chłopcami sami na polu bitwy....Tata po tygodniu od naszego wyjścia ze Szpitala wrócił do pracy. Jeszcze będąc w ciąży mówiłam,że nie chcę pomocy od mojej Mamy..nie żebym była niewdzięczna czy może przekonana o własnej samowystarczalności, ale dlatego,że znam siebie i znam moją mamę...skakałybyśmy sobie do gardeł a to nikomu nie jest potrzebne..ja jestem taka,że nie lubię gdy ktoś chce za mnie decydować, zmieniać moje reguły...nie lubię też gdy ktoś mi coś sugeruje, gdy ja wyraźnie mam inne zdanie...a tak zazwyczaj jest z moją mamą...wiem,że problem leży głównie w moim charakterze,ale nic na to nie poradzę...zakładałam,że poradzę sobie sama i w sumie tak jest...ale od początku...pierwszy tydzień od wyjścia ze Szpitala byliśmy w domu w czwórkę...Tata duuuuużo pomagał, głównie to On szykował jedzenie, robił zakupy i zajmował się Kubą...ja w sumie miałam również dużo do roboty, to nie te czasy, gdy będąc po narodzinach Pierwszego trzy pierwsze tygodnie nic poza zajmowaniem się dzieckiem mnie nie interesowało...teraz w zasadzie ciągle coś robiłam, choć jak wspomniałam Tata dużo pomagał...problem jednak w tym,że Kuba przyzwyczajony nieco ostatnimi czasy do towarzystwa Taty stał się nie do zniesienia...nieposłuszny, krnąbrny, wręcz złośliwy...i wciąż masę szumu w domu było...nie powiem, z wytęsknieniem czekałam na powrót Taty do pracy, cobym mogła znów być jedyną decydującą w domu!
Od poniedziałku tak też się stało...i o dziwo od razu nastał względny spokój w domu! Wstajemy rano przed 8 (po zmianie czasu Kubuś wcześniej sie budzi),bierzemy Igorka do nas na łóżko, gdzie Kubuś ogląda bajki a Igorek patrzy sie w sufit :) Ja tymczasem biegam miedzy kuchnią (gdzie przygotowuję śniadanie Starszemu) a pokojem,gdzie muszę doglądać co Chłopcy robią (choć Kuba jest bardzo troskliwy i cały czas leży obok Igorka i głaszcze Go po główce),potem decyduję Kim zająć się najpierw, a który musi czekać na swoją kolej...zawsze gdzieś czeka ktoś...niestety jak dotąd czekającym zwykle jest Młodszy..bo jakoś łatwiej Go przetrzymać...zwykle pomaga smoczek - uspokajacz, albo ostatnio leżaczek...ten drugi pomaga,bo gdy ja karmię K to nogą mogę bujać I na leżaczku...ręce przecież zajęte ;) Gdy już Starszy nakarmiony i np ogląda bajkę jest czas na zajęcie się Drugim...gdy ten Pierwszy jest w miarę spokojny to Drugi łatwo zasypia ...i 2-3 godziny nie ma dziecka...a wtedy my (ja ze Starszym) zajmujemy się sprzątaniem, praniem, gotowaniem i zabawą...potem (po tych 2-3 godzinach) z niani rozlega się płacz Drugiego i wtedy trzeba rzucić wszystko i iść do Niego...zwykle po przewinięciu i nakarmieniu zapada znów w sen a my z Pierwszym znów wracamy do swoich zajęć :) I tak do wieczora prawie :) Przed 19 zabieram się za kąpanie Młodszego i przed 20 zwykle już śpi...a w tym czasie Tatuś wykąpie Pierwszego, ewentualnie da kolację....koniec końców po 20 obaj (albo i wszyscy Trzej) śpią...najczęściej wtedy padam i ja...od wczoraj zdarza się,że nawet zasiadam do kompa wieczorem :)

Póki co nie narzekam, radzimy sobie...oby tak dalej :)

niedziela, 20 października 2013

Było ciężko, jest ciężko...będzie jeszcze ciężej?!

1. Było ciężko!
Ostatnio pisałam tu w zeszłą niedzielę po północy, że Młodemu nie się nie spieszy na świat,tak? No więc w poniedziałek pojechaliśmy do mojej Mamy, bo M jechał na komisję do ZUSu w związku z Jego niedawnym wypadkiem w pracy...po drodze do domu zajechaliśmy do Szpitala na badanie ktg (jak co dzień od dnia terminu porodu) i tam od miłej Pani położnej zasięgnęliśmy informacji i Ona powiedziała,że jak trafię na wywołanie do Szpitala,to będą mi tam podawać m.in. olej rycynowy (który jakiś czas wcześniej moja Ginka mi polecała,ale ja wzbraniałam się) a późmniej oksytocynę...doradziła nam też, kiedy najlepiej zgłosić się do Szpitala (podczas dyżuru którego z lekarzy)...efekt taki,że w drodze do auta w Szpitalnianej aptece zakupiliśmy ten olej i w domu zaraz tego wieczora wypiłam łyżkę oleju (zmieszanego z sokiem z cytryny, inaczej nie przełknęłabym) ...za jakieś pół godziny brzuch (czy raczej żołądek) tak mnie rozbolał,że bardzo żałowałam,że to wypiłam...a jednocześnie cieszyłam się,że wypiłam tylko jedną łyżkę a nie jak moja Ginka mówiła 30 ml! Nieco przeczyściło mnie a potem przeszło,więc zasnęłam...było jakoś po 6stej rano,gdy obudziły mnie skurcze...początkowo nie myślałam,że to cokolwiek znaczy (nawet pomyślałam,że pewnie jak zwykle wystarczy wizyta w WC i przejdą skurcze,jak to co dzień bywało)..nie przeszło i sama przed sobą zaczęłam przyznawać się do tego,że coś może być na rzeczy...była jakaś 7godzina,gdy zadzwoniłam do M i powiedziałam,żeby przyjeżdżał do domu (przed 6-stą niczego nieświadomy tata poszedł do pracy),bo chyba zaczyna się...jednocześnie zadzwoniłam do Mamy uprzedzając,że możliwe,że ciągu pół godziny dam Jej znać,czy nie musi do nas przyjechać (do Starszego syna)...ponownie zadzwoniłam za kilka minut mówiąc - przyjeżdżajcie już! Była 8-sma, gdy wyjeżdżaliśmy do Szpitala (ostatecznie zdecydowałam się na miejscowy szpital,zresztą co okaże się za chwilę, mogłabym nie zdążyć dojechać do innego Szpitala, który wcześniej wybrałam)...na porodówce znalazłam się o 9...a o 10:25 powitaliśmy Igorka...szczegóły opowieści pt: poród pominę...powiem tylko,że faza pierwsza porodu była bardzo intensywna, skurcze co 2-3 minuty...baaaaaaaardzo bolesne..no i odczułam tym razem,co to skurcze z krzyża...które będąc jednocześnie skurczami partymi powodowały,że prawie płakałam z bólu :/ Gdy wreszcie mogłam zacząć rodzić,okazało się,że nie mogę poradzić sobie z urodzeniem tak dużego Igorka...parłam, parłam a On nie wychodził..gdy wreszcie wyszedł był niedotleniony...co ja przeżyłam,to tylko ja wiem...widziałam,jak lekarze próbują przywrócić Mu oddech, jednocześnie przekonując mnie, gdy natrętnie pytałam "co się dzieje,czemu On nie płacze" - wszystko jest dobrze...nie było dobrze...Igor musiał być dotleniany by mógł zacząć sam oddychać...swoją drogą to Położne odbierające poród,były w szoku,że w takim był stanie,gdyż na bieżąco robiły mi ktg, sprawdzająć tętno Malutkiego i wszystko wydawało się być w porządku...zresztą sama przyznały,że nie rodziłam długo (w książeczce wyczytałam nawet dziś,że II faza trwała tylko 15 minut,co dla mnie było wiecznością!) a potem już na oddziale od innej położnej dowiedziałam się,że moje dziecko owinięte było pępowiną (wokół ramionek) i w trakcie przeciskania przez kanał rodny zacisnęła się pępowina i stąd to niedotlenienie...gdy wreszcie wydawało się,że wszystko jest OK zabrali mi Go na obserwacje i oddali po prawie 4 godzinach...a były to najgorsze w moim życiu godziny...wciąż prosiłam Boga,by mi Go już dali :( Było ok 15,gdy swojego skarba dostałam wreszcie...radości nie było końca, mimo,że popodpinane miał dalej dwie rurki - jedna to kroplówka, a druga sprawdzająca parametry życiowe, w tym saturację..bałam się nawet,że będą nici z karmienia...nic bardziej mylnego - Igorek uwielbia jeść i w dniu wypisu już przewyższył wagę urodzeniową...ku radości Mamy, której bardzo zależało,by móc karmić piersią,jak Pierwszego :) Pokarmu mam aż nadto :)
Pobyt w Szpitalu wydawał sie nie mieć końca...zwykle wypisują do domu w 3ciej dobie życia Malucha, a tymczasem nas uprzedzili,że zostawią nas na dzień dłużej, mimo,że po fatalnym porodzie wszystko wydawało się być wreszcie w porządku i USG przez ciemiączkowe głowy,jakie drugiego dnia miał wykonane nie wykazało żadnych uszkodzeń mózgu, żadnych wylewów itd itp...to było nasze szczęście w nieszczęściu (z tym dodatkowym dniem w Szpitalu),bo bodajże w 3ciej dobie zasygnalizowałam pielęgniarce, że wydaje mi się,że I jest coś nieco żółty...ostatecznie moje przeczucia okazały się słuszne (ah ta mtczyna intuicja) i wyniki potwierdziły hiperbilirubinemię (potocznie żółtaczkę) i tym samym nasz pobyt w Szpitalu przedłużył się o 2 kolejne dni,gdy był naświetlany 24h/dobę...ostatecznie do domu wyszliśmy dziś (w niedzielę) w 6stej dobie po porodzie...a dodam,że sam pobyt w Szpitalu był ciężki...po 1 bo Młody w nocy kiepsko sypiał (w przeciwieństwie do dnia,gdy spał po 3-4 godziny, w zasadzie zaraz po posiłku i budził się tylko,by zjeść,ewentualnie przewinąć Go i spać dalej, a po 2 bo straaaaaaaaaaasznie tęskniłam za Drugim synkiem...ostatecznie w piątek zignorowaliśmy zakaz wprowadzania dzieci na oddział i M Go przyprowadził (leżeliśmy w skrajnym pokoju - prawie zaraz przy wyjściu z oddziału i na dodatek sami w pokoju)...a następnego dnia chciałam,by wszystko odbyło się na legalu i spytałam pielęgniarkę czy da radę wprowadzić dziecko...i ku mojemu zdziwieniu usłyszałam,że pewnie,nie ma problemu...tak więc w sobotę wizyt Puchatka było już dwie :) A dziś po obiedzie moi Chłopcy odebrali nas ze Szpitala...tak na marginesie dodam,że pierwsza wizyta Puchatka w Szpitalu była bardzo emocjonująca dla mnie :( najpierw mój Syn nie był mną zainteresowany (jak później okazało się,Młodszy brat Go zafascynował)...a mnie serce pękało,bo K tylko pocałował mnie i nie chciał zbliżać się do mnie (za to do Taty, z którym ostatnie dni spędzał lgnął chętnie)..wreszcie coś Mu się odblokowało i ściskał mnie,tulił się i całował...a ja płakałam jak głupia :) No wtedy dostrzegłam jaki On duży się zrobił .

2. Jest ciężko!!
Teraz jest wieczór..nastał błooooooooogi spokój...a już myślałam,że nie będzie mi to dane :/
Ale od początku... Wyszliśmy ze Szpitala koło 15...to co działo się w domu to się słowami opisać nie da...Kuba jest zakochany w swoim Braciszku (zresztą zapałał tą miłością już w Szpitalu) więc wciąz by Go całował, głaskał, ściskał itd itp...no i pierwszy leci,gdy usłyszy,że Igorek płacze...ale jednocześnie nie jest w stanie zrozumieć,żeby był o pół tonu cichszy! I bynajmniej nie mam na myśli,by chodził na paluszkach,bo tego nie oczekuję,ale krzyki czy wręcz wrzaski,gdy Igorek właśnie jest karmiony (i Mama ma wielką nadzieję,że On zaśnie podczas posiłku) są niewskazane!
Efekt? Igorek (bardzo zmęczony po powrocie do domu) chciał zasnąć, a nie mógł,bo COŚ Mu nie pozwalało...czy raczej KTOŚ! A jeśli już po ciężkich mękach udało się zamknąć oczka,to bardzo szybko sen się kończył...i jakimś dziwnym trafem działo się tak, po wizycie Starszego Brata w pokoju, wktórym w łóżeczku spał Młodszy..tak na marginesie powiem,że gdy udało mi się położyć Igorka lulu poszłam do łazienki i wstawiłam pranie (z całym zapasem ubrań i nie tylko, jakie mieliśmy w Szpitalu) i potem poszliśmy z Tatą i Starszym synem do zabawy...była wreszcie cisza i Igorek mógł spać? A skąd!! Wciąż Pierwszy musiał po coś biegać do dużego pokoju..i zwykle za chwilę było słychać płacz...bynajmniej nie Kubusia :/ Później wyciągnęliśmy ze Starszego,co się wtedy działo i wyszło,że Kubuś MUSIAŁ pogłaskać, dotknąć Igorka itd itp...i chyba nie bardzo był delikatny...po dwóch takich akcjach (gdy dopiero za drugim razem załapałam,że to może być sprężyna K, że I się budzi :/ ) uznałam,że trzeba bardziej Go pilnować...wreszcie po 20 lekko przemyłam Najmłdoszego (dziś typową kąpiel odpuściliśmy,coby nie dokładać nerwów Mu), zaraz potem Tata wykąpał Starszego i gdy wrócili do naszego wspólnego pokoju,to najmłdoszy już spał...a o 21 wszyscy trzej moi muszkieterowie zasnęli...błoooooooooogi spokój :)

3. będzie jeszcze ciężej?!
Już widać,że z K będzie niełatwa przeprawa...jak zrobić,by I nie ucierpiał a K nie poczuł się odtrącony itd... ciężka przeprawa nas czeka...ale musimy dać radę...ostatnie dni pokazały,że całkiem fajna i zgrana z nas z rodzinka :) M,ku mojemu zaskoczeniu co dzień latał do mnie do Szpitala (na tyle ile tęskniący za Nim k Mu pozwalał) a potem i z K...a ja zakładałam,że wreszcie będzie mógł co dzień chodzić do swojej ukochanej rodzinki...a tu taka niespodzianka...nagle Żona i Dzieci stały się najważniejsze :) Milusio...



FOTORELACJA:

Wyruszamy na porodówkę...

Witam, mam na imię Igor, urodziłem się 15.10.2013 r. ważę 3650g i mam 55 cm...zaraz po tym jak wróciłem po dłuższej nieobecności do Mamusi.

Szczęśliwa Mamusia,bo ma dwóch Synków obok...obaj baaardzo zajęci ;)

Kubuś, jako dumny Starszy Brat nie spuszcza z oka swojego Braciszka

Opalanie Igorka

Jedziemy do domku!

Moi Trzej Muszkieterowie w drodze do naszego domku

Moi Synkowie :*

Wreszcie w domku, w swoim łóżeczku :)

poniedziałek, 14 października 2013

Wykurzyć....i nie wkurzyć się :/

No tak...od kilku miesięcy byłam oswojona z myślą,że mój Syn może wyjść na świat wcześniej niż później...długo musiałam oszczędzać się,by choć do bezpiecznego momentu wytrzymać....wytrzymałam! Ba, nawet dużo dłużej...w ubiegły piątek (11.10.2013) minął mi termin porodu i nic nie wskazuje,by Igorowi spieszyło się do nas...od przeszło miesiąca jestem spakowana i dzień w dzień wyczekuję regularnych skurczów, czy odpłynięcia wód...ale nic z tego...nawet nie pomaga,że przestałam się oszczędzać i w domu zacharowuję się, wychodzę na spacery (dziś już w ogóle przeszłam samą siebie,bo byliśmy na spacerze chyba z 3-4 godziny) i jak narazie bez skutku...moja Ginekolog mówi,że jak do czwartku nie wykluje się Młody to mam zgłosić się do Szpitala...na wywołanie...wciąż mam nadzieję,że obędzie się i że Igorex wyjdzie sam, nie popędzany (po wszystkich miesiącach castingu chyba ostatecznie wybraliśmy,że nasz drugi Syn będzie tak właśnie miał na imię - Igor)...póki co czekamy...

poniedziałek, 9 września 2013

Ostatnia prosta...

No i tym sposobem dotarłam na ostatnią prostą mojej ciąży...wkrótce będę w zdecydowanej mniejszości w domu...Ich trzech i ja jedna...hmmm,kurcze,chyba zawsze dobrze czułam się w męskim towarzystwie :) Puchatek już nie może się doczekać, kiedy będzie Dzidzi...chociaż,chyba nie do końca zdaje sobie sprawę z tego co i jak...w napięciu oczekuję jak mój Starszy Syn będzie zachowywał się...póki co sam zaczął być Dzidzią, a więc dotąd umiał sam się ubrać, rozebrać, zjeść , usiąść na nocnik (ba nawet siadał na sedes)...teraz cokolwiek ma zrobić mówi,że On jest dzidzi...mówi, hmmm to chyba za mocne słowo...nie chce dalej gadać i co Mu zrobić :/ Zaliczyliśmy już w ostatnich kilku miesiącach 2 wizyty u logopedy, jedną konsultację u psychologa i obie Panie stwierdzają,że rozwija się prawidłowo...tylko gadać nie gada...trzeba ćwiczyć itd itp...póki co sukcesywnie wzbogaca słownik w nowe słowa (np powtarza jak Mu się coś spodoba...jak np ja kiedyś powiedziałam do M " Tata, Ty..." i chodził i powtarzał tak samo :) )...ale na rozmowę z Nim poczekać muszę dalej...chociaż już zadręcza pytaniami "dlaczego nie", które u Niego brzmi "a nie nie?" Ostatnio w ogóle zrobił się krnąbrny...bunt 3-latka w pełni!
Stary...hmmm, tak doczekać się nie mógł,kiedy będę w ciąży, tak miał być inny już teraz itd itp...no nie wiem, nie wiem...Może okazywać uczuć nie umie dalej (a więc nie spodziewam się i nie oczekuję gestów w stylu przytulanie brzuszka, czy coś...dobrze , że mam Puchatka On to robi i to sam od siebie!), ale i tak nie ma co narzekać, teraz jest (jakby to ująć) bardziej przywiązany do domu :) Zresztą włączył Mu się ostatnio (już od paru m-cu) program oszczędzania pieniędzy (tzn odkładania) więc jak ma lewą robótkę to całą kasę odkłada do koperty a wkrótce mamy dołączyć ją do naszej lokaty ...z tegoż też powodu ciężar zakupów dla Młodego nr 2 (wciąż o nieustalonym imieniu) spadł na mnie...ale nie narzekam,chociaż nie przeszkadza mi :) A ja szaleję do woli :D Chociaż moje skromne środki nie pozwalają na zbyt wiele i co miesiąc czekam jak na zbawienie na zasiłek z ZUSu.
Ostatnio byłam na wizycie u dwóch ginekologów...moja Ginekolog zawodzi mnie coś bardzo...np nie zwróciła uwagi na złe wyniki morfologii (dla Niej były one super)i spadły mi jeszcze bardziej i już mam anemię, a jako,że wizyty wciąz mam co 4 tyg. to Ona nie wie co się dzieje...a dwa razy miałam tak,że na spacerze czy w domu osłabłam, raz nawet na dworze do ławki dojść nie mogłam a potem M musiał mnie zaprowadzić do auta i do domu, sama nie dałabym rady...zadzwoniłam do Ginki a Ona,że pewnie mam to od ciśnienia albo pić mi się chce...a przyznam,że dzwoniąc do Niej liczyłam na konsultację (wtedy przyjmowała) ale nic z tego, Jej to nie zaniepokoiło, mało tego w tej ciąży ma często i bolesne skurcze a Ona tylko odpoczywać mi zaleciła, ale ja wiem po sobie,że to nie wystarczy, bo skurcze zdarzały się nawet, gdy cały dzień zbijałam bąki , jak np w weekendu, gdy M robi praktycznie wszystko...wtedy znalazłam innego Gina (w innym mieście, tam gdzie chcę rodzić) i do Niego pojechałam, a On stwierdził anemię i na skurcze dał końską dawkę magnezu...i jak ręką odjął! Znów mogę cieszyć się ciążą...tzn do piątku, gdy dowiedziałam się od mojej Ginki,że organizm już szykuje się do porodu...no nic, niechby Synuś wytrzymał jeszcze w brzuszku 2 tygodnie a potem niech się dzieje co chce!
Dobrze,że jakieś 2-3 tyg. temu poprałam ubranka po Puchatku i to co nowego zakupiłam, poprasowałam a wczoraj nawet spakowałam 3 torby :) Plan jest,że jedna będzie na porodówkę, druga po porodzie, a trzecia w razie wypadku...i tu przechodzę do mojego planu o którym M nie wie nic...niestety w jego przypadku trzeba zachować dyplomację w każdym calu,bo inaczej na nic się nie zgodzi...ostatnio ledwo co przekonałam Go,do uczestnictwa w jednych zajęciach w Szkole Rodzenia w Szpitalu w Bełchatowie, gdzie chcę rodzić...M jest zdania,że skoro mieszkamy koło nowowybudowanego Szpitala to tu mam rodzić...a ja jestem zdania,że jak zawsze nasz miejscowy Szpital miał fatalną opinię tak i teraz nie mogło się nic zmienić...mury to nie wszystko! Zresztą moja Ginka jest dla mnie symbolem lekarzy miejscowych... i nie chcę tu rodzić i nie będę! Ale ale...poród w mieście o 40km oddalonym to dość kłopotliwe i dlatego mam plan,żeby wynieść się do mojej Mamy na ostatnie kilka tygodni (w trakcie może okazać się,że szybciej to się odbędzie!), od Niej będę miała 20 km do Szpitala...Młodym pomoże mi się zająć, bo coraz bardziej jest absorbujący a ja coraz mniej mam możliwości zajmowania się z Nim..tak jakby On chciał :( No i gdy zacznie się coś dziać to bliżej do Szpitala...co prawda wtedy M może nie być z nami, bo np będzie w pracy,albo nie będzie chciał na noc zostać "u nas" ale tak czy inaczej myślę,że podczas Jego podróży do nas ja przygotuję się do wyjazdu...taki jest plan...potem gdy urodzę, nie będę chciała by M przyjeżdżał do nas bo po 1 szkoda paliwa, a po 2 i chyba ważniejsze to nie będę chciała by brał Kubę do Szpitala (wiadomo,ile paskudztwa można przywlec ze Szpitala),zresztą tam i tak nie wpuszczą dziecka na oddział neonatologiczny..zresztą pamiętam jak M wpadając do mnie do Szpitala zawsze się spieszył, nic mnie tak nie denerwowało,bo ja bym Go chciała na dłużej zatrzymać a On wciąż się spieszy...niech lepiej nie przyjeżdża wcale a zajmie się Starszym Synem :) Dlatego też spakowałam trzecią torbę...zostawimy Ją Komuś,kto będzie miał możliwość przyjechać do mnie jakby co...mam dwa typy takich osób, na które mogłabym liczyć :)

wtorek, 9 lipca 2013

W sumie nic ciekawego...

A co mi tam?! Napiszę cosik :) Daaaaaaaaawno nie zaglądałam, bo albo nie miałam kiedy , albo brakowało weny....czas mam albo rano w porze śniadaniowej, gdy Młody ogląda bajki i wtedy łaskawie zezwala Mamie włączyć kompa...ale wtedy najczęściej robię inne rzeczy na kompie...i wtedy właśnie brak weny dopada mnie,więc tu nawet nie zaglądam...druga pora,gdy mam spokój to wieczór, jak teraz...chłopaki śpią, a ja (jako,że zbierałam się od kilku dni) nadrabiam skrobanie,co tam u nas :)
No więc,co u nas?
No jestem w ciąży dalej, czuję się nadzwyczaj dobrze...i nawet gdy są upały to dużo czasu spędzam na dworze z Młodym (w samo południe często) i nic mi nie dzieje się,więc niczego sobie nie odmawiam :) Niedługo zaczynam 7-my miesiąc,więc wiadomo,że coś mi tam dolega czasem - jakaś zgaga,czy częste latanie do kibla...ale co tam, da się przeżyć, obstawiałam,że może być gorzej,a jako,że nie jest to nic,tylko się cieszyć :) Tzn,żeby nie było aż tak różowo, to od jakiegoś czasu (dłuższego już czasu) muszę zażywać leki , bo skurcze stanowczo za wcześnie się pojawiły i stanowią poważne zagrożenie...ale jako,że póki co niczego złego za sobą nie pociągnęły,to nie przywiązuję do tego większej wagi...
Od niedawna zaczęłam kupować co nieco dla Młodego nr 2..niby po Starszym mamy wszystko,bo niczego nie wyrzucałam to jednak moja tabelka w excellu ma sporo pozycji i wcale nie mało to wszystko szarpnie za kieszeń..i dlatego postanowiłam,że jak rozłożę w czasie to mniej odczujemy wydatki...i tak pierwsze zakupy poczynione...chwała Bogu odkryłam tania aptekę (na drugim końcu Polski) i dorzuciłam się koleżance do zamówienia i tak obyło się bez kosztów przesyłki, a oszczędności spore...oj spore. No i teraz dopiero rozkręcam się...już mam plan na co wydam kolejną część zasiłku z ZUSu jaki kiedyś mi tam wpłynie na konto, szlag mnie trafia,że nigdy nie wiem,kiedy i ile dostanę :(
Co poza tym?
Młody nr 1 rozwinął swoją mowę o całe dwa słowa - "cesc" (cześć) i "mmmmmmmniam" (mniam)..no nie chce gadać i co Mu zrobić....coś czuję,że do listy odwiedzanych przez nas specjalistów dojdzie regularne odwiedzanie logopedy...choć pierwsza wizyta niewiele wniosła...nie dowiedziałam się raczej niczego,czego bym nie wiedziała...no może coś tam wyniosłam nowego z tego spotkania,ale spodziewałam się czegoś bardziej spektakularnego...a czego to już nie wiem...
Co tam jeszcze u mnie?
Z M nawet nawet...pomalutku docieramy się? Nie wiem, może...pewne jest raczej,że gdy z Nim dobrze (czy całkiem nieźle) układa się,to w relacjach z innymi niekoniecznie...i tak właśnie jest teraz z moją siostrą...nie wiem, może hormony ciążowe u Niej bardziej dają się we znaki niż mnie (bo wspominałam,że i Ona spodziewa się dziecka? Podobnie jak nasza Bratowa...w sumie naszej Mamie dojdzie troje wnuków)...przynajmniej ja nie widzę u siebie żadnych zmian...za to Ona,jest wielką zagadką...gdy jest daleko,na Śląsku, dzwonimy do siebie nie rzadziej niż co tydzień i gadamy dłuuuuugo....potem Ona przyjeżdża (jak teraz) i nagle nie ma potrzeby ze mną rozmawiać, przechodzi z pokoju do pokoju, a ja błąkam się za Nią...jak to było ostatnio,gdy w środę przyjechałam do Mamy (po wizycie u okulistki, u której byłam ze zranionym okiem - efekt spotkania bliskiego stopnia z daszkiem czapki Młodego) i o dziwo jakoś nie było okazji pogadać...a na drugi dzień to już przeszła samą siebie...rano gdy Młody siedział na nocniku ciocia smarowała Mu bąble po komarach a ja poszłam rozgnieść pół tabletki przepisanej przez endokrynologa (nie wspominałam? W czerwcu okazało się,że hormony tarczycy ma zbytnio zbliżone do dolnej granicy normy i już zaczął dostawać leki) ..gdy wróciłam mówię - przesuń się Kasia na chwilę i gdy nachylałam się do Młodego Ona wtedy ruszyła ręką tak,że prawie straciłam równowagę a ja co? A nic,powiedziałam tylko "o jezu,zabiłabym się"ale bez jakiś pretensji, awantur czy coś...a ta co? Zerwała się z tej podłogi na której siedziała z przekleństwem na ustach i trzaśnięciem drzwiami zniknęła w swoim pokoju...i już nie odzywałyśmy się do końca dnia...tzn ja schodziłam jej z drogi,bo i po co plątać się za obrażoną...więc byłam to na podwórku z dzieckiem, to na placu zabaw...zresztą Ona znacznie gorzej się czuje (w końcu jest o 6 tygodni wyżej w ciąży niż ja ,więc dużo leży,siedzi itd..ja zupełnie tak nie muszę)...w piątek odezwałam się do Niej,bo chciałam dopytać,co z planami na sobotę,bo wcześniej coś była mowa o grillu...nawet normalnie rozmawiałyśmy,więc uważałam,że rozejdzie się po kościach...niestety w sobotę dalej była obrażona...no trudno...trzeba było dalej schodzić Jej z drogi...a wieczorem pokazała,że jest meeeeeeeeeega obrażona na mnie...Młody usnął M na kolanach i ja poszłam rozebrać łóżko - zostawaliśmy u Mamy na noc,więc weszłam do domu i spytałam Obrażoną,która pościel nasza - "nie wiem" odburknęła gburowato...wciąż nie wiedząc co mam zrobić dodałam "muszę dziecku rozebrać łóżko, musze wiedzieć która nasza pościel" więc dalej chamowato odburknęła "weź sobie którą chcesz" nawet nie wchodząc do pokoju,gdzie pościel była a pewnie dałoby radę rozpoznać pod jaką śpi co dzień od przeszło tygodnia! Spytałam tylko "jaki ma problem" a Ona odpowiedziała "to Ty masz problem"...no tak....
żałowałam,że jednak zostaliśmy...w niedzielę znów unikałam Jej, a potem Mama żaliła mi się,że Tamta unika Jej....nie wiem,co z tego wyniknie i o co Ona taka obrażona....ehhh,nigdy nie byłyśmy kochającym się rodzeństwem...ale myślałam,że wyrosłyśmy z tego....widać nie...no trudno

poniedziałek, 15 kwietnia 2013

Równowaga musi być...

Mam dziś potworne zakwasy...bolą mnie uda i przedramiona...ćwiczyłam?! Bynajmniej nie!! Wczoraj byłam zmuszona wnosić śpiące 13 kg żywej wagi (plus kilka kg na buty, kurtkę i resztę ubrania) Młodego na nasze 4 piętro ....ale od początku. Na wczoraj mieliśmy zaproszenie od mojej mamy na obiad u Niej, przyjeżdżała na weekend moja starsza siostra (m.in. zapraszać na Komunię swojej córki) no i chyba koło czwartku powiedziałam Staremu, że jednak wybierzemy się na niedzielę do mojej Mamy...jednak? A no bo, po ostatnim "spięciu" z Mamą opowiadałam Mu o wszystkim i oczywiście trzymał moją stronę - nie ma co pozwalać mojej Mamie na zbytnią ingerencję z nasze życie (do wspólnych wniosków doszliśmy), powiedziałam Mu "mieliśmy jechać do Niej w niedzielę na obiad, ale nie pojedziemy"...ja w międzyczasie z dużą pomocą kochanej Oli "czekajki" obrałam nieco inny kierunek swoich myśli...trzeba wyluzować nieco z tym "stawianiem się" Mamie itd itp no i oczywiście doszłam do wniosku,że trzeba jechać do Niej na obiad...Staremu zakomunikowałam to w piątek chyba na co On zareagował "czemu? mieliśmy nie jechać" na co ja mówię, no co? przeszło mi, chyba nie myślałeś, że do końca dni będę miała focha na Mamę...On od razu określił się, że Jego boli ręka, On chce odpocząć w niedzielę przed poniedziałkiem (a dodam,że dziś szedł na kilka godzin tylko, bo miał na 12 wizytę u swojego Internisty w celu otrzymania skierowania do poradni chirurgicznej, coby mogli Mu robić zmiany opatrunków Jego rannej ręki - bo chyba wspominałam,że w środę miał wypadek w pracy? I kciuk lewej ręki wymagał kilku szwów)...było mi przykro i byłam zła, że znów muszę jechać sama do Mamy, nie dość, że od pewnego czasu bywamy tam rzadko..w sobotę po południu kolega zadzwonił, by Tamten pomógł Mu w czymś, więc po Jego powrocie (za 2,5h) nie omieszkałam zaznaczyć, że pomoc koledze to ok, ale jechać do mojej Mamy to już nie,bo zbyt męczące dla Jego rannej ręki? No ale ostatecznie odpuściłam temat...
14 to chyba naprawdę pechowy dla mnie dzień (wielokrotnie 14stego działy się różne niemiłe sytuacje dla mnie :( ) 14stego właśnie w niedzielę poszłam przed południem do kościoła, w kościele jak zwykle dużo myślałam i jak wróciłam to powiedziałam do Niego tylko tyle - podjęłam decyzję - nigdy nie zgodzę się na kupno mieszkania w R (od pewnego czasu nosimy się z zamiarem zmiany naszej sytuacji mieszkaniowej z wynajmu na własne!) bo inaczej zawsze już by tak było - Tobie wygodnie jest chodzić do swoich Rodziców chodzić sam (dodam,że wtedy robi tam, co chce i jest ile czasu chce, ze mną do niedawna mógł tylko na jakieś 2 h iść, bo na więcej alergia na kota nie pozwalałaby mi...do niedawna, bo właśnie pozbyli się kota) więc potem nie chcesz jeździć do mojej Mamy...a On na to do mnie, przecież Tobie też pasuje, że jedziesz sama...na co odpowiedziałam - nie, mnie jest bardzo przykro,że jadę sama...ostatecznie pojechałam sama z Młodym ale miałam dość wisielczy humor, moja Siostra i moja Mama, były straszniezłe na mojego M, że nie przyjechał...a gdy miałam wracać do domu, jak zawsze pojawiła się nerwica... ta niepewność, co zastanę po powrocie jest straszna, w końcu nie raz okazywało się, że On korzysta z wolnego dnia!...tak też wczoraj było, byłam zestresowana, że muszę wracać i nawet kolacji nie zjadłam, nakarmiłam tylko Młodego, bo jak słusznie zakładałam zasnął przez drogę w aucie i wyjechałam przed 19 od Mamy...pod blokiem zadzwoniłam do Starego,żeby zszedł po Małego (ja od dłuższego czasu nie nosiłam Klocka po schodach) ale niestety "poczta T-mobile" odezwała się z 3 razy, więc założyłam torbę na ramię, Młodego na ręce i dalej do klatki...nadal łudziłam się,że tylko telefon ma wyłączony, w końcu przed moim wyjazdem powtarzał - nigdzie nie będzie szedł, chce odpocząć w domu! Doszłam pod domofon - dzwonię raz, dwa, trzy....nic z tego - trzeba wspinać się na 4 piętro z tym całym balastem :( Całą drogą prawie płakałam z bólu i jednocześnie byłam zła, że jeśli Stary jest w domu i "nie słyszy" to zabiję! Niestety nie było Go... Wrócił ...UWAGA o 5 rano przebrać się do pracy...jak pewnie nie trudno się domyślić nie spałam do tej pory wcale...najpierw latałam od okna do łóżka (Młody dalej spał przeniesiony z auta i tylko rozebrany do t-shirta) a potem przestałam ale i tak spać nie mogłam...jak więc usłyszałam,że On wrócił i jakby nigdy nic szykuje się do pracy poszłam do kuchni z zamiarem wymierzenia Mu policzka...niestety On honoru nie ma, więc złapał moją rękę i jeszcze zdziwiony, czemu sobie pozwalam podnieść na Niego rękę...powiedziałam Mu tylko krótko, jak to nie wie o co chodzi, czy widzi która godzina...na co odpowiedział, tak wie...poszłam z powrotem do łóżka, ale za chwilę znów musiałam iść i powiedziałam Mu "czy wiesz,że całą noc nie spałam, bo martwiłam się (dodam,że On lubi wpakować się jakąś bijatykę czy coś, więc zawsze jest obawa,że wpakował się w kłopoty), że dziecko musiałam wnosić sama, że Ty telefon wyłączony masz i na koniec, czy wie,że jestem w ciąży i nie powinnam się tyle denerwować ? Nic nie odpowiedział a ja poszłam do "siebie"...a On zaraz bez słowa pojechał do pracy...Było grubo po 6-stej, gdy ja jeszcze nie spałam...Wrócił niedługo, bo już po 10 i jakby nigdy nic pyta, czy idę z Nim do lekarza i czy mi przeszło....za chwilę dodał przepraszam ale jednocześnie dodał, że przecież to nic takiego, bo nocował u Taty...MASAKRA! Ile razy mam problem,żeby namówić Go, by po jakiejś imprezie u mojej Mamy zostać tam (a mieszka ok 20 km od nas, a nie dwa bloki dalej jak Teście!!), bo On powtarzał "On ma swój dom i nie lubi sypiać poza domem!"...niestety w ciągu chyba ostatniego roku kilka razy nie wracał na noc i On nie widzi większego problemu w tym (podobnie jak Teść, gdy kiedyś Go spytałam to odarł,że razem z M nocowali u Szwagra ale byli grzeczni itd...zjebałam Go jak nie wiem, że co On mówi? Przecież On ma do cholery Żonę, Syna a nie będzie nocował gdzieś i ja mam to akceptować, bo był grzeczny!"...zresztą od dłuższego czasu wiem,że mój Teść jest niestety przyczyną moich problemów...Jego Syn (a mój Mąż) to Jego kopia!!!!!! On wciąż lubi się napić i to z synami (kurcze kiedyś przez teściową dowiedziałam się,że pili u Nich w piwnicy!! MASAKRA JAKAŚ PATOLOGIA!!)...Koniec końców - On, mój Mąz mysli,że wyjasniliśmy sobie wszystko (taaaaaaaa, On w szczególności się nagadał - dowiedziałam się tylko,że poszedł niespodziewanie do taty, nie miał dnia do picia, więc zwaliło Go z nóg, widział,że wcześnie wróciłam i nawet był pod blokiem, ale uznał,że jak wejdzie to pokłócimy się więc nie wszedł...a potem myślał, że może napisał mi sms)...efekt taki,że On jak zwykle nie był rozmowny bo "przecież przeprosiłem ile nie będziemy się teraz odzywać" ...tak więc tylko czekać jak sytuacja się powtórzy...On przecież zawsze robi co chce...w marcu wyliczyłam 3 sytuacje gdy wyszedł sam z domu i wrócił, kiedy chciał i to wypity :(

Równowaga musi być, jak koty drę z Mamą, to ze Starym jest spokój...i na odwrót...

środa, 10 kwietnia 2013

To chyba jednak ze mną coś nie tak...

Wczoraj przyjechała do mnie moja mama...odkąd pilnowała mi Kuby, gdy ja byłam w pracy Jej wizyty były sporadyczne...limit naszych spotkań czerpał się poprzez codziennie Jej przyjeżdżanie...nigdy nie miałyśmy lekkich relacji, ale teraz to chyba już jest najgorzej...wspominałam parokrotnie, że gdy Mama zajmowała mi się dzieckiem to często było tak,że widząc się 10 minut rano (przed moim wyjściem na autobus) zdążyłyśmy się posprzeczać.Zwykle z błahych powodów - ja zwracałam Jej uwagę (w moim rozumieniu delikatnie), a Ona odbierała to jako Ostrą krytykę...przykładów mogłabym mnożyć - raz powiedziałam "nie odsłaniaj rolet w kuchni, bo to strasznie słychać i Kuba się obudzi (co wiadomo niewskazane, gdy ja wychodzę do pracy!) no i już OBRAZA, innym razem mówię - Mamo, odrzuciłam wszelkie przyprawy z glutaminianem , nie używaj mi kostek, veget itd (ja przestałam takowe kupować),ale cóż, może gadać a w zupie i tak potem wyczuwałam znany smak i zwykle szła w zaparte - nie, nie dodaję Ci niczego! Itd itp...
Wczoraj mama przyjechała rano i w ciągu pierwszych paru minut zdążyłyśmy się oooooooooostro pokłócić :( Ja kończyłam sprzątanie kuchni (przyjazd mojej mamy to jak wizytacja - stresuję się,że ZNÓW zacznie mi ze ścierką latać i wycierać , dając do zrozumienia, że mam syf. W tym czasie Mama rozbierała się i witała z Młodym.. najpierw dała Mu Kinderki, ale On nie chciał przyjąć - On ma problem z przyjmowaniem prezentów od kogokolwiek poza "MamaTata" więc już Babcia już nieco obrażona...potem dopiero się zaczęło (ja dalej w tej kuchni) i słyszę "Kubusiu, daj przytulę Cię, choć do Babci" (a dodam,że mój Kuba ostatnio nie daje się całować, przytulać itd, po prostu sam decyduje kiedy ma ochotę na czułości -ba, ile razy nie da się zbliżyć Tacie jak ten wraca z pracy - więc oczywiście Babci nie dał się przytulić), za chwilę słyszę znów i znów...z tym zmywakiem w kuchni stałam i szlag mnie trafiał! wreszcie skończyłam i wyszłam na korytarz i mówię "Mamo, jesteś męcząca" i się zaczęło , "a co ja takiego zrobiłam?" i łzami się zalała, jak ja mogłam tak powiedzieć, jaka ja jestem okropna, a co to znaczy, że dziecko jest takie na dystans i wreszcie zaczęłyśmy się sprzeczać...ja obstawałam przy swoim, że przesadza i że powinna przyjąć do wiadomości - Kuba to nie słodki dzidziuś, który chce się przytulać, bo On tego nie lubi, a jeśli to robi to, gdy sam ma na to ochotę i ja np nie nalegam i dawno pogodziłam się z myślą, że gdy ja Go pocałuję, to wyciera się automatycznie w tym miejscu...za to o ile milsze jest gdy Synuś sam przytuli, wyściska, wycałuje.No ale gdy my już wrzeszczałyśmy na siebie (jakby jedna nie słyszała co mówi druga) to oczywiście Kuba stał i też wykrzykiwał na Babcię (niestety moje dziecko jest często świadkiem sprzeczek mniejszych czy większych i zwykle staje przy mnie i "popiera " mnie mimo,że jeszcze nie mówi!).Ale wracając do Babci - wymiana zdań trwała chwilę,ale Jej skutki były trwałe...Ja siadłam z Młodym i oglądaliśmy książeczki, a Babcia obrażona ze łzami w oczach siedziała na fotelu ...za chwilę zaczęłyśmy nawet rozmawiać - Babcia spytała o wyjaśnienie Jej Jej faktury za telefon...za chwilę zaczęliśmy sprzątać książki, a Babcia miała telefon...gdy już byliśmy w bawialni Małego poszłam po Mamę i zaprosiłam Ją do nas "zaraz, teraz przeglądam" (dodam - mega interesującą gazetkę z Biedronki)...wreszcie przyszła, ale Kuba był dla Niej nie miły - odpowiadał jej brzydko (jeśli można tak powiedzieć, bo On nie mówi jak wspomniałam wyżej, więc bardziej chodzi o ton gdy wykrzykuje coś bliżej nieokreślonego ), no więc jeszcze bardziej była rozgoryczona i cały czas miała łzy w oczach, więc ja zaczęłam temat - zobacz Mamo, jak zwykle poszło o pierdołę a Ty zrobiłaś z tego mega problem, wystarczyłoby, żebyś przyjęła do wiadomości - Kubie trzeba dać czas, gdy się z Nim widzi (u nas czy np u Babci), bo On w pierwszych minutach nie będzie zbyt przyjaźnie nastawiony (dodam np, wczoraj chyba z 10 minut chował się Tacie, zanim wyszedł i przywitał się z Nim), inni potrafią to zrozumieć ,ale nie moja Mama i wciąż powtarzała, żadne z wnuków nie traktuje Jej tak źle jak Kuba, więc Jej tłumaczę - skoro On zawsze gdy widzi mnie z Babcią to jest świadkiem sprzeczek, to jak On ma inaczej się "zwracać", więc oczywiście to moja wina , bo ja tak strasznie na Nią naskoczyłam! O rany, krew się gotuje - przecież ja powiedziałam spokojnie , delikatnie i krótko, że jest męcząca (a za chwilę dodałam,że nie przyjmuje do wiadomości, że do Niego nie wyskakuje się od razu chcąc Go przytulać itd)...no i z 1,5 godziny trwała wymiana zdań "Mamo, ja taka jestem , gdy coś mi nie pasuje (związanego z moim domem, moją rodziną) to to mówię, a Ty nie umiesz przyjąć niczego co mówię, jakbym była gówniarą a Ty wiesz lepiej, a co ciekawe, gdy moja siostra powiedziałaby to samo to Mama obróciłaby to w żart, ile razy Kaśce coś się nie podobało i zwracała Mamie uwagę (niekoniecznie delikatnie) a Ona uśmiechała się i już, wielokrotnie było,że ja coś powiedziała (zupełnie normalnie) a Mama momentalnie wybuchała, moja siostra tego dziś nie pamięta (bo obecnie jest na etapie ślepego stawania za Mamą w każdej sytuacji, więc coraz częściej dochodzi do spięć na linii ja siostra, która broni biednej Mamy), ale nie raz było,że mówiła "Mamo,ale co Ona takiego powiedziała,że Ty krzyczysz już?"...a za to od Mamy wczoraj słyszałam, " Ty to zawsze jesteś taka dla mnie, od małego taka byłaś, Kuba też już taki jest, nie życzę Ci, ale jak będziesz miała dwoje dzieci i zobaczysz, że jedno jest takie w stosunku do Ciebie jak Ty do mnie, to dopiero przypomnisz sobie moje łzy".A ja powiedziałam wreszcie - ja szanuję wolę mojego dziecka - jak czegoś nie chce to ja nie nalegam a ma znacznie mniej lat niż ja teraz, a ja nadal mogę sobie ustalać jakieś zasady, Mama szanować ich nie zamierza..a i tak ja będę najgorsza, bo jak ja śmiałam zwrócić uwagę!I to tak chamsko - a podkreślę raz jeszcze - w pierwszym momencie ZAWSZE jestem spokojna i mówię delikatnie! efekt, że ubrała się i pojechała...wcześniej wielokrotnie powtarzając, że tak cieszyła się,że zobaczy się z Kubusiem a ja tak Ją ugościłam...w niedzielę mieliśmy zaproszenie do Niej na obiad (w weekend będzie moja siostra u Niej) ale powiedziałam jej, że nie przyjedziemy, nie robi to dobrze mojej ciąży. Wyszła więc, gdy byłyśmy naprawdę pokłócone, potem zadzwoniłam do Niej i powiedziałam "przepraszam, nie chcę byś płakała przeze mnie, ale dochodzę do wniosku, że my nigdy się nie dogadamy - ja będę zawsze mówiła gdy będzie mi coś nie pasowało a Ty nigdy nie będziesz umiała tego przyjąć do wiadomości, dlatego chyba powinnyśmy ograniczyć do minimum nasze kontakty, bo to niczemu nie służy", powiedziała,że doszła do takiego samego wniosku...jakkolwiek to smutna puenta to chyba jedyna możliwa w tej chwili..
Od wczoraj wciąż myślę o tym a nikomu nie powiedziałam dotąd nic, bardzo mi z tym wszystkim źle :(

Jestem w ciąży, tak? Może nie powinnam się denerwować (a wychodziłam z siebie) ale co z tego - przecież ja zawiniłam i ja tak potwornie zraniłam swoją Mamę...

A może to ja przesadzam? Może powinnam zrezygnować z walki o swoje? Może nie reagować, gdy coś mi się nie podoba? Przecież to moja Matka i cokolwiek robi nie wolno Jej zwracać uwagi, bo sprawi się Jej przykrość,a Ona chciała dobrze?
Może...tyle,że ja tak nie potrafię :(

A może czeka mnie terapia z dzieckiem u psychologa, bo jest zimny? ehhhh

wtorek, 26 marca 2013

No jestem i co dalej?

No to się doczekał...2-giego lutego zrobiłam test i zaraz pojawiły się dwie grube krechy - od tamtej chwili wiem - będę znów matką, moje dziecię będzie miało rodzeństwo...ba nawet przez chwilę (przez jakieś 3 tygodnie!) myślałam, że wkrótce nasza rodzina dość znacznie się powiększy - do trójki dzieci...a skąd ten pomysł? Otóż pierwszy raz w życiu pomyślałam, zrobię badanie krwi na beta hcg no i wyszła mi meeeeeeeeeega duża jak na ten tydzień no i szperając w necie doczytałam się, że to może oznaczać ciążę mnogą! I niestety nie byłam tym faktem zachwycona...doszedł do głosu rozsądek, który mówił "jak Wy sobie poradzicie? finansowo i nie tylko" - BYŁAM PRZERAŻONA! Dotąd uważałam, że pojawienie się drugiego potomka nie będzie oznaczało zbyt dużych wydatków na wyprawkę - łóżeczko z wyposażeniem jest, wózek, sporo ubranek i dlatego tym bardziej chciałam dziecka JUŻ! I nagle pojawiła się myśl, a jeśli będzie Ich dwoje (albo nawet troje?) ...jakieś 2 tygodnie byłam przerażona, a potem przed samym terminem wizyty u ginekolożki zaczęłam oswajać się z myślą...i nawet znalazłam ewentualny wózek bliźniaczy :) W końcu chciałam powiększyć rodzinę,tak? A to,że nieco więcej się nas zrobi to już inna sprawa...starczy mi serca dla 4 (w najgorszym razie) dzieci :) A finansowo jakoś poradzimy sobie...w końcu musiałam zmienić nastawienie, bo przecież wszystkie dzieci powinny być przyjmowane na świat z otwartymi ramiona :) 20stego lutego była moja chwila prawdy - USG powiedziało "ciąża pojedyncza", podobnie jak kolejne (z 20.03)...ulżyło...
Tu 3 test w życiu, z czego drugi szczęśliwy Dobry bilans,co? :)

Pierwsza fotka Ono:

Druga fotka Ono:

No i co? tak doczekać się nie mógł?! Tak bardzo miłe dla ucha były teksty o tym jak to dorósł, jak to w tej ciąży będzie inaczej...i jak zwykle na słowach się skończyło...już nawet mamy za sobą pierwszą samowolkę - samotne wyjście - niby do sklepu na zakupy, a skończone jak zwykle - pijaństwem! Byłam naiwna wierząc? No byłam...no ale cóż...ja i mój syn bardzo cieszymy się z faktu posiadania przez Mamę "dzidzi" w brzuchu...Młody (a wkrótce starszy brat) czasem tuli się i całuje dzidzi...a skoro o całowaniu mowa, On tego strasznie nie lubi :) Ilekroć się Go pocałuje On się wyciera - dosłownie jakby to był u Niego odruch bezwarunkowy :) Może wtedy oglądać bajkę czy być czymś równie absorbującym zajęty a i tak natychmiast wyciera miejsce pocałowane :) On może całować,ale Jego całować nie wolno :) No trudno ;) A skoro jestem już przy moim Szczęściu, to jako, że od początku ciąży jestem na zwolnieniu to znów spędzamy mnóstwo czasu razem..a skoro o zwolnieniu mowa, to całkiem nieźle wyszłam na :układzie z Szefem" :) ...myślałam wcześniej, że może odblokuje się i zacznie gadać,ale nic z tego....ewidentnie idzie w ślady Mamy i nie gada :( Ja podobno do 3 roku w ogóle nie mówiłam...tak czy inaczej ja siedzieć z założonymi rękami nie będę i teraz czekają mnie dwie konsultacje lekarskie a obstawiam,że wyjdą ok i wtedy dostaniemy skierowanie do poradni psychologicznej (gdzie zajmują się tym) - a to pomysł mojej fantastycznej Pediatry więc cieszę się, że coś zaczniemy z tym robić :) Jak to Ona mówi, chce najpierw wykluczyć przyczyny zdrowotne nie gadania Młodego. Jutro neurolog :)
Co poza tym? Doszedł nam kolejny specjalista, do którego jeździć będziemy z Młodym do Łodzi, tym razem to okulista dziecięcy, swoją drogą bardzo miła pani profesor, przepisała nam okulary i chwała Bogu, Młody chętnie je nosi i wygląda boooooooooosko...jak na poniższym obrazku :)

Co poza tym? Właśnie oboje z Młodym dochodzimy do siebie po chorobie...On jak zwykle miał infekcje z obturacjami i dostaje antybiotyk i sterydy wziewne, a mnie w niedzielę wyszła sobotnia impreza ze znajomymi ze studiów...na szczęscie to tylko katar i już widać, jakby miał się kończyć...niedzielne leżenie w łożku cały dzień i poniedziałkowe nie wychodzenie z domu procentuje no i obyło się jak dotąd bez leków...w końcu teraz nie mam za dużo możliwości,coby Maluszkowi nie zaszkodzić...
A skoro znów jestem przy maluszku, to zaraz po świętach (w środę) jadę (ZNÓW) do łodzi, tym razem z sobą (i Młodego wizytę u specjalisty też zaliczymy przy okazji) na badanie USG genetyczne...po cichu liczę, że dowiem się płci, choć to dopiero będzie 13 tydzień, ale czytałam opinie,że ten lekarz ma możliwości (i spore szanse) na wydanie prawdziwej opinii co do płci...do niedawna nie miałam marzeń z tym związanych,ale ostatnio coraz częściej zdarza mi się przyznać przed samą sobą, że przydałaby mi się pokrewna dusza - córeczka :) Ostatnio nawet śniło mi się to...widać, podświadomie o tym marzę już dłużej niż na głos się przyznaję ;) Ale nadal jestem zdania - najważniejsze, by było zdrowe...szczególnie,że najmłodsza już nie jestem...
Byle do 11.10.2013....

wtorek, 29 stycznia 2013

już nie mogę doczekać się jak będziesz w ciąży

Tak w dniu dzisiejszym (zresztą nie pierwszy raz) powiedział mi Mąż...ten sam, który tyle krwi mi dotąd napsuł...ten samiutki :)
Zresztą ostatnio nie mam powodów do narzekań na Niego...mogłabym rozpisywać się na ten temat, ale po co? jesteśmy szczęśliwi...po pracy spędzamy calutkie dni razem a weekend to w ogóle norma, że spędzamy w swoim gronie..chociaż ostatnio o dziwo zaczęliśmy widywać się z ludźmi - dwa weekendy z rzędy gościliśmy znajomych i raz byliśmy u jednych z Nich...
Młody ewidentnie poprawił się w kwestii odporności, zresztą dostałam jakiś czas temu wypis ze Szpitala i okazało się,że zgodnie z ustaleniami z naszą Panią Endokrynolog zrobili nam przy okazji badania odpornościowe (co prawda mieli zbadać dwie immunoglobuliny a nie jedną, jak zrobili, ale cóż zrobić, dobre i tyle, choć kilkadziesiąt złotych zaoszczędzone) no i zbadane IgG poszło w górę (ku mojemu zadowoleniu) i teraz jest już w normie...i myślę,że to widać, bo jakby było inaczej,to już pewnie chorowałby nie raz...a szczególnie po świętach! Co prawda jak dowiedziałam się wczoraj na wizycie u alergologa to nie ominie mnie badanie drugiej immunoglobuliny (IgA), bo ona dużo powie o odporności Młodego, a mianowicie czy jest to rzeczywiście zaburzenie odporności,a więc coś co będzie miał stale,czy jest szansa,że wyrasta z tego...OBY! W końcu planuję za 2 lata puścić Go do przedszkola.
Dziś Stary dostał od nas (ode mnie i Młodego) przedwczesny prezent urodzinowy (zegarek - drugi i ostatni! Jak kolejny zgubi to nic więcej nie dostanie!) i jeszcze bardziej jest kochany, hehehe.

Młody nadal "niegadający" i nie ukrywam,że zaczynam się tym nieco martwić... co prawda umie "rozmawiać" ale nie jest to typowa rozmowa, więc myślę,że czeka nas wizyta u specjalisty...zresztą ostatnio uznałam,że i do okulisty znów iść trzeba...więc zaczyna się znów tourne po lekarzach...jak będę już siedziała w domu i nie pracowała to zajmę się tym dobrze...póki co czekam na koniec miesiąca,ciekawa jestem jak wyjdę na "umowie" z Szefem...oj czarno to widzę...trochę już Go znam i wiem,mniej więcej czego się spodziewać...

Wciąż czekamy aż nie nadejdzie znienawidzona miesiączka i ja zatestuję i okaże się,że jestem w ciąży! Już doczekać się nie mogę...Młodemu też się przyda jak najszybciej rodzeństwo, bo zaczyna mieć "jedynackie" zapędy i trzeba wybić Mu to z głowy...właśnie trzeci cykl zbliża się do końca i mam nadzieję,że skończy się dopiero za 9 m-cy...
Już doczekać się nie mogę...

wtorek, 8 stycznia 2013

Noworocznie

łooo, wieki mnie tu nie było...ale jak zobaczyłam,że ostatni wpis naskrobałam 25-tego listopada to przeraziłam się, aż tak dużo czasu mnie tu nie było?! Szok!!
A co u nas...hmmm...w grudniu udało się zaliczyć pobyt w Szpitalu w związku z tym niedoborem wzrostu Młodego...swoją drogą to na samym wstępie okazało się,że nie jest z tym aż tak źle - Pani doktor jeszcze raz sama na swojej aparaturze zmierzyła Go (a On nawet współpracował chętnie) i okazało się,że chyba ostatni pomiar znów był zły (tym razem zaniżony),bo chyba przez ten miesiąc nie urósł chyba 3 cm? Tak czy inaczej 13-stego grudnia położyliśmy się na 2 dni do Szpitala...w sobotę wyszliśmy...część wyników już Pani Dr przekazała mi telefonicznie a na pozostałe jeszcze czekam...mając komplet będziemy decydować do dalej..ale najpewniej trzeba będzie wybrać się do gastroenterologa..będę martwiła się (ewentualnie) później..w Szpitalu mieli nam też wykonać badania odpornościowe (wielokrotne odkładane) i sama aż jestem ciekawa, czy je zrobili i jak wyszły, z wyoisu (na który wciąż czekam) myślę,że się dowiem...
święta minęły nawet miło, szybko i o dziwo ZDROWO i nawet obawiałam się,że po świętach dopadnie nas jakieś choróbsko (bo w święta mieliśmy do czynienia z kilkoma kichającymi i kaszlącymi dzieciakami) a tu nie! Może ten znienawidzony przez Młodego tran daje radę..
Sylwestra spędziliśmy we własnym (wciąż trzyosobowym) gronie..i nawet miło było...były tańce ;) i prażenie popkornu...którym Młody strasznie się zajadał - po raz pierwszy :)
A co poza tym? Kurcze do przedwczoraj napisałabym,że w życiu małżeńskim względna sielanka (bywały zgrzyty ale nawet szybko o nich zapominaliśmy)...niestety czas sielanki odszedł w niepamięć w niedzielę...ale na szczęście tylko na 2 dni...i teraz pomalutku znów odbudowujemy spokój...a ja odliczam dni do kolejnych staranek :) W końcu nie poddaję się! Dalej walczę o rodzeństwo dla Młodego... W pracy wywalczyłam układ z szefem...więc nie zwolnił mnie...na pewnych zasadach (o których na forum publicznym wolę nie pisać)...
kurcze, tyle pokrótce...