niedziela, 8 kwietnia 2012

Wesołych Świąt!!

Tyyyyle czasu tu nie zaglądałam...czyżby sielanka trwała w najlepsze? Bynajmniej! Po prostu nie miałam czasu...i weny przy okazji też...
Teraz czasu też nie mam,ale wyjątkowo wenę posiadam:)
Proszę przygotować się na mega post....i wklejanie skopiowanego tego i owego z bencowego forum:)
Od czego by tu zacząć...hmm może właśnie od kopii :)
Bencowe Mamuśki poniższy akapit mogą sobie darować. Jakiś czas temu mieliśmy z Młodym "przygodę" w kościele.
28ego z rana poszliśmy do kościoła,bo kończyły się u nas rekolekcje...o mało bym nie wyrobiła się, bo wstaliśmy ok 8:20 a Msza zaczynała się o 9. Ale zawzięłam się i udało się. Młody siedział na nocniku,ja robiłam Mu mleko i sobie kanapki i szykowałam siebie i ubierałam Młodego...na wariackich papierach. Spóźniliśmy się chyba tylko parę minut. A w kościele przeżyłam szok...nigdy nie wierzyłam w to,że może ktoś dziecko uroczyć,ale chyba tak właśnie dziś się stało (hmm...wierzenie w to , to chyba grzech,co??)...Młody siedział w wózku (o dziwo chciał-bawił się paskami,którymi Go przypinam) i w którymś momencie zaczął się wpatrywać w jeden punkt (początkowo mnie to ucieszyło,bo był spokojny - i tłumaczyłam sobie,że ktoś Mu się wyjątkowo spodobał) ale gdy trwało to dłużej i nie reagował na to gdy do Niego mówiłam i dodam,że siedział w tak niewygodnej pozycji (tyłem na wózku, klęcząc w zasadzie na podnóżku) zaczęłam się martwić...w końcu (prawie na siłę) wzięłam Go na ręce, to tak wtulał się we mnie,jakby baaaaaaardzo był przestraszony,nie mogłam ręką ruszyć,poprawić Go ani nic...ani drgnął...byłam przerażona...i wciąż powtarzałam Mu do uszka,że niech się nie boi,że Mamusia jest itd...w końcu zbliżała się komunia (a ja chciałam przystąpić) i mówię, z Nim takim wczepionym ciężko będzie mi przyjąć sakrament, więc posadziłam Go do wózka,myślałam,że nie będzie chciał usiąść,ale On nawet nie jęknął...dalej siedział jakiś wystraszony i nawet nie protestował, gdy ja na chwileczkę maluśką oddaliłam się na odległość może 2 metrów (przyjąć Komunię)...przed końcem Mszy zaczął reagować już normalnie...bardzo się bałam! I wciąż analizowałam,co tam się stało. Najpierw myślałam,że patrzył na jednego Gościa (swoją drogą mega kaszlącego, siedzącego 2 ławki dalej) ale potem stwierdziłam,że raczej patrzył na młodą dziewczynę siedzącą zaraz za nami...i potem przy wychodzeniu z kościoła Ona uśmiechała się do Niego,więc obstawiam,że to na Nią tak zapatrzył.
Tego samego dnia dowiedziałam się,że w mojej pracy jednak nie czekają na mnie z otwartymi ramionami:( O ja głupia,myślałam,że to ode mnie zależy, kiedy skończę siedzenie w domu...najpierw któregoś dnia,gdy byłam w Biurze (załatwiać jakieś sprawy) Szefowa napomniała,że może mogłabym poczekać z powrotem aż Oni rozbudują biuro,bo póki co ciasno byłoby nam wszystkim tam, a potem Szef telefonicznie potwierdził to samo,wreszcie następnego dnia pofatygował się (o dziwo!) do mnie do domu, nawet wszedł (o dziwo!) na nasze 4te piętro,po to bym podpisała Mu wniosek urlopowy i aby On podpisał mi mój papierek do MOPS-u. No cóż...na powrót do pracy przyjdzie mi poczekać trochę jeszcze, póki co urlop mam do końca czerwca,ale czy mogę być pewna,że się nie przedłuży? Niestety nie:( A tak liczyłam na poprawienie naszej sytuacji finansowej...Szef niby obiecał,że może mi podsyłać robótki do domu,ale uwierzę jak zobaczę, no i miło będzie jeśli takowe będą zdarzały się regularnie a nie raz na jakiś czas. No cóż zrobić...dalej muszę być na utrzymaniu Męża:(
30-tego stałam się prawnie właścicielką pięknej i dość sporej działki w moim ukochanym miasteczku:) Stary pojechał ze mną (choć nie bez problemów!), coby potwierdzić,że On kasy na to nie dał...Potem miał focha, jak i zresztą przed...zresztą przed to była mega awantura w aucie...szkoda opowiadać co się działo ze szczegółami...w skrócie dodam,że czepił się mojej Mamy więc wkurzyłam się i od słowa do słowa i już było gorzej,baaaaaaa byłam już mega wściekła i wreszcie dostał w pysk...więc zatrzymał się i wysiadł,mówiąc,że nigdzie nie jedzie...koniec końców pojechał ze mną,ale jak wspomniałam wcześniej foch Go nie opuszczał..po Notariuszu zostaliśmy u mojej Mamy,bo była moja siostra z Rodzinką i Brat z rodzinką...oficjalnie opijaliśmy (tzn kto opijał,ten opijał) nową furę mojej Siostry. Stary wcześniej pojechał "na chwilę" do jednej babki,której robił szafę no i wsiąkł...dałabym głowę,że gdy wrócił czuć było od Niego alkohol,czego oczywiście się wypierał - "to guma". koniec końców razem z chłopakami z mojej rodziny wypili trochę (naprawdę niewiele),a jednak On był cieplutki już (a dodam,że ani Szwagier ani Brat nie wyglądali,że w ogóle coś pili,a co dopiero na pijanych...jak Stary!)...w drodze do domu marudził mi,że ma ochotę JESZCZE na piwo i że mam Mu się zatrzymać,ale jako,że nie chciałam to pod naszym blokiem wysiadł mi z auta i poszedł (jak groził całą drogę!) właśnie na piwo..co z tego,że ja jak tragarka musiałam obładowana wchodzić na 4te piętro (śpiące dziecko+torba z naszymi=głównie dziecka rzeczami),kogo to obchodzi...zaraz zadzwoniłam na skargę do Teścia,a co?! Miałam zamiar ZNÓW nie wpuścić Go do domu,gdy wróci,ale w końcu wpuściłam...jak wrócił to już był mega pijany...zaraz dzwonił po pizzę, którą wcale nie zjadł,bo był zbyt pijany! Aż dziw,że w ogóle przywieźli Mu tę pizzę, tak mamrotał,że ja nie chciałabym Go obsługiwać,no i jeszcze mylił kilkukrotnie adres!Możecie więc wyobrazić sobie jak pijany był.Pominę już drobny fakt,że ja planowałam,że gdy wrócimy do domu (od mojej Mamy)to zostawię chłopaków i pojadę na spotkanie ze znajomymi ze Studiów...z wiadomych powodów moje plany nie udały się:( Nie pierwszy (i niestety pewnie też nie ostatni) raz Stary krzyżował mi plany...a ostateczny bilans tego wieczoru był taki: złamana suszarka do prania-Stary wygoniony do małego pokoju zamaszyście rozkładał tam łóżko,gdy "stanęła" Mu na drodze rozłożona suszarka z praniem i popaprana sosem do pizzy deska do prasowania....ehhh...rano miał jechać do pracy...schowałam Mu klucze (On dotąd jest przekonany,że podczas przytulanek z muszlą wypadły Mu i wpadły pod półkę w ubikacji) , więc gdy wstał rano (czy raczej Ktoś-myślę,że Jego Szef Go obudził telefonem z zapytaniem,czemu nie jest w pracy) i nie mógł znaleźć kluczy a ja upierałam się przy swoim,że bladego pojęcia nie mam gdzie są,to w końcu zadzwonił do jednego kumpla,coby ten Go podrzucił do pracy...po pracy padł na łóżko i spał do 17! A dodam,że dzień wcześniej (szkoda w ogóle,że nie później) poinformował mnie,że skoro do mojej Mamy już nie jedziemy (w sobotę) to idziemy do Jego brata (sama dopowiedziałam sobie,że na przypadające dzień później-tzn w niedzielę-urodziny).Nie byłam zachwycona,z uwagi na fakt,że na niedzielę mieliśmy zaplanowany wreszcie wyjazd do Szpitala,na wciąż odkładane powtórne badania odporności Młodego....koniec końców,skoro wstał tak późno ustaliliśmy (tzn On w sumie zdecydował),że nie idziemy na te urodziny,w końcu gdyby On napił się to na drugi dzień obawiałby się jechać tak daleko (do Łodzi) autem.Koniec końców musiał iść "na chwilę" do Brata,czy raczej do jednego z Jego gości(jednocześnie klienta Jego),bo coś miał Mu zanieść...Jego "idę na 0,5 godziny" ostatecznie przeciągnęło się...cóż z tego,że ZNÓW musiałam poradzić sobie sama ze wszystkim,tzn sprzątaniem mieszkania,zajmowaniem Młodym i jednocześnie szykowaniem i pakowaniem rzeczy do Szpitala.Nie powiem,bo wrócił trzeźwy,ale cóż z tego,skoro ja znów ze wszystkim zostałam sama (w najgorszym momencie) i jak kochany tatuś wrócił,to już byłam obrobiona, cóż z tego także,że pewnie fajnie to musiało wyglądać,że On znów był sam...a sporo gości Braciszek miał (w tym moją koleżankę z liceum!) więc miał kto się zastanawiać,czemu mnie nie ma...a już tak zupełnie na marginesie,gdy Stary pierwszy raz napomniał o tych urodzinach i ja miałam obiekcje,żeby tam iść (ze względu na to,żeby Młody znów tam czegoś nie złapał,szczególnie na dzień przed badaniami)to usłyszałam,że będziemy tylko my i Jego siostra....że też uwierzyłam! Brat Starego w tak małym gronie miałby świętować 30-stkę? No nic,nieważne..
Następnego dnia pojechaliśmy do Łodzi do CZMP na badania..pobyt okazał się krótszy niż zakładałam,gdyż w nocy z poniedziałek na wtorek nasz "współlokator" wymiotował i ja wystraszyłam się,że to może dopaść i Młodego i napomniałam na obchodzie naszej lekarce i za niedługo otrzymaliśmy wypis i już czekaliśmy na moich rodziców,którzy nas odbierali ze Szpitala.
A co do wspomnianego kolegi, to strasznie fajnie było pobyć tych parę dni z rówieśnikiem Puchatka...swoją drogą to szalenie sympatyczny maluch,a biedactwo taki chory...uczulony chyba na wszystko :( Pierwszego dnia Krystianek (kolega Puchatka) ściskał Kubę a ten płakał,a na drugi dzień już obaj się przytulali,co obie z mamą Tamtego musiałyśmy uwiecznić:)
A jak badania? No więc badania wykazały,że odporność nieznacznie poprawiła się,więc nadal leczenie nie będzie wprowadzone...może to i lepiej,bo lekarka wspomniała o przetaczaniu! Szok!! Lepiej,żeby nie było to potrzebne jednak! Niestety nie udało się nam nie złapać wirusa i już w domu, wieczorem w środę Młody zaczął wymiotować i trwało to kilka godzin...potem wymioty ustały a zaczęła się biegunka...dziś (w niedzielę) nadal trwa...jest niby już lepiej...ale jeszcze nie jest normalnie i z tego względu (chyba) spędzimy święta w domu...w noc,gdy Młody cierpiał najbardziej wirus dał znać i mnie o swojej obecności w naszym domu, a w piątek Tata zaczął chorować,więc nie trudno domyślić się jak "ciekawie" miałam? Dwoje dzieci w domu!Małe i duże dziecko. Małe marudne i wciąż z zupełnie mokrym pampersem, a duże jęczące w drugim pokoju...ehhh...naprawdę wahałam się czy aby nie powinnam wzywać księdza?! Oczywiście dla Starego! W piątek więc miałam urwanie głowy,gdyż akurat na wtedy zaplanowałam sprzątanie,pranie i szykowanie jedzenia..do północy obrobiłam się..
W sobotę ze Święconką poszedł już Tata,który już lepiej się czuł...dziś niedziela i spędzamy ją (póki co) leniwie...Stary nic nie wspomina o wyjściu do Jego rodziny,a ja nie pytam...
WESOŁYCH ŚWIĄT!


PS.Moje pierwsze w życiu jajka :) Tzn pierwszy raz farbowane przeze mnie osobiście:)




Pomijam moje obecne relacje z Mężem...szkoda gadać...szkoda nawet pisać,żeby nie szarpać sobie nerwów..

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz