poniedziałek, 13 września 2010

"Myśli czarne na co dzień mam"

...Nie chcę czuć jak stajemy się wobec siebie zimni.Dobrze smakuje kawy łyk świeży powietrza chłód w każdy dzień gdy Ciebie brak [...]słowa z Twych ust,że się starasz jak nikt, korowody Twych kłamstw nie przysłonią mych prawd,jeśli taką miłość chcesz dać mi to, samotnie spędzę noc"

Kiedy prawie rok i 3 miesiące temu stałam po ołtarzem i deklarowałam: "biorę sobie Ciebie M-u za męża i ślubuję Ci miłość, wierność i uczciwość małżeńską oraz,że Cię nie opuszczę aż do śmierci" naprawdę w to wierzyłam i naprawdę rozumiałam każde słowo...przysięgałam z pamięci nie czekając na pomoc księdza , tyle razy o tym myślałam,że już to znałam na pamięć...no właśnie,może za długo czekałam,albo może zbytnio przejęłam się,że czekam długo...no i może trzeba było czekać dalej...tak bardzo chciałam mieć prawdziwą rodzinę (swoją własną), być żoną, matką...a tak czas uciekał i obawiałam się,że nie zdążę?
Czasem warto poczekać...a nie brać co dają....

Skąd teraz takie myślenie? Otóż w moim małżeństwa regularnie powtarza się to samo-kłótnia (nie zawsze o coś ważnego ale zawsze z gwałtownym przebiegiem-jak mała chmura z której duży deszcz pada),potem niewłaściwe wychodzenie z sytuacji , względny spokój przez jakiś czas i potem kłótnia...i tak dalej...

Co tym razem?
Mała chmurka-piątkowa sprzeczka, która nie zapowiadała burzy...Mąż jak ostatnio ciągle pracował do późna...nasz pies,który ubóstwia swojego pana czekał na Niego...i jak zwykle gdy poznał,że Pan wjechał na parking pod blokiem wybiegł do przedpokoju i czekał...zastanowiło mnie to,gdyż zwykle daje znać,że wyjeżdża do domu i że mogę wstawiać Mu obiad,by zdążył się ugotować zanim Mąż wróci..wyjrzałam przez okno i ledwo Go dojrzałam, auto stało dość schowane (pewnie specjalnie)..wtedy rozbawiło mnie to,i pomyślałam że to dość dziecinne zachowanie (że siedzi w aucie i popija piwko w tajemnicy przed żoną) i pomyślałam-pobawię się i ja:) Zadzwoniłam do Niego i pytam za ile wyjeżdża? A On mówi,że właśnie wyjeżdża i za 20 minut będzie...więc pociągnęłam zabawę dalej więc spytałam czy wstawiać ziemniaki?No i tak zrobiłam...początkowo chciałam wyjść i pokazać Mu,że wiem o Jego kłamstwie ale zmęczona całym dniem uznałam,że nie chce mi się i wolę zjeść obiadokolację...minęło prawie 40 minut gdy mąż wszedł do domu,pokazał mi się tylko-wsadził głowę między drzwi łazienki, w której byłam i zabrał psa na spacer...wrócił dość szybko (za jakieś 5 minut) i ja (dalej grając się w Jego grę) zaczęłam zastanawiać się czy przyzna się, a jeśli nie to pozwolę Mu się pogrążyć dalej i pytam-piłeś? A On,że tak na spacerze..więc pytam,tak szybko wypiłeś?Jaka to przyjemność wypić tak szybko piwo,nie delektując się? Zaraz pytam co tak długo jechałeś, 20 minut które sam sobie dałeś to było aż świat a Ty przyjechałeś za 40!! A On mówi,niby odpowiadając na pytanie, niby nie : "z autem coś się dzieje", więc dopowiadam chcąc by do końca się pogrążył: dlatego tak długo jechałeś? I jak odpowiedział : TAK spytałam, a nie dlatego,że od pół godziny siedziałeś w aucie pod blokiem...i co mój mąż? Patrzy mi w oczy i łże-"nie prawda,dopiero przyjechałem,a gdzie stałem?a przecież gdzie indziej auto stoi teraz"....uznałam za bezcelową dalszą rozmowę mówiąc; kłamiesz patrząc prosto w oczy, zrób więc sam sobie obiad i zjedz sam,bo ja już jadłam nie będę Ci także towarzyszyła bo jesteś tchórzem i kłamcą...czyt. wycedź ugotowane już ziemniaki, nałóż sobie ugotowane ziemniaki i pulpety! Mąż przyzwyczajony do sytuacji,że to Żona to robi i że Ona z jedzeniem obiadu też czeka na Niego (mimo,że pada z głodu dużo wcześniej) to jeszcze bardziej podnosi żonie ciśnienie,nie godząc się na taki porządek rzeczy i gardzi obiadem: jeść nie będę...Tego już było za dużo! Więc wyładowałam swoją frustrację na Jego ramieniu...co dopiero Go rozwścieczyło...to ja cały dzień zarzynam się by ze wszystkim do Jego powrotu zdążyć-posprzątać dom,ugotować obiad,uprać, uprasować i nierzadko iść jeszcze do sklepu a wszystko to jednocześnie zajmując się niemowlakiem a On nie docenia-powiedziałam...i poszłam do łóżka...może czuły i kochający mąż wszedłby i powiedział-doceniam to wszystko,przepraszam....ale nie mój...mój wszedł do pokoju (po bieliznę,bo szedł brać kąpiel) i mówi-nigdzie jutro nie jadę,za to,że mnie uderzyłaś (a mieliśmy od dawna zaplanowane spotkanie z moimi znajomymi z czasów studiów)...i tym sposobem nic już nie liczyło się...tylko to,że podniosłam an Niego rękę...tyle z piątku....w sobotę po południu z dzieckiem pojechałam do znajomych...mąż poszedł do szwagra pomóc Mu w remoncie...miał wrócić do domu , posprzątać w domu, pozmywać i wyprowadzić psa...ja tego wszystkiego w ramach buntu za piątek nie zrobiłam (a jednocześnie chcąc pokazać jak będzie wyglądać wszystko gdy ja zajmę się tylko opieką nad dzieckiem a nie będę zaharowywać się chcąc zrobić dużo więcej niż to)...wróciłam w niedzielę w południe (na drogę w nocy nie odważyłam się)...mąż nadal był u szwagra (choć twierdzi,w co nie wierzę,że wieczorem wpadł do domu zająć się psem)...przyjechał ze mną, zabrał psa i ze szwagrem poszedł na spacer...trwał On dużo dłużej niż zwykle...i za długo jak na to,że pierwszy raz od tygodnia ma czas pobyć z żoną i pokazać się synowi, który nie ogląda taty,bo jak tamten wraca z pracy to Junior już wykąpany (sam przez mamę!) śpi w swoim łóżeczku...okazuje się,że był głodny więc poszedł do swoich rodziców na obiad...nie wiem,może się mylę,ale wydaje mi się,że jak jest się głodnym to robi się obiad...tak dotąd było...a On robi tak jak wspomniałam i przynosi żonie też obiad za co spodziewa się wielkiego podziękowań...ale moja urażona duma (całą trzydniową sytuacją) nie pozwala na zjedzenie tego, mało tego - nie pozwala na rozmowę z Nim(zamieniliśmy parę słów,gdy dowiedziałam się,że mogłam nie jechać i gotować Mu obiad a nie On głodny musiał iść do rodziców), moja duma nie pozwala nadal robić cokolwiek w domu, cokolwiek niezwiązanego z opieką nad dzieckiem, które już zawsze będzie priorytetem...nie wiem czy jakieś wnioski tym razem Mąż wyciągnął...nie wiem,bo zwykle nie wyciąga wniosków i dlatego z jakiś czas kłótnia pojawia się (i to broń boże nie oczyszczająca ani nie naprawiająca relacje kłótnia)...niby wieczór zszedł na próbach męża nakłaniania mnie do rozmowy,ale ja tak nie chcę, ja tak nie potrafię przejść nad czymś do porządku dziennego i jakby nigdy nic zacząć rozmawiać jak było u znajomych..bo jak to nic się nie stało? Stało i to dużo!
Poczułam,że On nie docenia tego co ja robię...ja powinnam całować Go po stopach za to,że ciężko pracuje....a wszystko inne to mój obowiązek za który wdzięczności nie powinnam się spodziewać...a poza tym On ma prawo robić co chce i kiedy chce, a w szczególności gdy ma mi coś za złe...jak np wyjazd samotny (bez Niego) 

"Nikt nie jest wart Twoich łez, a ten kto jest nigdy nie pozwoli Ci płakać" - kiedyś gdzieś to słyszałam...może kiedyś trzeba było dobrze rozważyć każde słowo? Dlaczego opamiętanie przychodzi tak późno? Dlaczego dopiero teraz spadły mi klapki z oczu i dopiero teraz dostrzegam różnice między nami, między wartościami jakie wyznajemy, dlaczego dopiero teraz widzę,że dla Niego najważniejszą osobą jest On sam...i wreszcie dlaczego dopiero teraz dostrzegam, że to nie może być miłość?!

I kiedy dodam ciąg dalszy tekstu tak bliskiej mi piosenki Kasi ?
"Dziś wiem,że kiedyś znajdę mych łez serce warte, mam czas by czekać na znak"?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz