czwartek, 23 lutego 2012

Minął rok...

Rok temu przechodziłam naprawdę ciężkie chwilę...zmarł mój ukochany Dziadziuś i bardzo z tego powodu cierpiałam...aż ciężko mi uwierzyć,że to już rok minął...dziś (dokładnie w rocznicę pogrzebu) była msza za Dziadziusia, na którą zeszła się spora część rodziny..moja mama aż z tej okazji wzięła wolne dziś,by naszykować kolację...jest niesamowita, tyyyyle żarcia zrobiła! Ja rano z Kubusiem i dziadkiem pojechałam do R-ska do pediatry,bo nie wspominałam,ale od kilku dni miał potwornie szorstką buzię i nic nie pomagało i zaczęłam się martwić..okazało się,że nie potrzebnie,raczej to nic poważnego. Dostałam kilka próbek jednego kremu a oprócz tego nazwę innego jeszcze i jak po tym kremie z próbek nie przejdzie zakupię ten drugi...podjechałam też do naszego mieszkania po kolejne rzeczy dla nas...ehhh a i tak w drodze do domu przypomniało mi się,że jeszcze czegoś nie zabrałam...dziś wyjątkowo nie zacierałam śladów - wręcz przeciwnie - wyjęłam ze skrzynki rachunek za prąd i ostentacyjnie położyłam go na blacie w kuchni...a wieczorem Mąż znów zadbał byt siwych włosów mi przybyło...otóż napisał mi sms-a (to jedyny sposób Jego kontaktu ze mną) o treści: "gdzie jest mój pit"...kurwa,czyżby chciał się sam rozliczyć? (czyt. dać komuś do rozliczenia,bo sam tego nigdy nie robił...zawsze robię to ja)...ależ się wkurwiłam,aż nerwa miałam na wszystko...że mama zmywa, choć prosiłam Ją by wstrzymała się do czasu,aż uśpię Młodego...że Młody nie kwapi się do zaśnięcia....ehhh chwała Bogu,że szybko usnął a ja mimo wszystko zaciskałam zęby i zmuszałam się do opanowania...

Ehhh i z tego wszystkiego (z tych całych nerwów) zapomniałam,że jestem po spowiedzi i nie powinnam przeklinać...

Ale wracając do dzisiejszej kolacji...wpadła do nas najmłodsza siostra mojego Dziadziusia z Mężem oraz mój Wujek z Żoną (moją Chrzestną)...no i poza tym,że Kuba znów wzbudzał powszechne zainteresowanie wszystkich, to wieczór zdominował temat rozwodów (i wszystkiego co z tym związanego) dwóch synów Cioci mojej Mamy...moja Mama prawie cały czas podczas rozmowy na ten temat milczała...ehhh, Ona strasznie gryzie się tym,że wszystko wskazuje,że i moje małżeństwo zmierza do tego...a fakt,że Mąż zamierza beze mnie składać zeznanie roczne i pewnie przywłaszczy sobie całą ulgę z tytułu posiadania dziecka, sprawia,że światełko w tunelu zaczyna coraz bardziej gasnąć...i coraz mniej szans na inny obrót naszych spraw...

A w ogóle,to nie wspomniałam,że wczoraj mój Piesek miał wypadek...to bardzo niezależna postać i nie podlegająca żadnym zasadom, a w szczególności uwielbia łamać zasadę nie opuszczania podwórka, które potrafi opuścić mimo zamkniętej furtki! A jak to robi? Normalnie! Normalnie, jak kot przeskakując przez siatkę! No i wczoraj wrócił zraniony w łapkę i nawet ugryzłby mnie,gdy chciałam obejrzeć ją...dobrze,że nauczona złym doświadczeniem (gdy kiedyś wcześniej cierpiąc ugryzł mnie) trzymałam Go jedną ręką za obrożę a drugą dotykałam tej łapki...co ja przeżyłam...zaglądałam kilkukrotnie wczoraj do niego, usiłowałam wyjść z nim na spacer,ale nie miał ochoty chodzić-po paru krokach zaczął wracać do domu...a na sam koniec popłakałam się,bo pomyślałam,że umarłabym,gdyby coś Mu się stało...w końcu to jakby moje pierwsze dziecko:( no i postanowiłam-wiosną wysterylizuję go! Nie będzie używał życia, to może nie będzie miał po co uciekać na randki...a tym samym będzie bezpieczniejszy,a ja spokojniejsza...już wystarczy,że gdy 8 lat temu straciłam swojego pierwszego psa,to miałam potworne wyrzuty sumienia,że powinnam była bardziej o Niego zadbać....tym razem wyrzuty sumienia mogłyby być jeszcze silniejsze...i trwać nie jak wtedy 3 miesiące (poprawiło mi się,gdy przygarnęłam pieska,którego pewnie czekałby marny los-mojego ukochanego Shaggiego) a znacznie dłużej...pamiętam jak było,gdy Shaggy mając kilka miesięcy poobijał mi się w domu - już wtedy był zwariowany i skakał po czym się da i prawdopodobnie spadł z łóżka czy fotela - i całą noc mi skomlał,gdy tylko usiłował się poruszyć w śnie...ja calutką noc nie spałam i czuwałam, z płaczem prosząc go,nie rób mi tego...drugi raz nie zniosę widoku swojego pieska martwego i to we własnym pokoju :(...a rano wzięłam telefonicznie urlop w pracy i calutki dzień mu poświęciłam :) A pod wieczór pojechałam do weterynarza,gdzie i dziwo ozdrowiał...a Pan Miszczyk (myślisz Kacha,że nie obrazi się,że wymieniam Go z nazwiska :) ) żartował widząc,jak piesek zwiedza Mu cały dom,że coś mi się musiało pomylić,bo psu nic nie jest..i dopiero gdy usiłował go zatrzymać,gdy chciał wyjść do auta po jakiś lek to wtedy złapał go i pies zaskomlał...i okazało się,że nie jestem jednak wariatką :)
Tak czy inaczej nie chcę znów tego przechodzić,szczególnie,że dziś mam inne obowiązki, jestem mniej dyspozycyjna...a pies nie śpi ze mną na łóżku...zresztą w ogóle nie śpi w domu ...ku mojemu wielkiemu rozgoryczeniu:(

Zresztą ostatnio mam mega chandrę...nie wiem czy to ta pogoda,czy raczej naturalna konsekwencja wydarzeń w moim życiu:(

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz