poniedziałek, 20 czerwca 2011

I znów to samo...?

Po raz 4ty?
Podzielę się dziś (również Puchatku z Tobą,gdyż wciąż jestem przekonana,że powinieneś to wszystko kiedyś przeczytać) swoimi przemyśleniami...otóż z dnia na dzień coraz bardziej przekonuję się,że nie jestem Mężowi potrzebna...dziś na festynie z okazji dnia miasta czułam bardzo wyraźnie, że ukochany Brat, koledzy, znajomi i alkohol to wszystko co Mu do szczęścia potrzebne....Żona jeśli w ogóle wzbudzała dziś w Nim jakiekolwiek uczucia to najpewniej było to rozczarowanie,że znów zignorowała Jego "bliskich" (wspomnianego wyżej Brata i znajomych)....czy mógł się tak czuć to już pozostawiam do Waszej oceny, ja uważam,że robiłam co powinnam, a więc zajmowałam się Młodym, który spał w wózku i żeby nie obudził się woziłam Go tam i z powrotem,co kochającemu Tatusiowi przeszkadzało twierdząc "odeszłaś na kilometr"-szkoda tylko,że nie zauważył,że po pierwsze nie oddalałam się aż tak daleko,a co najwyżej na kilka czy kilkanaście kroków od całej brygady coby Ich rozmowy nie przeszkadzały w śnie Małego, oraz coby dzieci będące też wśród Nich (a było Ich troje) nie interesowały się wózkiem i śpiącym w nim Puchatkiem, po drugie to szkoda,że nie zauważył, że podczas, gdy ja z uporem maniaka nie dopuszczałam (przez dobrą godzinę!) do tego by coś zakłócało sen Syneczka , On=Stary mógł robić co lubi najbardziej-spędzać czas z Braciszkiem i Kolegami i popija alkohol!Dodam również,że tym bardziej zależało mi,by Młody się nie obudził, że Młody nie jadł od obiadu i liczyłam się z tym,że Jego pobudka wiązać się będzie z natychmiastowym powrotem do domu w celu karmienia.
Było mi cholernie przykro,że tak ciekawe zajęcie Starego nie pozwalało na to, by choć odrobinkę uwagi poświęcić Żonie...a jakakolwiek uwaga Jego skupiała się na tym,że On uważał,że Żona jest dzikusem...i od czasu do czasu wołał by zajęła pozycję obok Niego,choćby tylko po to by była....nieważne,że była Ona tam ona potrzebna jak piąte koło u wozu...gdyby nawet mogła pozwolić sobie na to by stać w miejscu...
Później Mały obudził się, postaliśmy chwilę wszyscy razem, kto mógł to pił piwko,kto nie, to nie...w pewnym momencie zostaliśmy sami-nasza Trójeczka...i nawet od razu poprawił mi się humor-pomyślałam-teraz spędzimy czas tylko w swoim gronie,Młody zajadał chrupki kukurydziane, dostał od rodziców pistolet do robienie baniek dmuchanych, którego co prawda nie dostał do rąk,ale był bardzo zainteresowany milionem unoszących się banieczek! Było miło..a przynajmniej prawie miło-bo nadal rozmowa nie kleiła się-w końcu o czym rozmawiać z Żoną...Ona to przecież nie to co koledzy czy Brat...cóż można mówić do Żony,napić też się nie napije..przebywać z Żoną można tylko w milczeniu...
No więc było prawie miło...do czasu...Stary zatęsknił za Bratem i już za niedługo wracaliśmy do reszty towarzyszy...znów jedyną bliską mi osobą był mój Puchatek...a ponieważ ni stąd, ni zowąd zrobiło się późno zaczęłam nalegać na powrót do domu-wciąż przecież pamiętałam,że Młody nie jadł dawno...ale Kochany Tatuś MUSIAŁ czekać na Braciszka-"wrócimy wszyscy razem"...koniec końców i tak wróciliśmy we 3kę...choć to chyba za mocno powiedziane-Tatuś (zapewne obrażony,że nalegałam na powrót i że z jakiegoś-nieznanego mi powodu-Brat z nami nie wracał w końcu) szedł 10 metrów za nami (twierdząc przy tym-"biegniesz,nie będę Cię gonił"...jak bardzo się myli-to nawet nie była próbka moich możliwości)...gdy zbliżaliśmy się do naszego bloku jakimś cudem wyprzedził nas...i wtedy szedł 10 metrów,ale z kolei przed nami...tego było już za dużo-powiedziałam Mu,że jest mi strasznie przykro i chwała Bogu,że miałam duże przeciwsłoneczne okulary...inaczej byłoby widać,że przez resztę drogi płakałam...pod samym blokiem na jakąś chwilę Stary zniknął...doszłam więc do auta i zaczęłam zapakowywać wózek do bagażnika i choć Stary na to nadszedł i zaproponował,że to zrobi, to ja odpowiedziałam,że poradzę sobie...nie nalegał więc...podobnie jak nie nalegał na to by wnosić Młodego-czego Mu (lekko podpitemu) zabroniłam!
W domu ja zaczęłam szykować kaszkę Puchatkowi, a Stary wziął psa i poszedł na spacer....który zajął Mu ok 1godziny (a zwykły spacer trwa zawsze 10-15 minut)....ja więc zajęłam się wszystkim sama,a Stary jak wrócił zrobił jajecznicę i choć nie chciałam nic od Niego,to jednak zjadłam, podobnie jak On..tyle,że On zaraz zasnął, a ja zajęłam się jeszcze Młodym...i teraz zamiast spać znów siedzę przy pisaniu....i znów dochodzę do wniosku-ja Jemu (Mężowi) nie jestem potrzebna, a i ja radzę sobie bez Niego...bycie ze sobą to jest wzajemne oszukiwanie się,udawanie,że wciąż jesteśmy małżeństwem...
A tymczasem dalej przygotowujemy się do wspólnego , rodzinnego wyjazdu...dziś nawet zamówiłam komplet walizek podróżnych dla nas...mimo,że już coraz bardziej obawiam się tego wyjazdu...obawiam się,czy on w ogóle dojdzie do skutku, a jeśli już dojdzie do skutku,to czy będzie miło,rodzinnie? Bo przecież tu na miejscu nie mamy zbyt wiele wspólnego z rodziną-czemuż by tam,nad morzem miało być inaczej? A może ukochany nowy Szwagier (którego dziś o dziwo brakowało) jednak będzie gdzieś w pobliżu nas, a tym samym nasze wczasy spędzimy jak dzisiejszy dzień?
A już tak zupełnie na marginesie dodam,że Stary dziś wydał sporo kasy (którą lekką ręką wydawał i tylko chyba cudem wyperswadowałam Mu kupno koszulki z napisem dla Małego, czy wybiłam Mu z głowy pójście na drogą karuzelę)...
Puchatku (zakładam,że nie zniechęciłeś się czytaniem i doszedłeś do końca tego postu)cieszę się,że Cię mam,kiedy mocno ściskasz mnie za szyję, śmiejesz się, czy bawisz z mamusią wszystko inne jest nieważne....a wszelkie łzy (a tak bardzo nie chcę byś je oglądał) natychmiast wysychają :)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz