środa, 25 maja 2011

Tak długo mnie tu nie było...

..że aż nie wiem od czego zacząć...
Zacznę więc od początku.
Ostatnie dni (od ostatniego postu) upływały mi głównie na spacerach (wielogodzinnych) a po powrocie do domu na zajmowaniu się Młodym (zaniedbując przy tym pozostałe obowiązki-m.in prowadzenie Bloga)...ze Starym było raz lepiej, raz gorzej...generalnie to kilka dni względnego spokoju (nie mylić z sielanką) przeplatały się z dniami, w których przypominałam sobie "Jezu,jak ja Go nie cierpię!"... 
W ostatni weekend byliśmy u mojej siostry na Śląsku, z racji Komunii Jej synka  (a mojego Chrześnika).Spędziliśmy tam dwa dni...a w niedzielę ZNÓW Stary musiał mnie zdenerwować na imprezie (a przy okazji i moja mama podniosła mi ciśnienie - może nie idąc za Nim,ale krytykując mnie za to,że się uniosłam!)...a było tak...ustaliliśmy wcześniej,że zostajemy do niedzieli (jako,że wtedy była Komunia) i wieczorkiem wracamy do domu...a jako,że wiedzieliśmy,że o 19 mają podać (w restauracji w której świętowaliśmy Komunię) kolację to powiedziałam Staremu,że wracamy do domu najpóźniej o 20,jak zjemy,chwilę odpoczniemy,pożegnamy się..i w drogę...około 19 (gdy jeszcze kolacji nie podano) mój Brat zaczął się zbierać ...i wtedy Mężuś mój najukochańszy zrobił mi akcję,że ja to zawsze przeciągam,że ustaliliśmy, że 18-19 wracamy,że mój brat to umie w chwilę się zebrać jak to ustalone...a na moje stwierdzenie,że poczekamy na kolację usłyszałam,że co dziwny mi barszczyk?
Więc wkurzyłam się, postanowiłam,że zjem szybko coś na zimno a na Niego nakrzyczałam ,że skoro spieszy Mu się tak bardzo to niech dupę ruszy , spakuje już wózek i pozostałe klamoty i już będzie szybciej ..i to słyszała moja mama i zezwała mnie....poszłam zaraz do siostry i powiedziałam,że nie czekamy na kolację, że jedziemy już, że niech mnie Stary nie wkur... i co wtedy? STANDARD!! Moja siostra spytała Starego,czy nie możemy jeszcze chwilę poczekać...a On co? STANDARD! Pewnie,że możemy poczekać,On nie widzi problemu, a ja niepotrzebnie denerwuję się...jak zwykle robi ze mnie idiotkę-na szczęście moja siostra wierzy mi i nieraz odczuła,że z Jej Szwagra jest baaaaaaardzo dobry aktor...do domu pojechaliśmy jakiś kwadrans po 20...po zjedzonej kolacji....droga upłynęła szybko i już w normalnej atmosferze...tzn bez kłótni...
To jest mój Mąż....inni (nawet moja Mama,czy moja siostra czy ogólnie ktoś z mojej rodziny) ma na Niego znacznie większy wpływ niż ja...to co ja powiem inaczej brzmi niż samo powiedziane np przez moją Mamę...strasznie to boli:( Bo jak mamy się dogadać, kiedy On neguje co ja powiem a od innych przyjmuje to samo bez sprzeciwu?
Z dnia na dzień przekonuję się, że nasze małżeństwo powolutku przestaje mieć sens...a po tym co po ostatnim (nie tak dawnym) pijaństwie Starego usłyszałam od Niego - "jestem niezmienialny" wiem,że to prawda i byłabym naiwna wierząc w kolejne zapewnienia Jego "zmienię się!"....a właśnie całkiem niedawno znów to obiecywał...19-stego (w zeszły czwartek) ja byłam prawie cały dzień na wsi,bo był pogrzeb mojej sąsiadki i razem z synusiem wybraliśmy się z tej okazji do babci...wracając miałam zebrać Starego od Jego siostry....o ja naiwna!! Jak mogłam nie domyślić się co to oznacza? no więc oznaczało nie mniej nie więcej niż  pijaństwa! I choć On zapewniał,że wypił 2 piwa to Jego stan wskazywał na znacznie większe spożycie...tak więc jak nie trudno się domyślić po powrocie do domu był średnią (że tak powiem) pomocą (a swoją drogą to rozłożyło Go dopiero w domu-jak wsiadał nie wyglądał na upojonego)...potem straaaaaaaaaaasznie posprzeczaliśmy się-choć obiecywałam sobie nie raz,że rozmawiać po pijaku (jego pijaku!) nie będę...ale nerwy wzięły górę...i prawie doszłoby do rękoczynów:(Na drugi dzień ku mojemu zaskoczeniu wysłał mi rano sms-a z przeprosinami,że zachował się jak świnia a potem ZNÓW obiecywał poprawę (a dokładnie dzień wcześniej mówił "jestem niezmienialny")...i doszłam do wniosku, nie ma co liczyć na cudowną przemianę-jedyne co ma szanse się zmienić (a przynajmniej powinno) to moje nastawienie do sprawy...a dokładniej rzecz ujmując to będzie tak nie dotąd aż On się zmieni (bo to nie nastąpi pewnie nigdy) tylko dotąd aż ja stracę cierpliwość..i dam sobie z nami spokój...
Teraz planujemy na najbliższą sobotę imprezę urodzinową Młodego i znów nie dał się Stary przekonać do mojego pomysłu...więc będziemy kisić się w naszym nie za dużym pokoju w prawie 20osobowym gronie a wcześniej padnę na twarz przygotowując żarcie (maaaaaasę żarcia dla tylu osób)...Stary już widzę jak mi pomoże-pewnie albo będzie MUSIAŁ coś załatwiać i godzinami Go nie będzie,albo pomoże chwilę i zmęczony pójdzie spać....
z dnia na dzień przybywa powodów by Go niecierpieć...a tym samym coraz częściej patrzę na Niego i nic nie czuję...coraz rzadziej mam jakiekolwiek uczucia w stosunku do Niego...bo tak często mnie rani, bardziej lub mniej,ale to jednak wpływa na moje postrzeganie Jego i sensu naszego małżeństwa...
Z dnia na dzień (i tu płynnie przejdę do miłych tematów) przybywa mi powodów do dumy i radości gdy patrzę na swojego Syneczka-już prawie sam chodzi-tzn chodzi sam- w domu naszym (gdzie czuje się najpewniej) potrafi przemaszerować przez cały pokój zanim klapnie na pupkę..a od dziś zaczyna przypominać chłopca a nie niemowlaka-dziś ścięłam Jego loczki-i przyznaję nieskromnie ,że wyszło mi to nawet...a gdy Puchatek trzymany na rękach ściska mnie mocno za szyję zapominam,że Jego większy odpowiednik tyle przykrości mi sprawia...

Kocham Cię moje Słoneczko....

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz