piątek, 3 września 2010

1 krok wstecz...

22 maja zostałam szczęśliwą matką...Ale nie zawsze tak szczęśliwie było...wcześniej wszystko co przytrafiało mi się mówiło "nie jest Ci dane cieszyć się dzieckiem" 
I jak patrzę czasem na Kubusia mojego i pomyślę,że modliłam się,żeby to nie była prawda,że jestem w ciąży to aż płakać mi się chce,że mogłam tak myśleć..a potem gdy już wiedziałam,że jestem w ciąży a objawy (wcześniej odczuwane) zaczęły zanikać to miałam nadzieję, że to oznacza,że poroniłam...

Żeby było jasne - ja baaaaaaaardzo chciałam mieć dziecko i od dnia ślubu (27.06.2009) zaczęliśmy intensywne starania... Nawet poszłam do gina,żeby zbadał czy wszystko ok i czy moge bez przeszkód starać się...i On znalazł jakiś stan zapalny i dał mi leki przeciwzapalne...ale mój mąż który miał zakaz zbliżania się do mnie (do wizyty u gina,bo planowałam robić cytologię,a wiadomo,że przed nią wykluczone jest współżycie) po przyjeździe od lekarza chciał żebym leki zaczęła brać od następnego dnia,bo przy tych globulkach współżycie też było zakazane (i On biedny kolejnych 3 tygodni nie wytrzymałby...swoją drogą to ciekawe,że teraz znacznie dłużej wytrzymuje). No więc wtedy (dokładnie 2 m-ce po naszym ślubie) nie wzięłam leków i "poprzytulaliśmy się" ...a potem gdy następnego dnia miałam zacząć brać te leki wyczytałam w ulotce chyba,że jeśli ma się najmniejsze podejrzenie,że może się być w ciąży to nie brać tych leków...więc pomyślałam tak-wczoraj były dni płodne więc wykluczać ciąży nie mogę...więc nie wzięłam leków...i potem wielokrotnie "poprzytulaliśmy się"...w końcu gdy miała się zbliżać @ i czułam już przepowiadające ją objawy (co później okazało się objawami wczesnej ciąży) uznałam - nie zaszłam ZNÓW w ciążę, więc zacznę brać te leki...no i zaczęłam..i jeszcze pamiętam,że kuzynce mówiłam o tym i mówiłam,że pewnie nie jestem w ciąży a Ona powiedziała, że Ona jak zaszła w ciążę też była przekonana,że pewnie znów nie udało się...no i potem gdy zaczął mi się @ spóźniać o tydzień byłam pewna,że to ciąża mąż uspokajał mnie twierdząc,że juz tak zdarzało mi się...co było bzdurą bo przecież wiedziałam,że nigdy nie spóźnił mi się o tak długo..i ja już czułam,że pewnie jestem w ciąży i byłam załamana! Bo co jeśli te leki zaszkodziły?! W końcu pisało nie brać!! Byłam zdruzgotana...tak chciałam dziecka a teraz sama Mu zaszkodziłam. W końcu odważyłam się zrobić test (było parę dni po spodziewanej @) ale musiałam bo szłam na grilla na drugi dzień i wiedziałam,że ostro zabalujemy. No i rano przed pracą kupiłam test...i w pracy nie wytrzymałam i zrobiłam go...Jak zobaczyłam 2 kreski (a pojawiły się dużo szybciej niż test zakładał,że trzeba odczekać) to poryczałam się..zaraz napisałam do męża-zadzwoń do mnie!!Zadzwoniłam do mamy i poryczałam się Jej i chciałam by powiedziała czy dzwonić do tego gina,co te leki mi dał (bo to Jej gin był),potem przyszła Szefowa i od razu poznała,że coś ze mną nie tak...więc jak spytała co mi popłakałam się...Ona zadzwoniła do brata lekarza żeby spytać czy coś dziecku grozi, ja zrobiłam to samo-tzn zadzwoniłam do tamtego mojej mamy gina...i Oni obaj twierdzili-nie bać się! Ale mnie nic nie mogło uspokoić....miałam wciąż wizje,że dziecko będzie chore albo kalekie przeze mnie...myślałam się,że lepiej żebym poroniła niż skazywać dziecko na chorobę czy kalectwo...potem jak mdłości i ból piersi na parę dni ustąpiły uznałam z nieukrywaną ulgą: "poroniłam"...i idąc do ginki szłam z nastawieniem, że pewnie powie,że ciąża obumarła...zresztą brat mojej szefowej powiedział,że leki w początkowej ciąży powodują najczęściej obumarcie płodu a nie Jego wady...i po 1 wizycie u ginki byłam niby zadowolona (Ona najbardziej ze wszystkich dotychczasowych lekarzy uspokoiła mnie-twierdząc,wzięłaś to wzięłaś ale nie martw się nie powinno nic się stać teraz te leki przepisuje sie i w ciąży a w ulotkach muszą pisać żeby uważać ...a potem przekonałam się,że w większości leków jest podobna klauzula!). A potem ta nieszczęsna grypa AH1N1, pobyt w szpitalu i lek na nią który też zabronony w ciąży-wszędzie zalecali zaszczepić się przed ciążą-ale co jak ja już byłam w ciąży i na dodatek mimo uważania na siebie złapałam to? Ja już tak mam,że jak ma coś się komuś przytrafić to na pewno będę to ja ...ale już wtedy byłam w 2 trymestrze i zagrożenie było podobno mniejsze...i już wtedy do wszystkiego co przydarzało mi się podchodziłam spokojniej (a było tego trochę: wciąż infekcje i opryszczka,a na koniec stwierdzony paciorkowiec, który jest groźny dla dziecka bo może zarazić się nim od matki podczas porodu, a jego konsekwencje mogą być ciężkie). 
Tyle z ostatnich 9-ciu miesięcy przed majem...
A przecież to nie wszystko! Miałam bodajże 13 lat, gdy z powodu niskiego wzrostu byłam badana genetycznie...i stwierdzono mi wtedy wadę genetyczną i Pan doktor powiedział "prawdopodobnie nie będziesz mogła mieć dzieci". Oczywiście na dziecku (jakim wtedy byłam) taka nowina nie zrobiła wrażenia-uznałam "nie będę miała dzieci i już". Ale z czasem zaczęłam zastanawiać się czy nie warto poczytać, zasięgnąć języka na ten temat i może pobadać się? I sama nie wiem czy dobrze,że czytałam tu i tam...bo aż załamałam się jak dowiedziałam się dokładnie co to za wada i czym grozi.. wada ta miała powodować problemy z rozrodem (podobno z tą wadą rzadko się zachodzi w ciążę, a jak już zajdzie się to często się poroni,albo jak już dziecko rodzi się to z wadą genetyczną-w tym z wszelkimi zespołami).
Na szczęście z pomocą przyszła moja ciocia (profesora medycyny) niezastąpiona dla mnie w dziedzinie medycyny. Dzięki Niej udało mi się szybko dostać na wizytę u specjalisty w dziedzinie genetyki. Ponowne badania genetyczne w ogóle tej wady nie wykazały i diagnoza była-nie rzutuje na zdolność rozrodu!
W ciąży robiłam badanie genetyczne płodu i te uspokoiły mnie jeszcze bardziej,gdyż synuś (już wtedy było wiadomo,że to chłopiec) przebadany był we wszystkie strony i wiadomo było jakie choroby już wykluczone i że wszystko wydaje się być ok.
I od tamtej pory (a więc połowy grudnia) byłam już spokojną i szczęśliwą przyszłą mamusią i bez stresu patrzyłam w przyszłość swojej ciąży!

Dziś jestem najszczęśliwszą osobą świata,że pomimo wszystkiego co mi się przytrafiło mam swoją taką malutką istotkę i tak wielkie szczęście...i pewnie dlatego tym bardziej kocham Go...i choć wydaje mi się, że już mocniej chyba nie można, z dnia na dzień kocham Go bardziej...

[Z dedykacją dla mojego Skarba.  cmok ]

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz