Dziś (analizując wczorajszą akcję,a którą jeszcze się nie podzieliłam) doszłam do wniosku (j.w.),że stanowczo za dużo oglądałam w życiu telenowel i komedii romantycznych...przecież tak prawdziwe życie nie wygląda, jak to jest w nich przedstawione...w prawdziwym życiu jest tak: pada propozycja wyjścia na późny spacer z dzieckiem na sanki, ale ponieważ Mamusia akurat ogląda w TV film dokumentalny o kobietach,które są bliskie śmierci i przygotowują dla swych dzieci pamiątki po sobie (swoją drogą mocno wyciskający łzy z oczu) to Mamusia prosi o kilka minut zwłoki-jest 16:50 a Mamusia zakłada,że o 17 program się skończy...Tatuś w tym czasie JUŻ chce się ubierać (i dziecko) więc po kilka razy ponawia pytanie,w co ubierać dziecko i mówi,żeby Mamusia odpuściła głupi film...w końcu gdy Tatusiowi puszczają nerwy "ch. mnie zaraz strzeli" (bo przecież gdy On soobie postanowi to musi tak być!!)to i Mamusi puszczają nerwy, bo przecież ileż można powtarzać "poczekaj chwilkę,zaraz będziemy ubierać się i wychodzić,nie,nie ubieraj Małego,bo się zgrzeje" (następuje krzyk na przemian z potokiem łez) "czy tak trudno jest Ci coś zrobić dla mnie?Prosiłam dosłownie o parę minut" i co robi Tatuś krzyczy "zamnij mordę,nie drzij się wariatko,pierdolę nigdzie nie idę" itd dalszej części kłótni nie ma co cytować..było niemiło...z obu stron,bo tak to Mamusia nie da do siebie mówić!...tak wygląda real life...w telenoweli pewnie Tatuś zacząłby się wściekać,gdyby znacznie się przedłużył czas oczekiwania,albo gdyby Mamusia od razu była opryskliwa,a jeśli już by wybuchnął a za chwilę okazało się,że rzeczywiście program się skończył jak Mamusia zakładała to byłoby Mu głupio,bo wystarczyło poczekać kilka chwil...ale nie w moim real life...w moim real life jest coraz ciekawiej, Tatuś rozkręca się...kiedyś pewne słowa nie padały...i kiedyś przerwa między jedną a drugą kłótnią miała co najmniej kilka dni a nawet tygodni...a może powinnam (jak wczoraj radziła mi moja siostra do której zadzwoniłam wyżalić się) mimo nerwów spokojnie Mu odpowiadać? Hmm może mogłabym,ale nie w stanie jakim jestem obecnie-byle co powoduje wybuch...jestem chyba u kresu wytrzymałości psychicznej...szczególnie,że na początku odpowiadałam spokojnie...
A dziś chciałam sprawdzić jak stosuje się Tatuś do mojej prośby,coby ograniczył oglądanie filmów na necie, z uwagi na zbyt szybko wyczerpujący się limit danych w abonamencie..no i co okazało się? Nie stosuje się oczywiście...wczoraj sporo czasu rano oglądał wszelkie filmiki na youtube...a w międzyczasie przejrzał chyba z kilkadziesiąt profili na portalu randkowym...szukaj,szukaj...może coś znajdziesz...ale wcześniej może przyznaj się,że też postawiłeś krzyżyk na naszym małżeństwie...po co się oszukiwać?!
A zapoznanie dziecka ze śniegiem? Młody musiał poczekać do dziś na pierwsze wyjście na śnieg...co prawda bez sanek, bo Mama nie chciała dźwigać na dwór spore sanki..i jaka reakcja Młodego? Najpierw nie chciał na nóżkach stać,że o chodzeniu nie wspomnę-tylko na ręce do mamy...w końcu jak stanął to zaraz miał nowy problem-buty Mu się "brudziły" od śniegu i wciąż musiał je otrzepywać rękawiczką, co w końcu spowodowało upadek co nawet nie było złe (tzn nawet się śmiał-patrz fotka poniżej), gorzej,że zaraz rękawiczki były mokre i jeszcze jedna spadła z rączki...koniec końców nie było najgorzej...gdyby nie te wciąż brudne buciki...
PS. Wczorajszy program (przez oglądanie którego tak się pokłóciliśmy) był o Matkach,które wiedząc,że umierają chcą pozostawić dzieciom (akurat córkom) pamiątki po sobie i swego rodzaju elementarz,po który dzieci będą mogły kiedyś sięgnąć,gdy zabraknie Mamy...ja od razu pomyślałam co ja zostawiłabym swojemu Syneczkowi...i przyszło mi do głowy,że gdy umrę to chciałabym,by Syn przeczytał tego Bloga...z Niego dowiedziałby się wszystkiego o swojej Mamusi...
Aguś, ja już nie raz Ci mówiłam, że Cię podziwiam. Każdy ma swoje granice wytrzymałości, Ty i tak już wiele wytrzymujesz. Nie namawiam Cię do rozwodu, ale myślę, że czas wziąć się za jakieś kroki. Takie życie "wegetowanie" wręcz, to nie życie. Z każdym dniem jest coraz gorzej, co sama zauważasz. Musisz dbać przede wszystkim o siebie i o Kubę. Nie możesz poddawać się "Panu i władcy" i jego nastrojom (bądź co bądź, gorzej niż u baby w ciąży. Jeśli jeszcze żywicie do siebie jakieś pozytywne uczucia to musicie je odnaleźć i o nie dbać i walczyć. Nie pozwólcie im umrzeć. Wiem, do tego trzeba dwojga, ale może trzeba zrobić coś, co i "nim" wstrząśnie? Jeśli nie zdarzy się nic, będzie tylko gorzej...
OdpowiedzUsuńPozdrawiam
kawcia_mielona