sobota, 28 kwietnia 2012

No i kolejny...

krótki wpis i to drugi w dniu dzisiejszym...rozmowy nie było dziś (i już raczej nie będzie), jutro też nikłe szanse są..Jeszcze gdy Młody spał, po "Tatusia" ktoś przyjechał...i tyle Go widzieli...dziecko nie widziało Go już od środy wieczorem!I o ile Synuś wciąż mówi Tata (czym strasznie mi ciśnienie podnosi), o tyle Tatuś ma gdzieś,że tyle już dziecka nie widział,mimo,że siedzimy w domu w zasadzie..A jutro (trochę w odwecie, a trochę coby sobie poprawić humor...i odpocząć)jedziemy rano autobusem z Kubusiem do Babci na cały dzień...Tamten oczywiście nie wie nic,bo niby kiedy miałby się dowiedzieć? Jeszcze , gdy pod wieczór informowałam Mamę,że Ją odwiedzimy to pewności nie miałam,bo wciąż po cichu liczyłam,że szybko wróci i wyciągnie z jakąś rękę na zgodę czy coś...ale nie, On konsekwentnie pokazuje mi,że dzieciak z Niego jeszcze...i chyba teraz to dopiero musi być w 7-ym niebie tyyyyyyyyyyyyle czasu spędzając z kolegami....bo zakładam,że jak i wczoraj tak i dziś jest z kolegą...obstawiam jednego,bo o czymś nie wspomniałam ostatnio-od kilku dni Jego najlepszy kolega pracuje z Nim - zresztą Stary go polecił,na stanowisko po Jego Szwagrze, który zrezygnował z pracy...no ale wracając do Przyjaciela (jak Go wręcz nazywa Stary),to obstawiam Jego i jeszcze innego Asa...pierwszy As to kawaler (bez perspektyw na zmianę tego stanu,bo On wciąż ma czas i wszystko ważniejsze i "zabawa" w związki...a ma 28 lat), a drugi to ok. 50-letni As w przeszłości nieźle ustawiony na pobliskiej Kopalni, ale przez pijaństwo zwolnili Go i teraz pracuje znacznie ciężej i za mniejszą oczywiście kasę,więc ostatnio zostawiła Go Żona i ten wynajmuje jakieś mieszkanie na mieście...obaj czasem zdarzało się,że chcieli Go wyciągać gdzieś,ale gdy między nami nie było najgorzej,to On nie poszedłby sam...a przynajmniej ja nic nie wiedziałam...ale teraz to ma pole po popisu...nie ma co, odpowiednie dla Młodego Ojca, który ma wiele do zrobienia w swoim małżeństwie...Już mogę chyba zaczynać pisać papiery rozwodowe...

Ciąg dalszy?

Znów nie będzie za dużo tego...Stary wrócił UWAGA dziś,po 14 do domu,oczywiście nic wcześniej nie wiedziałam (nie miał od Niego żadnego kontaktu),że nie wróci na noc..no nic..A o tym,że wraca do domu dowiedziałam się od dostawcy pizzy,który Mu ją przywiózł...odesłałam chłopaka "nie zamawiałam,proszę sobie wyjaśniać"...za niedługo wszedł Stary...od tamtej pory (a minęła prawie godzina Jego pobytu w domu) przemówił RAZ (słownie RAZ) "jesz?", a na co ja równie krótko "nie"...tyle...nie zamierzam zaczynać rozmowy,chyba Ona ma mi coś do wyjaśnienia,co? Jeśli nie czuje takiej potrzeby,to nie nalegam...poczekam na rozwój wydarzeń...póki co odpoczywam...Stary i Młody śpią (każdy w swoim pokoju) a nuuuuuudzę się...

A my (ja i Synuś) mile spędziliśmy przedpołudnie...wstaliśmy ok 9,zjedliśmy śniadanie i jak Mama z lekka sprzątnęła (łazienkę, ubikację,kuchnię i częściowo meble w pokoju) poszliśmy do parku i na plac zabaw (3 godziny zabawiliśmy,choć już sama droga zajmuje 0,5godz). Uzbrojeni w prowiant,picie,ubranie na zmianę,chrupki i chleb dla kaczek :)
Było gorąco jak nie wiem i wciąż przebierałam Młodego,bo u nas niby gorąco ale wiatr jak zawieje,to jak w kieleckim...ale oboje świetnie się bawiliśmy...o wszystkich problemach zapomniałam...dziękuję Syneczku:)






piątek, 27 kwietnia 2012

Niezbyt długi ciąg dalszy

Cały dzień czekałam na powrót Starego, z nadzieją na rozmowę...nie doczekałam się...jest chwilę po 22 a Stary dalej nie wrócił (z pracy!!)...dziś jakaś walka bokserska jest,więc już pewnie połączył wyjścia (swoją drogą średnio wygląda...w roboczych ciuchach!)...Młody zasnął wcześniej,bo jeszcze jak było widno, ok 20:30 i dopiero wtedy zabrałam się za kolację dla siebie ...i dopiero wtedy nerwy mi przeszły...dotąd miałam mega ściśnięty żołądek z nerwów,czekając na Starego powrót...a;le odkąd zjadłam wyluzowałam...szczególnie,że teraz pewnie nie wróci póki walka się nie skończy! Nie ma po co się denerwować...chyba :( Chociaż wróci pewnie na czworakach, a wtedy biada mi jeśli weszłabym Mu w drogę...dlatego szczelnie zamknięta z syneczkiem w naszym pokoju pewnie nie zasnę póki Stary nie wróci...ale niech nie liczy,że znów będę za odźwiernego robiła,wewnętrznego zamka nie zamykam,ale zewnętrzne będzie musiał otworzyć sobie sam...o ile w ogóle wróci...a nie widziałam Go od przedwczoraj wieczorem...

A chciałam rozmawiać,tak?

czwartek, 26 kwietnia 2012

Wojna!

Od dawna się nam nie układa (w małżeństwie OCZYWIŚCIE) ale to co teraz jest to już przechodzi ludzkie pojęcie...kłótnie powtarzają się z coraz większą częstotliwością i z coraz gorszym przebiegiem...już w zasadzie każda rozmowa kończy się spięciem,bo najczęściej mamy skrajnie różne wizje (wręcz wykluczające się)..a w spięciach nie przebieramy w słowach...maaaaasakra...O rany aż nie chce mi się o tym wszystkim pisać...nie mam po prostu chęci przypominać sobie tego wszystkiego co usłyszałam...Jestem potwornie zmęczona...Dlatego opowiem tylko o najświeższym wydarzeniu , o naszej wojnie!
W ostatni wtorek był ostatnim dniem "względnego spokoju"..Stary wrócił z pracy i zaskoczony (i rozczarowany),że czeka na Niego tylko zupa...powiedziałam,że Młody nie poszedł spać w dzień,więc wieczorem wcześniej Go położę i wtedy zrobię szybko drugie danie..Stary MUSIAŁ wyjść na chwilę wieczorem do sklepu i jak można domyślać się nie spieszył się z powrotem...byłam zła i głodna...a Młody jak na złość nie chciał zasnąć,więc tym bardziej się wściekałam,że Tamtego nie ma...wreszcie przed 21 Młody zasnął, wtedy też wrócił Marnotrawny Mąż...od początku wszystko poszło nie tak,niby zaczął mi pomagać po tym jak zrobiłam mu wykład,że marudzi,że nie ma 2 dania i że jest głodny a w najgorszym momencie zostawia mnie samą...ja wiem,że powinnam była się już do tego przyzwyczaić,bo On najczęściej porę do wyjścia wybiera w godzinach 19-20 a więc gdy najwięcej roboty przy Małym,ale jeśli tak robi to niech zdaje sobie sprawę,że wtedy inne sprawy (nie dotyczące dziecka) schodzą na dalszy plan...muszą poczekać na swoją kolej,karmienie Młodego,kąpiel i usypianie najpierw! No więc jak wrócił to zaraz sypnęłam Mu wykład i zabrał się posłusznie do zmywania (po pierwszym daniu,które jedliśmy zaraz po Jego powrocie do domu z pracy),chociaż z tym posłusznie to bym nie przesadzała...od początku miał jakiś problem do mnie...od początku dziwnie odpowiadał,gdy coś do Niego mówiłam-dziwnie tzn z tak ignoranckim tonem,że naprawdę dłuższą chwilę zaciskałam zęby żeby nie wybuchnąć...zajmowałam się przygotowywaniem obiadu i powtarzałam sobie w duchu "nie denerwuj się"...ale niestety nie udało się...nie mogłam tak długo wytrzymać,więc w końcu cisnęłam co miałam i powiedziałam,że "pierd.. nie robię!"..to tak w skrócie...wyszłam,położyłam się do łóżka i czekałam...aaaaaa wychodząc z kuchni Stary wydobył z siebie "wróć!!" (tonem jak do psa!!)...potem i On skończył swoje zmywanie, zjadł ostatecznie drugą porcję zupy i poszedł kąpać się,co robił nadzwyczaj głośno,zresztą po moim wyjściu z kuchni zaczął bardzo hałaśliwie w kuchni się zachowywać,bo gwizdał cały czas...potem w łazience też chlustał tą wodą jakby kilka długości basenu robił! Nasz pokój jest przez ścianę z łazienką,więc wszystko było słychać,a Młody wiercił się przez sen...wciąż zła za sytuację w kuchni zaciskałam zęby,żeby nie wyjść do Niego i nie powiedzieć Mu co myślę...nie udało się i to! Nie mogłam wytrzymać,znieść Jego chamstwa! Poszłam do Niego i zezwałam czy musi tak hałasować, na co chamsko wygonił mnie z łazienki zamykając drzwi przed nosem (bo już wyszedł z wanny) więc moje nerwy osiągnęły apogeum i powiedziałam,wybij sobie z głowy,że będziesz z nami spał! Naprawdę nie zasnęłabym z Nim w jednym łóżku,po tym całym Jego chamskim zachowaniu,wiec przewidując,że nic sobie z tego nie zrobi stanęłam przy drzwiach i postanowiłam,że choćby nie wiem co,nie wpuszczę Go...nie szarpał się jakoś bardzo,ale wciąż groził,że zaraz pożałuję i będę usypiała dziecko jeszcze raz (swoją drogą nie wiem co miał na myśli?!Chciał wyważyć z hukiem te drzwi?!)Koniec końców spytał "chcesz wojnę?To będziesz ją miała...żebyś się nie zdziwiła jak będziesz pakować walizki i będziesz wynosiła się do Mamy"...wreszcie odpuścił i poszedł do siebie,jeszcze na chwilę poszłam za Nim skomentować to i tamto,co powiedział i wróciłam do "siebie"...wczoraj wrócił z pracy o 18 (a nie jak zwykle po 16),wcześniej OCZYWIŚCIE nie uprzedzając mnie!Chwała Bogu,że ramach buntu (i coby Mu pokazać,że nie wystraszył mnie tą wizją "wojny") nie zrobiłam wcale obiadu,tzn my z Młodym zjedliśmy..A Stary najwidoczniej jadł wcześniej,bo nie wszedł nawet do kuchni....słowem nie odezwaliśmy się do siebie przez całą resztę dnia i każde położyło się do swoich łóżek...i jeszcze wczoraj wczoraj postanowiłam,że dziś to ja wyjdę z domu..i rano pojechałam z Młodym do mojej Mamy i wróciliśmy o 18...Jego nie zastałam po powrocie do domu,wrócił ok 21,gdy Młodego usypiałam i poszedł "do siebie"...A dziś na spacerze w rodzinnym miasteczku rozmyślałam i chciałam dziś z Nim porozmawiać,co dalej...no jak można się domyślić nic z tego nie wyszło,może jutro?!
Teraz to to wszystko pisząc pomyślałam,że pewnie dla Kogoś patrzącego z boku moje zagranie "na złość pojadę do Mamy" może wydawać się dziecinne...ale co innego mogłam zrobić?! Miałam jakby nigdy nic zrobić Mu obiad? Co On by pomyślał? o ile w ogóle zjadłby,bo przecież nie raz bywało,że podczas kłótni gardził moimi posiłkami...albo zjadłby i dalej wrócił do swojego milczenia i traktowania mnie jak powietrze...a ja straciłabym resztkę szacunku do siebie...zresztą On coraz częściej powtarza,że może i lepiej byłoby się rozstać,"zobaczymy czy byś sobie poradziła" (w domyśle finansowo!),albo ostatnio odparł,gdybym miał widzieć dziecko tylko w weekendy ale mógłbym wtedy zabrać Je gdzie będę chciał,to On by tak chciał...A co ma na myśli? Kurcze,miałam się nie rozpisywać...ale jak już zaczęłam...no więc On ma mi za złe,że nie może sam wyjść z dzieckiem i ze swoim braciszkiem! I racja! Nie pozwalam! (zresztą chyba nigdy nie było pytania o konkretne wyjście,zawsze to pytanie hipotetyczne-czy byś pozwoliła)..a dlaczego? Bo po 1 obawiam się,że szybko by Mu się to spodobało i już w ogóle nie potrzebowałby mnie zabierać gdziekolwiek...poza tym,to nie tak,że On chce dać mi odpocząć,tylko On by chciał mieć przy sobie tylko najważniejsze osoby-braciszka (z synem) i swojego Syna,ja jestem w tym układzie niepotrzebna...poza tym,kiedyś gdy ja powiedziałam,że chciałabym umówić się z kuzynką na basen,skoro i tak obie siedzimy całe dnie w domu z dziećmi to usłyszałam,że wykluczone i że mam nigdzie bez Niego nie jeździć! A dodam,że to byłoby i tak pod Jego nieobecność,a więc nie tak,że On by na tym coś stracił...a ja co? Ja Mam Mu dać dziecko (załóżmy) na całą sobotę,coby On świetnie bawił się a ja co? Sprzątać mam? Czy leżeć, patrzeć w sufit i denerwować się,że jestem Mu niepotrzebna?Bo na bank nie spieszyłby się z powrotem..pewnie wróciłby na kolację itd...może jestem naiwna,ale zawsze myślałam,że wypady z dziećmi np do jednego centrum rodzinnych zabaw (np do hula Kula jeśli ktoś zna),gdy jedzie się całą rodziną (Mama+Tata+Dziecko)...mój Mąż wolałby zamiast mnie widzieć w tym układzie brata...spytałam Go wtedy też,a czemu w ogóle chciałbyś jechać beze mnie? "Bo Ty byś na pewno nie chciała"....a nigdy tak nie było jeszcze,więc nie wiem skąd to wziął...najprędzej to na poczekaniu argument wymyślony.. swoją drogą to o czym świadczy fakt,że w momencie,gdy ja Go ostrzegam "jak nic się nie zmieni,znów stracisz dziecko" (czyt. jak wtedy gdy 3 tyg. byłam u mamy,gdy daliśmy sobie czas) to On mówi-"pasuje,bo mógłbym brać dziecko z bratem gdzieś"! Przebywanie z Bratem to priorytet!! Dla niego warto skończyć nasze małżeństwo...zresztą wtedy miałby duuuuuuuuuuuużo kasy (wciąż mi tak mówi,że gdyby był sam to miałaby po uszy kasy)...a ja głupia włosów nie farbowałam już chyba z 9 mcy,bo wciąż szkoda mi kasy, a tu mój Mąż uważa mnie chyba za najbardziej rozrzutną osobę...co z tego,że na siebie nie wydaję prawie nic! "Moje" pieniądze zawsze wydam na dziecko,a On i tak powie,że "obrażam Go mówiąc,że nie starcza nam na nic, bo starcza a ja nic nie dokładam się,bo nie muszę"....aż ciśnienie podniosłam sobie wspominając to wszystko....a miałam nie rozwlekać ...

Aaaa Jego "wojna: na pewno ma objawić jutro swe oblicze,gdy nie da mi pieniędzy na moje rachunki (telefon +internet)..pewnie podobny los spotka planowany zakup Stridera dla Młodego...ale myli się,bo nie będę z tego powodu rozpaczać,jakoś sobie poradzę tylko z moim zasiłkiem..tyle,że czy to nie jest cios poniżej pasa? Nie pracuję (i co On podkreśla "On mnie utrzymuje") nie z lenistwa, a z konieczności! Młody najpierw nie miał z Kim zostać (do żłoba nie nadaje się z uwagi na obniżoną odporność) a teraz ja ma z Kim z zostać,to Szefostwo nie wita mnie (jeszcze!) z otwartymi ramionami:( Dziś nawet przyszło mi do głowy,że On pewnie myśli ja nie gotuje=On nie da mi kasy...z tym,że On może sam sobie coś zrobić jeść (a swoją drogą to na wpół przygotowana ostatnio kolacja wyląduje w koszu:() jeśli ja Mu nie zrobię,a jak On nie da mi już w ogóle na nic kasy (na konieczne rachunki) to ja nie zarobię nic,nie dostanę więcej niż zasiłek z MOPSu..

Wspominałam już,że POTRZEBUJĘ WIZYTY U PSYCHOTERAPEUTY? Potrzebuję pomocy z moimi sprawami,bo inaczej się wykończę psychicznie:(

poniedziałek, 23 kwietnia 2012

Usamodzielnianie...

Ostatnio rzadko mam czas na skrobanie na Blogu,w ciągu dnia ciągle mam coś do roboty a wieczorem padam z Młodym...ostatnio rozpoczęłam szeroko rozumiane usamodzielnianie Synusia..o odpamersowywaniu wspominałam już wcześniej,ale ciągle to temat otwarty...co prawda po zakupie wypasionego kaczego tronu postęp nastąpił ale miałam nadzieję na bardziej spektakularne zmiany...Młody siada na 'nanie' a jakże,ale wtedy kiedy On sam uzna to za konieczne-a dokładnie rzecz biorąc, to dzieje się to zazwyczaj wtedy gdy rozebrany do rosołu (przez samego siebie!!) biega po domu...wtedy często siada na nocnik...ale niestety równie często mokre plamy są dosłownie wszędzie...tak więc wciąż walczę i końca nie widać...
Ostatnio podjęłam też próbę (kolejną również) odzwyczajenia Młodego od usypiania przy mojej pomocy...przeprosiłam się z książką "Każde dziecko może nauczyć się spać" i zgodnie z przedstawioną tam metodą - uczę Młodego...efekty (ku mojemu wieeeeeeeeeeeelkiemu zdziwieniu) przyszły już drugiego dnia! Ale od początku...Metoda polega na wytłumaczeniu dziecku , że teraz musi nauczyć się spać samo, Mamusia jest w pobliżu i zostawieniu Go samego sobie:)Dziecko nie zostaje broń Boże samo bo po 3 minutach wraca się do dziecka,uspokaja i wciąż powtarza,że wszystko jest dobrze,ale musi spać samo...potem wychodzi się z pokoju na stopniowo dłużej 3-5-7-9. Pierwszego dnia usypianie trwało chyba z godzinę...i skończyło się moją kapitulacją,bo choć nie wzięłam Go z łóżeczka na ręce to jednak siedziałam obok łóżeczka aż zasnął i stwierdziłam "nic z tego"...ale następnego dnia (już w sumie nie pamiętam czemu) stwierdziłam "kontynuujemy" i wtedy o dziwo usypianie trwało już tylko (?!) 25 minut,ale już widać (słychać) było różnicę, płacz był mniej histeryczny i słychać było,że coraz częściej uspokaja się..odpuszcza..wczoraj (trzeciego dnia) też niby trwało to 25 minut ale płacz już był znacznie znacznie słabszy...a wieczorem (bo dodam,że mimo,że w książce opisane jest,że w nocy też powinno się w ten sposób usypiać to ja nie wprowadziłam nocnego usypiania w ten sam sposób) o dziwo sam chciał spać w łóżeczku:) Nie stało się tak jednak,bo potem zaczął wymyślać,że Mama ma siedzieć obok a jak Mama poszła (kilkadziesiąt centymetrów dalej ) do łóżka to był płacz...i Tata zmiękł...Mama chciała pokazać,że nie działa to...niestety (jak ostatnio coraz częściej się przekonuję) Mama z Tatą nie grają w tej samej drużynie...

A w ogóle to wysoce prawdopodobny jest szybki powrót Mamy do pracy i z uwagi na Babcię przydałoby się,żeby Młody był bardziej samodzielny...

wtorek, 10 kwietnia 2012

Święta, święta...i po świętach

Jak zwykle szykowanie, sprzątanie, gotowanie i ogólnie rzecz biorąc przygotowywanie Świąt trwa dłużej niż same Święta...niestety już minęły...a nam minęły naprawdę miło...wbrew temu,co napisałam w ostatnim poście,którego pisałam w 1 dniu Świąt,a który bardziej dotyczył naszych relacji małżeńskich w okresie przedświątecznym...Święta spędziliśmy w całości we własnym gronie:) NIGDZIE nie byliśmy! Stary nie proponował (czy raczej w stosunku do Niego powinnam użyć określenia,że nie oznajmiał!) wyjścia do Jego rodziny...więc ja nie pytałam...dotąd w sumie nie wiem,czy decyzja Jego była spowodowana zdrowiem Młodego,czy może Jego rodzina miała inne plany? Nie wiem...i nie wiem nawet co myśleć! Bo przecież nigdy dotąd nie było tak,że na spotkanie do Jego rodzinnego domu nie poszedł choćby na chwilę sam! A przecież wielokrotnie ja nie mogłam iść z Młodym na jakieś ważne wyjście (urodziny, święta itd) i wtedy Stary MUSIAŁ iść sam i to nie nawet na chwilkę ale na całkiem sporą chwilę (czyt. kilka godzin!)... Nie dociekałam, bo i po co... cieszyłam się chwilami spędzonymi w gronie naszej małej rodzinki:) I nawet przyszedł mi do głowy pomysł,że Święta Bożego Narodzenia,to moglibyśmy spędzać jak dotąd jeden dzień u moich a drugi u Jego Rodziców,ale Wielkanoc moglibyśmy odtąd spędzać tylko we trójkę:)

Aha, do sielanki to nam naprawdę daleko,ale nie jest źle:)

niedziela, 8 kwietnia 2012

Wesołych Świąt!!

Tyyyyle czasu tu nie zaglądałam...czyżby sielanka trwała w najlepsze? Bynajmniej! Po prostu nie miałam czasu...i weny przy okazji też...
Teraz czasu też nie mam,ale wyjątkowo wenę posiadam:)
Proszę przygotować się na mega post....i wklejanie skopiowanego tego i owego z bencowego forum:)
Od czego by tu zacząć...hmm może właśnie od kopii :)
Bencowe Mamuśki poniższy akapit mogą sobie darować. Jakiś czas temu mieliśmy z Młodym "przygodę" w kościele.
28ego z rana poszliśmy do kościoła,bo kończyły się u nas rekolekcje...o mało bym nie wyrobiła się, bo wstaliśmy ok 8:20 a Msza zaczynała się o 9. Ale zawzięłam się i udało się. Młody siedział na nocniku,ja robiłam Mu mleko i sobie kanapki i szykowałam siebie i ubierałam Młodego...na wariackich papierach. Spóźniliśmy się chyba tylko parę minut. A w kościele przeżyłam szok...nigdy nie wierzyłam w to,że może ktoś dziecko uroczyć,ale chyba tak właśnie dziś się stało (hmm...wierzenie w to , to chyba grzech,co??)...Młody siedział w wózku (o dziwo chciał-bawił się paskami,którymi Go przypinam) i w którymś momencie zaczął się wpatrywać w jeden punkt (początkowo mnie to ucieszyło,bo był spokojny - i tłumaczyłam sobie,że ktoś Mu się wyjątkowo spodobał) ale gdy trwało to dłużej i nie reagował na to gdy do Niego mówiłam i dodam,że siedział w tak niewygodnej pozycji (tyłem na wózku, klęcząc w zasadzie na podnóżku) zaczęłam się martwić...w końcu (prawie na siłę) wzięłam Go na ręce, to tak wtulał się we mnie,jakby baaaaaaardzo był przestraszony,nie mogłam ręką ruszyć,poprawić Go ani nic...ani drgnął...byłam przerażona...i wciąż powtarzałam Mu do uszka,że niech się nie boi,że Mamusia jest itd...w końcu zbliżała się komunia (a ja chciałam przystąpić) i mówię, z Nim takim wczepionym ciężko będzie mi przyjąć sakrament, więc posadziłam Go do wózka,myślałam,że nie będzie chciał usiąść,ale On nawet nie jęknął...dalej siedział jakiś wystraszony i nawet nie protestował, gdy ja na chwileczkę maluśką oddaliłam się na odległość może 2 metrów (przyjąć Komunię)...przed końcem Mszy zaczął reagować już normalnie...bardzo się bałam! I wciąż analizowałam,co tam się stało. Najpierw myślałam,że patrzył na jednego Gościa (swoją drogą mega kaszlącego, siedzącego 2 ławki dalej) ale potem stwierdziłam,że raczej patrzył na młodą dziewczynę siedzącą zaraz za nami...i potem przy wychodzeniu z kościoła Ona uśmiechała się do Niego,więc obstawiam,że to na Nią tak zapatrzył.
Tego samego dnia dowiedziałam się,że w mojej pracy jednak nie czekają na mnie z otwartymi ramionami:( O ja głupia,myślałam,że to ode mnie zależy, kiedy skończę siedzenie w domu...najpierw któregoś dnia,gdy byłam w Biurze (załatwiać jakieś sprawy) Szefowa napomniała,że może mogłabym poczekać z powrotem aż Oni rozbudują biuro,bo póki co ciasno byłoby nam wszystkim tam, a potem Szef telefonicznie potwierdził to samo,wreszcie następnego dnia pofatygował się (o dziwo!) do mnie do domu, nawet wszedł (o dziwo!) na nasze 4te piętro,po to bym podpisała Mu wniosek urlopowy i aby On podpisał mi mój papierek do MOPS-u. No cóż...na powrót do pracy przyjdzie mi poczekać trochę jeszcze, póki co urlop mam do końca czerwca,ale czy mogę być pewna,że się nie przedłuży? Niestety nie:( A tak liczyłam na poprawienie naszej sytuacji finansowej...Szef niby obiecał,że może mi podsyłać robótki do domu,ale uwierzę jak zobaczę, no i miło będzie jeśli takowe będą zdarzały się regularnie a nie raz na jakiś czas. No cóż zrobić...dalej muszę być na utrzymaniu Męża:(
30-tego stałam się prawnie właścicielką pięknej i dość sporej działki w moim ukochanym miasteczku:) Stary pojechał ze mną (choć nie bez problemów!), coby potwierdzić,że On kasy na to nie dał...Potem miał focha, jak i zresztą przed...zresztą przed to była mega awantura w aucie...szkoda opowiadać co się działo ze szczegółami...w skrócie dodam,że czepił się mojej Mamy więc wkurzyłam się i od słowa do słowa i już było gorzej,baaaaaaa byłam już mega wściekła i wreszcie dostał w pysk...więc zatrzymał się i wysiadł,mówiąc,że nigdzie nie jedzie...koniec końców pojechał ze mną,ale jak wspomniałam wcześniej foch Go nie opuszczał..po Notariuszu zostaliśmy u mojej Mamy,bo była moja siostra z Rodzinką i Brat z rodzinką...oficjalnie opijaliśmy (tzn kto opijał,ten opijał) nową furę mojej Siostry. Stary wcześniej pojechał "na chwilę" do jednej babki,której robił szafę no i wsiąkł...dałabym głowę,że gdy wrócił czuć było od Niego alkohol,czego oczywiście się wypierał - "to guma". koniec końców razem z chłopakami z mojej rodziny wypili trochę (naprawdę niewiele),a jednak On był cieplutki już (a dodam,że ani Szwagier ani Brat nie wyglądali,że w ogóle coś pili,a co dopiero na pijanych...jak Stary!)