niedziela, 1 maja 2011

Teatr jednego aktora

Sztuka pt: "Wesele kuzynki Starego"...i mówiąc o jednym jedynym aktorze nie mam na myśli Starego...chodzi mi raczej o osobę, która była gwiazdą wieczoru i była nią - Pani Młoda...cóż w tym dziwnego,że aż (zamiast odsypiać po weselu) musiałam włączyć kompa by się podzielić swoimi przemyśleniami? Dziwne i wręcz oburzające (dla mnie) było to, że miałam nieodparte wrażenie,że Mąż (Jej nowo poślubiony) był do tego stopnia w Jej cieniu,że odnosiłam wrażenie,że wręcz (dla Młodej) byłoby lepiej gdyby nie było Go wcale...nie umie tańczyć, więc biedaczka musiała się wstydzić za Niego...oj lepiej byłoby gdyby po ślubie i odtańczeniu wyuczonej sambie (która niestety była mega porażką) Młody siadł razem z personelem na zapleczu i tylko w razie potrzeby wychodził (tzn potrzebie wyniesienia, przyniesienia czegoś,czy wyprowadzeniu kogoś). Młoda brylowała na parkiecie, wdzięczyła się do kamery, sama stała przy płonącym  torcie (swoją drogą,to chwilę wcześniej Młody poszedł zanieść prezenty do auta, o czym nowo poślubiona żonka doskonale wiedziała!!), sama też brylowała przy kamerze w czasie ostatniego utworu (nagrywanego przez operatora żegnającego się z imprezą) baaa wręcz na pytanie Dj-a o Męża powiedziała,że Ona jest i nie ma po co czekać na Męża...i wykonała wiele znaczący gest ręką...no tak....Mąż był niestety częścią Jej doskonale zaplanowanego idealnego wesela...Biedny Młody, jest na świecie prawie sam-rodzice nie żyją-Mama zmarła na początku roku, jedna siostra opóźniona w rozwoju a drugiej nie poznałam...ma teraz głównie Żonę-o Boże jak Ci współczuję, pod pantoflem już jesteś!!

A co z innych inszości? Mój Stary i ja kiepsko znieśliśmy wesele-pół imprezy miałam focha...wiem wiem wiem,że grubo przesadzałam,ale niestety nie radziłam sobie z emocjami, które aż kipiały we mnie..a zaczęło się w piątek...Stary (który w sobotę pełnił funkcję świadka) wrócił z pracy wcześniej,bo ok 14 a po 16 poszedł z Młodymi do księdza podpisywać dokumenty, do fryzjera i do kościoła-do spowiedzi...prosiłam,żeby wracał jak najszybciej się da,bo chciałam wtedy posprzątać i poprasować ciuchy na sobotę...a On co? Wrócił o 20, pod wpływem...koniec końców przydał się tylko tyle,że skoro robił sobie placki ziemniaczane to i ja skorzystałam....i tyle...kąpanie i ogólnie zajmowanie się Młodym spadło na mnie, nie posprzątałam, a prasowanie zrobiłam-a jakże z tym, że tylko swoje ciuchy uprasowałam....z prasowaniem Starego koszuli zwlekałam do końca-gdy miał lada moment wychodzić do Młodego-twierdziłam więc do samego końca,że musi sam to zrobić!Ja chciałam wykazać się w roli żony ale w piątek! W sobotę rano poszłam do fryzjera i że tak powiem odegrałam się (niespecjalnie!) na Nim...bo zajęło mi dużo dłużej niż miało zająć! I stary spóźnił się do pracy...na weselu (pamiętając o wciąż niezagojonej ranie z dnia poprzedniego) wystarczyła byle błahostka,bym wybuchała gniewem, fochem itd...Stary starał się, a jakże...tyle,że dla mnie wystarczyłoby żeby zamiast powtarzać jak kocha mnie (i przez to jak i przez fakt,że przecież "jestem Jego żoną" sam nie będzie się bawił-gdy ja strzelając focha nie chciałam wyjść na parkiet)ograniczył picie!!! ale nie..to byłoby dla Niego za dużo...a dziś zdycha cały dzień...i znów średnio pomocny jest...a ja padam na twarz dziś, głównie z niewyspania:( Wróciliśmy do domu o 5, zanim zmyłam tonę makijażu, wykąpałam się,nakarmiłam Młodego i uśpiłam Go (nosząc Go ponad 0,5 godziny!!) i wyszłam z psem, była 7 godzina...a o 9 Młody zrobił pobudkę....
Dobranoc..pchły na noc

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz