poniedziałek, 7 listopada 2011

Po burzy....tylko,czy aby na pewno ?!

Ubiegła sobota była kolejnym "cichym" dniem...Stary z rana pojechał na zakupy, potem bawił się z dzieckiem(czyt. głównie oglądał TV,lub grał w piłkę...ale nie czepiam się akurat tego..przynajmniej nie tego drugiego) a ja jak zwykle okupowałam kuchnię jednocześnie sprzątając pozostałą część mieszkania...wieczorem ni z tego ni z owego Stary wyszedł...nawet na marginesie dodam,że długo myślałam,że schował się gdzieś dziecku...o ja naiwna...wreszcie z sms-a dowiedziałam się, że poszedł oglądać mega wyrąbistą walkę Najman ws. Saleta...jakie było moje zdziwienie,że uznał za konieczne poinformowanie mnie o tym?!Wrócił nawet chyba w miarę trzeźwy,choć chyba nie do końca bo od razu wkurwił mnie,że gdy położył się w "swoim" pokoju, to otworzył sobie okno,bo Mu tak gorąco byłam...oczywiście musiałam Go zezwać za ten brak wyobraźni!! Przecież to listopad a nie lipiec i przeziębienie murowane ...a ciąg dalszy łatwo sobie dopowiedzieć-nie mogąc się oprzeć będzie wciąż zacałowywał Młodego i zarazi Go...więc gdy zasnął zamknęłam Mu je...w niedzielę rano przyjechała moja Mama na zakupy i poszłam Jej doradzić zakup płaszcza a potem przyszłyśmy do nas...Stary niby udawał,że jest wszystko normalnie,ale ja wyczuwałam napięcie...wcześniej wyraźne uwagi dałam Mamie jakich tematów sobie nie życzę więc rozmowy o naszych problemach nie było, zamiast tego Mama przypomniała Staremu,że obiecał Jej układanie paneli i czy to aktualne i tak dostała zapewnienie,że nic się w tej kwestii nie zmieniło,więc w czwartek jedziemy na parę dni do Mamusi mojej. Reszta dnia minęła najpierw na kłótni,do czego wrócę za chwilę,bo to dłuższy temat,a potem wpadli moi znajomi i gdy wyszli to Stary uznał,że już odzywamy się i że jest wszystko po staremu...ale czy jest? Kurcze no nie bardzo,ja coraz częściej rozmyślam co to wszystko świadczy o naszym związku i jakie są szanse na to,że nie pozabijamy się?A wczoraj gdybym miała coś niebezpiecznego w ręku mogłabym popełnić morderstwo...tak mnie wkurwił,że potem wpadłam w taką histerię,że płakałam chyba z pół godziny...a On co? A nic....poszedł do sklepu....fajnie,że robi na Nim wrażenie mój płacz i że martwi się o mnie i w ogóle...kłótnia zaczęła się od ostatnio częstego powodu,a mianowicie poszło o kasę...przypomniałam Mu o wciąż niekupionej książeczce dla dziecka,o innych rzeczach,które jak na złość pokończyły się no i,że skoro mają wpaść znajomi to wypadałoby choć ciastka jakieś mieć (na herbatę "naciągnęłam" wcześniej mamę,inaczej nawet Jej nie miałabym napoić, bo ostatnia torebkę zużyłam na śniadanie)a On swoje,że On nie ma i że uprzedzał,że teraz będzie kiepsko z kasą i że mogłam myśleć wcześniej...kurcze krew się we mnie zagotowała,bo niby co źle zrobiłam? Dał mi 500 zł na rachunki(nawet nie starczyło to na wszystko,co powinno było być opłacone), drugą (dwukrotnie większą część) dałam ja i za moje mieliśmy obkupić się..i większość z tego poszła na zakupy,ale część później wydałam a to na zaległy rachunek Starego, a to na bieżące potrzeby,czy na paliwo dwukrotnie ..największa działka na zakupach przypadała Młodemu,bo i On był najbardziej potrzebującym z uwagi na to,że w zastraszającym tempie wyrasta ze swoich ubranek,a i miał pieniążki które wcześniej dostał od różnych osób...Stary miał kupić sobie tylko buty,ale jak rasowa kobieta w sklepie zakochał się w koszuli i muuuuusiał ją mieć-mówiąc-nie płać mojego rachunku za telefon i za te pieniądze kupimy (przyp. oczywiście za jakiś czas musiałam zapłacić ten rachunek,z pozostałości moich pieniędzy)...gdy ja dokupowałam kolejne rzeczy dla siebie czy Młodego (a dodam,że nawet nie zbliżając się jeszcze do limitu przeznaczonego na zakupy dla poszczególnej osoby)to już było pytanie po co, na co itd...a potem jak np wróciłam do domu z książeczką dla Młodego (On je lubi więc wciąż coś Mu dokupowałabym) to usłyszałam kąśliwą uwagę "jak nie będzie pieniędzy to zjemy tę książeczkę" (dodam,że wcześniej ja takie uwagi wyrażałam o Jego nowej koszuli)...teraz gdy rzeczywiście nie ma pieniędzy słyszę, wiedziałaś,że tak będzie!!Czyli co? Powinnam była sobie nie kupić?Młodemu?Czy może powinnam tak zrobić by z kasy na zakupy (co wyraźnie podkreślam była za obopólną zgodą przeznaczona do tego celu!!)zostało na wszystko inne? Więc od słowa do słowa wyszło,że to On sam sobie to wszystko kupił ,bo przecież dał mi 500zł...i pewnie (dalej nie ciągnęliśmy tego tematu)dowiedziałabym się, że rachunki też On opłacił i jeszcze pewnie POWINNO BYŁO MI ZOSTAĆ! Za to usłyszałam,że "bo On musiał opłacić mi mój rachunek"...no kurwa mać, a kto niby miał? Sąsiad?A może kochanek, którego jeszcze nie mam ,ale nie odrzucam takiej ewentualności? Wykrzyczałam więc (już byłam meeeeeeeega wkurwiona i nie panowałam ani nad tonem ani nad swoimi pazurami,którymi dość porządnie wbiłam Mu się w przedramię),że to nie to,że On mi robi łaskę,że opłaca rachunki-ja ze swoich obowiązków (zajmowanie dzieckiem,pranie,sprzątanie i gotowanie)wywiązuję się..dodam na marginesie,że dobrze,że uparłam się,by dokupić to i owo sobie i Młodemu będąc drugi i trzeci raz na zakupach,bo inaczej kasę "przejedlibyśmy" , my z Młodym nie mielibyśmy większości z zaplanowanych zakupów,a Stary (najbardziej JAK ZWYKLE obkupiony) uważałby,że to On na wszystko daje,a ja nigdy nic za swoje nie kupuję...szok,nawet gdy to piszę gul mi skacze....koniec końców wpadłam w histerię...ale nie odpowiedział na moje pytanie,czemu tak znęca się psychicznie nade mną...
Jak wcześniej wspomniałam po wizycie Madzi i Darka zaczął się odzywać, nawet sandwicze zrobił na kolację...ale co to zmienia? Przecież to już jasno i wyraźnie widać,że my za cholerę nie dogadujemy się, mamy różne podejście do wszystkiego..wczoraj np Stary z żalem mówił do Madzi, że On uważa,że po to się pracuje,by w sobotę odreagować i zabawić się,znalazł akurat dobrych odbiorców,bo Oni (ostatnio bardzo kumplujący się z Jego ukochanym imprezowym braciszkiem)mają identyczne podejście...ja miałam takie podejście...ale to było przed zajściem w ciążę! Dziś uważam,że dziecko wystarcza nam za rozrywkę na co dzień jak i od święta...a co do imprez,to broń boże nie uważam,że to źle iść pobawić się-ale UWAGA raz na jakiś czas-co rozumiem jako kilka razy w roku, tyle...może głupia jestem,ale życie rodzinne jest dziś dla mnie priorytetem...a jak widać na załączonym obrazku wciąż nam daleko do takiej sielanki:(
A do tego ja coraz bardziej czuję,że Stary ma mnie w dupie,bo jak On nie widzi WCIĄŻ naszych problemów,nie reaguje na mój płacz i nie dociera to co mówię to o czym to świadczy?No i co z tego,że chwilowo nie skaczemy sobie do gardeł?Przecież nic się nie zmieniło?Po prostu zamietliśmy pod dywan chwilowo nasze problemy, tyle!!Pewnie nie tak długo przyjdzie nam czekać na powtórkę z rozrywki?!Kończąc ten temat dodam,że baaaaaardzo żałuję swoich wybuchów furii i jestem przerażona,że potrafi mnie doprowadzić do takiego stanu,ale czy On zdaje sobie sprawę,że to On mnie tak wyprowadza z równowagi?Chciałam nawet z Nim pogadać jeszcze wczoraj,ale jak poszedł do sklepu to zginął a potem już nie było kiedy...gdyby była choć malutka szansa na konstruktywną rozmowę to chciałabym ją poprowadzić...ale wiem,że jak zwykle nic z niej nie wyniknie..ja się nagadam i tyle...od Niego usłyszę to samo co zwykle...

A co poza tym? Młody nauczył się mega sprawnie wspinać na krzesła w kuchni-myk myk i już przesuwa brzuszkiem po siedzeniu, łapie rączką za oparcie,wspina się i już stoi :) Tak łatwo dotrzeć do wszystkich interesujących rzeczy np na stole :)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz