niedziela, 3 kwietnia 2011

Niedzielnie=rodzinnie:)

Dzisiejszy dzień upłynął jak w tytule...rodzinnie..i choć wiem,że szybko pożałuję tego,to jednak warto czasem dla odmiany napisać coś w  innym stylu niż zazwyczaj. A było naprawdę miło, a przynajmniej do pewnego momentu...ale po kolei. Rano wstałam niewyspana (znacznie bardziej niż zwykle, gdyż o 2:30 wróciłam do domu ze spotkania grupowego-dorocznego spotkania z ludźmi ze studiów), niestety Synuś nie był łaskawy dla mamy-On miał chęć zacząć dzień przed 8 więc wszyscy (cała nasza 3-ka) musi też...nieważne,że Mamusia ostatecznie spać poszła o 4!No ale cóż..chciało się imprezować,to i trzeba odpokutować. 
Mąż zrobił na śniadanie jajecznicę, potem jak co niedziela na zmianę zajmowaliśmy się Młodym i ja zabrałam się za obiad. Przed 16 będąc już po obiedzie wybraliśmy się w 3-kę do kościoła (a to bardzo nieczęste zjawisko). Nasz mały Łobuziak wszystkim się interesował-najbardziej ludźmi z ławki za nami i wciąż przechodził od Mamy do Taty..a dodam,że Tata był przeciwny pójściu do kościoła z synem...zresztą On najchętniej widziałby to tak,że jak zwykle ja poszłabym sama a Jego ta kara (?!) ominęłaby! No nie udało Mu się tym razem..a po wszystkim stwierdził,że spodziewał się,że będzie gorzej.
potem poszliśmy na spacer (Młody zasnął w wózku) a my rozmawialiśmy, rozmawialiśmy , rozmawialiśmy...i tak miło było...było..bo przestało być miło gdy poszliśmy do Teściów...po 1 mam alergię na kota a przy tym astmę więc spotkanie z kotem wygląda tak,że muszę używać inhalatora,by móc normalnie oddychać (w nocy musiałam 3-krotnie to robić), po 2 do mnie mało kto się odzywał (nie żebym była smutna z tego powodu..), po 3 Teściowa jak zwykle za punkt honoru wzięła sobie przekonanie Wnuczka do siebie..nieważne,że tłumaczy się Jej (tzn Mąż Jej tłumaczył-ja nie odzywałam się),że dziecko musi się oswoić , nieważne , że gdy oswoił się to zaczął się bawić..to wszystko nieważne, bo Ona co kilka minut (jakby Jej się płyta zacięła) powtarzała-pójdziesz do mnie...a On równie uparcie i zdecydowanie odwracał się od Niej...podobno dzieci mają wyczucie...a wracając do mnie,to ja przez cały ok 2godzinny pobyt u Teściów nie miałam za specjalnie co robić-siedziałam więc, wypiłam herbatkę i tyle...dziecię moje bawiło się na podłodze z drugiej strony stołu, który skutecznie mi Je zasłaniał,więc nawet na Niego popatrzeć nie mogłam...ale wizyta zaliczona?Zaliczona! Do Świąt na pewno się nie wybierzemy do Nich!

1 komentarz:

  1. Widzę, że częstotliwość chwil radosnych w stosunku do smutnych się zwiększa. To chyba rokuje pomyślnie, nieprawdaż?

    OdpowiedzUsuń