piątek, 11 marca 2011

Ale to już było..

Wróciłam!
A tyyyle się działo,że chyba północy zejdzie mi na opisaniu wszystkiego co się działo.

Dzień przed pogrzebem Dziadka najpierw do południa spędziłam z Puchatkiem w Przychodni, gdzie trafiliśmy z dusznościami i skończyło się na inhalacjach i zastrzykach....a wieczorem ok 20 wsiadłam w auto i pognałam na wieś, do Dziadka...chciałam zobaczyć Go ostatni raz ...ostatni raz na spokojnie, bez tych wszystkich nie zawsze bliskich ludzi...zastanawiające, że gdy człowiek umiera pożegnać Go przychodzą, poza najbliższymi, osoby które dobrze Go znały, mało Go znały a także i nie tacy którzy wcale Go nie znali...wiedząc to zawczasu postanowiłam,że pojadę dzień przed pogrzebem móc pobyć przy Dziadku...mój pobyt w domu Dziadków upłynął pod znakiem płaczu...płakałam głównie ja:( A to gdy weszłam do pokoju i zobaczyłam dziadka, czy potem gdy Babcia całowała dziadka,płacząc i pytając "kochany,zostawiłeś nas, jak to teraz będzie?"...płakałam również gdy Babcia opowiadała,że kiedyś w nocy bała się burzy,a Dziadek przytulił Ją i powiedział "nie bój się,jestem przy Tobie" ...cały wieczór płakałam....A swoją drogą to zawsze uważałam Dziadka za małowylewną osobę i dość surowego,co oczywiście nie przeszkadzało mi uważać Go za najlepszego , najukochańszego Dziadka...w dzieciństwie gdy całymi dniami przesiadywaliśmy (wszyscy-wszystkie wnuczki Dziadków) u Nich to Babcia pozwalała na wszystko...jak tylko Dziadek pojechał gdzieś...najczęściej do lasu...tam spędzał mnóstwo czasu..dopóki Jego miażdżyca nie zaczęła dawać o sobie znać..

Dzień Pogrzebu był dniem gdy bardzo dużo się działo..dużo za dużo:(Najpierw pojechaliśmy z Mężem i Puchatkiem na pobranie krwi, a potem na rtg płuc...potem po wieniec dla Dziadziusia...ledwo wróciliśmy do domu,przebrałam się,nakarmiłam Małego i pojechałam na wieś....i znów wylałam litry łez...2krotnie żegnałam się z Dziadkiem i wciąż powtarzałam sobie jaki On do siebie niepodobny, aż strach pomyśleć ile płakałabym gdyby wyglądał On jak za życia.Cały pogrzeb trzymałyśmy się z kuzynką, która podobnie jak ja była sama (Mężowie z dziećmi w domu)...po pogrzebie rodzinny obiad w restauracji i znów gnałam do domu...w domu nakarmiłam Młodego i pojechaliśmy w 3-kę do lekarza...a tu co? Pogorszenie! Zmiany na płucach! Konieczny pobyt w szpitalu...i jeszcze tego samego dnia byliśmy w Szpitalu...na szczęście skierowanie dostaliśmy do "zaufanego" Szpitala, w którym Puchatek przyszedł na świat...znów woleliśmy (i to nie tylko my,bo i nasza Pediatra tak zasugerowała) jechać do miasta oddalonego o 40km niż zostać w miejscowym Szpitalu...
W Szpitalu 7 dni upłynęły pod znakiem inhalacji, zastrzyków, leków, badań...A Synuś robił furrorę...dosłownie wszyscy się Nim zachwycali...od pielęgniarek,poprzez lekarki,salowe po matki innych dzieci:) A to,że śliczny jak dziewczynka, a to,że grzeczny, a to,że dzielnie znosi wszystko i nie płacze.
Dni mijały jeden za drugim, wszystkie takie same..codziennie Mąż do nas przyjeżdżał a i 3-czy 4 razy moja mama z Nim przyjechała,a raz sama...gdy "Tatuś" po sprzeczce z dnia poprzedniego nie przyjechał...tak obraził się,że śmiałam zwrócić Mu uwagę,żeby karmiąc Małego inaczej trzymał łyżkę...i mimo,że mówiłam spokojnie to dla Niego było to za dużo i koniec końców powiedział :jak nie pasuje,karm sama...a na koniec (po przedłużającej się wymianie zdań i gdy w końcu rzeczywiście ja sama karmiłam) usłyszałam "jesteś pojeb.. na maksa, rzygać mi się chce"...wyszedł i pojechał do domu...a przynajmniej tak mi się wydawało...wrócił za chwilę, niby przepraszając...ale pozostanie w mojej pamięci to na zawsze...szczególnie,że ostatnio daje się zauważyć,jaki jest Jego stosunek do mnie...Następnego dnia nie przyjechał (po tym co usłyszałam było mi zbyt przykro,by umieć Mu zapomnieć te słowa,więc nie za bardzo rozmawialiśmy i był obrażony), pod wieczór napisał tylko sms z pytaniem jak czuje się Puchatek. 
Kolejnego dnia były Jego urodziny, więc wysłałam Mu sms z życzeniami...m.in. życząc Mu,by zdążył docenić co ma...zanim to straci...nie wiem czy poskutkowało czy nie ale przyjechał (mimo,że wcześniej jeszcze przed sprzeczką mówił,że w piątek nie da rady przyjechać...widać dał radę).

Do domu wróciliśmy po7 dniach pobytu w Szpitalu-we wtorek. Wcześniej Mąż przyznał się,że pod moją nieobecność mieszkanie posprzątała nam Jego Mamusia....już pomijam fakt,że nie lubię tego...ale gdy wróciliśmy okazało się,że będę duuuuużo bardziej zdenerwowana...po 1 moja Teściowa wyprała nam wszystkie brudy jakie były w 2 koszach na pranie (my trochę z oszczędności magazynujemy to by prać większymi porcjami,broń boże nie z lenistwa!)-pomijam fakt,że patrząc na ilość zużytego przez Nią proszku to musiała naprawdę wiele porcji prania zrobić...no ale cóż, Mąż zarabia i skoro On nie widzi w tym nic złego to ja się bardzo tym przejmować nie zamierzałam...gorzej,że okazało się,że Teściowa piorąc wszystko uprała także moją bieliznę,a to już dla mnie przekroczenie pewnej prywatności czy wręcz intymności! Mało tego,moja Teściowa wszystko co poprała i poprasowała poukładała mi w szafkach! Co jest dla mnie kolejnym problemem, bo nie toleruję grzebania w czyiś szafkach-ja sama tego nie robię i tego samego oczekuję od innych!Dla porównania dodam,że moja mam gdy czasem prasowała mi coś NIGDY nie układała mi w szafkach twierdząc-nie wiem,gdzie co trzymasz,sama poukładaj.Moja Teściowa, wniosek z tego, WIE GDZIE CO TRZYMAM....nie ważne,że OCZYWIŚCIE pomieszała wszystko,bo przecież tak naprawdę nie wie gdzie co kładę...więc od razu musiałam poukładać po swojemu, a później i tak zdarzały się sytuacje,że czegoś nie mogłam znaleźć, gdyż było położone w zupełnie innym miejscu niż bym to ja położyła!MAŁO TEGO! Prasując coś Jej się przypaliło, więc na NOWYM żelazku (prezencie z ostatnich moich urodzin) była wielka plama,którą następnego dnia ledwo doczyściłam...i obawiam się,że jakąś warstwę starłam:(
Najgorsze,że nie będę miała możliwości zwrócić na to wszystko uwagę Teściowej....Mąż zabronił! On jest od zwracania Jej uwagi...a jako,że On nie widzi nic złego (co ja widzę) to pewnie nic Jej nigdy nie powie...Miała za 2 dni po naszym powrocie przyjść do nas...nie przyszła i nawet nie raczyła zadzwonić,że jednak nie przyjdzie-jak sama się zapowiedziała!Może przypomniała sobie o żelazku? A może to co znalazłam w kuchni też było Jej sprawką, otóż biorąc szatkownicę elektryczną okazało się,że jest nieumyta po poprzednim tarciu nią ziemniaków-mnie to by się nigdy nie zdarzyło,a Męża o taką samodzielność nie podejrzewam....więc kto wie,może Teściowa używała i zapomniała oczyścić? tak czy inaczej gdy ja to wzięłam do ręki to resztki ziemniaków były zapleśniałe i niemiłosiernie śmierdziały...do dziś czuć...a w całej szafce czuć ponadto cebulę, której swoją drogą ja do placków nie używam!
Tak więc może dlatego nie przyszła?
Potem za parę dni miała ochotę wpaść do mnie Męża Siostra z Bratankiem,ale niestety trafiła na porę gdy właśnie miałam kłaść Małego spać...pewnie też wyczuła moją niechęć,gdy usłyszałam,że przyjdzie z dzieckiem...które ja uważam obecnie za największe zagrożenie dla mojego Synusia...
Potem był dzień Kobiet...do popołudnia byłam oczywiście sama z Puchatkiem w domu,w tym koło południa na spacerze,zresztą ostatnimi czasy korzystałam co dzień z ładnej pogody. Popołudniu dostałam różę i czekoladę od Męża z okazji święta...a pod wieczór odezwała się koleżanka,by wyciągnąć mnie na babski wypad...i czar prysł...Mąż już nie był ani miły,ani czuły,ani trochę wyrozumiały...wściekł się,że jak to chcę wyjść zamiast z Nim spędzać czas (tzn przed TV,gdzie po paru minutach zasnąłby)...koniec końców obraził się...ja oczywiście poszłam i nawet dobrze się bawiłam-plotkując ze starą kumpelą do północy...bez wyrzutów sumienia, wiedząc,że przed wyjściem zatroszczyłam się o Młodego-wykąpałam Go i nakarmiłam. Na drugi dzień Mąż po przyjściu z pracy przeprosił za wczorajsze zachowanie..miło,że opamiętanie przyszło,tylko czemu tak późno? czemu musiał zepsuć mi humor wcześniej:(

Tyle działo się u mnie ostatnimi czasy...no może jeszcze tylko dodać pozostaje,że Synuś zrobił kolejne postępy , dziś(a w zasadzie wczoraj już) pierwszy raz zaczął stawiać kroki (jeszcze dość niepewne) przy swoim pchaczyku.Ponadto ma coraz więcej swojego rozumku i już umie narzucać wolę mamusi...która już nie wiele może przy nim zrobić...ale co się nie robi dla ukochanego dziecięcia:) Jak idzie spać Mamusia nadrabia-sprzątanie,gotowanie:)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz