niedziela, 6 lutego 2011

Miłość jest kombinacją podziwu, szacunku i namiętności..

Miłość jest kombinacją podziwu, szacunku i namiętności. Jeśli żywe jest choć jedno uczucie, nie ma o co robić szumu. Jeśli dwa, może to nie jest mistrzostwo świata, ale blisko. Jeśli wszystkie trzy, to śmierć jest niepotrzebna - trafiłaś do nieba za życia. [W. Wharton "Niezawinione śmierci]

Właśnie przed chwilą przypomniało mi się, że kiedyś (dawno, niedawno?) dużo czytałam...i powyższy cytat pochodzi z książki, którą wywarła na mnie wielkie wrażenie i chyba na zawsze pozostawiła ślad...i tak teraz sobie myślę ile z tych 3 wartości jest w moim małżeństwie...hmm...

Podziw? Czy Mąż mnie za coś podziwia? Pewnie nie...a chyba powinien, bo np dziś ZNÓW wszystko było na mojej głowie, gdy On pracował ja musiałam posprzątać dokładnie (bo na niedzielę) całe mieszkanie, ugotować obiad (jeden dla nas, drugi dla dziecka), zrobić pranie zajmując się przy tym bardzo (już) absorbującym dzieckiem. Mąż wrócił przed 18, wstawił zrobiony przeze mnie obiad, położył się w drugim pokoju (ja usypiałam dziecku w naszym pokoju)...a potem nałożył na talerze, zjadł (zjedliśmy po "wymianie zdań" w ciszy) i "zajął" się dzieckiem-tzn włączył TV, dziecko wstawił do łóżeczka i zerkał to na TV to na dziecko. O Ty naiwna!Myślałaś, że dokończy za Ciebie sprzątanie-odkurzy mieszkanie (poza wysprzątanym do końca-przeze mnie oczywiście- głównym pokojem)...potem liczyłam,że choć z psem wyjdzie...i wyszedłby (jak deklarował) ale jak obejrzy coś jeszcze (czyli ok 22!)...więc podziękowałam i ubrałam się, zebrałam 3 worki ze śmieciami i wyszłam sama...z psem.
Często mówię Mu- gdybyś Ty zajmował się dzieckiem sam w domu nic zrobionego by nie było, a ja ogarniam wszystko, doceniasz to ? I pada oczywiście odpowiedź TAK...i muszę przyznać-On nie wie co to znaczy doceniać! A więc tym bardziej podziwiać! Kiedyś podałam Mu przykład-"ja podziwiam Cię za to , że ciężko pracujesz i doceniam to - dlatego nie marnuję prądu (np niepotrzebnie palącego się światła) bo szkoda ciężko zarobionych pieniędzy wydawać bezsensownie na rachunek za prąd..." na to nie miał już argumentu...
(1:0 dla mnie).

Szacunek...z tym będzie najgorzej...i sama nie wiem, czy do końca sama wiem co to znaczy, a raczej czy dobrze pojmuję...mojego męża zdaniem nie szanuję Go, bo w nerwach zwyzywam Go - dla mnie to nie tak..w nerwach potrafię dużo za dużo przykrych rzeczy powiedzieć, dużo obelg rzucić (jestem straszną choleryczką i nerwusem)..ale umiem przyznać-to było niepotrzebne i broń boże tak nie myślę (chyba, że podświadomie...ale na spokojnie nie powiedziałabym tak). Kiedy ja mówię, że On mnie nie szanuję to mam na myśli to, że potrafi sprawiać z premedytacją przykrość, rzucać obelgi świadomie, a ponadto robi takie rzeczy jak np wychodzi gdzie chce i kiedy chce nie licząc się z moją osobą i nie przywiązując wagi do tego, że przecież ja pewnie będę Go potrzebowała, czy jak np dziś gdy cały dzień narobiłam się jak wół a On gdy może pomóc nie kiwnie nawet palcem, a na koniec dnia nie posprząta zabawek po zabawie z dzieckiem (wcześnie ułożonych przeze mnie oczywiście) czy rzuci zdjęte z siebie ubranie byle gdzie i zostawi kubeczek po jogurcie gdzie bądź...nie szanuje mojej pracy,nie szanuje mnie...mało tego, On nie uznaje za słuszne liczyć się z moim zdaniem-taki prosty przykład-moja mama pyta czy przyjedziemy na obiad-ja odpowiadam nie wiem , zapytam M...nie podejmuję nigdy decyzji sama-szanuję Jego prawo do innych planów...za to np wczoraj (przy okazji Jego rozmowy z moją Mamą) dowiaduję się,że w tym roku wyprawia "okrągłe" urodziny a że u nas nie ma warunków to już z tatą ustalił, że zrobi u Nich...i o ile w sumie nie mam nic przeciwko (ciężko mieć coś przeciwko, gdy u nas nie ma możliwości) ale gdy w podobnej sytuacji byłam ja to zanim z Mamą (moją) ustaliłam,że imprezkę zrobię u Niej poinformowałam Go o swoich planach..w tej chwili tyle przychodzi mi do głowy gdy myślę o szacunku.

Namiętność...hmm...skwituję tylko tak-jest 1:30 (w nocy) a ja zamiast leżeć przy mężu siedzę przy kompie....

...na pewno nie trafiłam do nieba za życia...

Aż kupię te książkę i jeszcze raz (albo więcej niż raz) ją przeczytam... teraz nabierze ona zupełnie innego (głębszego) znaczenia dla mnie...



Postępów Puchatka ciąg dalszy-raczkuje i bardzo chętnie przemieszcza się po całym pokoju...i nie tylko , staje dosłownie przy wszystkim i najlepiej już tylko w tej pozycji by pozostał:) Wciąż nie mogę napatrzeć się na Niego i oprzeć się wrażeniu - kiedy to minęło?A teraz dużo więcej czasu spędzam z Nim, gdyż już zdecydowanie mniej jest chwil, gdy zostawiam Go samego-byłoby to zbyt ryzykowne. Przecież niedawno Go urodziłam! A teraz już prawie chłopcem jest-a nie bobasem...niedługo zacznie chodzić...a już stąd krok do chodzenia do szkoły i na randki... dopiero teraz zdaję sobie sprawę z upływającego czasu (aż tak szybko) ...i już nie wyobrażam sobie, że kiedyś Go nie było-to mój największy w życiu sukces i powód do domu.
I tym miłym akcentem.....mówię dobranoc!

2 komentarze:

  1. Całe szczęście, że zycie nie jest "od do" i nie ma w nim żadnej stałej. A jeżeli wszystko może się zmienić, to znaczy, że jak teraz nie ma nic, to kiedyś będzie wszystko... Jakiekolwiek próby ratunku sytuacji muszą odnieść skutek, w przyrodzie nic nie ginie i wysłana energia musi do nas wrócić. Jak wysyłamy dobrą, to otrzymamy jeszcze lepszą!

    OdpowiedzUsuń