...w drodze do domu marudził mi,że ma ochotę JESZCZE na piwo i że mam Mu się zatrzymać,ale jako,że nie chciałam to pod naszym blokiem wysiadł mi z auta i poszedł (jak groził całą drogę!) właśnie na piwo..co z tego,że ja jak tragarka musiałam obładowana wchodzić na 4te piętro (śpiące dziecko+torba z naszymi=głównie dziecka rzeczami),kogo to obchodzi...zaraz zadzwoniłam na skargę do Teścia,a co?! Miałam zamiar ZNÓW nie wpuścić Go do domu,gdy wróci,ale w końcu wpuściłam...jak wrócił to już był mega pijany...zaraz dzwonił po pizzę, którą wcale nie zjadł,bo był zbyt pijany! Aż dziw,że w ogóle przywieźli Mu tę pizzę, tak mamrotał,że ja nie chciałabym Go obsługiwać,no i jeszcze mylił kilkukrotnie adres!Możecie więc wyobrazić sobie jak pijany był.Pominę już drobny fakt,że ja planowałam,że gdy wrócimy do domu (od mojej Mamy)to zostawię chłopaków i pojadę na spotkanie ze znajomymi ze Studiów...z wiadomych powodów moje plany nie udały się:( Nie pierwszy (i niestety pewnie też nie ostatni) raz Stary krzyżował mi plany...a ostateczny bilans tego wieczoru był taki: złamana suszarka do prania-Stary wygoniony do małego pokoju zamaszyście rozkładał tam łóżko,gdy "stanęła" Mu na drodze rozłożona suszarka z praniem i popaprana sosem do pizzy deska do prasowania....ehhh...rano miał jechać do pracy...schowałam Mu klucze (On dotąd jest przekonany,że podczas przytulanek z muszlą wypadły Mu i wpadły pod półkę w ubikacji) , więc gdy wstał rano (czy raczej Ktoś-myślę,że Jego Szef Go obudził telefonem z zapytaniem,czemu nie jest w pracy) i nie mógł znaleźć kluczy a ja upierałam się przy swoim,że bladego pojęcia nie mam gdzie są,to w końcu zadzwonił do jednego kumpla,coby ten Go podrzucił do pracy...po pracy padł na łóżko i spał do 17! A dodam,że dzień wcześniej (szkoda w ogóle,że nie później) poinformował mnie,że skoro do mojej Mamy już nie jedziemy (w sobotę) to idziemy do Jego brata (sama dopowiedziałam sobie,że na przypadające dzień później-tzn w niedzielę-urodziny).Nie byłam zachwycona,z uwagi na fakt,że na niedzielę mieliśmy zaplanowany wreszcie wyjazd do Szpitala,na wciąż odkładane powtórne badania odporności Młodego....koniec końców,skoro wstał tak późno ustaliliśmy (tzn On w sumie zdecydował),że nie idziemy na te urodziny,w końcu gdyby On napił się to na drugi dzień obawiałby się jechać tak daleko (do Łodzi) autem.Koniec końców musiał iść "na chwilę" do Brata,czy raczej do jednego z Jego gości(jednocześnie klienta Jego),bo coś miał Mu zanieść...Jego "idę na 0,5 godziny" ostatecznie przeciągnęło się...cóż z tego,że ZNÓW musiałam poradzić sobie sama ze wszystkim,tzn sprzątaniem mieszkania,zajmowaniem Młodym i jednocześnie szykowaniem i pakowaniem rzeczy do Szpitala.Nie powiem,bo wrócił trzeźwy,ale cóż z tego,skoro ja znów ze wszystkim zostałam sama (w najgorszym momencie) i jak kochany tatuś wrócił,to już byłam obrobiona, cóż z tego także,że pewnie fajnie to musiało wyglądać,że On znów był sam...a sporo gości Braciszek miał (w tym moją koleżankę z liceum!) więc miał kto się zastanawiać,czemu mnie nie ma...a już tak zupełnie na marginesie,gdy Stary pierwszy raz napomniał o tych urodzinach i ja miałam obiekcje,żeby tam iść (ze względu na to,żeby Młody znów tam czegoś nie złapał,szczególnie na dzień przed badaniami)to usłyszałam,że będziemy tylko my i Jego siostra....że też uwierzyłam! Brat Starego w tak małym gronie miałby świętować 30-stkę? No nic,nieważne..
Następnego dnia pojechaliśmy do Łodzi do CZMP na badania..pobyt okazał się krótszy niż zakładałam,gdyż w nocy z poniedziałek na wtorek nasz "współlokator" wymiotował i ja wystraszyłam się,że to może dopaść i Młodego i napomniałam na obchodzie naszej lekarce i za niedługo otrzymaliśmy wypis i już czekaliśmy na moich rodziców,którzy nas odbierali ze Szpitala.
A co do wspomnianego kolegi, to strasznie fajnie było pobyć tych parę dni z rówieśnikiem Puchatka...swoją drogą to szalenie sympatyczny maluch,a biedactwo taki chory...uczulony chyba na wszystko :( Pierwszego dnia Krystianek (kolega Puchatka) ściskał Kubę a ten płakał,a na drugi dzień już obaj się przytulali,co obie z mamą Tamtego musiałyśmy uwiecznić:)
A jak badania? No więc badania wykazały,że odporność nieznacznie poprawiła się,więc nadal leczenie nie będzie wprowadzone...może to i lepiej,bo lekarka wspomniała o przetaczaniu! Szok!! Lepiej,żeby nie było to potrzebne jednak! Niestety nie udało się nam nie złapać wirusa i już w domu, wieczorem w środę Młody zaczął wymiotować i trwało to kilka godzin...potem wymioty ustały a zaczęła się biegunka...dziś (w niedzielę) nadal trwa...jest niby już lepiej...ale jeszcze nie jest normalnie i z tego względu (chyba) spędzimy święta w domu...w noc,gdy Młody cierpiał najbardziej wirus dał znać i mnie o swojej obecności w naszym domu, a w piątek Tata zaczął chorować,więc nie trudno domyślić się jak "ciekawie" miałam? Dwoje dzieci w domu!Małe i duże dziecko. Małe marudne i wciąż z zupełnie mokrym pampersem, a duże jęczące w drugim pokoju...ehhh...naprawdę wahałam się czy aby nie powinnam wzywać księdza?! Oczywiście dla Starego! W piątek więc miałam urwanie głowy,gdyż akurat na wtedy zaplanowałam sprzątanie,pranie i szykowanie jedzenia..do północy obrobiłam się..
W sobotę ze Święconką poszedł już Tata,który już lepiej się czuł...dziś niedziela i spędzamy ją (póki co) leniwie...Stary nic nie wspomina o wyjściu do Jego rodziny,a ja nie pytam...
WESOŁYCH ŚWIĄT!


PS.Moje pierwsze w życiu jajka :) Tzn pierwszy raz farbowane przeze mnie osobiście:)




Pomijam moje obecne relacje z Mężem...szkoda gadać...szkoda nawet pisać,żeby nie szarpać sobie nerwów..