piątek, 3 grudnia 2010

Nie chwal dnia przed zachodem słońca

Niby znam to,a jednak pochwaliłam wczoraj jak to miło dzień mi mija...jak wszystko mi się udaje...no i o ile początek dnia był nawet... nawet o tyle koniec...pożal się Boże..
Ale od początku, początku końca !
Miałam umówioną wizytę u dentysty-jestem osobą,która uważa, że wszystko da się naprawić,więc jak coś mi się psuje (w tym także zdrowie) to naprawiam z wielką chęcią...tak samo jest z ząbkami, którym z powodu ciąży i wciąż trwającego karmienia piersią wciąż coś dolega. No więc miałam być na 17,więc ze względu na wiadomo jaką aurę wyjechałam zaraz jak tylko Mąż (zwany w dalszej części Chamem) przyjechał z pracy,gdy wróciłam (ok 18) Cham wziął auto i pojechał do swojego brata-fryzjera (do salonu w którym Ten pracuje) obciąć włosy. Po drodze miał kupić biały ser do planowanych na wieczór placków ziemniaczanych, miał także rozejrzeć się za obiadkami dla Juniora,bo ostatni został skonsumowany a z uwagi na brak warzyw (i mięska już wprowadzonego do diety) należało zaufać producentom gotowych obiadków dla niemowląt. O ja naiwna! Wierzyłam, ba ja byłam pewna, że skoro pojechał autem to tym razem wróci trzeźwy (zwykle obcinanie włosów przez brata kończyło się pijaństwem, będącym rzekomo zapłatą za usługę).Minęło jakieś 1,5godziny od wyjścia Chama z domu,gdy zaczęłam wątpić w swoją przypuszczenia...wtedy wyjrzałam przez okno i okazało się,że nasze auto stoi już pod blokiem (nie wiem jak długo).Z jednej strony musiałam przyznać,że pomyliłam się (bo zapewne dla Chama brak auta stwarza okazję do wychylenia czegoś) ale z drugiej moja naiwna dusza podpowiadała-miał iść do sklepu,to pewnie właśnie poszedł! I nawet pomyślałam-to pewne,że napiją się piwka (nawet w myślach na 2 się godziłam) ale NA PEWNO zaraz wróci...Niestety nie wrócił tak szybko...
Zabiegi Młodego, jak: kąpanie, inhalowanie, karmienie załatwiłam już sama...i położyłam się z Nim do łóżka.Zasnąć było za trudno,więc zadzwoniłam do Chama, chcąc powiedzieć,że przegina...ale moje trzykrotne próby spełzły na niczym,więc ograniczyłam się do wysłania sms-a który tylko zawierał parę słów:"przegiąłeś na maksa".Jak można było się spodziewać odpowiedzi nie uzyskałam. Było przed 21 gdy rozżalona zadzwoniłam do teściowej,po cichu licząc,że braciszkowie piją (bo to, że piją było jasne jak słońce) w rodzinnym domu,ale również dlatego,że chciałam by Ona wiedziała o sprawie,a poza tym czemu ja mam sama się denerwować:) Nie zastałam tam Chama więc tylko przekazałam Teściowej,że jakby się pojawił to niech nie wypuszcza Go do domu,bo ja do naszego domu Go nie wpuszczę,a Cham nie miał z sobą kluczy.
Taki miałam plan...i nawet miałam silne postanowienie realizacji go-jak nigdy dotąd! Podjęłam szereg działań ułatwiających mi wykonanie tegoż planu-a mianowicie przygotowałam wszystko,by nie mógł nijak wymuszać na mnie otwarcia drzwi:żeby nie mógł dzwonić dzwonkiem do drzwi odłączyłam pierwszy kabel jaki mi się rzucił w oczy po otwarciu obudowy dzwonka (zmysł techniczny przydaje się), psa zamknęłam w innym pokoju,by nie szczekał gdy usłyszy Chama a tym samym by nie obudził Maleństwa. Żeby zapewnić spokojny sen dziecku włączyłam w naszym pokoju płytę z kołysankami i co później okazało się zagłuszyło szczekającego z drugiego pokoju psa.
Cham wrócił ok. 23-nie dobijał się głośno-czego najbardziej obawiałam się i czemu zapobiec nie mogłam.Pukał do drzwi ale ja nie reagowałam. Ja stojąc przy drzwiach obserwowałam co będzie robił... ledwo stojąc na nogach usiłował zadzwonić gdzieś...w końcu chyba oszacowawszy swoje siły (ja w skali od 1 do 10 oceniłabym je na 2!) usiadł na schodach i czego już tylko mogłam się domyślać po dochodzących zza drzwi dźwięków (gdyż zniknął mi z pola widzenia) i prawie zasnął...stałam jeszcze tak dłuższą chwilę...chciałam iść położyć się spać a Jemu pozwolić spać na klatce,myśląc,że może to coś by Mu uświadomiło (nie w tamtej chwili,ale po wytrzeźwieniu),że dno, na które spada ma już coraz bliżej,ale bałam się,że gdzieś pójdzie a gdyby na dworze opadł sił i tam zasnął to miałabym Go na sumieniu...więc dalej tkwiłam przy drzwiach...za pewien czas już wydawało się,że zasypia na dobre...gdy nagle zaczął wymiotować! I tego już było za dużo dla mnie...nie chciałam sąsiedzi rano na schodach dojrzeli pamiątkę dnia poprzedniego...no i zmiękłam...wyszłam na klatkę,złapałam za bety i pomogłam Mu wejść-Jemu 2 punkty sił nie starczyłyby na to....nakazałam Mu spać w drugim pokoju, a sama poszłam do dziecka,które także miało ciężką noc...to jednak racja,że dziecko wyczuwa nastroje matki...ja byłam niespokojna to i mój Synuś denerwował się...i dla Niego (i Jego dobra) trzeba coś z tym wszystkim zrobić...

Za ok. 1,5 godziny Cham wrócić powinien (już wiem,że nigdy nie mogę być pewna, nawet oczywistych faktów) wtedy sobie porozmawiamy...On dobrze się bawił a ucierpiało co najmniej kilka osób-dwie najważniejsze to ja i Synek , w dalszej części Teściowa, Żona brata...i nasz pies,którego Cham dwukrotnie zaniedbał...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz