czwartek, 7 października 2010

Wyrzuty sumienia...

Dziś zaczęłam odczuwać coś na kształt wyrzutów sumienia,że tyle narzekam na swojego Męża...w końcu wybrałam Go sobie sama,tak? Nikt mnie nie zmuszał,tak? To chyba coś w Nim widziałam i chyba nie był taki zły,co?
Tak sobie dziś myślałam...poszłam na zakupy (i choć nic nie kupiłam sobie,to przydało mi się takie wyjście),potem z dzieckiem na szczepienie...i wieczorem wydawało się,że nastąpi przełom w sprawach małżeńskich..i jakby nie spojrzeć przełom nadszedł...a że nie taki jakiego bym sobie życzyła,to już inna sprawa...
Mąż wrócił do domu wcześniej - tzn przed 20-stą...poszedł na spacer z psem a jak wrócił wykąpaliśmy Synusia...potem...czar prysł...
Mąż poszedł do kuchni przygrzać sobie obiad i zorientował się,że nie ma drugiego dania! Przyszedł do mnie i spytał o to! No i jak odpowiedziałam,że nie ma mruknął pod nosem coś i potem musieliśmy kontynuować temat...no i dowiedziałam się,że "pożałuję",że "on ciężko pracuje i nie będzie robił sobie obiadu o 22", i że "ja nic za niego nie robię" a jak powiedziałam co robię (a co powinien wiedzieć) to powiedział,że "On pracuje i to ciężko pracuje"a jak dodałam,że to Jego obowiązek utrzymywać rodzinę to powiedział,że "tak samo jak moim obowiązkiem jest gotowanie Mu obiadu"...i tak dalej i tak dalej...koniec końców spłakałam się jak nie wiem i choć miałam nie odzywać się pierwsza to stwierdziłam,że muszę dokończyć rozmowę i powiedziałam Mu wszystko co o Nim myślę,a mianowicie,że jest największym chamem jakiego znam,że nie dość,że nie pomaga mi w ogóle to jeszcze tego nie docenia,że kiedyś (tzn bezpośrednio po porodzie) dużo robił tzn w zasadzie wszystko-ja miałam tylko zajmować się dzieckiem,a On po pracy gotował obiad,zmywał,sprzątał,robił zakupy,tyle,że z czasem pokazałam,że mogę robić to sama i teraz gdy dziecko więcej czasu mi zabiera i czasem padam , bo jestem zmęczona,niewyspana to On nawet nie tknie palcem by mi pomóc, no i powiedziałam jeszcze,że jak to możliwe,że tak zmienił się i że coraz częściej myślę nad tym,żeby odejść,bo wykończona jestem psychicznie.....wszystko to mówiłam,płacząc, do Jego pleców, On nawet się nie odwrócił...z raz odpowiedział coś,chyba gdy spytałam czy interesuje Go,że jak tak dalej pójdzie to rozstaniemy się,na co odpowiedział tak...i to chyba tyle:(
Jestem na skraju załamania psychicznego...i gdyby nie moje Słoneczko,przy którym przez cały dzień (przynajmniej do jakiejś 19 godziny) zapominam o problemach,to nie wiem czy dałabym radę..

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz