poniedziałek, 5 września 2011

Ad. 3.

Pewnego czerwcowego,deszczowego dnia zadzwonił do mnie mój przyjaciel (a przynajmniej kiedyś mogłam Go tak nazwać..dziś to chyba za mocne słowo,by go użyć w stosunku do Kogoś,z Kim z lekka stosunki mi się rozluźniły ) - Mareczek .Jak zwykle liczył,że mi w czymś przeszkodzi..a tego dnia dzwonił z propozycją zorganizowania wspólnego wyjazdu na grupowo-rodzinny długi weekend sierpniowy..co rok od zakończenia studiów spotykamy się we wlasnym-grupowym-gronie..tym razem spotkanie też oczywiście odbyło się,jakoś wiosną...ale właśnie w czerwcu jeden kolega Marcin wpadł na genialny pomysł by zabrać rodziny,a więc małżonków i narybek i spędzić parę dni razem..wiedziałam,że nigdy nasze finanse nie były tak rewelacyjne,by moc pełnym przekonaniem odpowiedzieć na taką propozycję pozytywnie...swoją drogą to ludzie że studiów jeszcze pamiętają czasy gdy ją byłam osobą ,której zawsze pasowało i byłam pierwszym pewnikiem ...tym razem wiedziałam,że mój Mąż może najnormalniej nie mieć ochoty,zrobić mi na złość czy znaleźć powód i nie zgodzić się na wyjazd ...miałam jednak wielką ochotę i wiedziałam,że łatwo nie odpuszczę...jak spodziewałam się Stary odpiwiedzial-wykliczone,będziemy po wczasach nad morzem nie będzie kasy..jednak ją się nie poddawałam i niedługo przed wyjazdem nad morze Stary określił szansę na wyjazd grupowy na ok 60%...co mnie oczywiście wystarczyło i przekazałam Mareczkowi radosną nowinę...po powrocie z nad morza będąc u mojej Mamy Stary twierdził,że nic nie obiecywał mi że.nigdzie nie pojedziemy..ja postawiłam więc sprawę następująco - ja i dziecko jedziemy,nie będę teraz robiła z siebie idiotki i odwoływała dane słowo a ponadto zaoferowałam ,że ją pokryje koszty z "własnych pieniędzy".Stary i tak się nie zmiękł i koniec końców jako jedyna pojechałam na rodzinny wyjazd z nie pełną rodzina-tylko,lub aż z ukochanym syneczkiem ..wyjazd był bardzo udany..zupełnie nie odczuwam braku meza-wszyscy bardzo mi pomagali-faceci dźwigali mi bagaże czy pomagali z wózkiem...i na każdym kroku każdy pomagał mi w opiece nad Malutkim...co rusz to inna ciocia czy wujek zajmowali się Puchatkiem gdy np ją musiałam coś zrobić , jak choćby skorzystać z toalety...I prawie nikt (do czego wrócę później ) nie zadawał zbędnych pytań,czemu nie ma mojego Meza. Na kilka dni przed wyjazdem podjęła spontaniczną decyzję o odstawieniu Syneczka od piersi..od dawna już Synuś dostawał cyca tylko w nocy,gdy się przebudzał i nijak nie umiał dalej zasnąć...jednakże tego dnia-9tego sierpnia postanowiłam,że gdy Młody wstanie w nocy nie dostanie cyca a zamiast tego będę Go nosiła dopóki nie zaśnie..pierwszej nocy budził się trzykrotnie w tym ostatnia ,trzecia pobudki była pobudką na dobre i zamiast iść jak dotąd na łatwiznę i dać cyca wstawał,włączałam kołysanki i tak długo nosiłam aż zasnął..a dodam,że początkowo Młody bardzo domagali cyca..następnej nocy pobudki były tylko dwie,trzeciej nocy też,a od czwartej nocy pobudka była jedna..jednocześnie od drugiej czy trzeciej nocy począwszy nocne usypianie trwało coraz.krócej.Pobyt w Zjeździe Leśnym umocnił nasza naukę zasypiania i od tamtej pory Młody przestał się w.nocy.budzić,przesyła całe noce, a jeśli nawet się przebudza to łatwo i.bez większej pomocy zasypia dalej-sam!Tak o to mój Synuś poczynił jeden wielki postęp,który pociągnął za sobą inne postępy....ale o tym innym razem. A wracając do pytania o powód braku przy moim boku Męża to drugiego dnia pobytu,gdy siedziałam na ławce z Mareczkiem i Kimś bardzo kiedyś ważnym dla mnie , Mareczek zadał to dość kłopotliwe pytanie...bez ogródek powiedziałam prawde-nie układa się nam,coraz częściej nadajmy na różnych falach itd itp...pewnie tym łatwiej było mi to wyznać że względu na obecność Kogoś...choć sama nie wiedziałam po co zależało mi by znał moją sytuację...przecież to nic nie zmienia...przecież ja nadal będę Żoną innego,On Mężem innej-swoją drogą bardzo sympatycznej osoby...że też,nie umiem -Jej znienawidzić ,że ma Kogoś,kto dla mnie kiedyś skoczyłby w ogień...czego ja tego nie doceniałam..szkoda,że czasem jest za późno na wyciąganie wniosków...tak miło było patrzec jak Ktoś zajmował się moim dzieckiem,jak bawi się z Nim,mówi do Niego...że też nie mogłoby się okazać,że jakimś cudem Puchatek jest Jego dzieckiem...ehhh Wróciłam do domu w poniedziałek po południu...i co zastałam ?Stary zignorował mnie zupełnie,Puchatek po paru nich bez Ojca nie chciał iść do Niego...a za parę dni wynikła kolejna awantura,gdy Stary zobaczył na zdjęciu,że obcy facet (a mój znajomy) trzyma Puchatka na rękach...Ehhh szkoda gadać..jechać nie chciał,nie przejmował się jak ją sobie sama dam radę (wręcz w kłótni po powiedział,że skoro nie radzę sobie to nie powinnam jechać) i złością reagował na fakt,że ktoś mi pomagał...ehhh trudny przypadek...ją wyjazd zaliczam do udanych.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz