poniedziałek, 10 października 2011

Nie taki diabeł straszny...jak Go maluję

Dziś jakoś dzień mija mi dość spokojnie, kto wie,może po części dlatego,że wczoraj miałam "wyjście",po części dlatego,że cały dzień zapowiadał mi się spędzony w domu tylko z Puchatkiem-Stary na służbowym,jednodniowym wyjeździe do Krakowa.Młody nawet nie bardzo męczący (niech za poparcie tych słów posłuży fakt,że dziś TYLKO dwa razy był za karę "w innym pokoju,na wersalce ")a ja dużo zrobiłam...teraz moje dziecię od kilku (prawie trzech) godzin śpi a ją sprzatnęłam mega syf w kuchni pozostawiony przez Starwgo-tytulowego diabła..i tu przejdę do rozwinięcia tematu przewodniego.Otóż dziś , gdy na elektrycznej szatkownicy tarłam calutką michę ugotowanych (przez Starego) buraczkow doszłam do wniosku,że ten mój Diabeł nie taki straszny jak..a przy okazji dziś mój Diabełek mały też nuezly-w końcu pierwszy raz od kilku prawie(kilkunastu prawie) dni bez oporów zasnął po obiedzie..i śpi dotąd...ale wracając do Diabła.Kurcze ,jak człowiek łatwo zapomina te pozytywne sprawy...jak łatwo (ja) przekreśla wszystko,neguje i tylko w jeden sposób patrzy na pewne sprawy..i to nie pierwszy raz tak mam...kiedyś dobrych kilka lat temu byłam z Kimś i miałam (delikatnie mówiąc)niezbyt dobre relacje z Jego mamą a gdy dołożyłam do tego fakt,że ten On dopiero gdy był lekko wystawiony umiał mi powiedzieć co Go boli (we mnie)to wychodziło jedno NIE CHCĘ Z NIM BYĆ ...ja byłam tego absolutnie pewna -z tej mąki chleba nie będzie...nic nie robiłam w kierunku by coś zmienićkierunku by coś zmienić,naprawić itd ...przecież byłam pewna NIC Z TEGO NIE BĘDZIE ...a przy tym tkwiła w tym 2,5roku.Inna sytuacja...mój romans ze Stolicą..postanowiłam że mi tam źle i.już...nie starałam się nic zrobić by było lepiej ...nawet rewelacyjna wizyta u znajomej mojej Kasi (ładnie Ci Stara znów słodzę,co?)psycholożki nie był pomóc na mój wisielczy nastrój -było mi tam źle - baaardzo źle..i chciałam uciekać...ZNÓW nie próbując nic zmienić. Teraz chyba mam ZNÓW to samo-Stary jest be,NIE CHCĘ GO...chociaż tu czasem próbuje coś zmienić naprawić ...a przy tym zapomniałam,że przecież naprawdę zdarza się(a wcześniej nawet.bardzo często się zdarzało )że Stary dużo.pomaga....jak np teraz...w piątek zakupy spożywcze (wspólnie zrobione ale jednak z Jego inicjatywy),w sobotę część dalsza zakupów -mięso,warzywa itd i już samodzielnie zrobione przez Niego a wczoraj Tatuś (niech Mu będzie a) obrał kilkakilka.mutancich rozmiarów. (nie przesądzając rozmiaru głowy ludzkiej buraki czerwone-takie okazy rosną nieopodal domu rodzinnego ZNÓW mojej Kasi :-) ),potem pokroił na małe kawałki i ugotował ...oprócz tego zrobił drugie danie niedzielnego obiadu,poszedł zapłacić za wynajem mieszkania...a ja co robiłam?NIC....Ehhh nie taki diabeł straszny.

1 komentarz:

  1. Ja poproszę o ten lukier, Kochana, jeszcze, jeszcze... Swoją drogą, nie wiedziałam, że jestem wmieszana w aż tyle spraw w Twoim życiu. No i te buraki... :)

    OdpowiedzUsuń